cytaty z książek autora "Andrzej Stasiuk"
To piękna rzecz przepierdolić kawał życia. Tę jedną, jedyną rzecz, którą się dostało. Na to trzeba mieć gest. Nie można być ściubolem, co to liczy każdą godzinę, że to trzeba tak, a to trzeba tak. Życie to w końcu strata jest.
Podróżować znaczy żyć. A w każdym razie żyć podwójnie, potrójnie, wielokrotnie.
Znam więcej książek niż ludzi i jest mi z tym dobrze.
Duchowo jesteśmy w całkowitej dupie. Życie wewnętrzne zastąpiły nam internet oraz zakupy.
Widzę przeszłość wyraźniej niż teraźniejszość. Przecież to, co jest nabiera sensu dopiero, gdy minie.
Prawdziwa wolność jest samotnością. Bez poglądów, bez niczego. Pustka. I definiujesz swoją samotność wobec świata, wobec śmierci.
Tak, nie mam wyobraźni, i dlatego powinienem się pakować, upychać po kieszeniach drobiazgi, paszport, jakieś pieniądze, powinienem wybierać się w drogę, żeby sprawdzić, jak jest naprawdę. Zawsze gdy zmienia się pora roku albo pogoda, powinienem zwijać najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszać we wszystkie te miejsca, gdzie już byłem, żeby przekonać się, czy jeszcze istnieją.
Dobrze jest żyć w krainach nieoczywistych, ponieważ ich granice zawierają w sobie więcej przestrzeni, niż wskazuje geografia. To są otchłanie nieznanego, to jest nieskończona dal domysłów, uciekający horyzont wyobrażeń i fatamorgana słodkich przesądów, którym nigdy nie sprosta rzeczywistość.
...życie składa się raczej z okruchów teraźniejszości, które zapadają w pamięć, i tak naprawdę tylko z tego składa się nasz świat.
Co jest w życiu ważne?
Szczegóły. Detale. Prostota. Ta uczuć, krajobrazu, czynności. Spokój.
Warto walczyć o to samo co zwykle. O siebie. Żeby się nie dać sformatować, że trzeba zwyciężać, zarabiać, kupować.
Uczucia są po to, żeby je przeżywać, a nie gadać o nich.
Świat jest już tak urządzony, że ci co na górze zawsze kradną.
Nie mam nic przeciwko centrum, ale bardziej pociągają mnie peryferie. Już teraz środek kontynentu staje się coraz bardziej zunifikowany. Metropolie przestają się różnić. Niedługo będzie je można rozpoznać tylko na podstawie szacownych i martwych zabytków. Jeśli w ogóle te zabytki da się jeszcze dostrzec spod jaskrawej powłoki współczesności: te same nazwy hotelowych sieci, te same reklamy, te same bankomaty, marki piwa, takie same parkomaty, ten sam układ półek w supermarketach oraz repertuar w kinach.
Myślę, że już niebawem będziemy podróżować na peryferie, na granice kontynentu, do krain, gdzie wysiadują stare kobiety w chustkach.
Ja sam muszę nad czymś zapłakać. Nad czymś konkretnym, a nie tylko nad wspomnieniami
(...) kocham jeździć i nie rozumiem, jak można nie mieć przyjemności z przemieszczania się, z podróżowania. Jak można nie odczuwać tego dotyku świata?
Umieranie bliskich to opowieść o twojej własnej śmierci. Po to się ogląda śmierć bliskich, by znaleźć metodę na własną. Wyzbyć się lęku i oswoić go. To straszne doświadczenie, ale wyczekiwane.
(…) życie podobne jest do halucynacji, bo nic z tego, na co się spojrzy, nie jest takie , jakie jest.
Wykoleiła mnie ta książka na całe życie. Bo taki jest sens literatury, żeby cię wykoleiła z normalnej codzienności, żeby cię wystrzeliła w kosmos z tego zwykłego życia, żebyś się nie dał udupić. Żebyś nie słuchał rodziców tylko Martina Edena, bo jednak, z całym szacunkiem dla rodziców, oferta, którą on składa, jest znacznie ciekawsza.
Miasto jest w porządku, gdy jest puste.
Wyglądanie przez okno, pod warunkiem, że tam się niewiele dzieje, bardzo rozwija wyobraźnię. Niewykluczone, że lepiej niż czytanie. Większość książek wzięła się z nudy i nieciekawego okna.
Pragnąłem wracać do miejsc, które się nie zmieniają. Żeby wszystko czekało na mnie jak zastygłe. Chciałem powracać do własnych uczuć, tak jak powraca się do pierwszej miłości. Nigdy się to nie udawało, ale zawsze próbowałem.
Z jakiegoś powodu przeszłość wyglądała lepiej niż teraźniejszość. Można ją wysprzątać i pokazywać.
Każdego roku nieodmiennie nie mogę oderwać wzroku od tej przemiany. Wciąż nadchodzi i wciąż jest tak, jakby przyszła pierwszy raz. Być może to jest sposób, by wyrwać nas z monotonii dni, której jedynym sensem jest to, że przybliża nas do śmierci. Oglądamy coroczne zamieranie, coroczny pogrzeb świata, by zyskać pozór własnej nieśmiertelności? (...)
Czymś tam się okryłem i patrzyłem, jak się podnosi mgła, jak wstaje słońce, jak się rozwija splendor schyłku, śmierci i jesieni. Na czerwień buków, na żółknącą zieleń brzóz i burość olch, które co roku zamierają bez ostentacji. Pod niebem przesłoniętym perłową łuską chmur, przez którą raz po raz przesączało się światło z tamtej strony. Wyraziste i ostre jak w żadnej innej porze roku. Dlaczego? Żebyśmy się napatrzyli, żeby obraz wraził się na wieki w źrenicę i nerwami zawędrował do pamięci, do serca, do duszy - w co tam sobie kto wierzy. Żeby został, bo przecież z czasem, z upływem, z wiekiem zostanie jako pociecha tylko on jako dowód, żeśmy w ogóle istnieli. Po to wyświetla się nam ta jesień w glorii i jakaś hiperrealna. Pora skompresowana, intensywna jak tuż przed klęską. Z obfitością barw po lasach i ogrodach. Krew, złoto, ogień. Alchemia. Owoce w sadach i ciężkie, cieliste głowy dyń zalegające tysiącami pola.
Wiedzieli, że najlepsza opowieść musi mieć niejasny, a zarazem narkotyczny początek.
Ale, wie pani, nieobecność, pustka to jest szansa dla potencjalności. Trzeba je nieustannie wypełniać wyobraźnią, myślą, własną obecnością. Literacko to jest niezłe miejsce.
Mamy fioła z tą dzisiejszą wolnością. Wolnością mają być te stada dzieciaków zniewolonych telewizją i reklamą? Sformatowanych osiemnastolatków w garniturach studiujących na szpanerskich uczelniach biznesowych?