cytaty z książki "Nadbrzeżnik"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Pierwsze promienie wschodzącego słońca, stykając się z gładką powierzchnią drobinek piasku, rozświetliły całą plażę. Unoszące się w powietrzu kropelki morskiej bryzy rozproszyły światło.
Smak soli unosił się w powietrzy. Czułem ją na ustach, we włosach, na swojej bladej skórze. Drażniła moje rany na dłoniach i na kolanie, ale najbardziej szczypała w tę na czole, z której jeszcze wieczorem sączyła się krew.
Zawsze lubiłem chodzić nad morze. Uwielbiam słuchać spienionych bałwanów, obserwować galaretowate meduzy pływające w kałużach na plaży, stąpać po śliskich kamieniach oblepionych zielonymi glonami. Nie przeszkadzał mi wiatr, który potrafił sypnąć piaskiem w oczy.
Głośny huk, przypominający grzmot pioruna, wyrwał mnie z zamyślenia. Otworzyłem szeroko oczy i się rozejrzałem. Zrobiło się ciemno.
Gdybym teraz usiadł, nie miałbym sił iść dalej. Przytuliłbym się do porowatej sosnowej kory, wiatr ukołysałby mnie do snu, a ja mógłbym się już więcej nie obudzić. Ponoć wycieńczeni i wychłodzeni ludzie, gdy zamykają oczy, nigdy już ich nie otwierają. A ja jeszcze nie chciałem umierać, o nie!
Patrzył wprost na mnie. A ja nie mogłem oderwać wzroku od jego zakrwawionych rąk. Trzymał na nich rozbebeszone ciało. Krew spływała na rufę łódki. Niemal słyszałem, jak krople uderzają o wypolerowane drewno. Kap, kap, kap. To był Nadbrzeżnik.
Mam nosa do dostrzegania pieprzonego zła. Zauważam je w oczach ludzi, którzy kłamią, rozpoznaję w pięknie utkanych historiach będących przykrywka dla makabrycznych wydarzeń, widzę w uśmiechu przykładnych matek żałujących, że nie zdecydowały się na aborcję. Czuje je także w sobie.
Fenomen Morza Bałtyckiego stanowi prawdziwą zagadkę. Rokrocznie na Wybrzeże przyjeżdżają tysiące turystów, choć zmienna pogoda, zimna woda oraz relatywnie wysokie ceny zakwaterowania nie czynią z Pomorza regionu konkurencyjnego do słonecznej Hiszpanii czy bezchmurnej Chorwacji.
Prawdziwe piękno Bałtyku - pozbawione kolorowych straganów, rozwrzeszczanych dzieciaków i nowoczesnych apartamentowców - wciąż można podziwiać na plaży sąsiadującej z trzydziestym szóstym dywizjonem rakietowym Obrony Powietrznej.
Uroków dzikiej natury nie doceniał jednak podkomisarz Jakub Flambert, który zajmował miejsce pasażera w policyjnej terenówce sprawnie przemierzającej piaszczyste wydmy.
Ostrożnie zeszli ze skarpy, z trudem pokonując piaskowe zaspy. Podkomisarz rozglądał się uważnie, szukając czegoś, co widoczne odstawałoby od otoczenia. Nic jednak nie zwróciło jego uwagi.
Skierowała się w stronę morza, które szumiało łagodnie. Niemal płaska tafla wody działała uspokajająco, nie pasując do scenerii stereotypowego miejsca zbrodni.
Dzisiaj w przedszkolu poznawaliśmy literki. Jest ich tak dużo, ze nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam je wszystkie zapamiętać. Nigdy nie nauczę się czytać! A tak bym chciał!
Czasami marzę, aby morze zabrało tatusia. Mamusia pewnie by trochę płakała, ja też bym płakał, ale już nigdy by nas nie uderzył. Dostalibyśmy pieniądze, taką rentę, za którą mamusia kupiłaby nowe firanki, co się jej tak podobają.
Początek września był słoneczny i ciepły. Choć poranki obfitowały w gęste mgły oraz szadź spopielającą nadmorską roślinność, po południu słupek rtęci piął się w stronę temperatury zachęcającej do błogiego plażowania.
Teraz nie przeszkadzało jej, że nie ma się do kogo odezwać. Nauczyła się radzić sobie bez przyjaciół, bez rodziny. Nie potrafiła zawierać bliskich relacji.
Dobrze jest żyć ze świadomością, że istnieje na świecie chociaż jedna osoba, na którą można liczyć.
Lena spojrzała podkomisarzowi prosto w oczy. Jej wzrok był pozbawiony emocji. Sprawiała wrażenie obojętnej i może nieco znudzonej, jakby tego typu zbrodnie stanowiły coś tak normalnego jak wypicie kawy do śniadania.
Dobrowicz wiedziała, że szef nie mówi jej wszystkiego. Zdradziło go niespokojne zachowanie i zaniepokojone spojrzenie rzucone w stronę doktor Zabłockiej.
Twierdzi, że na świecie istnieją straszniejsze stwory niż strzygi, topielice czy złośliwe skrzaty. I mogą się równać z najpotężniejszą zmorą pomorskich opowiadań - Nadbrzeżnikiem.
Mordercy nie zabijają bez powodu. Nie sięgają po nóż, pistolet czy siekierę od niechcenia, z przyzwyczajenia czy nawyku.
Nie wiedzieć czemu, Jakub nagle pomyślał o swojej nowej koleżance z pracy. Od pierwszego spotkania oprócz głosiku niepokoju w głowie, który go przed nią ostrzegał, czuł dziwny ucisk w żołądku.
Społeczeństwo chętnie demonizuje morderców, przypisując im najgorsze cechy osobowości. Szufladkujemy ich jako pozbawionych systemu wartości, ześwirowanych fiksatów, wypaczonych przez rodzinę, środowisko, przemoc.
– W ekspresowym tempie rozwiązała pani trzy sprawy. Wyrobiliśmy już sto pięćdziesiąt procent normy na ten rok, a mamy dopiero lipiec! – Skalnicz uśmiechnął się szeroko. Napotkawszy obojętne spojrzenie policjantki, szybko dodał: – I oczywiście postawiliśmy sprawców przed wymiarem sprawiedliwości, a bliscy ofiar w końcu zaznają spokoju.
– Dlaczego pan inspektor tak uważa? Myśli pan, że poznanie tożsamości zabójcy pomaga uporać się ze śmiercią matki, ojca lub dziecka?
Postępując zgodnie z wyznaczonymi zasadami, tracimy część wolności i niezależności. Podporządkowujemy się nakazom i zakazom, by postępować właściwie. Być może nie realizujemy swoich pragnień, nie czujemy się szczęśliwi, ale również nie krzywdzimy innych. Seryjni zabójcy nie boją się przekraczać granicy moralności. Tworzą własny kodeks, wielokrotnie zmieniany według widzimisię. Grają według własnych zasad.
- […] A ty nie odpuścisz, prawda? Jeśli wydam ci służbowy zakaz, zabierzesz się za to na własną rękę. I jeszcze mi sprowadzisz na głowę wojewódzką!
- No, prawdopodobny scenariusz.
Zwierzęta do przetrwania mają kły i pazury, a my spolegliwość, układność i umiejętność przybierania wielu masek. Dzięki ewolucji nauczyliśmy się za pomocą słów w taki sposób kształtować rzeczywistość, że już sami nie wiemy, co jest prawdą, a co zwykłą bzdurą. Wszystko zlewa się w jedną szarą breję.