cytaty z książki "Rio Anaconda"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Strach bywa twórczy. Napędza wyobraźnię i mobilizuje ducha. To lepsze niż instynkt, który wspaniale uruchamia mięśnie i emocje, ale przy okazji całkowicie blokuje myśli.
Fortuna kołem się toczy i na pstrym koniu jeździ, a pech to pech - solidna firma.
Oczy nie kłamią. Twarz możesz nauczyć wszystkiego, wyćwiczyć w układaniu się w dowolną minę - oczy pozostają poza zasięgiem woli. Bo oczy to zwierciadło duszy, a dusza nie jest własnością człowieka i nie mamy nad nią władzy. Dlatego zdrajca ucieka ze spojrzeniami, oszust kryje się za ciemnymi szkłami okularów...
Zanim nabałaganisz, sprawdź, czy dasz radę posprzątać."
Kto nie jest w stanie znosić ukąszeń losu, będzie coraz więcej czasu trawił na bezskuteczne wymachiwanie ogonem. I stopniowo popadnie w obłęd, gdyż całą treścią jego życia stanie się unikanie nieuniknionego.
- Pan się jakoś nazywa?
- Nie.
- Aha. A mnie na imię Antonio.
- Wiem.
- Ale to nie jest moje prawdziwe imię.
- Nie jest?
- Nie. Pożyczam od dziadka, na czas podróży po Ameryce Łacińskiej. Moje polskie imię jest dla was trudne do wymówienia i niemożliwe do zapamiętania.
- Aaa...ha.
- Wojciech.
- Że co ???
- To moje imię.
- Okropne - powiedział z rozbrajającą szczerością. - Bohhzi...?
- Wojciech.
- Fuj, fuj, fuj. Trudniuśkie.
W czasach PRL-u mówiło się"Chcesz być pyłem-lataj Iłem
Stado, które wpadło w popłoch, można zatrzymać na dwa sposoby:
Pierwszy to zagonić je na brzeg urwiska-wtedy zatrzymuje się definitywnie. Na dnie kanionu. Jest to zatrzymanie połączone z jednoczesną zamianą krów w wołowinę.
Ludzie błądzą, kiedy nie słuchają serca - to były ostatnie słowa, które do mnie powiedział.
Bardzo chciałem ich obfotografować, niestety, miejscowy kacyk stanowczo się nie zgadzał. (...) Wieczorem przy moim ognisku siedziała cała starszyzna z rodzinami. (...).
- Wylecz go - powiedział szaman, wskazując dyskretnie na jedno z niemowląt -a jutro pójdziemy do wiosku i ci wszystko pokażę. (...)
Nie miałem pojęcia, co mu jest (...). Postanowiłem więc podać wapno.
(...) Wziąłem do ręki plastikowy pomarańczowy kubeczek. Zaczerpnąłem nim trochę wody z kociołka stojącego przy ognisku. (...)
Następnie uchwyciłem kubek za denko w taki sposób, by zmieścić w dłoni także małą wojskową latarkę o niezwykle silnym promieniu. Zapaliłem światło, a plastikowy kubek rozbłysnął w ciemności jak pomarańczona latarnia (...).
Nachyliłem się nad nim tak, by na mojej twarzy pojawiły się niesamowite trupie cienie. (...) Indianie tego numeru nie znali. Gdyby nosili portki, toby w nie w ty momencie narobili. Wapno, jak to wapno, bywa sprzedawane w płachtach folii alumuniowej, która bardzo ładnie błyszczy i jeszcze lepiej szeleści. Na dodatek każda tabletka zamknięta jest w szczelnej komorze wypełnionej powietrzem pod ciśnieniem - tworzą się widowiskowe wybrzuszenia, bąble, wewnątrz których... coś się rusza.
Potrząsałem tą płachtą, wydając za jej pomocą rytmiczne grzechoty, szelesty, błyski... Mruczałem coś pod nosem, sam nie wiem co, ale pewnie jakieś mantry i hokusy-pokusy. Tupałem nerwowo lewą stopą, że aż szedł kurz, który tworzył na tle ogniska tajemnicze kształty...
Wreszcie rozerwałem folię, wyjąłem jedną bielusieńką tabletkę, przytrzymałem w górze dla lepszego efektu, trochę jak ksiądz opłatek, i... upuściłem do mego pomarańczowego kielicha. Kiedy wapno zanurzone w ciepłej wodzie zaczęło syczeć i buzować, wszyscy Indianie (z szamanem włącznie!) odskoczyli. Miałem widzów w kieszeni! Teraz już na pewno nikt nie wróci do kasy prosić o zwrot za bilety. Przeciwnie - jutro rano będe miał świetne recenzje.
Niedawno nawet mieli tam takiego jednego. Japończyk. Mówił, że szuka orchidei, ale okazało się, że to zboczeniec. Zataszczyliśmy mu do puszczy z dziesięć skrzynek aguardiente. Upijał się codziennie, a potem łaził po lesie i rysował w zeszycie jakieś takie dziwadła. Ponoć robaki, jak sobie robią pinga-pinga.
- Kiedyś tu wrócę, Angelino. Spotkamy się znowu.
- To nie będzie łatwe, Antonio. Chcę, aby moje plemię, to co z niego zostało, odeszło głębiej w dżunglę. Pójdziemy na Dzikie Ziemie. Znajdziemy tam nowe kobiety i zbudujemy nowe wioski. Zbierzemy całą resztę Carapana. Tak daleko od Białych, jak się da. Kiedy powrócisz, nas już tu nie będzie.
- Dlaczego? Źle wam tu?
- Jesteśmy zbyt blisko świata. Niedawno byli tu doctores. Przeszli za pierwszą kataraktę. Zaszczepili moich ludzi i wyjechali. Zostawili katar. My tu nigdy wcześniej nie mieliśmy kataru, chyba że ktoś płakał albo się ślinił z gorączki. A szczepionki to ja mam własne. Nawet lepsze. Małe dzieci szczepi się jadem mrówek. Dorosły Carapana, kiedy zostanie ukąszony, to go po prostu boli, ale ani noga nie puchnie, tak jak tobie, ani nie dostaje maligny. Tak samo szczepię na węże. Nacinam skórę i wcieram jad zmieszany z popiołem. Codziennie po odrobince. Carapana pokąsany przez wężą skręca się przez parę dni, ale nie umiera. Ty byś umarł w siedem sekund.
- I to jest powód do odejścia? Kilku doktorów?
- Byli też misjonarze. Wykarczowali pole za wioską, postawili kaplicę, a potem zaprosili Carapana na pogadankę. Okazało się, że ten ich nowy Bóg jest taki sam jak nasza Pachamama i że kaplica niepotrzeba, bo my już się modlimy jak należy. Ale oni nie popuszczą.
- Co to znaczy?
- Będą wracać i napierać. Dlatego pamiętaj, zrób tak, by nikt, kto usłyszy twoje Opowieści, nie odnalazł drogi na Dzikie Ziemie. Mitú łatwo znaleźć. Zaczną węszyć, szukać. Przywiozą aparaty fotograficzne, ubrania, proszki, co piorą i trują ryby. Lekarstwa, które leczą te kilka chorób, na które ja nie mam sposobu, a przy okazji wiele innych chorób, na które oni sami nie mają rady. Zacznie się Czas Umierania. Pamiętaj, zatrzyj ślady, zmień ułożenie terenu, a naszą rzekę nazywaj Anaconda.
Nieodwracalne należy do Boga. Nam nie wolno tego robić. Możesz zabrać, jeśli umiesz dać.Możesz zabić, jeśli umiesz począć. Nie wolno zniszczyć, jeśli nie umiesz stworzyć.
Nie, gringo. Lepiej nigdy nie poznać wszystkiego. Powinna zostać przynajmniej jedna śliwka, której nie zerwiesz, nie rozgryziesz i nie zajrzysz, co ma w środku. Ostatnia śliwka Pachamamy.
Brzmi logicznie. Więc musi być na to jakiś sposób - te słowa mruknął kiedyś pod nosem Albert Einstein. Mruczało je wielu fizyków, bo fizyka w sporej części polega na poszukiwaniu sposobu wykonaniu czegoś, co "brzmi logicznie" albo "niezbicie wychodzi w rachunkach", ale nie wiadomo jak to zrobić. W fizyce wielu rzeczy nikt wcześniej nie robił i być może nigdy nie zrobi, a mimo to wielu wierzy, że "musi się dać". Niektórych zjawisk nikt nigdy nie widział i nie zobaczy, a jednak poważni ludzie z tytułami są mocno przekonani o ich istnieniu. W dodatku przyszłość pokazuje, że często mają rację. Fizycy przypominają czarowników. A czarownicy... fizyków.
Ostrożni żyją dłużej od odważnych.
Umierają mniej tragicznie.
I rzadziej przy tym krzyczą ze strachu.
W życiu jest się zawsze szczęśliwym i nieszczęśliwym z tego samego powodu?
- Zawsze. Stale. Każdy. Wszędzie.
- Przysyła mnie señor Ambrosio z Urzędu Celnego, mój przyjaciel.
- Ambrosio, mój przyjaciel, pana przysyła?
- Tak, mój przyjaciel.
- I mój.
- Mój też.
- Czyli nasz przyjaciel Ambrosio.
- Nasz.
- A w jakiej sprawie przysyła pana mój i pana przyjaciel Ambrosio?
- W dyskretnej.
- Aaaaę... ?
- Pan lata do Mitú.
- Nie latam. Tam teraz nikt nie lata. Poza wojskiem. Ale słucham dalej?
- No więc pan nie lata do Mitú, ale ja potrzebuję polecieć. Najlepiej którymś z pańskich samolotów, którymi pan tam nie lata.
Ogon jest jeden, a muuch wiele... - powiada Księga Mądrości Mu. Znaczy to mniej więcej tyle, że wszystkich kłopotów od siebie nie odgonisz - niektóre muszą cię dosięgnąć i boleśnie ukąsić.
Kto nie jest w stanie cierpliwie znosić ukąszeń losu, będzie coraz więcej czasu tracił na bezskuteczne wymachiwanie ogonem. I stopniowo popadnie w obłęd, gdyż całą treścią jego życia stanie się unikanie nieuniknionego.
Księga Mądrości Mu uczy, że zamiast się z nieuniknionym szarpać, lepiej mu się poddać i przeczekać. Ogon jest jeden, a muuch wiele... - powiada Mu i zaraz potem dodaje: ...ale wszystkie w końcu kiedyś odlatuują.
Taki placek jest dla much tym, czym dla dzieci plac zabaw, a dla dorosłych pole piknikowe. Australijskie muchy nazywają te placki aborygeńskim słowem bingobalanga; muchy z wysokich Andów mówią na nie po hiszpańsku: qpaguana, albo w języku keczua: gunakaka; natomiast afrykańskie muchy tse-tse, posługujące się językiem suahili, wołają bombafefe.
Muchy zamieszkujące odludne tereny Los Llanos tak rzadko stykają się z ludźmi, że nie poznały naszej mowy i nadal dla określenia wszystkich rzeczy, czynności i uczuć używają tradycyjnego określenia: bzzz.
Cejrowski, dwaj Indianie i świnia, płynąc łodzią zaryli o kamieniste dno rzeki:
Nasz motorista przepraszał, że to wszystko jego wina. Ja przepraszałem, że moja, bo nie powinienem zagadywać, kiedy płynął na ucho. Indianin siedzący na dziobie przepraszał, że nie wypatrzył skał we mgle. Nawet świnia wyglądała przepraszająco. Przepraszaliśmy się nawzajem bez większego sensu. Ale lepsze bezsensowne przeprosiny od wzajemnych oskarżeń.
Twój wyczyn, choćby niebywały, będzie dla świata nic niewart, jeśli czegoś nie zdobędziesz [...]
Pod Ścianą Zdobywców grunt jest grząski - skrapiany obficie przez pot i łzy. Pod Ścianą Zdobywców nie znajdziesz pomników ani grobów - kto tam spadnie, tonie w bagnisku niepamięci.
Spaść ze szczytu jest dobrze - wtedy zostajesz legendą; bohaterem tragicznym. Niestety dużo częściej odpada się gdzieś po drodze - wtedy zostajesz małą częścią średniej statystycznej; bezimiennym szeregowcem życia.
- Ładniuśkie - nieznajomy wskazał palcem moje skarpetki, które schły na belce.
- Skarpetki - objaśniłem.
- Zaszyffka - poprawił mnie.
- Co?
- Zaszyffka. Tu - puknął palcem w cerę na pięcie.
- Aaa, to. No przetarło się, więc zacerowałem. To jest cera.
- Skóra?
- Nie. Cera.
- A cera to nie skóra?
- Cera... Aaa, rzeczywiście na skóre mówi się czasami "cera", ale to jest inna cera.
- Fuj, fuj, fuj. Trudniuśkie.
- Co jest trudniuśkie?
- Hiszpański.
- E tam. Jak chcesz, to cię będę uczył.
- Ucz, gringo.
W tym momencie nieznajomy wstał, przeszedł w najciemniejszy kąt chałupy i zdjął coś, co wisiało pod strzechą.
- Patrz. Też mam! - przystawił mi do nosa starą skarpetkę zawiązaną na supeł.
Coś w niej było schowane; jakieś przedmioty. A na pięcie, podobnie jak u mnie, miała sporą cerę.
- Moja własna zaszyffka... ce-ra. Umiesz zaszyffkować, gringo.
- Mówi się: cerować. No, ale i ty umiesz, jak widzę.
- Sam wymyśliłem! - Kiedy to powiedział, był z siebie bardzo dumny.
Jeszcze przez chwilę pokazywał mi tę cerę, a ja grzecznie podziwiałem ścieg. Następnie z szacunkiem ucałował skarpetkę i przytroczył ją sobie do paska.
- Co tam jest? - zapytałem.
- Takie... nic, gringo.
- A dlaczego całujesz skarpetkę?
- Bo... To jest woreczek ze świętościami.
Jedyną różnicą między ludźmi, którzy realizują swoje marzenia, a całą resztą świata jest to, że ci pierwsi pewnego dnia podnieśli wzrok znad książki, wstali z fotela i ruszyli na spotkanie swoich marzeń.
Tak, tak, Antonio, zyskałeś szacunek, ale straciłeś przyjaciół. To kwintesencja losu szamana.
Nieodwracalne wolno czynić tylko Bogu. Nieodwracalne należy do Pachamamy! Czy wy tego nie wiecie, gringo?!!! [...] Cokolwiek czynisz, musisz umieć to zatrzymać i odwrócić. Bo przecież nigdy nie wiesz, czy obrana droga jest dobra.
UCZEŃ SZAMANA
Skóra była nienaruszona, ale pusta w środku. Chłopak spał odurzony jeszcze dwa dni. Potem płakał z bólu i jęczał. Angelino nie odstępował go ani na chwilę. Nie jadł, nie wychodził za potrzebą, tylko gładził chłopca po twarzy i śpiewał cicho. Sam też płakał.
***
Czytałem o rytualnych amputacjach. Były znane w Afryce, w Ameryce Południowej i w Azji. Autorzy, którzy je opisywali, dawno nie żyją. Myślałem, że zjawisko też umarło. Mój błąd.
Z teoretycznego punktu widzenia wygląda to tak: Amputację przeprowadza się zanim chłopiec wejdzie w wiek męski. W okresie dorastania i burzy hormonalnej nawiedzają go sny*, których nie jest w staje spełnić na jawie. To go uczy szukać spełnienia we śnie; panować nad światem wewnętrznym, rozmawiać z duchami, a nawet z nimi obcować fizycznie... w pewnym sensie. Granica między "fizycznie" a "duchowo" przestaje istnieć.
***
- Angelino, ty też?
- Tak. Dlatego nikt nigdy nie może mnie widzieć bez ubrania. A gdyby zobaczył, musi zginąć. Więź z duchami, to za mało, by być szamanem. Moja Moc bierze się z szacunku, a kto uszanuje mężczyznę bez pinga? Wojownik, który chce, ale nie może, staje się pośmiewiskiem. Co innego, kiedy ludzie myślą, że mogę, ale wolę się powstrzymywać.
***
W przypadku Angelino amputacji dokonywał Stary Człowiek. Ale nie chodziło o rytuały szamańskie, tylko o ratowanie życia. (...)
Potem Angelino poczuł własną starość, a ponieważ w całym plemieniu nie było naturalnego następcy, postanowił "zrobić" nowego szamana jedynym sposobem, jaki znał - poprzez amputację.
Nie każda tajemnica musi zostać odkryta. Niektóre warto zostawić w spokoju. Nawet za cenę dozgonnego lęku przed...niewiadomoczym. To prawda - do odważnych świat należy. Tylko po co komu cały świat? Na awersie medalu za odwagę wygrawerowano maksymę: żyje się tylko raz!
No właśnie - tylko raz.
Druga strona medalu też zawiera pewne życiowe prawdy. Wygrawerowano je dużo mniej krzykliwymi czcionkami, ale dość dobitnie.
Posłuchajcie...
Ostrożni żyją dłużej od odważnych.
umierają mniej tragicznie.
I rzadziej przy tym krzyczą ze strachu.
W życiu stale jesteśmy szczęśliwi i nieszczęśliwi jednocześnie. Tylko najczęściej o tym nie wiemy albo nie chcemy wiedzieć. Odrzucamy ciemne strony życia. A one przecież zawsze są. Szczęście i nieszczęście to jedność. Smutek i radość też. Strach i odwaga... Wystarczy się dobrze przyjrzeć jednemu, a zawsze zobaczysz to drugie. Dopełniające się przeciwieństwa. A więc jestem zawsze szczęśliwa-nieszczęśliwa.