Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Ta książka to portret przemocowego, okrutnego człowieka, którego wszyscy wokół niego usprawiedliwiają, ukrywając jego tyrańskie zapędy i narcystyczne zachowania pod pseudo-ekscentrycznymi metaforami („reality distortion field” my ass, typ był manipulatorem, który widział w ludziach, nawet własnych dzieciach, tylko to co mogli mu zaoferować, a gdy nie zgadzało się to z jego wizją, mieszał ich z błotem). Nie miałem żadnych emocji związanych z Jobsem przed przeczytaniem tej książki, teraz zawsze będzie w mojej głowie odpychającą, pełną pogardy postacią.

Nie będę oceniał książki przez pryzmat postaci, którą opisuje, Isaacson jest bardzo dobrym biografem i tutaj też wszystko jest porządnie zresearchowane i sprawnie napisane. Jestem też jednak trochę rozczarowany podejściem autora, który przechyla się w stronę wybielania okrutnych zachowań Jobsa razem z resztą bohaterów. Nie ma w tej książce (aż do epilogu) prawdziwej krytyki, wszystkie wady Jobsa są zrucane na karb jego geniuszu i perfekcjonizmu. Symptomatyczne wydaje się to, że poza jednym przypadkiem, nigdy nie zostaje dopuszczony do głosu nikt, kto jednoznacznie skrytykowałby działania Jobsa. Po znakomitej biografii Leonarda Da Vinci oczekiwałem od Isaacsona czegoś więcej, a niestety czułem się sfrustrowany tym, że w żadnym momencie manipulacje i przemoc psychiczna stosowane przez Jobsa nie są nazwane po imieniu. Czy pozwolenie wybrzmieć temu, że Steve Jobs stosował psychiczną przemoc by wyciągać z ludzi to czego oczekiwał osłabiłoby inspirującą i nieco czołobitną tezę książki? Tak. Ale czy dobra biografia naprawdę powinna mieć inspirującą tezę?

Ta książka to portret przemocowego, okrutnego człowieka, którego wszyscy wokół niego usprawiedliwiają, ukrywając jego tyrańskie zapędy i narcystyczne zachowania pod pseudo-ekscentrycznymi metaforami („reality distortion field” my ass, typ był manipulatorem, który widział w ludziach, nawet własnych dzieciach, tylko to co mogli mu zaoferować, a gdy nie zgadzało się to z jego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czuję się dziwnie dając tej książce tak wysoką ocenę, ale jest ona połączeniem tego jak mocno porusza mnie poezja „Hadestown” i nowego zachwytu tym tekstem, który zostawiła we mnie lektura. Michell pisze o swojej drodze ze spektaklem również w sposób bardzo poetycki, a jednocześnie pełen pokory. Nie sądziłem że można pokochać tekst kultury bardziej dowiadując się jak wiele z niego wycięto (i dlaczego) a jednak.

Czuję się dziwnie dając tej książce tak wysoką ocenę, ale jest ona połączeniem tego jak mocno porusza mnie poezja „Hadestown” i nowego zachwytu tym tekstem, który zostawiła we mnie lektura. Michell pisze o swojej drodze ze spektaklem również w sposób bardzo poetycki, a jednocześnie pełen pokory. Nie sądziłem że można pokochać tekst kultury bardziej dowiadując się jak wiele...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Chyba najgorsza książka Kinga jaką czytałem. Najlepszy przykład tego, że długie i skomplikowane nie oznacza dobre. Postaci są nijakie, zlewają się w jedną, a jedyne wyróżniające ich cechy to literackie klisze i stereotypy graniczące z byciem obraźliwymi (magiczna czarnoskóra staruszka, która ma kontakt z Bogiem; poczciwy chłopak z niepełnosprawnością umysłową, za którą kryją się zdolności parapsychiczne).
Czarny charakter jest nieobecny przez większość czasu, ale nie w ten emocjonujący sposób "zagrożenia, którego nie sposób uchwycić", po prostu go nie ma, bo King jest zajęty pseudofilozoficznymi, banalnymi rozważaniami o społeczeństwie. A gdy wreszcie Flagga lepiej poznajemy, rzeczy od razu wymykają mu się spod kontroli, co sprawia, że wcale nie wydaje się on być szczególnie trudnym przeciwnikiem.
To co jest jednak najgorsze, to brak jakiejkolwiek sprawczości głównych bohaterów. Wszystkie problemy rozwiązują się same, niemal przypadkiem. Kończy się to brnięciem przez 1000 stron książki, bez krztyny napięcia. Jedyna wartościowa część to sam początek i opis rozpoczynającej się pandemii, który jest wyrazisty i wciągający. Problem w tym, że to zaledwie wstęp do festiwalu nudy. Żałuję, że brnąłem przez to literackie bagno. Trzeba było wrzucić to na DNF i mieć spokój.

Chyba najgorsza książka Kinga jaką czytałem. Najlepszy przykład tego, że długie i skomplikowane nie oznacza dobre. Postaci są nijakie, zlewają się w jedną, a jedyne wyróżniające ich cechy to literackie klisze i stereotypy graniczące z byciem obraźliwymi (magiczna czarnoskóra staruszka, która ma kontakt z Bogiem; poczciwy chłopak z niepełnosprawnością umysłową, za którą...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jestem naprawdę rozdarty jeśli chodzi o ocenę "In memoriam", bo jest to przepięknie napisana książka - poetycka w tym jak opisuje uczucia, przerażająco wyrazista w ukazywaniu realiów wojny, a przy tym spójna i wyważona. A mimo to w żadnym momencie nie potrafiłem się do końca zaangażować w fabułę i relację między Gauntem i Ellwoodem, a przecież to właśnie ona ma być emocjonalnym spoiwem tej opowieści. Pierwsze rozdziały są pod tym względem najlepsze - targające bohaterami lęk i pożądanie są oddane doskonale, ale zostają też bardzo szybko rozładowane i kiedy mamy uwierzyć, że przerodziły się w to melodramatyczne uczucie, które opisuje Winn, to po prostu nie do końca działa. A przynajmniej nie zadziałało na mnie.
Mimo to nie mam serca dać tej książce oceny niższej, bo chociaż nie zaangażowała mnie emocjonalnie tak bardzo jak się spodziewałem, to sama przyjemność z obcowania z tak dobrze napisaną prozą zasługuje na docenienie.

Jestem naprawdę rozdarty jeśli chodzi o ocenę "In memoriam", bo jest to przepięknie napisana książka - poetycka w tym jak opisuje uczucia, przerażająco wyrazista w ukazywaniu realiów wojny, a przy tym spójna i wyważona. A mimo to w żadnym momencie nie potrafiłem się do końca zaangażować w fabułę i relację między Gauntem i Ellwoodem, a przecież to właśnie ona ma być...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Próbować zrozumieć sztukę to tak jakby próbować rozpakować paczkę zgodnie z instrukcją, która jest w środku.”

Problem w tym, że ta książka to pięknie zapakowana paczka, w której nie ma nic poza styropianowym wypełniaczem. Bohaterowie to same klisze i prędzej umrą niż pomyślą o czymś innym niż oni sami. Powieść o niczym, ale z kilkoma niezłymi fragmentami (ten cytat o sztuce akurat bardzo mi się podoba).

„Próbować zrozumieć sztukę to tak jakby próbować rozpakować paczkę zgodnie z instrukcją, która jest w środku.”

Problem w tym, że ta książka to pięknie zapakowana paczka, w której nie ma nic poza styropianowym wypełniaczem. Bohaterowie to same klisze i prędzej umrą niż pomyślą o czymś innym niż oni sami. Powieść o niczym, ale z kilkoma niezłymi fragmentami (ten cytat o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Bezcenny" może nie był idealny, ale nie można mu było odmówić świetnego tempa, dobrze zarysowanych postaci i wciągającej intrygi, więc "Kwestia ceny" jest dla mnie podwójnie rozczarowująca.
Po pierwsze jest po prostu nudna (słuchałem audiobooka i od mniej więcej połowy regularnie zwiększałem prędkość, byle tylko jak najszybciej dotrzeć do końca). Fabuła wlecze się niemiłosiernie, a jednocześnie autor regularnie przeskakuje całe, potencjalnie ciekawe, fragmenty i przechodzi od razu do rozwiązania sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie, tak jakby nie miał pomysłu na rozwiązanie, ale bardzo chciał popchnąć fabułę do przodu. Najbardziej to czuć w zakończeniu, które jest poprowadzone po łebkach i sprawia wrażenie jakby Miłoszewski bardzo chciał już skończyć pisać.
Ale każdemu może się zdarzyć kiepska książka, problem w tym, że "Kwestia ceny" jest nie tylko kiepska literacko. Pomijam już fakt, że główny plot-twist jest żywcem wyjęty z jednej z powieści Dana Browna, a autor ma lekką obsesję na punkcie Adriana Zandberga. Bardziej denerwujące było notorycznie wykorzystywanie najgorszych szurskich teorii spiskowych o złej Big Pharmie, która razem z Billem Gatesem i naukowcami planuje masową depopulację. Kurde, wypuszczasz książkę w samym środku pandemii i zawierasz w niej fragment o chińskim naukowcu, który stworzy wirus atakujący układ oddechowy w celu ograniczenia liczby ludności. Dawno się tak nie rozczarowałem.

"Bezcenny" może nie był idealny, ale nie można mu było odmówić świetnego tempa, dobrze zarysowanych postaci i wciągającej intrygi, więc "Kwestia ceny" jest dla mnie podwójnie rozczarowująca.
Po pierwsze jest po prostu nudna (słuchałem audiobooka i od mniej więcej połowy regularnie zwiększałem prędkość, byle tylko jak najszybciej dotrzeć do końca). Fabuła wlecze się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Miałem spore oczekiwania wobec autobiografii Matthew Perry’ego, głownie dlatego, że trafiłem na sporo pozytywnych opinii na jej temat autorstwa ludzi, których gust zwykle w jakimś stopniu pokrywa się z moim. Nie ukrywam też, że byłem autentycznie ciekawy tego co Perry opowiedział w swojej książce, a także jak to opowiedział - w końcu to facet o świetnym komediowym wyczuciu (Chandler to bez dwóch zdań jedna z najlepszych komediowych ról w historii), więc spodziewałem się szczerej, ale podanej z gorzkim poczuciem humoru opowieści o zmaganiu z uzależnieniem i o bolączkach nagłej sławy. Czy to dostałem? No właśnie, nie do końca.

To co mnie najbardziej w książce Perry’ego męczyło to kompletny narracyjny chaos. Autor skacze w czasie i miejscu akcji, ale rzadko kiedy daje o tym wyraźnie znać, do tego stopnia, że już w połowie nie byłem w stanie uporządkować opisywanych przez niego wydarzeń w żadną logiczną całość. Najlepiej widać to na przykładzie przywoływanych przez niego związków z kobietami. W wielu przypadkach, najprawdopodobniej w celu ochrony prywatności swoich byłych partnerek, autor nie przywołuje ich imion i nazwisk. I jest to jak najbardziej w porządku. Problem w tym, że nie robi przy tym nic co pomogłoby czytelnikowi odróżnić te kobiety od siebie. Każda z nich, jeśli akurat nie jest Julią Roberts, staje się po prostu kolejną “nią”. I kiedy nagle, po latach, Perry opisuje spotkanie z jedną ze swoich byłych partnerek, ciężko stwierdzić, o której właściwie mowa (i czy w ogóle wspominał o niej wcześniej), a tym samym z jakimi właściwie emocjami wiązało się to spotkanie.

Nie jest to też książka dobrze napisana. Autor posługuje się na przemian kilkoma metaforami (jeśli jeszcze kiedyś przeczytam o krwi zamieniającej się w płynny miód to chyba zacznę krzyczeć), a nawet wtedy nie robi tego konsekwentnie. W jednym z rozdziałów pada na przykład zdanie, mówiące że praca na planie była dla Matthew Perry’ego jak narkotyk. I choć nie jest to porównanie, które Perry wprowadził do języka, to kiedy takie słowa wychodzą spod pióra osoby, która faktycznie wie co to znaczy być pod wpływem narkotyków, wydaje się że powinno być to miejsce na jakąś refleksję, zwłaszcza że poza tym jednym zdaniem, “Przyjaciele” są w opisach autora źródłem głównie pozytywnych emocji.

Są wprawdzie momenty kiedy książka naprawdę działa, kiedy autor daje nam wgląd w to co dzieje się w głowie osoby uzależnionej, nawet w tych najbardziej dramatycznych momentach. Perry umie też opowiadać anegdoty z planów filmowych i z tego co działo się poza oczami prasy, problem w tym, że cały czas ma się wrażenie, że książkę pisał w pośpiechu i niewiele z tych wątków dostało czas by wybrzmieć. Cały okres kręcenia “Przyjaciół” obejmuje w sumie zaledwie kilkanaście akapitów. I choć rozumiem, że nie o kulisach “Przyjaciół” miała być to opowieść, to na samym początku autor ewidentnie sugeruje, że temat gwałtownego zyskania sławy przez szóstkę odtwórców głównych ról, będzie istotnym wątkiem także w kontekście jego walki z uzależnieniem. Tymczasem ostatecznie jest to kwestia zaledwie napomknięta.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby dać Matthew więcej czasu na pisanie, a także więcej czasu dla redaktora, to powstałaby rzecz znacznie ciekawsza i bardziej dopracowana. Szkoda, bo widać, że facet naprawdę ma o czym opowiadać.

Miałem spore oczekiwania wobec autobiografii Matthew Perry’ego, głownie dlatego, że trafiłem na sporo pozytywnych opinii na jej temat autorstwa ludzi, których gust zwykle w jakimś stopniu pokrywa się z moim. Nie ukrywam też, że byłem autentycznie ciekawy tego co Perry opowiedział w swojej książce, a także jak to opowiedział - w końcu to facet o świetnym komediowym wyczuciu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo nierówna. Rozdziały wahają się od fascynujących do nudnych i sprawiających wrażenie, że autor napisał je, bo musiał poświęcić rozdział każdemu z 20 języków, a nie dlatego że miał coś ciekawego do powiedzenia. Dobitnym przykładem jest część poświęcona portugalskiemu, gdzie o samym języku nie ma ani słowa, a zamiast tego autor funduje nam chaotyczne i opowiedziane po łebkach streszczenie historii kolonializmu. Co nie zmienia faktu, że gdy autor faktycznie opowiada o językach, robi to sprawnie i ciekawie.

Bardzo nierówna. Rozdziały wahają się od fascynujących do nudnych i sprawiających wrażenie, że autor napisał je, bo musiał poświęcić rozdział każdemu z 20 języków, a nie dlatego że miał coś ciekawego do powiedzenia. Dobitnym przykładem jest część poświęcona portugalskiemu, gdzie o samym języku nie ma ani słowa, a zamiast tego autor funduje nam chaotyczne i opowiedziane po...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Niestety, choć pierwsze strony zaskakują pozytywnie, swobodą, humorem i szczerością, a także pomysłowością języka i wizualnej strony książki, to im dalej wgłąb tym szybciej zdajemy sobie sprawę, że Mery kręci się nieustannie wokół kilku tematów i tak naprawdę nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Zabiegi językowe, które w pierwszych tekstach bawiły, zaczynają irytować (a niektórych tekstów zwyczajnie nie da się czytać), a ziejąca pod wymuskaną powierzchnią treściowa pustka męczy niemiłosiernie. A potem pojawia się tekst o terapii. Na pewno są osoby, które w Mery widzą idolkę i liczą się z tym co ma do powiedzenia. I martwi mnie, że autorka wykorzystuje swój debiut żeby przekazać im taką myśl jak to, że może od terapii lepsze jest po prostu wyleżenie problemów na kanapie. Podchodziłem z ostrożną ciekawością - skończyłem zdenerwowany. Wolę jednak Mery - performerkę i wokalistkę, niż pisarkę.

Niestety, choć pierwsze strony zaskakują pozytywnie, swobodą, humorem i szczerością, a także pomysłowością języka i wizualnej strony książki, to im dalej wgłąb tym szybciej zdajemy sobie sprawę, że Mery kręci się nieustannie wokół kilku tematów i tak naprawdę nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Zabiegi językowe, które w pierwszych tekstach bawiły, zaczynają irytować (a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziwna, niepokojąca i nieustannie zmuszająca do myślenia historia z pogranicza science-fiction, egzystencjalizmu, snu i narkotycznego tripu. Do powtórzenia - nie raz!

Dziwna, niepokojąca i nieustannie zmuszająca do myślenia historia z pogranicza science-fiction, egzystencjalizmu, snu i narkotycznego tripu. Do powtórzenia - nie raz!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kultowy status tej powieści to jedna z najgorszych rzeczy jakie przydarzyły się kulturze popularnej w ostatnich latach. Ernest Cline uparcie kreowany na "geeka geeków" nie stworzył "Graala popkultury" lecz książkę, która jedyne co z Graalem ma wspólnego to fakt, że powinna zaginąć i nigdy się nie odnaleźć.
Wade, nastolatek żyjący w USA w niedalekiej przyszłości, w świecie borykającym się z kryzysem energetycznym całe dnie spędza w wirtualnej rzeczywistości zwanej OASIS, gdzie każdy może być tym kim chce. Wade jest Parzivalem. Kiedy umiera twórca OASIS - James Halliday - rozpoczyna się poszukiwanie pozostawionych przez niego kluczy i otwieranych przez nie bram. Ten kto pierwszy przejdzie wyzwania czekające go w trzech bramach zostanie dziedzicem fortuny Hallidaya.
Brzmi ciekawie? Na pierwszy rzut oka tak. Problem w tym, że Cline robi wszystko, żeby ciekawie nie było. Fabuła jest przewidywalna do tego stopnia, że właściwie od pojawienia się jakiegokolwiek wątku dokładnie wiemy jak się on potoczy i jak się skończy. Autor zupełnie nie potrafi budować napięcia. Nawet jeśli stawia przed bohaterami jakieś przeszkody to tylko po to aby ci pokonali je pół strony dalej. A jeśli autor nie ma akurat pomysłu na rozwiązanie danej sytuacji to: a. nie opisuje jej rozwiązania, sugeruje tylko że się znalazło i przechodzi dalej; b. korzysta ze starych dobrych deus ex machin, których w tej książce jest na pęczki.
Bohaterowie to oczywiście również festiwal sztampy, stereotypów i lenistwa. Główny bohater (który ewidentnie jest wizją autora na temat samego siebie) jest uosobieniem wszystkich cech składających się na stereotypowy obraz nerda. Potrafi wymienić wszystkie odcinki StarTreka wraz z reżyserem i datą premiery (ilość informacji, które wymienia z pamięci Wade przekracza możliwości ludzkiego mózgu), ale w kontaktach z innymi ludźmi (zwłaszcza z płcią przeciwną) nie idzie mu zbyt dobrze. Art3mis, czyli główna postać kobieca, to równie stereotypowa fantazja autora na temat idealnej dziewczyny-geeka: piękna ("hot" padające przy każdym jej opisie), obeznana w popkulturze i oczywiście lądująca w ramionach naszego niepozornego nerda (a śmieją się z Greya, że to taka fantazja dla szarych myszek. RPO robi dokładnie to samo, tylko jako target bierze "no-life'y"). Nie mogło oczywiście zabraknąć złego do szpiku kości prezesa tej "złej korporacji", która chce zawładnąć światem (tyle że tym wirtualnym). Oczywiście jego jedyna motywacja to wrodzone czyste zło (pisałem już że jest zły?). Po co się wysilać i napisać ciekawy czarny charakter.
Źródło kultowego statusu "Ready Player One" leży jednak w nawiązaniach do filmów, seriali, gier i komiksów z lat osiemdziesiątych i całej reszty popkultury z tamtego okresu. Problem w tym, że jedyny sposób w jaki Cline potrafi nawiązywać do innych dzieł to wymieniając ich tytuły po przecinku lub streszczając je scena po scenie. Drogi autorze, jakbym chciał zobaczyć scenę testu z Blade Runnera, to obejrzałbym Blade Runnera! Trochę kreatywności! Boli to o tyle, że w ostatnich latach mnóstwo twórców nawiązuje to popkultury lat 80. i robi to świetnie ("Stranger Things"!).
Jeśli chcieliście przeczytać "Ready Player One" dla nostalgii i wspomnień za tymi złotymi latami popkultury, to radzę po prostu wrócić do ulubionych tytułów, a książkę Ernesta Cline sobie darować.

Kultowy status tej powieści to jedna z najgorszych rzeczy jakie przydarzyły się kulturze popularnej w ostatnich latach. Ernest Cline uparcie kreowany na "geeka geeków" nie stworzył "Graala popkultury" lecz książkę, która jedyne co z Graalem ma wspólnego to fakt, że powinna zaginąć i nigdy się nie odnaleźć.
Wade, nastolatek żyjący w USA w niedalekiej przyszłości, w świecie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to