cytaty z książki "Gambit królowej"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Była sama i było jej z tym dobrze. Wszystkich ważnych rzeczy w swoim życiu nauczyła się w samotności.
- Nie poddawaj się - rzucił. - Jedna przegrana partia o niczym nie świadczy.
- Nie poddaję się - odparła.
Nadal miała spięte ramiona, ale powoli zaczynała się odprężać. To była Rosja, wszystko tu było dziwne, ale nadal były to szachy.
- Tu się nauczyłaś grać w szachy?
- W kotłowni.
– Powinni byli cię wspierać. Zapisać do klubu szachowego.
Nigdy nie przyszło jej do głowy, że ktoś mógłby ją wspierać. Stała przed budynkiem i zaczynała to sobie uświadamiać. Mogła grać w turniejach w wieku 9 lat, jak Benny. Była bystra, pełna zapału i żądna wiedzy. Mogła grać z arcymistrzami i uczyć się rzeczy, których panowie Shaibel i Ganz nie byli jej w stanie pokazać. Giriow w wieku 13 lat zamierzał zostać mistrzem świata. Gdyby stworzono jej choć w połowie takie warunki jak jemu, osiągnęłaby ten poziom jako 10-latka.
- Doświadczenie nauczyło mnie, że to, na czym się znasz, nie zawsze jest najważniejsze.
- A co jest najważniejsze?
- Żyć i wzrastać. [...] Przeżywać swoje życie.
Jego zachowanie było takie samo jak jego gra w szachy: gładkie i proste z pozoru, lecz pod spodem podstępne i doprowadzające do szału.
Beth tańczyła w duszy barokowego menueta szachów,
urzeczona, w uniesieniu, oszołomiona finezją kombinacji, które otwierały się przed jej umysłem i na które otwierał się jej umysł.
[...] który we wczesnej młodości zachwycił świat grą w szachy, a potem ją rzucił, popadł w bełkoczącą paranoję i umarł - nadal przyprawiały ją o dreszcz podniecenia. Grając gambit królewski, Morphy lekką ręką poświęcał skoczki i gońce, a potem błyskawicznie dopadał czarnego króla. Nie było drugiego takiego szachisty ani przed nim, ani po nim. [...] Przed ważnymi pojedynkami w Paryżu Morphy spędzał całe noce w kawiarniach, pijąc i rozmawiając z nieznajomymi, a rano grał jak rekin - uprzejmy, dobrze ubrany, pachnący, przestawiał masywne bierki drobną, kobiecą dłonią o niebieskich żyłach i miażdżył jednego europejskiego mistrza za drugim. Ktoś nazwał go "dumą i smutkiem szachów''.
- Jestem już wystarczająco dobra?
Zaczął coś mówić, ale przerwał.
- Ile masz lat, mała?
- Osiem.
- Osiem lat. - Pochylił się do przodu na tyle, na ile pozwalał mu wielki bandzioch. - Po prawdzie, mała, jesteś niesamowita.
Jednakże remis to nie wygrana. A jeśli Beth kochała coś w swoim życiu, to właśnie wygrywać. Zerknęła na Borgowa i ku swojemu zaskoczeniu stwierdziła, że sprawia wrażenie zmęczonego. Pokręciła głową. Nie.
- Czułam się jak idiotka - przyznała.
- Wiem. - Pokręcił głową. - Bezsilna. Nic już nie możesz zrobić, przestawiasz tylko kawałki drewna.
- Rany - powiedział cicho. - Od piętnastu lat nikt mi tego nie zrobił.
- Nawet Borgow?
- Nawet Borgow.
Kochali się, a pieniądze leżały obok, na nocnej szafce. Lubiła go, nawet bardzo, ale nic więcej. W ostatnim tygodniu przed wyjazdem do Paryża zaczęła czuć, że już niewiele może się od niego nauczyć.
Rozumiała, że ludzie strzegą swoich tajemnic.
Sama swoich strzegła.
Według ich standardów nie była wybitnym szachistą, a jedyne, co ją wyróżniało, to płeć. Łajew na pewno spodziewa się łatwej wygranej. W dwudziestym czwartym ruchu znalazła wyrafinowany manewr, który otwierał linię dla wieży i zmuszał białe do wycofania gońca. Łajew najpierw długo studiował układ na szachownicy, a potem spojrzał na Beth, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. Przeszedł ją przyjemny dreszcz.
To były pierwszorzędne szachy w wykonaniu dwóch staruszków w tanich, robotniczych ubraniach. Nagle poczuła się wśród tych starych rosyjskich mężczyzn nie na miejscu, w kaszmirowym sweterku, z włosami obciętymi zgodnie z modą, w czółenkach, które kosztowały więcej niż ich miesięczne dochody. Ale pomarszczona twarz patrzącego na nią mężczyzny rozjaśniła się w szerokim, uśmiechu.
– Garmon? Jelizawieta Garmon? – zapytał.
– Da – odpowiedziała zaskoczona.
Poderwał się od stolika i zamknął ją w objęciach. Przytulał ją, ściskał i śmiał się, powtarzając w kółko „Garmon! Garmon!”. Otoczył ich tłum mężczyzn w szarych ubraniach, uśmiechali się do niej, wyciągali ręce, żeby uścisnąć jej dłoń, i mówili coś po rosyjsku, ośmiu, a może dziesięciu jednocześnie.
- Olśniewające! – powtórzył. Podniósł króla, położył obok szachownicy. – Poddaję się z ulgą.
Jego naturalność i brak urazy sprawiły, że Beth zrobiło się wstyd.
– Od dzieciństwa analizuję pańskie partie – powiedziała. – Zawsze pana podziwiałam.
– Masz dziewiętnaście lat? – zapytał.
– Tak.
– Przestudiowałem twoje partie z tego turnieju. Jesteś prawdziwym cudem, moja droga. Kto wie, czy nie najlepszym szachistą, z jakim grałem w całym moim życiu.
Nie była w stanie wydusić słowa. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
– Przywykniesz do tego. – uśmiechnął się.
- Kto cię nauczył grać w szachy, skoro nie chcieli, żebyś grała? – zapytał korespondent UPI.
– Nazywał William Shaibel. Był tam woźnym.
– Opowiedz nam o tym – poprosiła kobieta z „Observera”.
– Nauczył mnie zasad i grywaliśmy w szachy w kotłowni.
Dziennikarze nie posiadali się z zachwytu.
– Nauczyłaś się grać w szachy od woźnego? – Reporter „Paris-Match” uśmiechnął się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Zgadza się. – Wbrew jej woli zadrżał jej głos. – Był znakomitym szachistą.
Myśl o podniesieniu słuchawki i wybraniu numeru wydawała się teraz bardzo odległa. Między nią a światem, z którym mógł ją połączyć telefon, wyrosła bariera nie do przebicia.
- To wszystko - powiedział - to wszystko nie ma nic wspólnego z szachami.
- To prawda - odparła z uśmiechem.
Ale jeśli tak zrobi, nadal będzie się czuła tak jak teraz. W nocy będzie leżeć w łóżku z ohydnym smakiem w ustach, światło spod drzwi będzie razić ją w oczy, odgłosy z korytarza dudnić w uszach i nie zazna ulgi, nie zazna odprężenia.
Postanowiła nie bić podstawionego piona, utrzymać napięcie na szachownicy. Lubiła je. Podobały jej się siły pionów i figur działające wzdłuż linii i przekątnych. W środkowej fazie gry, kiedy figury były już rozstawione po całej szachownicy, krzyżujące się na niej siły przyprawiły Beth o dreszcz emocji. Zagrała skoczkiem po stronie króla, czując, jak rozszerza się jego pole działania. Po dwudziestu posunięciach zbiła obie wieże pana Shaibela i zmusiła go, żeby się poddał.
Wieczorem, po zgaszeniu świateł, zażyła je wszystkie, jedną po drugiej, i czekała. Kiedy wreszcie zaczęły działać, poczuła się cudownie – zniknął supeł w żołądku, napięte partie ciała rozluźniły się i spłynęło na nią intensywne, chemiczne szczęście.
Benny miał na sobie spraną dżinsową koszulę, a na szyi srebrny medalion na łańcuszku. Podwinął rękawy jak robotnik. Nie uśmiechał się i wyglądał na znacznie więcej niż dwadzieścia cztery lata. Zerknął w stronę widowni, niemal niedostrzegalnie kiwnął głową Beth i utkwił wzrok w szachownicy. Dyrektor ogłosił początek gry. Benny grał białymi. Beth włączyła jego zegar.
Ten człowiek ją przerażał. Bała się go od momentu, gdy zobaczyła go po raz pierwszy przed klatką z gorylami w meksykańskim zoo. Patrzył w dół, na swoje nietknięte jeszcze czarne bierki, a ona czuła, że serce podchodzi jej do gardła. Mężczyzna, który siedział nieruchomo przy szachownicy, nigdy nie zdradzał cienia słabości, nie obchodziło go, że na niego patrzy, tak jak nic sobie nie robił z wpatrzonych w niego tłumów. Stanowił przerażający symbol, jak wizerunek namalowany na ścianie prehistorycznej jaskini, żeby odstraszał złe duchy. Powoli podeszła do stolika i usiadła po stronie białych. Rozległy się ciche oklaski.
Zacisnęła powieki i spróbowała znowu zasnąć, ale nic z tego nie wyszło. Pozycja odłożonej partii przemocą wciskała się jej do głowy.
Odczekała króciutką chwilę i sięgnęła po skoczka. Gdy podniosła go z deski, poczuła w czubkach palców cudowną moc. Nie patrzyła na Borgowa. W kompletnej ciszy odstawiła skoczka na szachownicę. Zaraz potem usłyszała, że jej przeciwnik głośno wypuszcza powietrze. Podniosła na niego
oczy. Borgow miał rozczochrane włosy i uśmiechał się ponuro.
– Wygrałaś – powiedział po angielsku. Odsunął się z fotelem do tyłu, wstał i zabrał z szachownicy czarnego króla. Zamiast odłożyć figurę na bok, podał ją przez stół Beth. Patrzyła na nią, nie rozumiejąc.
– Weź go – powiedział. Wybuchła owacja. Trzymając w dłoni czarnego króla, odwróciła się twarzą do widowni i przyjęła na siebie potężną falę oklasków. Ludzie wstawali z miejsc i coraz głośniej bili brawo. Przyjmowała to całym ciałem, czując, że czerwienieją jej policzki, robi się jej gorąco i zaczyna się pocić. Burza dźwięku przepędziła z jej głowy resztki myśli. A potem nagle Wasilij Borgow stał obok niej i ku jej bezbrzeżnemu zdumieniu obejmował ją ramionami i serdecznie przyciskał do piersi.
Przez chwilę żałowała, że nie ma do kogo zadzwonić. [...] Nikogo więcej nie miała. [...] Dopiła i ponownie napełniła kieliszek. Bez szachów można żyć. Większość ludzi żyje.
Oni wszyscy myślą tylko o jednym, mała. Przez cały czas.