rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

A więc, kto wykręcał żarówki w bloku? Wiem, nie zaczyna się zdania od więc, jak mówiła pani w szkole, ale ona widocznie nigdy nie weszła do Stefana do przedpokoju.

Podróż narratora ze słoikiem imieninowej kawy w ziarnach przez zakamarki komunistycznego blokowiska do mieszkania Stefana, który ma enerdowski młynek do mielenia to prawdziwy rarytas wspomnieniowych smakołyków. To nostalgiczny obraz młodzieńczych przeżyć i doznań z lat 80-tych minionego wieku. Kto mieszkał w tym czasie na osiedlu z wielkiej płyty poczuje z pewnością bluesa.

Tomasz Różycki zabiera nas w podróż po codzienności życia mieszkańców PRL-owskich osiedli. To co wydawać by się mogło wówczas zwyczajne: wybuchające telewizory, identyczne meblościanki, brunatna żybura z kranu, śmierdzące zsypy, fekalia w przejściach łącznikowych, czy legendarne kradzieże żarówek na korytarzach, w relacjach autora przybiera kostium komizmu i przeobraża się w niemal poetycki opis napędzanej przez nierozpoznanych bogów podniebnej podróży statkiem kosmicznym.

Całość jest podana w lekkiej narracyjnej formie i doskonale się ją czyta. Polecam zwłaszcza tym czytelnikom, którzy mogą z ręką na sercu zaświadczyć: tak było!

A więc, kto wykręcał żarówki w bloku? Wiem, nie zaczyna się zdania od więc, jak mówiła pani w szkole, ale ona widocznie nigdy nie weszła do Stefana do przedpokoju.

Podróż narratora ze słoikiem imieninowej kawy w ziarnach przez zakamarki komunistycznego blokowiska do mieszkania Stefana, który ma enerdowski młynek do mielenia to prawdziwy rarytas wspomnieniowych smakołyków....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ta opowieść będąca relacją z ryzykownej podróży w głąb wenezuelskiej Wielkiej Sawanny przeraża. Przeraża historia upadłego państwa, gdzie nie działają prawidłowo żadne struktury państwowe. Przeraża opis łupieskiej eksploracji amazońskiej dżungli w poszukiwaniu złota. Przeraża los najbiedniejszych mieszkańców Pemonów - miejscowych indian terroryzowanych przez narkotykowe gangi (sindicatos), kolumbijską partyzantkę (ELN) i wojskowe szwadrony śmierci (DGCIM).

Słowacki reporter Tomáš Forró zrobił zupełnie odwrotnie niż większość ludzi znajdujących się na granicy wenezuelsko-brazylijskiej. Jako jeden z nielicznych obcokrajowców postanowił przedostać się do południowej Wenezueli, żeby na własne oczy zobaczyć w jaki sposób gangi i wojsko walczą z miejscowymi indianami o dostęp do kopalni złota.

"Gorączka złota" to przede wszystkim próba dziennikarskiego zdiagnozowania przyczyn upadku państwa Wenezueli. Jak reformy socjalne Hugo Chaveza i jego następcy Maduro doprowadziły do całkowitego upadku niegdyś najbogatszego i zasobnego w ropę państwa w Ameryce Południowej.

Myślę, że książka będzie niezwykle interesującą lekturą nawet dla osób, które nie specjalnie orientują się w zawiłościach latynoskiej polityki. Historie bohaterów reportażu: Yesiki i jej córki Evangeliny, nieustraszonej i wojowniczej Lisy, gościnnej Danieli wciągają w opisy życia ludzi, którzy na co dzień wiele ryzykują, by ułożyć sobie bezpieczną i godną egzystencję w iście bandyckim świecie.

Ta opowieść będąca relacją z ryzykownej podróży w głąb wenezuelskiej Wielkiej Sawanny przeraża. Przeraża historia upadłego państwa, gdzie nie działają prawidłowo żadne struktury państwowe. Przeraża opis łupieskiej eksploracji amazońskiej dżungli w poszukiwaniu złota. Przeraża los najbiedniejszych mieszkańców Pemonów - miejscowych indian terroryzowanych przez narkotykowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mikroopowieść o mikroemocjach. To rzadki w literaturze przypadek gdzie powieść jest sama w sobie większą wartością niż zawarta w niej fabuła.

Austriacka autorka Monika Helfer w autonarracyjnej formie zanurza się w odległą historię rodzinną sięgającą czasów I wojny światowej i próbuje odtworzyć losy swoich dziadków Józefa i Marii Moosburgerów.

Z jednej strony to historia rodzinna, z drugiej to bardzo realistyczny obraz tradycjonalistycznej wiejskiej społeczności w której najwięcej do powiedzenia zawsze mają burmistrz i ksiądz. To także opowieść o przemocy w paternalistycznym świecie, o krzywdzącej plotce, zawiści i o zwyczajnej, upokarzającej biedzie.

Niezwykle ciekawa jest cała konstrukcja tej niewielkiej powieści gdzie autorka przedstawiając swoją historię rodzinną buduje stopniowe napięcie skupiając się wokół problemu pochodzenia jej matki Grety. Czy urodzona w trakcie I wojny światowej była ona rzeczywiście dzieckiem Józefa? Jaki to miało wpływ na dalsze losy rodziny?

Warto doczytać książkę do końca wraz z posłowiem tłumacza Akradiusza Żychlińskiego. Dzięki temu można zrozumieć jak trudno było przetłumaczyć oryginalny tytuł: "Die Bagage". Hałastra nie oddaje w pełni sensu opowieści. Bagaże emocjonalne jakie dźwigamy w naszych historiach rodzinnych niestety nie mają w języku polskim właściwego określenia. A szkoda...

Mikroopowieść o mikroemocjach. To rzadki w literaturze przypadek gdzie powieść jest sama w sobie większą wartością niż zawarta w niej fabuła.

Austriacka autorka Monika Helfer w autonarracyjnej formie zanurza się w odległą historię rodzinną sięgającą czasów I wojny światowej i próbuje odtworzyć losy swoich dziadków Józefa i Marii Moosburgerów.

Z jednej strony to historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

,,Dzienniki Kołymskie" to mistrzostwo. Przede wszystkim to mistrzostwo reportażu. Czytając relacje Jacka Hugo-Badera z wyprawy po Trakcie Kołymskim z Magadanu do Jakucka (2025 km) ma się wrażenie, że jesteśmy współuczestnikami tejże wyprawy. Razem ponosimy trud autostopowej jazdy w nieznane, razem smakujemy tuszonki i pierogów w smrodliwej kabinie Kamaza, czujemy smak herbaty zrobionej z wody spuszczonej z kaloryfera, odczuwamy kaca po suto zakrapianej nocy spędzonej z kapitanem Dimą i jego towarzyszami. Czujemy przenikliwe zimno i strach podczas przeprawy motorówką po zamarzającym Ałdanie.

,,Dzienniki Kołymskie" to mistrzostwo krótkiej formy. Historie drogi opowiedziane z punktu widzenia spotykanych osób, tak zwanych paputczików. To ich zwyczajno-niezwyczajne opowieści z życia malują obraz współczesnych mieszkańców tej nieludzkiej ziemi.

Odwaga reporterska samego Jacka Hugo-Badera to osobna kategoria mistrzostwa. Brnąc samotnie w krainie Dzikiego Wschodu, gdzie jeśli nie podpadnie się miejscowym oligarchom, lub innym przedstawicielom władzy, to trafić można na uzbrojone bandy poszukiwaczy złota lub w ostateczności na szatuna, czyli niedźwiedzia polującego na ludzkie mięso.

Po raz drugi po blisko dekadzie wczytuje się w te niezwykłe opowieści i jestem nimi kompletnie pochłonięty. Słowo ,,oczarowany" nie pasuje do historii o drodze budowanej przez setki tysięcy więźniów kołymskiego gułagu. Ta droga to jak mówi sam autor ,,najdłuższy na świecie cmentarz". Dlatego pozostanę przy określeniu ,,pochłonięty".

,,Dzienniki Kołymskie" to mistrzostwo. Przede wszystkim to mistrzostwo reportażu. Czytając relacje Jacka Hugo-Badera z wyprawy po Trakcie Kołymskim z Magadanu do Jakucka (2025 km) ma się wrażenie, że jesteśmy współuczestnikami tejże wyprawy. Razem ponosimy trud autostopowej jazdy w nieznane, razem smakujemy tuszonki i pierogów w smrodliwej kabinie Kamaza, czujemy smak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Brawo! Trzeba mieć odwagę, żeby zmierzyć się z mitem tak zwanych Ziem Odzyskanych (a właściwie to pozyskanych) po II wojnie światowej. Trzeba może pochodzić z trzeciego, czy czwartego już pokolenia urodzonych na tych ziemiach, żeby mieć odwagę zaproponować nową nazwę dla tej dziwnej krainy, która mimo upływu dziesięcioleci nie wyleczyła się jeszcze z brzemienia poniemieckości, nie uporała się z historyczną tożsamością, a jej mieszkańcy nie nabrali w pełni dumy z bycia ,,tutejszymi".

Zbigniew Rokita (rocznik 1989 - fakt ten ma ważne znaczenie dla książki) snuje ciekawą i niezwykle wciągającą opowieść o tym, co przez cały okres Polski Ludowej było starannie skrywane, przemilczane, albo pokrywane państwową propagandą i mitem o powrocie do prastarych ziem piastowskich. W zasadzie jedna decyzja Stalina, linia narysowana kredką na mapie przesądziła o losie milionów ludzi po zakończeniu II wojny światowej. Z Prus Wschodnich, z Pomorza, Śląska wypędzono wszystkich niemalże mieszkańców pochodzenia niemieckiego, a na ich miejsce przesiedlono wyrzuconych z Kresów Rzeczpospolitej Polaków.

Odrzania, to rzeczywiście dziwna kraina, która wciąż szuka swojej nowej tożsamości. Jej mieszkańcy przez dziesiątki lat żyli w niepewności i strachu przed powrotem pierwotnych właścicieli. Teraz kolejne, młode pokolenie próbuje łatać dawną historię i teraźniejszość szukając nowego określenia siebie jako autochtonów.

Książka Zbigniewa Rokity pozostaje księgą otwartą, w której czytelnik zainteresowany tą tematyką mógłby napisać swój własny rozdział, własną historię. Autor stawia wiele pytań i świadomie nie daje na nie odpowiedzi. Pozostawia przemyślenia, które czytelnik sam powinien zinterpretować.

Cieszę się, że taka publikacja powstała, że jest przyczynkiem do szerokiej dyskusji o pozyskanym dziedzictwie, jakie po wojnie zostawiła nam w ,, kłopotliwym prezencie" światowa polityka wielkich mocarstw.

Brawo! Trzeba mieć odwagę, żeby zmierzyć się z mitem tak zwanych Ziem Odzyskanych (a właściwie to pozyskanych) po II wojnie światowej. Trzeba może pochodzić z trzeciego, czy czwartego już pokolenia urodzonych na tych ziemiach, żeby mieć odwagę zaproponować nową nazwę dla tej dziwnej krainy, która mimo upływu dziesięcioleci nie wyleczyła się jeszcze z brzemienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pobyt w szpitalu z zagipsowanym nosem to z pewnością nic fajnego. Grzegorz został napadnięty i pobity. Incydent ten spowodował, że nie tylko stracił swój telefon, ale też szansę na pracę zarobkową, a ponadto rzuciła go dziewczyna Weronika. Generalnie życie zarysowuje mu się w czarnych barwach. Do tego wymuszone towarzystwo w szpitalnej sali: podstarzały playboy Kurz, upierdliwy Maruda i ten Czwarty. No właśnie... Pan Stachu, skryty, zaczytany w książkach Josepha Conrada dziwak... Jego pokręcone opowieści o małym chłopcu ze wsi Rabinowo pod Włocławkiem, który wymyślił i wystrugał sobie kozła Drewniaka zaczynają coraz mocniej wciągać i zajmować uwagę pozostałych pacjentów. Wraz jednak z coraz mroczniejszą historią życia chłopca rzeczywistość szpitalna niepokojąco zaczyna się zmieniać.

Jakub Małecki serwuje nam intrygującą fabułę z pogranicza snu i jawy, która wciąga czytelnika w podwójny wir zdarzeń wzajemnie ze sobą się splatających. Mamy w czasie rzeczywistym historię dresiarza Grzegorza Bednara i retrospektywną opowieść o życiu Stasia Baryłczaka. Kiedy życiem jednego rządzi ponura, zachłanna postać drewnianego kozła w życiu drugiego znikająca i kurcząca się przestrzeń szpitala zdaje się zapowiadać nieunikniony koniec. Najciekawsza w tym pomyśle fabularnym jest nieustannie popychająca czytelnika ku zakończeniu zagadka: co z tej mieszanki czasoprzestrzennej w końcu wyniknie? I to jest duży plus który przyznaję tej powieści.

Co do mankamentów, to odnoszę wrażenie, że autor miał w zamyśle bardziej poszerzoną historię życia Stasia Baryłczaka, którą ostatecznie nie rozwinął, lub skrócił w korekcie. Co się stało z Andrzejem i Doktor Witz? Po co w fabule pojawiają się takie postacie jak biskup Michał Kozal, czy Baszanowski? Kim tak na prawdę był zaczytany menel siedzący w parku pod szpitalem? Wiele pytań na które w książce ,,Dżozef" niestety nie znajdziemy odpowiedzi.

Nie ma co jednak narzekać, jakby to stwierdził pod koniec książki Grzegorz. Życie jest jakie jest i należy się cieszyć z tego co się ma. Trzeba się więc delektować fabułą, taką w jaki sposób została przez autora podana. Danie jest intrygujące i lekko strawne w czytaniu, więc jak najbardziej godne polecenia.

Pobyt w szpitalu z zagipsowanym nosem to z pewnością nic fajnego. Grzegorz został napadnięty i pobity. Incydent ten spowodował, że nie tylko stracił swój telefon, ale też szansę na pracę zarobkową, a ponadto rzuciła go dziewczyna Weronika. Generalnie życie zarysowuje mu się w czarnych barwach. Do tego wymuszone towarzystwo w szpitalnej sali: podstarzały playboy Kurz,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

,,Sowek" - to popularne w Rosji określenie na człowieka ukształtowanego przez Związek Radziecki i jego sowiecką ideologię. Dla nas homo sovietikus to nie tylko nazwanie specyficznej grupy społecznej, ale przede wszystkim to sam sposób myślenia, reagowania i wykrzywiony odbiór rzeczywistości. Trudno nam dziś wyobrazić sobie, czym dla ludzi urodzonych, wychowanych na ideologii komunistycznej i żyjących w Związku Radzieckim był kres ich państwa związkowego, a wraz z nim gospodarki centralnie sterowanej i brutalne zetknięcie się z kapitalistyczną, gangsterską wręcz rzeczywistością nowego świata. Dla typowego ,,Sowka" był to z pewnością koniec świata i prawdziwy dramat.

Mistrzowskie reportaże Swietłany Aleksijewicz zawarte w książce ,,Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka" z początku mogą zdumiewać, wzbudzać niedowierzanie, ale przy dalszej lekturze zaczynają szturchać, kłuć i zwyczajnie po ludzku bolą. Boli przede wszystkim dramatyczny los, historie beznadziei, które dotknęły zwykłych, często niewinnych, prostych ludzi. Świat dziecka urodzonego i osieroconego w łagrze, los nastolatki i jej matki, które zostały oszukane i straciły dom, miłość Ormianki i Azera w czasach nienawiści i wojny. "Czasy secondhandu" to nie kolorowa bajka, to nie sen o lepszym świecie, o lepszej przyszłości. To ogrom rozczarowania, frustracji, rozpaczy, braku nadziei.

Nie łatwo z perspektywy bieżących wydarzeń związanych z wojną na Ukrainie patrzeć ze współczuciem na mieszkańców Rosji. Jednak czytając historie, które miały miejsce piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści lat temu trudno tak po ludzku nie ulec wzruszeniu i empatii. Zagłębienie się w historie opisane w reportażach pozwala zajrzeć w rosyjską duszę, w której przez siedemdziesiąt lat trwania Związku Radzieckiego miejsce Boga i cara zajęła ideologia komunizmu i dyktat Stalina. Tu nie może być dobrego zakończenia.

,,Sowek" - to popularne w Rosji określenie na człowieka ukształtowanego przez Związek Radziecki i jego sowiecką ideologię. Dla nas homo sovietikus to nie tylko nazwanie specyficznej grupy społecznej, ale przede wszystkim to sam sposób myślenia, reagowania i wykrzywiony odbiór rzeczywistości. Trudno nam dziś wyobrazić sobie, czym dla ludzi urodzonych, wychowanych na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Terry Pratchett i jego Świat Dysku - większej reklamy nie trzeba. Świat magów, krasnoludów, goblinów i orków. Klasyczne fantasy z ironicznym odniesieniem do współczesności.

W Ankh-Morpork gnieździ się Niewidoczny Uniwersytet. To, że jest niewidoczny sprawia, iż sami magowie nie bardzo orientują się w tym jak rozległa jest to placówka i ilu uczonych w niej faktycznie pracuje. Ba, to nie praca naukowa, czy też magiczna jest tam istotna. Najważniejsze są przerwy na posiłki i herbatki. Uniwersytecka kuchnia to z pewnością centrum tego uniwersum.
Sielankę życia akademickiego przerywa pomysł władcy Ankh-Morpark Lorda Vetinari, aby powołać na Niewidocznym Uniwersytecie drużynę futbolową, która przygotuje się do meczu z miejscową drużyną piłkarską. Nienawykli do ćwiczeń fizycznych i nie używania magi uczeni na czele z nadrektorem Mustrumem Ridcully mają trudny do rozgryzienia orzech.

Przyznam, że pomysł wplatania w świat fantasy wątków piłkarskich nie porwał mnie i niezbyt zachwycił. Strasznie to wszystko było przegadane, mało zajmujące. Przebrnąć przez fabułę pomógł mi zabawny duet postaci kucharki Glendy i strażnika świec pana Nutta - goblina, który później okazuje się być orkiem.

Mój powrót po wielu latach do Terrego Pratchetta może nie był zbyt udany, jednak biorąc pod uwagę całokształt twórczości autora z szacunku poniżej sześciu gwiazdek w ocenie zejść nie mogę.

Terry Pratchett i jego Świat Dysku - większej reklamy nie trzeba. Świat magów, krasnoludów, goblinów i orków. Klasyczne fantasy z ironicznym odniesieniem do współczesności.

W Ankh-Morpork gnieździ się Niewidoczny Uniwersytet. To, że jest niewidoczny sprawia, iż sami magowie nie bardzo orientują się w tym jak rozległa jest to placówka i ilu uczonych w niej faktycznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam znajomego, który uwielbia zwiedzać Europę z okien pociągów. Stąd wiem, że dla wielu osób podróże koleją są swego rodzaju życiową pasją. Do grona tych osób z pewnością należy czeski autor książki ,,Stacja Europa Centralna" Jaroslav Rudiš. Jego marzeniem było zostanie maszynistą kolejowym. Niestety wada wzroku uniemożliwiła mu realizację pragnienia. Pasja jednak pobudziła go do zwiedzania legendarnych tras kolejowych, odwiedzania słynnych dworców, stacji rozrządowych, małych, zapomnianych stacyjek, podróżnych barów i restauracji.

,,Stacja Europa Centralna" to w dużej mierze podróż w czasie do początków kolei, rozbudowy sieci połączeń między miastami w okresie istnienia Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Rudiš próbuje odnaleźć to, co jeszcze z tamtych czasów zostało: połączenia kolejowe na trasie Berlin-Drezno-Praga-Wiedeń, Wiedeń-Budapeszt-Lubljana-Triest, Wiedeń-Kraków-Przemyśl-Lwów. Podróżuje też nad Morze Bałtyckie i daleką północ fińskimi trasami kolejowymi, wybiera się też na południe, by przez szwajcarskie tunele w Alpach dotrzeć do Włoch i aż na samą Sycylię. Jego opowieści dotyczą opisów współczesnych lokomotyw, budowy i historii dworców kolejowych, specyficznych menu w wagonach restauracyjnych, ale też i odnoszą się do literatury kolejowej, kolejowego bluesa i filmów z motywami pociągów w tle.

To wszystko wydawać by się mogło fantastyczne i pasjonujące. Jednak w opisach autora zabrakło szczypty przygody. Przytłacza natłok wymienianych kolejnych stacji, których nazw trudno spamiętać. Ciekawostką dla polskiego czytelnika z pewnością będzie zachwyt autora nad żurkiem podawanym w Warsie i opis przejazdu przez tunel graniczny między Słowacją a Polską na Przełęczy Łupkowskiej.

Mam znajomego, który uwielbia zwiedzać Europę z okien pociągów. Stąd wiem, że dla wielu osób podróże koleją są swego rodzaju życiową pasją. Do grona tych osób z pewnością należy czeski autor książki ,,Stacja Europa Centralna" Jaroslav Rudiš. Jego marzeniem było zostanie maszynistą kolejowym. Niestety wada wzroku uniemożliwiła mu realizację pragnienia. Pasja jednak pobudziła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka ukazała się w serii: Powieść z duszą. Rzeczywiście o bolączkach duszy głównego bohatera - Pawła Tarnowskiego jest tu sporo i aż nadto.

Kim jest Paweł Tarnowski? Wrażliwym młodzieńcem, niedoszłym zakonnikiem, niespełnionym artystą, malarzem, pisarzem, marzycielem. Jest także właścicielem odziedziczonego po wuju przedwojennego, warszawskiego antykwariatu zwanego ,,Domem Sophii". Kim jestem? Na to pytanie próbuje znaleźć odpowiedź sam główny bohater. Pogrążając się w beznadziei własnej samooceny, biedując nad własnym losem i brakiem miłości zdaje się dążyć do autodestrukcji.

Zrządzeniem losu jesienią 1942 roku w jego księgarni pojawia się niespodziewanie młody uciekinier z getta - Żyd Dawid Schäfer. Udzielając mu schronienia Paweł dokonuje w sobie wewnętrznej przemiany. Jego życie nabiera wreszcie sensu i znaczenia.

Książka składa się jakby z dwóch warstw fabularnych. Jedna to historia okupacyjna opowiadająca o przyjaźni ludzi z dwóch odrębnych kultur, którzy znajdują wspólny język dzięki odkrywaniu na nowo pojęcia ,,człowieczeństwo". Druga warstwa, o wiele trudniejsza do przebrnięcia, to zanurzanie się w filozoficzno, religijno, egzystencjalne rozważania obrazujące wewnętrzne cierpienia głównego bohatera.

Dużym plusem są niewątpliwie wiernie oddane, historyczne realia dotyczące Warszawy w czasie okupacji opisane bądź co bądź przez kanadyjskiego pisarza. Oczywiście plus także za to, co bardzo lubię, czyli historię z księgarnią w tle.

Książka ukazała się w serii: Powieść z duszą. Rzeczywiście o bolączkach duszy głównego bohatera - Pawła Tarnowskiego jest tu sporo i aż nadto.

Kim jest Paweł Tarnowski? Wrażliwym młodzieńcem, niedoszłym zakonnikiem, niespełnionym artystą, malarzem, pisarzem, marzycielem. Jest także właścicielem odziedziczonego po wuju przedwojennego, warszawskiego antykwariatu zwanego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

,,Moskwa- Pietuszki" to mistrzowski opis alkoholowej podróży w głąb rosyjskiej duszy. Podróż koleją to tylko pretekst do zanurzania się w historię własnego życia, to ucieczka od radzieckich, a więc wielce specyficznych i niełatwych realiów. Jest i śmiesznie i tragikomicznie. Jednak przez całą tą dziwaczną opowieść przenika egzystencjonalny ból, żal zmarnowanego życia i tęsknota za prawdziwą wolnością. Na deser i otarcie łez pozostaje czytelnikowi przepis na specyficzny koktajl "Łzy konsomołki", który odbiera pamięć, ale przywraca zdrowy rozsądek.

Tak naprawdę powieść Wieniedikta Jerofiejewa lepiej się słucha niż czyta. Polecam sięgnąć do archiwum Teatru Telewizji i obejrzeć sztukę w wykonaniu Mariana Opani.

,,Moskwa- Pietuszki" to mistrzowski opis alkoholowej podróży w głąb rosyjskiej duszy. Podróż koleją to tylko pretekst do zanurzania się w historię własnego życia, to ucieczka od radzieckich, a więc wielce specyficznych i niełatwych realiów. Jest i śmiesznie i tragikomicznie. Jednak przez całą tą dziwaczną opowieść przenika egzystencjonalny ból, żal zmarnowanego życia i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mistrzowie opowieści. Skandynawskie lato Naja Marie Aidt, Hans Christian Andersen, Kjell Askildsen, Mikkel Bugge, Stig Dagerman, Tove Ditlevsen, Sophie Elkan, Karin Fossum, Lars Gustafsson, Jónas Hallgrímsson, Tove Jansson, Elísabet Kristín Jökulsdóttir, Juha-Pekka Koskinen, Selma Lagerlöf, Halldór Kiljan Laxness, Rosa Liksom, Astrid Lindgren, John Ajvide Lindqvist, Merethe Lindstrøm, Bodil Malmsten, Harry Martinson, Dorthe Nors, Cora Sandel, Raija Siekkinen, Amalie Skram, Hjalmar Söderberg, Tarjei Vesaas, Kjell Westö
Ocena 7,0
Mistrzowie opo... Naja Marie Aidt, Ha...

Na półkach: ,

Ech, wymęczyli mnie ci mistrzowie...

Wydawało mi się, że zimowa pora sprzyjać będzie opowieściom o skandynawskim lecie. Zachęcony przedmową Justyny Czechowskiej sięgnąłem z wielkim zapałem i nadzieją po opowieści z krainy Muminków, Dzieci z Bullerbyn, Emila ze Smalandii, czy baśni J. H. Andersena. Czekało na mnie dwadzieścia osiem opowiadań w czterech rozdziałach (Miasto, Droga, Letnisko, Pocałunek) pogrupowanych. Im jednak głębiej wgryzałem się i przetrawiałem kolejne historie mój entuzjazm topniał niczym śnieg w słoneczne popołudnie.

,,Było lato, zawsze było lato, kiedy się spotkali."
(Elísabet Kristín Jökulsdóttir ,,Lato. Nanoopowieść")

Przytłoczyła mnie liczba opowiadań, ich rozmaitość i ciężar gatunkowy. Obok zabawnych historyjek, lekkich wakacyjnych przygód czy romansów, trafiałem na wątki psychodramatyczne, czy wręcz czysto egzystencjonalne dywagacje. Czasami zaczynałem wchodzić w czyjąś historię, wczuwać się w losy bohaterów, po to, by po kilku zaledwie stronach porzucić ich i przenieść się w mroczne klimaty serwowane mi z głębi zranionych zakamarków duszy kolejnego narratora. Rozumiem, że to antologia i nie powinno się ją ,,łykać" na jednym czytelniczym wydechu. Miałem jednak nadzieję, że skandynawskie lato będzie bardziej radosne i optymistyczne. Okazało się jednak, że dla mistrzów opowieści lato to tylko pora roku, okoliczność, która tak samo jak inne pory może być tłem dla skomplikowanych ludzkich losów.

Oczywiście, udało mi się wyłowić z całego zbioru kilka perełek, dla których warto sięgnąć po tę lekturę. Jeżeli komuś pomoże mój klucz to polecam: "Midsommar z Panem Laakso", "Letnie marzenie", "Rasmus i włóczęga", "Osobliwość", "Szczeliny powietrza", "Judyta Lvoff" i "Pocałunek".

Ech, wymęczyli mnie ci mistrzowie...

Wydawało mi się, że zimowa pora sprzyjać będzie opowieściom o skandynawskim lecie. Zachęcony przedmową Justyny Czechowskiej sięgnąłem z wielkim zapałem i nadzieją po opowieści z krainy Muminków, Dzieci z Bullerbyn, Emila ze Smalandii, czy baśni J. H. Andersena. Czekało na mnie dwadzieścia osiem opowiadań w czterech rozdziałach (Miasto,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rosja nigdy nie przestaje zadziwiać. Twór państwowy, który powstał po rozpadzie Związku Radzieckiego przeobraża się nieustannie i nikt, kto bacznie nie śledzi zdarzeń wewnętrznych nie jest w stanie określić w jakim kierunku on zmierza.

Peter Pomerantsev z pochodzenia Rosjanin, ale wychowany i wykształcony w Wielkiej Brytanii dziennikarz telewizyjny podejmuje próbę opisania świata absurdów, które mają jeden mianownik - Nową Rosję.

Mamy więc Witalija Dimoczkę, gangstera, szefa mafii, który postanowił kręcić filmy w stylu hollywoodzkim o sobie samym. W jego filmach wszystko jest autentyczne, strzelanina, pościgi, napady, bijatyka. Prawdziwe reality show, które dobrze sprzedaje się w telewizji. W barze przy stacji metra przesiaduje Dinara z Dagestanu prostytutka, która nie mogła się zdecydować czy zostać tak jak jej siostra wahhabitką, czy jednak zarabiać ciałem na ulicy. O sprawiedliwość walczy Jana, której wydało się, że jest kobietą sukcesu, dopóki nie trafiła do więzienia fałszywie oskarżona o używanie narkotyków do produkcji środków czystościowych. Władisław Surkow - demiurg z Kremla przy pomocy telewizji i szczodrego finansowania wszystkich i wszystkiego, co może poprawić wizerunek prezydenta wykreował świat iluzji w którą wierzy większość Rosjan.

Początkowo reportażowy styl Pomerantseva lekko bawi, wydaje się satyryczny, ale im dalej próbujemy wedrzeć się w owo ,,jądro dziwności" przestaje być ,,smiszno", a zaczyna być ,,straszno". Ostatnie rozdziały wydają się brzmieć złowieszczo i złowrogo. Wojna z Ukrainą, którą wywołał Putin nie jest tylko konsekwencją obłąkańczych wizji jakiegoś szaleńca. Otumanione sączącą się z mediów ideologią Świętej Rusi i Trzeciego Rzymu rosyjskie społeczeństwo ślepo wierzy swojemu przywódcy.

Przebrnięcie przez ,,Jądro dziwności" może być traumatycznym doświadczeniem, ale myślę, że bardzo potrzebnym żeby zrozumieć jakie wielkie niebezpieczeństwo czyha na świat zachodni tuż za jego wschodnią granicą.

Rosja nigdy nie przestaje zadziwiać. Twór państwowy, który powstał po rozpadzie Związku Radzieckiego przeobraża się nieustannie i nikt, kto bacznie nie śledzi zdarzeń wewnętrznych nie jest w stanie określić w jakim kierunku on zmierza.

Peter Pomerantsev z pochodzenia Rosjanin, ale wychowany i wykształcony w Wielkiej Brytanii dziennikarz telewizyjny podejmuje próbę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Może to zabrzmi przewrotnie, ale ,,Empuzjon" Olgi Tokarczuk wprowadził mnie w stan zdrowego odprężenia połączonego z kuracją odkrywającą niuanse świata opisanego w powieści. Nie odczytałem książki jako horroru z przyrodoleczniczym dreszczykiem, bo wydaje mi się, że o co innego chodziło naszej noblistce w pisaniu tego wielce interesującego dzieła.

Mamy rok 1913, według wielu historyków to ostatni rok zamykający cały XIX-wieczny okres pokojowego rozwoju zachodniej cywilizacji. Atmosferę zmierzchowości odczuwa się w całej fabule. Mamy śląskie uzdrowisko Görbersdorf (dzisiejsze Sokołowsko). Położone w dolinie nad podziemnym jeziorem zdaje się w tajemniczy sposób przytłaczać i obezwładniać swoich mieszkańców dusznym klimatem. Mamy też i kuracjuszy przybywających z różnych stron (z Breslau, Królewca, Wiednia, Berlina, Warszawy i Lwowa) by leczyć się z chorób płucnych.
Śledząc losy głównego bohatera - młodego studenta inżynierii wodno-kanalizacyjnej Mieczysława Wojnicza wchodzimy stopniowo w specyficzny świat tworzony przez samo sanatorium jak i kuracjuszy. Podpatrujemy ich zabiegi, podsłuchujemy ożywcze dyskusje prowadzone podczas posiłków i spacerów, smakujemy słyną nalewkę z grzybów Schwärmerei. W pewnym momencie zaczynamy dostrzegać, że opisywany świat składa się wyłącznie z męskich bohaterów: Wojnicz, Lukas, August, Frommer, Thilo, Opitz, Rajmund, doktor Semperweiss. Zadziwiające jest ile czasu w swoich dyskusjach owi mężczyźni poświęcają kobietom i ich roli w społeczeństwie. I tu dotykamy sedna powieści. Bo choć opisywany jest męski świat, to powieść Olgi Tokarczuk jest w rzeczywistości ukrytym między słowami manifestem ducha feminizmu. Bo któż tak na prawdę jest narratorem w tej książce? Trzeba doczytać aż do epilogu.

Dla mnie ,,Empuzjon" był fascynującą przygodą wykraczającą poza zwykłe przeczytanie. Zacząłem szukać informacji historycznych o Görbersdorf, przestudiowałem obrazy Heriego met de Blesa, odbyłem wirtualny spacer wokół cerkiewki w Sokołowsku. Dałem się porwać zaginionemu światu, który odszedł w mroki zapomnianych historii.

Może to zabrzmi przewrotnie, ale ,,Empuzjon" Olgi Tokarczuk wprowadził mnie w stan zdrowego odprężenia połączonego z kuracją odkrywającą niuanse świata opisanego w powieści. Nie odczytałem książki jako horroru z przyrodoleczniczym dreszczykiem, bo wydaje mi się, że o co innego chodziło naszej noblistce w pisaniu tego wielce interesującego dzieła.

Mamy rok 1913, według...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Historia lubi się powtarzać Norbert Bączyk, Kamil Kawalec
Ocena 7,5
Historia lubi ... Norbert Bączyk, Kam...

Na półkach: , ,

"Historia vitae magistra est" - to sentencja, która w czasach licealnych wisiała w mojej klasie nad tablicą. Historia nauczycielką życia - to stwierdzenie, które głęboko zapadło mi w pamięć i nauczyło patrzeć na bieżące wydarzenia polityczne właśnie przez pryzmat historycznych odniesień. Dlatego też z dużym zaciekawieniem sięgnąłem po książkę Norberta Bączyka i Kamila Kawalca.
Sama okładka wskazuje już na zakres tematyczny: współczesny konflikt zbrojny w Ukrainie. Jak patrzeć na bieżące wydarzenia wojenne mając w pamięci czasy II wojny światowej? Czy czeka nas kolejna wojna światowa? A może ona już się toczy, tylko my sobie z tego nie zdajemy do końca sprawy?
Autorzy wyposażeni w bogaty zasób wiedzy z zakresu historii wojskowości oraz w oparciu o statystyki dotyczące okresu przed i w trakcie II wojny światowej starają się wysnuwać analogie i porównania do dzisiejszych zdarzeń w Ukrainie. Przyznam się, że choć jestem pasjonatem historii kilka faktów przytoczonych w książce było mi bliżej nieznanych. Znajomość historii pozwala bardziej chłodno i z mniejszym lękiem patrzeć na bieżące wydarzenia, co jednak nie uwalnia świadomości przed przestrogą, że władza autorytarna skupiona w rękach szaleńca może prowadzić ludzkość do katastrofy.
Żałuję, że książka nie jest bardziej obszerna i aż prosi się o kontynuację. Kto wie, może gdy wojna w Ukrainie dobiegnie wreszcie końca doczekamy się kolejnego, uzupełnionego wydania, w którym autorzy będą mogli na końcu napisać: ,,a nie mówiliśmy, że tak to będzie"...

"Historia vitae magistra est" - to sentencja, która w czasach licealnych wisiała w mojej klasie nad tablicą. Historia nauczycielką życia - to stwierdzenie, które głęboko zapadło mi w pamięć i nauczyło patrzeć na bieżące wydarzenia polityczne właśnie przez pryzmat historycznych odniesień. Dlatego też z dużym zaciekawieniem sięgnąłem po książkę Norberta Bączyka i Kamila...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę dostałem w prezencie mikołajkowym od zaprzyjaźnionych pań z biblioteki i była to całkiem miła niespodzianka czytelnicza na długie grudniowe wieczory.

Powieść obyczajowa ma to do siebie, że wciąga w wir czyjegoś życia, w historie które się komplikują po to, by w finale znaleźć satysfakcjonujące czytelnika rozwiązanie. Taka właśnie jest powieść ,,Pokój motyli" - historia życia Posy Montague, której losy związane zostały z rodową posiadłością w Suffolk na południu Anglii. Dom z ogrodem zwany Domem Admirała skrywa swoje mroczne tajemnice z czasów II wojny światowej, które rzucają mimowolnie cień na całe życie Posy.
Mamy więc pewną tajemnicę, choć bardziej jest to skrywane przed dzieckiem niedopowiedzenie, przemilczana tragedia rodzinna. Tych osobistych tajemnic jest więcej i każdy z członków rodziny Montague, którą poznajemy już w czasach współczesnych, coś tam przed światem i bliskimi ukrywa. Wielowątkowość powieści sprzyja fabule i sprawia, że czytelnik się nie nudzi ani na chwilę. Wciągają wątki osobiste zarówno Nicka, jak i Amy, ich życiowe rozterki i małe szczęścia. Trochę przesłodzone jest zakończenie, gdzie w końcu mamy całą ,,happy familly", ale przy odrobienie wina, tak obficie serwowanego przez całą powieść, da się to wszystko przyjemnie strawić.

Książkę dostałem w prezencie mikołajkowym od zaprzyjaźnionych pań z biblioteki i była to całkiem miła niespodzianka czytelnicza na długie grudniowe wieczory.

Powieść obyczajowa ma to do siebie, że wciąga w wir czyjegoś życia, w historie które się komplikują po to, by w finale znaleźć satysfakcjonujące czytelnika rozwiązanie. Taka właśnie jest powieść ,,Pokój motyli"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak w klasyce gatunku w tej powieści wszystko jest inaczej niż by się z początku mogło wydawać. ,,Grzęzawisko" to bardzo dobry kryminał z mocnym wątkiem obyczajowym. Akcja książki biegnie dwutorowo, dlatego mamy dwóch bohaterów: Aleksandrę Lazar - policjantkę, która w 2019 roku prowadzi śledztwo w sprawie odnalezionych w lesie ludzkich szczątków oraz nastoletniego Bartka, który w 1996 roku musi zmagać się z niełatwym losem półsieroty i życiowymi sytuacjami, które przerastają jego dziecięcą wrażliwość. Jak te dwa wątki odległe w czasie o ponad dwadzieścia lat ze sobą połączyć? Jak w rasowym kryminale wszystko z biegiem fabuły zaczyna się stopniowo łączyć w logiczną całość, choć każdy kolejny rozdział to coraz mroczniejsze grzęzawisko. Trzeba jednak brnąć do końca, bo każdy pojawiający się szczegół, czy wątek poboczny, czy też nawet wzmianka o psie przybłędzie ma istotne znaczenie dla finału.
Bardzo mi się też podobało tło obyczajowe, oddanie atmosfery małej miejscowości, klimatu lat 90-tych minionego wieku. Każda z postaci pojawiających się w książce ma swoje mroczne tajemnice, często głęboko skryte przed światem zewnętrznym. Jednak jak głosi motto na okładce: ,,nie ma takich kłamstw, które da się pogrzebać na zawsze".

Jak w klasyce gatunku w tej powieści wszystko jest inaczej niż by się z początku mogło wydawać. ,,Grzęzawisko" to bardzo dobry kryminał z mocnym wątkiem obyczajowym. Akcja książki biegnie dwutorowo, dlatego mamy dwóch bohaterów: Aleksandrę Lazar - policjantkę, która w 2019 roku prowadzi śledztwo w sprawie odnalezionych w lesie ludzkich szczątków oraz nastoletniego Bartka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Już William Shakespeare zauważył, że są na niebie i ziemi rzeczy, które nie śniły się filozofom. O życiu po śmierci powstało już całe mnóstwo mniej lub bardziej sensacyjnych książek, opowieści i spisanych relacji. Tymczasem dziennikarka śledcza Ewa Ornacka postanowiła przeprowadzić wywiady z trzema osobami, które uważają, że mają wciąż bezpośredni kontakt z bytami ze świata niematerialnego. To pani Anna Beata Stanclik z Bielska-Białej, mieszkającą w Szwecji Polka - Dorota Gustafsson i słynny jasnowidz z Człuchowa Krzysztof Jackowski. O takich osobach mówi się, że są medium, choć oni sami twierdzą, że bardziej są pośrednikami między światami lub przewodnikami odprowadzającymi zmarłych za kurtynę śmierci.

Ewa Ornacka już we wstępie ujawnia swój niewątpiący stosunek do problematyki życia duchowego i posiłkując się literaturą popularnonaukową wzmacnia przekazy płynące z wypowiedzi jej rozmówców.

To książka zdecydowanie dla osób, które wierzą w życie po życiu. Wątpiących nawet próby przedstawienia udokumentowanych zjawisk paranormalnych pewnie nie przekonają. Na mnie największe wrażenie wywarła historia odnalezienia trzy lata po Powstaniu Warszawskim zwłok Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Gdyby nie sen jego teściowej szanse znalezienia byłyby raczej znikome.

Już William Shakespeare zauważył, że są na niebie i ziemi rzeczy, które nie śniły się filozofom. O życiu po śmierci powstało już całe mnóstwo mniej lub bardziej sensacyjnych książek, opowieści i spisanych relacji. Tymczasem dziennikarka śledcza Ewa Ornacka postanowiła przeprowadzić wywiady z trzema osobami, które uważają, że mają wciąż bezpośredni kontakt z bytami ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po przeczytaniu wszystkich opowiadań zebranych w książce Bogusława Chrabota zastanawiam się, co też takiego mi właściwie po nich pozostało.

Dziesięć historyjek od parafilozoficznych rozważań na temat wieczności, poprzez historyczne domysły dotyczące różnych zapisków z danej epoki aż do rozmyślań autora nad sztuką sakralną i zadumy nad pojęciem czasu. Z całym szacunkiem dla wybitnego talentu dziennikarskiego autora trudno mi było w tych historiach odnaleźć to coś, co by mnie zafascynowało, zaintrygowało. Mniej lub bardziej świadome nawiązywanie do literackiej tradycji Jerzego Andrzejewskiego czy Jacka Bocheńskiego nijak nie podnosi rangi tego dzieła.

Nie uważam jednak czasu poświęconego na czytanie zbioru za stracony. Podziwiam dociekliwość autora w szukaniu głębszej historii w oparciu o zapomniane archiwa. Wdzięczny jestem za obnażanie ludzkich przywar i podłości, które rodzą się z poczucia wyższości, stanu posiadania czy pozycji społecznej. Niewątpliwie najciekawszym dla mnie opowiadaniem było opowiadanie ostatnie zatytułowane ,,Afryka". Wychodzi z niego prawda o naszej europejskiej cywilizacji, która mieni się być szczytem ewolucji człowieka. A tak naprawdę biała rasa stworzył sobie nowego bożka: czas. To jego się boi, goni go i pożąda.
Być może to właśnie ,,Afryka" jest taką spinającą klamrą tych wszystkich opowieści o Bogu, religii i historii dzięki którym ukształtowała się nasza zachodnia cywilizacja.

Po przeczytaniu wszystkich opowiadań zebranych w książce Bogusława Chrabota zastanawiam się, co też takiego mi właściwie po nich pozostało.

Dziesięć historyjek od parafilozoficznych rozważań na temat wieczności, poprzez historyczne domysły dotyczące różnych zapisków z danej epoki aż do rozmyślań autora nad sztuką sakralną i zadumy nad pojęciem czasu. Z całym szacunkiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziennikarz Adam Robiński ma dar szukania niezwykłości w zwykłym krajobrazie. I to jest największy plus jego fascynującej opowieści. Bo co też można wyczytać ze śladów zwierząt na śniegu, jak rozpoznać jaka to puszcza patrząc jedynie na układ drzew, gdzie w górach szukać kamiennych śladów wyrzeźbionych przez tajemniczych Walonów lub resztek zapomnianego kanału wodnego i ile jest gatunków ważek na pokopalnianych odkrywkach?
Podoba mi się to, że dla autora już sama droga, wyruszenie w nią jest początkiem niezwykłej, niepowtarzalnej przygody. Wystarczy wybrać się za opłotki stolicy, by trafić na ciekawą historię. Nie ważne jak się tę drogę pokonuje: pieszo, w kajaku, na nartach biegowych. Ważne, by chłonąć wszystkimi zmysłami krajobraz, odkrywać jego niezwykłość i przeszłość, która go ukształtowała.

Cała książka to zbiór siedmiu opowieści, reportaży o miejscach trochę zapomnianych lub pomijanych przez przewodniki turystyczne. Opisy współczesnego krajobrazu przeplatane są z poszukiwaniem historycznego tła, śladów przeszłości, śladów ludzkich losów, pierwszych wzmianek w literaturze.

Dla mnie to była również niezwykła wędrówka po literackim świecie współuczestnicząca z radością autora odkrywającego niezwykłe w czymś zdawać by się mogło całkiem pospolitym i zwyczajnym.

Dziennikarz Adam Robiński ma dar szukania niezwykłości w zwykłym krajobrazie. I to jest największy plus jego fascynującej opowieści. Bo co też można wyczytać ze śladów zwierząt na śniegu, jak rozpoznać jaka to puszcza patrząc jedynie na układ drzew, gdzie w górach szukać kamiennych śladów wyrzeźbionych przez tajemniczych Walonów lub resztek zapomnianego kanału wodnego i ile...

więcej Pokaż mimo to