cytaty z książki "Na Zachodzie bez zmian"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Mieliśmy osiemnaście lat i zaczęliśmy miłować świat i istnienie; kazano nam do tego strzelać. Pierwszy granat, który padł, trafił w nasze serca.
Wypowiedzenie wojny powinno być czymś w rodzaju ludowego pikniku, z biletami wstępu i muzyką, podobnie jak walki byków. Potem na arenę powinni wyjść, ubrani w kąpielówki i uzbrojeni w kije, ministrowie oraz generałowie obu krajów i nacierać na siebie. Kto zostałby na placu, tego kraj by zwyciężył. Było by to bardziej proste i lepsze od tego tutaj, gdzie walczą ze sobą niewłaściwi ludzie.
Jesteśmy opuszczeni, jak dzieci i doświadczeni, jak ludzie starzy, jesteśmy zajadli i brutalni i smutni i powierzchowni – myślę, że jesteśmy zgubieni.
Padł w październiku 1918 roku, w dniu, który był tak spokojny i cichy na całej linii, że biuletyn armii ograniczył się do jednego zdania, iż- NA ZACHODZIE BEZ ZMIAN.
Czego oczekują od nas, kiedy nadejdzie czas, że nie będzie wojny? Naszym zajęciem poprzez lata całe było ROBIENIE TRUPÓW: to był pierwszy zawód w naszym istnieniu. Nasza wiedza o życiu ogranicza się do śmierci.
Ileż niedoli mogą zawierać takie dwie małe plamki, tak małe, że można je zakryć kciukiem, oczy ludzkie.
Jestem młody, mam dwadzieścia lat; ale z życia nie znam nic poza rozpaczą, śmiercią, trwogą i spojeniem w jeden łańcuch najniedorzeczniejszej płaskości z całą otchłanią cierpienia
Jakżeż pozbawione sensu jest wszystko, co kiedykolwiek zostało napisane, uczynione, pomyślane, jeśli coś podobnego jest możliwe. Widocznie wszystko było skłamane i puste, jeśli kultura wielu tysięcy lat nie zdołała temu zapobiec, przelaniu tych strumieni krwi, istnieniu setek, tysięcy tych więzień udręki. Dopiero lazaret pokazuje, czym jest wojna.
Alebrt wypowiada to:
- Wojna zepsuła nas do wszystkiego.
Ma słuszność. My nie jesteśmy już młodzieżą. Nie pragniemy już zdobyć świata szturmem. Jesteśmy uciekinierami. Uciekamy sami przed sobą. Przed naszym życiem. Mieliśmy osiemnaście lat i rozpoczęliśmy miłować świat i istnienie; musieliśmy strzelać do tego. Pierwszy granat, który padł, trafił w nasze serce. Jesteśmy odcięci od tego, co czynne, od dążenia, od postępu. Nie wierzymy już w to wszystko; wierzymy w wojnę.
Znów się pojawia Tjaden. Ciągle jeszcze jest poruszony i natychmiast miesza się do rozmowy, dopytując się, jakże też właściwie wybucha wojna.
-Zazwyczaj tak, iż jeden kraj ciężko obraża inny - odpowiada Albert z niejaką wyższością.
Lecz Tjaden mówi z głupia frant:
- Kraj? Tego nie pojmuję. Jakaś góra w Niemczech nie może przecie obrazić góry we Francji. Albo jaka rzeka, las lub pole żyta.
- Czy jesteś tuman, czy tylko udajesz?- ze złością powiada Kropp. -Nie to mam przecież na myśli. Jeden naród obraża drugi.
- Po cóż więc jestem tutaj?- odpowiada Tjaden.- Ja nie czuję się obrażony.
(...) to umiemy: grać w karty, kląć i prowadzić wojnę. Niezbyt to wiele, jak na dwadzieścia lat - za wiele jak na dwadzieścia lat.
Powiadam wam, że największą podłością jest to, iż na wojnie są zwierzęta.
Rozkaz uczynił te ciche stworzenia naszymi wrogami, rozkaz mógłby ich odmienić w przyjaciół. Przy jakimś tam stole jacyś tam ludzie, których nikt z nas nie zna, podpisują papiery, i oto na lata całe najwyższym naszym celem staje się to, co w innych warunkach ściąga na siebie pogardę życia i najsurowszą karę
Nasza wiedza o życiu ogranicza się do śmierci.
Kolego, nie chciałem ciebie zabić. Gdybyś raz jeszcze tu skoczył, nie uczyniłbym tego, gdybyś i ty był rozsądny. Ale przedtem tyś był dla mnie myślą tylko, wyrachowaniem, które żyło w mym mózgu i wywoływało decyzję, zakłułem te możliwość. Teraz dopiero spostrzegam, że jesteś człowiekiem takim jak ja. Myślałem o twoich granatach ręcznych, o twym bagnecie i o twojej broni... teraz widzę żonę twoją i twoją twarz i to, co nam wspólne. Wybacz mi, kolego. Zawsze spostrzegamy to za późno. Czemuż nie mówi się nam i nie powtarza ciągle, iż i wy jesteście tacy sami nieboracy jak my, że matki wasze tak samo się trwożą jak nasz, i że doznajemy jednakiej trwogi śmierci i jednakie mamy umieranie i jeden ból. Wybacz mi, kolego, jakże też mogłeś być moim wrogiem. Gdybyśmy odrzucili tę broń i ten mundur, mógłbyś być równie dobrze mym bratem, jak Kat i Albert. Zabierz mi moje dwadzieścia lat, towarzyszu, i powstań - weź więcej, gdyż nie wiem już co mam z nimi począć.
Młodzież z żelaza! Młodzież! Każdy z nas ma niewiele ponad 20 lat. Ale młodzi? Młodość? Dawno to było. Jesteśmy ludzie starzy.
Książka ta niema być oskarżeniem ani też wyznaniem. Ma tylko podjąć próbę udzielenia wieści o pokoleniu, które wojna zniszczyła- nawet gdy uchroniło się przed jej granatami.
Dziś poruszalibyśmy się wśród krajobrazu naszej młodości jak turyści. Sparzyliśmy się faktami, znamy różnice jak handlarze i konieczności jak rzeźnicy.
Nie jesteśmy już młodzieżą. Nie chcemy już szturmować świata. Jesteśmy uciekinierami. Uciekamy przed sobą. Uciekamy przed swoim życiem. Mieliśmy osiemnaście lat i zaczęliśmy kochać świat i życie, i do tego właśnie musieliśmy strzelić. Pierwszy granat, który uderzył, trafił nas w serce. Jesteśmy odcięci od czynnego życia, od dążeń, od postępu. Nie wierzymy już w nie, wierzymy w wojnę.
Jestem młody, mam dwadzieścia lat; z życia nie znam jednak nic oprócz zwątpienia, śmierci, strachu i powiązania najbardziej bezsensownej powierzchowności z otchłanią cierpienia. Widzę, że narody są podjudzane przeciwko sobie i w milczeniu, nieświadomie, idiotycznie, posłusznie, niewinnie się zabijają. Widzę, że najmądrzejsze umysły świata wynajdują broń i słowa, żeby to wszystko stało się jeszcze bardziej wyrafinowane i trwało dłużej. A wraz ze mną widzą to wszyscy ludzie w moim wieku tutaj i po tamtej stronie, na całym świecie, wraz ze mną przeżywa to moje pokolenie. Co powiedzą nasi ojcowie, gdy kiedyś staniemy przed nimi i zażądamy wyjaśnień? Czego oczekują od nas, kiedy nadejdzie czas bez wojny? Przez całe lata naszym zajęciem było zabijanie - była to nasza pierwsza praca w życiu. Nasza wiedza o życiu ogranicza się do śmierci. A co ma się dziać potem? I co z nas wyrośnie?
(...)Kiedy psa wytresujesz do zarcia kartofli,a potem przedlozysz mu kes miesa,pomimo to chwyci je zebami,gdyz taka jest jego natura.A kiedy czlowiekowi dasz kes wladzy,wtedy rzecz bedzie miala sie podobnie:bedzie szczerzyc zeby.To dzieje sie samo przez sie,gdyz czlowiek,jako taki jest przede wszystkim bydlakiem,a dopiero potem nasmarowany jest moze,jak bulka smalcem,odrobina przyzwoitosci.
Pola zryte lejami wewnątrz nas i zewnątrz.
Powiadam wam, to najgorsze świństwo, że się pcha zwierzęta na wojnę.
Życie, które unosiło mnie przez te lata, jest jeszcze w moich dłoniach i oczach. Czym je pokonał, nie wiem. Ale dopóki jest jeszcze, poszukiwać będzie swej drogi, niezależnie od tego, czy to coś, które mówi "ja" wewnątrz mnie, zapragnie tego, czy nie.
Jestem wzburzony, ale nie chcę i nie powinienem być wzburzony. Pragnę znowu odczuwać to ciche uniesienie, to uczucie silnego, niewypowiedzianego porywu jak dawniej, gdy przystępowałem do książek. Wicher pragnień, który zrywał się z kolorowych grzbietów, niechaj mnie znowu porwie, niech roztopi ciężką, martwą bryłę ołowiu, która gdzieś tkwi we mnie, niech budzi niecierpliwe oczekiwanie przyszłości, skrzydlatą radość ze świata myśli. Niech mi zwróci straconą pochopność młodości.
Kto potrafi tu coś zrozumieć, gdy widzi tych cichych ludzi o dziecięcych twarzach, o brodach apostołów! Każdy podoficer jest większym wrogiem rekrutowi, każdy nauczyciel uczniowi, niż my im, a oni nam. A przecież wypuścić ich na wolność – będziemy się znowu nawzajem tępili.
Zgrozę znieść można - wystarczy zwyczajnie przycupnąć, ale zginiesz, jeśli się w nią zagłębisz.
...staliśmy właśnie u progu istnienia. I mniej więcej jest tak w istocie. Nie zapuściliśmy jeszcze korzeni. Wojna uniosła nas jak powódź. Dla tych innych , starszych, jest ona przerwą, mogą myślą przemknąć poza nią. Ale my zostaliśmy porwani przez nią i nie wiemy, jak to się skończy.
Powrócą jeszcze raz dni, tygodnie, lata spędzone tu, na froncie, a wówczas powstaną z martwych nasi koledzy i będą maszerować z nami, w naszych głowach zapanuje jasność, będziemy mieć cel i będziemy tak maszerować, nasi martwi koledzy obok nas, lata na froncie za nami - ale przeciwko komu, przeciwko komu?
Równie przypadkowo będę trafiony lub pozostanę przy życiu. W doskonale zabezpieczonym rowie mogę być zgnieciony na miazgę, a na polu pod gołym niebem nie zadraśnięty znieść dziesięć godzin huraganowego ognia. Każdy żołnierz pozostaje przy życiu tylko przez tysiąc przypadków. I każdy żołnierz wierzy w przypadek i ufa mu.