Najnowsze artykuły
- ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant1
- ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
- Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński2
- Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Karol Samsel
Źródło: www.forma.eu
17
7,1/10
(ur. w 1986 r.) – poeta, krytyk literacki, filozof, doktor nauk humanistycznych. Adiunkt w Zakładzie Literatury Romantyzmu Wydziału Polonistyki UW, doktorant w Instytucie Filozofii i Socjologii UW oraz członek Polskiego Towarzystwa Conradowskiego. Laureat nagrody imienia Władysława Broniewskiego (2010) i zdobywca statuetki imienia Wandy Karczewskiej (2011). Redaktor działu esejów i szkiców w kwartalniku literacko-kulturalnym „eleWator”. Mieszka w Ostrołęce. Na podstawie materiału korespondencyjnego Seweryna Pollaka z Muzeum Literatury imienia Adama Mickiewicza opracował edycję Listów do Seweryna Wandy Karczewskiej. Wydał m.in. tomy wierszy: Dormitoria (2011),AltissimumAbiectum (2012),Dusze jednodniowe (2013),Więdnice (FORMA 2014),Prawdziwie noc (FORMA 2015),Jonestown (FORMA 2016),Z domami ludzi (2017),Autodafe (FORMA 2018),monografię: Norwid – Conrad. Epika w perspektywie modernizmu (2015) oraz zbiór tekstów: Inwalida intencji. Studia o Norwidzie (2017).http://karol-samsel.blogspot.com/
7,1/10średnia ocena książek autora
41 przeczytało książki autora
22 chce przeczytać książki autora
5fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Przydroża Ostrołęcki Rocznik Literacki
Wiktor Teofil Gomulicki, Karol Samsel
9,0 z 1 ocen
2 czytelników 0 opinii
2019
Najnowsze opinie o książkach autora
Niemożliwość Piety Karol Samsel
8,0
Powieść napisana przez poetę i filozofa, Karola Samsela, jest niesłychanie wymagająca. Powiem wprost, że to po prostu wielkie czytelnicze wyzwanie. Czy mu sprostałam? Z pewnością nie do końca. To literatura, która odsłania się powoli, z każdym kolejnym czytaniem pełniej, ale tak jest naszpikowana odniesieniami do filozofii, logiki, etyki, że nigdy nie będziemy mieli pewności, że odkryliśmy już wszystkie nawiązania. Zaś tropów literackich z pewnością wystarczy nam na bardzo długi czas.
Jerzy Marcin Tomaszewski doznaje objawienia, ukazuje mu się Maryja, co staje się początkiem ciągu wydarzeń ważnych nie tylko dla niego i jego rodziny, ale też dla całego społeczeństwa, jednych łącząc w grupy wyznawców, innych skłócając. Skutkiem tego mistycznego przeżycia jest bowiem „Niemożliwość Piety”, tom poetycki o ogromnej sile oddziaływania, mocny, poruszający, wprawiający w konsternację. Kto by przewidział, że stanie się zaczątkiem kultu, myśli, religii, programu i dyskusji… inspiracją, oszołomieniem, fetyszem… ale tego przecież nigdy nie da się wyprorokować.
Autor daje nam możliwość wędrówki w czasie, daleko do przodu, do kolejnego stulecia, byśmy mogli prześledzić znaczenie owej nowej Wielkiej Księgi objawionej ludzkości, podejrzeć jej recepcję w czasie jej powstania oraz kolejnych lat, gdy czytać ją zaczęły następne pokolenia Polaków i Europejczyków, a ona obrastała w liczne mity i interpretacje.
Tak naprawdę to trudno powiedzieć, kto jest rzeczywistym bohaterem utworu Karola Samsela. Jest nim bowiem i Tomaszewski, jego żona i dzieci, a jednak na plan główny wysuwa się też samo jego poetyckie dzieło, o tytule tożsamym z powieścią. Czyli książka w książce? Nie do końca, bo zaledwie jej krótkie fragmenty. Raczej idea, podpalony lont przenoszący płomień coraz dalej. Ludzie potrzebują idei, muszą w coś wierzyć. Gdy jedna się wyczerpuje wypatrują kolejnej, z nadzieją, że zyskają cel, wokół którego się zgromadzą, który zapłodni ich myśli i natchnie wolą działania.
„Niemożliwość Piety” jest powieścią niebywale trudną, hermetyczną, gęstą od znaczeń, symboli i odwołań. Filozofia, historia i literatura w spleceniu z religią oraz licznymi wędrówkami w stronę antyku. Sacrum zmieszane z profanum, duchowość z cielesnością i to bardzo dosłowną, wzniosłość z najciemniejszą perwersją, tajemnica z ekshibicjonizmem… Onieśmiela mnogość nawiązań do literatury, tej polskiej i tej światowej z najwyższej półki. Widać, że powieść rozpisana jest gdzieś pomiędzy „Czarodziejską górą” (Tomaszewski jako Castorp przeżywający swoje dojrzewanie i wzrastanie w mądrości),proustowskim cyklem „W poszukiwaniu straconego czasu” z jego wnikaniem w istotę rzeczy, pierwotną materię, a przenikliwym wizjonerstwem Lema. Tropów literackich nie da się wprost zliczyć. Andrzejewski, Myśliwski, Dostojewski, Dario Fo, Iwaszkiewicz i Umberto Eco, Witkacy, Gombrowicz, Norwid i Yasmina Reza, Olga Tokarczuk, Miłosz i Różewicz… Intertekstualność najwyższego rzędu, Warlikowski, Kieślowski i Żuławski, świat filmu, teatru, literatury i… religii. Niezwykle istotne są bowiem trzy znane nazwiska: Jerzy Popiełuszko, Józef Tischner i Karol Wojtyła.
Niekiedy ma się wrażenie, że to pastisz świata akademików – intelektualistów, dyskutujących dla samej dyskusji, z której poza nagromadzeniem pojęć, jakie nie zawsze od razu potrafimy zdefiniować, nie wynika nic istotnego. A później, w kolejnych fragmentach chwytamy kontekst. To powieść i niepowieść zarazem. Fikcji towarzyszą prawdziwe motywy, które wychwytujemy z entuzjazmem podążającego za wykrywaczem metali poszukiwacza skarbów. Brak niemal akcji, a jednak można mówić o specyficznej, rodzinnej sadze Tomaszewskich. Między opisem narratorskim przewijają się pierwszoosobowe wypowiedzi, dialogi i długie niemal wykłady, fragmenty poezji z „Niemożliwości Piety” – tej symbolicznej księgi postkatolicyzmu, a także korespondencja i w końcu referat.
Mam wrażenie ledwie nadgryzienia tej osobliwej lektury, nadgryzienia niewątpliwie wiążącego się z poważnym ryzykiem utraty uzębienia. A zarazem dziwne uczucie popadnięcia w jakiś rodzaj uzależnienia. Korci, męczy i woła mnie w „Niemożliwości Piety” to wszystko, co jeszcze wciąż czeka na odkrycie, co do mnie mruga spod tych modernistycznie niejednoznacznych fraz. To powieść do studiowania na lata, labirynt, w którym łatwo się zagubić i wziąć chociażby na poważnie to, co jest ironią i przewrotnym żartem, a nie zauważyć samej istoty rzeczy, złożoności ludzkiej natury, jej oscylowania między wielkością i deprecjacją, chęcią wzrastania duchowego i unicestwienia.
To właśnie czułam czytając wcześniej „Szatańskie wersety”, wiedząc, ze ślizgam się tylko po powierzchni, a i to zaledwie ją muskając, jednocześnie będąc pewną, że chcę wrócić do Rushdiego jeszcze niejeden raz. Lubię to uczucie, to przyciąganie, choć też i złości mnie moje intelektualne ograniczenie. Jednak stawiane wysoko poprzeczki każą się nam bardziej starać, dać z siebie wszystko, skupić… a satysfakcja, gdy się je już przeskoczy warta jest każdego wysiłku.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/
Album styczniowe Krzysztof Koehler
8,0
„Powieść o Powstaniu Styczniowym 1863 roku trwa zatem w Bogdanach zamknięta w muszli akwarel malowanych przez Prababkę. Ale te akwarele to tylko część kolekcji, o której opowiadam. Kolejną stanowi przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie opowieść o moim Prapradziadku Józefie Adamie Kłoczkowskim i o jego synu Bolesławie (…)” (s.104)
Każda rocznica wielkich wydarzeń, a w szczególności te „okrągłe” są czasem gdy z większą uwagą oraz pietyzmem wspominamy minione dzieje oraz dokonania naszych przodków. „Album Styczniowe” wpisuję się w narrację 160 rocznicy Powstania Styczniowego, stając się przyczynkiem do rozważań nad sensem tej walki zbrojnej oraz obecnej oceny tego wydarzenia.
Niniejszy tekst, o czym chce szczerze napisać na samym początku, będzie miał bardziej formę kilku moich refleksji o Powstaniu Styczniowym, które pojawiły się po lekturze recenzowanego albumu. Zanim jednak do nich przejdziemy, kilka informacji merytorycznych o treści oraz formie książki. „Album Styczniowe” składa się z dwóch esejów – Tomasza Łubieńskiego „Bez barwy i broni” oraz Jana Marii Kłoczowskiego „Muszle na plaży”; 19 wierszy, z których cześć została specjalnie napisana na potrzeby książki; oraz bogatego materiału ilustracyjnego. Edytorsko książka prezentuje się bardzo ładnie. Twarda oprawa z obwolutą, papier kredowy oraz eleganckie ułożenie i sformatowanie tekstu, czynni tą książkę bardzo przyjemną w czytelniczym odbiorze.
Gdy zakończyłem lekturę esejów, zastanowiłem się chwilę nad wierszami oraz dokładnie obejrzałem fotografie, zadałem sobie pytanie czym dla mnie jest Powstanie Styczniowe. Czytam dużo o jego historii, o ludziach, którzy brali w nim udział, bitwach i potyczkach, które miały miejsce. Od czasu do czasu popełniam także jakiś tekst dotyczący walk z lat 1863-1864. Ale tak na chwilę, siedząc w zaciszu swojego domu, gdy byłem już po lekturze „Album Styczniowe” zadałem sobie właśnie to pytanie – czym dla mnie jest Powstanie Styczniowe? Czy jest to wydarzenie, które miało miejsce szesnaście dekad temu, czy jest może czymś co dalej istnieje i ma swój wpływ na otaczającą mnie rzeczywistość?
„I zawsze w jakimś styczniu, sierpniu, listopadzie, owodniałe kobiety pochylają głowy nad trupami swych mężczyzn. Ciebie to nie porusza. Niech sobie płaczą. Wszystkiemu winna Ona; śliska od krwi z różą ognia w palcach. Jakiś ty niepodobny do swych ławą poległych dziadów. Ty, z gorączką życia w mięśniach, z iskrą poematu na wargach. Ale zanim przekroczysz żywy próg swego wiersza, oglądasz się za siebie, co powiedzą oni.” (s.62)
Bo przecież czytając o tych wydarzeniach, zagłębiając się w myśli duszy powstańców, którzy zostawili po sobie pamiętniki, czy odwiedzając miejsca tradycji i historii z nimi związanymi, czuję, że te postacie są obok mnie. Nie są kim odległym, ale właśnie bliskim. Stają się żywymi obrazami, które do mnie przemawiają i przekazują tą część swojej historii, która była ich udziałem. Historii, która była pełnym wzniosłych chwil, ale także goryczy porażki, strachu przed śmiercią czy triumfu nad moskalskim sołdatem.
Czytając esej Tomasza Łubieńskiego, w pewnym fragmencie pojawia się akapit o wolności. Wolność, pojęcie które możemy interpretować ekonomicznie, politycznie czy religijnie. Gdy czytałem jego esej, pojawiła się kolejna myśli. Jakże pięknie być człowiekiem wolnym. Takim, nad którym nie ciąży bat przymusu, ale jednocześnie szanuje wolność innych osób. Przyznaję Państwu, że im więcej czytam o historii Powstania Styczniowego, tym bardziej rozumiem to polskie pragnienie wolności, które ostatecznie (choć po wielu dekadach) zwyciężyło.
Formy pamięci przybierają rożny kształt. Czasami są jak „muszle na plaży”, o których pisze w swoim eseju Jan Maria Kłoczkowski. Jego opowieść dotycząca historii rodziny, w której kultywowano pamięć o przodkach biorących udział w Powstaniu Styczniowym, stała się takim asumptem do myśli o swoich antenatach (z pochodzenia chłopi) i zadaniu pytania, co oni robili w tym czasie. Czy pomogli powstańcom, a może byli przeciwko nim? Niedaleko rodzinnej wsi mojego śp. dziadka stoi pomnik powstańców styczniowych. Dziadek nigdy nie nazywał go pomnikiem powstańców, ale … rycerzy. Szkoda, że nie zdążyłem zapytać dlaczego używał takiego określenia …
Proszę wybaczyć taką formę bardziej refleksyjną niż recenzyjną. Czuję jednak, że tak powinien Państwu przedstawić „Album Styczniowe”. Zachęcam do jego lektury, w zaciszu, w samotności i skupieniu. Tak aby zastanowić się w pędzie życia i obowiązków czym dla Ciebie jest „Styczniowe”.
„Im trudniej było powstańcom, tym wrażliwiej, obraźliwiej reagowali na każde oporne zachowanie swoich wobec siebie. Bronisz się, panienko, bo chyba Ojczyzny nie kochasz. Konia nie pożyczysz rodakowi, znaczy Rząd Narodowy ci się nie podoba. My: zbłąkani po lasach, ukryci na strychach, zaczajeni w pułapkach, z których oby Bóg dał wyjść cało. I wy: wasz dom, rodziny, ciepła strawa. My narażamy się za was, umieramy” (s.31)