cytaty z książek autora "Jean-Paul Sartre"
Myślałem o samobójstwie. Powstrzymywało mnie tylko to, że nikt, absolutnie nikt nie wzruszy się moją śmiercią, że w śmierci będę jeszcze bardziej samotny niż w życiu.
Obowiązkiem naszym jest robić to wszystko, czego chcemy, myśleć to, co wydaje nam się dobre, być odpowiedzialnym tylko przed sobą i stale kwestionować to, co się myśli - i wszystkich w ogóle
Ale dla mnie nie ma ani poniedziałku, ani niedzieli: są tylko dni popychające się w bezładzie.
Nie myśleć... Nie chcę myśleć... Myślę, że nie chcę myśleć. Nie powinienem myśleć, że nie chcę myśleć. Bo to także jest myślą." Czy nigdy nie będzie temu końca? Moja myśl to ja: oto dlaczego nie mogę się zatrzymać. Istnieję, ponieważ myślę... i nie mogę powstrzymać się od myślenia. W tej samej chwili - to obrzydliwe - jeśli istnieję, to tylko dlatego że brzydzę się istnieniem. To ja, to ja sam wyciągam się z nicości, do której pragnę podążyć: nienawiść, niesmak istnienia, to są także sposoby, abym istniał, abym zagłębił się w istnieniu.
Trzecia godzina. Trzecia to zawsze za późno, albo za wcześnie, na to, co się chce robić.
Wiem, że już nigdy nie napotkam niczego i nikogo, kto mógłby wzbudzić moją namiętność. Wiesz, żeby móc kogoś pokochać, to całe przedsięwzięcie. Trzeba mieć energię, ciekawość, zaślepienie... Jest nawet taka chwila na początku, kiedy trzeba przeskoczyć nad przepaścią: kto się zastanowi, nie zrobi tego.
Nie chcę tajemnic ani stanów duszy, ani rzeczy niewymawialnych, nie jestem dziewicą ani księdzem, żeby się bawić w życie wewnętrzne.
Życie posiada sens, jeśli pragniemy mu go nadać. Trzeba zacząć działać, zdobyć się na jakieś przedsięwzięcie. Potem zaczynamy się zastanawiać, ale sprawa rozstrzygnęła się już, jesteśmy zaangażowani.
Piekło to są Inni.
Kochając czy nienawidząc, trzeba oddać się bez reszty.
Wszyscy jesteśmy tutaj, aby jeść i
pić dla zachowania naszego drogocennego istnienia, a nie ma nic, nic, żadnej racji istnienia.
Kobieta nigdy nie wie, czego chce, ale nie spocznie, dopóki celu nie osiągnie.
Marzyłem niejasno o zgładzeniu siebie, aby unicestwić jedno przynajmniej z tych
przesadnych istnień. Ale nawet moja śmierć byłaby zbyteczna. Mój zbyteczny trup, moja
krew na tych kamieniach, pomiędzy tymi roślinami, w głębi tego uśmiechniętego parku. A
wyżarta skóra byłaby zbyteczna w tej ziemi, która by ją przyjęła, a moje kości wreszcie
oczyszczone, odarte z powłoki, czyste i schludne jak zęby, byłyby też zbyteczne: byłem
zbyteczny na całą wieczność.
Aby się unieszczęśliwić, nie potrzebujemy nikogo poza nami.
Jestem wolny. Nie mam już żadnych racji życia, wszystkie, których próbowałem, zawiodły i nie mogę już sobie wyobrazić innych. Jestem jeszcze dosyć młody, mam jeszcze sporo sił, żeby rozpocząć na nowo. Ale co rozpocząć? Moja przeszłość umarła. Jestem sam na tej białej ulicy okolonej ogrodami. Sam i wolny. Ale ta wolność jest trochę podobna do śmierci.
Całe moje życie jest poza mną. Widzę je całe, widzę jego kształt i powolny ruch, który przyprowadził mnie aż tutaj. Niewiele można o tym powiedzieć: przegrana partia, to wszystko. Straciłem pierwsze rozdanie. Chciałem zagrać drugie i straciłem je także; przegrałem partię. Jednocześnie dowiedziałem się, że przegrywa się zawsze. Tylko bydlaki wierzą, że wygrywają. Teraz będę żyć, jak skończony facet. Będę jeść i spać. Spać, jeść. Istnieć powoli, łagodnie, jak drzewa, jak kałuża wody, jak czerwona ławeczka w tramwaju.
A może chodzi o to,że żyję samotnie?Ludzie mający towarzystwo przywykli widzieć się w lustrze takimi, jakimi widzą ich przyjaciele.Nie mam przyjaciół: czy dlatego moja skóra jest taka naga?Można by powiedzieć-tak, można by powiedzieć,że to natura bez ludzi.
Domyślam się, że byłby pan zainteresowany poznaniem człowieka, który nie kocha ludzi. Ja jestem właśnie takim człowiekiem, a nie kocham ich do tego stopnia, że postanowiłem za chwilę ukatrupić ich z pół tuzina, Może będzie pan zdziwiony: dlaczego tylko pół tuzina? Dlatego, że mój rewolwer ma tylko sześć naboi.
Wszystko, co jest istnieniem, rodzi się bez powodu, przedłuża się przez słabość i umiera przypadkowo.
Coś mi się stało, teraz nie ma już wątpliwości. Przyszło jakby choroba, nie jak zwykła pewność i nie jak coś oczywistego. Umieściło się podstępnie, po trochu; poczułem się nieco dziwnie, nieco skrępowany, i to wszystko. Potem, już we mnie, przycupnęło, bez ruchu, i mogłem sobie tłumaczyć, że nic mi nie jest, po prostu fałszywy alarm. Ale teraz to znowu postępuje.
(...) jak już się kocha, to powinno się kochać wszystko, przełyk i wątrobę, i jelita.
Kiedy bogacze zaczynają wojnę, biedacy muszą umierać.
Nie miałem prawa istnieć. (...) Istniałem jak kamień, roślina, mikrob.
Znalazłem swoją religię, nic ponad książkę nie wydawało mi się ważniejsze. Bibliotekę poczytywałem za świątynię.
Oto co pomyślałem: aby najbardziej banalne wydarzenie mogło się stać przygodą, trzeba i wystarczy je opowiadać. Na to właśnie nabierają się ludzie: człowiek jest zawsze opowiadaczem zdarzeń, żyje otoczony swoimi zdarzeniami i zdarzeniami innych, wszystko, co się z nim dzieje, widzi przez nie; i usiłuje przeżywać swoje życie tak, jakby je opowiadał.
I tak było naprawdę, zawsze zdawałem sobie z tego sprawę: nie miałem prawa istnieć. Pojawiłem się przypadkowo, istniałem jak kamień, roślina, mikrob. Moje życie rozwijało się na los szczęścia i we wszystkich kierunkach. Posyłało mi czasem niejasne sygnały; innym razem chwytałem tylko brzęczenie, z którego nie wynikało nic.