Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Pierwsze 50 stron zastanawiałam się, czy warto czytać dalej. Potem zastanawiałam się już tylko, czy naprawdę muszę wstać na zajęcia, czy mogę jednak zrobić sobie wolne, żeby doczytać tę historię.

„Zanim wybuchnie słońce” ma bowiem w sobie coś takiego co absolutnie mnie pochłonęło: naturalność relacji między bohaterami, w której na wszystko znajdzie się odpowiedni moment i nic nie dzieje się ot tak, a przy tym odpowiednie tempo, dzięki któremu absolutnie nie chciałam przerywać lektury.

Jest tutaj, poza tym kilka naprawdę dobrych scen, jak rozmowa z Adamem, sceny na balkonie, czy sceny w domu Daniela, które sprawiły, że szeroko się uśmiechnęłam i poczułam, że to właśnie dla takich scen nadal czytam młodzieżówki. I może główny bohater zachowywał się momentami tak bardzo, jak typowy dramatyzujący nastolatek, że mając te kilka lat więcej, miałam ochotę przewracać oczami, ale z oczywistych względów nie mogę tego uznać za coś złego w książce dla młodzieży. Nie jestem też fanką wątku przyjaźni Leona z Hanią, który gdzieś zniknął po drodze i tego z Weroniką, którego nie potrafiłam zrozumieć. Autorce udało się za to całkiem nieźle zarysować bohaterów, chociaż mam wrażenie, że lepiej jednak lepiej zarysowane tu są pewne relacje niż charaktery postaci.

Wszystko to jednak traci na znaczeniu w obliczu prostego faktu: bawiłam się przy tej książce naprawdę rewelacyjnie. „Zanim wybuchnie słońce” to dosyć prosta młodzieżówka, ale mająca swój urok, dzięki któremu czerpałam dużo przyjemności z jej lektury. I czasem dokładnie tyle wystarczy bym ciepło myślała o jakimś tytule.

Pierwsze 50 stron zastanawiałam się, czy warto czytać dalej. Potem zastanawiałam się już tylko, czy naprawdę muszę wstać na zajęcia, czy mogę jednak zrobić sobie wolne, żeby doczytać tę historię.

„Zanim wybuchnie słońce” ma bowiem w sobie coś takiego co absolutnie mnie pochłonęło: naturalność relacji między bohaterami, w której na wszystko znajdzie się odpowiedni moment i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Popłakałam się na 35 stronie tej książki.

Potem na 60.

A potem przestałam już liczyć, bo wiedziałam, że nie ma to sensu, bo za kilka, może kilkanaście stron, to znowu się stanie, ta historia znowu złamie mi serce. Taka to jest właśnie książka.

Absolutnie pięknie napisana, mimo tego o jak okropnej sytuacji opowiada. Przepełniona cierpieniem, złością, smutkiem, ale też nadzieją, która może wydawać się czymś naiwnym w sytuacji bohaterów, a okazuje się czymś koniecznym do dalszego ich przeżycia.

Wątek romantyczny został tutaj przecudownie rozpisany. I to nawet mimo tego, że brakuje w nim aspektu fizyczności, do którego zdążyły mnie przyzwyczaić już inne powieści. Zamiast niej są tu bowiem znaczące gesty i piękne słowa. Jest napięcie, ale też intymność i w końcu prawdziwe relacja, o której czytając, czułam to, co, jej bohaterowie.

Jest to jednak przede wszystkim opowieść o wojnie, o byciu w ciągłym stanie zagrożenia życia. Nie jest to jednak jedna z tych powieści, które starają się to przedstawić czytelnikowi nieco łagodniej, tak by było mu łatwiej. Nie, ta książka chce, żeby jej czytelnik czuł wszystko. Jest tu bowiem kilka scen, w których czytamy o tym, jak bohaterka pomaga ciężko rannym, albo umierającym, w tym jedna, z udziałem dziecka, która uderzyła mnie naprawdę mocno.
Tym, co dodatkowo wpłynęło na moje wysokie emocje w trakcie czytania, jest fakt, że autorka jak sama twierdzi, oparła tę historię na prawdziwych wydarzeniach, nie mogłam więc potraktować jej książki jako po prostu fikcji literackiej.

„Dopóki rosną cytrynowe drzewa” to jednak nie tylko poruszająca, ale też bardzo męcząca emocjonalnie książka, bo właściwie niedająca momentów przerwy, w których nie musielibyśmy się martwić o bohaterów, do których przywiązałam się właściwie już od pierwszych stron. Przepiękna, choć trudna, zdecydowanie warta Waszej uwagi.

Popłakałam się na 35 stronie tej książki.

Potem na 60.

A potem przestałam już liczyć, bo wiedziałam, że nie ma to sensu, bo za kilka, może kilkanaście stron, to znowu się stanie, ta historia znowu złamie mi serce. Taka to jest właśnie książka.

Absolutnie pięknie napisana, mimo tego o jak okropnej sytuacji opowiada. Przepełniona cierpieniem, złością, smutkiem, ale też...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeżeli przeczytaliście już w swoim życiu trochę książek, to najpewniej „Never Been Kissed” niczym Was nie zaskoczy. I chociaż, rozumiem, że dla niektórych ta schematyczność sprawi, że wykreślicie ją ze swojej czytelniczej listy, tak dla mnie stanowiła ona jej zaletę. Budowała we mnie bowiem swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa – poczucie, że wszystko będzie dobrze, więc mogę czytać śmiało, bawić się dobrze i nie przejmować się za bardzo.

Taka to jest bowiem dla mnie opowieść: komfortowa, bezpieczna i bardzo przyjemna. Do przeczytania w jedno popołudnie i najpewniej do szybkiego zapomnienia, ale tak przyjemnie spędzonego czasu czasem z tą historią, nikt mi nie zabierze.

Moim ulubionym wątkiem był tu zdecydowanie wątek kina samochodowego i pewnej bardzo zrzędliwej staruszki, autorki nigdy niewidzianego przez nikogo filmu. Uśmiechałam się absolutnie za każdym razem gdy, pani Alice wkraczała na scenę. Wątek kina samochodowego miał zaś w sobie niesamowity urok i traktuje nie tylko o miejscu pracy, ale też o marzeniach i trochę oczekiwaniach innych względem nas samych.

Wątek romantyczny również wypadł tutaj bardzo przyjemnie, chociaż nie brakowało w nim nastoletniego dramatyzmu. Trudno jednak winić głównego bohatera, za to, że zachowuje się jak nastolatek, będąc nastolatkiem. Można za to się uśmiechnąć pod nosem i przewrócić oczami, bo każdy to musiał kiedyś przeżyć. Sama relacja chłopaków była zaś dobrze przedstawiona, widziałam tutaj przestrzeń na jej rozwój, ponowne poznawanie się bohaterów i miałam poczucie, że rozumiem, dlaczego pewne rzeczy się w niej zmieniają. Dodatkowo znalazło się tu miejsce na rozmowę o niezbyt popularnej w książkach reprezentacji osób demiseksualnych, co bardzo doceniam.

„Never Been Kissed” to po prostu bardzo przyjemna, choć schematyczna, opowieść dla młodzieży, od której dostałam, dokładnie to, czego oczekiwałam: oderwanie od rzeczywistości i dużo komfortu.

Jeżeli przeczytaliście już w swoim życiu trochę książek, to najpewniej „Never Been Kissed” niczym Was nie zaskoczy. I chociaż, rozumiem, że dla niektórych ta schematyczność sprawi, że wykreślicie ją ze swojej czytelniczej listy, tak dla mnie stanowiła ona jej zaletę. Budowała we mnie bowiem swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa – poczucie, że wszystko będzie dobrze, więc...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czasem powrót do jakiegoś świata smakuje trochę jak powrót do domu. Do którego, nawet jeśli nie wszystko jest w nim, tak idealnie, jak pamiętamy, jakaś nasza część tęskni.

Brzmi to najbardziej patetyczne porównanie na świecie, nie mogę znaleźć innego, które dobrze oddałoby moje odczucia, gdy czytam książki z uniwersum Percy'ego Jacksona. Bo chociaż poznałam już kilkanaście, a może nawet już kilkadziesiąt innych światów, to żaden nie jest mi tak bliski, przy żadnym nie zmieniam się tak bardzo w trzynastoletnią Anię. I to w najlepszym tego słowa znaczeniu: wczytującą się w każde słowo, zaangażowaną w każdą scenę, zakochaną w bohaterach, chcącą przeczytać wszystko jak najszybciej, a jednocześnie niemającą ochoty rozstawać się z tą historią.

Gdyby ktoś powiedział mi dziesięć lat temu, że będę czytać nowego Percy’ego, by oderwać swoje myśli od magisterki, to chyba bym mu nie uwierzyła. A jednocześnie nie mogłam sobie wymarzyć lepszej do tego książki, bo „Puchar Bogów” był dla mnie sentymentalną podróżą, w której trakcie niemal cały czas uśmiechałam się jak głupia do czytnika, a przy samej niemal końcówce, sięgałam po chusteczkę, by zetrzeć łzy kręcącą się przy kącikach moich oczu.

Nie jestem obiektywna, co więcej nie chcę taką być, nie w przypadku tej serii i tego autora. Dla mnie to jedna z tych książek, które nie czytałam, ale czułam, czemu sprzyjała jej króciutka objętość i kilka bardziej refleksyjnych momentów. Dostałam to czego chciałam - to za co pokochałam tę serię dziesięć latu temu. I jestem za to autorowi wdzięczna, tak po prostu.

Czasem powrót do jakiegoś świata smakuje trochę jak powrót do domu. Do którego, nawet jeśli nie wszystko jest w nim, tak idealnie, jak pamiętamy, jakaś nasza część tęskni.

Brzmi to najbardziej patetyczne porównanie na świecie, nie mogę znaleźć innego, które dobrze oddałoby moje odczucia, gdy czytam książki z uniwersum Percy'ego Jacksona. Bo chociaż poznałam już...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nie do końca wiem od czego zacząć, bo wciąż i wciąż mam ochotę napisać: czytajcie „Dziewczyny, którymi byłam”. Po prostu.

Przeczytałam już w swoim życiu bowiem mnóstwo młodzieżówek, a mimo to Tess Sharpe napisała nie tylko historię, jakiej jeszcze nie czytałam, ale też taką, którą mnie absolutnie zachwyciła.

Z opisu wynika, że jest to historia o napadzie na bank. I chociaż istotnie to właśnie on daje początek całej tej opowieści, to dla mnie ta historia stoi czymś innym: bohaterami. Charyzmatycznymi, niejednoznacznymi, z traumami do przepracowania i historiami do opowiedzenia. Takimi, których trudno jest jakkolwiek ocenić, ale dzięki temu, że możemy chociaż trochę spróbować zrozumieć. Tutaj szczególnie spoglądam na postać Nory, naszej głównej bohaterki, która próbuje pisać swoją przyszłość w pozytywnych barwach, chociaż jej przeszłość ma w sobie mnóstwo smutku i bólu.

Nie zabrakło tu też skomplikowanych relacji rodzinnych. Relacja Nory z jej matką stanowi tutaj oczywiście podstawę całej tej historii i zdecydowanie jest ona trudna: pełna złych emocji, nieczystych intencji, nieliczenia się z uczuciami i pragnieniami własnego dziecka. Ku mojemu zaskoczeniu znalazło się tu jednak także miejsce na opowieść o innej rodzinie: tej, którą możemy dla siebie stworzyć, takiej, która nie zawsze wszystko rozumie, ale stara się być i wspierać. Relacja z Iris i Wesem, zdecydowanie dodała tutaj sporo ciepła, które świetnie uzupełniało mroczne historie z przeszłości Nory i trudne momenty w trakcie trwającego napadu na banku.

Jest to także bardzo dynamiczna historia: taka, w której sceny z napadu na bank przeplatają się z retrospekcjami, a mimo to nie traci ona tempa. Dzięki temu absolutnie nie mogłam i nie chciałam się od niej odrywać, kolejne strony przelatywały mi zaś przez palce z prędkością światła, umysł pracował na wysokich obrotach, próbując przewidzieć, co będzie się działo dalej, a serce biło szybciej, raz wypełnione ogromnym smutkiem, a raz narastającym napięciem.

Jeżeli czujecie się w tym momencie gotowi na opowieść, w której poruszane są przeróżne bardzo trudne tematy, a bohaterowie będą mówić o swoich traumach, to dajcie tej historii szansę. Moim zdaniem absolutnie warto, bo „Dziewczyny, którymi byłam”, to młodzieżówka nie tylko inna niż wszystkie, ale też po prostu rewelacyjna – wciągająca i emocjonalnie angażująca.

Nie do końca wiem od czego zacząć, bo wciąż i wciąż mam ochotę napisać: czytajcie „Dziewczyny, którymi byłam”. Po prostu.

Przeczytałam już w swoim życiu bowiem mnóstwo młodzieżówek, a mimo to Tess Sharpe napisała nie tylko historię, jakiej jeszcze nie czytałam, ale też taką, którą mnie absolutnie zachwyciła.

Z opisu wynika, że jest to historia o napadzie na bank. I...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Delilah Green ma to gdzieś” to jeden z tych romansów, który ma w sobie to co czego szukam w powieściach z tego gatunku – charyzmatyczne główne bohaterki z niesamowitą chemią między nimi, które nie żyją w próżni, dzięki ciekawym wątkom pobocznym oraz przyjemny styl pisania autorki. W momencie lektury tej książki byłam absolutnie zauroczona, tym co czytam. Miałam w sobie mocne przekonanie, że znalazłam dokładnie taki romans jakiego szukałam już od jakiegoś czasu. Minęły jednak dwa tygodnie odkąd ją czytałam, w trakcie których znalazłam kilka rys na tym ideale, o tym jednak za chwilę.

Muszę bowiem zacząć od tego, że naprawdę rewelacyjnie się bawiłam w trakcie samej lektury. Szczególnie podobało mi się to jak bardzo jest to opowieść o tym, jak nasza przeszłość wpływa na naszą teraźniejszość i przyszłość. Bardzo mocno wybija się to w wątku Delilah i jej historii z dzieciństwa, w tym skomplikowanej relacji z przyrodnią siostrą, ale widać to także w przypadku Clare, która wciąż próbuje się pozbierać po tym jak zdradzono jej zaufanie. To wszystko nadawało dla mnie bohaterkom bardzo dużo głębi, dzięki czemu zyskiwały one w trakcie lektury, nie tylko dużo sympatii, ale też zrozumienia.

Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że bardzo dobrze wypada tutaj relacja między kobietami. Wyczekiwałam ich kolejnych wspólnych scen, a ich czytanie, dawało mi naprawdę sporo satysfakcji.

Jeśli miałabym jednak wskazać, moje problemy z tą opowieścią to byłyby to: wątek Ruby i alkohol, który pojawia się tu przy każdej możliwej sytuacji. Zaczynając od końca, mimo mojego absolutnego zrozumienia, że bohaterki są pełnoletnie i znajdują się często w nieprzyjemnych sytuacjach, to jednak popijanie alkoholu w niemal każde scenie, wzbudzało we mnie dyskomfort, ponieważ wydawało się dla bohaterem czymś absolutnie normalnym. Z wątkiem Ruby mam zaś ten problem, że chociaż wszystkie postaci mówią Clare, jaką to jest świetną matką, tak ja, w jej scenach z córką, nie potrafiłam tego odczuć. Nie widziałam tutaj żadnych prób dojścia do porozumienia z nastolatką, a ciągłe porzucanie nieporozumień na barki „ona jest w trudnym wieku”. Oczekiwałabym jednak tutaj czegoś więcej, nawet jeśli to wątek drugoplanowy, chciałabym, żeby mniej było tu obrażania się, a więcej jakiejkolwiek, chociaż próby rozmowy z dziewczyną.

Nie chcę jednak abyście czytając tę książkę odnieśli wrażenie, że mi się ona nie podobała. Uważam, że „Delilah Green ma to gdzieś” to solidna książka i bardzo dobry romans. Uśmiechałam się w trakcie lektury i nie chciałam jej odkładać na bok. Polubiłam i zrozumiałam główne bohaterki, i bardzo kibicowałam ich relacji. Ciekawe wątki poboczne, dodały zaś tej historii czegoś więcej, osadziły ją dla mnie w rzeczywistości i uczyniły bardziej realnymi. Naprawdę niewiele brakowało by było to dla mnie romans idealny, a nawet teraz jest on przynajmniej bardzo dobry.

„Delilah Green ma to gdzieś” to jeden z tych romansów, który ma w sobie to co czego szukam w powieściach z tego gatunku – charyzmatyczne główne bohaterki z niesamowitą chemią między nimi, które nie żyją w próżni, dzięki ciekawym wątkom pobocznym oraz przyjemny styl pisania autorki. W momencie lektury tej książki byłam absolutnie zauroczona, tym co czytam. Miałam w sobie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Słońce i gwiazda Mark Oshiro, Rick Riordan
Ocena 8,1
Słońce i gwiazda Mark Oshiro, Rick R...

Na półkach: , , , ,

Czasem, chociaż z utęsknieniem czekam na jakąś książkę, gdy ta ląduje już w moich rękach, trudno mi przekonać samą siebie, by zacząć ją czytać. I chociaż oczywiście zdarza się, że moje obawy są słuszne, i dana opowieść nie daje mi ostatecznie, tego, czego w niej szukałam, to zdarza się, na szczęście też, że dostaje nie tylko to, czego pragnęłam, ale też coś więcej.

„Słońce i Gwiazda” dało mi nie tylko radość i kilka łez kręcących się w kącikach oczu.

Bo chociaż to opowieść jakich wiele: o dwójce ludzi, stanowiących swoje zupełne przeciwieństwa, którzy jakimś cudem zakochali się w sobie i teraz będą musieli się zmierzyć z własnymi uczuciami, a przy okazji wykonać powierzoną im misje. Przynajmniej dla mnie, ma ona mimo wszystko w sobie coś wyjątkowego. To nieopisywalne „coś”.

Może to zasługa bohaterów, których mam wrażenie, że znam bardzo dobrze.

Może ich relacji, w której, choć jest i niepewność, i niedopowiedzenia, to widać wzajemną troskę bohaterów o siebie i, to, że po ludzku z różnym skutkiem, ale jednak się starają i wybierają siebie nawzajem.

Może to poczucie humoru, które jest tu dokładnie takie jak w innych książkach z uniwersum: momentami absurdalne, by nie powiedzieć głupie, a czasem nieco sarkastyczne.

Może to naprawdę zgrabne wykorzystanie wydarzeń z poprzednich książek z uniwersum, z nowymi przygodami.
I może to „coś” to zasługa tego wszystkiego, a może niektóre książki mają w sobie coś dla nas wyjątkowego, czego nie można do końca nazwać, ani wskazać, co sprawia, że stają się nam bliskie. Nie wiem.

Ale wiem, że „Słońce i Gwiazda” to opowieść, której nie tylko chciałam, ale której potrzebowałam.

Czasem, chociaż z utęsknieniem czekam na jakąś książkę, gdy ta ląduje już w moich rękach, trudno mi przekonać samą siebie, by zacząć ją czytać. I chociaż oczywiście zdarza się, że moje obawy są słuszne, i dana opowieść nie daje mi ostatecznie, tego, czego w niej szukałam, to zdarza się, na szczęście też, że dostaje nie tylko to, czego pragnęłam, ale też coś więcej.

„Słońce...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zachwycałam się poprzednią częścią serii, twierdząc, że to właśnie „Rzeżbiarzem” Chris Carter absolutnie mnie oczarował i to za jego sprawką, naprawdę doceniłam pióro autora. I nie wiem, w jaki sposób teraz wychwalić „Jeden za drugim”, który jest chyba jeszcze lepszy.

To jest książka, która na tle innych kryminałów wybija się już samym pomysłem. Robert Hunter odbiera tu telefon, wchodzi na stronę internetową i musi dokonać wyboru, w jaki sposób osoba na jego ekranie zginie. Później ta idea, internetowej transmisji i niemożliwych wyborów ewoluuje, dzięki czemu robi się jeszcze ciekawiej, a napięcie wciąż rośnie.

Już na tym etapie, samego konceptu historii byłam, więc zachwycona, a potem okazało się, że jego realizacja wynosi go jeszcze wyżej. Jest tutaj sprawa, która intrygowała mnie od samego początku i zakończyła się w naprawdę satysfakcjonujący sposób. Jest morderca, którego obserwowanie jest o tyle intrygujące, że nie można mieć pewności, co takiego ma zaplanowane, a gdy już do czegoś dochodzi, napięcie pozostaje w powietrzu, tak jak wybór do dokonania przez bohaterów. I w końcu są króciutkie rozdziały, dzięki czemu całość, można połknąć w jedno popołudnie, i nawet się nie zorientować, kiedy to się stało.

Tym sposobem „Jeden za drugim” wskakuje na listę moich ulubionych kryminałów.

Zachwycałam się poprzednią częścią serii, twierdząc, że to właśnie „Rzeżbiarzem” Chris Carter absolutnie mnie oczarował i to za jego sprawką, naprawdę doceniłam pióro autora. I nie wiem, w jaki sposób teraz wychwalić „Jeden za drugim”, który jest chyba jeszcze lepszy.

To jest książka, która na tle innych kryminałów wybija się już samym pomysłem. Robert Hunter odbiera tu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po przeczytaniu „Krucyfiksu”, który rozpoczyna cykl o Hunterze pomyślałam sobie, że to był po prostu niezły kryminał. W trakcie „Egzekutora” poczułam coś więcej, ale wciąż, mimo świetnego pomysłu, czegoś mi tu brakowało, jakiegoś napięcia, mroczniejszego klimatu… Po „Nocnym prześladowcy” nabrałam przekonana, że ta seria zostanie moim kryminalnym guilty pleasure, w którym autor ma dobre pomysły, chociaż w samych historiach wciąż czegoś mi brakuje. Potem sięgnęłam jednak po „Rzeźbiarza śmierci” i….

Nie bez powodu piszę o tej serii pod tym konkretnie tytułem. To właśnie w nim moim zdaniem autor zawarł coś więcej, wykreował mroczny klimat, bardzo dobrze dawkował napięcie i w końcu po prostu, napisał intrygującą sprawę, która interesowała mnie od początku do samego, bardzo dobrego rozwiązania. Jest to też, jak mi się wydaje, najbardziej brutalna z dotychczasowych historii w serii i może właśnie ten mrok, tak mnie wciągnął. „Rzeźbiarz śmierci” to moim zdaniem kompletny kryminał i rewelacyjna książka, która wskakuje na listę moich ulubieńców w swoim gatunku.

Jeżeli jednak miałabym wskazać komu polecam tę serię kryminałów, to powiedziałabym, że zdecydowanie osobom, które nie lubią wątków obyczajowych w powieściach grozy, ponieważ te, ograniczone są do absolutnego minimum. Skutkuje to tym, że tak naprawdę nie poznajemy tu bohaterów i nie obserwujemy ich rozwoju, są oni raczej pewnymi figurami, którymi autor posługuje się aby opowiadać kolejne historie, niż postaciami z krwi i kości. Jednocześnie dzięki temu ta seria ma naprawdę niski próg wejścia: autor w każdej części w kilku zdaniach może zmieścić to co działo się w poprzednich tomach, więc można tak naprawdę zacząć czytanie od dowolnej części, o ile nie przeszkadzają nam spoilery.

Poza tym dzięki naprawdę krótkim rozdziałom te książki czyta się nie tyle szybko, co błyskawicznie.

Nie mam wątpliwości, że od teraz, gdy najdzie mnie ochota na kryminał z ciekawą historią, z satysfakcjonującym, nieprzekombinowanym zakończeniem i do połknięcia w jeden wieczór, będę miała z tyłu głowy kolejne części historii Huntera. Chris Carter zdecydowanie bowiem potrafi pisać przynajmniej dobre, a nawet rewelacyjne kryminały.

Po przeczytaniu „Krucyfiksu”, który rozpoczyna cykl o Hunterze pomyślałam sobie, że to był po prostu niezły kryminał. W trakcie „Egzekutora” poczułam coś więcej, ale wciąż, mimo świetnego pomysłu, czegoś mi tu brakowało, jakiegoś napięcia, mroczniejszego klimatu… Po „Nocnym prześladowcy” nabrałam przekonana, że ta seria zostanie moim kryminalnym guilty pleasure, w którym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czasem po prostu zaczynasz książkę i nim się zorientujesz, przewracasz ostatnią stronę, a z twojej twarzy nie schodzi uśmiech. Dokładnie taką książką jest dla mnie „Weź oddech i policz do dziesięciu”.

Panuje bowiem w niej idealna równowaga między lekkimi i przyjemnymi w czytaniu wątkami a tymi trudniejszymi. Dzięki czemu bawiłam się rewelacyjnie w trakcie czytania, a jednocześnie widziałam tutaj coś więcej, czułam, że autorka chce opowiedzieć mi tą właśnie opowieść i wskazać na te konkretne kwestie. Gdyby oderwać bowiem te trudniejsze rodzinne wątki, czy te związane z kwestiami zdrowotnymi, od uroczego romansu, syrenich marzeń i ciepłej przyjaźni, ta opowieść stałaby się czymś wymagającym w lekturze, zbyt poważnym, może nawet zbyt ponurym, nie tego zaś szuka się zaś zwykle w powieściach młodzieżowych. Jeśli zaś pominąć te trudniejsze kwestie, powstałaby powieść jak tysiące innych, w dodatku z może nieco zbyt pospiesznym, przesłodzonym romansem i wątkiem marzeń niczym z disnejowskiego filmu. Na szczęście jednak wszystkie te wątki przeplatają się tu ze sobą, tworząc w moich oczach bardzo dobrą, spójną opowieść.

Nie jest zaś żadną tajemnicą, że do takich właśnie książek młodzieżowych mam słabość – przyjemnych w lekturze, ale z czymś więcej do opowiedzenia. Idealna historia do przeczytania w trakcie wakacji, ale myślę, że nie tylko.

Czasem po prostu zaczynasz książkę i nim się zorientujesz, przewracasz ostatnią stronę, a z twojej twarzy nie schodzi uśmiech. Dokładnie taką książką jest dla mnie „Weź oddech i policz do dziesięciu”.

Panuje bowiem w niej idealna równowaga między lekkimi i przyjemnymi w czytaniu wątkami a tymi trudniejszymi. Dzięki czemu bawiłam się rewelacyjnie w trakcie czytania, a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

[współpraca barterowa z wydawnictwem We Need Ya]

„Ostatnie światła gasną” nie tylko opowiadają o słowie, ale wręcz malują świat słowem. To właśnie styl Hani Czaban, kreuje bowiem tę historię na coś niezwykłego, pełnego magii i nieuchwytnego klimatu. Jest w nim lekkość, ale też pewna wzniosłość, dzięki, której powstały naprawdę piękne cytaty oraz przede wszystkim plastyczność, dodająca całości niemal poetyckiego pierwiastka. Mniej więcej do jednej trzeciej tej opowieści ze względu na styl właśnie i samą formę przedstawienia treści, miałam wrażenie, że czytam uwielbiane przeze mnie „Bezgwiezdne morze”. I nie ukrywam, że to właśnie ten sam początek, nieco pogmatwany, oderwany od rzeczywistości i linii czasu, gdy jeszcze nie orientowałam się, co tak naprawdę się tutaj dzieje, sprawił, że moje serce zabiło do tej opowieści nieco mocniej.

Później historia, skręca w nieco bardziej typowe dla swojego gatunku rejony i chociaż bardziej oczytaną osobę, tak jak mnie, nic tu raczej nie zaskoczy, tak trzeba jej oddać, że została naprawdę dobrze skonstruowana. Widać tutaj, że autorka jednocześnie miała pomysł na to, jaką historię chcę opowiedzieć, i wiedziała jak stworzony przez nią system magiczny ma działać, za co ogromny plus ode mnie.

Czułam jednak, że to dopiero początek całej tej przygody i tutaj zabrakło mi chociażby nieco lepszego zarysowania bohaterów. Zarówno Ida, jak i Kornel, a także pozostałe przewijające się tutaj inne postaci, wydawały mi się jednak nieco wyblakłe, brakowało mi w nich czegoś, dzięki czemu mogłabym się do nich bardziej przywiązać, lepiej ich zrozumieć. Ma to też odbicie w relacjach między nimi, które poza tą Idy z Heleną, były moim zdaniem nieco płaskie. W tym względzie liczę, że kolejne tomy, pozwolą się relacjom i bohaterom trochę się rozwinąć, pokazać.

Na korzyść tej książki wpływają też w moich oczach polskie nazwy w systemie magicznym, a także osadzenie akcji w Polsce, ponieważ czytanie o znajomym Lublinie, Warszawie i jeszcze jednym bardzo bliskim mi miastu, dodawało całości czegoś swojskiego.

„Ostatnie światła gasną” to więc bardzo dobry początek czegoś większego i dobra powieść sama w sobie. Może nie wszystko było idealne, ale spędziłam z nią naprawdę przyjemny czas, dlatego z zainteresowaniem będę rozglądać się za kolejnym tomem przygód Idy i Kornela, ciekawa, jakie jeszcze asy w rękawie ukryła Hania Czaban.

[współpraca barterowa z wydawnictwem We Need Ya]

„Ostatnie światła gasną” nie tylko opowiadają o słowie, ale wręcz malują świat słowem. To właśnie styl Hani Czaban, kreuje bowiem tę historię na coś niezwykłego, pełnego magii i nieuchwytnego klimatu. Jest w nim lekkość, ale też pewna wzniosłość, dzięki, której powstały naprawdę piękne cytaty oraz przede wszystkim...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jeżeli „Lonely Heart” to przejażdżka kolejką górską to „Fragile Heart” jest jedną wielka huśtawką, na której autorka w jednej chwili pozwala nam uwierzyć, że potrafimy latać, tylko po to by potem brutalnie sprowadzić nas na ziemię. A potem powtarza to dobre kilka razy.

Ja zaś z jakiegoś dziwnego powodu jestem jej jednak za to wdzięczna. Ta opowieść stoi bowiem dla mnie bohaterami i zaangażowaniem, emocjami, które potrafi we mnie wzbudzić. Emocji czułam zaś tu ogrom i aż trudno mi uwierzyć, że to przetrwałam w jednym kawałku. Ponownie świetnie rozpisane tu zostały wątki związane ze światem muzycznym i z wyczuciem zostały poruszane wątki związane ze zdrowiem psychicznym. To wszystko zaś złożyło się na książkę, która mnie w sobie rozkochała, po prostu.

Nie łatwo oddaje serce, ale tą serią Mona Kasten zdobyła do niego dostęp. Takich historii poszukuje, takich, których nie oddaje w chwili ich skończenia, ale czuję, że są „moje”, że będę do nich wracać.

Jeżeli „Lonely Heart” to przejażdżka kolejką górską to „Fragile Heart” jest jedną wielka huśtawką, na której autorka w jednej chwili pozwala nam uwierzyć, że potrafimy latać, tylko po to by potem brutalnie sprowadzić nas na ziemię. A potem powtarza to dobre kilka razy.

Ja zaś z jakiegoś dziwnego powodu jestem jej jednak za to wdzięczna. Ta opowieść stoi bowiem dla mnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jakkolwiek wydawać się to może absurdalne, tak mam wrażenie, że tym, co zachwyciło mnie w tej książce najbardziej, to fakt, że przede wszystkim jest opowieścią o bohaterach, a dopiero potem historią romantyczną.

Zaczęłam bowiem czytać „Lonely Heart” z myślą, że dostanę romans muzyka z dziennikarką. I dostałam to. Jednocześnie jednak mam wrażenie, że to raczej opowieść o ludziach – zagubionych, zranionych i starających się odnaleźć, i dopiero gdzieś na drugim planie o uczuciu, które rodzi się między nimi. Dzięki temu czuję, że poznałam tych bohaterów jako jednostki, jako Rosie i Adama, a nie tylko w niejako w stosunku do siebie, jak to bywa w romansach. Fragmenty, w których czytałam o muzyce i pasji bohaterów, dodawały całości czegoś wyjątkowego, stanowiły bowiem nie tylko przestrzeń do porozumienia między postaciami, ale były interesujące same w sobie. Idealnie w to wszystko wpisywały się także wątki zdrowia psychicznego poruszone z wyczuciem i niezwykle ważny dla tej historii wątek sławy i tego, do czego potrafią się posunąć fani, nawet jeśli robią rzeczy, których ich idole nie pochwalają.

To wszystko złożyło się zaś na relację Rosie i Adama, w którą nie tylko potrafiłam uwierzyć, ale byłam w tej historii wraz z bohaterami. Było bowiem coś w ich rozmowach, w tym, jak powoli poznawali się coraz lepiej, jak odnajdywali to, co ich łączy, ale też coraz śmielej pokazywali prawdziwych siebie, że wydawało mi się to niezwykle naturalne, a może nawet powinnam ośmielić się i użyć słowa, realne. To wszystko zaś co działo się wokół nich, dodawało tej historii, czegoś więcej, jakieś głębi.

Nie ma jednak co ukrywać, „Lonely Heart” to przejażdżka górska, w której od początku do końca wiedziałam czego się spodziewać, nie ma tu raczej miejsca na wielkie zaskoczenia. Zdecydowanie wynagradza to jednak ilość emocji, które towarzyszyły mi w trakcie czytania. Czułam absolutnie wszystko od radości, przez złość, aż po smutek. I to sprawia, że ta przejażdżka była absolutnie rewelacyjna, moje serce wyszło z niej nieco pogruchotane, ale ilość satysfakcji z lektury wszystko to mi wynagrodził.

To jedna z „moich” opowieści zdecydowanie.

Jakkolwiek wydawać się to może absurdalne, tak mam wrażenie, że tym, co zachwyciło mnie w tej książce najbardziej, to fakt, że przede wszystkim jest opowieścią o bohaterach, a dopiero potem historią romantyczną.

Zaczęłam bowiem czytać „Lonely Heart” z myślą, że dostanę romans muzyka z dziennikarką. I dostałam to. Jednocześnie jednak mam wrażenie, że to raczej opowieść o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Book lovers" o dobra książka.
Z jakiegoś powodu jednak zupełnie do mnie nie trafiała.

Widzę w niej bowiem naprawdę wiele motywów, które lubię i nawet bardzo pasujące mi poczucie humoru. Niemniej, gdy opadło ze mnie podekscytowanie, że zaczynam nową powieść i to tak polecaną, zamiast zachwytu, zaczęła we mnie kiełkować znudzenie. Przyłapałam się od pewnego momentu na tym, że zamiast wyczekiwać rozwiązania, czekałam już tylko na to, by książka się skończyła.

Charlie był dla mnie trochę zbyt idealny, wątek siostry nieco zbyt mi się ciągnął, a wątków książkowych było dla mnie nieco zbyt mało.

Oddaje jednak tej historii to, w jak przyjemny sposób bawi się znanymi nam motywami książkowymi i jak bardzo jest ich samoświadoma, co stanowiło coś wyjątkowego, i bardzo satysfakcjonującego. Wielokrotnie uśmiechałam się też czytając dialogi, a sama postać Nory i jej przewrotność bardzo mi odpowiadała.

Niemniej podobnie jak przy "Beach Read" tej autorki, nie potrafiłam się zaangażować w tę historię, tak mocno, jakbym sobie tego życzyła. Ale muszę przyznać, że to dobra historia, po prostu nie trafiająca w moją wrażliwość.

"Book lovers" o dobra książka.
Z jakiegoś powodu jednak zupełnie do mnie nie trafiała.

Widzę w niej bowiem naprawdę wiele motywów, które lubię i nawet bardzo pasujące mi poczucie humoru. Niemniej, gdy opadło ze mnie podekscytowanie, że zaczynam nową powieść i to tak polecaną, zamiast zachwytu, zaczęła we mnie kiełkować znudzenie. Przyłapałam się od pewnego momentu na tym,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mam wrażenie, że o tej książce powiedziano już wszystko.

To jak bardzo potrafi być szokująca.
To jak wiele trudnych tematów podejmuję.
Ale też to jak przeraźliwe jest smutna.

Podpisuję się pod tym wszystkim, ale też pod każdą pochwałą skierowaną w stronę tego tytułu. I trudno mi do tego wszystkiego co zostało już powiedziane coś dodać. Jeżeli czujecie się gotowi na jej lekturę po przeczytaniu wszystkich trigger warning: zaburzenia odżywiania, przemoc, uzależnienia, toksyczne relacje z rodzicem, to naprawdę warto, moim zdaniem dać tej książce szanse.

To pozbawione filtrów spojrzenie na okrutny świat show-biznesu z perspektywy dziecka, nastolatki, i w końcu dorosłej kobiety. Oglądałam jako dziecko Jennette McCurdy w „iCarly” i to spotęgowało, to jak bardzo przeżywałam wspomnienia autorki z planu serialu.

Poza tam to historia toksycznej relacji z matką, o której czytanie wzbudziło we mnie najpierw niedowierzanie, że coś takiego się dzieje, a potem absolutnie przerażenie, że nikt nie reaguje, a to wszystko nie jest fikcją literacką, ale czyimś życiem.

Tak zupełnie poza tymi wszystkim emocjami, to muszę też oddać tej książce to, jak dobrze została napisana i jak poza tym wszystkim, co się tu działo, absolutnie rewelacyjnie mi się ją czytało.

Czekam mocno na pierwszą powieść McCurdy, której powstanie tutaj się zwiastuje i nie mam wątpliwości, że „Cieszę się, że moja mama umarła” to jedna z tych książek, które zostaną ze mną na długo.

Czy będę w stanie znowu spojrzeć na dziecięcych aktorów z taką naiwnością, jak wcześniej? Nie wydaje mi się.

Mam wrażenie, że o tej książce powiedziano już wszystko.

To jak bardzo potrafi być szokująca.
To jak wiele trudnych tematów podejmuję.
Ale też to jak przeraźliwe jest smutna.

Podpisuję się pod tym wszystkim, ale też pod każdą pochwałą skierowaną w stronę tego tytułu. I trudno mi do tego wszystkiego co zostało już powiedziane coś dodać. Jeżeli czujecie się gotowi na jej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Przedstawiam Wam najdziwniejszą, powieść jaką miałam okazję czytać.

Jeśli po przeczytaniu opisu tej książki, czujecie, że nie rozumiecie o co w niej chodzi, to nie bójcie się, mnie ta myśl towarzyszyła przez całą tę opowieść. Czuję, jednak, że należy podejść do niej z jak najmniejszą ilością informacji, tak by odkrywać kolejne ukryte w niej nietypowe elementy po kolei, dawać się im zaskakiwać, czuć się zagubionym w tym wszystkim, odnajdywać sens i znów się gubić.

Przyznaję to otwarcie: mnie ta dziwność historii początkowo odstraszyła i po jakiś dwudziestu stronach zamknęłam czytnik. Wróciłam do tej historii prawie rok później i zaczęłam od początku. Tym razem przepadłam z kretesem. Zaskoczona, zaintrygowana, nie rozumiejąc co czytam, czy to jeszcze obyczajówka, czy już fantastyka, a może to ja jestem zbyt głupia by zrozumieć co się dzieje. Zostałam jednak z tą historią na dłużej bo ta jej dziwność mnie przyciągała, intrygowała, chciałam wiedzieć co kryje się za kolejną stroną, co jeszcze przygotowała dla mnie autorka.

W pewnym momencie ta ciekawość przerodziła się zaś w coś więcej i zaczęłam przeżywać tę historię, z kolejnymi rozdziałami czując to kolejne emocje: od złości, przez radość, aż po smutek.


Tak, ta książka jest dziwna, ale w tym wszystkim kryje się coś więcej, dzięki czemu staje się ona czymś wyjątkowym i moim zdaniem zdecydowanie wartym poznania.

Przedstawiam Wam najdziwniejszą, powieść jaką miałam okazję czytać.

Jeśli po przeczytaniu opisu tej książki, czujecie, że nie rozumiecie o co w niej chodzi, to nie bójcie się, mnie ta myśl towarzyszyła przez całą tę opowieść. Czuję, jednak, że należy podejść do niej z jak najmniejszą ilością informacji, tak by odkrywać kolejne ukryte w niej nietypowe elementy po kolei,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Nie jest żadną tajemnicą, że pierwszy tom „Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki” to książka, która absolutnie skradła w moje serce. Teraz gdy, ktoś pyta mnie o dobry thriller lub coś z wątkiem kryminalnym niemal automatycznie polecam ten tytuł właśnie.

Dlatego do kontynuacji podeszłam z ogromnymi nadziejami, ale też z pewną nutką niepewności, bojąc się zawodu. Okazało się, jednak że Holly Jackson znów to zrobiła, a ja nie miałam żadnych powodów do obaw.

„Grzeczna dziewczynka”, zepsuta krew ma w sobie bowiem dokładnie to, za co pokochałam jej poprzedniczkę.
Bohaterów, którym nie tylko chciałam już kibicować, ale z którymi sympatyzowałam, bo ich relacja miała w sobie coś uroczego, prawdziwego, a ich wspólne przekomarzania wywoływały uśmiech na mojej twarzy.

Klimat małego miasteczka, w którym kryje się wiele sekretów, o których wielu mieszkańców wie, ale nikt nie chce mówić o nich głośno.

Sprawę do rozwiązania, której nie tylko mogłam przyglądać się z boku, ale dzięki notatkom Pippy mogłam zrozumieć jej sposób myślenia, a także samemu czułam, jakbym brała udział w tej sprawie. Dodatkowo ta forma sprzyjała mi przy tworzeniu moich własnych teorii na temat głównej intrygi, czułam bowiem, że mam wystarczająco dużo skrawków informacji, by samodzielnie do czegoś dojść. A jakby tego było mało, dodawała ona całości dynamizmu, dzięki czemu gdy po jakiś pięćdziesięciu stronach wskoczyłam w tę historię, nie mogłam i nie chciałam, się od niej odrywać, aż do momentu, gdy dowiedziałam się wszystkiego.

Ponownie też, gdy już mi się wydawało, że zebrałam wszystkie elementy tej skomplikowanej układanki, autorka dołożyła do niej coś dodatkowego. I chociaż pozostawało to dla mnie zaskakujące tak, wydawało się, że stanowiło to uzupełnienie całości, tak jakbym wcześniej nie dostrzegała że czegoś tu brakuje, a gdy to zobaczyłam, przestalam sobie wyobrażać całość bez tego. Niesamowicie dobrze czytało mi się całość, lecz sama końcówka, zasługuje na dodatkowe wyróżnienie, bo dostarczyła mi nie tylko to czego oczekiwałam, ale jeszcze więcej.

Holly Jackson znowu to zrobiła, po prostu. Znowu napisała książkę, która wciągnęła mnie bez reszty i znowu stworzyła sprawę kryminalną na tyle złożoną, dobrze skonstruowaną i logicznie rozwiązaną, że absolutnie niczym nie odstaje ona dla mnie od podobnych historii dla dorosłych, a w wielu przypadkach jest od nich moim zdaniem lepsza.

To nie jest dla mnie rewelacyjny thriller młodzieżowy. To po prostu rewelacyjna książka.

Nie jest żadną tajemnicą, że pierwszy tom „Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki” to książka, która absolutnie skradła w moje serce. Teraz gdy, ktoś pyta mnie o dobry thriller lub coś z wątkiem kryminalnym niemal automatycznie polecam ten tytuł właśnie.

Dlatego do kontynuacji podeszłam z ogromnymi nadziejami, ale też z pewną nutką niepewności, bojąc się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Mam wrażenie, że teraz malując paznokcie na różowo, będę myśleć o tej książce. Jest w niej bowiem scena, w której osoba bohaterska, tak po prostu, chce pomalować paznokcie na ten właśnie kolor, ale ma wewnętrzną blokadę przed jak odbiorą to inni. Pojawia się tu też rozmowa, w której Ben nie chce przyznać, że to właśnie różowy jest jeno ulubionym kolorem. Po przeczytaniu tych fragmentów coś się we mnie zagotowało, zawrzało, wzburzyło. Pomyślałam sobie o tym, jakie to idiotyczne, że ograniczmy siebie i innych w ten sposób, że wciąż mamy w sobie potrzebę dzielenia świata na pół i jak często to nikomu nie służy.

Jednocześnie jednak sama treść tej książki ma dla mnie kolor zielony, stanowi bowiem idealną mieszankę chłodnej niebieskości i ciepłej żółci. Niebieskość przebija się tu w tych trudniejszych momentach, gdy osobę bohaterską spotykają kolejne problemy, a emocji z tym związanymi wydaje się zbyt wiele, by mogła przeżyć je jedna osoba. Widzę ją tu też w scenach, w których Ben musi zrezygnować z bycia sobą, by dopasować się do społeczeństwa i, gdy mają miejsce rozmowy z członkami jeno rodziny. Przy tych wszystkich przykrościach nie jest to jednak moim zdaniem smutna historia. Czułam tu bowiem cały czas pewne ciepło, wynikające z tego, że osoba autorka napisała tę historię z wyrozumiałością do swoich bohaterów, dając im prawo do lepszych i gorszych momentów i wszystkich związanych z tym emocji. Dzięki temu zaś przez całą tę historię towarzyszyło mi poczucie, że wszystko będzie dobrze, a to sprawiało, że czułam lekkość na sercu i dałam się porwać tej historii.

Niewątpliwie wspaniałą robotę wykonał tu także tłumacz, dzięki któremu przez tę powieść po prostu przepłynęłam. Do formy neutralnej przyzwyczajałam się może przez jeden rozdział, a potem zupełnie przestałam zwracać na nią uwagę, jakby była w naszym języku niemal od zawsze.

Moja jedyna uwaga jest taka, że nie mogę się oprzeć wrażeniu, że było tu miejsce na nieco więcej – może na rozpisanie relacji z przyjaciółkami ze szkoły, może tej z siostrą, a może wątku Miriam. Nie jest to bowiem książka szczególnie długa i mam poczucie, że można tu było się pokusić o coś jeszcze.

Ostatecznie jednak "Wszystkiego, co najlepsze" to jedna z tych opowieści młodzieżowych, dzięki którym poczułam się otulona ciepłem i nawet jeśli ma smutniejsze momenty, to zapamiętam ją dzięki temu, że wywołała na mojej twarzy uśmiech, w moim sercu lekkość, a jednocześnie skłoniła mnie do pewnych refleksji.

Połknęłam w jeden wieczór i absolutnie nie żałuję.

Mam wrażenie, że teraz malując paznokcie na różowo, będę myśleć o tej książce. Jest w niej bowiem scena, w której osoba bohaterska, tak po prostu, chce pomalować paznokcie na ten właśnie kolor, ale ma wewnętrzną blokadę przed jak odbiorą to inni. Pojawia się tu też rozmowa, w której Ben nie chce przyznać, że to właśnie różowy jest jeno ulubionym kolorem. Po przeczytaniu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jeśli gdzieś w tej świątecznej krzątaninie znajdziecie dosłownie chwilkę, to idealnym jej wypełnieniem będzie historia Zrzędusa, który postanowił zepsuć Święta.

Bo chociaż to opowieść prosta, i tak naprawdę może ujęta w innych słowach, ale wszystkim znana, to ma swój własny, niepowtarzalny urok. Jest lekka, momentami zabawna, ale ma też w sobie mnóstwo ciepła i serdeczności dla swoich bohaterów. Ma też przepiękne ilustracje, a kończy się w taki sposób, że pozostawia z uczuciem ciepła na sercu i uśmiechem na ustach.

Mówi o wielu kwestiach, choć dla mnie, przede wszystkim o tym jak często nie rozumiemy innych, ale też samych siebie.

Cudowna opowieść, która chociaż skierowana jest do dzieci, to, mam wrażenie, rozczuli niejednego dorosłego czytelnika.

Jeśli gdzieś w tej świątecznej krzątaninie znajdziecie dosłownie chwilkę, to idealnym jej wypełnieniem będzie historia Zrzędusa, który postanowił zepsuć Święta.

Bo chociaż to opowieść prosta, i tak naprawdę może ujęta w innych słowach, ale wszystkim znana, to ma swój własny, niepowtarzalny urok. Jest lekka, momentami zabawna, ale ma też w sobie mnóstwo ciepła i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

„Nie ufaj różowym okładkom” napisałam zaraz po lekturze tej książki. I trzymam się tego zdania. Nic bowiem ani opis mówiący o tym, że jest to historia trzech dziewczyn, siostrzeństwa przeciwko kulturze gwałtu, ani ta prosta, a jakże trafna okładka, nie przygotowały mnie na to, co dostałam w środku.

Spodziewałam się bowiem, mimo wszystko książki młodzieżowej, a te raczej kojarzą mi się z czymś lżejszym, co o trudnych tematach mówi raczej mimochodem. Dostałam zaś powieść, która w bardzo kompleksowy sposób mówi o kulturze gwałtu, o tym, jak wiele się na nią składa, ale też o tym, jak wiele można wobec niej przyjąć postaw. Ta mnogość perspektyw sprawia, że czasem gubiłam się nieco w imionach i od czasu do czasu czułam się przytłoczona. Ale jednocześnie to właśnie ta mnogość głosów przedstawionych autorkę, czyni tę historię tak wyjątkową, tak kompleksową.

I tak łamiącą serce. Nie ukrywam bowiem, że właśnie to zrobiła ze mną ta książka: złamała mi serce. Na niecałych pięciuset stronach udało się Amy Reed zawrzeć tak dużo trudnych historii i emocji, tak wiele bohaterek, tak wiele bólu, i gdzieś w to wszystko wpleść nadzieję, która istnieje mimo wszystko, i która dla mnie czyniła tę lekturę, w jakiś sposób jeszcze trudniejszą w odbiorze pod kątem emocjonalnym.

Nie mogę też nie wspomnieć o tym, na jak wiele spraw zwraca uwagę ta historia, jak odważnie mówi o rzeczach, o których wolimy milczeć. Nie mam tu na myśli „tylko” patriarchalnego społeczeństwa, kultury gwałtu, tak potrzebnego siostrzeństwa, ale też innych wątków, które mają tu swoje miejsce: to jak często nie chcemy zrozumieć osób w spektrum autyzmu, to jak nie widzimy własnego uprzywilejowania, chociażby ze względu na swoje miejsce urodzenia, i to jak trudne dla wielu młodych ludzi jest odnalezienie swojego miejsca, w swoim domu, w swojej rodzinie.

Łamie serce, ale otwiera umysł. Mówi głośno o tym, o czym my nawet nie chcemy myśleć. „Dziewczyny znikąd” to opowieść o dziewczynach, dla dziewczyn, ale powinni przeczytać ją absolutnie wszyscy.

„Nie ufaj różowym okładkom” napisałam zaraz po lekturze tej książki. I trzymam się tego zdania. Nic bowiem ani opis mówiący o tym, że jest to historia trzech dziewczyn, siostrzeństwa przeciwko kulturze gwałtu, ani ta prosta, a jakże trafna okładka, nie przygotowały mnie na to, co dostałam w środku.

Spodziewałam się bowiem, mimo wszystko książki młodzieżowej, a te raczej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to