rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ta książka to uczta dla konesera. To obowiązkowa lektura dla tych, którzy kochają czytać. Najpierw kilkanaście obrazów, rzeźb, których tematyka nawiązuje do czytania właśnie. Różne epoki, różni bohaterowie – „Czytać, aby żyć” – motto Flauberta na samym początku. Nie jestem sama w tym moim czytaniu. Nie chodzi tu tylko o znajomych, z którymi wszystkie rozmowy i tak prowadzą do książek. Łączy nas zdolność odszyfrowywania znaków, tłumaczenia ich, rozumienia. Książka argentyńskiego pisarza wręcz zmusza mnie do poszukania w szufladkach mojej pamięci – jak to w moim przypadku z czytaniem było. Bo książki były zawsze moim cudownym doświadczeniem i pamiętam wiele książek z dzieciństwa i młodości. Tę książkę pożeram wręcz, co rusz notuję ciekawy cytat. Co chwila pojawia się jakaś intrygująca teza, wyzwanie, które każe mi się zastanowić nad odpowiedzią … dla mnie samej. Bo osobiste doświadczenia i refleksje Manguela sprawiają, że i ja świadomie zaczynam analizować swoje czytelnicze JA. Czy w kolejnych książkach odnajduje ślady mojego życia? Stwierdzam też [chyba dzięki czytaniu], że nigdy nie czułam się osamotniona. Choć sama uśmiechnęłam się na widok zdania psychologa Jamesa Hillmana – bo czy dzięki lekturom z dzieciństwa faktycznie jestem w lepszej formie i lepiej „się zapowiadam”? Też miałam lektury, które powodowały że obawiałam się, że zastaną mnie przy nich rodzice. Również niekiedy przy wyborze książek kierowałam się okładką. I też czytam w dwojaki sposób: raz bez wchodzenia w detale, innym razem drobiazgowo analizuję tekst. Autor zwraca uwagę na wiele aspektów czytania: także czytania na głos i słuchania tekstu. Aż trudno powiązać moje ukochane audiobooki z sytuacją, jaka miała miejsce w XIX wieku na Kubie skolonizowanej przez Hiszpanię. Otóż specjalni lektorzy, opłacani przez robotników czytali podczas pracy w fabrykach cygar. Oj nie spodobało się to – polityczne broszury, książki historycznej powieści były po prostu niebezpieczne. Teksty skłaniały do myślenia, dyskusji, pokazywały, że może być inne, lepszy świat, o który warto zawalczyć.

Książka ta sprawia, że czyta się o książkach, myśli o nich, dopasowuje pewne sytuacje i wątki poruszane przez autora tylko do siebie. Stąd „Historia czytania” staje się nawet książką bardzo osobistą, która powstaje w duszy czytelnika. Książką, której nikt poza nim samym, nikt inny nigdy nie przeczyta. Na pewno dowiadujemy się mnóstwa interesujących rzeczy tzw. „okołoksiążkowych”, na pewno poszerzamy horyzonty w temacie. Czy macie na przykład swoją ulubioną formę książki? Pamiętam, jak w czasach PRL-u dostałam w prezencie piękne wydanie „Potopu” – w twardej oprawie. Czekałam za czymś tam w długiej kolejce pod sklepem spożywczym i ręce mi dosłownie mdlały od grubego tomiszcza – bo zabijałam czas oczekiwania za masłem i cukrem czytaniem właśnie. Dziś zawsze mam przy sobie coś do czytania i ZAWSZE odpowiednio dobieram format. I o tym również przeczytacie w „Historii czytania”. Książka gruba, cienka, w twardej, miękkiej oprawie – w zależności od tego gdzie jestem, jak długo, po co. Mało kto się nad tym zastanawia. Po książce Manguela inaczej spojrzycie na książki – wierzcie mi!

W jakiej formie czytali teksty nasi przodkowie w dawnych wiekach? Tabliczki gliniane, zwoje papirusów, pergamin (kodeksy). W każdym razie miłośnicy słowa czytanego nie mieli łatwego życia. Lektura uzmysłowiła mi, jak bardzo jestem wdzięczna za piękne papierowe wydania:)) Jak się też okazuje, na przykład we Francji król specjalnym dekretem określił nawet formy papieru obowiązujące w państwie. Za niedostosowanie się do wytycznych można było trafić do więzienia. Z dalszych ciekawostek: Manguel opisuje fenomen egipskiej Aleksandrii, założonej przez Aleksandra Wielkiego 332 przed naszą erą od a do z. Oczami wyobraźni można się przenieść do tego wielokulturowego miasta, które od początku miało być miastem kojarzonym z książką. Idziemy po jego ulicach, chłoniemy klimat, widzimy ludzi tam żyjących. Niesamowite przeżycie.

Znajdziecie w książce Manguela mnóstwo wątków związanych z czytaniem. Myślę, że ci, którzy kochają książki w tej książce po prostu odnajdą siebie. Bardzo polecam!

Ta książka to uczta dla konesera. To obowiązkowa lektura dla tych, którzy kochają czytać. Najpierw kilkanaście obrazów, rzeźb, których tematyka nawiązuje do czytania właśnie. Różne epoki, różni bohaterowie – „Czytać, aby żyć” – motto Flauberta na samym początku. Nie jestem sama w tym moim czytaniu. Nie chodzi tu tylko o znajomych, z którymi wszystkie rozmowy i tak prowadzą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka przypadkiem znalazła się w moich rękach i nie żałuję. A może nie tak do końca przypadkiem? Ponoć w życiu wszystko ma sens i to spotkanie lekturowe też? Z ciekawości sprawdzam pierwsze wydanie – 1978. Fiu fiu – nobliwa-staruszka. A ja już wiem, że to lektura na wielokrotne czytanie, na sięganie do niej, odkrywanie na nowo. Dla tych, którzy chcą się duchowo rozwijać, szukają nowych ścieżek w życiu, pragną zmian, do tej pory nie znaleźli odpowiedzi trudne pytania. Całość podzielona na cztery części: dyscyplina, miłość, rozwój a religia, łaska. Wśród nich mam swoją ulubioną część – o miłości właśnie. A ta ma tyle twarzy, które pomaga odkryć autor. Czytam książkę i podkreślam ołówkiem, zaznaczam zakładkami, wracam do pozaznaczanych miejsc. Nie można jej przeczytać na raz. Trzeba się nią delektować, powoli.

W wielu miejscach zgadzam się z autorem, w wielu z ciekawością poznaję jego punkt widzenia – i myślę sobie: o tym chętnie bym z nim podyskutowała. Szukam też innych tytułów autora. Tematy związane z duchowością nie należą do łatwych, dużą pomocą są tu przykłady z praktyki autora, które pomagają wgłębić się w dany problem, lepiej go zrozumieć. I co ciekawe, mimo upływu lat książka zawiera ciągle mnóstwo ważnych aktualnych treści, choć w niektórych traci niewątpliwie myszką. To ważne dla tych, które właśnie dziś szukają dla siebie przepisu na życie – w czasach ogarniętych technologiami, umilaczami czasu, różnymi uzależnieniami. Czytelnik powinien też być świadomy tego, że autor nawiązuje tu do wątków chrześcijańskich

Książka przypadkiem znalazła się w moich rękach i nie żałuję. A może nie tak do końca przypadkiem? Ponoć w życiu wszystko ma sens i to spotkanie lekturowe też? Z ciekawości sprawdzam pierwsze wydanie – 1978. Fiu fiu – nobliwa-staruszka. A ja już wiem, że to lektura na wielokrotne czytanie, na sięganie do niej, odkrywanie na nowo. Dla tych, którzy chcą się duchowo rozwijać,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Widząc rozmiary „Wielkiego polowania” można się nieźle się przerazić. 882 strony. Jest też druga strona tego medalu. Cykl Koło czasu jest wciągającą lekturą i strony mijają szybko – aż się nawet nie zauważa, że to już koniec. Sam cykl liczy kilkanaście tomów. Trzy ostatnie części – jak podaje Wikipedia – ukończył po śmierci autora inny znany pisarz fantasy Brandon Sanderson.

W drugiej części cyklu Rand dostaje się ze swoimi kompanami do Fal Dara. To niezwykłe miasto. Tymczasem jego tropem podąża mniszka zakonu Aes Sedai. To przed nią właśnie ucieka Rand. Chłopak nie może pogodzić się ze swoim przeznaczeniem. Trudno myśleć o tym, że na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za losy świata. Rand chciałby pozbyć się tego ciężaru – nie przyjmuje do wiadomości, że to on jest mitycznym Smokiem. Niespodziewanie miasto zostaje zaatakowane przez oddział trollaków. Zamieszanie wykorzystuje pewien groźny więzień , który znika z legendarnym Rogiem Valere. Zło nie śpi, a Dobro jest ciągle zagrożone. Rand i jego przyjaciele ruszają w pościg.

Jordan w drugiej części nadal tłumaczy świat, który stworzył – krok po kroku. Jest tego wiele, ale w każdym temacie zostawia coś jakby na potem. Ma niesamowity dar opowiadania historii. Wynajduje smaczki, przytacza ciekawe opowieści o postaciach i miejscach. Robi to z jakimś niespotykanym spokojem, bez pośpiechu. To klasyczne budowanie fabuły – z przydługimi opisami. Czasem brakuje mi takiego zabiegu we współczesnych książkach. Zbytnie koncentrowanie się na dialogach wybija z rytmu, zabija pewną równowagę, sprawia wrażenie pośpiechu i powierzchowności. U Jordana tego właśnie nie ma. I na całe szczęście. Jego świat jest wielki, olbrzymi, pełen zakątków, pełen gwałtowności – jeszcze tak wiele w nim do odkrycia. Jednak z mojej perspektywy nie widzę tutaj, w drugim tomie, zbyt dużego napięcia i emocji. To jest jakby ciągłe wchodzenie w ten świat, jakby nadal przygotowanie tego, co przed nami. Lepiej poznajemy bohaterów, lepiej dane miejsca – choć nabieramy przekonania, że jeszcze tyle przed nami. Właśnie na tym polega talent Jordana. Bez silenia się na jakieś fantastyczne efekty, nagłe zwroty akcji. Wytrawnego czytelnika kusi po prostu pięknym stylem, snuje swoje opowieści, wplata wątki poboczne, wprowadza nowe postacie. Oczywiście, trzeba do tego wszystkiego się przyzwyczaić. Jordan lubi detale, szczegóły szczególików, rozbiera postacie, miejsca, rzeczy, wydarzenia na elementy pierwsze. Wielkie polowanie to nie jest zwykła książka, ale majstersztyk literacki. I koniecznie trzeba przeczytać część pierwszą (Oko świata), żeby bez trudu odnaleźć się w tym wielkim Jordanowskim świecie.

Widząc rozmiary „Wielkiego polowania” można się nieźle się przerazić. 882 strony. Jest też druga strona tego medalu. Cykl Koło czasu jest wciągającą lekturą i strony mijają szybko – aż się nawet nie zauważa, że to już koniec. Sam cykl liczy kilkanaście tomów. Trzy ostatnie części – jak podaje Wikipedia – ukończył po śmierci autora inny znany pisarz fantasy Brandon...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka jest nie tylko swego rodzaju poradnikiem, ale też zapisem różnych osobistych doświadczeń związanych ze stanem zdrowia autorki. Najpierw diagnoza: wrzodziejące jelito. Potem próba leczenia głównie niebezpiecznymi sterydami, które mają mnóstwo skutków ubocznych. Do tego twierdzenie lekarza prowadzącego, że żadna dieta, zmiana nawyków żywieniowych nic tu nie pomogą. Tymczasem okazało się, że nic bardziej mylnego. Danielle Walker zaczęła testować na sobie dietę niskowęglowodanową, z mniejszymi i większymi rezultatami. Opisała wiele sytuacji ze swojego życia, kiedy to praktycznie była już jedną nogą na przysłowiowym tamtym świecie. I to faktycznie jedzenie ją uzdrowiło. Warto zajrzeć do tej książki z kilku powodów. Ci, którzy cieszą się dobrym zdrowiem, by przyjrzeć się swojej diecie i zacząć zawczasu wprowadzać zmiany, które sprawią, że samopoczucie będzie jeszcze lepsze. A ci, którzy borykają się już ze zdrowotnymi problemami znajdą tu wsparcie i podpowiedzi. Walker pisze bardzo przystępnie o swojej sytuacji rodzinnej, nie unika tematów trudnych. Radzi, jak dobra znajoma, przyjaciółka, podpowiada co robić. Pokazuje, że nie jest łatwo zmierzyć się z codziennością, kiedy kuszą smaczne potrawy podczas świąt lub przyjęć. Kiedy kuszą produkty z półek sklepowych. To dobry przykład walki z chorobą, bo niekiedy myślimy z zazdrością: jemu, jej się udało. Tymczasem to jest walka i wyrzeczenia. Dobrze wiedzieć, że nikomu nic nie spada samo z nieba. Potrzebne są determinacja i samodyscyplina. Taka osoba musiała i ciągle musi codziennie mierzyć się z wyrzeczeniami. Oprócz swojej historii Danielle podpowiada, jak działać, co jeść, gdzie szukać pomocy. Jest kilka przepisów potraw wolnych od zbóż, glutenu, nabiału i cukru. Chodź przyznam, że z ciekawością zajrzałabym do jej książek z przepisami. Autorka stworzyła bowiem wiele przepisów, która ułatwia życie milionom Amerykanów. A ponoć wielu obywateli USA dotkniętych jest tą chorobą, na którą cierpi autorka. Wzruszające są relacje ze spotkań z ludźmi, którym Danielle pomogła. Polecam dla zdrowia!

Książka jest nie tylko swego rodzaju poradnikiem, ale też zapisem różnych osobistych doświadczeń związanych ze stanem zdrowia autorki. Najpierw diagnoza: wrzodziejące jelito. Potem próba leczenia głównie niebezpiecznymi sterydami, które mają mnóstwo skutków ubocznych. Do tego twierdzenie lekarza prowadzącego, że żadna dieta, zmiana nawyków żywieniowych nic tu nie pomogą....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętam, jak przed laty razem z moimi małymi synami przepadliśmy w książce holenderskiego autora. Była to pierwsza książka wyszukiwanka, po niej chętnie sięgaliśmy na przykład po książki Mizielińskich. Książka przygoda, tajemnica, zaskoczenie, wielka niespodzianka, a nawet rozczarowanie. Bo przy planowaniu kolejnych posunięć poszczególnych bohaterów można było oczekiwać zupełnie czegoś innego. A wszystko zaczyna się od … tortu, który stoi na stoliku nad brzegiem rzeki. Gdzieś w tle toczy się spokojne życie. Nobliwy żółw spaceruje, kameleon zrywa kwiaty, łasica udaje się z torebką w drogę – może na zakupy? Mama kaczka z małymi kaczątkami wchodzi do wody, bocian przygląda się zdarzeniom nad wodą z wysokiego drzewa. Jest pełno niewiadomych: na przykład do kogo należy kopnięta piłka, ogon wystający zza krzaka, co to za długi wąż na jednej ze ścieżek. I właśnie w tej scenerii dwa szczury kradną smakowite ciasto. Jego właściciele: para psów nie odpuszcza i rusza w pościg. A życie toczy się wciąż dalej, pojawiają się nowi bohaterowie. Ci, których poznaliśmy dokądś idą, gdzieś lecą. Odkrywamy to, co było do tej pory zakryte, znajdujemy odpowiedzi na pytania. Ważne są szczegóły i szczególiki. Mała kaczuszka, która odłączyła się od stada i na „własne skrzydełko” poznaje świat. Zgubione przez pieski grabie są powodem nieszczęścia dla pani kotki. Mamy cały czas wrażenie, że ilustracje są jak żywe. Wszyscy są w ruchu, komunikują się ze sobą. Ktoś kogoś goni, ktoś ucieka, ktoś ratuje życie, gra, płacze, bije się. Nie brak tu humoru. Bo dlaczego nagle pupa kameleona zrobiła się czerwona? Dlaczego pani kotka ma opatrunek na nosie? Dynamizm, tragizm, przygoda, niebezpieczeństwa, różne interakcje. Do tego absolutnie fantastyczna ilustracje, które na długo zapadają w pamięci.

Pamiętam, jak przed laty razem z moimi małymi synami przepadliśmy w książce holenderskiego autora. Była to pierwsza książka wyszukiwanka, po niej chętnie sięgaliśmy na przykład po książki Mizielińskich. Książka przygoda, tajemnica, zaskoczenie, wielka niespodzianka, a nawet rozczarowanie. Bo przy planowaniu kolejnych posunięć poszczególnych bohaterów można było oczekiwać...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Mały Duszek Otfried Preussler, Franz Josef Tripp
Ocena 7,4
Mały Duszek Otfried Preussler, ...

Na półkach:

Pamiętam, jak przed laty moje młodsze dziecko usłyszało, że będziemy czytać książkę o Duszku (nie o – duchu) – zaprotestowało. Bo on – to znaczy Mikołaj – duszka się boi. Że niby straszy i tak brzydko wygląda. Nawet nie chciał spojrzeć na książkę. Odłożyliśmy na chwilę lekturę, a potem spróbowaliśmy po raz drugi. W końcu – nic na siłę. A ja tak bardzo chciałam przeczytać moim dzieciom Małego Duszka – bo pamiętałam go sprzed lat z ilustracjami Boratyńskiego. Gdzie mama nie może – tam brata pośle. Tomek niby od niechcenia – oglądał świetne ilustracje wspomnianego już Boratyńskiego, do których w końcu przylepiło się moje młodsze dziecko. I już się nie odlepiło. I trzeba było zacząć czytać od zaraz już. I to najlepiej połowę książki jednego dnia.

Właśnie ukazała się nowa wersja Małego Duszka, tym razem wydana w ramach serii „Mistrzowie Światowej Ilustracji”, z absolutnie smakowitymi ilustracjami F.J. Trippa. Popatrzcie na okładkę, czy ktoś taki może mieć złe zamiary? Mały Duszek Trippa – to sama słodycz, która w ogóle nie ma zamiaru straszyć nikogo. No – tak jednak nie do końca – spokojnie: Mały Duszek straszy, straszy, ale robi to w taki sposób, że czterolatek będzie zaśmiewać się, że duży policjant w małym miasteczku Puchaczowo wystraszył się nie na żarty małego widma i to tak, że aż czapka spadła z głowy poważnego stróża porządku publicznego.

Preussler ponoć napisał Malutką Czarownicę, by oswoić strach swoich dzieci przed czarownicami. Ciekawe, czy jego dzieci też bały się duchów? W każdym razie po takiej lekturze, maluchy jak nic nabiorą przekonania, że są też dobre duchy. Właściwie duszki – bo ten ma zaledwie trzysta lat z haczykiem – a jak na ducha to naprawdę niewiele. Nie przypomina Wam się Malutka Czarownica? Ta książka to nie tylko dobra zabawa i przygoda. To też nauka, że marzenia się (jednak:)) spełniają. Choć czytając tę książkę moim dzieciom przypomniało mi się zdanie z innej książki. Są dwa nieszczęścia – jedno, gdy czegoś bardzo pragniemy, a to coś jest poza naszym zasięgiem. Drugie – gdy już to dostaniemy. Duszek chciał zobaczyć świat za dnia – posmakować go, zwiedzić, zobaczyć to, co niewyraźne i niewidoczne przy świetle księżyca. Widmo tak bardzo chciało wstać za dnia, że przestawiało wskazówki zegara, wytężało się, by zrealizować swoje marzenie. Kiedy się poddało, stało się samo – i nikt nie wie jak i dlaczego. A wtedy okazało się, że wcale nie jest łatwo i słodko, tylko trudniej. Duszek w promieniach słońca zrobił się cały czarny, w dodatku zaczął nieźle rozrabiać, czym spowodował niemałe zamieszanie w miasteczku. I znów pojawiły się … marzenia… za dawnym życiem, za dębową skrzynią na Swoim Zamku, wszechobecnymi pajęczynami i kurzem, który tak fajnie gilgał w nosie, dzięki czemu Mały Duszek kichał i kichał…..

Czy Duszkowi uda się wrócić do dawnego życia, kogo poprosi o pomoc? Nie zdradzam. Zachęcam do fascynującej lektury, która jest na liście książek ulubionych (nastoletnich już teraz) moich dzieci.

Pamiętam, jak przed laty moje młodsze dziecko usłyszało, że będziemy czytać książkę o Duszku (nie o – duchu) – zaprotestowało. Bo on – to znaczy Mikołaj – duszka się boi. Że niby straszy i tak brzydko wygląda. Nawet nie chciał spojrzeć na książkę. Odłożyliśmy na chwilę lekturę, a potem spróbowaliśmy po raz drugi. W końcu – nic na siłę. A ja tak bardzo chciałam przeczytać...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Brud. Cuchnąca historia higieny Piotr Socha, Monika Utnik
Ocena 8,1
Brud. Cuchnąca... Piotr Socha, Monika...

Na półkach:

Oniemiałam:) Kto by pomyślał, że brud i smród mogą stać się początkiem fascynującej przygody przez wieki. Przygody o walorach poznawczych, estetycznych, a nawet detektywistycznych. Czasami wydaje nam się, że tak, jak żyje się dziś, było zawsze. Ludzie mieli w domu toalety, bieżącą wodę, środki myjące. Tymczasem książka pokazuje i małym i dorosłym, że w różnych czasach różnie bywało. Oooooo, jakże niewielu z nas, dorosłych, ma porządną porcję wiedzy na ten temat. Książka jest cudna i dla małych i dla dużych. Gdy zaczyna się czytać, wpada się jak do głębokiej dziury. I nie można z niej wyjść. I nie chce się wyjść. To książka ciesząca oko i ducha. Szóstka przede wszystkim za pomysł. Bo spojrzeć na człowieka z perspektywy brudu, jego zamiłowania bądź nie do higieny, do mycia uszu, innych części ciała jest niesamowitym wyzwaniem, wręcz pracą badawczą. To podróż do różnych zakątków świata, nie tylko Europy, ale również Afryki i Azji. Co ciekawe, wiele rzeczy zaskakuje. Jak choćby to, że toaleta spłukiwana wodą ma bardzo bogaty życiorys. Już ponoć 5000 lat temu w starożytnym Egipcie korzystano z kamiennych lub drewnianych toalet w otworami. Krzyżacy również korzystali już z toalety w dosłownym tego słowa znaczeniu, co potwierdzamy rodzinnie po zwiedzaniu zamku w Malborku. Czym była kąpiel dla starożytnych Rzymian, co takiego budowali Rzymianie, w celu doprowadzenia wody do miasta, jak wyglądały tureckie publiczne łaźnie, jak wyglądała higiena w średniowieczu, które obfitowało w różnych świętych? Mnie szczególnie zaintrygował rozdział o strojach kąpielowych. Charakterystyczne długie nogawki w biało-granatowe lub biało-czarne paski. Że też kobiety dały się wcisnąć w coś takiego? Zwykła kąpiel w morzu była naprawdę nie lada wyzwaniem. Jak się okazuje woda, kąpiel ma często rytualny charakter. Tak jest w judaizmie, islamie, hinduizmie i chrześcijaństwie. Dzieci znajdą w książce mnóstwo ciekawostek. W momencie pojawienia się jakiegoś zagadnienia, autorka zaraz w prosty sposób wyjaśnia, o co chodzi. W przypadku łaźni w Imperium Rzymskim pojawiają się Krzyżowcy. Czytelnicy otrzymują równolegle informację,kto to był i dlaczego tak był nazywany. Fantastyczna książka dla kogoś, kto lubi ciekawe historię, a nawet wręcz gawędy o życiu, które kiedyś wyglądało tak a nie inaczej. Mnie jeszcze naszła po lekturze tej książki taka refleksja: człowiek współczesny cieszy się dziś zdobyczami techniki z różnych epok. Niektóre rzeczy wydają się nawet oczywistymi – nieodzownym składnikiem codzienności: spłukiwana toaleta, prysznic, wanna, bieżąca woda. Tymczasem na pewno nie zawsze tak było, a poza tym patrząc na wyniki badań nie zawsze tak jest w dzisiejszym świecie. Nadal wiele gospodarstw domowych nie ma dostępu do pewnych wynalazków, o których mowa w tej pouczającej a zarazem pięknie wydanej lekturze. Nad ilustracjami Piotra Sochy rozpływam się wiosennie. Mnóstwo pracy. Kiedyś czytałam wywiad z ilustratorem, w którym opowiadał o książce o drzewach. Uświadomił mi wtedy, że każdy liść musiał być narysowany/ namalowany z osobna. A tych liści w książce były tryliony. Tutaj też mnóstwo szczegółów, szczególików. Każdy z nich to pociągnięcie pędzla/ kredki artysty. Doceniam TO!

Oniemiałam:) Kto by pomyślał, że brud i smród mogą stać się początkiem fascynującej przygody przez wieki. Przygody o walorach poznawczych, estetycznych, a nawet detektywistycznych. Czasami wydaje nam się, że tak, jak żyje się dziś, było zawsze. Ludzie mieli w domu toalety, bieżącą wodę, środki myjące. Tymczasem książka pokazuje i małym i dorosłym, że w różnych czasach...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Lisy nie kłamią Heike Drewelow, Ulrich Hub
Ocena 7,0
Lisy nie kłamią Heike Drewelow, Ulr...

Na półkach:

Dla mnie każda kolejna książka Ulricha Huba jest … wydarzeniem i niespodzianką. Każda inna. Teraz w mojej głowie pojawia się myśl: czym autor nas jeszcze zaskoczy? Najnowsza książka o tym, że lisy (ponoć) nie kłamią, podoba mi się. Dlaczegóż? Primo – bo jest wesoło. Nie zawsze, bo jednak pod przykrywką lekkiego potraktowania tematu, pewnej wesołości, autor stara się młodym czytelnikom (i nie tylko) przekazać coś ważnego. Ale – i to kolejny atut, bez jakiegoś zbędnego moralizowania. Secundo: może tylko ja tak mam, ale przy książkach Huba zaczynam kręcić loki. Właśnie tak: bo czytam, czytam rozdział za rozdziałem i się zastanawiam po co to wszystko i w jakim celu. I kręcę przy tym te loki, co łatwe nie jest, bo mam krótkie włosy. Dlaczego na przykład tygrys bez przerwy się obraża, a gęś sprawdza, czy aby na pewno nie zgubiła paszportu? Dlaczego pies ze służby ochrony lotniska jest niezłym gderkiem i wredkiem? U Huba wszystko jest po coś – a gdyby ktoś coś istotnego przegapił – zawsze można z przyjemnością wrócić do lektury. Niby fabuła się rozwija, ale gdzieś jest cel tego wszystkiego. I choć książkę czytałam, sama uśmiechnęłam się do siebie pod nosem na myśl o audiobooku, jakiejś superprodukcji, w której wystąpiłaby grupa lektorów. Może Krzysztof Gosztyła w roli narratora – oj, ten lektor, mistrz słowa, potrafi budować napięcie. A kto jako małpka, gęś, owca? Kto w roli lisa? Ale to takie moje marzenie, dygresja.

To historia, w której pewnie niejeden z nas się odnajdzie. Bo ci wszyscy różnorodni bohaterowie, to szeroki przekrój naszego społeczeństwa – ze wszystkimi wadami i zaletami, poglądami, oczekiwaniami. A wszystko dzieje się w poczekalni pewnego lotniska. Kilkoro stłoczonych zwierząt oczekuje na swoje loty: a dokładnie gęś, małpa, dwie owce, tygrys w okularach słonecznych, niedźwiedź panda. Każdy z bohaterów jest inny. Tygrys jest ponoć gwiazdą reklamy, z szerokim uśmiechem, pewny siebie i przebojowy. Owce są za to bardzo inteligentne, znają języki obce. Gęś bez przerwy gorączkowo grzebie w torebce z krokodylej skóry. Małpka faszeruje się lekami a gruby miś panda nudzi się i drzemie. Co rusz pojawia się pies, który stara się panować nad towarzystwem. I wtedy nagle pojawia się lis i to zmienia wszystko.

Dla mnie każda kolejna książka Ulricha Huba jest … wydarzeniem i niespodzianką. Każda inna. Teraz w mojej głowie pojawia się myśl: czym autor nas jeszcze zaskoczy? Najnowsza książka o tym, że lisy (ponoć) nie kłamią, podoba mi się. Dlaczegóż? Primo – bo jest wesoło. Nie zawsze, bo jednak pod przykrywką lekkiego potraktowania tematu, pewnej wesołości, autor stara się młodym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka bez słów. Wyłącznie ilustracje, wręcz obrazy pełne magii i znaczeń. Klimatyczna, ciemna. Do odczytania na wiele sposobów. Tylko kolorowe zwierzęta na czarnym i przejmującym tle. Nie wiadomo, co jest w oddali, co czai się w pobliżu. Ta czerń to dla mnie symbol NIEZNANEGO. Zwierzęta uciekają przed czymś, przed kimś (?), szukają swojego miejsca na Ziemi. Ta czerń jest paraliżująca wręcz – tak jak jest NIEZNANE. Zwierzęta są różne – na przykład żyrafa, słoń, niedźwiedź, mrówkojad. Wszyscy dzielnie posuwają się naprzód. Niektóre duże, inne małe i całkiem malutkie, stare, młode. Jest i Śmierć towarzysząca nam od początku. Pierwszy obraz przedstawia właśnie JĄ i olbrzymiego niebieskiego ptaka. Zwierzęta wędrują z pustymi rękoma (łapkami), z tobołkami i bez, okryte chustami, kocami. Podczas tej wędrówki przygotowują jedzenie, piorą swoje ubrania, śpią gdzie popadnie. Jednocześnie widać troskę jednych o innych. Zagubiona przez kogoś walizka jest dla Śmierci pozostawionym śladem. To trop, którym od tej pory wędruje Śmierć. I ona, i niebieski ptak będą teraz towarzyszyć uciekinierom. Jakże symboliczna jest scena z łodzią. Migranci wsiadają do niej, pokonują wiele mil morskich, by dotrzeć do szczęśliwego lądu. Nie straszne im fale, wiatr i burza. Niestety nie wszyscy docierają cali i zdrowi do celu. Ciągle towarzyszy im Śmierć, która szybuje nad głowami zwierząt na niebieskim ptaku. To książka pełna symboli, pełna różnych interpretacji. Zwierzęta tak różne, jak różni są ludzie – migranci z najdalszych zakątków świata. Wspaniała i zarazem wzruszająca lektura, punkt wyjścia do rozmów już z małymi dziećmi na trudne tematy: te dotyczące uchodźców, ofiar wojny. Bardzo podoba mi się pomysł przedstawienia nadziei. Ale to moja interpretacja. Ciemna jak noc, tło zmienia się stopniowo. Pojawiają się liście, kwiaty i owoce. Człowiek w obliczu nieszczęścia traci nadzieję, nie widzi wyjścia z sytuacji. Tymczasem zawsze znajdzie się jakaś droga, jakiś pomysł na smutki i nieszczęścia. Książka jest pięknie zilustrowana, daje nam wolną rękę do własnych interpretacji. Bo cóż znaczy chociażby scena z niedźwiedziem polarnym w środku książki? I z tym pytaniem Was zostawiam. Zajrzyjcie do środka. Koniecznie. Cały dochód wydawnictwa ze sprzedaży książki zostanie przekazany na rzecz Fundacji Ocalenie, zajmującej się pomocą uchodźcom, migrantom i repatriantom w Polsce.

Książka bez słów. Wyłącznie ilustracje, wręcz obrazy pełne magii i znaczeń. Klimatyczna, ciemna. Do odczytania na wiele sposobów. Tylko kolorowe zwierzęta na czarnym i przejmującym tle. Nie wiadomo, co jest w oddali, co czai się w pobliżu. Ta czerń to dla mnie symbol NIEZNANEGO. Zwierzęta uciekają przed czymś, przed kimś (?), szukają swojego miejsca na Ziemi. Ta czerń jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ubieramy Misia Janina Krzemińska, Stefania Szuchowa
Ocena 8,0
Ubieramy Misia Janina Krzemińska,&...

Na półkach:

Kolejne wspomnienie z dzieciństwa. Pamiętam, jak przed laty ubierałam misia. Ale od początku. Miś marzy o tym, by poznać świat, by przeżywać przygody. Jednak zanim Miś wyruszy w drogę, trzeba go ubrać. Ale jak? Może Miś zostanie marynarzem albo sprzedawcą lodów „Miś”, być może z lalami wybierze się na bal? A może zostanie konduktorem? Dla mnie to naprawdę wzruszająca wyprawa do czasów dzieciństwa. Pamiętam, że moja książka była z biblioteki – i absolutnie nie mogłam wycinać misiowych strojów, nacinać okienek tak, by można było je naprawdę otworzyć. U mnie działała wyobraźnia. Dodam, że „Bajki z okienkami” to nie tylko otwierane okienka. To również stoisko z lodami, łóżko dla misia, samochód, strój pajacyka. Wszystko można zrobić samemu. Do tego wiersz S. Szuchowej, bo przygody Misia, jego ubieranie i wybory zawodowe zostały opowiedziane rymami. Cudna książka, która wręcz zmusza do aktywnego czytania z dzieckiem, zaangażowania się na maksa. Akurat w tym przypadku nie ma drogi na skróty. Nie można tu zostawić malucha sam na sam z lekturą. Trzeba wycinać, kleić, dopowiadać historie. Po prostu dobrze się bawić.

A Wydawnictwu należą się podziękowania – za odkrywanie takich perełek z przeszłości.

Kolejne wspomnienie z dzieciństwa. Pamiętam, jak przed laty ubierałam misia. Ale od początku. Miś marzy o tym, by poznać świat, by przeżywać przygody. Jednak zanim Miś wyruszy w drogę, trzeba go ubrać. Ale jak? Może Miś zostanie marynarzem albo sprzedawcą lodów „Miś”, być może z lalami wybierze się na bal? A może zostanie konduktorem? Dla mnie to naprawdę wzruszająca...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Listy, listy, listy Czesław Janczarski, Juliusz Makowski
Ocena 7,9
Listy, listy, ... Czesław Janczarski,...

Na półkach:

Są takie książki, które mnie wzruszają. Książka „Listy listy listy” Czesława Janczarskiego właśnie do takich należy. Przemiłe wspomnienie z dzieciństwa. Teraz w nowej szacie, wydana przez wydawnictwo Dwie Siostry sprawia, że łezka w oku się kręci. Książka dla takich czytelników jak ja, którzy lubią wracać do lektur swojego dzieciństwa po latach i książka dla małych dzieci, ze wspaniałymi ilustracjami.
Niewątpliwie dziś trąci myszką, bo któż z nas pisze tradycyjne listy? I dlatego ta lektura jest niezwykle cenna, bo pokazuje rzeczywistość, która jeszcze niedawno była na wyciągnięcie ręki. Moje dzieci pewnie nie poznają tego dreszczyku emocji, kiedy to czekało się na list od ukochanej osoby. Choć kto wie. Życzę im takich właśnie uczuć, niecierpliwości, wyczekiwania, wypatrywania listonosza. Dziś są maile, Facebook, Instagram, sms-y. „Także list otrzymasz, cierpliwie poczekaj”. Krysia pisze do „Misia”, marynarz do mamy, Hanka do Basi. To, co się nie zmieniło – to pocztowa skrzynka na murze. Jak wyglądała praca na poczcie, jaką drogą wędrowały i wędrują nadal listy? Bo przecież nadal pisze się listy, choć znacznie mniej. A koperty najczęściej teraz kryją jakieś urzędowe pisma. Wędrówka milionów listów na świecie. A może ta książka zainspiruje nas, naszych bliskich, dzieci do tego, by napisać list do kogoś? Pamiętam, że jako mała dziewczynka dostałam list od mojej troszkę młodszej kuzynki. I zdębiałam, bo list kończył się prośbą: „odpisz list”. Książka inspiruje do zabawy w pocztę i listonosza. Można tu wycinać, kleić listy, skrzynkę pocztową, samochód i wagon pocztowy i torby listonosza.

Są takie książki, które mnie wzruszają. Książka „Listy listy listy” Czesława Janczarskiego właśnie do takich należy. Przemiłe wspomnienie z dzieciństwa. Teraz w nowej szacie, wydana przez wydawnictwo Dwie Siostry sprawia, że łezka w oku się kręci. Książka dla takich czytelników jak ja, którzy lubią wracać do lektur swojego dzieciństwa po latach i książka dla małych dzieci,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaczęłam czytanie tej książki od opowieści „Liść, dzieło Niggle’a”. Nie wiem, może to było coś w rodzaju wewnętrznego przeświadczenia, że tak właśnie być powinno. Bo tak naprawdę Niggle to ego Tolkiena. Tam malarz, tu pisarz. Malarz, który zaczyna malowanie obrazu od małego listka. Z niego rodzi się drzewo. A z niepozornego drzewa – drzewo przeradza się w… Drzewo. Tolkien stworzył swoistą krainę czarów. Niebezpieczne królestwo, w którym rozgrywają się niezależne od siebie opowieści. Zaskakujące, bo przyzwyczajeni do krasnoludów, ogrów i elfów z „Hobbita” czy „Władcy Pierścienia” chętnie przeczytamy choćby o Łaziku małym piesku, który ucieka z domu, udaje się w daleką podróż. Są tu smoki ze szponiastymi łapami, zaklęcia, które są w stanie powalić nawet smoka właśnie (jak się okazuje – bardzo dużego gadziego wrażliwca). Syrena z Głębokiego Niebieskiego Morza, morskie gobliny, Człowiek z Księżyca. W tych opowieściach aż roi się od niesamowitych postaci. Nie jestem w stanie opisać ich wszystkich. Tolkien jest bardzo subtelnym przewodnikiem po baśniowych krainach, pełnych wzgórz, rzek i mórz. Oczami wyobraźni przenosimy się do szerokiego świata z dziką puszczą, zdradliwymi bagniskami i Dzikimi Wzgórza. Do wioski Przylesie Wielkie, gdzie mieszka pewien Kowal, gdzie hucznie świętuje się Ucztę Grzecznych Dzieci i gdzie największym poważaniem cieszy się Mistrz Kucharski. Dużym zaskoczeniem była długa opowieść napisana wierszem – Przygody Toma Bombadila, która liczy aż 16 części. Już w „Hobbicie” Tolkien dał dowód swoich poetyckich umiejętności. Tymczasem ta wierszowana opowieść naprawdę mile mnie zaskoczyła: „Dziarski Tom Bombadil, co serce ma złote, Nosi żółte buty i modrą kapotę, Na to pas ma zielony, a spodnie ze skóry, I wysoki kapelusz, w nim łabędzie pióro”. Jeśli lubicie niespodzianki, lubicie być przez literaturę zaskoczeni – to książka dla Was.

Zaczęłam czytanie tej książki od opowieści „Liść, dzieło Niggle’a”. Nie wiem, może to było coś w rodzaju wewnętrznego przeświadczenia, że tak właśnie być powinno. Bo tak naprawdę Niggle to ego Tolkiena. Tam malarz, tu pisarz. Malarz, który zaczyna malowanie obrazu od małego listka. Z niego rodzi się drzewo. A z niepozornego drzewa – drzewo przeradza się w… Drzewo. Tolkien...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Spadek dla Bzika René Goscinny, Morris
Ocena 7,7
Spadek dla Bzika René Goscinny, Morr...

Na półkach:

Bzik jest psem podwórkowym pewnego zakładu karnego na Dzikim Zachodzie. Pewnego dnia w więzieniu pojawia się przedstawiciel firmy adwokackiej z informacją, że oto ten Bzik stał się spadkobiercą ogromnej fortuny niejakiego Svensona. Kopalnia srebra, saloon, hotel i większość budynków w chińskiej dzielnicy – to wszystko ma odtąd należeć do więziennego pieska. Bzik zdaje się być najbogatszym psem w całych Stanach. A gdybym Bzikowi przypadkiem coś się stało, wówczas cała wyżej wymieniona fortuna przypaść ma Joemu Daltonowi. Odtąd Joe zrobi wszystko, by przejąć fortunę po ekscentrycznym bogaczu.

Czytam od jakiegoś czasu komiksy o Lucky Luke’u i chyba nigdy nie zadałam sobie pytania, skąd wziął się u boku kowboja pies Bzik. Ta część serii właśnie to wyjaśnia. Sprawa jest prosta: Bzik potrzebuje pilnie ochrony przed Daltonem i na prośbę dyrektora więzienia zjawia się Lucky Luke. Oczywiście Luke nie bierze prośby na poważnie, ale w końcu zgadza się bronić zwierzaka przed Joe. Wyniknie z tego cała masa zabawnych perypetii, nieporozumień, przygód, pojedynków i sporów – jak to zwykle w serii o Lucky Luke’u bywa. Koniecznie zapoznajcie się z historią Bika. Czy Wy też lubicie bardziej te odcinki serii, w których występują bracia Daltonowie?

Bzik jest psem podwórkowym pewnego zakładu karnego na Dzikim Zachodzie. Pewnego dnia w więzieniu pojawia się przedstawiciel firmy adwokackiej z informacją, że oto ten Bzik stał się spadkobiercą ogromnej fortuny niejakiego Svensona. Kopalnia srebra, saloon, hotel i większość budynków w chińskiej dzielnicy – to wszystko ma odtąd należeć do więziennego pieska. Bzik zdaje się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Z tatą na dinozaury Wojciech Mikołuszko, Tomasz Samojlik
Ocena 7,7
Z tatą na dino... Wojciech Mikołuszko...

Na półkach:

Wojciech Mikołuszko w swoich książkach dla dzieci stawia na przygodę i wiedzę. To połączenie przyjemnego z pożytecznym. Tym razem tata wprowadza dzieci w świat dinozaurów. Jego ekipa poznawcza liczy 6 osób: tato Wojtek, Irena i czwórka dzieciaków w różnym wieku. Przewodnikami po tym świecie są naukowcy, pasjonaci, którzy na dinozaurach „zęby zjedli”. Zadziwia przede wszystkim bardzo wielka rodzina wszystkich dinozaurów. Bo ja osobiście przyznaję, że znałam tylko kilku przedstawicieli gatunku. Tymczasem okazuje się, było mnóstwo dinozaurów na lądzie, w wodzie i w powietrzu. To prawdziwe kompendium wiedzy na ten temat, to odpowiedzi na wiele pytań, to w końcu zachęcenie do poszukiwań Bo wydawać by się mogło, że same dinozaury żyły przed milionami lat, ale gdy się postaracie, znajdziecie ślady ich bytowania na Ziemi – i to tu, w Polsce. Dodam tylko, że dzięki opisom rodzinnych i przyjacielskich wypraw można dowiedzieć się, jak takie poszukiwania wyglądają, na co zwracać uwagę, jak być bardzo spostrzegawczy i uważnym. Kiedy żyły dinozaury, w jakich erach, co jadły, jak były zbudowane, dlaczego niektóre były niebezpieczne a niektóre całkiem przyjazne, które z nich miały troskliwych rodziców. Dużym atutem tej książki jest to, że przy każdym rozdziale, kolejnej wycieczce, jest podane miejsce wyprawy. Dzieciaki i tytułowy tata spotykają się z różnymi ludźmi, prowadzą rozmowy, zadają pytania. Z jednej strony to fajna książka o poszerzaniu horyzontów w temacie „dinozaury”. Z drugiej – to doskonały przepis na wspólne spędzenie czasu – z dziećmi, z przyjaciółmi. W czasie, gdy wiele rzeczy jest na wyciągnięcie ręki, dzieci i dorośli często zamykają się w swoich światach, taka książka to miód na serce. Wprawdzie pierwsze wydanie ukazało się w 2017 roku, ale ówczesna rzeczywistość niewiele różniła się od tej teraz. Tak więc to książka bardzo społeczna, pokazująca też zagadnienia z innych dziedzin. Jest tu trochę geografii, biologii, psychologii, metod badawczych. Dzieciom spodobają się charakterystyczne ilustracje Tomasza Samojlika.

Wojciech Mikołuszko w swoich książkach dla dzieci stawia na przygodę i wiedzę. To połączenie przyjemnego z pożytecznym. Tym razem tata wprowadza dzieci w świat dinozaurów. Jego ekipa poznawcza liczy 6 osób: tato Wojtek, Irena i czwórka dzieciaków w różnym wieku. Przewodnikami po tym świecie są naukowcy, pasjonaci, którzy na dinozaurach „zęby zjedli”. Zadziwia przede...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiedzieliście, że są pająki, które tkają sieć i jej nie tkają? Zazwyczaj pająki kojarzą nam się z osobnikami, które czyhają na ofiarę na utkanej przez siebie sieci – gdzieś w rogu pokoju, na gałęziach drzew, między sztachetami płotu. Już sam tytuł intryguje, prawda? Pająki budzą na pewno różne emocje. Jedni je lubią, inni niezbyt. Jedni ich się boją, krzyczą na ich widok wniebogłosy. Inni twierdzą z kolei, że „szczęśliwy dom gdzie pająki są”. Książka na pewno przybliża pająki, oswaja z nimi, zdradza mnóstwo tajników w ich życia. Mogę zapewnić, że po tej lekturze już żaden pająk nie będzie tylko … zwykłym pająkiem. A gdy ktoś się ich boi, może w końcu pokona swoją arachnofobię? Książka jest prawdziwą skarbnicą wiedzy na temat tych zwierząt znajdziecie w niej mnóstwo fascynujący w ciekawostek. Dla pająków na przykład najważniejszy jest dotyk. Gdy ofiara złapie się w sieć, pająk odbiera poruszanie jej nitek. To dla pająka sygnał, że właśnie coś się złapało w jego pułapkę, i że tego dnia nie pójdzie spać głodny. Pająki komunikują się, potrafią nieźle hałasować, niektóre chodzą po wodzie, inne latają z babim latem. To drapieżniki, bo odżywiają się owadami. Jak wygląda menu pająków, w jaki sposób krzyżak buduje swoje sieci, jakie są ich kształty i w jaki sposób są ustawione, jak pająki polują bez sieci, czy pajęczy jad jest niebezpieczny, które gatunki są kolorowe i cieszą oko, w jakich miejscach można spotkać te zwierzęta? Dzięki tej lekturze, ja wieloletnia posiadaczka dużego ogrodu, dowiedziałam się, że malutki zielony pajączek, który bardzo często występuje w moich różach to kwietnik. Dzieci przeczytają tutaj o wrogach pająków, ich cyklu życiowym w naszej strefie klimatycznej, zimowaniu. Czy wiedzieliście na przykład, że niektóre pająki w ogóle nie boją się mrozu? Zaciekawi Was pewnie rozdział o tym, że samce pająków bardzo starają się być wzorowymi zalotnikami – przygotowuję prezenty i tańczą. Niektóre gatunki są też wzorowymi rodzicami, zwłaszcza mama. Książka jest fantastycznie zilustrowana. Znam inne książki tej serii, ta również trzyma poziom. Zachęca do poszukiwań, obserwacji, wypraw. Nowość MULTICO.

Wiedzieliście, że są pająki, które tkają sieć i jej nie tkają? Zazwyczaj pająki kojarzą nam się z osobnikami, które czyhają na ofiarę na utkanej przez siebie sieci – gdzieś w rogu pokoju, na gałęziach drzew, między sztachetami płotu. Już sam tytuł intryguje, prawda? Pająki budzą na pewno różne emocje. Jedni je lubią, inni niezbyt. Jedni ich się boją, krzyczą na ich widok...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już się przyzwyczaiłam do tego, że Żubr Pompik co jakiś czas zabierał nas do kolejnego Parku Narodowego w Polsce. Wiedziałam jednak, że nadejdzie dzień powrotu i rozstania. I ten dzień właśnie nadszedł. Niedawno ukazała się 23 część z serii „Żubr Pompik. Wyprawy”. Nasz przyjaciel odwiedził już wszystkie parki narodowe razem ze swoimi rodzicami i z siostrą Polinką. W ostatniej części zwierzęta wracają do Białowieskiego Parku Narodowego. Sama książeczka, niewielka, niepozorna, nie za gruba, ma taką samą formę jak pozostałe. Jest symbol parku, kilka konkretnych informacji na temat tego miejsca, na środku oczywiście mapa ze wszystkimi parkami narodowymi w Polsce, na końcu krótki sprawdzian czytania ze zrozumieniem – czyli:co dzieci zapamiętały z danej wyprawy. Jak Puszcza Białowieska przywitała swoich mieszkańców, czy zwierzęta ucieszyły się z powrotu do domu, jak zareagowały inne znajome żubry z żubrzego stada? Dzieci mogą tutaj odwiedzić pierwotny las, poznać jego cechy charakterystyczne, kilku jego wybranych mieszkańców. Należy do nich rzekotka, mała żabka, która zimę spędza w błocie. A jeśli ktoś poczuje niedosyt, zatęskni za sympatycznymi żubrami, zawsze może wrócić do tych książek, które nas samych inspirują do podróży po Polsce. Oprócz tego przypominam, że przygody Pompika zostały zawarte również w innych książkach, większego formatu, z większą ilością tekstu. Do tego ukazały się też kartonowe książki z okienkami dla najmłodszych.

Już się przyzwyczaiłam do tego, że Żubr Pompik co jakiś czas zabierał nas do kolejnego Parku Narodowego w Polsce. Wiedziałam jednak, że nadejdzie dzień powrotu i rozstania. I ten dzień właśnie nadszedł. Niedawno ukazała się 23 część z serii „Żubr Pompik. Wyprawy”. Nasz przyjaciel odwiedził już wszystkie parki narodowe razem ze swoimi rodzicami i z siostrą Polinką. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Żubr Pompik razem z rodzicami i swoją siostrą Polinką udaje się do kolejnego, Poleskiego Parku Narodowego. Coś mi się zdaje, że te jego wyprawy po polskich parkach narodowych zmierzają ku końcowi. W środku każdej książki jest mapka ze wszystkimi parkami w Polsce – jest ich razem 23. A ta wyprawa nosi numer: 22. Tym razem odwiedzamy miejsca, gdzie są jeziora, bagna, lasy, torfowiska, najróżniejsze rośliny i zwierzęta. To prawdziwy raj dla wszystkich stworzeń. Tym razem żubrza rodzinka spotyka żółwicę– całą czarną, pokrytą mnóstwem żółtych plamek na skórze. Tytuł książki wskazuje, że będą tu również żurawie, a te są znane z tego, że… tańczą. Kto będzie przewodnikiem po Poleskim Parku Narodowym, jakie przygody czekają zwierzęta, czy żubry potrafią również tańczyć z gracją, dlaczego żurawie w ogóle tańczą? Książka w cudny sposób przybliża najmłodszym przyrodę polską. Zachęcam do zapoznania się z niewielkimi książkami na temat przyrody polskiej. Każda „parkowa” książka sprawdza, co dzieci zapamiętały z danej wyprawy. Na końcu znajdą one kilka pytań, które odnoszą się do przeczytanego tekstu. Na początku symbol danego parku, kilka konkretnych informacji, na środku wspomniana już mapa.
Klimat budują charakterystyczne ilustracje autora. Żubrza rodzina z przymrużeniem oka– na wesoło, do tego z wieloma ciekawostkami, informacjami na temat danego miejsca, które na pewno warto odwiedzić. Myślę, że ta seria zainspiruje do podróży wakacyjnych, weekendowych. Jak nic Żubr Pompik inspiruje.

Żubr Pompik razem z rodzicami i swoją siostrą Polinką udaje się do kolejnego, Poleskiego Parku Narodowego. Coś mi się zdaje, że te jego wyprawy po polskich parkach narodowych zmierzają ku końcowi. W środku każdej książki jest mapka ze wszystkimi parkami w Polsce – jest ich razem 23. A ta wyprawa nosi numer: 22. Tym razem odwiedzamy miejsca, gdzie są jeziora, bagna, lasy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnio uśmiałam się, ponieważ będąc w ogrodzie patrzę, idzie moja koleżanka z wielkim kartonem (z logo pewnej księgarni internetowej) na bagażniku roweru. Stwierdziła, że śpieszy się czytać i cieszyć zakupami, bo ma cały karton książek i najbardziej cieszy się na Wesołego Ryjka i Kaczkę Katastrofę. Powiedziałam jej, że mamy wspólnych idoli. Wesoły Ryjek zaczyna każdą swoją opowieść od charakterystycznych słów: „Dzień dobry, nazywam się Wesoły Ryjek. Dziś … ” w książce znajdziecie 10 krótkich historyjek z życia prosiaczka i jego rodziców. Wszystkie dotyczą spraw ważnych dla dzieci. Okazuje się na przykład, że korki potrafią utrudnić życie wszystkim. I tym, którzy spieszą się na wizytę do pana doktora i panom doktorom, którzy spieszą się, by przyjmować pacjentów. Fajnie jest planować z rodzicami wakacje. I jest to okazja do tego, by mówić o swoich marzeniach i planach. I choć nie wszystkie te marzenia się spełniają, to jest się razem, dyskutuje i buduje relacje. Czy ja na początku tego wpisu wspominałam może coś o ogrodzie? Och, jak mi się bardzo podobała historyjka pod tytułem „Coś ważnego”. Nadeszła zima, a mama Wesołego Ryjka zapomniała otulić swoje cudowne kwiaty w ogrodzie. Wesoły Ryjek pociesza mamę, by się nie martwiła i by specjalnym materiałem otuliła wszystkie delikatne i wrażliwe rośliny. Podobała mi się nauka z tej historii: kwiaty, tak jak i prosiaczki, trzeba chronić przed zimnem. Trzeba je otulać, bo wtedy jest szansa, że znowu zakwitną. Wojciech Widłak umie trafić do dzieci, do ich serduszek. Są to ciepłe opowieści dla dzieci, krótkie, napisane prostym językiem, z jakimś ukrytym przesłaniem. Oczywiście klimat tych historii budują też ilustracje Agnieszki Żelewskiej. Są po prostu cudne, cudne.

Ostatnio uśmiałam się, ponieważ będąc w ogrodzie patrzę, idzie moja koleżanka z wielkim kartonem (z logo pewnej księgarni internetowej) na bagażniku roweru. Stwierdziła, że śpieszy się czytać i cieszyć zakupami, bo ma cały karton książek i najbardziej cieszy się na Wesołego Ryjka i Kaczkę Katastrofę. Powiedziałam jej, że mamy wspólnych idoli. Wesoły Ryjek zaczyna każdą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cudna jest ta książka – dla wielbicieli kotów, różnej maści zwierzaków i nie tylko. Na pewno też dla miłośników sztuki, bo każdy z kocich obrazów nawiązuje do jakiegoś mniej lub bardziej znanego dzieła sztuki. Mną te koty zawładnęły całkowicie. I choć jestem bardziej psiarą niż kociarą, to nie sposób nie ulec ich urokowi. Rude, brązowe, szare, czarne. Już okładka intryguje. Obraz nawiązujący do słynnego autoportretu van Gogha. Ciekawe, co holenderski artysta powiedziałby na swojego rudego sobowtóra o kocich i zielonych oczach? To już druga edycja, odsłona sztuki z pazurem. Tymczasem tutaj możecie znaleźć mnóstwo ciekawych obrazów, które mieliście możliwość podziwiać w różnych przybytkach sztuki, w albumach z obrazami, dziełami sztuki. Trzeba na tę książkę patrzeć z przymrużeniem oka, z humorem. Zresztą taki był zamysł tej edycji. W przedmowie czytamy: „Celem Susan zawsze było rozśmieszać i bawić, w związku z czym od czasu do czasu musiała się mierzyć z oskarżeniami o artystyczną herezję.” Ja też się dobrze bawiłam oglądając tę książkę, widząc zamiast słynnej Wiosny Sandro Botticelliego kocie piękności, zamiast Madonny wśród skał Leonardo da Vinci kocią świętość. Obrazy Rafaela Santi, Tycjana, również artystów nieznanych, Rembrandta, czy Goi. Niektóre z tych obrazów od razu rozpoznaję, niektóre są nowością. Sama książka skłania mnie do szukania oryginału. Intryguje mnie obraz „Życie w londyńskim omnibusie” czy „Mariana”. Zachwyca delikatność szalika na „Portrecie lady Frances Cranfield” czy gra światła na obrazach: „Dziewczyna czytająca list” i „Koronczarka”. Różna tematyka, różne epoki, portrety, sceny rodzajowe. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.

Cudna jest ta książka – dla wielbicieli kotów, różnej maści zwierzaków i nie tylko. Na pewno też dla miłośników sztuki, bo każdy z kocich obrazów nawiązuje do jakiegoś mniej lub bardziej znanego dzieła sztuki. Mną te koty zawładnęły całkowicie. I choć jestem bardziej psiarą niż kociarą, to nie sposób nie ulec ich urokowi. Rude, brązowe, szare, czarne. Już okładka intryguje....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tajemnica detektywa Martin Widmark, Helena Willis
Ocena 7,8
Tajemnica dete... Martin Widmark, Hel...

Na półkach:

Staram się policzyć wszystkie części, które zostały wydane w ramach: „Biura Detektywistycznego Lassego i Mai”. Przychodzi mi to z pewnym trudem, ponieważ liczba poszczególnych tomów jest dość spora. Na szczęście z pomocą przychodzi mi sama książka: na początku można znaleźć zestawienie. 28 tomów – to jest coś, prawda? Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby czytać po kolei. Jednak każdy tom można traktować jako odrębną historię. Tak jest i tym razem. Znów przenosimy się do szwedzkiego miasteczka Valleby. I od samego początku niespodzianka, gdyż pojawia się… konkurencja. Co mam na myśli? Najpierw w sklepie jubilerskim Muhammeda wyje alarm. Pod drzwiami robi się zbiegowisko, pojawiają się również detektywi znani w okolicy: Lasse i Maja. Kiedy zagrożenie mija, okazuje się, że w sklepie nie było żadnego włamania i najprawdopodobniej to kot uruchomił alarm. Potem ma miejsce włamanie do miejskiego muzeum: zaginął cenny obraz. Lasse i Maja są bardzo podejrzliwi – wszystko wydaje im się dziwne. Na dodatek pojawia się nieznajomy mężczyzna, który zaczyna grać pierwsze skrzypce w policyjnym dochodzeniu. To Torkel Knot, który jest „wybitnym detektywem”. To on w zawrotnym tempie wykrywa sprawcę. Szybko rzuca podejrzenie na baristę Dina. Na szczęście Lasse i Maja mają detektywistycznego nosa i czują, że coś tu nie pasuje. Czy Knot jest naprawdę renomowanym detektywem? Kto jest prawdziwym sprawcą kradzieży w muzeum? Martin Widmark (tekst) i Helena Willis (ilustracje) trzymają poziom. Dzieci znajdą tutaj ciekawą i trzymającą w napięciu fabułę. Książka zachęca też do pierwszych samodzielnych prób czytelniczych: duża czcionka, szeroka interlinia, krótkie rozdziały. Każda kolejna część serii, jaka pojawia się na rynku, jest już kolorowa. Tymczasem ja pamiętam czarno-białe wydania. I po latach muszę przyznać, że mam duży sentyment do pierwszego tomu serii: „Tajemnicy diamentów”. Fajne jest to, że w poszczególnych częściach można spotkać ulubionych bohaterów, z którymi znamy się już wiele, wiele lat. To już 28 tomów serii – fju, fju!!! Super!

Staram się policzyć wszystkie części, które zostały wydane w ramach: „Biura Detektywistycznego Lassego i Mai”. Przychodzi mi to z pewnym trudem, ponieważ liczba poszczególnych tomów jest dość spora. Na szczęście z pomocą przychodzi mi sama książka: na początku można znaleźć zestawienie. 28 tomów – to jest coś, prawda? Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby czytać po kolei....

więcej Pokaż mimo to