Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Pierwotnie opublikowane na: http://szortal.com/node/11478

Postapo na poważnie

Margaret Atwood stworzyła powieść-paradoks: lekką w czytaniu, ale moralnie wchodzącą na głowę; prostą w konstrukcji zdań a tak skomplikowaną w filozoficznym odbiorze; naturalistyczną w opisie a jednocześnie niezwykle metaforyczną w znaczeniu. Pozbawiła postapokalipsę wybuchów, rozpędzonych pojazdów i zmutowanych ruchomych celów, w zamian serwując czytelnikowi fascynujące starcie znanej nam cywilizacji z jej potomną, być może lepszą. A na pewno inną.

Jimmy to przeciętny gość, wpadek ma za dwóch… W momencie, kiedy porządnie przysiadłam do tej recenzji, w głowie natychmiast uruchomił mi się opening do polskiej wersji pewnej bajki z dzieciństwa. Próbowałam wygonić natrętne dźwięki z głowy, jednak wiecie, jak to jest z echolaliami – im bardziej chcesz się ich pozbyć, tym uporczywiej pozostawiają w głowie, nakazując powtarzać wersy wstydliwym szeptem… Poddałam się, zapisałam. Pasuje.

Pasuje, gdyż główny bohater „Oryks i Derkacza”, Jimmy, to w istocie nikt szczególnie ważny – zwykłe dziecko niezwykłych rodziców, ten mniej rozgarnięty kumpel. Pozbawiony genu geniuszu facet, który doskonale zdaje sobie sprawę z własnej przeciętności. Wie, że to nie jemu dane jest dokonywać w życiu rzeczy wielkich. I kiedy komfortowo trwa w podobnym przeświadczeniu, nagle... kończy się świat. Zanosi się na to, że został ostatnim człowiekiem na Ziemi, a za sprawą obietnicy złożonej z miłości niekoniecznie może zmienić bieżący stan rzeczy. Pozostaje jedynym łącznikiem pomiędzy swoją upadłą cywilizacją a Dziećmi Derkacza – nowym pokoleniem istot.

Książka mnie zaskoczyła. Czytając pełen metafor blurb, myślałam, że mam do czynienia z interesującą wizją przyszłości polaną sosem dziecięcej baśni. Nic z tych rzeczy, pierwszy tom trylogii „MaddAddam”, to pozycja dla dorosłego czytelnika, który ma odwagę zmierzyć się ze śmiałymi zamysłami autorki: inżynierią genetyczną daleko wykraczającą poza słowo ‘etyka’, barwną i szczegółową opowieścią o wykorzystywaniu seksualnym dzieci ze Wschodu i trybikami politycznej manipulacji tłumem. Laureatka Nagrody Bookera czynnie obserwuje świat i jego mechanizmy, a następnie literacko je obnaża, dodając szczyptę czarnego humoru i właściwą sobie lekkość w przechodzeniu między wartką akcją a filozoficzną dysputą.

Margaret Atwood wykreowała świat, który łykamy ogromnymi porcjami i krzyczymy o więcej. To znana nam sceneria wzbogacona o przyszłościową, strawną (bo i niezwykle wiarygodną) otoczkę. To koncerny pracujące nad świniami wytwarzającymi ludzkie organy i kurczakami, które nie czują bólu, to metropolie bogatych i wpływowych oddzielone od plebejskiego podziemia, to rewolucyjne leki na starość i płodność. To pornografia dziecięca oglądana przez dzieci, miejsce, gdzie niedźwiedź brunatny i tygrys azjatycki uległy wymarciu, a ekolodzy są przestępcami ściganymi przez prawo.

Ten świat – świeży acz swojski – jednocześnie wciąga, fascynuje i prawdziwie przeraża. W opisywanej rzeczywistości odnajdujemy mnóstwo odniesień do kondycji współczesnego społeczeństwa – skrajnie konsumpcyjnego, gotowego dewastować zasoby naturalne oraz dokonywać rewolucji naukowych nie tylko tam, gdzie zachodzi potrzeba, ale i tam, gdzie króluje zachcianka.

Dwutorowa fabuła nie pozwala na nudę, fragmentarycznie i retrospekcyjnie poznajemy historię głównego bohatera: jego dzieciństwo, młodość, przyjaźnie i miłości, co przetykane jest pozbawioną nadziei, postapokaliptyczną rzeczywistością „tu i teraz”, trudami samotności i poczuciem palącej tęsknoty za tajemniczą Oryks.

Swoistym wyzwaniem dla czytelnika jest język powieści. O ile sama historia spływa gładkimi, przyjemnymi opisami, to Jimmy jest bohaterem zakochanym w słowach. Uczenie się, spamiętywanie i powtarzanie archaizmów przynosi mu spokój ducha, wobec czego co kilka stron natykamy się na powódź niecodziennego, losowego słownictwa. Dla kontrastu autorka nie boi się neologizmów i obficie wprowadza je do dialogów innych postaci. W efekcie otrzymujemy lingwistyczny kogiel-mogiel. O ile słowa „pranordycki”, „marazm”, „afazja” czy „podzwonne” nie nastręczają większych trudności, to już za znaczeniem „kataplazmu”, „lamberkinu” i „latimerii” podążyłam do słownika, a dla kozojąka, wężura i kurczakiści musiałam wykreować zupełnie nowe konteksty myślowe.

„Oryks i Derkacz” to wielopoziomowa narracja, którą autorka stworzyła, umiejętnie i z wyczuciem serwując czytelnikowi drobne elementy poruszającej całości. Stanowi świetne otwarcie dla trylogii, przy czym nie traci na wartości jako pojedyncze dzieło. To śmiałe i przerażające proroctwo przyszłości, historia nietuzinkowej miłości i odpowiedź na pytanie o rzeczywistość w której człowiek zamienia się miejscami z bogiem. Historia do przeczytania w trzy wieczory i rozważania przez następne trzy tygodnie.

Pierwotnie opublikowane na: http://szortal.com/node/11478

Postapo na poważnie

Margaret Atwood stworzyła powieść-paradoks: lekką w czytaniu, ale moralnie wchodzącą na głowę; prostą w konstrukcji zdań a tak skomplikowaną w filozoficznym odbiorze; naturalistyczną w opisie a jednocześnie niezwykle metaforyczną w znaczeniu. Pozbawiła postapokalipsę wybuchów, rozpędzonych...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kronika końca i początku

1945 Wojna i pokój to poruszające historie interesującego czasu "pomiędzy", możliwość podążania tropami szarego człowieka zawieszonego w dwóch rzeczywistościach - końca wojny i początku pokoju.
Autorka oddaje głos żyjącym świadkom tego przeistoczenia, którzy pozwalają odbiorcom wcielić się w everymana roku 1945. Pooddychać gruzem zrujnowanej Warszawy, rozkręcać pierwszy powojenny biznes na wrocławskim szaber-placu, kluczyć pomiędzy resztkami minionego życia i z mniejszą lub większą wytrwałością próbować zbudować nowe. Obiektywizmu, autentyczności i siły historiom dodaje fakt, że Grzebałkowska nie ograniczyła się do opowieści Polaków. Z równą starannością portretuje życie przesiedlanych rodzin niemieckich czy przybliża losy żydowskich sierot. Książka to kronika pełna perypetii ludzi zaplątanych w trudny moment dziejowy, kiedy na zgliszczach dawnych wartości powstają nowe potrzeby i pragnienia. Nie skupia się na militarnym czy martyrologicznym aspekcie czasów wojny a jej obyczajowym obliczu. Starannie dokumentuje fakty, które skutecznie uciekają podręcznikom do historii - przeprawę 500 tysięcy ludzi przez zamarznięty na kość Zalew Wiślany, storpedowanie statku Wilhelm Gustloff czy okrucieństwa dokonywane na Niemcach (wtedy zapisywanych z małej litery) w obozie pracy w Łambinowicach.
Wojna i pokój to studium samotności. Co robią zagubieni, cudem ocaleni ludzie, wracając w ruinę rodzinnych stron? Szukają bliskich. Piszą kredą na domach, że właśnie tam się zatrzymali. Tropią swoje dzieci. Płacą tym, którzy są gotowi zaoferować im informację o ostatnich chwilach krewnego. Albo publicznie proszą o zwrot uprowadzonego psa, bo to jedyne, co pozostało im po okropieństwach wojny… Bo nikt w nową, niejasną rzeczywistość nie chce wchodzić sam.
Mocną stroną reportażu są także maleńkie historyjki poutykane w "dział ogłoszeń drobnych" opatrujących każdy rozdział. Grzebałkowska odwołała się do tradycji polskiego reportażu, umieszczając w książce autentyczne skany z prasy dystrybuowanej w epoce. Drobne wycinki prasowe czasem wywoływały uśmiech, reklamując przedwojenne cukierki, a czasem - "Oddam dziecko w dobre ręce..." - niosły ból. Kontrastowe jak samo życie w powojennej rzeczywistości.

Kronika końca i początku

1945 Wojna i pokój to poruszające historie interesującego czasu "pomiędzy", możliwość podążania tropami szarego człowieka zawieszonego w dwóch rzeczywistościach - końca wojny i początku pokoju.
Autorka oddaje głos żyjącym świadkom tego przeistoczenia, którzy pozwalają odbiorcom wcielić się w everymana roku 1945. Pooddychać gruzem zrujnowanej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Archeologiczne wykopaliska z Polesia

Małgorzata Szejnert bywa nazywana cesarzową reportażu.
Matką, która prowadzi dzieci za ręce, ucząc je sztuki opowiadania hitorii prawdziwych.
Tworząc opowieść o polskich kresach oddała swoisty hołd Ryszardowi Kapuścińskiemu, który opisać krainy swojego dzieciństwa
już nie zdążył. Jednak czy "Usypać Góry. Historie z Polesia" to szczyt możliwości zasłużonej reportażystki?
Książka przy początku wciska w czytelnika przekonanie, że zaczyna się przygoda rodem z Indiany Jones'a - oto na tak bliskie, a jednak zupełnie nam nieznane tereny współczesnej Białorusi i Ukrainy zapuszcza się amerykańska podróżniczka i zdobywczyni Bieguna Północnego, Louise Boyd. Uwiedzeni awanturniczą aurą, zaczynamy oczekiwać, że następne 350 stron pozwoli nam poznać i wyeksplorować Polesie niczym małą ziemię utraconą...
Niestety, oczekiwania szybko gasną, bo "Usypać góry" to książka-archiwum. Autorka nie prowadzi nas przez kolejne aspekty historii Polesia jak przez godne zapamiętania wycinki rzeczywistości - raczej rzuca w odbiorcę przytłaczającą ilością materiału źródłowego, pod ciężarem którego trudno się nie ugiąć. Tytaniczna praca dokonana przy zdobywaniu dokumentów, zdjęć i relacji z pierwszej ręki zostaje przysłonięta faktem, że cała ta wiedza nie zostaje należycie uporządkowana. Postaci i wątki mieszają się ze sobą,
urywają w najmniej odpowiednich momentach a obraz Polesia w głowie czytelnika staje się gmatwaniną barw i konturów, z których ciężko mu wydobyć konkret.
Lektura wymaga niesamowitej koncentracji i uwagi, obdarza zainteresowanego mnogością szczegółów, stawia wyzwanie, by nie pogubił się w ogromie.
Historie z Polesia przyrównać można do archeologicznych wykopalisk - wszędzie skarby, tak jak historia generała Adriana de Wiarta, opis zmagań z chorobą kołtuna polskiego czy przypowieść o mięsnej Mona Lizie - ale by się do tych skarbów dokopać, należy włożyć sporo siły, skupienia i cierpliwości.
Być może to reportaż dla babć i prababć, które historie z Polesia wciąż mogą pamiętać a zasyp szczegółów pozwoli im na ostrzejsze wydobycie wspomnień?

Archeologiczne wykopaliska z Polesia

Małgorzata Szejnert bywa nazywana cesarzową reportażu.
Matką, która prowadzi dzieci za ręce, ucząc je sztuki opowiadania hitorii prawdziwych.
Tworząc opowieść o polskich kresach oddała swoisty hołd Ryszardowi Kapuścińskiemu, który opisać krainy swojego dzieciństwa
już nie zdążył. Jednak czy "Usypać Góry. Historie z Polesia" to szczyt...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Najważniejsza książka dzieciństwa!

Najważniejsza książka dzieciństwa!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Antologia polskich losów najnowszych

20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła to niesamowita podróż przez karty historii najnowszej kraju. Przez karty, które zwykle nie były odkryte – zbyt niewygodne, szokujące, gorszące społecznie. Historie, o których większość Polaków nie chciałaby słuchać. A gdyby słyszała, ciężko byłoby przypisać je właśnie naszemu krajowi, naszym rodakom, naszym sąsiadom.
Antologia zawiera teksty czołowych nazwisk polskiego reportażu – Tochmana, Hugo-Badera, Szabłowskiego czy Ostałowskiej, ujęte w zgrabną ramę tematyczną – Polski jako narodu poszukującego własnej tożsamości.
Dzisiejszym dwudziestokilkulatkom (a więc i mi) książka pozwala wgłębić się czasy, które wydawałyby się znane – widziane oczami dziecka, jawiące się bezpiecznie i kolorowo... Dopiero po lekturze przychodzi refleksja o tym, jak bardzo zmieniał się świat wokół. Wsparta na nielegalnych interesach, popularnej „jumie” czy imperium sprzedaży wielopoziomowej (jak w reportażu o Amwayowcach), polska rzeczywistość była tworem barwnym i wartym opisania, a przede wszystkim – przypomnienia.
Mariusz Szczygieł dopasował teksty tak, by obejmowały jak największy rozrzut tematyczny – mamy szansę przekonać się jak w nowej Polsce żyło się biednym i bogacącym, starym i młodym, homoseksualistom i emigrantom, uzależnionym od internetu i od mody. Słowem – społeczeństwu.

Polska jest w tej książce jak Janek, bohater jednego z reportaży – obudzona w zupełnie nowym, szybkim świecie, do którego musi się dostosować i wykształcić nową mentalność, zagubiona i straumatyzowana po doświadczeniach komunizmu, jednak chętnie sięgająca po nowe opcje i możliwości. Czasem z opłakanym skutkiem…
Dziewczyny nielegalnie usuwają ciąże, młodzi chłopcy z osiedli faszerują się sterydami, przeciętni Kowalscy przewożą kokainę w żołądkach, nauczyciele urządzają klub giełdowy w kanciapie wuefisty a każdy z tych bohaterów ma właściwie jeden, przyziemny cel – byle ta nowa Polska dała im odczuć, ze mają w niej swoje miejsce, w którym starczy im do pierwszego, w którym będą kimś.
Oczywiście, są teksty bardziej i mniej wciągające, reportaże czytane z grzeczności i takie, które nie dają się oderwać od pierwszego do ostatniego zdania. Ciężko jednak odpowiednio je ocenić – co rozsądza o tym, że jedna prawdziwa historia jest lepsza lub gorsza od drugiej? Pisze je samo życie, reportażyści jedynie zamykają wydarzenia w otoczki słów, zamieniając wycinki rzeczywistości w doskonałe, krótkie formy literackie po których nie sposób uniknąć fali przemyśleń, zmian światopoglądowych i wykształcania własnych kontrargumentów.
Czasem reportaże pozwalają nam zajrzeć za kurtyny tak ciężkie, że bez pomocy autora tekstu nie udałoby się przedstawić wydarzeń – jak w przypadku tekstu Wojciecha Bojanowskiego, który przez kilka miesięcy był studentem I roku Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, a potem opisał, jak od środka wygląda życie i nauka w szkole ojca Tadeusza Rydzyka.
Zwieńczeniem porównywanym do ciosu w żołądek okazuje się jednak ostatni tekst – Wściekły pies Wojciecha Tochmana odrzuca, obrzydza, wywołuje łzy na policzkach i dreszcze na plecach. Wciąga jak czarna dziura, wprowadza chaos w sercu i głowie, przewartościowuje światopogląd, otwiera horyzonty. Uczy wrażliwości.

Antologia polskich losów najnowszych

20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła to niesamowita podróż przez karty historii najnowszej kraju. Przez karty, które zwykle nie były odkryte – zbyt niewygodne, szokujące, gorszące społecznie. Historie, o których większość Polaków nie chciałaby słuchać. A gdyby słyszała, ciężko byłoby przypisać je właśnie naszemu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Portret malowany szczegółami

Jeśli wierzyć ludowemu przysłowiu, że kto z kim przestaje, takim się staje, to Magdalena Grzebałkowska z dziennikarki i reporterki sprawnie zamieniła się prawdziwą artystkę. Malarkę słowa. A nakreślony przez nią Portret podwójny szybko przerodził się w arcydzieło literatury faktu.

Jeszcze dwa lata temu na festiwalach fantastyki prowadzono prelekcje o rzekomej „klątwie” rodziny Beksińskich, a o enigmatycznych postaciach ojca i syna, zamordowanego malarza i melomana-samobójcy, krążyły legendy. W internecie roiło się od makabrycznych obrazów Zdzisława i przepełnionych motywami wampirycznymi audycji radiowych Tomasza. Fatum. Zły urok. Tajemnica.

Dopiero autorka przyjęła rolę dobrej wróżki i odczyniła ich historię, sprawiając, że Beksińscy stali się tak ludzcy i tak wielopłaszczyznowi. Utkani z codzienności: z pitej codziennie coca-coli, z neurotycznych lęków na myśl o wizytach, awantur o magnetofon, fascynacji Jamesem Bondem czy farb do malowania kradzionych z zakładu pracy. Grzebałkowska zaserwowała czytelnikowi opowieść – wartką, fascynującą i wielowątkową. Aż dziw, że prawdziwą. Potęgę dzieła zbudowała na ogromnej ilości materiałów źródłowych – w książce mówią przyjaciele, rodzina, sąsiedzi, dawni pracodawcy i chwilowi znajomi Beksińskich, wydobywając na światło dzienne szczegóły życia artystycznej rodziny w głębokim PRLu. Głos w biografii dostali również jej bohaterowie – na podstawie imponującej kolekcji listów, nagrań z rodzinnego dziennika fonograficznego oraz zdjęć, wyłania się obraz dwójki zupełnych przeciwieństw – dowcipny Zdzisław z pełnymi grozy obrazami oraz pozbawiony sensu życia Tomasz, tłumaczący komedie Monty Pythona. Jeden urodzony sto lat za wcześnie, rozkochany w technologii i gadżetach, drugi – sto lat za późno, chodzący w pelerynie wampira i szukający romantycznej miłości u boku tej jedynej.

Trzecim, niewidzialnym filarem reportażu staje się żona i matka, Zofia Beksińska, kobieta, „która się do Beksińskich nie zaliczała, była do nich jedynie przyklejona”. Za opowieść o towarzyszce życia gotowej zatracić samą siebie, by trwać u boku artysty, o matce, która co noc zastanawiała się, czy znajdzie swojego syna żywego, należą się Grzebałkowskiej osobne gratulacje.

Beksińscy. Portret podwójny nie stanowi jedynie biogramu dwóch intrygujących mężczyzn. To historia o poszukiwaniu tożsamości, dążeniu do samorealizacji, głębokości ludzkich relacji i nauka o miłości, tyleż prawdziwej, ile trudnej do okazania.

Portret malowany szczegółami

Jeśli wierzyć ludowemu przysłowiu, że kto z kim przestaje, takim się staje, to Magdalena Grzebałkowska z dziennikarki i reporterki sprawnie zamieniła się prawdziwą artystkę. Malarkę słowa. A nakreślony przez nią Portret podwójny szybko przerodził się w arcydzieło literatury faktu.

Jeszcze dwa lata temu na festiwalach fantastyki prowadzono...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opublikowano również na: http://cosnaprogu.blogspot.com/2014/05/cos-na-progu-recenzuje-harry-conolly.html

"Opowieść, którą czyta się jednym tchem, jakby oglądało się najlepsze hollywoodzkie produkcje."

Powiedział scenarzysta „Piratów z Karaibów”.
Nieprawda. Nie czyta się jej jednym tchem, bo powieść ma momenty nużące, dające o sobie zapomnieć. Jeżeli chodzi o podobieństwo do scenariusza rodem z filmu akcji – tu trochę lepiej. Niezliczona ilość porwań i pościgów, prowadzonych przez postaci bez imion i twarzy, zlewające się ze sobą ofiary, zagmatwanie z poplątaniem, a po środku tego wszystkiego - główny bohater, bad boy z kryminalną przeszłością, Ray Lilly.

I choć zapowiada się na stereotypowego twardziela z gąbką zamiast mózgu i trigger fingerem, to pierwszoosobowa narracja robi dla protagonisty naprawdę wiele dobrego. Czytelnik ma szansę poznać dobrze skonstruowaną postać – byłego złodzieja samochodów z ostrym językiem i miękkim sercem.
Uzupełnieniem Raya jest Annalise – jego przełożona i nemezis jednocześnie, mała, twarda babka o niesamowitej mocy i niesamowitych tatuażach. Brzmi trochę jak Jack z serii gier Mass Effect, i to skojarzenie utrzymuje się już do końca książki.

Dwójka dostaje do wykonania pewną misję i w tym celu udaje się do ponurego, ksenofobicznego miasteczka Hammer Bay, gdzieś w stanie Waszyngton. Co dokładnie należy zrobić w ramach tej misji, wie tylko Annalise – i nie dzieli się tym ani z Rayem, ani z czytelnikiem. Wiadomo jedynie, że w miasteczku masowo giną dzieci. Spalają się, pozostawiając po sobie kupę popiołu i szarawe, obrzydliwe robactwo. I, co wydaje się kluczowe, nikt o nich nie pamięta. Rodzice ignorują porozrzucane wokół zabawki i książeczki, niezrozumiale patrzą na dziecięce foteliki w rodzinnych samochodach i zajmują się własnym życiem, jakby nieświadomi, że coś im z tego życia wydarto.
Jak na urban fantasy przystało, dziwacznych wątków jest więcej. Niewygodnych miasteczku obywateli rozszarpuje sfora dzikich psów, interes firmy z zabawkami, który już dawno powinien upaść, przynosi niesamowite zyski, a po każdym pytaniu o potomków założycieli miasta, Hammerów, społeczność robi się na tyle niespokojna, że niejednokrotnie padają strzały. Z którymi nasi bohaterowie radzą sobie za pomocą runicznej magii, zaklęć ukrytych w zalaminowanym papierze i kolorowych wstęg spod strażackiej kurtki.

Powieść splata wątki detektywistyczne z akcją i wszechobecną, ponurą magią, co daje całkiem znośną mieszankę motywów. Rozczaruje się jednak ten, który w książce szuka zaskakujących zwrotów akcji i zakończenia, które nie daje spać po nocach – Dziecię ognia jest mocno przewidywalną pozycją. Do tego razić może obfitość bohaterów drugoplanowych, którzy wydają się zupełnie powieści zbędni – szczegółowo opisani i na siłę wciśnięci między karty książki potraktowani zostają jak mięso armatnie i w rzeczywistości stanowią jedynie nieistotny zapychacz dla całej fabuły.

W opowieści da się znaleźć i całkiem miły polski akcent, lecz nawet ten wątek nie prowadzi do żadnej konkretnej konkluzji. Może jest to kwestia tego, że Dziecię ognia to pierwsza część całej trylogii, a może autor nie do końca przemyślał konstrukcję wydarzeń.

Harry Connolly stworzył przyjemne czytadło na dwa wieczory, nieco przewidywalne i przeładowane strzelaninami i pościgami (zmienia się jedynie rodzaj broni oraz wóz, do którego zapakowują nieszczęsnego Raya), za to z ciekawą kreacją głównego bohatera i całkiem zabawnym językiem. Nie dla koneserów urban fantasy i literatury w ogóle. Dla entuzjastów ponurych miasteczek „rodem z filmów Davida Lyncha” i fanów brawurowej akcji – jak najbardziej.

Opublikowano również na: http://cosnaprogu.blogspot.com/2014/05/cos-na-progu-recenzuje-harry-conolly.html

"Opowieść, którą czyta się jednym tchem, jakby oglądało się najlepsze hollywoodzkie produkcje."

Powiedział scenarzysta „Piratów z Karaibów”.
Nieprawda. Nie czyta się jej jednym tchem, bo powieść ma momenty nużące, dające o sobie zapomnieć. Jeżeli chodzi o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opublikowano również na: http://cosnaprogu.blogspot.com/2014/04/cos-na-progu-recenzuje-polowanie-andrew.html


Jesteś łowcą albo zdobyczą.

Tak, tak to na ogół w polowaniach wygląda, hasło z okładki bynajmniej nie zaskakuje błyskotliwością. Gdy dodatkowo wspomni się o fakcie, że łowy prowadzone mają być przez ultraszybkie, wrażliwe na słońce istoty a ich ofiarami stają się ślamazarni i zasobni w krew reprezentanci naszego gatunku, historia zaczyna niebezpiecznie przypominać koncepty znane z twórczości Stokera, Rice czy nawet nieszczęsnej restauratorki motywu, Meyer.

Co jednak, gdy okaże się, że to ludzie polują…? Że to ludzie uzyskują prędkości światła, nie wydzielają zapachu, nie męczą się, nie rosną im zbędne włosy i nie potrzebują wody, by przeżyć? Że wyposażeni są w przerośnięte kły, mają naturalny wstręt do owoców i twarz nieprzystosowaną do okazywania emocji? Że na co dzień serwują sobie surowe mięso i mają spodeczki na ściekającą z niego krew? Że pracują, kształcą się, mają ustrukturyzowany ustrój polityczny i nazywają siebie „obywatelami”? I, czego pewnie wspominać nie trzeba, po prostu topią się na słońcu?

Koncepcja dziwaczna, nieco ciężka do przetrawienia, ale ostatecznie da się przyzwyczaić. Co jednak z tymi, na których tytułowe polowanie zostaje zorganizowane? Ano właśnie, tu jest o tyle ciekawie, że autor na ofiary wymyślił zupełnie nowe słowo – heperzy. Gatunek ogłoszony jako wyginięty. Owiany legendą, na wpół mityczny rarytas. Spełnienie kulinarnych (co tożsame jest z życiowymi) pragnień każdego szanującego się człowieka.

Wieść gminna niesie, że ostatnia hodowla heperów znajduje się na terenie pewnego Instytutu. Dziesięć lat wcześniej właśnie w tamtym miejscu zorganizowane zostały Wielkie Łowy – kilkoro ludzkich szczęśliwców mogło zaznać niezwykłego zaszczytu jakim jest pogoń i własnoręczne zabicie hepera, którego krew doprowadza do euforycznych, niemal delirycznych stanów. Teraz podobno Władca ponownie chce ogłosić polowanie…

I zupełnie przypadkiem szczęśliwy los na loterii wygrywa główny bohater. Który oczywiście nie jest normalnym człowiekiem. Jest kimś, kto przez całe swoje życie udaje obywatela. Zakłada sztuczne kły, przesadnie dba o higienę osobistą (ludzie nie śmierdzą), nie uprawia żadnych sportów (ludzie się nie pocą), kontroluje każdy mięsień twarzy – nie mruży oczu, nie uśmiecha się, nie czerwieni (ludzie nie posługują się mimiką, to ewolucyjny przeżytek). Nie utrzymuje bliższych kontaktów (nawet z najładniejszą dziewczyną w szkole, która ewidentnie nie miałaby nic przeciwko…) i zasadniczo tylko sobie istnieje. Wszystko, aby przeżyć, bo tak nauczył go ojciec. Gdyby ktokolwiek się domyślił, zostałby pożarty. W kilka sekund. Przez kolegów z ławki.

Andrew Fukuda tworzy świat oryginalny, choć odrobinę niespójny. Elektryczność działa, nie ma za to pojazdów. Bohaterowie podróżują konno, choć potrafią zbudować kamery, które robią automatyczne zbliżenia i konstrukcje sterowane czujnikami światła. Systematyzuje „ludzi” jako istoty niezwykłe atrakcyjne, choć w powieści niejednokrotnie wspomina o „grubych udach” jednej z krwiożerczych bohaterek. I nie wyjaśnia, jak to się właściwie stało, że dominującą rolę w społeczeństwie przejęły wampiry, zamieniając ciszę nocną na dzienną i dotkliwie eksterminując nasz gatunek, zmuszając czytelnika do tworzenia własnych, nieprawdopodobnych teorii.

Może to kwestia tego, że Polowanie to dopiero zaczyn dla całej trylogii, a może to historia nieskładna i niedopowiedziana, tak czy owak pierwszy tom pozostawił więcej odpowiedzi niż pytań.

Jeśli chodzi o warstwę fabularną powieści – ciężko uniknąć skojarzeń z Igrzyskami Śmierci. Atmosfera towarzysząca wielkiej loterii, następnie wyłonienie zwycięzców i przewiezienie ich do specjalnego ośrodka na szkolenie to koncept znany z dzieła Collins, na szczęście później akcja zaczyna żyć własnym życiem. I choć manewrów zastosowanych przez autora szybciej domyśla się czytelnik niż główny bohater a zwroty akcji można przewidzieć już od początku powieści, to Polowanie całkiem miło się czyta ze względu na niekończące się napięcie typu przeżyje-nie przeżyje.

Nie jest to literatura dla ambitnych czytelników gatunku, mających ochotę na wyprawę w misternie skonstruowane światy i poznanie niesamowitych portretów psychologicznych bohaterów. Nie będzie dobrze bawił się również ten, którego mierzą opisy nastoletnich uczuć (a temu Fukuda również poświęcił trochę miejsca – na szczęście nie przesłodził wątku). Natomiast dla fanów nieszablonowych motywów wampirycznych, entuzjastów powieści nastawionych na akcję lub po prostu poszukiwaczy czytadła na dwa wieczory, Polowanie nada się wyśmienicie.

Opublikowano również na: http://cosnaprogu.blogspot.com/2014/04/cos-na-progu-recenzuje-polowanie-andrew.html


Jesteś łowcą albo zdobyczą.

Tak, tak to na ogół w polowaniach wygląda, hasło z okładki bynajmniej nie zaskakuje błyskotliwością. Gdy dodatkowo wspomni się o fakcie, że łowy prowadzone mają być przez ultraszybkie, wrażliwe na słońce istoty a ich ofiarami stają się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Opublikowano również na: http://www.kulturalna.warszawa.pl/kapuscinski,1,4659.html?locale=pl_PL

Grecja. Gorzkie pomarańcze intryguje samym tytułem. Ten zapadający w pamięć oksymoron świetnie oddaje sytuację pięknego kraju w fazie głębokiego kryzysu. Dionisios Sturis wprowadza czytelnika w swoją własną Grecję - jako ktoś, kto pozostawił tam wspomnienia i rodzinę, ma do czego wracać i o kim opowiedzieć. Rzetelność dziennikarza radiowego, która pomaga autorowi w wyłonieniu gorzkiej rzeczywistości dnia codziennego – problemów z imigrantami, finansami i polityką Grecji, miesza się tu z otwartością i umiejętnością zjednywania sobie ludzi, dając szansę zaistnieć kilkunastu niesamowitym historiom.
Sturis ujmuje opisem wyspy Ikarii, na której czas się zatrzymał i nie trzeba się już spieszyć, wzrusza opowieściami krewnych, którzy przeżyli wojnę domową jak wygnańcy, w innym, obcym kraju, oraz wprowadza w zadumę nad losami tych, którzy na co dzień dzielnie próbują walczyć z bezrobociem i polityczną ruiną.
Splecenie wątku autobiograficznego z reporterskim to jedna z najmocniejszych stron Gorzkich pomarańczy. Pozwala czytelnikowi na przedarcie się przez skorupę europejskich stereotypów o „leniwym kraju z wielkim ego”, daje możliwość zajrzenia do domów i tawern, w głowy i serca współczesnych Greków.

Opublikowano również na: http://www.kulturalna.warszawa.pl/kapuscinski,1,4659.html?locale=pl_PL

Grecja. Gorzkie pomarańcze intryguje samym tytułem. Ten zapadający w pamięć oksymoron świetnie oddaje sytuację pięknego kraju w fazie głębokiego kryzysu. Dionisios Sturis wprowadza czytelnika w swoją własną Grecję - jako ktoś, kto pozostawił tam wspomnienia i rodzinę, ma do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Alice Munro to kanadyjska pisarka, zwolenniczka krótkich form. Jej opowiadania to obyczajowe opowieści o zwykłym życiu codziennym. Ich akcja najczęściej rozgrywa się w małych miasteczkach Kanady, natomiast bohaterami są ludzie, którzy z powodzeniem mogliby być naszymi sąsiadami.
„Drogie życie” to czternaście opowieści, w których najważniejszym elementem nie jest brawurowa akcja czy niesamowite zakończenia – Munro skupia się raczej nad życiowymi refleksjami i wprowadzeniem czytelnika w zastanowienie. Nie jest to „cios w żołądek”, po którym odbiorca długo nie może się pozbierać i stale analizuje przeczytaną treść – raczej łagodna nuta zadumy, łaskocząca gdzieś z tyłu głowy.
Świat przedstawiony jest pełen drobnych, dopieszczonych szczegółów - Munro dba o to, aby czytelnik widział każdy element scenerii tak, jakby to było jego własne wspomnienie. Wciąż pamięta się zastawiające kuchenne wejście krzesło, mające uchronić dom przed nieproszonymi, nocnymi gośćmi w opowiadaniu „Noc”, czy też ciasnotę małej przyczepy, stanowiącej lokum dla czwórki ludzi w „Żwirze” .
Język Munro jest prosty, przystępny i przyjemny w odbiorze. Autorka nie sili się na wydumane, przydługie zdania – cały swój świat zawiera w skondensowanych komunikatach, które idealnie współgrają z treścią utworów.
Nie da się jednoznacznie określić tematyki „Drogiego życia” – jest to po prostu, cóż, życie. Tajemne schadzki kochanków i zakazane romanse, pogoń za szczęściem i dramatyczne wypadki, religijne ograniczenia i wojenna zawierucha. Totalny miszmasz ludzkich, codziennych historii, ciągle aktualnych, ciągle żywych.
Cztery ostatnie opowiadania to, jak stwierdziła autorka, „zupełnie odrębny zbiór utworów literackich, autobiograficznych, jeśli chodzi o sferę uczuć, ale niekoniecznie, jeśli idzie o fakty”. Mamy tam obraz wychowanej w prowincji Kanady małej dziewczynki, która po raz pierwszy styka się z trudną problematyką biedy, choroby, erotyzmu czy śmierci. Fakt, że Alice Munro zawarła w „Drogim życiu” zdarzenia z własnej biografii jeszcze bardziej przybliża czytelnika do wykreowanego przez nią świata. Czasem można mieć wrażenie, że wszystkie opowiadania zawierają opowieści, które wydarzyły się naprawdę. Nie wiadomo, czemu to zawdzięczać – talentowi pisarki do realistycznego oddawania historii, czy życiowej, tak nam bliskiej, tematyce utworów.
Nie jest to pozycja dla czytelnika wymagającego, aby książka go porwała i wcisnęła w przysłowiowy fotel. Nie jest to książka dla tych, którzy oczekują niespodziewanych, brawurowych zakończeń. Nie będzie się dobrze bawił ten, dla którego literatura ma być sposobem na rozrywkę i oderwanie się od szarej rzeczywistości. Alice Munro pisze o życiu, te jednak często przynosi historie nudne, przydługie i nie mające konkretnych zakończeń. Taki jest właśnie niniejszy zbiór opowiadań. Na wskroś prawdziwy.

Alice Munro to kanadyjska pisarka, zwolenniczka krótkich form. Jej opowiadania to obyczajowe opowieści o zwykłym życiu codziennym. Ich akcja najczęściej rozgrywa się w małych miasteczkach Kanady, natomiast bohaterami są ludzie, którzy z powodzeniem mogliby być naszymi sąsiadami.
„Drogie życie” to czternaście opowieści, w których najważniejszym elementem nie jest brawurowa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Coś na Progu, nr 9 (Jedyny w Polsce magazyn Weird Fiction) Frank Herbert, Mark Hodder, Paweł Iwanina, Aneta Jadowska, Adriana Siess, Łukasz Śmigiel
Ocena 7,6
Coś na Progu, ... Frank Herbert, Mark...

Na półkach: , ,

Niesamowicie dobry numer! Świetne artykuły z tematem numeru - pop-kulturowe Czarne Charaktery o których mało się mówi i mało się wie. Ponadto zaskakujące fakty i mity z życia postaci zupełnie realnych - Al Capone i Harry Houdini, jakich jeszcze nie znaliście.
Pyszne opowiadania Hoddera i Herberta, których przedstawiać nie trzeba... I krótki, mocny debiut Jakuba Tyszkowskiego, szczególnie polecam.

Niesamowicie dobry numer! Świetne artykuły z tematem numeru - pop-kulturowe Czarne Charaktery o których mało się mówi i mało się wie. Ponadto zaskakujące fakty i mity z życia postaci zupełnie realnych - Al Capone i Harry Houdini, jakich jeszcze nie znaliście.
Pyszne opowiadania Hoddera i Herberta, których przedstawiać nie trzeba... I krótki, mocny debiut Jakuba...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki TEQUILA Władca marionetek Katarzyna Babis, Łukasz Śmigiel
Ocena 6,2
TEQUILA Władca... Katarzyna Babis, Łu...

Na półkach: , , ,

Tequila uwiodła mnie stylem rysowania - klasyczna, disneyowska kreska to coś, co przywodzi do niesamowitych wspomnień z dzieciństwa, czasu wypełnionego Królem Lwem czy Mulan. Dawno nie znalazłam podobnej przyjemności w oglądaniu kolejnych kadrów. Mamy tu intrygującą historię o pierwszej polskiej superbohaterce! Ciężko przejść obok komiksu obojętnie, tym bardziej, że sama heroina prezentuje się bardzo kobieco i charakternie. Do gustu przypadły mi także postacie drugiego planu, jak charyzmatyczny szaman Kabuki czy snajperka Amatullah. Fabuła komiksu pozostaje w pewnych punktach niedopowiedziana i niejasna, ale myślę,że to jedynie zaostrza apetyt na książkę osadzoną w tym barwnym uniwersum.

Tequila uwiodła mnie stylem rysowania - klasyczna, disneyowska kreska to coś, co przywodzi do niesamowitych wspomnień z dzieciństwa, czasu wypełnionego Królem Lwem czy Mulan. Dawno nie znalazłam podobnej przyjemności w oglądaniu kolejnych kadrów. Mamy tu intrygującą historię o pierwszej polskiej superbohaterce! Ciężko przejść obok komiksu obojętnie, tym bardziej, że sama...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Fantazje Zielonogórskie. Antologia opowiadań fantastycznych Joanna Błaszyk, Anna Bobrowicz, Anna Hrycyszyn, Maciej Kaźmierczak, Zbigniew Kulczycki, Igor Myszkiewicz, Robert Narkun, Michał Organiściak, Michał Peroń, Konrad Rataj, Adriana Siess, Marek Starosta, Łukasz Szteleblak, Anna Wołosiak-Tomaszewska
Ocena 6,0
Fantazje Zielo... Joanna Błaszyk, Ann...

Na półkach: ,

Ciężko mi ocenić - z jednej strony chciałabym podejść do tematu profesjonalnie i bezwzględnie i dać średnią ocenę, z drugiej - w antologii znajduje się moje debiutanckie opowiadanie, trudno więc myśleć o całym dziele krytycznie.

Ciężko mi ocenić - z jednej strony chciałabym podejść do tematu profesjonalnie i bezwzględnie i dać średnią ocenę, z drugiej - w antologii znajduje się moje debiutanckie opowiadanie, trudno więc myśleć o całym dziele krytycznie.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opublikowano również na: http://cosnaprogu.blogspot.com/2013/10/cos-na-progu-recenzuje-china-mieville.html

"Arieka zaś leży bardzo daleko od wszystkiego. (…) Sterczy samotnie na skraju zbadanego nurtu – o ile nurt w ogóle można zbadać. Gdyby nie wiedza, zdolności i odwaga zanurzaczy, nikt nigdy nie dotarłby do mojego świata."

Cała, prawie pięćsetstronicowa „Ambasadoria” również leży bardzo daleko od wszystkiego, co dotychczas było czytelnikom znane. Dotarcie do jej świata jest niemałą intelektualną ekspedycją – Mieville stworzył książkę dla odbiorcy cierpliwego i przygotowanego na to, że nie wszystko zostanie mu podane na tacy.
Gatunkowo „Ambasadoria” zgrabnie wpisuje się w szablony klasycznego science-fiction, jednak autor „Dworca Perdido” nie byłby sobą, gdyby w powieści zabrakło charakterystycznych dlań udziwnień i nierealności, kojarzonych z nurtem New Weird. Tył futurystycznej okładki krzyczy, że „Mieville nie podąża za trendami”, że „on je wyznacza!” i z tym trzeba się w zupełności zgodzić. Który z wielkich patronów fantastyki naukowej nie inspirował się naukami ścisłymi, a – ku zaskoczeniu grona fanów – lingwistyką?
Brytyjczykowi się udało. Cała oś fabularna powieści kręci się wokół roli Języka w społecznościach Gospodarzy i władających wszechangielskim przybyszów. Ci pierwsi, rodowici Ariekeni, istoty tak odległe rozumowi ludzkiemu, jak to tylko możliwe, to jednostki niezdolne do kłamstwa, tożsame ze skomplikowanym, dwugłosowym językiem, jakim się posługują.
Razem z nimi na planecie koegzystują imigranci - epizodycznie wspomniani Kedisowie i Shur’asi oraz wszechstronni kolonizatorzy i podróżnicy: ludzie. Zetknięcie się dwóch zupełnie obcych cywilizacji owocuje wymianą technologii i umiejętności. Ziemianie, którzy zapomnieli o swoich korzeniach na tyle, że nawet upływający czas liczą w kilogodzinach, otrzymują genetycznie modyfikowane, żywe maszyny prosto z ariekieńskich farm, natomiast żyjący w przeświadczeniu nieomylności Języka Gospodarze doznają swoistej poglądowej rewolucji. Pewni, że wypowiedziane słowo oznacza jego desygnat – innymi słowy - że nie ma rozróżnienia między tym, co się komunikuje a tym, co się myśli i wie o bieżącym stanie rzeczy, nagle stają oko w oko z ludźmi. Urodzonymi kłamcami i mistrzami w sianiu metafor. Istoty zdolne „mówić o rzeczach które nie istnieją”, stały się dla Ariekenów źródłem rozrywki i niedoścignionym wzorem do naśladowania.

Pośród pstrokatej, przyszłościowej otoczki ze sztuczną inteligencją zamkniętą w automach-robotach, zaawansowanym klonowaniem i ożywionymi biowszczepami na czele, kręci się główna bohaterka powieści – zanurzaczka i celebrytka: Avice Benner Cho. Kobieta, którą każdy czytelnik musi wyobrazić sobie sam, gdyż autor nie zwrócił uwagi na kwestie tak przyziemne, jak opis wyglądu postaci. W przypadku narracji pierwszoosobowej jest to zabieg możliwie wytłumaczalny – bohaterka nie jest oazą samouwielbienia i nie przynudza odbiorcy opisami swego idealnego ciała, albo też stanowi po prostu jednostkę dowolną, przykładowego everymana, jednak co stało się z aparycjami innych, napotkanych w książce istot?
Szare, mało wyraziste postaci aż się proszą o stwierdzenie, że może Mieville szczegółowo opisywać nie potrafi albo i zwyczajnie – nie lubi. Wystarczy jednak sięgnąć po którąkolwiek powieść rozgrywającą się w steampunkowym świecie Bas-Lag, do którego należą wielokrotnie nagradzane „Dworzec Perdido”, „Żelazna Rada” i „Blizna” aby zupełnie porzucić podobne pomysły. Bo o ile Arieka to planeta pełna jednolitych ludzi, dziwacznych, oszczędnie opisanych zwierząt i całkiem obrzydliwych Gospodarzy, to krainy Bas-Lag aż rażą w oczy mnogością barw i różnorodnością istot, z których każda zostaje w pamięci jako intensywnie kreowana postać literacka. Po bohaterce „Ambasadorii” nie zostanie najprawdopodobniej nic, poza tym, że nadużywała słowa „flokowanie”.
Mieville wrzuca czytelnika na głęboką wodę. Już od pierwszych stron zasypuje go licznymi pseudonaukowymi neologizmami, które mają imitować nazwy zaawansowanych technologicznie maszyn i urządzeń, kreuje też wszechobecną ‘czasemprzestrzeń’ czy wyrażający jeden z dni tygodnia „domińdzień”. Bohaterowie podróżują ożywionymi maszynami zwanymi corvusami i oddychają przez maski aeoli, a do wszystkich tych nowinek należy się przyzwyczaić zupełnie samodzielnie. Autor nie tłumaczy, nie rozjaśnia i nie ogląda się wstecz – snuje historię tak pełną dziwaczności i tak naszpikowaną własnym techżargonem, że niedzielni czytelnicy mogą się w tym obcym świecie zwyczajnie pogubić i zakończyć przygodę z „Ambasadorią” jeszcze zanim ta nabierze fabularnego tempa.

Fani Mievielle’a z pewnością docenią jednak wszechstronność autora – „Ambasadoria” jest jego pierwszym dziełem o tematyce fantastycznonaukowej, a ten zdaje się doskonale odnajdywać w niuansach gatunku. Tworzy dziwaczny, zaawansowany technologicznie świat ze świeżym, oryginalnym pomysłem na obcą rasę (o planecie zamieszkanej przez istoty nie potrafiące kłamać pisał już Dostojewski, jednak China Mieville wybitnie radzi sobie w restaurowaniu motywu) i ciekawym zapatrywaniem na model społeczeństwa ludzi. Niegdysiejsi Ziemianie, którzy już dawno zapomnieli, gdzie leży ich rodzima planeta, żyją w swoistych komunach. Dzieci są wychowywane przez tak zwanych „rodziców zmianowych”, dopuszczalne jest wielożeństwo a na homoseksualizm patrzy się przez palce. Przedstawicielami społeczności są Ambasadorzy – osoby specjalnie przygotowane do pełnienia roli mediatorów między ludźmi i Ariekenami. Na tle szarej masy wyróżniają się też zanurzacze – odważni nawigatorzy zajmujący się pilotowaniem statków podróżujących po tak zwanym Nurcie – morzu czasoprzestrzeni w jakim zawieszone są poszczególne planety.

Poza znanym i lubianym motywem kontaktów pozaziemskich, Mievielle przemyca kilka problemów do rozważenia – rozwodzi się nad rolą języka w kształtowaniu porozumienia międzygatunkowego, ukazuje, co może się stać, gdyby nagle nam go zabrakło i jak bardzo definiuje nas fakt, że wykształciliśmy zdolność do kłamstwa. Delikatnie trąca zagadnienia związane z kolonializmem, etyką i religią, a jako zagorzały trockista nie wzbrania się przed krytyką rządów totalitarnych i kapitalistycznych. Całość mota kokonem rewolucji, na której opiera się jedna z głównych osi fabularnych powieści.
Książka wymaga od odbiorcy stałego skupienia – nie nadaje się na dorywcze czytanie w tramwaju czy jako chwilowa odskocznia od innych zadań. Pochłaniana jednym ciągiem potrafi zahipnotyzować pełnym przewrotności, fantasmagorycznym światem, i kiedy już przełknie się językowe innowacje i wdroży we wszechobecny futuryzm, zapewnia dobrą rozrywkę na kilka solidnych godzin.
Pozycja godna polecenia entuzjastom science fiction, fanom charyzmatycznego autora oraz ambitnym czytelnikom, gotowym poświęcić pozycji odpowiednią ilość czasu i skupienia. Nie nada się dla początkujących fantastów ani osób poszukujących lekkiej, niewymagającej lektury na kilka wieczorów.

Opublikowano również na: http://cosnaprogu.blogspot.com/2013/10/cos-na-progu-recenzuje-china-mieville.html

"Arieka zaś leży bardzo daleko od wszystkiego. (…) Sterczy samotnie na skraju zbadanego nurtu – o ile nurt w ogóle można zbadać. Gdyby nie wiedza, zdolności i odwaga zanurzaczy, nikt nigdy nie dotarłby do mojego świata."

Cała, prawie pięćsetstronicowa „Ambasadoria”...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna z licznych książek dzieciństwa, za którą oberwała mi się kara za zwłokę w bibliotece - zdecydowanie humorystyczna opowiastka o świecie oczyma małego jamnika, jego przemyśleniach względem konkretnych osób i zjawisk oraz nietuzinkowych przygodach w mieszkaniu i na spacerkach. Polecam szczególnie małym psiarzom, ja sama słynęłam w towarzystwie ze swojej manii dotyczącej czworonogów wszelakich.

Jedna z licznych książek dzieciństwa, za którą oberwała mi się kara za zwłokę w bibliotece - zdecydowanie humorystyczna opowiastka o świecie oczyma małego jamnika, jego przemyśleniach względem konkretnych osób i zjawisk oraz nietuzinkowych przygodach w mieszkaniu i na spacerkach. Polecam szczególnie małym psiarzom, ja sama słynęłam w towarzystwie ze swojej manii dotyczącej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kobieta jarl. Kobieta skała. Kobieta duma. Kobieta emocja. Świetna powieść wprowadzająca czytelnika w świat surowych wikingów u progu chrztu - czytałam ją przy malowniczych sceneriach Norwegii za oknem, co idealnie wręcz wpasowało się w klimat. Tłumaczenie przyjemne, świat widziany okiem Halderd staje się bardzo realny, bardzo nam bliski. Specyficzne wahania bohaterki, jej przemyślenia idące ku większemu celowi, jej namiętność i intrygi pozwalają na określenie pani Ynge mianem dobrze wykreowanej postaci literackiej.

Kobieta jarl. Kobieta skała. Kobieta duma. Kobieta emocja. Świetna powieść wprowadzająca czytelnika w świat surowych wikingów u progu chrztu - czytałam ją przy malowniczych sceneriach Norwegii za oknem, co idealnie wręcz wpasowało się w klimat. Tłumaczenie przyjemne, świat widziany okiem Halderd staje się bardzo realny, bardzo nam bliski. Specyficzne wahania bohaterki, jej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jedna z moich ulubionych książek. Wciąga jak czarna dziura. Do teraz pamiętam noce z przenośnym urządzonkiem do czytania i niesamowity ból oczu nad ranem. I ta ekscytacja po sięgnięciu do wydania papierowego - magia średniowiecza na wyciągnięcie ręki. Zachwyca też opasłość tomu - bo po każdej stronicy czuć jeszcze pod palcami pokłady świetnej fabuły. Umiejętność wplatania historii w kolejne etapy życia jednostek jest ogromną zaletą pana Follett'a.

Jedna z moich ulubionych książek. Wciąga jak czarna dziura. Do teraz pamiętam noce z przenośnym urządzonkiem do czytania i niesamowity ból oczu nad ranem. I ta ekscytacja po sięgnięciu do wydania papierowego - magia średniowiecza na wyciągnięcie ręki. Zachwyca też opasłość tomu - bo po każdej stronicy czuć jeszcze pod palcami pokłady świetnej fabuły. Umiejętność wplatania...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to