ROXY Neal Shusterman 7,4
ocenił(a) na 61 tydz. temu Kiedy większość Świata słyszy słowo “drugs” ma z tym dosyć jednoznaczne skojarzenie: narkotyki. Jednak, szczególnie dla Amerykanów, ma ono także pozornie mniej niebezpieczne znaczenie: leki. Dlaczego pozornie? Bo mówimy o różnicy, która dla milionów uzależnionych ludzi, zwyczajnie nie istnieje…
“Roxy” to dość specyficzna książka. Z jednej strony, mamy zwykłych śmiertelników, którzy popadają w coraz to nowe nałogi, z drugiej spersonifikowane używki i leki, uważające się niemalże za bogów. W powieści jest w zasadzie kilkoro głównych bohaterów. Śmiertelnicy Issac i Ivy Ramey - on to idealny w każdym calu syn i uczeń, a siostra to jego wiecznie sprawiające problemy przeciwieństwo. Los stawia na ich drodze nowych uzależniających „przyjaciół”, Roxy i Addisona. Rodzeństwo nie ma pojęcia jakie konsekwencje przyniosą te toksyczne relacje…
Koncepcja świata to zdecydowanie najlepszy, choć nie pozbawiony wad atut tej książki. Dlaczego? Z jednej strony, pomysł brzmi bardzo nowatorsko, spersonifikowane używki mające swoją wolę, cele i pragnienia. Jednak im bardziej analizowałem to rozwiązanie, tym więcej nasuwało mi się skojarzeń z “Amerykańskimi Bogami” Neila Gaimana. Przede wszystkim to, że podobnie jak Nowi Bogowie, zostali stworzeni przez ludzki kaprys i od niego są zależni. Podobnie jak wszyscy Starzy i Nowi Bogowie potrzebują „wyznawców” (w tym wypadku po prostu użytkowników),aby podtrzymać swe funkcjonowanie. „Impreza” czyli miejsce gdzie zwykle przebywają narkotyczni bohaterowie Shustermanów, również nawiązuje do pewnych rozwiązań z książki Gaimana. Mimo tej inspiracji, z dużą pomysłowością ową Imprezę przedstawiono. Poczynając od zasad, na podstawie których śmiertelnik może w niej uczestniczyć lub ją opuścić, na zupełnie odmiennej wizji jej wyglądu dla ludzi i używek kończąc. Taka wizja ma spory potencjał. Neil Gaiman to jednak nie jedyna wyraźna inspiracja. Myślę tu o scenach z narkotycznego Limbo/Piekła (nadal nie jestem pewien jak to interpretować),w którym kończą swój los zapomniane lub wycofane drugi. Są one naznaczone nawiązaniami do religii chrześcijańskiej (ukrzyżowanie) oraz greckiej (kara Prometeusza) i nordyckiej (kara Lokiego) mitologii. Jest to jednocześnie ciekawe jak i odrobinę przekombinowane jak na mój gust. To, co natomiast jest dopracowane wybitnie, to system zależności między konkretnymi używkami. Ich pokrewieństwo, hierarchia, itd. Te aspekty są naprawdę interesujące i czuć, że autorzy dobrze to przemyśleli.
Jak jednak został przedstawiony świat zwykłych śmiertelników? Na swój sposób jest to fascynująca wizja. Teoretycznie życie toczy się swoim biegiem i jest to „nudna rzeczywistość”. Do czasu aż zwykły śmiertelnik zaaplikuje sobie lek czy skorzysta z używek. Wówczas, taka osoba może kontaktować się, ze swoim „nowym przyjacielem”. Jest to o tyle ważne, że autorzy wykorzystali ten aspekt jako jedno z narzędzi do przedstawiania kolejnych etapów wchodzenia w uzależnienie i tego jaki wpływ owe środki mogą mieć na człowieka. Nie mniej intrygujący jest sposób w jaki drugi uczestniczą w tym „ludzkim świecie”. To, że często są w pobliżu uzależnionych czy potrzebujących nawet jeśli ci akurat są czyści. Fakt, iż wiele z nich ma swoje ulubione miejsca, nie zawsze podyktowane wyłącznie obowiązkami. Czy wreszcie ich największa bolączka, czyli pewna kruchość ich relacji z ludźmi. Mogą kusić śmiertelników (bardzo wyraźna inspiracja chrześcijańskim motywem kuszenia przez złe moce) lub próbować ich ratować, ale ostateczna decyzja nigdy nie należy do nich.
Rozwińmy jeszcze temat bohaterów. Należy chyba zacząć od ludzi. Niestety, ludzkość wypada w tej książce cokolwiek nieciekawie. Issac i Ivy są nieznośnie wprost stereotypowi. Rozumiem potrzebę ustalenia przeciwieństw, a później ich przewartościowania, jednak naprawdę brakuje w nich oryginalności. Dobrze spełniają swoją funkcję dydaktyczną, ale czy przez to muszą być nad wyraz przewidywalni i papierowi? O reszcie ludzkich bohaterów nawet szkoda się rozpisywać bo to klisza za kliszą. Jedynym jasnym punktem wśród śmiertelników była babcia, autentyczna bohaterka z krwii i kości. Tym smutniejsze, że jej potencjał został w dużym stopniu zmarnowany. Zdecydowanie lepiej jest z używkami i lekami. Zacznijmy od tego, że występują pod imionami. Nie nazwami chemicznymi czy handlowymi, lecz pod mniej lub bardziej sugerującymi ich prawdziwą naturę ludzkimi imionami. Bardzo sprytnie wprowadzoną, wskazówka są występujące co jakiś czas ich wzory chemiczne. W ten sposób, jeśli czytelnik ma chęć zweryfikować czy jego podejrzenia były słuszne, dostaje taką możliwość. Roxy i Addison to dwa skrajnie odmienne medykamenty. Ona jest szalonym i korzystającym z życia lekiem przeciwbólowym. On zaś jest raczej cichy i skupiony na swoim zadaniu, jak przystało na lek, który ma pomagać przy ADHD. Oboje są świetnie i przemyślanie napisani, a ich historie niepozbawione są plot twistów. Pozostała reprezentacja tej zgrai również jest ciekawa i akurat tych elementów mogłoby być w książce więcej. Intrygującym zabiegiem jest naprzemienne prowadzenie narracji na 4 głównych bohaterów (Issaca, Ivy, Roxy i Addisona) przeplatane rozdziałami opowiadającymi o innych drugach.
Zasadnicze pytanie brzmi: czy książka spełniła swą funkcję, pokazując niebezpieczeństwa i skutki uzależnienia? Tak, ale mam wrażenie, że w sposób niepotrzebnie przegięty. Co przez to rozumiem? Przede wszystkim nie zawsze i nie każdy, kto spróbuje takich czy innych używek wpadnie od razu w nałóg, tu jest to notoryczne. Również nie jest niemal zasadą, że spróbowanie czegoś lżejszego, będzie prostą drogą do próbowania mocniejszych rzeczy. Coś, co niesamowicie mnie irytowało to sposób przestawiania środków psychotropowych. Naprawdę rozumiem, że źle aplikowane, itd. mogą mieć niebezpieczne skutki, jednak jest tu powielanych wiele groźnych stygmatyzujących schematów. Nawiasem mówiąc, sam sposób przedstawienia i postępowania uzależnienia od środków psychotropowych też budził moje skojarzenia. Czytając niektóre fragmenty, przed oczami stawały mi sceny z filmu “Requiem dla snu” w reżyserii Darrena Arnofsky’ego, co w tym wypadku zdecydowanie nie jest komplementem. Być może taka postawa wynika z nadużywania leków w ojczyźnie autorów, jednak mimo wszystko taka wizja mnie nie przekonuje. Mało tego, uważam, że w ten sposób pogarsza się i tak niełatwą sytuację osób chorych psychicznie. Co więcej mówimy o Neilu Shustermanie, autorze “Głębi Chelengera”! Akurat On w żadnym wypadku nie powinien przykładać do tego ręki! Jeżeli chcecie zrozumieć dlaczego, odsyłam do naszej recenzji tej książki.
I wreszcie historia uzależnienia Issaca. Przyjmuję do wiadomości, że miał być rażącym i przerażającym przykładem tego, jak to się może skończyć. Jednak to, że znajomi, przyjaciele czy rodzina nic nie zauważają lub jeśli nawet to lekceważą symptomy, dając bohaterowi wolną drogę do „zaćpania się na śmierć”?! Można wybronić zachowanie przyjaciół czy rodziców, w końcu chłopak zawsze był „nieskazitelnym ideałem”, więc co złego to nie on. Jednak ten jeden znający powagę sytuacji przyjaciel (który postępuje jak totalny kretyn),lekceważąca większość objawów siostra, której historia pokazuje, że wie jakie mogą być konsekwencje uzależnienia, czy w końcu wydawałoby się najbardziej ogarnięta w rodzinie babcia, nie informując rodziców chłopaka, że coś jest nie tak, mimo że to widzi. Trochę za dużo tych smutno-tragicznych zbiegów okoliczność.
Podsumowując, książka traktuje o bardzo poważnym temacie i jako swoisty moralitet sprawdza się świetnie. Co warte uwagi, elementy fantastyczne w niej wprowadzone, jak na ironię, dodają jej realizmu. Natomiast, odnoszę wrażenie że jako powieści z gatunku YA czegoś jej brakuje. “Fajnie”, że autorzy chcą szokować, jednak pytanie czy na pewno młodzież potrzebuje aż tak łopatologicznego podejścia, by zrozumieć, że używki są złe? Tak czy inaczej zachęcam do przeczytania, byście wyrobili sobie własne zdanie i podzielenia się nim w komentarzach.