Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Chyba nie znam nikogo, kto nie słyszałby o Indianie Jonesie. Pierwszy film powstał, gdy byłam jeszcze e szkole podstawowej, potem dorastałam wraz z kolejnymi częściami sagi. Każdy kolejny film oglądałam z zafascynowaniem przygodami awanturniczego archeologa, który wychodzi obronną ręką z największych opresji i dla nieocenionego Harrisona Forda wcielającego się w rolę Indiany Jonesa.

Adam Węgłowski to pisarz, ale także dziennikarz, współpracujący z wieloma czasopismami, dla których pisze artykuły na tematy historyczne. W książce „Tropiciel skarbów” krok po kroku rozkłada na czynniki pierwsze filmy o Indianie, opisując jego przygody i fabułę filmów.

Prawie wszystko, co podane jest w filmach jako prawda historyczna, okazuje się być fikcją i wymysłem reżysera i scenarzysty. Czy Arka Przymierza była prawdziwa? Czy możliwe, by znalazł ją dzielny filmowy archeolog latach trzydziestych dwudziestego wieku? Czy rzeczywiście istnieje olbrzymi diament zwany Pawim Okiem? Czy kapłani bogini Kali w dalszym ciągu uprawiają krwiożerczo jej kult? Czy św. Graal mógł zostać odnaleziony? Czy możliwe było odnalezienie nieznanego miasta w dżungli amazońskiej i czaszek z kryształu? Wszystko to są rzeczy, o których wiele się pisze i pisało, powstało na te tematy mnóstwo literatury mniej, lub bardziej wiarygodnej, a na pewno budzącej sensację i rozpalającej wyobraźnię. Autor rzetelnie przeanalizował informacje przekazane w filmach. Wykazał, że nie mogło się to wszystko naprawdę zdarzyć.

Jednak nie tylko o Indianie Jonesie jest ta książka. Filmowe wydarzenia są bazą i punktem wyjścia do rozważań i opowieści o historii, archeologii, mitach, tajnych stowarzyszeniach. Przy okazji opisu poszukiwań Arki Przymierza czytelnik poznaje historię ludów, królestw, czy dawno upadłych miast, dostaje opis legend związanych z Arką, a także biblijny opis jej wyglądu. Autor w pasjonujący sposób opowiada o wszystkim, pomimo nagromadzenia faktów książkę czyta się szybko, nie można się od niej oderwać.

Legendy i mity od zawsze przyciągały badaczy, podróżników, którzy dla idei, pieniędzy i sławy potrafili poświęcić życie. Zwykle poszukiwania kończyły się fiaskiem, czasem udało się odkryć coś innego, ale nigdy nie brakowało śmiałków, którzy zapuszczali się w najbardziej niebezpieczne i dzikie rejony świata, by spełnić swe marzenia. Co z tego, że nieraz przedmiot poszukiwań był absurdalny i nierealny, jak na przykład święty Graal, liczy się pasja, zaangażowanie i determinacja. Do tego dochodzi chęć zysku i żyłka awanturnictwa i mamy gotowego Indianę Jonesa.

Poszukiwacze i archeolodzy z niezłomną wiarą w powodzenie misji rzucali się w wir poszukiwań, w końcu niektórym się udaje, jak Heinrichowi Schliemannowi, który na przekór wszystkim spełnił marzenie swojego życia i odnalazł ruiny zaginionej przed wiekami Troi. Innym szczęście nie sprzyjało, nie udało im się odnaleźć skarbów, a jeszcze inni zaginęli w dżungli, jak Percy Fawcett, którego wyprawę opisuje Adam Węgłowski. Najbardziej zdeterminowani, żeby nie powiedzieć szaleni, przyczyniali się do powielania mitów i legend i ugruntowania wiary w odnalezienie zaginionych artefaktów jest w zasięgu ręki. Takimi artefaktami są relikwie dotyczące Jezusa, jak na przykład gwoździe z krzyża, na którym go ukrzyżowano.

„Powinny być trzy, ale znaleźć je można i w krucyfiksie wiszącym w katedrze w Mediolanie, i w żelaznej koronie Longobardów, z katedry w Monzy”

i w wielu innych miejscach. Jak to możliwe, że relikwii, nie tylko gwoździ, jest zdecydowanie więcej niż logika podpowiada?

„Wystarczy dotknąć relikwii jej duplikatem, aby i kopia nabrała świętych właściwości”.

Inną arcyciekawą sprawą jest poszukiwanie świętego Graala począwszy od tego, że nie wiadomo, czym miałby być, skończywszy na tym, gdzie się znajduje. To jedna z tajemnic, które od zawsze interesują  badaczy, poszukiwaczy skarbów i przygód. Jeśli spojrzeć na to szeroko, włączyć w to Templariuszy, Katarów i członków różnych tajemnych organizacji, to mamy temat rzekę, który podejmują nie tylko badacze, ale i twórcy książek, jak Dan Brown, czy reżyserzy, jak Spielberg z Indianą Jonesem.

W „Tropicielu skarbów” czytelnik zainteresowany historią, a szczególnie jej sensacyjnymi aspektami znajdzie mnóstwo ciekawostek, barwnie opisanych, czytając, miałam wrażenie, że czytam książkę przygodową, a nie popularnonaukową, a nad wszystkim unosił się duch Indiany Jonesa, a w myśli cały czas nuciłam niezapomnianą muzykę z serii filmów o tym archeologu.

Za książkę dziękuję redakcji www.moznaprzeczytac.pl

Chyba nie znam nikogo, kto nie słyszałby o Indianie Jonesie. Pierwszy film powstał, gdy byłam jeszcze e szkole podstawowej, potem dorastałam wraz z kolejnymi częściami sagi. Każdy kolejny film oglądałam z zafascynowaniem przygodami awanturniczego archeologa, który wychodzi obronną ręką z największych opresji i dla nieocenionego Harrisona Forda wcielającego się w rolę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sportów nie uprawiam, ale od dawna pasjonuje mnie fenomen alpinizmu. Wojciech Tadeusz Brański, taternik, Prezes Polskiego Klubu Górskiego, w książce „Test góry” zajął się aspektem partnerstwa na szlaku.

Co sprawia, że człowiek decyduje się na wspinaczkę w najwyższych górach świata? Każdy z alpinistów wie, jak jest ryzyko: co dziesiąty uczestnik wypraw ginie w górach. Alpinista zmaga się z wysokością nad poziomem morza, warunkami atmosferycznymi zmieniającymi się czasem z minuty na minutę, brakiem tlenu, zimnem, a przede wszystkim ze swoim organizmem. Fizjologia dopada każdego, doświadczonych wspinaczy na równi z początkującymi. Gdy rozwinie się choroba wysokogórska, brak tlenu, rozrzedzone powietrze zaburzają percepcję otoczenia, człowiek nie zawsze jest w stanie logicznie myśleć i podjąć właściwa decyzję czy iść dalej, czy wracać do obozu. Gdzieś w głębi duszy ma zakodowaną chęć zdobycia szczytu, tylko to się liczy, co często okazuje się zgubne i prowadzi do tragedii, kiedy wspinacz lekceważy czynniki ostrzegawcze i prze naprzód za wszelką cenę. Adrenalina, która wydzielą się w organizmie alpinisty w czasie zdobywania szczytów daje efekt nieporównywalny z niczym innym: poziom stresu przebija poziom szczęścia, zadowolenia i satysfakcji z osiągniętego celu. Jak w hazardzie, działa jak narkotyk i człowiek chce ciagle więcej.

Alpinizm nie jest sportem indywidualnym. Na sukces składa się praca wielu ludzi, którzy najpierw przygotowują wyprawę, potem idą w góry razem ze wspinaczami, tragarze, lekarze, itp. Na koniec himalaista zostaje wraz z kolegami wspinającym się razem z nim. „Partner to integralna część drogi”. O tym jest ta książka. O współpracy, bez której nie jest możliwy sukces. Tylko w grupie osób, które zmagają się z tymi samymi warunkami atmosferycznymi, zmęczeniem, odwodnieniem, zimnem, można wejść na górę, ale też wrócić. To ostatnie jest równie ważne, jak zdobycie szczytu. Wiele wypadków i śmierci zdarza się w drodze powrotnej, gdy człowiek jest już zmęczony do granic fizycznej wytrzymałości, a nawet ją przekracza, gdy kończy się tlen, zapada zmrok, zmienia się pogoda. Wtedy partner jest osobą, od której może zależeć życie. Pomoc przy zejściu, lub sprowadzenie pomocy, gdy nie jest w stanie sam tego zrobić decyduje o przeżyciu. Autor opisuje liczne przypadki tragedii w Himalajach, podczas których tylko dzięki poświeceniu partnerów, uratowano himalaistów.

W dzisiejszych czasach ludzie robią się coraz bardziej samolubni, nie umieją pracować zespołowo i nie rozumieją idei pracy w zespole. Zdumiewa mnie, że w górach, w tak ekstremalnych warunkach, można być zapatrzonym tylko w siebie, a indywidualizm niszczy bezpieczeństwo i człowiek zatraca elementarne poczucie przyzwoitości i nie myśli perspektywicznie. Jak można nie rozumieć, że dzisiaj ty, ale jutro to ja mogę wpaść w tarapaty i ktoś inny przekroczy leżącego człowieka, by piąć się w górę. Wojciech Brański bardzo dużo pisze o potrzebie partnerstwa w górach, bez niego nie ma prawdziwego himalaizmu, czy alpinizmu. Bez współpracy w górze czeka śmierć, wspinanie przestaje być sportem z czystymi regułami gry, a zaczyna być chorą rywalizacją o zwycięstwo, za które czekają konkretne korzyści materialne. Ginie przy tym to co najważniejsze: duch czystej rywalizacji oparty na współdziałaniu. Co może być od tego piękniejsze? Od poczucia zwycięstwa, okupionego nadludzkim wysiłkiem, ale i świadomością, że obok jest ktoś, kto w potrzebie poda rękę, czy łyk wody lub maskę z tlenem ratującym życie.

„Test góry” uświadamia jak ważna jest wzajemna pomoc, gdy wszystko inne zawiedzie, a opisy wypraw i wypadków w górach pomogą wyrobić sobie właściwy pogląd na to, jak powinno wyglądać zdobywanie najwyższych gór świata.

Za książkę dziękuję redakcji www.sztukater.pl

Sportów nie uprawiam, ale od dawna pasjonuje mnie fenomen alpinizmu. Wojciech Tadeusz Brański, taternik, Prezes Polskiego Klubu Górskiego, w książce „Test góry” zajął się aspektem partnerstwa na szlaku.

Co sprawia, że człowiek decyduje się na wspinaczkę w najwyższych górach świata? Każdy z alpinistów wie, jak jest ryzyko: co dziesiąty uczestnik wypraw ginie w górach....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Josef Škvorecký to czeski prozaik, publicysta, tłumacz i wydawca, urodzony w 1924 roku w Czechach. W młodości, po studiach na anglistyce pracował w Państwowym Wydawnictwie Literatury Pięknej w Pradze, grał również na saksofonie w grupie Red Music. W latach sześćdziesiątych wyemigrował do Kanady, gdzie wykładał literaturę angielską. W 2009 roku otrzymał Literacka Nagrodę Europy Środkowej Angelus za powieść „Przypadki inżyniera ludzkich dusz”. Zmarł w 2012 roku w Kanadzie.
Książka „Gorzki świat” zawiera 22 opowiadania pisane między latami pięćdziesiątym i osiemdziesiątym. Opowiadania podzielone są na trzy części: o tematyce żydowskiej, różne teksty o życiu w okresie stalinizmu i po nim oraz skupiające się na jazzie.
Škvorecký opisuje swoje życie, a było niezwykle barwne. Ma dar opowiadania, nawet drobne, wydawałoby się nieistotne wydarzenia potrafi pokazać w interesujący sposób. Wszystko zabarwione jest ogromna dawką humoru i ironii – sam mówi, że czytelnika trzeba przede wszystkim rozbawić. Ma duży dystans do siebie i wydarzeń. Śmieje się ze wszystkich i wszystkiego, ale nie jest to śmiech obraźliwy, raczej pełen humoru i ciepła. Nawet gdy mówi o ciężkich, wojennych czasach, które pamięta z dzieciństwa, o czasach holocaustu, gdy znajomi i rodzina znikali, by znaleźć się w obozach koncentracyjnych, z których zwykle nie wracali, pisze o tym z humorem, który sprawia z jednej strony, że czytelnik nabiera dystansu, z drugiej zaś, wszystko to staje się jeszcze bardziej straszne. Pisze o ludziach dobrych, ale też o kolaborantach wojennych, którzy dla zysku, a często, by ratować swoje życie donosili na sąsiadów. Pojawia się tu również kwestia mienia zagrabionego Żydom w czasie wojny, które nierzadko przejmowali sąsiedzi.
Pisarz jest świetnym obserwatorem rzeczywistości. Rewelacyjnie przedstawia absurdy życia w okresie stalinowskim i po nim w Pradze i mroki totalitaryzmu. Czas przydziałów mieszkań, lodówek, zakupów spod lady, prześladowania ludzi o poglądach odbiegających od wyznaczonego nurtu władzy, cenzury i donosicielstwa. W „Świadkach lutowej nocy” opisuje wydarzenia powstania praskiego z perspektywy młodzieży. W każdym kraju i ustroju znajdzie się osoba, która psim swędem prześlizguje się przez kolejne szczeble władzy nie reprezentują sobą niczego, jak w przypadku „Zweryfikowanej Lizetki”. Autor pisze o wydarzeniach smutnych, trudnych, o tragediach życiowych zwykłych ludzi. Pokazuje świat wokół niego, opowiadania są niczym pamiętnik, w którym chciał zachować mijający świat od zapomnienia. Świat i ludzi, swoich kolegów i koleżanki, czy ludzi i historie znane ze słyszenia. Są też teksty zabawne. Rozbawiło mnie opowiadanie „Z życia dzisiejszej młodzieży”, w którym opisuje perypetie miłosne i ich konsekwencje w postaci chorób wenerycznych. Można się przy tym uśmiać do łez.
Škvorecký dużo pisze o swoim ukochanym jazzie, który w latach pięćdziesiątych uważany był za zgniliznę, która przyszła z dekadenckiego Zachodu. Młodzież musiała sobie radzić z cenzurą i artyści wymyślali coraz to nowe wybiegi, byleby tylko móc grać ulubioną muzykę. Ówczesna władza, niczym inkwizycja tropiła przejawy niesubordynacji.
Opowiadania Škvoreckiego są kroniką wydarzeń i utrwalają świat z jednej strony pełen absurdów władzy, grozy, prześladowań, z drugiej zaś świat ludzi, którzy musieli odnaleźć się w tych trudnych czasach, dorastali, uczyli się i szukali swojego miejsca w rzeczywistości i robili wszystko, by zachować poczucie godności. Umieli przy tym się bawić, śmiać, nie dali się stłamsić. „Gorzki świat” jest tak naprawdę słodko-gorzki, w którym radość miesza się ze smutkiem, miłość z nienawiścią, a wszystko to świetnie ujął Josef Škvorecký.
Za książkę dziękuję redakcji www.sztukater.pl

Josef Škvorecký to czeski prozaik, publicysta, tłumacz i wydawca, urodzony w 1924 roku w Czechach. W młodości, po studiach na anglistyce pracował w Państwowym Wydawnictwie Literatury Pięknej w Pradze, grał również na saksofonie w grupie Red Music. W latach sześćdziesiątych wyemigrował do Kanady, gdzie wykładał literaturę angielską. W 2009 roku otrzymał Literacka Nagrodę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Richard Dawkins biolog, zoolog, ewolucjonista, publicysta, któremu sławę przyniosły książki takie jak „Bóg urojony”, „Samolubny gen”, „Fenotyp rozszerzony” i wiele innych, w których propaguje, ale i wyjaśnia teorię ewolucji oraz poddaje krytyce religie świata. Uważany jest za guru ateistów. W swoich publikacjach merytorycznie, krok po kroku rozprawia się z założeniami religii, rozkłada je na czynniki pierwsze i pokazuje dlaczego tak wielu ludzi jest skłonnych uwierzyć w wyimaginowane istoty, zamiast zawierzyć osiągnięciom nauki.
🐾 W książce „Religiol” zebrano dziewiętnaście artykułów opublikowanych na łamach czasopisma „Free inquiry”, z którym Richard Dawkins od dawna współpracuje. W tych krótkich tekstach czytelnik dostaje kompendium przekonań Dawkinsa, artykuły nie są ze sobą powiązane, pisane na przestrzeni wieku lat i pokazują ogromną wiedzę naukowca, którego nie łatwo jest czymś zaskoczyć. W wielu przypadkach są polemiką z listami czytelników lub też przeciwników filozoficznych. Richard Dawkins z właściwym sobie poczuciem humoru pisze o religii, która przyrównuje do narkotyku i nazywa go religiolem, od którego wziął się tytuł książki.
🐾 Richard Dawkins mocno broni swoich przekonań, ale cały czas podkreśla, że są podparte nauką i jeśli nauka je obali, on się z tym zgodzi, daleko mu do dogmatyzmu. Propaguje teorię ewolucji, której założenia i dowody naukowe zna doskonale. W ogóle z tekstów w „Religiolu”, bardziej nawet niż z jego książek, które są raczej monotematyczne, wyłania się obraz Dawkinsa jako wszechstronnego naukowca, który zgłębia wiedzę, jest na bieżąco z badaniami, śledzi postępy nauki, którą się zajmuje, ale równocześnie interesuje się szeroko pojętą biologią, filozofią i naukami społecznymi. To prawdziwy współczesny człowiek renesansu.
🐾 Warto przeczytać wszystkie artykuły, na mnie największe wrażenie zrobiły te o indoktrynacji religijnej. W rodzinach wyznających jakaś religię, od małego uczy się dzieci, że Bóg istnieje, przekazuje się mu zasady religii na równi z uczeniem języka ojczystego, zasadami postępowania w życiu, uczeniem wartościowania, czy pokazywaniem tego co ważne. Równocześnie uczy się dziecko zabobonów, wiary w zjawiska nadprzyrodzone. Takie postępowanie rodziców sprawia, że dziecko nie zastanawia się czy religia jest prawdziwa, informacje przekazywane przez rodziców są przez młodego człowieka odbierane jako ważne, wchodzą w podświadomość i potem, jak dorosły, rzadko się zastanawia, co jest prawdą. Przeciętny człowiek nie zastanawia się głęboko nad sensem życia, tylko po prostu żyje. Jeśli wpojono mu, że piątek trzynastego jest dniem nieszczęść, to będzie tak uważał przez całe życie. To samo dotyczy religii. Dziecko nauczone zasad wiary, będzie ją wyznawać w dorosłym życiu: bo zawsze tak było, rodzice tak robili, większość ludzi wokół tak robi. Na tym polega między innymi siła religii, że jej wyznawanie jest najczęściej wpajane od maleńkości i staje się niemal drugą naturą. Rzadko przeciętny człowiek przystanie i zastanowi się nad jej sensem. Z tym walczy Dawkins wykazując, jak niebezpieczna jest ślepa wiara. Statystyki wykazują, że za postęp w nauce w większości odpowiadają naukowcy ateiści. Coś w tym jest.
🐾 Nie każdy musi się zgodzić z Dawkinsem, ale warto przeczytać „Religiola” i inne jego publikacje. Jednych nie przekona, innych skłoni do przemyśleń i zastanowienia się nad religią, wiarą i sensem życia, innych utwierdzi w przekonaniu przewagi nauki nad religią, ale nikt nie pozostanie obojętny. I to jest najważniejsze: Dawkins potrafi pisać o nauce, jego teksty nie są nudne, choć bardzo merytoryczne. W tym zbiorze tekstów każdy znajdzie coś dla siebie.
Za książkę dziękuję redakcji Sztukater

Richard Dawkins biolog, zoolog, ewolucjonista, publicysta, któremu sławę przyniosły książki takie jak „Bóg urojony”, „Samolubny gen”, „Fenotyp rozszerzony” i wiele innych, w których propaguje, ale i wyjaśnia teorię ewolucji oraz poddaje krytyce religie świata. Uważany jest za guru ateistów. W swoich publikacjach merytorycznie, krok po kroku rozprawia się z założeniami...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Christina Aistrup Hansen to urodzona w 1984 roku pielęgniarka, której historia wstrząsnęła kilka lat temu Danią i całym światem. Została oskarżona za zabicie czwórki pacjentów w szpitalu w Nykøbing Falster, gdzie pracowała początkowo na Oddziale Kardiologii, później w SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy). Początkowo sąd wymierzył jej karę dożywocia, która po apelacji zamieniona została na dwanaście lat więzienia, które Christina opuści w 2028 roku.

Kristian Corfixen opisał w swoim świetnym reportażu historię życia Christiny, przebieg jej pracy zawodowej i procesu sądowego. Rzetelnie zebrał materiały do książki. Opierał się na rozmowach ze współpracownikami Christiny, jej rodziną, przyjaciółmi, aktach sądowych i rozmowach z samą Christiną, która zgodziła się udzielić mu wywiadu po procesie.

Christine postrzegana była zawsze jako świetna pielęgniarka, bardzo kompetentna i rzeczowa, nie tracąca głowy w sytuacjach trudnych, a przede wszystkim w stanach zagrożenia życia. Szczególnie wtedy całą sobą rzucała się w wir pracy, wiedziała co ma zrobić, umiała właściwie dobrać leki ratujące życie i kierować pracą zespołu reanimacyjnego, ale przede wszystkim zawsze była na miejscu, gdy coś się zaczynało dziać z pacjentem, nawet, jeśli akurat tego dnia nie jej był on przydzielony. Zastanowiło to w końcu koleżanki ze zmiany, a jedna z nich, Pernille Kurzman zdecydowała się zaalarmować najpierw szefa, następnie policję, która wszczęła dochodzenie.

Historia Christiny mrozi krew w żyłach i każe zastanowić się nad jej fenomenem. Co sprawia, że pielęgniarka, czyli osoba, która z założenia ma pomagać pacjentom, dbać o nich, być przy nich i wspierać w trudnych chwilach choroby decyduje się na zabicie całkowicie zależnych od niej ludzi? Zawód pielęgniarki jest trudny i odpowiedzialny, praca bywa stresująca, czasem niewdzięczna, ale też daje poczucie ogromnej satysfakcji, gdy uda się uratować człowieka, a pacjent dziękuje wychodząc ze szpitala. Christinie udowodniono, że podawała pacjentom leki, po których dochodziło do zatrzymania krążenia. Mogła się wtedy wykazać, błyszczała, była w centrum uwagi, sprawiało jej zadowolenie i satysfakcję to, że była chwalona za swoje postępowanie i działania na rzecz ratowania życia pacjenta, któremu wcześniej podała leki, które doprowadziły do takiego ciężkiego stanu. Jakież to przewrotne. Przekracza to moją zdolność pojmowania, tym bardziej, że jestem lekarką i takie postępowanie jest całkowicie obce mojej naturze i wyobrażeniom o zawodzie medyka. Jak się okazuje, Christina nie jest jedyną pielęgniarką, która celowo doprowadzała pacjentów do śmierci. Historia zna niemało podobnych przypadków w różnych krajach. U tych pielęgniarek i pielęgniarzy diagnozowano przeniesiony zespół Munchhausena. Najczęstszym jego objawem jest podtruwane własnych dzieci, by zwrócić ja siebie uwagę i pokazywać swoją troskę o nie. Świetnie pokazał to na przykład serial „Ostre przedmioty” z Amy Adams w roli głównej. Christina podawała leki nie dzieciom, tylko pacjentom, nadużywała ich zaufania, by zwrócić uwagę na siebie.

Takie osoby jak Christina zdarzają się niezwykle rzadko i na szczęście. Człowiek chory leczony w szpitalu jest bezbronny i musi móc zaufać lekarzom i pielęgniarkom, gdyż oddaje w ich ręce swoje zdrowie i życie.

„Pielęgniarka” to doskonale napisany reportaż, pochłania się go jednym tchem, jak najlepszą sensację, szczególnie jako audiobook, który kapitalnie czyta Jakub Kamieński. Autor solidnie zebrał materiały, starał się podawać sprawdzone informacje, opierał się na licznych źródłach, których spis jest na końcu książki. Warto przeczytać, by poznać historię Christiny i zastanowić się nad jej motywacją, a także spróbować zrozumieć, co działo się w jej zaburzonym umyśle.
Dziękuję za książkę www.sztukater.pl

Christina Aistrup Hansen to urodzona w 1984 roku pielęgniarka, której historia wstrząsnęła kilka lat temu Danią i całym światem. Została oskarżona za zabicie czwórki pacjentów w szpitalu w Nykøbing Falster, gdzie pracowała początkowo na Oddziale Kardiologii, później w SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy). Początkowo sąd wymierzył jej karę dożywocia, która po apelacji...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Siergiej Aleksandrowicz Madujew to jeden z najbardziej znanych przestępców w Związku Radzieckim. W swoim dorosłym, niedługim życiu spędził zaledwie siedemnaście miesięcy na wolności. W dzieciństwie często pozostawiony sam sobie, gdy matka była wielokrotnie internowana z powodu swojego koreańskiego pochodzenia, uczył się życia na ulicy. Nie miał łatwego startu w dorosłość. Bardzo wcześnie zaczął kraść, za co zaczął trafiać do więzienia, gdzie zdobywał doświadczenie przestępcze i szybko piął się w górę hierarchii recydywistów. Nie znał innego życia. Nie zdobył żadnego zawodu, bo nie miał na to szans, jedynym zajęciem przynoszącym mu dochód była kradzież.

„Wychowa się na przestępcę, złoczyńcę, człowieka ponad prawem i nie było już dla niego innej drogi”.

„Czerwoniec” to zbeletryzowana opowieść o Madujewie, który przezwisko dostał od dziesięciorublowego banknotu, którym płacił w taksówkach i nigdy nie brał reszty. Poznajemy go w 1991 roku, gdy ucieka z więzienia w Leningradzie i zaczyna brawurowy rajd po kraju. W różnych miejscowościach organizuje włamania i kradzieże wraz z dwójką zaufanych przyjaciół. Stara się nie używać broni, nie chce by ktoś zginął, jednak nie zawsze wszystko przebiega gładko i zostawia za sobą zabitych ludzi. Żyje chwilą, tu i teraz, choć ma też marzenia, chciałby mieć kiedyś dom, swoją bezpieczną przystań, w której mógłby w spokoju czytać książki, które uwielbia, ale wie, że w tym celu nie może dać się złapać, gdyż za zbrodnie, które popełnił czeka go tylko i wyłącznie wyrok śmierci.

Jacek Piekiełko opisuje postać Czerwońca w taki sposób, że czytelnik czuje do niego sympatię. Przestępca daje się lubić. Pomimo wszystkich kradzieży, włamań, zabójstw ma romantyczną duszę, tlą się w nim resztki człowieczeństwa, gdy na przykład zostawia część skradzionych pieniędzy okradzionym ludziom na jedzenie dla dziecka. Może przypomniało mu się własne dzieciństwo, kiedy w domu było biednie, a on sam często musiał walczyć o przeżycie na ulicy?

Kto wie, co mógłby osiągnąć, gdyby urodził się w innym miejscu, w innej rodzinie. Otoczenie, warunki socjalne, rodzina, wartości wynoszone z domu determinują to, czym i kim się stajemy jako dorośli. Dziecko pozostawione samo sobie, w socjalistycznym ZSRR, wychowane w kołchozie i na ulicy, bez pieniędzy, a którego losem nikt się nie interesował podczas internowania matki nie miało szansy na naukę, zdobycie wykształcenia i ułożenie sobie życia w społecznie akceptowalny sposób. Jego szkołą był najpierw poprawczak, potem więzienia, a nauczycielami przestępcy, recydywiści i więzienni strażnicy, którzy od nich różnili się nieraz tylko tym, że stali po drugiej stronie krat. Aż dziw, że Madujew polubił czytanie książek, znalazł w nich odskocznię od szarej, brutalnej codzienności, jednak to nie wystarczyło, by odbić się od dna. Resocjalizacja to słaby punkt więzień. W krajach Zachodu nie wygląda to najlepiej, jednak więźniowie, którzy chcą zmienić swoje życie mają taką możliwość, nieraz zdobywają wykształcenie, nierzadko koczą studia. Natomiast w Rosji radzieckiej, choć i teraz nie wygląda to lepiej, jest bardzo źle. „Wskaźnik recydywistów w Rosji wynosi około siedemdziesięciu procent”. Już samo to świadczy o tym, że resocjalizacja tam nie istnieje. W więzieniach nie ma możliwości, ani motywacji do poprawy swego losu, a na wolności były więzień nie ma żadnych perspektyw, pozostaje mu powrót do świata przestępczego. Nielicznym udaje się wyrwać z błędnego koła.

Madujew długo umykał wymiarowi sprawiedliwości, kiedy w końcu został schwytany, otrzymał wyrok śmierci, a kiedy czekał na jego wykonanie ogłoszono moratorium na karę śmierci i wyrok zamieniono mu na dożywocie. Został osadzony, jako jeden z pierwszych, w więzieniu Czarny Delfin, dla najcięższych recydywistów, z którego nikomu nie udało się uciec. Zmarł w wieku 44 lat z powodu chorób.

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam historię brawurowego, żeby nie powiedzieć charyzmatycznego przestępcy, który, gdyby żył w Ameryce, pewnie doczekałby się filmów i seriali, bo życie miał barwne i ciekawe, jeśli można tak określić działalność bandyty. „Czerwoniec” to kapitalnie napisana książka, czyta się jednym tchem, zachęcam do poznania Sergieja Madujewa, przestępcy z romantyczną duszą.

Dziękuję za książkę redakcji www.moznaprzeczytac.pl
#hossulazksiążką

Siergiej Aleksandrowicz Madujew to jeden z najbardziej znanych przestępców w Związku Radzieckim. W swoim dorosłym, niedługim życiu spędził zaledwie siedemnaście miesięcy na wolności. W dzieciństwie często pozostawiony sam sobie, gdy matka była wielokrotnie internowana z powodu swojego koreańskiego pochodzenia, uczył się życia na ulicy. Nie miał łatwego startu w dorosłość....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem życie tak się zamota, że nie umiemy uwolnić myśli i wyrwać się z matni. Karolinie Sarnawskiej po tragicznej śmierci syna rozpadło się i małżeństwo i życie. Nie czuła, że żyje, tylko egzystuje. Co pozostaje w takiej sytuacji, gdy dołączy się do tego choroba? Karola zatrudniła kierowcę, młodego chłopaka, Błażeja, z którym ruszyła w samochodową podróż z Krakowa nad morze, by pozałatwiać swoje sprawy. Zanim wyruszyli poszła na policję z niecodzienną sprawą: zgłosiła, że nie zaginęła. Zainteresowało to policjanta, który postanowił trzymać rękę na pulsie i wymógł na niej codzienne rozmowy telefoniczne.

W miarę upływu czasu i podróży zacieśniają się relacje między pracodawczynią, a kierowcą, na jaw wychodzą coraz to nowe fakty z życia obydwojga, ale też wewnętrzne strachy, zahamowania. Autorka doskonale pokazała różnice w spojrzeniu na życie kobiety w drugiej połowie życia i chłopaka dopiero wchodzącego w świat. Pomimo, wydawałoby się dwóch skrajnych biegunów osobowości, odmiennych oczekiwań i sposobów ekspresji emocji, okazuje się, że mogą sobie nawzajem pomóc. Nic nie dzieje się bez przyczyny: kiedy człowiek spotyka drugiego człowieka, wzbogaca się poprzez kontakty i wzajemne relacje, choć dość prowokacyjny był opisy spotkania Karoliny z zabójczynią jej syna. Myślę, że to celowy zamysł autorki - ten fragment zbędnej strony szokuje, z drugiej skłania do refleksji nad sensem życia. Zresztą cała książka taka jest. Po przeczytaniu zostaje dużo pytań, na które trzeba znaleźć własne odpowiedzi. Życie nie jest jednoznaczne, nie mam prostych wyborów, a te, które się takie wydają, okazują się często nietrafione. Człowiek dopiero po traumie, trudnych przejściach zaczyna rozumieć, co w życiu jest ważne. „Zamiast bez przerwy skupiać się na nieistotnych niedogodnościach trzeba jarać się byle czym, bo za chwilę dany tobie czas się skończy”.

Aldonę Reich znałam do tej pory jako autorkę świetnych kryminałów i byłam ciekawa, jak poradzi sobie z powieści obyczajową. Wyszło świetnie, okazało się, że jest pisarką wszechstronną, a „Życie 2.0” to świetna opowieść o życiu, która zostaje na długo w pamięci i koło której nie można przejść obojętnie.
#hossulazksiążką

Czasem życie tak się zamota, że nie umiemy uwolnić myśli i wyrwać się z matni. Karolinie Sarnawskiej po tragicznej śmierci syna rozpadło się i małżeństwo i życie. Nie czuła, że żyje, tylko egzystuje. Co pozostaje w takiej sytuacji, gdy dołączy się do tego choroba? Karola zatrudniła kierowcę, młodego chłopaka, Błażeja, z którym ruszyła w samochodową podróż z Krakowa nad...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Murray Newton Rothbard (1926-1995) był amerykańskim prawnikiem i ekonomistą, którego rodzina wyemigrowała z Polski. Rozwinął polityczną doktrynę libertariańską, a przede wszystkim zajmował się anarchokapitalizmem, ale nie tylko: napisał wiele prac o pieniądzu, historii politycznej kapitalizmu, historii prawa. W swoich rozważaniach opierał się na dokonaniach Ludwiga von Misesa, austriackiego ekonomisty, rozwinął jego myśl i poszedł dalej w swoich koncepcjach. Z tego powodu uważany jest za głównego przedstawiciela szkoły austriackiej w ekonomii.

„Anty-Lewiatan” to rozprawa doktorska Radosława Wojtyszyna, który zajął się w niej dokonaniami Rothbarda i szczegółowo omówił w niej wszystkie aspekty jego myśli politycznej. Na początku przedstawił teorie i osiągnięcia innych ekonomistów, na bazie których Rothbard rozwinął swoje poglądy, szczególnie Ludwiga von Misesa, ale też Arystotelesa, który zwrócił uwagę na prawo naturalne, które Rothbard uważał za podstawę ekonomii liberalnej. Według niego człowiek jest autonomicznym, niezależnym bytem, który ma prawo do życia i samostanowienia. Nie można mu nic narzucić, oprócz prawa do zabezpieczenia potrzeb biologicznych, ma prawo do własności, co jest mocno akcentowane i jest podstawą teorii liberalnej i libertariańskiej i z niego Rothbard wywodzi doktrynę anarchokapitalizmu, której głównym założeniem jest brak instytucji państwa i odgórnego zarządzania społeczeństwem. Rolę kontrolną, lub lepiej powiedzieć ochronną miałyby sprawować agencje ochrony, które zapewniałyby porządek i bezpieczeństwo. „Głównym wrogiem wolności jest państwo”. Gdy nie ma państwa, czyli rządu, który zarządza, nakazuje, ogranicza, wtedy ludziom żyje się lepiej, ponieważ sami decydują o sobie, swoich przedsiębiorstwach i lokowaniu pieniędzy.

Rothbard w swoich pracach drobiazgowo analizuje system kapitalistyczny i socjalistyczny, wypunktowuje jego mankamenty, szczególnie wskazuje dlaczego interwencjonizm państwowy jest niedobry dla społeczeństwa i rozwoju gospodarczego. Uważa, że tylko w każdym aspekcie wolny rynek jest najlepszy dla przedsiębiorców. Ciekawe jest podejście do korupcji. Rothbard nie potępia łapówek, a wręcz przeciwnie: uważa, że są normalnym środkiem płatniczym, tylko ich odbiorca jest inny, bo trafiają do prywatnej kieszeni, co nie jest czymś godnym potępienia.
Wolny rynek, bez nadzoru państwa, podatków, wydatków socjalnych, prowadzi do bogacenia się przedsiębiorcy, który może więcej zapłacić pracownikom, co skutkuje zadowoleniem społeczeństwa i wzrostem dobrobytu. Zamiast socjalu, bogaci ludzie mogą prowadzić działalność filantropijną i wspierać osoby, czy instytucje, które według nich są tego warte.

Wszystko pięknie i ładnie wygląda na papierze, natomiast jest to utopia. Łatwo wychwalać anarchizm, gdy żyje się w kraju kapitalistycznym, jest się posiadaczem dużego majątku, biznesmenem. Gdyby wprowadzić w życie zasady anarchokapitalizmu, bogacze staliby się jeszcze bardziej majętni, a szary pracownik, żyjący od pierwszego, do pierwszego, nie miałby szans na poprawę swego bytu. Obce są mi idee socjalizmu, szczególnie jak widzę coraz większe korzyści socjalne, z których korzystają niepracujący, którym nie opłaca się szukać zatrudnienia, a wypuszczanie na rynek coraz większej ilości pieniędzy napędza inflację, ale do anarchizmu też mi daleko. Dodatkowo pogląd o mniejszej wartości kobiet na rynku pracy ze względu na macierzyństwo oraz mniejsze kompetencje zawodowe (co jest totalną bzdurą), a co za tym idzie niższe wynagrodzenie kobiety niż mężczyzny na tym samym stanowisku pracy, jest dla mnie kuriozalny. Idealny system polityczny nie istnieje. Każdy ma swoje dobre i złe strony i żaden nie zaspokaja potrzeb wszystkich ludzi, nawet nie da się tego zrobić.

Nie mogłabym zaakceptować anarchokapitalizmu, choć część jego założeń jest ciekawa, choćby to, że w państwie głównie rządzący się bogacą, a podatki są przeznaczane częściowo na cele socjalne, na które niekoniecznie mielibyśmy ochotę łożyć, ale nie mamy wpływu na rozporządzanie naszymi zarobionymi rzetelną pracą pieniędzmi. Odpowiada mi też pełna zgoda na aborcję - kobieta ma prawo rozporządzać swoim ciałem.

„Anty-Lewiatan” to bardzo interesujące omówienie doktryny anarchokapitalizmu. Autor rzetelnie przedstawił wszystkie jej aspekty, całość porównał z koncepcjami innych ekonomistów, mamy tu więc szerokie opracowanie tej koncepcji polityczno-gospodarczej i choć z wieloma elementami się nie zgadzam, to warto przeczytać tę książkę, by poznać jedną z istotnych teorii ekonomicznych. Swego czasu, po przeczytaniu „Atlasu zbuntowanego” Ayn Rand byłam zafascynowana filozofią obiektywizmu, ale jestem zawiedziona tym, co z nią zrobił liberalizm i libertarianizm. Zachęcam do zapoznania się z doktryną Rothbarda, którą w bardzo ciekawy sposób przedstawił Radosław Wojtyszyn. Pomimo wielu odnośników książkę czyta się szybko, wszystko jest jasne, logiczne i stanowi spójną całość.
Dziękuję za książkę redakcji Sztukater.pl

Murray Newton Rothbard (1926-1995) był amerykańskim prawnikiem i ekonomistą, którego rodzina wyemigrowała z Polski. Rozwinął polityczną doktrynę libertariańską, a przede wszystkim zajmował się anarchokapitalizmem, ale nie tylko: napisał wiele prac o pieniądzu, historii politycznej kapitalizmu, historii prawa. W swoich rozważaniach opierał się na dokonaniach Ludwiga von...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podróż przez kraje, epoki, ale przede wszystkim wgłąb siebie. Autor opowiada losy swojej rodziny i swoje. Nie żyjemy na pustyni. To co zdarzyło się w przeszłości ma wpływ na teraźniejszość, warunkuje nasze postępowanie, historie opowiadane przez rodziców, dziadków kształtują nasze postrzeganie świata i wybory, jakich dokonujemy w życiu, które jest labiryntem. Poruszamy się w nim po omacku, przy każdym działaniu mamy wybór i decydujemy, którym korytarzem labiryntu pójdziemy, a czy wybrana droga będzie dla nas dobra, okaże się za zakrętem.

Georgi Gospodinow prowadzi czytelnika przez meandry czasu, przeskakuje, jak w grze w klasy, z jednego pola na drugie, by znaleźć się w innym miejscu i czasie, poszukując wytchnienia i spełnienia, które nigdy nie nadchodzi. Człowiek z jednej strony ma wybór i sam decyduje o swym losie, z drugiej zaś, nie wiedząc co go za chwilę, czy za rok czeka, ląduje w nowym miejscu i czasie, lecz nie może uwolnić się od siebie. Bohater książki cały czas ucieka, ale nie może wyzwolić się od swoich myśli, gdyż nie da się tego zrobić, człowiek jest skonstruowany w określony sposób i nie może uwolnić się sam od siebie. Pięknie i poetycko autor opisuje dylematy ludzkie, a jego bohater poprzez nieustanne kontrolowanie siebie nie jest w stanie uciec z labiryntu życia, który sam sobie stwarza.

Książka ma wiele wątków i płaszczyzn. W jednych momentach akcja biegnie szybko, w innych snuje się powoli, czasem wręcz ospale, gdy bohater pogrąża się w smutku, gubi się na zakręcie, a nagła niemoc nie pozwala na zrobienie kroku naprzód.

Bardzo ciekawe jest tu spojrzenie na mit o Minotaurze. Bohater bardzo empatycznie wczuwa się w postać legendarnego pół-człowieka, pół-byka, pokazuje tę postać całkiem inaczej, niż przedstawienie mitologiczne. Pozwala to spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy. Niezwykle łatwo jest ocenić ludzi, zaszufladkować. Człowiek lubi myśleć schematami i najczęściej nie zastanawia się, czy to właściwe, nie zwraca uwag na to, że może w ten sposób zrobić komuś krzywdę, a przecież zaszufladkowany człowiek również czuje, myśli, boi się, ma marzenia, które bardzo łatwo jest przekreślić jednym ruchem. „Fizyka smutku” uwrażliwa na drugiego człowieka, jako żyjącą, myślącą istotę, to chyba jest jej największy atut, choć nie jedyny. Wszyscy mamy w sobie mniejszy, lub większy smutek, przeżywamy chwile, w których bez określonej przyczyny dopada nas niepokój duszy, który romantycy określali to jako Weltschmerz. Ten niepokój prowadzi do rozwoju, poszukiwania ścieżki życiowej, do tworzenia wynalazków i postępu na świecie. Doświadczenia życiowe mogą ten niepokój stłumić, albo nasilić, z wiekiem dalej, jak w labiryncie poszukujemy drogi. Czy ją znajdziemy, tego nie wiemy, z każdego korytarza jest kilka wyjść, od naszej intuicji, nastawienia, chwilowego humoru i oczywiście bagażu doświadczeń życiowych zależy, czy dotrzemy do celu.

Niesamowita jest ta książka. Chwilami przytłacza smutkiem i pesymizmem, ale taki jest człowiek myślący: wciąż nie do końca zadowolony z siebie, nieustannie szuka swej drogi. Czy to jest dobre dla człowieka? John Stuart Mill powiedział, że lepiej być niezadowolonym Sokratesem, niż zadowolonym głupcem. Człowiek poszukujący, myślący, empatyczny ma w życiu gorzej niż ten, który nad niczym się nie zastanawia, ale tylko wieczny niepokój i poszukiwanie sensu sprawia, że nasz świat idzie do przodu.

„Fizykę smutku” trudno jest opowiedzieć. To raczej powieść filozoficzna, niż obyczajowa, ale każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jest tu tyle niuansów, myśli wątków, w których można odnaleźć siebie i zastanowić się nad sensem życia, że nikt nie przejdzie wobec tej książki obojętnie, choć nie jest to łatwa lektura.
Za książkę dziękuję www.sztukater.pl

Podróż przez kraje, epoki, ale przede wszystkim wgłąb siebie. Autor opowiada losy swojej rodziny i swoje. Nie żyjemy na pustyni. To co zdarzyło się w przeszłości ma wpływ na teraźniejszość, warunkuje nasze postępowanie, historie opowiadane przez rodziców, dziadków kształtują nasze postrzeganie świata i wybory, jakich dokonujemy w życiu, które jest labiryntem. Poruszamy się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Życie biedoty i ludzi na wsi nigdy nie było proste i łatwe. W czasach wcześniejszych ciemiężeni przez swoich panów, żeby nie powiedzieć właścicieli, po zniesieniu pańszczyzny często wcale nie mieli lepszego życia. Bez wykształcenia, związani ze swymi gospodarstwami, nie mieli perspektyw na rozwój, ani chęci na zmianę swojego położenia. Kobiety w tych realiach miały najgorzej. Stały nisko w hierarchii społecznej, mentalność wiejska umieszczała je w rodzinie jako niemal całkowicie podporządkowane mężom i dzieciom istoty.

Autorka dogłębnie analizuje sytuację kobiet w okresie międzywojennym, rozdział po rozdziale pokazuje jak żyły, czym się zajmowały, jak wychowywały dzieci. Wyłania się z tego smutny obraz życia naszych babć w czasach ciężkich, przed, albo niewiele po uzyskaniu praw wyborczych, które kobiety w Polsce dostały nawet na tle Europy dość wcześnie, bo w 1918 roku. Jednak regulacje prawne to jedno, a życie i tak pisze swoje scenariusze. W czasie, gdy model społeczny zakładał, że kobieta ma zostać żoną i matką, nie było dla niej pola manewru. Młode dziewczęta, mające swoje marzenia, aspiracje, po wyjściu za mąż najczęściej musiały z nich zrezygnować. Wpadały kierat codziennych obowiązków, do nich należało prowadzenie domu, praca w gospodarstwie, gdzie wszystko robiło się ręcznie, mechanizacja rolnictwa to odległe czasy powojenne, na wychowanie dzieci zostawało niewiele czasu. Jak wspomina autorka, babcie często kojarzą się z chłodem emocjonalnym, choć dzieci, czy wnuki są zaopiekowane pod względem ubrania i jedzenia. Jest to efekt czasów, w których przyszło im spędzić swoje dzieciństwo i młodość. Życie było tak trudne i wymagało tak ogromnego wysiłku fizycznego, że nieustannie zmęczone, nie miały już sił na czułości, ale też same nienauczone tego, nie umiały okazywać miłości swoim dzieciom. Nie znaczy to jednak, że im nie zależało. Robiły wszystko, co w ich mocy, by zapewnić dzieciom jak najlepszy stert w dorosłość. To one najczęściej chciały, by dzieci się uczyły, zdobywały zawód, który zapewniłby im dobre życie, a przede wszystkim niezależność, której one nie miały.

Przed zamążpójściem młode kobiety ze wsi miały niewielki wybór, jeśli chodzi o pracę zarobkową. Najczęściej zostawały służącymi we dworach i pracowały tam do ślubu. Czasem wyjeżdżały do miasta, by tam pójść na służbę. Po ślubie prawie wszystkie kobiety przestawały pracować. Zamykane zostawały w czterech ścianach gospodarstwa, w którym miały pracować do końca życia. Mężowie nie uczestniczyli w pracach domowych. Chodzili do pracy na roli lub, rzadziej, w zakładach przemysłowych - wówczas jeszcze więcej obowiązków spadało na żonę.

Jak to w czasach międzywojennych, wiele osób wyjeżdżało za chlebem, do pracy za granicą. Joanna Kuciel-Frydryszak przedstawia realia pracy u gospodarzy we Francji, w której pracowało przed wojną wiele polskich kobiet, zarówno niezamężnych, jak i mężatek, zmuszonych biedą na opuszczenie rodziny i życie w oddaleniu, w obcym państwie i środowisku. Wiązało się z tym wiele dramatów ludzkich.

Bardzo smutno brzmi to co napisałam. Trzeba jednak pamiętać, że to były wrażliwe kobiety, z marzeniami, interesujące się światem, często pisały pamiętniki, a choć wiele z nich było niepiśmiennych, to one dbały o wykształcenie dzieci i były motorem ich rozwoju. Chciały, by ich potomstwu żyło się lepiej niż im i zdawały sobie sprawę z tego, że tylko dzięki zdobyciu porządnego zawodu może się to udać.

Z książki wyłania się, pomimo wszystko, pozytywny obraz naszych babć: to były niezwykle silne kobiety, miały mocne charaktery, skoro potrafiły ogarnąć i zadbać o dom, rodzinę, scalić wszystkich w całość, zadbać o męża, wykształcić dzieci, na to potrzeba ogromnej siły i hartu ducha. Powinnyśmy być dumne, jako kobiety, z naszych babć. Nie wiadomo, czy my zdołałybyśmy podołać temu, z czym im przyszło się zmagać.
www.hossula.pl

Życie biedoty i ludzi na wsi nigdy nie było proste i łatwe. W czasach wcześniejszych ciemiężeni przez swoich panów, żeby nie powiedzieć właścicieli, po zniesieniu pańszczyzny często wcale nie mieli lepszego życia. Bez wykształcenia, związani ze swymi gospodarstwami, nie mieli perspektyw na rozwój, ani chęci na zmianę swojego położenia. Kobiety w tych realiach miały...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ojciec sprawujący z byłą żoną dzieloną opiekę nad dziećmi spędza z nimi trzy dni weekendu. Prawie dorosły Syn, średni Chłopak, najmłodsza Mała - nie poznajemy imion dzieci - z ojcem prowadzą normalne życie, wykonują zwykłe czynności, jedzą, bawią się, czyli to, co zwykła rodzina robi razem. Jednak to tylko tło do pokazania dzisiejszego świata, świata konsumpcjonizmu, reklam, które wciskają się w nasze życie w każdym jego aspekcie - mówią jak myć zęby, co jeść, w co się bawić, narzucają normy i zachowania. Człowiek nawet nie zdaje sobie na co dzień sprawy, jak jesteśmy od nich zależni. Ja od dawna nie oglądam telewizji, wiecie widzę tam reklam, ale internet robi swoje i jeśli nawet niby nie zwraca się na to uwagi, reklamy wżerają się mimochodem w umysł.

Jurek Sawka, mieszkający w Szwecji poleskiego pochodzenia dramaturg, pedagog, twórca teatralny, w „Quality time”, która jest jego pierwszą powieścią obnaża funkcjonowanie współczesnego konsumpcyjnego społeczeństwa, które bezwolnie podąża za schematami narzucanymi mu przez system. Mała, dla której największą atrakcją jest przejażdżka w wózku w supermarkecie jest tego dobitnym przykładem. Natomiast Syn ma żal do ojca za to, że dał mu do przeczytania kanon pięćdziesięciu lektur, gdyż nie może o nich porozmawiać z rówieśnikami, którzy nie czytają, idą na skróty, a ich wiedza jest bardziej skrótowo-internetowa, niż poparta dogłębną lekturą. To bardzo ciekawa rozmowa i świetnie pokazuje, w jaki sposób dzisiejsi młodzi ludzie, ale i nie tylko, patrzą na świat i skąd czerpią informacje. Skakanie po literaturze na skróty, po łebkach, wyrywkowo, zwykle bez zastanowienia się nad czytanym tekstem, byle dalej, byle więcej. Tak się dzieje w niemal wszystkich aspektach współczesnego życia: szybko, dużo, na jedną modłę. Wielkie koncerny produkujące różnorakie towary narzucają nam swoją wizję świata i trzeba chcieć się nad tym zastanowić, by to zobaczyć. Wszyscy mają być piękni, zdrowi i szczęśliwi dzięki produktom, rzeczom, moda nam pokazuje jak się ubierać, a przede wszystkim co myśleć i czego wymagać i oczekiwać od świata i życia. Kapitalnie, często ironicznie, z dystansem i dużą dawką humoru autor pokazuje dzisiejszy świat.

Gdzie w tym jest miejsce na uczucia? Na miłość? Autor przyznaje, jej jest zauroczony postaciami kreowanymi przez Michela Houllebecqua i to widać w jego powieści. Główny bohater, Ojciec, starszy mężczyzna wręcz obsesyjnie zakochany jest w młodszej o kilkadziesiąt lat kobiecie, którą nazywa Itoshi, co po japońsku oznacza kochana. Jak u Houllebecqa goni za tą miłością, robi wszystko, by przypodobać się młodej kochance i czepia się jej wszystkimi siłami, staje się ona celem życia, paliwem pozwalającym na funkcjonowanie między tabletkami na sen, bezsenność i depresję, co także jest wyznacznikiem dzisiejszego świata - modnie jest mieć terapeutę, zażywać leki (znów reklamy!), bez tego współczesny człowiek sobie nie radzi.

W przerywnikach autor opowiada historię swoją i swojej rodziny - razem z matką zmuszony był opuścić Polskę w 1969 roku z łatką syjonizmu, trafił do Szwecji, gdzie mieszka do dzisiaj. Świetnie pokazuje, choć oszczędnie w słowach, absurd ówczesnej nagonki na Żydów w Polsce.
Człowiek, który opuszcza swój kraj rodzinny na zawsze, zakotwicza się w innym, jak autor książki, jednak zmienić się da narodowość, nie mentalność i w którymś momencie jest się wyrzuconym za burtę, tak całkowicie nie przynależy się nigdzie. Stary kraj się zmienił, nowy kraj nigdy nie będzie jak dom rodzinny, a emigrant stara się wpasować w nowe środowisko, co często nigdy się do końca nie udaje.

Tytuł książki kapitalnie oddaje ironię całej powieści. „Quality time” który każą nam wszyscy wkoło osiągnąć, jest jak fatamorgana, miraż, ku któremu dążymy, a którego tak naprawdę nie ma.

Książka ma niecałe 180 stron, a autorowi udało się w niej zawrzeć tyle emocji, informacji, podtekstów, że nie da się koło niej przejść obojętnie. Każdy znajdzie tu kawałek siebie, a po przeczytaniu dobrze jest zastanowić się nad sobą, życiem i całym współczesnym światem.
-> Dziękuję za ebooka redakcji Sztukater.pl

Ojciec sprawujący z byłą żoną dzieloną opiekę nad dziećmi spędza z nimi trzy dni weekendu. Prawie dorosły Syn, średni Chłopak, najmłodsza Mała - nie poznajemy imion dzieci - z ojcem prowadzą normalne życie, wykonują zwykłe czynności, jedzą, bawią się, czyli to, co zwykła rodzina robi razem. Jednak to tylko tło do pokazania dzisiejszego świata, świata konsumpcjonizmu,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

🐾 Adam Wiesław Kulik – publicysta, prozaik poeta, twórca wielu filmów dokumentalnych poruszających kwestie dotyczące polskich przygranicznych terenów wschodnich oraz szeroko pojętych kresów wschodnich napisał książkę o dawnych mieszkańcach Zamojszczyzny, Roztocza i Lubelszczyzny.
🐾 Tereny te mają niezwykle burzliwą historię. Jak to na przygranicznych obszarach bywa, w ciągu wieków mieszały się tam wpływy różnych kultur i narodowości. Następowały tarcia, okresy wojenne przeplatały się z czasami pokoju. Wpływy polityczne przechodziły z rąk do rąk. Ludność tu mieszkająca przez setki lat mieszała się etnicznie. Autor pochodzi z tych terenów, rodzina mojej mamy również, więc Kresy są mi bliskie, bo znam je z opowieści rodzinnych. Babcia mówiła, że sama nie wie jakiej krwi w niej więcej: polskiej, rosyjskiej, ukraińskiej, czy białoruskiej, choć wybrali życie na zachodzie Polski. Rozumiem więc sentyment autora do tych ziem. Dla mnie to tylko historia rodzinna, dla niego to dom rodzinny. Dlatego z wielką ciekawością zabrałam się do czytania „Nostalgii Wschodu”
🐾 Adam Kulik wybrał się wraz z dwójką przyjaciół na wycieczkę rowerową szlakiem Unitów, czyli wyznawców kościoła greckokatolickiego, dawnych mieszkańców tych ziem. Trasa wiodła przez wioski i miasteczka, wraz z ich cerkwiami, dworami, pałacami, a raczej z tym, co po nich zostało. Niestety większość bezcennych zabytków historycznych uległa dewastacji lub całkowitemu zniszczeniu. Powojennym władzom Polski komunistycznej nie zależało na kultywowaniu tradycji, a wręcz przeciwnie: wszystko, co przedwojenne, związane z kościołem Ukraińców, Unitów, nie było odnawiane, cerkwie niszczały, pałace zamieniano w obory lub przeznaczano na inne cele, a potem, gdy już spełniły swą funkcję, nieodnawiane, plądrowane, popadały w ruinę.
🐾 Mało, a właściwiej mówiąc, prawie wcale nie mówi się o ludziach sztuki, kultury, czy znanych i mniej znanych rodach magnackich lub szlacheckich, które zamieszkiwały te tereny i tworzyły ich historię. Tymczasem każdy najmniejszy dworek, pałacyk, każdy kościółek, czy cerkiewka to ludzie. Te miejsca tętniły kiedyś życiem, ich mieszkańcy, czy użytkownicy śmiali się, płakali, zawierali małżeństwa, uprawiali ziemię, tworzyli wiersze, pisali prozę, malowali, czy komponowali. O Mickiewiczu, czy Miłoszu słyszeli wszyscy, ale już na przykład o jednym z ostatnich właścicieli majątku Wożuczyn, którym był Tomasz Józef Wydżga, nie słyszał w zasadzie nikt, a on „W zbiorach przechowywał rękopis partytury do opery własnej kompozycji, którą wystawił we Lwowie za własne pieniądze (1907)”. Autor w książce przytacza mnóstwo takich historii, opowiada o dziejach rodów, kościołów, księży, pisarzy, właścicieli ziemskich, pisze o walkach, które przetaczały się przez Kresy na przestrzeni dziejów, o losach ludzkich. Opisy historyczne są w książce szczegółowe i barwne, i widać, że autor włożył w nią dużo pracy i zaangażowania. Książka jest naszpikowana wielką ilością ciekawostek o ludziach i miejscach. Nie wiedziałam na przykład, że „Ponad 70% kapliczek w Polsce stoi w miejscach prasłowiańskiego kultu”.
🐾 Bardzo dużo Kulik pisze o rzezi Wołyńskiej — analizuje jej przyczyny, opowiada o mordach i bestialstwie ukraińskich chłopów. Ludobójstwo na Wołyniu w czasie II wojny światowej, przez cały okres powojennej historii Polski przemilczane, dopiero po zmianie ustroju zaczęło być znane szerzej, choć do dzisiaj trudno jednoznacznie określić jego przyczyny i nie wiem, czy za naszego życia to się uda. Za dużo tu niedomówień i niejasności, obie strony przedstawiają swoje racje, a obecnie, gdy Ukraina już ponad rok broni się w niewyobrażalnie ciężkiej wojnie z agresorem rosyjskim, jeszcze trudniej jest mówić o naszej wspólnej historii.
🐾 Pomimo nagromadzenia ogromnej ilości faktów, książkę czyta się łatwo, opowieści są żywe i interesujące. Proza Adama Kulika jest często bardzo poetycka „Rozkołysana przestrzeń niesie nas […] w zapachu dojrzewających zbóż. […] zminiaturyzowane perspektywą chałupki zlewają się z linią horyzontu, czapy drzew przycupnęły jak kopice siana”. Wręcz czuje się tu zapach pół i łąk w słońcu i upale.
🐾 Przyjemność z czytania mącą jednak częste, a im dalej, tym jest ich więcej, dygresje do obecnej polityki naszego państwa, chwilami jest to wręcz żenujące i niesmaczne. Jeśli do tego doda się opinię autora, że akcja Wisła była konieczna i nie powinno się za nią przepraszać, kończy się miłe czytanie, a książka zostawia po sobie rozdrażnienie i niesmak. Za to odejmuję dużo punktów tej opowieści i w związku z tym mam mieszane uczucia: z jednej strony cudowna podróż przez Kresy, z drugiej zaś natrętne politykierstwo. Od czytelnika będzie zależało, co przeważy w całościowej ocenie.
➡️ Za książkę dziękuję redakcji Moznaprzeczytac.pl

🐾 Adam Wiesław Kulik – publicysta, prozaik poeta, twórca wielu filmów dokumentalnych poruszających kwestie dotyczące polskich przygranicznych terenów wschodnich oraz szeroko pojętych kresów wschodnich napisał książkę o dawnych mieszkańcach Zamojszczyzny, Roztocza i Lubelszczyzny.
🐾 Tereny te mają niezwykle burzliwą historię. Jak to na przygranicznych obszarach bywa, w ciągu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

🐾 Migrena – zwana ironicznie królewską chorobą przez bardzo długi czas nie była brana na poważnie. W związku z tym, że w większości chorują na nią kobiety, uważano, że histeryzują i wymyślają. Tymczasem jest to poważne schorzenie.
🐾 „Z migreną boryka się 14% światowej populacji. Kobiety są trzykrotnie bardziej narażone […] niż mężczyźni, problem ten dotyczy też ok. 8% dzieci”.
Migrena to choroba uwarunkowana genetycznie. Chorowała na nią moja babcia, mama, mam ją ja i moja siostra. Niewiele nowego spodziewałam się dowiedzieć w tej książce, gdyż interesuję się tą chorobą od zawsze, jako osoba chorująca na migrenę, czytam wszystko co jest dostępne i dlatego sięgnęłam po tę publikację, której autorką jest brytyjska lekarka rodzinna, dr Katy Munro. Autorka zebrała tu prawie wszystkie informacje na temat tej zadziwiającej choroby. Zadziwiającej, ponieważ pomimo intensywnych badań prowadzonych na całym świecie, mnóstwa dostępnych leków, wciąż jeszcze poznajemy tę chorobę i nie ma na nią jednego lekarstwa, które pomagałoby wszystkim chorującym.
🐾 Książka „Jak radzić sobie z migreną?” to kompendium wiedzy o migrenie, w którym informacje podane są w sposób zrozumiały dla laika. Autorka opisuje po kolei istotę choroby, objawy, fazy choroby, czynniki wywołujące i leczenie migreny. Punkt po punkcie przedstawia to, co nauka wie o migrenie
🐾 Ciekawe jest, że pomimo charakterystycznych objawów wiele osób nie zostaje właściwie zdiagnozowanych. Ból głowy często jest lekceważony i wyśmiewany „zaskakująca liczba chorych […] nawet do 60% – nie szuka pomocy medycznej”. Z drugiej strony sami lekarze nieraz lekceważą objawy, z jakimi zgłaszają się do nich cierpiący na migrenę pacjenci. Dużo się jeszcze musi zmienić, zanim wzrośnie świadomość społeczna i ludzie zrozumieją, że z bólem głowy należy zgłosić się do lekarza, szczególnie gdy pojawia się cyklicznie lub często.
🐾 Migrena to nie tylko ból głowy. Każda chorująca na nią osoba powie, że gdyby to był tylko ból głowy, to nie byłoby problemu, ale objawy mu towarzyszące sprawiają, że migrena potrafi wyłączyć człowieka z życia na kilka godzin lub kilka dni. Jeśli ataki zdarzają się kilka razy w miesiącu, człowiek ma wrażenie, że żyje od migreny do migreny. Dobrze wiem, jak po ustąpieniu ataku czuję niewypowiedzianą ulgę, poczucie zdrowia jest w tym momencie czymś niewypowiedzianie błogim i cudownym.
🐾 Każda chorująca na migrenę osoba inaczej ją przechodzi i inne są czynniki spustowe, czyli wywołujące napad migrenowy. W jednym przypadku będzie to czekolada, żółty ser, w innym czerwone wino, stres, czy jeszcze co innego. Nie zawsze da się uchwycić czynnik prowadzący do ataku, ale warto obserwować swój organizm, wtedy łatwiej jest zareagować we właściwym momencie i wdrożyć właściwe leczenie, a jeśli się wie, co wywołuje migrenę, można starać się unikać tych czynników, choć nie zawsze jest to możliwe.
🐾 Dr Munro opisuje przedstawia leki stosowane w leczeniu migreny, opisuje leki tradycyjne oraz nowe grupy farmaceutyków, przeznaczone stricte do leczenia tej choroby. Nie zawsze pomaga jeden lek, czasem trzeba łączyć ze sobą różne grupy leków, by przerwać napad lub zapobiegać napadom. Nie u wszystkich ludzi te leki są skuteczne. Autorka radzi, co zrobić, by wspomagać ich działanie. Tak jak i w innych chorobach, duże znaczenie ma styl życia i zdrowe odżywianie się. Choć nawet to oraz unikanie stresu nie daje gwarancji, że migrena nie dopadnie w najmniej spodziewanym momencie.
🐾 Dorośli mają problem z diagnostyką i leczeniem migreny, ale dzieci mają jeszcze bardziej pod górkę. U nich objawy mogą być nieco inne i często lekarzom nawet nie przyjdzie do głowy, że to może być migrena. Autorka poświęciła dzieciom osobny rozdział, to bardzo ważne, by wysłuchać porządnie małych pacjentów i przeprowadzić odpowiednio diagnostykę, by ulżyć im w cierpieniu.
🐾 „Migrena […] zajmuje drugie miejsce wśród najczęstszych przyczyn ograniczenia sprawności na świecie”.
To jedno zdanie uzmysławia, jak ważnym problemem jest migrena. Polecam tę książkę wszystkim ludziom, którzy miewają bóle głowy, może pozwoli zrozumieć organizm i to, co się w nim dzieje, w wyniku czego łatwiej będzie sięgnąć po pomoc. Osoby z migreną znajdą tu w pigułce wiedzę o tej męczącej chorobie, która zabiera wiele z życia osobom nią dotkniętym, a rodziny osób z migreną zrozumieją co przechodzą ich najbliżsi, dzięki czemu będą mogli ich wspierać w chorobie.
➡️ Dziękuję za książkę redakcji Moznaprzeczytac.pl

🐾 Migrena – zwana ironicznie królewską chorobą przez bardzo długi czas nie była brana na poważnie. W związku z tym, że w większości chorują na nią kobiety, uważano, że histeryzują i wymyślają. Tymczasem jest to poważne schorzenie.
🐾 „Z migreną boryka się 14% światowej populacji. Kobiety są trzykrotnie bardziej narażone […] niż mężczyźni, problem ten dotyczy też ok. 8%...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

🐾 Na początku chciałabym ostrzec wszystkich czytelników „Kukułczej piwnicy”: zanim zabierzecie się do czytania, to zarezerwujcie sobie wolny czas na czterysta pięćdziesiąt stron tekstu, najedzcie się, napijcie, w innym przypadku grozi wam zaniedbanie obowiązków domowych lub służbowych, a także niedożywienie, gdyż jak przeczytacie pierwszą stronę, nie będziecie w stanie przerwać przed końcem powieści.
🐾 Janina zupełnie niespodziewanie znajduje w swoim bagażniku ciało mężczyzny, w którym rozpoznaje kochanka swego męża. (Stosunki rodzinne zostaną wyjaśnione w dalszym etapie). Ciało, nie do końca wiadomo: żywe, czy już nie, zostaje uprowadzone przez fałszywych policjantów. W nocy do jej domu wkrada się włamywacz, a w podłodze w kuchni rodzina znajduje zamknięte zamkiem z szyfrem wejście do piwnicy, której tam wcześniej nie było. Janina z mężem i trójką przyjaciół rozpoczyna prywatne śledztwo. Sytuacja, szalona od początku, coraz bardziej się gmatwa, czasem zmienia się z minuty na minutę. Zgodnie z tym, co mówił Hitchcock o filmie „powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”, fabuła w książce jest na początku tak nieprawdopodobna, że wydaje się, iż nie można już bardziej wszystkiego pokręcić, a jednak autorce to się udało: akcja rozkręca się jeszcze bardziej, a przygody, które spotykają przyjaciół, chyba tylko im mogą się przydarzyć
🐾 Dawno się tak nie ubawiłam, jak czytając „Kukułczą piwnicę”. Widać, że autorka lubi kryminały i styl pisania Joanny Chmielewskiej, bałam się nawet na początku, że będzie to tylko naśladownictwo, jednak nic bardziej mylnego – Marta WaŁa, a właściwie Marta Anna Wasilewska, ma swój własny niepowtarzalny styl i sposób pisania, a biorąc pod uwagę, że to jej debiut literacki, jest on w pełni udany, a autorka kreuje postacie oryginalne, dobrze zarysowane, z których każda jest indywidualistą i ma ciekawe życie, choć na pewno nie tak ciekawe i oryginalne, jak główna bohaterka i równocześnie narratorka, Janina, o której inni mówią:
🐾 „Życie bez ciebie to by było… No nawet nie wiem, co tu wrzucić dla porównania, co jest niemożliwie nudne, jednostajne, okropne, takie no tłamszące nicością? […] Życie bez Janiny jest jak stanie w kolejce po leki na sraczkę”.
Janinie ciągle zdarzają się nieprawdopodobne i zdumiewające historie, nic nie może przebiegać normalnie, bez ustanku albo sama wpada w tarapaty, albo wciąga innych ludzi w dziwaczne sytuacje. Z nią wpada się z deszczu pod rynnę, a potem do rwącej rzeki, by po wykaraskaniu się z opałów wskoczyć do ogniska. Tak też toczy się akcja „Kukułczej piwnicy”. Bez przerwy coś się dzieje, nie ma chwili wytchnienia, zdarzenia biegną, niczym ogromny rollercoaster, z górki w dół, w bok i do góry nogami, a że w tym szaleństwie jest metoda, pomimo nagromadzenia wydarzeń, i formacji i zagadek, wszystko układa się w końcu w logiczną całość i udaje się rozwiązać problemy, których być może nie udałoby się rozwikłać, gdyby nie zwariowane pomysły przyjaciół.
🐾 Największym atutem tej komedii kryminalnej jest niesamowity humor. „Filip jest waniliowy jak lody od Grycana”, to tylko jedno w wielu śmiesznych skojarzeń autorki książki. Mamy tu również kapitalny humor sytuacyjny. Niezwykle plastycznie opisane są różne sytuacje, w których znajdują się bohaterowie, a czytając opis, wprost widzi się to dokładnie, jakby w zwolnionym tempie na filmie.
🐾 „Monty Python to przy tym wykład o minimalizmie w wystroju wnętrz”.
W trakcie czytania śmiałam się do łez dobrze, że czytałam w domu, nie w miejscu publicznym, bo dziwnie by na mnie ludzie patrzyli. Nie jest łatwo napisać dobrą komedię, do tego kryminalną. Autorce książki udało się to znakomicie. Intryga jest doskonała, wszystko od początku do końca jest dobrze przemyślane, fabuła trzyma w napięciu, splot wydarzeń jest logiczny, pomimo tego, ze chaos w postępowaniu i myśleniu bohaterów zdaje się temu przeczyć.
🐾 „Kukułcza piwnica” to kapitalna książka na lato, poprawia humor i nastrój, ciągle uśmiecham się na jej wspomnienie. Będę obserwować autorkę i liczę, że jeszcze nie raz będę mogła się bawić przy jej książkach. Polecam tę opowieść każdemu, kto lubi czarny humor, dobrą zabawę i szalone historie detektywistyczne.
➡️ Dziękuję za książkę redakcji Moznaprzeczytac.pl

🐾 Na początku chciałabym ostrzec wszystkich czytelników „Kukułczej piwnicy”: zanim zabierzecie się do czytania, to zarezerwujcie sobie wolny czas na czterysta pięćdziesiąt stron tekstu, najedzcie się, napijcie, w innym przypadku grozi wam zaniedbanie obowiązków domowych lub służbowych, a także niedożywienie, gdyż jak przeczytacie pierwszą stronę, nie będziecie w stanie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

#hossulazksiążką #sztukater
Elena, a właściwie Hélène Elizabeth Louise Amélie Paula Dolores Poniatowska urodziła się w Paryżu, 19 maja 1932 roku. W Polsce to mało znana postać, natomiast w Meksyku jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych pisarek.

Potomkini szlacheckiego rodu, jej przodek był bratem ostatniego króla Polski. Po licznych przeprowadzkach rodzice Eleny osiedli we Francji, a w czasie drugiej wojny światowej wyjechali do Meksyku, gdzie Elena mieszka do dzisiaj.

Magda Melnyk, autorka książki, zamieszkała z Eleną Poniatowską, towarzyszyła jej w codziennym życiu, przeprowadziła z nią w tym czasie wiele rozmów i korzystając na miejscu z obszernego archiwum zebrała materiały do jej biografii.

Elena Poniatowska, została początkowo dziennikarką, pisała do kilku gazet w Meksyku, dość wcześnie zaczęła również pisać książki, które szybko zostały zauważone.jej twórczość jest bardzo zaangażowana społecznie. Pomimo tego, że sama pochodziła z wyższych sfer, całe życie bliskie jej były i są sprawy zwykłych ludzi, ich bieda i niedola. Zawsze stawała po stronie uciskanych i gnębionych, bliskie jej były sprawy kobiet, jedną z książek poświęciła Paulinie, zgwałconej nastolatce, której nie pozwolono usunąć ciąży. Pierwszy syn Eleny również był owocem gwałtu, więc doskonale rozumie, co przechodzą kobiety sprowadzane do roli wylęgarni dzieci.

Poniatowska uważana jest w Meksyku za wzór dla lewicy i obrończynię praw kobiet. Nigdy nie uciekała od trudnych tematów, po krwawym stłumieniu buntów i zamieszek w 1968 roku zebrała na gorąco relacje setek osób, które wydała w formie książki. Wstawiała się za zatrudnionymi na czarno szwaczkami, ale tez za bezdomnymi wysiedlonymi ze slumsów przez deweloperów.

Okres, którym pisarka wkroczyła w dorosłe życie i zaczęła pracę zawodową był niezwykle ciekawym czasem w życiu kulturalnym Meksyku. Miała okazje poznać i przyjaźnić się z Gabrielem Garciją Marquezem, wśród jej rozmówców byli Octavio Paz, laureat Nagrody Nobla, Diego Rivera, Andre Malraux, Marlena Dietrich, Oriana Fallaci, a Carlos Fuentes zaczął publikować książki w tym samym czasie co ona. Do Meksyku ściągali intelektualiści z różnych stron obu Ameryk i nie tylko stamtąd. Elena Poniatowska miała też okazję poznać i zrobić wywiad z jednym z najbardziej znanych przywódców zapatystów: subcomandante Marcosem.

Magda Melnyk, z wykształcenia politolożka, zajmuje się pisaniem reportaży, interesują ja prawa kobiet, ruchy społeczne i kraje hiszpańskojęzyczne. W swojej książce niezwykle barwnie opowiada historię życia Eleny Poniatowskiej. Pomimo dużego nagromadzenia faktów, nazwisk, zdarzeń, książkę czyta się jednym tchem, niczym dobrą beletrystyczną powieść. Taka jak ta opowieść jest Elena: żywiołowa, dynamiczna, pełna energii i pasji, bez reszty oddaje się swojej pracy, solidnie przygotowuje materiały do artykułów prasowych, czy książek. Całe życie angażuje się mocno w problemy ludzi i uwrażliwia swoich rodaków na biedę, wyzysk i niesprawiedliwość społeczną. Szczególnie mocno walczy o prawa kobiet, które stosunkowo niedawno uzyskały prawa wyborcze, ale do pełnej równości z mężczyznami jeszcze jest bardzo daleko, szczególnie w krajach Ameryki łacińskiej, gdzie panuje bieda i niedostatek oraz dominuje patriarchalny model rodziny i społeczeństwa. W takich miejscach trudniej jest upomnieć się o swoje i wywalczyć to co się należy każdemu człowiekowi.

Elena Poniatowska za swą twórczość uhonorowana została prestiżową nagrodą Cervantesa, zwaną hiszpańskojęzycznym Noblem. Była drugą kobietą, która otrzymała tę nagrodę. Obecnie, w wieku ponad dziewięćdziesięciu lat pozostaje czynna pisarką, która dalej tworzy, spotyka się z ludźmi i ciagle ma dużo do powiedzenia w ważnych społecznie sprawach.

Bardzo zaciekawiła mnie osoba Eleny Poniatowskiej, teraz czas na jej książki. Zachęcam do przeczytania jej biografii, by poznać niezwykłą kobietę i barwne czasy, w jakich przyszło jej żyć.
Dziękuję za egzemplarz książki www.sztukater.pl

#hossulazksiążką #sztukater
Elena, a właściwie Hélène Elizabeth Louise Amélie Paula Dolores Poniatowska urodziła się w Paryżu, 19 maja 1932 roku. W Polsce to mało znana postać, natomiast w Meksyku jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych pisarek.

Potomkini szlacheckiego rodu, jej przodek był bratem ostatniego króla Polski. Po licznych przeprowadzkach rodzice Eleny...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Violaine Lepage główna redaktorka w paryskim wydawnictwie specjalizującym się w literaturze francuskiej wraz ze swymi współpracownikami czyta nadsyłane rękopisy, by wynajdywać dobre teksty, które potem wydają. Od czasu do czasu trafia się jakaś perełka, która staje się później bestsellerem. Tak staje się w przypadku książki „Kwiaty z cukru", której autorem jest Camille Desencres, tajemniczy pisarz, czy pisarka, bo nie wiadomo nawet, czy to kobieta, czy mężczyzna. Książka okazuje się hitem, sprzedaje się doskonale, zostaje też doceniona przez speców od literatury i wchodzi do finału nagrody Goncourtów. W tym samym czasie Violaine trafia do szpitala po wypadku lotniczym. Gdy staje na nogi zaczyna szukać autora książki, a kiedy okazuje się, że zostają popełnione morderstwa dokładnie tak, jak ze szczegółami opisane są w „Kwiatach z cukru" emocje w wydawnictwie sięgają zenitu, a akcja zatacza coraz szersze kręgi.

Czego można się spodziewać po takim opisie? Dodatkowo, zamiast dedykacji, wita nas zdanie „Książka żyje własnym życiem. Ci którzy muszą zginąć, zginą". Po takiej zapowiedzi czytelnik oczekuje mocnego kryminału. Tymczasem podpowiedź z okładki mówi, że to „powieść nie całkiem kryminalna". Poszłabym jeszcze dalej: to nie jest kryminał. Wątek zbrodni toczy się tu jakby obok, jest wpleciony w opowieść, ale nie stanowi jej głównego nurtu i nie na niego stawia się tu nacisk. Czytelnik wchodzi w świat niedużego wydawnictwa, od kuchni poznaje redaktorów i recenzentów, gdzie wszystko jest miłe, sympatyczne, ludzie uśmiechnięci, a życie płynie beztrosko, niczym jakaś idylla. To oczywiście fikcja, w miarę poznawania bohaterów, a zwłaszcza głównej bohaterki, Violaine, widzimy, że życie to nie bajka, a za szczęściem, sukcesami zawodowymi i osobistymi kryją się mroczne tajemnice.

Nie da się opowiedzieć tej książki bez spojlerowania i zdradzania tego co najważniejsze. Ta opowieść absolutnie nie jest tym, czym wydaje się na początku, a za z pozoru, przynajmniej na początku, lekką treścią, kryje się głębia uczuć, podświadomości, a zachowania ludzkie okazują się być obroną przed mroczną przeszłością. Taki zrąb fabuły, jej schemat, jest do pewnego stopnia podobny, jak w powieści „Schronienia" Jerome Loubry, w której również nic nie jest tym, czym się wydaje na początku. Nie wiem, czy to obecny trend we współczesnej prozie francuskiej, ale sprawdza się znakomicie. „Kwiaty z cukru" czyta się świetnie, a po skończeniu zostaje głowie cisza, trzeba sobie dać czas na odsapnięcie, nabranie dystansu i przemyślenie wszystkiego. Dopiero po zakończeniu zaczyna się rozumieć motywacje Violaine, jej zachowania, postępowanie oraz myśli i uczucia.

Antoine Laurain, to pisarz już uznany, nagradzany, którego książki tłumaczone są na wiele języków. „Kwiaty z cukru" to od początku do końca niezwykle precyzyjnie przemyślana powieść. Autor prowadzi czytelnika ścieżkami, które sam mu wyznacza i krok po kroku, odsłaniając kolejne szczegóły, tworzy studium postaci. W miarę rozwoju fabuły, akcja początkowo dość spokojna, z idylliczną atmosferą, zagęszcza się, opowieść wciąga coraz bardziej, a pod koniec czyta się już niemal na jednym wdechu. Całość podzielona jest na niewielkie rozdzialiki, kilkustronicowe, a czasem zajmujące tylko pół strony. Podkreśla to treść i psychologiczny rozgardiasz głównej bohaterki, który zrozumiemy dopiero na koniec.

Jest to jedna z najlepszych powieści, jakie czytałam w tym roku. Prawdziwe cacuszko, pełne humoru, radości w połączeniu z mroczną głębią. Człowiek jet skomplikowaną psychologicznie istotą. Nie zawsze sobie zdaje sprawę z uwarunkowań swojego postępowania, motywacji, uczuć, na osobowość składa się suma doświadczeń życiowych, z których te najczarniejsze często się wypiera, a które wchodzą w najgłębszą podświadomość. Nie jest łatwo poznać tak naprawdę siebie, a co dopiero innego człowieka. „Kwiaty z cukru" pozwalają zastanowić się nad motywacją, jak nam przyświeca w życiu i skłaniają do przemyśleń. Uwrażliwiają też na zło, ale też i na dobro, które nam się przytrafia. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Dziękuję za książkę www.sztukater.pl

Violaine Lepage główna redaktorka w paryskim wydawnictwie specjalizującym się w literaturze francuskiej wraz ze swymi współpracownikami czyta nadsyłane rękopisy, by wynajdywać dobre teksty, które potem wydają. Od czasu do czasu trafia się jakaś perełka, która staje się później bestsellerem. Tak staje się w przypadku książki „Kwiaty z cukru", której autorem jest Camille...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wirusy interesują mnie od dawna. To niezwykle organizmy, które nie mogą namnażać samodzielnie, potrzebują do tego gospodarza, w którego ciele się rozwijają: mogą to być rośliny, zwierzęta, ludzie, czy bakterie, które również mają swoje wirusowe pasożyty. Mają, w przeciwieństwie do wyższych firm życia, tylko jeden rodzaj kwasu nukleinowego, który stanowi ich materiał genetyczny, jest to albo kwas rybonukleinowy (RNA), albo dezoksyrybonukleinowy (DNA).

Wirus Epsteina-Barr należy od grupy wirusów opryszczki (herpes), do której należy między innymi wirus ospy i półpaśca, opryszczki oraz cytomegalii. Każdy z tych wirusów wywołuje inną chorobę o różnym stopniu nasilenia, inny jest sposób zakażania się i przenoszenia wirusa. Wirus EBV, bo taki jest jego międzynarodowy symbol to najbardziej rozpowszechniony wirus z całej tej grupy. Uważa się, że prawie cała dorosła populacja ludzi jest nim zarażona, czyli wszyscy ludzie muszą mieć z nim styczność w którymś momencie swojego życia, najczęściej w dzieciństwie lub wczesnej młodości.

Autorka w swojej niewielkich rozmiarów książce, opisuje budowę wirusa, sposób przenoszenia z człowieka na człowieka, objawy choroby, jej fazy, powikłania, sposoby wykrywania wirusa w organizmie oraz badania nad chorobami, które wywołuje. Szczegółowo przedstawia jak wyglada mononukleoza zakaźna, która stanowi pierwszą objawową fazę zakażenia wirusem EBV, pisze dlaczego szalenie ważne jest, by dobrze rozpoznać tę chorobę, która często mylona jest ze zwykłą anginą. Anna-Lena Tesche, oprócz opisu naukowego, również na podstawie własnego doświadczenia pisze o mononukleozie, którą przebyła jako nastoletnia dziewczynka. Po przechorowaniu mononukleozy wirus zostaje w organizmie na całe życie. Przyczaja się w ukryciu niczym partyzant w lesie, by uderzyć w sprzyjającym dla siebie momencie, czyli przy spadku odporności gospodarza.

Gdyby chodziło tylko o mononukleozę, nie byłoby nic niepokojącego w wirusie Epsteina-Barr, ale niestety nie ma tak dobrze. Wirus ten podejrzewany jest o wywoływanie wielu poważnych, przewlekłych chorób, w tym autoimmunologicznych, a nawet stwardnienia rozsianego. Jest też pierwszym wirusem, któremu udowodniono wywoływanie nowotworów (wirus onkogenny).

Wszyscy chyba w dzisiejszych czasach słyszeli o zespole przewlekłego zmęczenia. Okazuje się, ze nie można go przypisać tylko i wyłącznie pracoholizmowi i nadmiernemu eksploatowaniu naszych organizmów. Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że zespół ten wywoływany jest przez wirusa EBV.

„Cała prawda o wirusie Epsteina-Barr” to książka popularnonaukowa, a ze względu na swą objętość, stanowi kompendium w pigułce wiedzy o tym wirusie. Czytelnik znajdzie tu w zasadzie wszystkie dostępne do tej pory informacje na temat wirusa, jego leczenia, ale też ogólnie o tym, jak w sposób naturalny podnieść odporność organizmu, by nie być narażonym na powikłania zarażenia wirusem EBV i nie tylko nim. Bardzo merytoryczna treść przekazana jest tutaj językiem zrozumiałym dla zwykłego człowieka, który nie ma wykształcenia biologicznego, czy medycznego, a naukowe fakty podane są w przystępny sposób. Autorka potrafi zainteresować, a jej opowieść jest barwna i podbarwiona humorem. Nie ma tu pisanych żargonem medycznym treści, ale zawarte jest wszystko, co trzeba wiedzieć o wirusie. Przydałoby się więcej tego typu publikacji, dotyczących różnych chorób, które byłyby tak kompleksowo opisane w tak ciekawy dla nieobeznanego z medycyną człowieka i pozwoliłoby to podnieść świadomość społeczeństwa. Może wtedy mniej tworzyłoby się teorii spiskowych o chorobach, a człowiek wiedziałby na jakie objawy ma zwrócić uwagę i z czym udać się do lekarza.
Dziękuję za książkę www.sztukater.pl

Wirusy interesują mnie od dawna. To niezwykle organizmy, które nie mogą namnażać samodzielnie, potrzebują do tego gospodarza, w którego ciele się rozwijają: mogą to być rośliny, zwierzęta, ludzie, czy bakterie, które również mają swoje wirusowe pasożyty. Mają, w przeciwieństwie do wyższych firm życia, tylko jeden rodzaj kwasu nukleinowego, który stanowi ich materiał...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Maria Teresa Korzonkiewicz - Kiszczak urodziła się w 1934 roku, zmarła w kwietniu 2023 roku. Jako żona generała Czesława Kiszczaka, który uczestniczył jako minister spraw wewnętrznych, a później krótko jako premier rzadu, w przemianach ustrojowych w Polsce w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, była na samej górze i w ogniu wydarzeń, które wtedy miały miejsce. Byłam bardzo ciekawa, co napisze o życiu z jedną z najważniejszych osób w państwie tamtego okresu.

W książce „Żona generała Kiszczaka mówi” opisuje swoje życie u boku znanego prominenta. Pokazuje swoją drogę zawodową jako nauczycielki ekonomii, wizytatorki, nauczycielki metodyki nauczania, dużo pisze o relacjach z uczniami, o strukturze ówczesnej szkoły, funkcjonowaniu grona nauczycielskiego. Często opisuje różne niedociągnięcia, wady systemu szkolnictwa, ale też chwali jego dobre strony.

Pani generałowa dużo pisze o swoim małżeństwie, o początkach znajomości, ślubie, a szczególnie dużo miejsca w książce poświęca swoim osobistym relacjom z mężem - często gburowatym, nieokrzesanym, milczącym człowieku, który boczy się na nią o byle co. Niewiele tu jest za to, czego żałuję, bo tego byłam ciekawa, mowy o pracy generała Kiszczaka. O awansach i pracy w polityce męża pani Kiszczak wspomina jakby przy okazji, gdy pisze o przeprowadzkach, znajomościach z ambasadorami, politykami, czy generałami. Dużo tu opisów imprez, rautów, spotkań towarzyskich elity rządzącej ówczesną Polską. W czasie, gdy kraj żył w biedzie, lub na przeciętnym poziomie, na wojskowych, czy politycznych balach szampan lał się strumieniami. Autorka potrafi zainteresować opisami imprez towarzyskich, ploteczkami o ludziach z najwyższych sfer rządzących, ciekawie opowiada o strojach, potrawach, zachowaniach, zwyczajach panujących w tym mocno hermetycznym, odizolowanym od zwykłych ludzi środowisku. Książka kończy się niedługo po wprowadzeniu stanu wojennego, podczas którego według słów żony, dzięki jej mężowi było tak mało ofiar śmiertelnych. Zabrakło mi w tych wspomnieniach jednak większej ilości odnośników do życia politycznego i udziału w nim generała Kiszczaka.

Całość pisana jest bardzo subiektywnie i tendencyjnie. Wyłania się z niej obraz mądrej, roztropnej kobiety, prawdziwej damy, zawsze szlachetnej, która wie co, kiedy i jak ma powiedzieć, dba o siebie, męża, dzieci, jest lojalna wobec przyjaciół, a jej mąż to cudowny, pracowity, ambitny człowiek. Ona sama zawsze idealna, doskonale przygotowana do lekcji, kocha młodzież i pracę z uczniami. Bardzo idealizuje swoją pracę, w której nigdy nic nie robi nieprawidłowo i nie ma porażek.

Łatwo się żyje, gdy ma się poczucie bezpieczeństwa, bo mąż jest jedną z najważniejszych osób w państwie, w zasięgu ręki są zagraniczne wakacje, dobre jedzenie, modne i eleganckie stroje. Pomimo tego, że pani Kiszczak podkreśla, ze starała się zawsze być blisko zwykłych ludzi i to ona przewidziała zmiany ustrojowe, dzięki swej intuicji, wydaje mi się to mocno naciągane i jest idealizowaniem siebie i peerelowskiego generała. Bardziej prawdopodobne jest, ze żyła pod kloszem, a pracę i uzyskanie dorobku naukowego na pewno ułatwiał jej status społeczny, choć zapewne rzeczywiście lubiła uczyć i spełniała się zawodowo.

Pomimo tej bijącej po oczach naiwności wielu sformułowań, audiobooka przeczytanego przez Iwonę Karlicką słucha się bardzo dobrze, opowieść wciąga, akcja jest wartka, autorka ma dar opowiadania historii i można się od niej sporo dowiedzieć o życiu elit w powojennej Polsce. Jeśli uważnie słucha się wspomnień Marii Teresy Korzonkiewicz - Kiszczak można wyczytać między wierszami wiele interesujących niuansów z historii Polski przed rokiem osiemdziesiątym i w czasie rozkwitu działania Solidarności. Książka może zainteresować osoby, które chcą się czegoś dowiedzieć o tamtych burzliwych czasach, ale i wcześniejszych, za czasów rządów Edwarda Gierka.
Audiobook przesłuchany dzięki www.sztukater.pl

Maria Teresa Korzonkiewicz - Kiszczak urodziła się w 1934 roku, zmarła w kwietniu 2023 roku. Jako żona generała Czesława Kiszczaka, który uczestniczył jako minister spraw wewnętrznych, a później krótko jako premier rzadu, w przemianach ustrojowych w Polsce w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, była na samej górze i w ogniu wydarzeń, które wtedy miały miejsce. Byłam...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka, która zaczęła się świetnie, w dalszej części była bardzo powtarzalna. Uważam że kapitalny pomysł nie został wykorzystany przez autora.

Książka, która zaczęła się świetnie, w dalszej części była bardzo powtarzalna. Uważam że kapitalny pomysł nie został wykorzystany przez autora.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo się cieszę, ze trafiłam na tę książkę. Wiedziałam, że istnieją szkoły dla ludzi głuchych, czy słabo słyszących, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak to w rzeczywistości wygląda. Nie miałam pojęcia, że na siłę uczy się głuchych mówić, ze często zabrania się im używania języka migowego, a już postawa wielu rodziców wola o pomstę do nieba.

Warto przeczytać ten reportaż po to, by zrozumieć problemy niemałej części polskiego społeczeństwa. Polecam każdemu.

Bardzo się cieszę, ze trafiłam na tę książkę. Wiedziałam, że istnieją szkoły dla ludzi głuchych, czy słabo słyszących, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak to w rzeczywistości wygląda. Nie miałam pojęcia, że na siłę uczy się głuchych mówić, ze często zabrania się im używania języka migowego, a już postawa wielu rodziców wola o pomstę do nieba.

Warto przeczytać ten...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to