Dom kłamczuchów. Opowiadania wybrane Dezső Kosztolányi 7,7
ocenił(a) na 831 tyg. temu To w dużej części mistrzowskie opowiadania o ludziach, którzy chcąc nie chcąc muszą grać w teatrze zwanym życiem (zwłaszcza rodzinnym),choć nie każdy ma aktorskie umiejętności.
By odsłonić fałsz ludzkich zachowań, Autor lubi zaś zdzierać przeróżne maski, które przywdziewamy, i mówi niewygodne prawdy o człowieku. A zarazem mnóstwo tu prowokacyjnej przewrotności, ale i ciepłej ironii, którą od zawsze uwielbiam, a nawet silnej empatii. Jednocześnie niemal nikt nie jest tu bez winy.
Wprawdzie dziś te teksty lekko już trącą myszką (a miejscami wręcz „dziaderstwem”, niestety),ale taką w najlepszym wydaniu. Nic dziwnego zatem, że Kosztolányi był mistrzem Maraiego – może nawet uczeń go przebił….
Ech, na przełomie 19. i 20. wieku nad Węgrami naprawdę rozbiła się bańka z pisarzami. Może po to, aby osłodzić im szok rozstania się z Wielkimi Węgrami po pokoju w Trianon. Ten fantomowy ból będą zapewne odczuwać aż po kres czasu. Czy pomylę się, gdy powiem, że nam rozstanie z Kresami jakoś łatwiej przyszło? A już na pewno nikt nie chce niczego „szablą odbijać”, czego biedni Madziarzy się nie wyrzekli.
W wielu z tych opowiadań Autor zdaje się zadawać i sobie, i czytelnikom, i swym bohaterom odwieczne pytanie „Czym jest prawda”, na które ani on sam, ani jego bohaterowie nie odpowiadają. Niemal żaden tekst tego zbioru nie pozostawia obojętnym; zarówno historie o większych czy mniejszych kłamczuszkach, czy oczajduszach, o wykluczonych nieszczęśnikach, jak i opowiadania wręcz egzystencjalne czy z elementami magicznymi.
Z satysfakcją odnalazłem tutaj mojego ulubionego bohatera książki Autora pt. „Kornel Esti”, którą jednak stawiam wyżej od tego zbioru wraz z równie mistrzowską „Ptaszyną” (obie mają u mnie po „9”)
Nie sposób nie zgodzić się z Maraiem, że istnym arcydziełem w tym zbiorze jest „Chiński wazon”, sugestywnie ukazujący nieusuwalną - dopóki ma trwać człowiek - przepaść mentalno- emocjonalną między zamożnymi a skromnie żyjącymi.
Zachwycił mnie „Arisztid Chmell”, traktat o pisarzu - wzorcowym grafomanie. I tylko pytanie: komu można by dziś zadedykować takie np. przepiękne oceny (odpowiedzi proszę nie udzielać w obawie przed skancelowaniem):
„Złym pisarzem być łatwo. Ale być pisarzem tak marnym jak on to naprawdę sztuka. Oznacza to w istocie, że się jest pierwszym spośród wielu milionów ludzi”.
„Zapisywał wszystko, co przyszło mu do głowy, i podobało mu się wszystko, cokolwiek zapisał”.
„Nawet przypadkiem nie potrafił powiedzieć niczego zaskakującego lub niezwykłego”.
Mocno przemówił do mnie ”Biały pułkownik”, którym miasteczko nie radzi sobie z emerytowanym wojskowym terroryzującym swą służbistością wszystkich mieszkańców. Nawet burmistrz „bojaźliwy potakiewicz”, jest wobec niego bezbronny. Ale wystarczy, że rezolutny pięciolatek zagrał mu na nosie, pokazał figę i wywalił język, aby…….
Wyróżnia się też opowiadanie „Brzydka panna ” o okrucieństwie w najbliższej rodzinie. Temat ten często przewija się zresztą u Autora, dalekiego na szczęście od jakiejkolwiek idealizacji relacji między ludźmi.
Jest tak również w znakomitym „Zniknięciu Kálmána Kernela”, gdzie intryguje określenie samobójstwa mianem „zniknięcia po węgiersku”. Czyżby już wtedy Węgrzy przodowali w odpowiednich statystykach?
Spotykamy się tu z oryginalnym podejściem Autora do zaginięć. „Kto to słyszał, żeby coś się stało komuś, o kim od czterech dni nie ma żadnych wiadomości? Przeciwnie, złe rzeczy dzieją się wtedy, gdy się ich najmniej spodziewamy”.
Albo takie, jakże prawdziwe: „Jeśli o umarłych albo wcale, albo dobrze, a o żywych – dla odmiany – tylko źle albo wcale, to o zaginionych, którzy należą do obu tych zbiorów jednocześnie, trzeba mówić na zmianę i dobrze, i źle”.
Tym to ważniejsze, że „ostatni interes Kálmána, zakład tępienia pluskiew, zbankrutował bardzo prędko i to z powodu zaskakującej lekkomyślności i niedopatrzeń szefa (…). Podobno Kálmán nie tępił pluskiew, tylko je hodował”. Sam narrator pożyczał od niego te jakże miłe owady, by je rozsypywać po katach mieszkania bogatego, a potwornie skąpego krewniaka: ”Skuteczność działania towaru przeszła moje najśmielsze oczekiwania”.
Tak czy inaczej: nie bez żalu naszła mnie po lekturze smętna refleksja: na ile byśmy byli inni, gdybyśmy mieli – i czy nie doszło do tego jedynie z winy zaborców? - takie mieszczaństwo, zwłaszcza prowincjonalne, jak Węgrzy…..
I jeszcze co wspanialsze cytaty….
Stoczył się jeszcze niżej. Pisze. Pisze powieści.
Bezczynne ręce żebraków są podobne do rąk pisarzy, którzy tylko piszą.
Wszędzie na świecie konwersacja polega na tym, że ukrywając własne intencje, udajemy zainteresowanie, by potem móc mówić o swoich sprawach i skłonić innych do wysłuchania nas.
Każdy przypadek śmierci przynosi miłe rozczarowanie, że nasz ból jednak nie jest tak ogromny, jak się spodziewaliśmy, po szaleństwie cierpienia znów odkrywamy życie, zauważamy, że świeci słońce, a potrawy nam smakują.
178 nowych ofiar – donosiły wręcz z entuzjazmem gazety - epidemia hiszpańskiej grypy w zenicie.
Lekarz musi leczyć pacjenta, żeby wyzdrowiał. Stąd wniosek, że ja muszę leczyć lekarza – z próżności – żeby wyzdrowiał i mógł leczyć pacjenta, żeby z kolei ten wyzdrowiał. Wszystko to wydaje się skomplikowane, ale jest proste.
On sam przypomina lekarstwo, które na metce ma napisane ”Przed użyciem wstrząsnąć”.
(W aptekach) gromadzą tak wielkie ilości środków upiększających, jakby prawdziwym problem ludzkości nie były choroby, tylko brzydota.
Rozpierało ich poczucie wyższości, bo gdzieś tam żył ktoś bardziej banalny i pospolity od nich.
Nic nie wydawało mu się mniej prawdopodobne niż ewentualność, że ktoś mógłby zakochać się w jego siostrze.
Kto przygotował się na śmierć, przygotował się też do życia.
W jego życiu zdarzyły się zasadniczo dwa okresy: w jednym przyzwyczajał się do czegoś, w drugim się odzwyczajał. Zarówno nabycie nałogu, jak i pozbycie się go było całkowicie bezcelowe
Prowincjonalne miasteczko podziwiało, jak rozsądnie i taktownie schodzi ludziom z oczu.
Tylko nieprawdopodobne jest prawdopodobne, tylko niewiarygodne jest godne wiary.
Skoro nie jestem w stanie znaleźć pocieszenia dla siebie, staram się chociaż pocieszać innych.
Ktoś, kto zaginął, może się wprawdzie znów pojawić na horyzoncie życia, ale musi być przygotowany na to, że jego pojawienie się wzbudzi nieprzyjemną sytuację. Do faktu, że istniejemy, należy przyzwyczajać naszych bliźnich.
Gdybyśmy analizowali łańcuch przyczyn, w końcu doszlibyśmy do pierwszej przyczyny, którą inni zwą Praprzyczyną, a ja - Praprzypadkiem.
Oficjalnie przyznawał się do siedmiorga dzieci. Reszty wypierał się ze skromności. (…) Gdybym był autorem książek dla młodzieży, postawiłbym go młodemu pokoleniu za przykład do naśladowania, wzór uczciwości, obowiązkowości i pracowitości.
W popołudniach na ogół jest coś martwego.
Człowiek nie oddycha, serce mu nie bije, nie musi się ruszać, ileż przez to zyskuje.