Tractatus logico-philosophicus Ludwig Wittgenstein 8,3
ocenił(a) na 33 lata temu "Książkę tę zrozumie może tylko ten, kto sam już przemyślał myśli w niej wyrażone - albo przynajmniej myśli podobne. Nie jest to zatem podręcznik. Cel jej byłby osiągnięty, gdyby komuś czytającemu ją ze zrozumieniem sprawiła przyjemność".
Logika formalna, szczególnie ta współczesna, to nie moja bajka. Jak dla mnie przeintelektualizowane, przematematyzowane i jałowe. O ile trafiają do mnie pojedyncze cytaty, o tyle przedzieranie się przez całość nie zaliczyłbym do przyjemności. Na szczęście jest krótka.
"Cały jej [książki] sens można ująć tak: co się w ogóle da powiedzieć, da się jasno powiedzieć; o czym zaś nie można mówić, o tym trzeba milczeć". No nie powiedziałbym; ja tam nieźle radzę sobie z mętnymi dociekaniami klasycznej filozofii, a absurdalność paradoksu kłamcy czy braku ruchu Zenona jest oczywista, bez rozbijania na znaki i funktory.
"Książka zmierza więc do wytyczenia granic myśleniu, albo raczej - nie myśleniu, lecz wyrazowi myśli".
Wittgenstein puszcza oko do wszystkich teistów i zachęca do przyjęcia postawy agnostycznej. Mówi (parafrazuję): "wiem, mam tak samo, ale dajmy już sobie z tym spokój i przenieśmy TO wszystko do estetyki; niech filozofia skupi się na empirii". I jeśli dobrze odczytuję intencje, to Wittgenstein sam sobie przeczy, bo jeśli "Granice mego języka wskazują granice mojego świata", a wyrzucimy z naszego języka Boga i duszę, to powoli wypchniemy TO poza "nasz świat", a zapewnienie, że przecież nawet jeśli to zrobimy, nie zrobimy tego do końca, można włożyć między bajki, zwłaszcza patrząc z współczesnej perspektywy.
4.423
"Czy można rozumieć dwie nazwy, nie wiedząc, czy oznaczają tę samą rzecz, czy dwie różne? - Czy można rozumieć zdanie, w którym występują dwie nazwy, nie wiedząc przy tym, czy oznaczają to samo, czy nie? Znając np. znaczenie jakiegoś wyrazu angielskiego i równoznacznego wyrazu niemieckiego, nie mogę nie wiedzieć, że są równoznaczne; jest niemożliwe, bym nie potrafił ich wzajem na siebie przełożyć".
Moim zdaniem to jeden z najsłabszych punktów Traktatu. Dla kogo nie jest to (mówiąc klasycznie, czyli wg Ludwika niejasno) oczywiste, za przykład może posłużyć sam Tractatus logico-philosophicus strona XXXIX przekładu PWN, gdzie dowiadujemy się o "Trudnościach przekładu". To da się wszystko prosto wzajemnie przekładać między językami, czy się nie da?
4.116
"Cokolwiek da się w ogóle pomyśleć, da się jasno pomyśleć. Co się da powiedzieć, da się jasno powiedzieć". Ja rozumiem z tego piąte przez dziesiąte, ale ja to ja. Russel go nie zrozumiał, wydawca go nie zrozumiał, On sam też zdaje się własną wizję porzucił i chyba właśnie tyle to jest warte pod względem filozoficznym. Traktat rozgrzewa głównie logików i filozofów języka.
I jestem sceptyczny wobec interpretacji, że Ludwikowi chodziło położenie nacisku na "działanie w milczeniu" bez czczej gadaniny - "Po owocach ich poznacie". Owocem Wittgensteina jest atomizm logiczny - czyli pusta paplanina, martwe słowa i znaczki wyprane z sensu, choć "sens" logikom z ust nie schodzi.
Jestem w posiadaniu "Dociekań" oraz "O pewności". Zerknąłem pobieżnie do zawartości, i wydaje mi się, że te będzie się czytało przyjemniej.
--------------------------------------------------
"książka ta ma sens etyczny. Chciałem swego czasu dać w przedmowie zdanie, którego teraz faktycznie tam nie ma, ale które tu piszę, bo może będzie dla Pana kluczem. Otóż chciałem napisać, że moja praca składa się z dwu części: z tego, co w niej napisałem, oraz z wszystkiego, czego n i e napisałem. I właśnie ta druga część jest ważna. Treść etyczną moja książka wyznacza niejako od wewnątrz; i jestem przekonany, że T Y L K O tak da się ją wyznaczyć ś c i ś l e. Krótko mówiąc sądzę, że wszystko, co w i e l u dziś k l e p i e, zawarłem w swej książce milcząc.
"M i l c z e n i e. Są rzeczy, których w języku wyrazić się nie da. Gdy tylko zaczynamy o nich mówić, sens się ulatnia i nasza mowa przeradza się w rodzaj gaworzenia - uchu być może miłego, a przez swą artykułowaną gramatyczność dającego też jakiegoś sensu pozór. Poczucie sensu nie jest rękojmią sensowności. I nie jest też tak, że choć nic sensownego nie da się tam powiedzieć, to przynajmniej da się pomyśleć. Rozumne pomyślenie i sensowna wypowiedź są tym samym, nieoddzielne od siebie jak dwie strony jednej kartki papieru. Wszystko, co się da zrobić - choć już i to jest wielce problematyczne - to rzecz wskazać i umilknąć. Właściwą mową filozofii jest milczenie".
"Nowa filozofia Wittgensteina ma swoich licznych i często zapalonych zwolenników. Jej wpływ przechodził dwiema falami. Kulminacja pierwszej przypada na przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy stała się w krajach anglosaskich [...] głównym źródłem inspiracji dla tzw. filozofii lingwistycznej, polegającej na drobiazgowym śledzeniu leksykalnych i frazeologicznych zawiłości mowy potocznej. Druga zaczęła się w latach osiemdziesiątych, odkąd dopatrzono się w "późnym Wittgensteinie" prekursora i proroka "postmodernistycznej rozbiórki filozofii".
"Bóg nie objawia się w świecie" - mówi teza 6.432. Nie znaczy to, że Boga nie ma, ani że się nie objawia. Znaczy natomiast, że objawia się ś w i a t e m, czyli samym i s t n i e n i e m jakiegokolwiek świata. Z tego punktu widzenia jest obojętne, jakie w tym świecie zachodzą fakty: czy woda zmieniła się gdzieś w wino, czy jacyś ślepi przejrzeli - wszystko to są fakty jak inne. Być może dla kogoś bardzo pomyślne, jak wygrana na loterii; może nawet są pomyślne dla wielu, jak wygrana wojna - dla tego, co wyższe, nie ma to znaczenia. Wszystko w świecie jest przypadkiem i mogłoby być inaczej, ale to, że coś w ogóle jest przypadkiem, już przypadkiem nie jest.
Obojętne jest też, czy To, co objawia się światem, będziemy nazywać "tym co wyższe" czy "Bogiem", "mocą konieczności" czy "Losem", albo jeszcze jakoś inaczej. Na dramat utkany z faktów ludzkiego życia pada jakiś blask, jakiś lux aeterna, co nie ze świata faktów jest rodem - i o której zatem nic sensownie powiedzieć się nie da.
Czego dyskursywną prozą filozofii wyrazić się nie da, to wyraża czasem muzyka, albo poezja, albo liturgia, albo po prostu zewnętrzny kształt czyjegoś życia, dobrze opisany. Paul Engelmann, architekt i znajomy Wittgenstiena, przesłał mu wiosną 1917 r. na front pewien wiersz Uhlanda, zaznaczając, że jest "tak jasny, iż nikt go nie rozumie". Wittgenstein odpisał:
Wiersz Uhlanda jest rzeczywiście wspaniały. I tak to jest: gdy się nie silimy, by wyrazić to, co niewyrażalne, n i c się nie zatraca. Niewyrażalne jest bowiem wtedy - niewyrażalnie - w wyrażonym z a w a r t e!
Wiersz opowiada o pewnym krzyżowcu i nosił tytuł "Głóg hrabiego Eberharda". Przełóżmy jego pierwszą strofkę, resztę krótko streśćmy: "Graf Eberhard Brodaty, / Aż z wirtemberskiej ziemi, / Przybył w zbożnej wędrówce / Do brzegów Palestyny" - tam zaś, jadąc gdzieś konno, uciął sobie po drodze gałązkę głogu; zabrał ją potem do Wirtembergii i posadził. Głóg wyrósł w drzewo, a hrabia siada czasem pod nim i wspomina daleką krainę.
Oto cała j a w n a treść wiersza. A ukryta? Tej powiedzieć lepiej nawet nie próbujmy, bo się natychmiast rozwieje, a nam zostaną jakieś plewy.