Sekrety życia pisarzy i artystów Piotr Łopuszański 5,9
ocenił(a) na 633 tyg. temu Trudno mi jednoznacznie ocenić tą książkę. Z jednej strony podoba mi się zamysł ukazania prawdziwych portretów słynnych artystów, odbrązowienie niektórych pomnikowych postaci, lub pokazanie ich od innej strony niż ta która funkcjonuje w obiegowej opinii. Są jednak aspekty tej pozycji, które zdecydowanie mniej mi się podobają, budzą zdziwienie, a czasem wręcz niesmak.
Dziwny jest już sam dobór postaci. Dominują tu polscy twórcy XIX-wieczni i z początku XX wieku: Mickiewicz, Sienkiewicz, Prus, Żeromski, Boy-Żeleński, Skamandryci. Na końcu jednak, ni stąd ni zowąd, pojawia się Gustaw Holoubek. Nie wiedzieć czemu mamy też jednego pisarza francuskiego (Proust) i – zupełnie ni pricziom – XVI wiecznego malarza (Tycjan).
Jeśli jednak przymkniemy oko na tą eklektyczną formułę i skupimy się po prostu na interesujących nas postaciach – dowiemy się wielu ciekawych faktów.
Z polskich twórców na pierwszy ogień idzie Adam Mickiewicz, symbol walki o wyzwolenie narodowe, który potrafił pisać wiernopoddańcze orędzia do cara, a do powstania listopadowego jakoś przez dziewięć miesięcy nie mógł dojechać. Jego „zesłanie” do Rosji po procesie filomatów to przeważnie brylowanie na salonach w Moskwie, Petersburgu, Odessie i romansowanie z miejscowymi pannami. Podboje miłosne to zresztą stały lejtmotyw życia naszego wieszcza. Jego syn Władysław zniszczył wiele dokumentów, aby pozostawić potomności kryształowy wizerunek taty – na szczęście nie do końca się udało…
Z kolei czyszczeniem życiorysu Stefana Żeromskiego zajęła się córka Monika. Choć była dzieckiem nieślubnym (pisarz nigdy nie rozwiódł się z pierwszą żoną) przyjęła rolę strażniczki jego dobrego imienia. Pozostało jednak wystarczająco dużo zapisków Żeromskiego świadczących n.p. o jego wielkim erotycznym apetycie, regularnych wizytach w burdelach czy orgietkach ze szwaczkami. Zażenowanie budzą niektóre komentarze jurnego pisarza o kobietach które posiadł. Przyszły piewca postępowości bez żenady wykorzystywał nierówności społeczne, ciesząc się, że szwaczki potrafiły się oddać za filiżankę kawy.
Epokę, w której kobieta pozostawała obywatelem drugiej kategorii dobrze ilustrują losy Zofii Stryjeńskiej. Ta wybitna graficzka o niepowtarzalnym stylu łączącym art déco z tradycją ludową z trudem przebijała się w świecie sztuk plastycznych. Aby w 1911 roku rozpocząć studia malarstwa w Monachium, musiała podać się za mężczyznę, gdyż uczelnia nie przyjmowała kobiet. Miała wybuchowy charakter – szalała z zazdrości gdy mąż wdawał się w romanse; on zaś wykorzystał swoje znajomości aby umieścić żonę w szpitalu psychiatrycznym – sąd rozstrzygnął jednak, że było to bezprawne. Po wojnie wyjechała z Polski, gdzie żyła w biedzie nie otrzymując jakichkolwiek tantiem za jej masowo reprodukowane w PRL-u dzieła.
Rozdział o Stryjeńskiej ilustruje piękne czarno-białe zdjęcie, na którym artystka patrzy na nas lekko spode łba swoim intensywnym, niespokojnym wzrokiem. Niestety nie podany jest autor tej niezwykłej fotografii. Podobnie brakuje rzetelnego opisu innych zamieszczonych w książce zdjęć.
Najbardziej w tej publikacji razi jednak pewien prawicowo-konserwatywny rys ideologiczny. Już we wstępnym rozdziale autor użala się: „Na Zachodzie rozpowszechniane są nieprawdziwe opinie o Polakach jako o ludziach nietolerancyjnych czy antysemitach”. Jednak sam, kilkadziesiąt stron dalej pisze: „… w „Lalce” zawarta jest krytyka egoizmu i parcia do góry mętów społecznych, w tym Żydów”. No pięknie! Jeśli ktoś w XXI wieku pisze o żydowskich mętach to chyba nie powinien się dziwić łatce antysemityzmu, którą przykleja się Polakom.
Pisząc o Boyu Żeleńskim z kolei Piotr Łopuszański stwierdza, że „zszedł na manowce kampanii dotyczącej kontroli urodzeń”. Otóż Boy Żeleński walczył o prawo kobiet do decydowania o swojej rozrodczości, a więc o coś, co jest normą w cywilizowanym świecie, ale czego do dzisiaj nie akceptuje polska prawica.
Równie archaiczne są stwierdzenia o „skłonnościach” homoseksualnych (np. Lechonia czy Iwaszkiewicza). Jak widać, do niektórych konserwatywnych umysłów nadal nie dotarło, że homoseksualizm to wrodzona „orientacja” seksualna, a nie kwestia jakiegoś widzimisię, czy „skłonności”.
Te rażące i niepotrzebne zgrzyty psują całkiem niezłą, solidnie opracowaną książkę. Mogłoby tu pomóc dobre redaktorskie oko. Obawiam się jednak, że w wydawnictwie Fronda takie stwierdzenia nikogo nie rażą. W końcu tutaj publikują takie tuzy jak katolicki ideolog Paweł Lisicki, nacjonalista Grzegorz Braun, czy słynący z bigoterii przebrzmiały polityk Jan Łopuszański (czyżby nieprzypadkowa zbieżność nazwisk?).