-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1156
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać409
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2024-05-28
2024-05-23
„Doktor wyjechał, a ja naprawdę nie wiem, czy potrzebna jest biografia mojego ojca. Boję się, że jeśli potraktuję ją zbyt drobiazgowo, może się okazać, że chcąc wyleczyć się całkowicie, musiałbym przedtem przeanalizować jego osobę, co uniemożliwiłoby moją kurację. Odważnie brnę jednak naprzód, bo wiem, że gdyby ojciec potrzebował kuracji psychoanalitycznej, przeprowadzałby ją na zupełnie inną chorobę. A więc, by nie tracić czasu, opowiem o nim tylko, co może ożywić wspomnienia o mnie samym.”
Zeno Cosini to jeden z najbardziej nieznośnych, niemożliwych oraz wnerwiających bohaterów literackich, z jakim było mi dane ostatnio się zetknąć. Jednocześnie nie da się go opuścić, a więc śledzi się jego przemyślenia, rozdmuchane ego, zdrady i wszelkie uczynki, które składają się na jego irytującą personę. Namówiony przez swojego lekarza, Zeno postanawia spisać historię swojego życia, zaczynając od perypetii z próbą rzucenia palenia, poprzez śmierć ojca, sposób, w jaki znalazł swojej żonę, a następnie kochankę, kończąc na jego relacji z handlem oraz przygodę z psychoanalizą.
Italo Svevo wiele lat czekał na skomponowanie dzieła swojego życia. Dwie pierwsze powieści przeszły bez echa i dopiero po namowie James’a Joyce’a, mając już sześćdziesiąt pare lat, tworzy dzieło swojego życia w postaci „Zeno Cosini”. Trzeba wiele talentu i wnikliwości, by stworzyć bohatera wypchanego skrajności oraz przeciwieństwami, który uważa się za jedynego rozsądnego w rodzinie, kobiety mając za głupsze istoty, a partnerów handlowych za mniej roztropnych. Svevo dodatkowo odważnie pogrywa sobie z kwestią moralności, Cosini nie wzdryga się od molestowania młodszych, od kopnięcia psa czy braku współczucia dla cierpiących. Cosini przeprowadza nas od przeszłości do teraźniejszości, by pozostawić nas z głośno wybrzmiewającą refleksją na temat natury człowieka, czy aby to on sam nie jest największą chorobą cywilizacji?
Nie zniechęcajcie się personą Cosiniego, bo Svevo napisał dzieło totalne, po którym się płynie i od którego nie odwraca się i nie ucieka w popłochu.
tłum. Zofia Ernstowa
„Doktor wyjechał, a ja naprawdę nie wiem, czy potrzebna jest biografia mojego ojca. Boję się, że jeśli potraktuję ją zbyt drobiazgowo, może się okazać, że chcąc wyleczyć się całkowicie, musiałbym przedtem przeanalizować jego osobę, co uniemożliwiłoby moją kurację. Odważnie brnę jednak naprzód, bo wiem, że gdyby ojciec potrzebował kuracji psychoanalitycznej, przeprowadzałby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-17
Niektórym nie trzeba przedstawiać samej postaci i twórczości Angelou, ale jeśli podróż przez życie i pisanie autorki wciąż przed Wami, to oj, ależ Wam zazdroszczę.
Maya Angelou przeżyła tak wiele, że jej autobiografie czyta się jak niesłychane powieści, zapominając, że to wszystko to nie fikcja, ale jej prawdziwe traumy, małe i większe bitwy, sukcesy i porażki. Pierwszy tom przybliżył nam traumatyczne dzieciństwo na amerykańskim Południu, którego skutkiem było pięcioletnie milczenie malej dziewczynki. Książka, która przyniosła autorce uznanie i stała się symbolem odwagi oraz odporności psychicznej. Można powiedzieć, że każdy kolejny tom jest dowodem tego pierwszego. W każdym z nich Angelou przeprowadza nas przez swe niewyobrażalne życie, które staje się jednocześnie obszarem do rozprawy o kwestiach rasy, różnicach klasowych czy o samotnym macierzyństwie.
Trzeci tom przenosi nas już w bardziej dojrzałe życie autorki. Czas, w którym rozwija się jej kariera muzyczna i niezależność finansowa, by móc w końcu zapewnić godne życie swojemu synowi. Jest to świadectwo kobiety, która stopniowo zrywa z naiwnością i nie daje się już tak łatwo zwodzić mężczyznom oraz podejmuje rozsądne decyzje dotyczące pracy i przyszłości. Ta część ma swój rytm niczym dobrze napisana pieśń. Angelou czyta się płynnie i z pełnym zaangażowaniem oraz zaciekawieniem, ponieważ autorka posiada niesamowity dar prowadzenia narracji, wokół którego rozsiadamy się wygodnie i od którego nie możemy się oderwać.
Niektórym nie trzeba przedstawiać samej postaci i twórczości Angelou, ale jeśli podróż przez życie i pisanie autorki wciąż przed Wami, to oj, ależ Wam zazdroszczę.
Maya Angelou przeżyła tak wiele, że jej autobiografie czyta się jak niesłychane powieści, zapominając, że to wszystko to nie fikcja, ale jej prawdziwe traumy, małe i większe bitwy, sukcesy i porażki. Pierwszy...
2024-05-11
2024-05-11
„Kochaj go - powiedział Jacques gwałtownie - kochaj go i pozwól mu się kochać. Czy może być coś ważniejszego pod słońcem? Jak długo to może trwać, w najlepszym razie? Przecież obaj jesteście mężczyznami i macie mnóstwo do załatwienia. Tylko 5 minut, zapewniam cię, nie więcej i to na ogół helas! po ciemku. Jeśli jesteś zdania, że te minuty są brudne, to istotnie są brudne, bo nic z siebie nie dasz, bo zlekceważysz ciało swoje i jego. Możecie jednak uchronić swoje życie przed brudem, możecie sobie nawzajem ofiarować coś, co was uczyni lepszymi, na zawsze, pod warunkiem, że nie będziecie się wstydzić i asekurować.”
Wydaje się, że „Mój Giovanni” nie potrzebuje przedstawienia czytelnikom znającym twórczość Baldwin’a, ale pierwszy raz dzięki posłowiu tłumacza, dowiaduję się, że to wielkie dzieło autora było długo skrywane w „szafie”. Czytając posłowie i historię samego tłumacza oraz jego drogę do przetłumaczenia (nie będę wam jej zdradzać) czułam, że czytam coś równie poruszającego i ważnego, jak sama powieść Baldwin’a.
Dziś pozycja już klasyczna, która nie traci na aktualności i porywa czytelnika bez względu na czas. Giovanni, niosący w sobie eteryczny smutek i urok, przyciąga do siebie David’a, Amerykanina, który przebywa w Paryżu ze swoją dziewczyną uciekając od pustki egzystencjalnej, która w żaden sposób nie chce się zapełnić. Tych dwoje połączy fatalne zauroczenie, które będzie się rozgrywać w idealnie dopasowanym tle paryskiej nocy pełnej gwaru, barów i nikłego wiązania końca z końcem. Tych dwoje żyje od kolejnego postawienia im przez kogoś drinka do kolejnej postawionej im kolacji przez kogoś bogatszego. David’a wyrzucają z hotelu, a Giovanni mieszka w tak zwanej służbówce, gdzie ich miłość rozwija się i jednocześnie gnije.
Tytuł oryginału, „Giovanni’s room”, wybrzmiewa we mnie znacznie bardziej i oddaje piękny tragizm uczucia tych dwojga, ale także każdego kto ze wstydem chowa gdzieś swoją miłość. „Mój Giovanni” to znacznie więcej niż opowieść o mężczyznach, którzy walczą ze swoją tożsamością i seksualnością. To także walka emigrantów ekonomicznych, każdego „innego”, którego Europa miała porwać i poprowadzić ku lepszemu. To książka ponadczasowa, gdzie każdy odkryje swój „pokój”, w którym schował swoją miłość i jednocześnie ją zdradził. O pięknie języka i sile opowieści, jaką potrafi stworzyć Baldwin wspominać nie muszę, bo to niezaprzeczalna oczywistość.
tłum. Andrzej Selerowicz
„Kochaj go - powiedział Jacques gwałtownie - kochaj go i pozwól mu się kochać. Czy może być coś ważniejszego pod słońcem? Jak długo to może trwać, w najlepszym razie? Przecież obaj jesteście mężczyznami i macie mnóstwo do załatwienia. Tylko 5 minut, zapewniam cię, nie więcej i to na ogół helas! po ciemku. Jeśli jesteś zdania, że te minuty są brudne, to istotnie są brudne,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-06
„Nie widziała już nic. Wszystko było strachem, nienawiścią. Na wszystkim ciążył grzmot, a elektryczne wyładowania spadały w dół z gniewem, cięte co chwila na nowo poziomymi deszczułkami zamkniętych żaluzji w górze. I oto skorpion, obudzony, ruszył naprzód, jak gdyby z boku, jak gdyby chciał ją okrążyć, a ona drżąc cofnęła się w głąb swojej samotnej istoty, wyciągnąwszy przed siebie rękę lodowatą i zmęczoną, jak gdyby go chciała zatrzymać. Włosy spływały na jej czoło, nie śmiała się odezwać suchymi, bezkrwistymi wargami: nikt, nikt by jej nie usłyszał w tym huku. I do kogóż się zwrócić w tym czasie odmienionym, gdy tyle nienawiści, po latach, zwróciło się przeciw niej? Jeżeli własne dzieci z biegiem lat stały się daremnym cierpieniem, kwiatem cmentarzy: zagubione!… w marności ziemi…
Potraficie przyznać sami przed sobą, że lektura była dla was trudna? Gadda dał mi niezły wycisk. „Poznawanie cierpienia” to książka, która wymyka się definicjom powieści i wydłuża czytanie swoich niecałych 300 stron na wiele dni. Dlaczego trudna? Niełatwo załapać tutaj jeden wiodący wątek czy bohatera, za którym można by linearnie podążać. Opis fabuły zapowiada zgłębienie narastającego konfliktu pomiędzy synem a matką w wymyślonym przez autora kraju przypominającym trochę Argentynę a trochę Włochy.
Zatem fabuła brzmi jak coś, co powinno być łatwe do prześledzenia, ale wcale takie nie jest. Gadda opowiada niejako obrazami i językiem. Gdy czytelnik zdecyduje się puścić wodzę i oddać się po prostu warstwie językowej, to znajdzie tu piękną, dziką i nieokiełznaną prozę pełną mroku, bólu i skomplikowanych relacji. Mimo trudności w odbiorze, Gadda pisze tak, jak rozgrywa się wybitną partię szachów. Pionki przemieszczają się po planszy językowej z gracją i zachwycają swą podróżą po uniwersum cierpienia.
tłum. Halina Kralowa
„Nie widziała już nic. Wszystko było strachem, nienawiścią. Na wszystkim ciążył grzmot, a elektryczne wyładowania spadały w dół z gniewem, cięte co chwila na nowo poziomymi deszczułkami zamkniętych żaluzji w górze. I oto skorpion, obudzony, ruszył naprzód, jak gdyby z boku, jak gdyby chciał ją okrążyć, a ona drżąc cofnęła się w głąb swojej samotnej istoty, wyciągnąwszy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-08
„Hiroszima jest w każdym człowieku w Japonii, w każdym człowieku na świecie.”
Autor początkowo pragnął stworzyć osobistą historię opieki zdrowotnej nad hibakusha (tak nazywano ocalałych po bombardowaniu). Nie potrzebował wiele czasu, by się przekonać, że to nie rząd zbudował ten system opieki, ale od zera zrobili to ludzie nieustannie stawiający opór władzom. Stąd wzięła się chęć, by skupić się na konkretnych postaciach, bohaterach tego ludzkiego dramatu. Zapoznamy się zatem z historiami doktora ocalałego i jednocześnie leczącego w Szpitalu Ofiar Bomby Atomowej, redaktorkę gazety „Rzeki Hiroszimy” oraz młodej hibakusha pracującej w prywatnej klinice.
W tym niewielkim zbiorze esejów porusza też wszystko pomiędzy. Każdy rozdział wprowadzany jest ilustracją i krótką relacją ocalałych. Czasami miałam wrażenie, że to one najbardziej uderzają w czytelnika niż to, co w esejach. Te ilustracje i niewielkie historie pochodzą z „Pikadona”, małej książeczki obrazkowej opublikowanej w 1950 roku, która przytacza 64 historie za pomocą rysunków. Autor liczy na jej wznowienie i ja szczerze też, ponieważ jest to wyjątkowe świadectwo.
„Hiroszima jest niczym najdotkliwiej obnażona rana całej ludzkości. Nadzieja na odzyskanie człowieczeństwa to jeden pęd, który stamtąd wyrasta.”
Powyższy cytat najlepiej oddaje ducha książki i jej cel, o którym nie można zapominać, zwłaszcza w dobie dzisiejszych konfliktów. Autor stawia pomnik wszystkim hibakusha, przede wszystkim lekarzom, którzy nie opuścili swych stanowisko, mimo tego, że sami byli ofiarami ostrych skutków promieniowania. Podkreśla ich niezłomność w pierwszych dniach, ale i lata leczenia chorób popromiennych oraz wytrwałość tych, którzy chcieli udowodnić, że białaczka jest skutkiem wybuchu. Co dziś wydaje się oczywistym, wtedy wymagało upartych działań i licznych dowodów.
Podsumowując jest to temat dla mnie niezgłębiony, że aż zwyczajnie chce się więcej. Choć te eseje były pisanie w latach 60-tych XX wieku, to mogłyby być kontynuowane do dziś.
tłum. Dariusz Latoś
„Hiroszima jest w każdym człowieku w Japonii, w każdym człowieku na świecie.”
Autor początkowo pragnął stworzyć osobistą historię opieki zdrowotnej nad hibakusha (tak nazywano ocalałych po bombardowaniu). Nie potrzebował wiele czasu, by się przekonać, że to nie rząd zbudował ten system opieki, ale od zera zrobili to ludzie nieustannie stawiający opór władzom. Stąd wzięła...
2024-05-01
„Okropnie ją to zmartwiło, że wieczna obecność Staruszki jest dla niej taka drażniąca. Ani trochę nie kochała mniej swojej matki niż ojca, tylko uczucie to było zupełnie inne. Od siedmiu lat nie przebywała w domu, nawet jako gość. Kiedy przyjeżdżała do rodziców, nocowała w klinice albo zatrzymywała się w hotelu. Dopiero teraz, tu w Budapeszcie, poznała matkę jako starą kobietę i nagle zrozumiała, że w myślach zachowała jej młodzieńczy obraz. Obraz istoty pogodnej, wyrozumialej i przystępnej. Uśmiechała do niej z przeszłości trochę bojaźliwa, urocza trzpiotka.”
„Piłat” to moje kolejne spotkanie z prozą węgierskiej autorki i śmiało mogę powiedzieć, że tworzyła ona arcydzieła. Nie znajdę takich słów, nie zrobię takiego zdjęcia, które sprawiłoby, że algorytmy mediów społecznościowych pokażą ją wystarczającej liczbie czytelników, którzy powinni popytać o nią w antykwariatach bądź bibliotekach. Choć niezmiernie mnie dziwi, że żaden wydawca nie bierze się jeszcze za jej wznowienia!
Szabo ujmuje mnie tym, że nie tworzy przegadanych czy przeładowanych traumami fabuł, by jednak przekazać w swoich powieściach niebywały ładunek emocjonalny, który emanuje pięknem smutku. Jeśli można powiedzieć, że smutek jest piękny, to Szabo zasnuwa nim całą swą powieść, by poruszać struny czytelniczych serc. Mamy tutaj niemalże wzorową córkę - Iza jest lekarką, która przyjmuje do siebie swoją mamę, wspomnianą w cytacie Staruszkę, która zostaje wdową. Staruszka wydaje się być dość niesamodzielna i początkowo spada jej kamień z serca, gdy córka przygarnia ją do siebie i ściąga z niej odpowiedzialność podejmowania życiowych decyzji. Szybko po przyjeździe okazuje się jednak, że starych drzew się nie przesadza. Zgiełk miasta, nowe sprzęty, jedynie pozostałości, które córka przywiozła ze starego domu, sprawiają, że Staruszka nie może znaleźć sobie miejsca, a Iza nie radzi sobie z obecnością osoby wymagającej uwagi.
„Piłat” to głęboko psychologiczna opowieść o samotności w starości i w rodzinie. Tutaj miłość, pomimo najlepszych chęci, gubi się w pokoleniowej wyrwie, która może doprowadzić do tragedii. Szabo dołącza do moich ukochanych pisarek, dzięki swojej umiejętności budowania skomplikowanych postaci na wskroś ludzkim językiem, który nie rozpycha się ornamentami i przesadną tkliwością.
Nie zastanawiajcie się tylko szukajcie swoich egzemplarzy zanim znikną!
tłum. Olga Wybranowska
„Okropnie ją to zmartwiło, że wieczna obecność Staruszki jest dla niej taka drażniąca. Ani trochę nie kochała mniej swojej matki niż ojca, tylko uczucie to było zupełnie inne. Od siedmiu lat nie przebywała w domu, nawet jako gość. Kiedy przyjeżdżała do rodziców, nocowała w klinice albo zatrzymywała się w hotelu. Dopiero teraz, tu w Budapeszcie, poznała matkę jako starą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-27
„Był podejrzany. W świetle zaistniałych podejrzeń działanie prospołeczne stało się antyspołeczne, przestępcze. Carl Lange stwierdził, że po wizycie na policji mniej zajmuje go podejrzenie o gwałt niż Hans Osmundsen, a raczej to, co on uosabia. Hans Osmundsen był wrogiem. W oczach Charliego Langego reprezentował zimną, inteligentną arogancję władzy. Streszczenie przez niego raportu policyjnego stanowiło majstersztyk; żadna z wypowiedzi Osmundsena nie była wprost nieprawdziwa, była natomiast tendencyjna w starannie przemyślany sposób.”
Kolejna książka z serii Cymelia to świetne czytelnicze zakończenie kwietnia. Ponownie jest to spotkanie z niewielką rozmiarowo, ale bogatą w treści pozycją od Artrage. Na tę książkę składają się dwie nowele, które absolutnie mnie pochłonęły i zachwyciły językowo. Powyższy fragment pokazuje w jakie cudowne meandry podejrzeń zabierze nas pierwsza nowela napisana w iście kafkowskim stylu. Carl Lange pewnego dnia słyszy pukanie do drzwi, za którymi czeka na niego policja z poważnymi podejrzeniami. Okazuje się, że niedaleko widziano mężczyznę o podobnym rysopisie, który jest podejrzany o molestowanie seksualne nieletniej. Autor po mistrzowsku przeprowadza nas przez wzajemne intelektualne przepychanki śledczego i podejrzanego. Jednocześnie będzie balansował na mglistej, rzekomej winie Carla oraz na zgrabnych próbach wyciągnięcia przyznania się do winy przez Hansa. Niewielka nowela, którą aż chciałoby się zobaczyć zekranizowaną.
W drugiej, tytułowej noweli przemawia do nas w krótkich opowiadaniach zrzędliwy staruszek, który przesiaduje w domu z powodu nie do końca władnych już nóg. Jego obserwacje otoczenia i życia pełne są trafnych diagnoz niepozbawionych sarkazmu. Jak sam stwierdza: „Jestem zbyt zdrowy, choć nie mam już po co.” Thomas z pewnością zapadnie mi w pamięć jako piękna próbka prozy autora. Czytelnika ucieszą też zapatrywania autora na sztukę dołączone na końcu książki. Sprawdźcie sami. Poniższy cytat wywołał we mnie dokładnie to, co zamierzył Kjell w swojej twórczości:
„Wszelka sztuka ma być czymś, co grzebie w ludziach, co ich kłuje, co być może budzi w nich lęk. Moim zdaniem takie jest zadanie sztuki. Nie kołysać do snu. Nie opowiadać ślicznych historyjek.”
„Był podejrzany. W świetle zaistniałych podejrzeń działanie prospołeczne stało się antyspołeczne, przestępcze. Carl Lange stwierdził, że po wizycie na policji mniej zajmuje go podejrzenie o gwałt niż Hans Osmundsen, a raczej to, co on uosabia. Hans Osmundsen był wrogiem. W oczach Charliego Langego reprezentował zimną, inteligentną arogancję władzy. Streszczenie przez niego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-19
Kolejne spotkanie z twórczością Ottessy, które w dalszym ciągu mnie do niej nie zniechęca. Tym bardziej fascynuje mnie jej wyobraźnia, która potrafi osądzić fabułę w kompletnie różnych okresach historii, przedstawić nam kompletnie różnych bohaterów oraz tematykę. Wspólnym mianownikiem z kolei będzie zawsze umiejętność tworzenia antypatycznych postaci i wątków graniczących z dobrym gustem. Jedno jest pewne - Ottessa nie boi się szokować.
Tym razem zabiera nas do średniowiecznej wioski, tytułowej Lapvony. Jesteśmy rzuceni w czeluści krainy wypełnionej nikczemnymi postaciami, które z pozoru są bardzo bogobojne, a w środku zżera je brud i zepsucie. Historia skupia się wokół postaci Marka, niepełnosprawnego chłopca, którego imają się liczne nieszczęścia, ale jednak to zbrodnia, którą on popełni rozpędzi losy całej wioski.
Ottessa potrafi pisać w taki sposób, że mimo całego brzydoty, a wręcz okazjonalnego obrzydzenia, które wzbudzają jej nieokiełznane wątki, to czytelnik mimo wszystko zostaje do końca. Nie zabraknie tutaj krwi, wszelakich płynów ustrojowych, przekrzywionych kończyn, wątki, które jednych zniechęcą, a drugich zatrzymają na tej karuzeli absurdu i zepsucia. Ottessa umiejętnie przemyca współczesne elementy do średniowiecznego świata, oscylując na granicy tragikomedii. Pozostaję fanką szaleństw, które serwuje nam wyobraźnia autorki.
Ktoś mógłby się pokusić o stwierdzenie, że morał tej opowieści nigdzie nas nie doprowadza, ale czyż zło i zepsucie zazwyczaj nie mają logicznego wytłumaczenia? „Lapvona” pochłania czytelników w swoim mroku i nie wypuszcza.
Kolejne spotkanie z twórczością Ottessy, które w dalszym ciągu mnie do niej nie zniechęca. Tym bardziej fascynuje mnie jej wyobraźnia, która potrafi osądzić fabułę w kompletnie różnych okresach historii, przedstawić nam kompletnie różnych bohaterów oraz tematykę. Wspólnym mianownikiem z kolei będzie zawsze umiejętność tworzenia antypatycznych postaci i wątków graniczących z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-14
Tommi Parrish nazywani nowym, świeżym oddechem i głosem wśród współczesnych twórców powieści graficznych wraca po trzech latach intensywnej pracy z nowym komiksem. Tym samym przypomina mi, że opowiadać możemy nie tylko słowami, ale wymownymi obrazami, gestami i kolorami. Postacie są ponownie niejasne znaczeniowo. Ich płeć wydaje się być płynna, kształty, co za tym idzie płeć, nie do końca doprecyzowane. Małe głowy, pokaźne korpusy i feeria barw w komiksach Parrish sprawiają, że czujemy się jakbyśmy trzymali w rękach małe dzieło sztuki.
To, co urzekło mnie w poprzedniej powieści była ta międzyludzka niezręczność, która pojawia się za każdym razem, gdy próbujemy się do kogoś zbliżyć, podczas gdy sami jesteśmy nieposkładani. Znów można tutaj poczuć pokraczność bohaterów, którzy wciąż chybiają siebie, a proza życia pochłania ich bez reszty, nie zostawiając niemal miejsca na miłość.
Fabuła krąży wokół Elizy i Sashy. Ta pierwsza jest samotną matką ledwo wiążącą koniec z końcem. Ta druga jest dwudziestoparolatką, która ponownie zamieszkuje z rodzicami i okazjonalnie dorabia jako prostytu***. Obie próbują przetrwać w świecie, w którym trudno o bliskość, zaufanie i sukces. Szkoda zdradzać więcej z fabuły czy plansz komiksu, bo takie powieści graficzne trzeba po prostu doświadczyć zmysłami.
To psychologiczna powieść graficzna, która ponownie ukazuje nam jak przypadkowe zderzenia z mogą nas pozostawić w jeszcze głębszym poczuciu wyobcowania, odstawania oraz niepewności. Parrish balansują na krawędzi płci, orientacji seksualnej i trudzie teraźniejszych relacji.
Tommi Parrish nazywani nowym, świeżym oddechem i głosem wśród współczesnych twórców powieści graficznych wraca po trzech latach intensywnej pracy z nowym komiksem. Tym samym przypomina mi, że opowiadać możemy nie tylko słowami, ale wymownymi obrazami, gestami i kolorami. Postacie są ponownie niejasne znaczeniowo. Ich płeć wydaje się być płynna, kształty, co za tym idzie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nadrabiam zaległości z Pauzy i przyszła kolej na „Słabszych”. O wiele bardziej porusza mnie tytuł w oryginale: „The Vulnerables”, który kryje w sobie całą bezbronność ludzi wrażliwych, czujących silniej, zalewanych strumieniami świadomości w nieczułym świecie. Dokładnie tacy są bohaterowie tego niejako pandemicznego dzieła Nunez.
W warstwie powieściowej tej książki, autorka zaprasza nas do Nowego Jorku z czasów pandemii, gdzie narratorce powierza się opiekę nad wymagającą papugą, która zamieszkuje wykwintny apartament. To czas izolacji, kiedy ludzie zmuszeni przebywać na kwarantannie, lądowali niekiedy w nie swoich mieszkaniach, a czasami również w towarzystwie, na które niekoniecznie się godzili. Tak sytuacja spotyka Iris, do której po czasie dołącza Vetch, o wiele młodszy niespokojny duch, z którym początkowo się wymija, by później podejmować głębsze interakcje. Papuga o imieniu Eureka jest tu tylko z pozoru jedyną żyjącą w zamknięciu, ponieważ skłania również do refleksji nad wszystkimi ludzkimi i nieludzkimi istotami zmuszonymi do izolacji.
To, co jednak najbardziej spodobało mi się w „Słabszych” to jej forma. Chwilami książka zamienia się w powieść-esej, w której Nunez przemyca wiele intertekstualności i odwołuje się do takich twórców, jak Woolf, Larkin czy Rilke. Rozważania na temat własnego pisania i pisania ogólnie udowadniają, że autorka ma w sobie wiele cennych przemyśleń, uwag i niepodważalny talent do tworzenia dobrze przemyślanych postaci. To, co we mnie zostaje po tej lekturze to właśnie jej część eseistyczna, a nie powieściowa, i to może jedyna, niewielka wada, która jest jedynie moim subiektywnym odczuciem.
„Słabsi”, Sigrid Nunez, tłum. Dobromiła Jankowska, styczeń 2024, Wydawnictwo Pauza, pierwsze wydanie 2023
Nadrabiam zaległości z Pauzy i przyszła kolej na „Słabszych”. O wiele bardziej porusza mnie tytuł w oryginale: „The Vulnerables”, który kryje w sobie całą bezbronność ludzi wrażliwych, czujących silniej, zalewanych strumieniami świadomości w nieczułym świecie. Dokładnie tacy są bohaterowie tego niejako pandemicznego dzieła Nunez.
W warstwie powieściowej tej książki,...
„Teraźniejszość odpływa, dźwięki brukselskiej ulicy zostają wygłuszone, papiery szeleszczą, otwiera się wachlarz urzędowego bełkotu, a za nim, jak w chmurze wzbijanego kurzu historii, w moją stronę idzie mężczyzna, ma okulary z matowym szkłem na lewym oku, w mroku za bardzo tego nie widać, ale to się wie, poza tym nosi czarny mundur z zarzuconym na niego długim płaszczem z czarnej skóry, jest wpół do trzeciej w nocy, a on, mając za sobą dziesięciu wojskowych z bronią w pogotowiu, wali w drzwi wejściowe dużego budynku przy Korenlei.”
Pewnego popołudnia 1979 autor przechadza się po jednej z ulic Gandawy i nie może się uprzeć urokowi starego domu, który w dużej mierze zamieszkują już tylko grzyb i wilgoć. Nie myśląc długo dzwoni do notariusza z zamiarem zakupu. Minie jeszcze 20 lat zanim Hertmans trafi na książkę, które odkryje przed nim niesłychaną prawdę - otóż, że mieszka w domu członka SS. Tutaj zaczyna się opowieść o pogoni za historią nie tylko jednego człowieka, ale o historii domu i jej mieszkańców. Udało mu się to zanim umarli wszyscy jego domownicy, a co więcej jeden z byłych wykładowców autora okazał się być synem rzeczonego nazisty.
Pogoń czy też śledztwo, którego podjął się autor w celu odkrycia jak najgłębszych zakamarków historii rodziny Verhulst jest niepodważalnie rzetelne i dogłębne. Z przejęciem ukazuje dwulicowość człowieczeństwa w postaci Willema Verhulsta i niezłomność jego rodziny, która nigdy nie zaadaptowała jego poglądów, co samo w sobie jest fascynującym wątkiem tej książki. Nie będę zdradzać więcej z fabuły książki, ponieważ powinna pozostać dla Was ucztą do odkrycia.
Hertmans zaskarbił mnie już „Wojną i terpentyną”, a „Wejście” jest jedynie potwierdzeniem jego niesamowitego talentu do tworzenia czegoś na miarę dokufikcji. Autor wyłania się w stosownym momentach, absolutnie nie dominując historii, której się poświęca, wie dokładnie, kiedy usunąć się w cień i przenieść nas w świat rodziny Verhulst. Pisze tak przekonywująco i z niezwykłą zgrabnością językową, że jesteśmy w stanie uwierzyć mu nawet w ustępach, w których wiemy, że użył swojej wyobraźni, by nadać tło faktom historycznym. Dodatkowo odwiedza wiele miejsc, chwyta za materiały źródłowe, a gdy opada z nich chmura kurzu historii, to objawia się nam talent wyłuszczania z miejsc i dokumentów niesamowitych relacji. „Wejście” zasysa nas od samego początku i nie puszcza do samego końca utwierdzając mnie w opinii, że autor jest mistrzem splatania fikcji literackiej oraz osobistej historii z faktem.
tłum. Alicja Oczko
„Teraźniejszość odpływa, dźwięki brukselskiej ulicy zostają wygłuszone, papiery szeleszczą, otwiera się wachlarz urzędowego bełkotu, a za nim, jak w chmurze wzbijanego kurzu historii, w moją stronę idzie mężczyzna, ma okulary z matowym szkłem na lewym oku, w mroku za bardzo tego nie widać, ale to się wie, poza tym nosi czarny mundur z zarzuconym na niego długim płaszczem z...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to