cytaty z książki "Dziewczyny wojenne"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Anders do mnie,zupełnie słusznie,się odzywa: "Na kolanach jesteśmy przed powstańcami,ale po co to było robić?".
Autentyczna głupota i brak organizacji.Plus kompletna arogancja wobec ludności cywilnej,która jest prawdziwym bohaterem tego powstania.
Twierdzenie,że "powstanie wybuchłoby i tak",jest kłamstwem.W dodatku obraźliwym.Myśmy byli bardzo zdyscyplinowani.
Jak się chce, to zwodzić można długo, prawdę mówić trudniej.
W otoczeniu ubowców szliśmy przez ulice Poznania do siedziby UB na Kochanowskiego. W przedsionku naczelnik ustawił nas i zaczął na mnie wrzeszczeć, że jestem k… A ja przecież byłam w oddziale i znałam różne języki, ale nie znałam takiego słowa, nie wiedziałam, co to znaczy. Naprawdę. Nikt u nas tak nie mówił.
Po kilku dniach zaprowadzili nas do łaźni. Ubranie trzeba było położyć na wysokiej ławie. Stałyśmy nagie przed mężczyzną, który przyjmował te ubrania, wieszał na haki i pchał do prażarki, do odwszalni, tam, gdzie gorąco. Łaźnia wyglądała tak: duże pomieszczenie, bardzo śliska podłoga, niskie ławy, na nich małe ceberki drewniane, oślizgłe od brudu. Z ceberkiem szło się do mężczyzny, który z kotła dawał nam czerpakiem może ze trzy litry gorącej wody, a na rękę duży naparstek brązowego płynnego mydła. W kranie zimna woda – do woli. Umyłyśmy się. Jakaś wysoka kobieta – szefowa żeńskiej zony Tamara – wołała nas pojedynczo do następnego pomieszczenia. A tam siedzi na wysokim taborecie chłop z brzytwą w ręku, a przed nim stoi drugi taboret, niski. Tamara każe stanąć na ten taboret przed chłopem. „Zwariowałaś?” I zaczęłam uciekać. Chwyciła mnie jak piórko, postawiła i przytrzymała, on mnie ogolił wszędzie. Powiedziałyśmy potem, że do bani więcej nie pójdziemy. Obiecali, że nie będzie już golenia. Ale więźnia trzeba było upokorzyć – w męskiej zonie kobiety goliły mężczyzn.
Wszystkie polityczne przewieziono pociągiem do cegielni. Ja byłam w pracowni krawieckiej, ale dziewczyny robiły cegły. Nie wiem, co było lepsze, kopalnia czy cegielnia. Trzeba było wkładać cegły do gorących pieców, potem wyjmować, studzić i układać. Temperatury nie do wytrzymania. Zimą dziewczęta wybiegały i rzucały się w śnieg, żeby ochłonąć.
Kiedyś do cegielni przywieziono Polki, które w procesach były sądzone do 10 lat. Ale w 1948 roku wyszła pierwsza amnestia. Wtedy pierwsze Polki z niższymi wyrokami pozwalniano z obozów. Dziewczyny, które do nas trafiły, były już na dworcu kolejowym, żeby jechać do Polski, ale zabrakło wagonów. W 1948 roku powiedzieli im, że jak będą wagony, to je zabiorą. Wyszły w roku 1955.
Kaługa, miasto nad Oką, na zachód od Moskwy. Główny cel wywózki żołnierzy wileńskiej AK po odmowie wstąpienia do armii Berlinga:
Wsadzili nas do bydlęcych wagonów, pozamykali. Leżało tam trochę słomy, trochę siana, brudów. I półki z dwóch stron. Nas było tylko 50. Chłopaków po 100 ładowano. A tu lipiec, upał – dawali suchary i soloną rybę, tak soloną, że sól na niej była. Kto był mądry, to tej ryby nie jadł, ale kto był bardzo głodny – zjadł. Wody nie dawano i nie wypuszczano na zewnątrz, ale trzeba było jakoś się załatwiać. W wagonie było malutkie okienko, wysoko. Jak się wyglądnęło takim okienkiem, to na czerwonych wagonach szereg białych pup tylko było widać. Kiedy już nie wytrzymywałyśmy, krzyczałyśmy do tych bolszewików, żeby nas wypuszczali: „Przecież my przysięgamy, że nie uciekniemy, dajcie spokój, ileż można!”. Wreszcie za granicą polską otworzyli wagony i wypuścili nas, ale nie odeszli nawet na krok, stali przy nas, to było bardzo krępujące. Na następnym postoju znów wyszłyśmy. Patrzymy, niedaleko jest studnia. Mówimy: ”Pozwólcie nam wody nabrać trochę”. Nie dali. Widzimy, że po deszczu w koleinach błyszczą kałuże, to padałyśmy na kolana, żeby chociaż usta zwilżyć, chłopcy robili to samo. Wkrótce zaczęła się masowa biegunka, bo przecież piliśmy tę wodę z żabami, z brudem. Więc prosiłyśmy, żeby na postoju, w czasie nalewania wody do lokomotywy, dali nam wiadra, a my zaniesiemy tej wody chłopcom. Nas było pięćdziesiąt, a chłopców koło pięciu tysięcy. Nie mogliśmy wielu napoić. Wiader nie dużo nam dali.
Pierwszy raz leciałam samolotem. Bardzo huśtało. Prawie wszyscy wymiotowali, ja wytrzymałam jakoś. Jedziemy nad czerwonymi dachami, domki małe, tak brzydko. A tu patrzymy – Moskwa. Na lotnisku kazali usiąść na betonie. Wiał lodowaty wiatr. W pewnym momencie wychodzi oficer, miał złote pagony, trzyma słonecznik, gryzie pestki i pluje na wszystkie strony. Oficer! Popatrzyłyśmy na siebie, na niego i w śmiech. Wszyscy się roześmialiśmy. U nas to było nie do pomyślenia, żeby oficer pluł na ulicy.