Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Miasta-pierścienie krążyły nanizane na dawną orbitę Ziemi jak różaniec" [1]. W powieści pt. "Różaniec" Rafał Kosik zaprasza nas do jednego z koralików owego różańca - Warszawy z przyszłości. Technologia przejęła tu wiele sfer życia m. in. wymiar sprawiedliwości. Chociaż nie jest to do końca dobre określenie, bo... g.A.I.a - zaawansowana sztuczna inteligencja - zbiera dane, analizuje je i ocenia, kto może stać się potencjalnym przestępcą. Takie osoby są eliminowane. Ot, problem przestępczości rozwiązany. "Nie ma jednostek bez społeczności, ale społeczność może się obyć bez pojedynczych ludzi. Dobro jednostki jest mniej ważne od dobra społeczności" [2]. Mamy tu system kary bez winy. "(…) zdehumanizowane zarządzanie cywilizacją" [3], gdzie algorytm szuka najbardziej optymalnego dla grupy rozwiązania.

System teoretycznie działa, ale pewne dylematy (a wręcz niesprawiedliwość) są aż nadto widoczne. To na nich Rafał Kosik buduje pełną akcji powieść. Jej główny bohater nazywa się Harpad i ma dar polegający na tym, że może łączyć się z serwerami g.A.I.a i odczytywać wartość potencjalnego zagrożenia (PZ). Nie jest to jakiś heros, ale z powodu jego umiejętności interesują się nim różne grupy - zarówno te chcące manipulować systemem, jak i z nim walczyć.

Jak już wspomniałam "Różaniec" to pełna akcji powieść science-fiction. Politycy, gangsterzy, buntownicy - Harpad trafia w sieć (a nawet kilka sieci) utkaną z planów, ambicji, interesów, idei. Czyta się to wybornie. Akcja wciąga nas i robi mętlik w głowie. I nie chodzi tu nawet o to, kto jest dobry, a kto zły, a o to, co kto chce ugrać i do czego się w tej grze posunie.

To tempo mocno spowalnia w ostatniej części, na ostatniej prostej do finału. Zakończenie nawet mi się podobało. Dla mnie, niespodziewanie, jest to głos w dyskusji znacznie szerszej niż prawo, sprawiedliwość. Mianowicie, kto właściwie projektuje normy społeczne. Czy trzeba je bezrefleksyjnie brać za pewnik?

Wróćmy jeszcze do końcówki powieści. Dołączam do tych czytelników, którzy nie mogą wybaczyć autorowi tego, jak uciął wiele wątków. Te wszystkie postaci, które Rafał Kosik tak pięknie rozwijał w trakcie powieści, te wszystkie wątki, które rozpalały czytelnika nagle przestały być ważne. Chcę wierzyć, że autor zrobił to z rozmysłem, aby zaakcentować coś, czego ja nie dostrzegłam. Jednak nawet jeżeli tak jest, to przy tak rozbudowanej warstwie sensacyjnej trudno będzie usprawiedliwić się przed czującym niedosyt czytelnikiem.

Miłośnicy książek science-fiction mogą mieć zarzuty, że Rafał Kosik niewystarczające prezentuje powieściowe uniwersum. Autor postawił siebie w wygodnej pozycji tzn. nikt z bohaterów nie rozumie, jak ten świat działa, więc jak on ma to opisać. Główny bohater oczywiście ten świat eksploruje, ale wiele rozwiązań spływa na niego nagle. Jak sam mówi: (…) nie wiem, skąd to wiem" [4]. Czy to ma uwypuklić to, iż to system rozdaje karty. Być może. Aczkolwiek, z punktu widzenia czytelnika, tych nagłych oświeceń jest za dużo. To trochę odbiera laury zasługi głównemu bohaterowi.

Powieść "Różaniec" czytało mi się wybornie, co jest zasługą wartkie, wciągającej akcji. Zakończenie również jest niczego sobie. Natomiast brakuje tu zamknięcia, wyjaśnienia pewnych wątków. Może z punktu widzenia finału i przesłania książki nie jest to tak istotne. jednak moje czytelnicze nogi wkroczyły za sprawą Rafała Kosika na pewne ścieżki, które zaprowadziły je donikąd.

Książka ciekawa, ale po obiecującym początku liczyłam na równie spektakularne zakończenie.

[1] Rafał Kosik, "Różaniec", wyd. Powergraph, Warszawa 2017, s. 100.
[2] Tamże, s. 62.
[3] Tamże, s. 60.
[4] Tamże, s. 413.

"Miasta-pierścienie krążyły nanizane na dawną orbitę Ziemi jak różaniec" [1]. W powieści pt. "Różaniec" Rafał Kosik zaprasza nas do jednego z koralików owego różańca - Warszawy z przyszłości. Technologia przejęła tu wiele sfer życia m. in. wymiar sprawiedliwości. Chociaż nie jest to do końca dobre określenie, bo... g.A.I.a - zaawansowana sztuczna inteligencja - zbiera dane,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest takie powiedzenie: „Kiedyś będziemy się z tego śmiać”. Ono bardzo fajnie pasuje do wielu sytuacji związanych z rodzicielstwem. Przykładowo, nie jest nam do śmiechu, kiedy pociecha narysuje łąkę na ścianie w pokoju, ale po kilku latach to może być fajna rodzinna anegdota. Właśnie takie sytuacje wyciąga Agata Wolna w książce „Alemama”. I rodzice, i dzieci będą mogli spojrzeć na siebie z przymrużeniem oka, puknąć się w głowę i zastanowić się, co oni właściwie „odwalają”. Po prostu się z siebie pośmiać.

Książka Agaty Wolnej rozbawiła mnie już przy samym tytule. Skąd on się wziął. Pozwolę sobie zacytować: „Alemama – to niesprawiedliwe..., Alemama – nie teraz, Alemama – nie mogę (…)”[1]. Moglibyśmy jeszcze dłuższą chwilę kontynuować, ale myślę, że ten krótki fragment oddaje genezę tytułu.

Zerkamy do środka. W książce znajdziemy 6 historii o rodzicielstwie. Ich narratorką jest ośmioletnia Sofa, co sprawia, że książka nadaje się również do czytania z dziećmi. Dziewczynka ma jeszcze młodszego brata i siostrę. Nie można powiedzieć, że są to szczególne łobuziaki, raczej – jak to dzieciaki – rozpiera je energia, a w głowie rodzi się masa pomysłów, nie zawsze rozsądnych. Jak wygląda ich szykowanie się do szkoły? Jak pozbyć się niedobrej zupy? Gdzie jest najlepsza kryjówka w zabawie w chowanego? Czy tata poradzi sobie pod nieobecność Alemamy? Oto kilka „wyzwań” z jakimi będzie musiała zmierzyć się rodzinka z książki.

Jak już wspominałam Agata Wolna opisuje te rodzicielsko-dziecięce przepychanki z humorem. Śmieje się zarówno z pomysłów dzieci, jak i sztampowych tekstów rodziców. Każdemu się obrywa, ale w sympatyczny sposób.

Po każdym z opowiadań znajduje się również tekst do rodziców. Agata Wolna przybija im piątkę w codziennych zmaganiach. Przemiłe są te fragmenty. Dużo w nich empatii. Pozytywnie nastrajają do kolejnej rundy przepychanek o brudne skarpety na środku pokoju, czy kolejne spóźnienie do pracy. Znajdą się tu tacy, którzy powiedzą, iż wszystko to kwestia organizacji, ale dzieci to nie żołnierze To cudowne, kreatywne istoty, które nawet dobrą organizacje rozłożą na łopatki.

Agata Wolna uchwyciła codzienność rodziny z małymi dziećmi. Zachęca nas do dystansu i pośmiania się z codziennych drobnych trudności. „Alemama” to idealna książka do wspólnego czytania. Ośmioletnia narratorka sprawia, że zarówno rodzice, jak i dzieci mogą utożsamić się z bohaterami książki. Może spiszecie wspólnie wasze zabawne historie?

[1] Agata Wolna, „Alemama”, wyd. Zysk i s-ka, Poznań 2023, s. 7 – 8.

Jest takie powiedzenie: „Kiedyś będziemy się z tego śmiać”. Ono bardzo fajnie pasuje do wielu sytuacji związanych z rodzicielstwem. Przykładowo, nie jest nam do śmiechu, kiedy pociecha narysuje łąkę na ścianie w pokoju, ale po kilku latach to może być fajna rodzinna anegdota. Właśnie takie sytuacje wyciąga Agata Wolna w książce „Alemama”. I rodzice, i dzieci będą mogli...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Uważa się, że instynkt macierzyński to coś wrodzonego. Natomiast Zu matką być nie potrafiła. Artystyczna dusza oraz życiowe doświadczenia, m.in. strata męża, sprawiły, że z córką, Gabrielą, łączy ją bardzo cienka nić. Kiedy Zu trafia do szpitala, dziewczyna zostaje zmuszona do powrotu do Krakowa, a ciotka nalega na odbudowę relacji z matką. Czy to jest możliwe? Rodzinny dom budzi wspomnienia, a my czytając je dowiadujemy się, co tak napiętnowało stosunki obu pań.

Być może M. M. Perr jest wam znana z serii kryminalnej z podkomisarzem Robertem Lwem. Tym razem oddała w ręce czytelników powieść obyczajową. Powieść, w której staramy się przeanalizować przeszłość bohaterów. W większej części książki to Gabriela oddaje się wspomnieniom, ponownie spotyka się z członkami rodziny i poznaje trochę inne spojrzenie na swoją mamę i dzieciństwo. Autorka nie zapomniała oddać też głosu Zu. Nie dlatego, aby ta się usprawiedliwiała – to nie ten typ człowieka – ale, abyśmy chociaż spróbowali postawić się w jej sytuacji.

Powieści „Wszystkie winy mojej matki” można zarzucić, że nie ma w niej zwrotów akcji. Tak. M. M. Perr nie szokuje, zamiast tego prowokuje to przywołania kolejnych wspomnień, a dzięki nim stara się opisać tę rodzinę z uwzględnieniem perspektywy różnych jej członków. Często jest tak, że ta perspektywa wiele zmienia albo tłumaczy, dlatego tak potrzebna jest dobra komunikacja. To ona jest kluczem do budowania relacji.

Czy można nazwać tę książkę psychologiczną? Dobre pytanie. Wydarzenia mają za zadanie zbudować obraz bohaterów, a dokładnie ich dusz, stanów, emocji. Mają udokumentować rozpad więzi. Autorka przy pomocy słowa, sceny, a czasami i symboli zachęca nas do wejścia w skórę bohaterów i zrozumienia dlaczego „zacięli się” na siebie na wzajem. Strony tej książki przesycone są wzajemnymi żalami, zrezygnowaniem, brakiem jakichkolwiek roszczeń.

Jak sprawdziła się M. M. Perr w obyczajowej konwencji? Niebanalnie. Myślę, że jest świadoma, że ta książka nie każdemu się spodoba. Wszak nawet czytelnicy obyczajówek lubią zwroty akcji i potrząśnięcie bohaterami. Natomiast ona postawiła na lekko przesycone niepokojem refleksje, w których czytelnik ma dopatrzyć się pewnych wartości.

Uważa się, że instynkt macierzyński to coś wrodzonego. Natomiast Zu matką być nie potrafiła. Artystyczna dusza oraz życiowe doświadczenia, m.in. strata męża, sprawiły, że z córką, Gabrielą, łączy ją bardzo cienka nić. Kiedy Zu trafia do szpitala, dziewczyna zostaje zmuszona do powrotu do Krakowa, a ciotka nalega na odbudowę relacji z matką. Czy to jest możliwe? Rodzinny dom...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Gry paragrafowe to dla mnie wyjątkowy rodzaj czytania. Tu powiedzenia, że „historia wciąga” ma dosłowny wydźwięk. To stajemy się jej częścią, a nasze wybory ją tworzą. Jeżeli zadbamy o odpowiedni entourage możemy przeżywać ją niemal wszystkimi zmysłami. Oliver McNeil i wydawnictwo Black Monk zapraszają nas w serii „Opowieści Baśniomistrza” do osnutej mgłą Transylwanii. Znajdziemy tu cztery scenariusza nawiązujące do klasycznych opowieści grozy, w których pojawiają się takie postacie jak wampir, wilkołak, Frankenstein i jeździec bez głowy. Czy uda ci się poskromić te bestie? A może przepadniesz w mrocznych zakątkach Transylwanii?

Na początek kilka informacji praktycznych. Ze względu na swój mroczny klimat publikacja przeznaczona jest dla graczy w wieku 14+. Można grać pojedynczo, ale też drużynowo (wydawca sugeruje od 1 do 4 graczy). Mamy do dyspozycji 4 scenariusze i 50 obszarów, na których będziemy je rozgrywać. Do wyboru są 4 gotowe postacie, ale jesteśmy zachęcani do wykreowania swojego bohatera, co pozwoli nam jeszcze bardziej zaangażować się w zabawę, dopasować postać do siebie, ale też do charakteru gry i obranej strategii. Ostatnia, ale nie najmniej ważna informacja. Jest to paragrafowe RPG, w którym poruszamy się po mapie.

Przyznam, że pierwszy raz miałam do czynienia z publikacją od wydawnictwa Black Monk i pierwszy raz miałam do czynienia z paragrafówką, w której korzystamy z mapy. Początki były trudne. Zasady są dość obszernie opisane, ale dopiero kiedy zaczęłam rozgrywkę wszystko i się rozjaśniło a przynajmniej tak mi się wydaje – chociaż kilkukrotnie wracałam do niektórych akapitów i upewniałam się, jak postąpić w danej sytuacji. Wszelkie dodatki typu mapy, dzienniki itp. uatrakcyjniają zabawę, ale też sprawiają, że mówimy raczej o grze niż książce. To nie jest coś z czym położycie się pod kołderką z latarką. To porządna księga w formacie A4 plus dodatki, na których można robić notatki i łatwiej kontrolować rozgrywkę.

Jeżeli jesteśmy przy oprawie, to wydanie robi wrażenie. Mówiłam już o twarde okładce. Dodajmy do tego gruby, porządny papier z jakiego zrobiono strony, a na nich klimatyczne ilustracje narysowane grubą kreską, mroczne ozdobniki i ozdobna czcionka. Ale to nie wszystko. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, jak wydawca dba o swojego czytelnika. Oczywiście wszelkie mapki itp. mamy dołączone do publikacji, ale możemy – je i inne materiały, bonusy – pobrać ze strony internetowej Black Monk. Na kartach książki znajdzie też wszechobecne kody QR. Przeniosą nas one do tzw. pejzaży dźwiękowych. Lektor odczytuje tam fragmenty tekstu, a to wzbogacone jest o mroczne dźwięki, które fantastycznie budują atmosferę. Można powiedzieć, ze ułatwiają zadanie Baśniomistrzowi, szczególnie kiedy gramy w pojedynkę.

„Księga koszmarów. Transylwania” przyciągnęła mnie miejscem akcji. Co tu dużo mówić, mam sentyment do historii o wampirach. Samo wydanie oraz przygotowane do niego dodatki robią wrażenie. Na pierwszy rzut oka rozgrywka wydała mi się skomplikowana, ale kiedy już w nią „weszłam” bardzo mi się spodobała. Zresztą wydawca w wielu miejscach sugeruje, że możemy modyfikować ją w zależności od upodobań, liczby graczy i naszych pomysłów. On daje nam bazę, „gadżety” to stworzenia własnego spektaklu, a my decydujemy jak je wykorzystamy.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

Gry paragrafowe to dla mnie wyjątkowy rodzaj czytania. Tu powiedzenia, że „historia wciąga” ma dosłowny wydźwięk. To stajemy się jej częścią, a nasze wybory ją tworzą. Jeżeli zadbamy o odpowiedni entourage możemy przeżywać ją niemal wszystkimi zmysłami. Oliver McNeil i wydawnictwo Black Monk zapraszają nas w serii „Opowieści Baśniomistrza” do osnutej mgłą Transylwanii....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tytułowy bohater książki dla dzieci autorstwa Arlety Remiszewskiej „Kot Erwin i tajemnica milczącej kukułki” to bardzo wrażliwy zwierzak. Lubi odbywać nocne przechadzki, obserwować ludzi i koić ich smutki. Zazwyczaj czeka na odgłos kukułki, który to obwieszczał północ, bo, jak twierdzi, „ dopiero po północy [ludzie] odkrywali duszę”[1]. Pewnej nocy kukułka milknie. Kto ją wyłączył? Jaki miał powód? Kot Erwin rozpoczyna śledztwo. Nie spocznie, dopóki nie znajdzie winowajcy.

Na początku muszę doprecyzować, że „Kot Erwin i tajemnica milczącej kukułki” to nie jest kryminał dla dzieci, a przynajmniej nie w klasycznym rozumieniu tego słowa. Sprawa kryminalna jest jego istotną częścią, ale nie istotą. Podoba mi się, jak jest prowadzona. Erwin zadaje trafne pytania o możliwości i umiejętności potrzebne do wyłączenia zegara oraz skrupulatnie rozpisuje motywy. Co prawda przy niektórych podejrzanych mogą się one wydawać nieco wydumane, ale motyw to motyw.

Arleta Remiszewska włożyła do książki swojego autorstwa duże garście astronomii i psychologii. Wspominałam już, że Erwin jest wyjątkowo wrażliwym kotem. Dokładnie analizuje on postawy i zachowania ludzi, zastanawia się, co pod nimi się kryje. Najmocniej doskwiera im chyba samotność. A co z astronomią? Mamy tu dwóch ważnych bohaterów, którzy parają się tą dziedziną. Dzięki nim i popsutemu zegarowi autorka opowie co nieco o względności czasu.

Wydaje mi się, że to aspekt psychologiczny jest intencją autorki, a sprawa kryminalna jedynie narzędziem do jego przedstawienia, Co istotne to to, że nadaje on książce leniwy, melancholijny klimat. A może to kocia perspektyw to sprawia? Co by to nie było należy uwzględnić to przy decyzji o przeczytaniu tej książki. Zdecydowanie nie jest dla dzieci, które lubią, jak dużo się dzieje. Raczej dla spokojnych wrażliwych czytelników lubiących zagłębiać tajniki ludzkiej duszy oraz dla miłośników kotów. Myślę, że ci bardziej cierpliwi fani kryminałów również docenią to, jak Arleta Remiszewska poprowadziła intrygę w powieści.

[1] Arleta Remiszewska, „Kot Erwin i tajemnica milczącej kukułki”, wyd. Czytalisek, Gliwice 2023, s. 88.

Tytułowy bohater książki dla dzieci autorstwa Arlety Remiszewskiej „Kot Erwin i tajemnica milczącej kukułki” to bardzo wrażliwy zwierzak. Lubi odbywać nocne przechadzki, obserwować ludzi i koić ich smutki. Zazwyczaj czeka na odgłos kukułki, który to obwieszczał północ, bo, jak twierdzi, „ dopiero po północy [ludzie] odkrywali duszę”[1]. Pewnej nocy kukułka milknie. Kto ją...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kuki, Gabi i Blubek – bohaterowie cyklu „Magiczne drzewo” autorstwa Andrzeja Maleszki – mają poważne zmartwienie. Dyrektor ogłasza, że teren, na którym stoi ich szkoła ma zostać sprzedany, a ta zostanie wyburzona. Wygląda na to, że przyjaciele nie spotkają się już po wakacjach. Bohaterowie wyruszają na poszukiwanie magicznego przedmiotu, który ma pomóc im ocalić szkołę i go znajdują, ale jest on niekompletny. Nie mogą w pełni użyć jego mocy. Bohaterowie się nie poddają. Wierzą, że znajdą brakującą parę. Będą musieli zmierzyć się z przebiegłymi oszustami, którzy również pożądają magicznego przedmiotu.

Dla wielu czytelników cykl „Magiczne drzewo” to wzór książki przygodowej. Ciężko się z tym nie zgodzić, bo akcja jest wyjątkowo dynamiczna. Dzieje się tu istne szaleństwo razy milion, ale bohaterowie nie działają po omacku. Dokładnie analizują, jakie skutki mogą wywołać ich życzenia i jak je najlepiej sformułować. Szczególnie, że magiczny przedmiot ma swoje ograniczenia. Andrzej Maleszka świetnie rozpisuje ten proces. Aranżuje tzw. burzę mózgów, gdzie każda z postaci może podzielić się własnym pomysłem. Chętnie „główkowałam” z nimi.

„Magiczne drzewo” to magia, a autor podkreśla, że z magią należy obchodzić się ostrożnie, a nawet „za zimo”. Czar rzucony w złości może przynieść więcej złego niż dobrego. Trudno samemu, go „odkręcić”. W „Zaginionej parze” Andrzej Maleszka zestawia grupę przyjaciół i samotną bohaterkę. Na jej przykładzie pokazuje, że rzeczy szczęścia nie dają, że człowiek potrzebuje drugiego człowieka.

Co tu dużo pisać. „Zaginiona para” to po prostu fajowa książka. Jestem przekonana, że szalone, a czasami też niebezpieczne przygody, Gabi, Kukiego i Blubka was porwą. Dynamika tej powieści przyprawia o rumieńce. Dajcie się wciągnąć w wir magicznej przygody.

Kuki, Gabi i Blubek – bohaterowie cyklu „Magiczne drzewo” autorstwa Andrzeja Maleszki – mają poważne zmartwienie. Dyrektor ogłasza, że teren, na którym stoi ich szkoła ma zostać sprzedany, a ta zostanie wyburzona. Wygląda na to, że przyjaciele nie spotkają się już po wakacjach. Bohaterowie wyruszają na poszukiwanie magicznego przedmiotu, który ma pomóc im ocalić szkołę i go...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bohaterami książki, o której chcę wam dziś opowiedzieć są egzotyczne zwierzęta – wombat i kangur. Przeniesiemy się do miejsca, w którym one żyją, czyli do Australii. Rodzinka wombatów, którą wykreował Marcin Kozioł lubi czytać, a tytułowa Malinka idzie oddać książki do biblioteki. Towarzyszy jej mama kangur i jej syn. Nagle maluch znika. Czyżby wpadł z torby? Wystraszona mama zaczyna poszukiwania, a Malinka Wombat jej w tym pomaga.

Pani Kangurowa „dawno już mówiła synkowi, że gdyby się zgubił, ma siedzieć i czekać na mamę dokładnie tam, gdzie ostatnio ją widział. A mama na pewno po niego wróci”[1]. To jest bardzo ważny cytat, który należy wbijać dzieciom do głowy. Sytuacja, kiedy gubi się maluch jest stresująca dla obu stron i dziecko musi wiedzieć, jak zachować się mimo strachu. Wystraszony, błąkając się po ulicy wyłącznie wydłuży czas poszukiwania. Dobra jest również strategia zaproponowana w książce „Zuzia się zgubiła”, gdzie mama tłumaczy córce, dokąd może udać się po pomoc. Ja mam też w zwyczaju ustalenie miejsca zbiórki, kiedy jestem z dziećmi w zatłoczonych miejscach. Jednak zdarza się i tak, że pociecha zapodzieje się po prostu. Oddali się bo widziała kogoś w podobnej kurtce co opiekun i wydawało jej się, że ten się odchodzi. Dlatego ważne jest, aby dziecko wiedziało, jak ma się zachować.

W książce „Malinka Wombat i Kangurek” Marcin Kozioł przemyca co nieco informacji, o tych niecodziennych zwierzętach. Nie jest tego dużo, bo fabuła determinuje, co można w nią wpleść, ale dowiemy się trochę o norkach wombatów, albo torbach i susach kangurów. Autor zrobił to naprawdę sprawnie. Tak, że cechy tych zwierząt stały się tłem dla opisywanej przygody.

„Malinka Wombat i Kangurek” to publikacja 3 w 1. Jest przygoda, morał i edukacja. Temat zgubienia się dziecka, jaki porusza Marcin Kozioł w tej książce, jest niezwykle ważny dla każdego z opiekunów. On nie może być zbagatelizowany. Bajki pomagają dziecku zapamiętać, jak się zachować w trudnych momentach, bo nie są suchym nakazem czy zakazem, a opisują cały kontekst sytuacji. Maluch utożsamia się z bohaterem i przypomina sobie, jak ten poradził sobie w podobnych okolicznościach.

[1] Marcin Kozioł, „Malinka Wombat i Kangurek”, wyd. Bumcykcyk, Nowa Iwiczna 2023, s. 22.

Bohaterami książki, o której chcę wam dziś opowiedzieć są egzotyczne zwierzęta – wombat i kangur. Przeniesiemy się do miejsca, w którym one żyją, czyli do Australii. Rodzinka wombatów, którą wykreował Marcin Kozioł lubi czytać, a tytułowa Malinka idzie oddać książki do biblioteki. Towarzyszy jej mama kangur i jej syn. Nagle maluch znika. Czyżby wpadł z torby? Wystraszona...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Podobno myszy uwielbiają ser. Kiedy Mona Mysia widzi litery SER... na miejskim muzeum bez zastanowienia przekracza jego próg. A w środku... Mała bohaterka doświadczy sztuki na własnym ciele. Stanie się częścią prac znanych artystów, takich jak Monet, Picasso, Rembrandt, Dali, Warhol, Pollock i da Vinci.

„Mona Mysia”, czyli przygoda w muzeum, chciałby się dodać. Marcin Kozioł robi małe czary i bohaterka jego książki wpada w wir przygody. Będzie miała starcie z karaluchem w czerwonych bokserkach, pozna komara salonowego, zadrży o swój ogonek, będzie zastanawiała się, dlaczego po muzeum przechadza się słoń na szczudłach, spróbuje zjeść serową zupę słynnej marki Campbell's itp. Są to wydarzenia niezwykłe, więc nie ma się co dziwić, że Mona Mysia jest trochę przestraszona. Przyznam, że wolałabym, aby autor przedstawił muzeum jako miejsce radosne i przyjazne, jednak ów niepokój intryguje i zachęca do czytania. Zastanawiamy się, jak ta przygoda się skończy.

W tym „zamieszaniu” przewijają się słynni artyści. Marcin Kozioł nie analizuje ich dzieł, a przedstawia cechy charakterystyczne ich twórczości. Powiem wam, że jest to świetna sprawa. Szczególnie kiedy macie dziecko, które lubi rysować. Jeżeli wrócicie do pierwszego akapitu tego tekstu zauważycie, że mamy tu przekrój różnych artystów i stylów. Zerknijmy jak mysz namalowałby Monet, a jak Picasso. Zachęćmy dzieci do wypróbowania różnych technik, do szukania swojej drogi wyrazu, swojej estetyki.

„Mona Mysia” okazała się strzałem w dziesiątkę, jeżeli chodzi o zainteresowania mojej córki. Mam świadomość, że nie wszystkie dzieci lubią rysować, ale sztuka to nie tylko kredki, pisaki i farby. Być może u was przyjmie się lepienie z gliny, albo robienie zdjęć. Ważne, aby próbować, aby pokazywać dziecku jakie ma możliwości. A Marcin Kozioł pięknie, i w duchu przygody, zaprezentował, jak różne osobowości wpisały się na stałe do historii sztuki.

Podobno myszy uwielbiają ser. Kiedy Mona Mysia widzi litery SER... na miejskim muzeum bez zastanowienia przekracza jego próg. A w środku... Mała bohaterka doświadczy sztuki na własnym ciele. Stanie się częścią prac znanych artystów, takich jak Monet, Picasso, Rembrandt, Dali, Warhol, Pollock i da Vinci.

„Mona Mysia”, czyli przygoda w muzeum, chciałby się dodać. Marcin...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Cassandra Clare jest lubianą pisarką wśród czytelników fantasy, a przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Kiedy wydawnictwo Zysk i s-ka zapowiedziało nowy cykl „Sword catcher”, uznałam, że to dobry moment, aby poznać styl tej autorki. Przenosimy się w nim do królestwa Castellane, gdzie nic nieznaczący chłopiec obejmie wyjątkowo niebezpieczną i odpowiedzialna funkcję, gdzie dwóch królów musi trzymać „sztamę”, gdzie uzdolniona dziewczyna musi walczyć o możliwość rozwoju, gdzie po ulicach spacerują obrzydliwie bogaci i przerażająco biedni.

Jak wypadło moje pierwsze spotkanie z twórczością Cassandry Clare? Nieźle, ale... Autorka bardzo szczegółowo i mozolnie buduje świat z powieści. Wszelkie opisy są bardzo ładnie wplecione w akcje, ale też ją spowalniają. Czytelnik wręcz zadomawia się w Castellane, ale w pewnym momencie pojawi się pytanie o problematykę książki. Intryga kształtuje się płynnie, acz powoli. Myślę, że po przeczytaniu jakiś 40% powieści zaczyna nabierać kształtu. Przyznam, że początek „Strażnika miecza” trochę mnie przytłoczył. Nie powiem, Cassandra Clare wciągała mnie do wymyślonego przez siebie świata, a ja trochę nie wiedziałam na co patrzeć. Jednak nie miałam ani chwili zwątpienia, że chcę brnąć w tę książkę.

Podobne przemyślenia mam a propos bohaterów. Nie są to jakieś wybitne kreacje, ale mają w sobie to coś, że chciałam śledzić ich losy. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Kel, czyli tytułowy Strażnik miecza. Kiedy zostaje zabrany z domu dziecka pojawiają się przed nim nowe możliwości, niedostępne dla ludzi jego pokroju. Zawdzięcza on rodzinie królewskiej wiele, jak nie wszystko. Dla księcia jest jak brat. Z drugiej strony jednak, jest im potrzebny do jednego celu i tylko w kontekście tego zadania jego życie jest cenne.

Jakie elementy zajdziemy w powieści „Strażnik miecza”? Mamy tu różnorodny przekrój społeczny bohaterów. Biedni, bogaci, wpływowi i społeczne wyrzutki. Interesujący w tym kontekście jest lud Ashkarów. Członkowie tej społeczności potrafią władać magią, ale ludzie nimi gardzą. Ashkarowie mieszkają w oddzielnej dzielnicy, nie maja pełni praw, muszą ubierać się w określonym stylu. Można powiedzieć, że Castellane nie chce uwolnienia magii, a ci którzy się nią parają są „brudni”.

Wracając do bohaterów, są to w większości ludzie młodzi. Ci bogaci są dość „rozpasani” przez co mogą sprawiać wrażenie „gówniarzerii”, a wątki miłosna są napisane w stylu young adult. Autorka wplata w powieść trochę erotyzmu, co ma za pewne podkreślić i dorosłość bohaterów i ich zepsucie, a także biedę niektórych dzielnic Castellane, aczkolwiek na mnie te fragmenty nie zrobiły wrażenia i, szczerze mówiąc, były zbędne.

Co jeszcze oferuje czytelnikom „Strażnik miecza”? Znajdziemy tu intrygi o charakterze politycznym, walkę o wpływy, wielką przyjaźń, lojalność i ambicje. Czy to dużo? Myślę, że ilość wątków jest przyzwoita, a Cassandra Clare ładnie je splata pozwalając się spotkać bohaterom z różnych zakątków Castellane i pokazać ten świat w całej okazałości.

Suma summarum chyba mogę wam polecić tę powieść. Jest to taka książka, przy której łatwiej wytknąć wady. To jak autorka opisuje Castellane przytłacza. Czytelnik nie jest w stanie zapamiętać wszystkich szczegółów i szybko wyczuwa, że niektóre sceny są zbędne, a dialogi za długie. Tak, ta powieść jest przegadana, ale ma w sobie to coś. Przynajmniej ja to coś dostrzegłam. To coś, co intryguje i karze czytać dalej. Jakiś magnetyzm. Bardzo chciałabym, żeby intryga zarysowała się szybciej, natomiast nie mogę zaprzeczyć, że kiedy ta już zaczyna się kształtować to jest wyraźna, a w fabule nie brak zwrotów akcji.

Cassandra Clare jest lubianą pisarką wśród czytelników fantasy, a przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Kiedy wydawnictwo Zysk i s-ka zapowiedziało nowy cykl „Sword catcher”, uznałam, że to dobry moment, aby poznać styl tej autorki. Przenosimy się w nim do królestwa Castellane, gdzie nic nieznaczący chłopiec obejmie wyjątkowo niebezpieczną i odpowiedzialna funkcję,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kim jest tyłowy Kolekcjoner z powieści Daniela Silvy? Odpowiedź na to pytanie otrzymają ci, którzy doczytają tę książkę do końca, natomiast ja mogę wam zdradzić, co takiego będzie w niej zbierane. Pisarz przeniesie nas w świat bogactwa i sztuki. Ci wpływowi pragną tego co najlepsze, najdroższe. Także dzieł najwybitniejszych twórców. Punktem wyjścia dla fabuły jest morderstwo oraz zagrabiony obraz. Dzieło takiego kalibru, że nawet „Autoportret” van Gogha jest przy nim marnym kąskiem. Gabriel Allon, szpieg i konserwator sztuki, zostaje poproszony o konsultacje i odszukanie obrazu.

„Kolekcjoner” zachwyci lub onieśmieli czytelnika rozmachem. To istne „rokoko” powieści kryminalno-szpiegowskiej. Misternie skonstruowana fabuła, która z każda stroną nabiera tempa. Do tego każda ze scen jest wręcz nasycona szczegółami, głównie ciekawostkami na temat malarzy i ich dzieł, ale też miejsca akcji (a jest ich kilka) są rzetelnie przedstawione. Napisałam, że powieść ta albo zachwyci, albo onieśmieli. Nie sposób nie docenić tych wszystkich szczegółów i szczególików, jakie Daniel Silva w niej zawarł. Jest zdecydowanie „na bogato”, co może być też nieco przytłaczająca. Szczególnie w zestawieniu ze światem, do którego przeciętny zjadać chleba nie ma wstępu. Ze światem wielkich pieniędzy, wpływów, blichtru. Powieść „Kolekcjoner” ocieka wiedzą, pięknem, akcją i pieniądzem.

To samo mogę napisać o postaciach. Są wybornie wykreowane, ale jest w nich jakaś egzaltacja. Być może wynika ona z przepychu świata, do jakiego zabiera nas Daniel Silva. Przyjrzyjmy się chociażby głównej postaci, czyli Gabrielowi Allonowi. Szpieg i konserwator, wszechstronny specjalista z zakresu sztuki. Szarmancki, podziwiany, pożądany, z piękną kobietą u boku. Już „bardziej” być nie może. Nie jest już młodzieniaszkiem, jednak autor przekuł jego doświadczenie w ogromny atut. Zresztą wyczuwa się jak dopracowana jest to postać. „Kolekcjoner” to już 23 tom cyklu z tym bohaterem i jeżeli chodzi o powieści o charakterze kryminalnym to na kolejność czytania często przymykam oko, ale aż chce się patrzeć, jak ta postać się kształtowała.

„Kolekcjoner” zachwyci wymagających fanów powieści kryminalno-szpiegowskich. Daniel Silva umiejętnie splata wątek sztuki z wątkiem politycznym zabierając czytelników do najbardziej wpływowych sfer. Jest to autor, który obdarowuje, ale też wymaga od czytelnika. Fabuła jest bardzo misterna, a wszelkie ozdobniki są jej integralnymi częściami. Jeżeli lubicie przepych odnajdziecie się w tej powieści.

Kim jest tyłowy Kolekcjoner z powieści Daniela Silvy? Odpowiedź na to pytanie otrzymają ci, którzy doczytają tę książkę do końca, natomiast ja mogę wam zdradzić, co takiego będzie w niej zbierane. Pisarz przeniesie nas w świat bogactwa i sztuki. Ci wpływowi pragną tego co najlepsze, najdroższe. Także dzieł najwybitniejszych twórców. Punktem wyjścia dla fabuły jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Marietta, bohaterka powieści M. A. Kuzniar „Północ w Everwood”, to dziewczyna z pasją. Kocha balet, ale jej rodzina uważa go za dziecinne hobby. Jak każe obyczaj, Marietta ma znaleźć dobrą partię na męża i zostać przykładną panią domu. W sąsiedztwie zamieszkuje tajemniczy Drosselmeier, mężczyzna intrygujący i majętny. Wygląda na to, że upatrzył sobie Mariette, ku uciesze jej matki. Ale dziewczyna nie zamierza zrezygnować z marzeń. „Nie może być, jak motyl ze skrzydłami przebitymi stalowymi szpilkami, zakonserwowany i piękny w szklanej klatce, choć jego serce przestało bić”[1] Uciekając przed absztyfikantem Marietta trafia do mroźnego, magicznego Everwood. Początkowo jest zauroczona nowym miejscem, ale po pewnym czasie przekonuje się, że zmieniła jedną złotą klatkę na inną.

Aby opowiedzieć wam, czy ta powieść mi się podobała muszę podzielić ją na kilka części. Początek, kiedy poznajemy Mariettę, jej rodzinę i znajomych jest całkiem obiecujący. Młoda dziewczyna, której rodzice podcinają skrzydła, zaściankowe myślenie dorosłych spętanych obyczajem, ogromna potrzeba buntu – to czyni z Marietty ciekawą postać, wybiegającą poza czas, w jakim żyje. Trochę „zgrzytało” mi, iż rodzice Marietty pogardzają jej pasją, ale pozwalają jej ją rozwijać – opłacają lekcję, urządzają przedstawienie, na którym może pokazać swoje umiejętności. Jest w tym pewna niekonsekwencja, albo złośliwość. Na tym etapie M. A. Kuzniar wprowadza też Drosselmeiera, który na początku jest szarmancki, ale stopniowo zaczyna aspirować do demonicznej postaci. Jest przy nim magia, a my jesteśmy ciekawi jej źródła i tego, jak ją wykorzysta.

W kolejnej części Marietta przenosi się do Everwood. Wydarzenia, które się tu rozgrywają mają być przyczynkiem do głębokiej przemiany bohaterki. „Kiedy znów spotka Drosselmeiera, nie będzie już tą samą uległą panną, którą tak umiejętnie manipulował. Będzie umiała wyrwać się spod jego wpływu”[2]. Niewątpliwie po tym, co przeżyła Marietta nie można być tą samą osobą, ale ta przemiana niezbyt się autorce książki udała. Od początku M. A, Kuzniar kreuje silną osobowość, zdecydowaną walczyć o swoje marzenia. Ja bym powiedziała, że doświadczenia z Everwood tylko bohaterkę wzmocniły, a bezpośrednia motywacja do podjęcia pewnych kroków pojawiła się raczej w finale.

Everwood ma być miejscem otoczonym magią. Niestety perspektywa, jaką przyjęła M. A. Kuzniar, nie pozwala nam dobrze poznać tego miejsca. Centrum wydarzeń jest Marietta, która przez większość czasu pozostaje w jednym miejscu i pędzi dość nudny żywot, chociaż naznaczony groźbami. „Ten niezmienny rytm dnia zapewne doprowadziłby Mariettę do utraty zmysłów (…)”[3]. Cóż, mnie prawie doprowadził. I to był cios dla tej powieści. Zamiast grozy, dramaturgii autorka serwuje nam pogaduszki i ciuszki. M. A. Kuzniar bardzo lubi opisy strojów i wnętrz. Na początku jest to może nawet ładne, szczególnie, że w baśniowej krainie panuje osobliwa moda, jednak autorka przesadza. Akcja ginie pośród satyny i jedwabiów. Jest tu mnóstwo elementów, o których można opowiedzieć, postaci, które można rozwinąć i boli mnie, że przegrały z kolejną balową suknią.

Dla przykładu mamy dwóch świetnych antagonistów. Jednym z nich jest wspomniany już Drosselmeier, drugim król Gelum, który sprawuje okrutne rządy w Everwood. Te postacie wprowadzają fajny element grozy, który jest mile widziany w baśniach dla dorosłych, natomiast nie mają dużego pola do popisu. Myślę, że powieści zrobiłoby dobrze, gdyby ci bohaterowie mogli szerzej pokazać swoje moce i gdybyśmy lepiej poznali ich motywację. Bo owa została sprowadzona do „bo tak chcę”.

Kiedy dotarłam do finału miałam już wyrobione zdanie na temat „Północy w Everwood” i wydarzenia zamykające książkę go nie zmieniły. Można powiedzieć, że autorka ani się nie pogrążyła, ani nie uratowała swojej książki.

Jak mogę się domyślać „Północ w Everwood” miała być baśniową opowieścią o walce z normami społecznymi. Głowna bohaterka miała zerwać łańcuchy i odrodzić się niczym feniks. Założenie piękne, natomiast zaginęło ono gdzieś w toku fabuły. Książkę czyta się dość sprawnie, ale bliżej jej „babskiego czytadła”, które ma bawić niż do powieści społeczno-fantastycznej. Bardzo wąska perspektywa skupiona na głównej bohaterce, obszerne opisy wyglądu, watek miłosny, wątpliwa logika niektórych wydarzeń, czy zachowań bohaterów, niewykorzystany potencjał miejsca akcji i niektórych postaci – to wszystko sprawia, że „Północ w Everwood” ma wyłącznie walor rozrywkowy.

[1] M. A. Kuzniar, „Północ w Everwood”, przeł. Małgorzata Stefaniuk, wyd. Albatros, Warszawa 2022, s. 21.
[2] Tamże, s. 251.
[3] Tamże, s. 285.

Marietta, bohaterka powieści M. A. Kuzniar „Północ w Everwood”, to dziewczyna z pasją. Kocha balet, ale jej rodzina uważa go za dziecinne hobby. Jak każe obyczaj, Marietta ma znaleźć dobrą partię na męża i zostać przykładną panią domu. W sąsiedztwie zamieszkuje tajemniczy Drosselmeier, mężczyzna intrygujący i majętny. Wygląda na to, że upatrzył sobie Mariette, ku uciesze...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zabiorę was dziś do bardzo dziwnego muzeum. Oprowadzać nas po nim będą Ząb Mądrości i Znikająca Nerka. Ci przewodnicy mogą już nam coś powiedzieć o charakterze odwiedzanego miejsca. Przyjrzymy się w nim ludzkiemu ciału, ale nie temu jak funkcjonuje, a jego niepotrzebnym elementom, bo i takie mamy. Nasze ciało to swoiste muzeum ewolucji. Oglądając różne kikuty i szkorbuty możemy się wiele dowiedzieć o naszym pochodzeniu i o tym, jak człowiek zmieniał się na przestrzeni lat.

Rachel Poliquin w książce „Muzeum dziwacznych pozostałości w ciele” w bardzo oryginalny sposób opowiada o ewolucji. Zachwycamy się jaka to natura jest mądra i jak wszelkie organizmy dostosowują się do warunków w jakich przyjdzie im żyć. Niewątpliwie, jednak w przyrodzie nic nie ginie. I na to właśnie zwraca uwagę autorka książki. Pierwszy przykład z brzegu. Weźmy naszego przewodnika, czyli Ząb Mądrości. Pewnie niektórym z nas przysporzył wiele bólu przy wyrastaniu i wyrywaniu. Można na niego psioczyć, ale jest on symbolem tego, jak zmieniało się to co człowiek spożywa, a co za tym idzie wygląd ludzkiej szczęki.

Bardzo podoba mi się takie przewrotne podejście do tematu ewolucji. Niby z przymrużeniem oka, ale merytorycznie. Jednak to „z przymrużeniem oka” jest atrakcyjne dla dzieci. Czkawka, kość ogonowa, pomarszczone palce, włosy na nogach – przy niektórych hasłach młody czytelnik może będzie chichotał. Niech się śmieje w głos. Nauka jest zabawna.

Zabiorę was dziś do bardzo dziwnego muzeum. Oprowadzać nas po nim będą Ząb Mądrości i Znikająca Nerka. Ci przewodnicy mogą już nam coś powiedzieć o charakterze odwiedzanego miejsca. Przyjrzymy się w nim ludzkiemu ciału, ale nie temu jak funkcjonuje, a jego niepotrzebnym elementom, bo i takie mamy. Nasze ciało to swoiste muzeum ewolucji. Oglądając różne kikuty i szkorbuty...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziś mam dla was prawdziwą gratkę dla młodych miłośników literatury grozy. Phil Hickes napisał świetny horror dla dzieci – a raczej młodszej młodzieży, bo to książka dla grupy wiekowej 10+ – a jego tytuł brzmi „Aveline Jones i duch z Malmouth”. Autor wykorzystuje w nim motyw lokalnej mrocznej legendy i duszy, która z powodu nienawiści nie może odejść w spokoju.

Tytułowa Aveline jest zmuszona spędzić kilka dni u ciotki w Malmouth. Nie jest tym zachwycona. Ciocia Lilian jest chłodną osobą, a małe miasteczko na wietrznym wybrzeżu nie oferuje zbyt wielu atrakcji – właściwe żadnych. Dziewczynka postanawia umilić sobie czas czytaniem. Uwielbia opowieści o duchach i odwiedza antykwariat, w poszukiwaniu ciekawych książek. Trafia na zbiór opowiadań, który kiedyś należał do dziewczynki, która zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Wokół samej Aveline zaczynają dziać się dziwne rzeczy i dziewczynka czuje niepokój. Nawet nie przypuszcza z jakimi mocami przyjdzie jej się zmierzyć.

Jestem pod wrażeniem klimatu tej powieści. Myślę, że nie jeden dorosły fan literatury grozy mógłby go docenić, więc w kategorii literatura dziecięca można uznać, że to dość mocna rzecz, ale nie zapominajmy, że tu chodzi o to, aby wystraszyć czytelnika. Autor konsekwentnie kreuje miejsce akcji, jako dziwne, tajemnicze, mroczne. Deszczowa pogoda, która nie sprzyja wychodzeniu z domu i sprawia, że miasteczko wydaje się opustoszałe. Ulice przyozdobione przez osobliwe kukły. Stary, skrzypiący dom nad brzegiem morza, na którego oknach osadza się sól. Każdy fan horrorów wyczuje, że to musi być nawiedzone miejsce.

Potem pojawia się zagadka kryminalna, czyli co przydarzyło się poprzedniej właścicielce książki, a jej kulminacją jest wyjątkowo mroczny finał. Nie jest brutalnie, ale zjawa, która opisał Phil Hickes i to jak to zrobił wywołała ciarki na moich plecach.

Jest tu kilka szczegółów w fabule, do których można się przyczepić (np. dlaczego jeden duch może pojawiać się kiedy chce, a inny tylko w określone dni), natomiast trzeba docenić jej konstrukcje. Phil Hickes bardzo sprawnie opowiada tę historię: wprowadzenie, przedstawienie problemu i zawiązanie intrygi, odpowiedzi, brawurowe zakończenie. Tu nie ma ma miejsca na zbędne elementy. Autor prowadzi fabułę w najprostszy z możliwych sposobów, co w tym przypadku uważam za atut. Dobre tempo sprzyja utrzymaniu niepokoju czytelnika, co jest ważne w literaturze grozy.

Czy jest zbyt na horrory dla dzieci? Skoro taka książka jak „Aveline Jones i duch z Malmouth” została wydana to przypuszczam, że tak. Myślę, że duchy na swój sposób fascynują młodych ludzi. Kto na koloniach nie brał udziału w opowiadaniu strasznych opowieści przy latarce, niech pierwszy rzuci kamień. Myślę, że ta książka jest dobrą odpowiedzią na ich „potrzebę strachu”. Sprawnie napisana i wywołująca ciarki na plecach. Chciałabym napisać, że polecam, ale potem będziecie mieli pretensje o nocne koszmary, więc zakończę stwierdzeniem, że „Aveline Jones i duch z Malmouth” to fascynująca propozycja dla młodych miłośników powieści o duchach.

Dziś mam dla was prawdziwą gratkę dla młodych miłośników literatury grozy. Phil Hickes napisał świetny horror dla dzieci – a raczej młodszej młodzieży, bo to książka dla grupy wiekowej 10+ – a jego tytuł brzmi „Aveline Jones i duch z Malmouth”. Autor wykorzystuje w nim motyw lokalnej mrocznej legendy i duszy, która z powodu nienawiści nie może odejść w spokoju.

Tytułowa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bogowie to istoty o ogromnej mocy, jednak nie są niezniszczalni. Ich żywot zależy od wiary ich wyznawców. Kiedy prześledzimy historię wierzeń różnych rejonów Ziemi znajdziemy mnóstwo istot, których imię odeszło w niebyt. Bohater powieści (a właściwie cyklu książkowego, bo opowiadam wam o otwierającym go tomie) „Droga bogów”, o znamiennym imieniu Aron, wyrusza w podróż podczas której spotka te dawno zapomniane stworzenia i spróbuje przywrócić ich pamięci.

Zatrzymajmy się chwilę przy głównym bohaterze, bo jest dość interesujący. Wyczuwamy od niego jakąś melancholię. Momentami emanuje brakiem chęci życia niczym osoba w depresji, aby za chwilę z wielką energią podejmować kolejne wyzwania. Chęci ma duże, ale nie jest klasycznym niezniszczalnym bohaterem. Znaczy otrzymał dar nieśmiertelności, bo gdyby nie on to książka skończyłaby się po kilkunastu stronach. Sam siebie określił „czystą emanacją pecha”[1]. W tym wszystkim to jest spójna postać, której chce się towarzyszyć. Może się mylę, ale czuję, że jest ona bliska autorowi książki.

Osobliwy jest również styl powieści. Krystian Gadomski łączy doniosły język z potocznym. To wspaniale pasuje do charakteru Arona. Wrażliwość, oczytanie, wiedza, refleksyjność, a przy tym nie zapominamy, że mamy do czynienia z młodym, współczesnym człowiekiem.

Te dwa elementy czynią tę powieść wyjątkową, jednak dość mocno spychają fabułę na drugi plan. Pisarz zebrał tu istoty z mitologii słowiańskiej, nordyckiej i japońskiej, także miłośnicy dawnych wierzeń „poszaleją”. Natomiast tempo akcji jest pełne sprzeczności, jak główny bohater. Dzieje się dużo, ale czy jest dynamicznie? Język jakim Krystian Gadomski posługuje się w „Drodze bogów” owo tempo spowalnia. W niektórych momentach utrudniał mi też „załapanie” ciągu przyczynowo skutkowego. Dla przykładu spójrzmy na okoliczności, w jakich Aron przenosi się do czasów dawnych bogów. Pojawia się przed nim jakiś anioł. Chwilę rozmawiają o „życiu, trwaniu, przemijaniu”. Nagle główny bohater stwierdza: „Chciałbym być już na zawsze wolny i jednocześnie zobaczyć przeszłość”[2]. Po czym dochodzi do wniosku iż: „Większej głupoty nie mogłem teraz jebnąć (…)”[3]. Ale „jebnął” i anioł stwierdza, że spoko, niech leci w przeszłość i działa. Te cytaty fajnie pokazują ten donośny i potoczny miks językowy, jaki zastosował tu pisarz. Natomiast ja chciałam zwrócić uwagę, że jako czytelnik nie umiem w tym momencie stwierdzić „gdzie?”, „na co” i „po co” główny bohater się wybiera, co na etapie wprowadzania do świata powieści jest dezorientujące.

Krystian Gadomski zaprosił czytelników do wielkiej bańki swojej wyobraźni. Jaki już wcześniej mimochodem wspomniałam, czuję, że włożył on do tej książki dużo siebie i tak zostawił. Odbiorca trochę został sam ze sobą w eksplorowaniu tego świata. Jak Aron sam to określił” „Czuję powiew wiatru spoza granic czasu”[4]. Kto jest chętny poczuć go na swej twarzy? Kto jest gotowy zagłębić się w fantazję debiutującego pisarza. „Droga bogów” to pełne przygód, acz spokojne fantasy. Jeżeli kochacie spotykać w literaturze istoty z różnych mitologii podejmijcie się tej „wędrówki”.

[1] Krystian Gadomski, „Droga bogów. Tom I”, wyd. Book Edit, 2023, s. 320.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże.
[4] Tamże, s. 14.

Bogowie to istoty o ogromnej mocy, jednak nie są niezniszczalni. Ich żywot zależy od wiary ich wyznawców. Kiedy prześledzimy historię wierzeń różnych rejonów Ziemi znajdziemy mnóstwo istot, których imię odeszło w niebyt. Bohater powieści (a właściwie cyklu książkowego, bo opowiadam wam o otwierającym go tomie) „Droga bogów”, o znamiennym imieniu Aron, wyrusza w podróż...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Daj się pokochać dziewczyno. Poznaj sekret udanych relacji Katarzyna Miller, Joanna Olekszyk
Ocena 7,5
Daj się pokoch... Katarzyna Miller, J...

Na półkach:

Większość ludzi podświadomie szuka tej drugiej osoby, z którą będzie można iść przez życie. Udany związek jest pewnego rodzaju wyznacznikiem sukcesu – przynajmniej w powszechnym mniemaniu. Jednak nie zawsze łatwo znaleźć pana idealnego, a nawet kiedy miłość zapuka do naszych drzwi taka relacja narażona jest na różne perturbacje. Właśnie o relacjach rozmawiała Joanna Olekszyk, redaktorka naczelna miesięcznika „Zwierciadło”, ze znaną psycholożką Katarzyną Miller, a to co się zrodziło z tych „pogaduszek” możemy znaleźć w publikacji „Daj się pokochać dziewczyno”.

Panie biorą na warsztat szeroko pojęty temat związków i miłości. Jak podjeść do tego mądrze? Jak nie wpakować się w toksyczną relację? Dlaczego niektóre związki się rozpadają? Dlaczego ludzie zdradzają? Dlaczego warto flirtować? Czy jest możliwa przyjaźń między mężczyzną a kobietą? Że tak pozwolę sobie przytoczyć kilka zagadnień poruszonych w książce. Jest ich oczywiście o wiele więcej. Przeanalizowano nawet niektóre utwory literackie, czy biografie gwiazd w kontekście poruszanego tematu. Pozwala na to formuła książki, czyli wywiad/rozmowa. Katarzyna Miller i Joanna Olekszyk swobodnie dryfują pośród różnych aspektów, jakie składają się na związek.

Przy formule publikacji zatrzymam się na dłużej. „Daj się pokochać dziewczyno” nie powinnyśmy traktować jako poradnika. Katarzyna Miller wchodzi w rolę koleżanki, z którą można pójść na kawę i „popsioczyć” na faceta. Albo powie ci, że to dupek, albo poratuje dobrą radą, spojrzy na nasz problem z innej perspektywy. W tej książce nie stawia się ona w roli terapeuty. Tak wypowiada się, jako terapeuta, ale prezentuje swój światopogląd. Nie analizuje twojego konkretnego przypadku. Nie daje konkretnych porad. Zamiast tego przesyła pewną ilość dobrej energii, zachęca do krytycznego spojrzenia, a może niektórymi nieco potrząsa.

Obok Katarzyny Miller trudno przejść obojętnie. Przez jednych uwielbiana przez innych nienawidzona i głośno krytykowana. Niewątpliwie jest charyzmatyczna. I ja jej charyzmę bardzo lubię. Nie zawsze się z nią zgadzam, ale lubię jej słuchać i czytać jej teksty. To co mówi i jak mówi jest niezwykle energetyczne i daje do myślenia, prowokuje do pracy nad sobą i zachęca do bycia szczęśliwym.

Większość ludzi podświadomie szuka tej drugiej osoby, z którą będzie można iść przez życie. Udany związek jest pewnego rodzaju wyznacznikiem sukcesu – przynajmniej w powszechnym mniemaniu. Jednak nie zawsze łatwo znaleźć pana idealnego, a nawet kiedy miłość zapuka do naszych drzwi taka relacja narażona jest na różne perturbacje. Właśnie o relacjach rozmawiała Joanna...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy nasze dziecko ma przyjść na świat mamy wizję tego, jakim rodzicem chcemy być. A potem maluch się rodzi i nasz plan "siada". Jak określić kierunkowskazy naszego rodzicielstwa i trzymać obrany kurs? Aleksandra Żabicka w książce "Rodzic pod presją" pomaga stworzyć parentingowy biznesplan.

W części pierwszej autorka pomoże nam zdefiniować te na prawdę ważne dla nas wartości, a w drugiej podpowie, co robić, aby pozostać im wiernym. Można powiedzieć, że najpierw w centrum jej wywodu jest rodzic, a potem dziecko.

Metodom zaproponowanym przez Aleksandrę Żabicką blisko do tzw. nurtu praktykowania uważności. Jednak terapeutka idzie krok dalej. Wychodzi poza ramy mindfulness oraz przywołuje naukowe dowody na skuteczność wymienionych strategii.

Aleksandra Żabicka promuje model uważnego i elastycznego rodzica. Dlatego niektóre z prezentowanych w książce metod mogą nam się wydawać ogólnymi i złożonymi. To my mamy je dostosować do naszej rodziny pamiętając, że rodzicielstwo, budowanie relacji z dzieckiem to proces.

Kiedy nasze dziecko ma przyjść na świat mamy wizję tego, jakim rodzicem chcemy być. A potem maluch się rodzi i nasz plan "siada". Jak określić kierunkowskazy naszego rodzicielstwa i trzymać obrany kurs? Aleksandra Żabicka w książce "Rodzic pod presją" pomaga stworzyć parentingowy biznesplan.

W części pierwszej autorka pomoże nam zdefiniować te na prawdę ważne dla nas...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść „Pasażer” oraz „Stella Maris” powinno się czytać w duecie. Pierwszą z nich mam już za sobą. Jak napisałam w swojej recenzji, nie okazała się ona powieścią akcji, a „thrillerem egzystencjalnym. Przyszła pora na „Stellę Maris”. Powieść intrygowała mnie, bo jej bohaterką jest, moim zdaniem, najciekawsza postać „Pasażera”, czyli Alicia. Zmagająca się z poważnymi problemami psychicznymi genialna matematyczna i muzyczka. Córka współtwórcy bomby atomowej i siostra Bobby'ego Westerna, głównego bohatera „Pasażera”. Sama mówi o sobie: „Ludzie uważają mnie za osobę interesującą, jednak właściwie przestałam z nimi gadać”[1], co brzmi nieco wyniośle. Jednak genialne umysły są fascynujące – nie zaprzeczycie – a Cormac McCarthy znalazł postać, z którą jego bohaterka jednak pogada.

Cormac McCarthy pozwala czytelnikom poznać tę postać w nietypowy sposób. Powieść ta nie jest biografią bohaterki. Tytułowa Stella Maris to zakład psychiatryczny. Do niego zgłasza się Alicia. Będziemy „podsłuchiwać” jej rozmów z lekarzem. Rozmów fascynujących, wychodzących w treści daleko poza sferę medyczną. Będzie o życiu, o śmierci, o rodzinie, o muzyce, o matematyce o szaleństwie, o ludziach i in. Autor stawia czytelnika przed intelektualnym wyzwaniem. Alicia nie boi się wygłaszać osobliwych poglądów, nie boi się obierać roli moderatora, nie boi się prowokować (chociaż dla niej jest to raczej szczerość, albo zabawa – w zależności od kontekstu). Alicia jest specyficzna, zdecydowanie nie jest „normalna” (aczkolwiek tu można postawić pytanie, jak „normalność” należy definiować), ale jej wybitność i (niezamierzony) ekscentryzm hipnotyzują czytelnika. Wreszcie, Alicia jest zafascynowana wiedzą. Kocha muzykę i matematykę, ale mi jawiła się jako dość wszechstronny umysł. Obok słynnych matematyków wywołuje Schopenhauera, czy Chestertona. Może i nie potrafi obcować z ludźmi, co nie oznacza, że nie jest bystrym obserwatorem i zręcznym komentatorem.

Będę kolejnym głosem, który powie: „nie wszystko w tej powieści zrozumiałam”. Cormac McCarthy niewątpliwie zawstydza czytelnika wszechstronnością – głównej bohaterki, jaki i swoją – ale się nie popisuje. Wykreował postać, która jest specyficzna, a przy tym naturalna i to właśnie jej osobowość hipnotyzuje czytelnika. Nie traktujemy jej, jak kolejnej „wariatki”. Alicia ma coś w sobie co sprawia, że chcemy słuchać jej opinii, że dialogi, jakie prowadzi z lekarzem urastają do rangi wydarzenia.

„Stella Maris” to świetna powieść. Nie jest łatwa w czytaniu, ale ma w sobie pierwiastek „pop”. Jest wyzwaniem, ale jakże miłym. Zachęcam was do podjęcia tego wyzwania. W nagrodę będziecie delektować się doskonałą prozą.

[1] Cormac McCarthy, "Stella Maris", przeł. Robert Sudół, wyd. Literackie, Kraków 2023, s. 11.

Powieść „Pasażer” oraz „Stella Maris” powinno się czytać w duecie. Pierwszą z nich mam już za sobą. Jak napisałam w swojej recenzji, nie okazała się ona powieścią akcji, a „thrillerem egzystencjalnym. Przyszła pora na „Stellę Maris”. Powieść intrygowała mnie, bo jej bohaterką jest, moim zdaniem, najciekawsza postać „Pasażera”, czyli Alicia. Zmagająca się z poważnymi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mamy wysyp książek o tematyce świątecznej, ale jak wybrać coś, żeby było klasycznie, acz niebanalnie. Co powiecie o stylu retro? Wrzucimy bohaterów z legendarnej już bajki w świąteczny entourage. Efekt to publikacja "Bolek i Lolek ratują święta".

Serię z Bolkiem i Lolkiem wydawaną przez wydawnictwo Znak emotikon obserwuję już od dłuższego czasu i przyznam, że jest to moja ulubiona książka spośród tych, z którymi miałam przyjemność się zapoznać. Joanna Olech stworzyła cudowną fabułę, która klei się niczym śnieżki.

Jak to w świątecznych opowieściach bywa, dzieje się magia. Nieopatrznie wypowiedziane życzenie sprawia, że Bolek i Lolek, a także Tosia zostają asystentami Świętego Mikołaja. Co jest najpiękniejsze to, że obdarowana zostają nie tylko dzieci, ale też pewne zapomniane istoty. Prezenty nie mają wyłącznie wymiaru materialnego. To również troska i życzliwość. Zwykłe (ale często niezwykłe) bezinteresowne dobro.

Mamy wysyp książek o tematyce świątecznej, ale jak wybrać coś, żeby było klasycznie, acz niebanalnie. Co powiecie o stylu retro? Wrzucimy bohaterów z legendarnej już bajki w świąteczny entourage. Efekt to publikacja "Bolek i Lolek ratują święta".

Serię z Bolkiem i Lolkiem wydawaną przez wydawnictwo Znak emotikon obserwuję już od dłuższego czasu i przyznam, że jest to moja...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mówi się, że święta to magiczny czas. Tę magię pięknie uchwyciła Anna Włodarkiewicz w bajce "Elf z choinki".

Tytułowy bohater jest ozdobą choinkową, ale budzi się nie na drzewku, a pod drzewkiem. Co takiego wydarzyło się, że rodzina nagle przerwała dekorowanie domu? Ozdoby nie pragną niczego bardziej, jak zdobić choinkę. Mały elf jest zdeterminowany, aby to marzenie spełnić.

Anna Włodarkiewicz wspaniałe uchwyciła klimat świątecznych opowieści. W tym niepokoju, czy bohaterom się uda, czujemy pewną błogość i nadzieję. Z ogromną radością obserwujemy, jak sceptyczne głosy milkną, a choinkowe ozdoby razem przystępują do czynu. Pod kierownictwem małego elfa dzieje się magia.

Tytułowy bohater jest postacią która pokazuje, że warto działać. Nie zawsze jest łatwo, ale ze wsparciem odpowiednich osób można zrobić niemożliwe. W grupie siła, tylko czasami trzeba jej pokazać, że się da.

Oczami wyobraźni widzę, jak wracamy do tej bajki w czasie kolejnych i kolejnych świąt. Kocyk, dobra herbata, blask choinkowych lampek i wtulone w ciebie dziecko - pełnia szczęścia.

Mówi się, że święta to magiczny czas. Tę magię pięknie uchwyciła Anna Włodarkiewicz w bajce "Elf z choinki".

Tytułowy bohater jest ozdobą choinkową, ale budzi się nie na drzewku, a pod drzewkiem. Co takiego wydarzyło się, że rodzina nagle przerwała dekorowanie domu? Ozdoby nie pragną niczego bardziej, jak zdobić choinkę. Mały elf jest zdeterminowany, aby to marzenie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zróbmy przegląd świątecznych dekoracji. Obok Mikołaja, bałwanka i elfów możemy spotkać Dziadka do orzechów. Ten ubrany w czerwień i zieleń żołnierzyk ma nas strzec przed złymi duchami.

Kiedy zerkniemy na popularne opowieści świąteczne to ta o Dziadku do orzechów raczej nie zostanie wymieniona na pierwszym miejscu, ale ona powstała i różni twórcy się nią inspirują. M. In. Alex T. Smith, który napisał powieść dla dzieci "Dziadek do orzechów i świąteczne machlojki Mysiego Króla".

Mnóstwo w tej książce słodyczy i to w sensie dosłownym. Mysi Król kradnie zapasy kolejnych słodkości. Więzi Cukrowego Wieszczka i wszystko wskazuje na to, że nadchodzące święta będą cuchnąć serem. Powstrzymać go próbują Fred i Klara Strudel razem z Dziadkiem do Orzechów. Jest to prawdziwy wyścig z czasem, bo Mysi Król ugryzł Freda i ten zamienia się w mysz. Czy chłopca uda się odczarować? Co znajdą dzieci w świątecznych skarpetach? Cukierki i lizaki, a może cheddar z gorgonzolą?

Książka jaki kalendarz adwentowy? Czemu nie? Alex T. Smith 25 i pół rozdziału, więc jego wariacją nt. "Dziadka do orzechów" jest idealna do czytania w przedświątecznym czasie. Pytanie tylko, czy ciekawość nie wygra, bo autor potrafi uciąć rozdział w przełomowy momencie. Potrzeba dużo silnej woli, aby odłożyć tę książkę. Zresztą jest to szalona i wyjątkowo dynamiczna przygodówka. Mnóstwo w niej postaci, a każda z nich coś wnosi. Ich pomysły i umiejętności zauważą na tym, czy Fred i święta zostaną uratowani.

Zróbmy przegląd świątecznych dekoracji. Obok Mikołaja, bałwanka i elfów możemy spotkać Dziadka do orzechów. Ten ubrany w czerwień i zieleń żołnierzyk ma nas strzec przed złymi duchami.

Kiedy zerkniemy na popularne opowieści świąteczne to ta o Dziadku do orzechów raczej nie zostanie wymieniona na pierwszym miejscu, ale ona powstała i różni twórcy się nią inspirują. M. In....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to