cytaty z książek autora "Jakub Małecki"
Prawdziwymi szaleńcami są ci, którzy patrzą na to wszystko dookoła i pozostają normalni.
Krowa jak jest głodna, to jest głodna. A jak szczęśliwa, to szczęśliwa. I z krową nie ma tak, że na przykład udaje zadowoloną, a tak naprawdę to jest wkurwiona na coś sprzed dwóch dni, albo że za dwa tygodnie kopnie cię z powodu czegoś, co jej się przywidziało dzisiaj. Krowa jak jest wkurwiona, to jest wkurwiona. A jak nie, to nie. I to mi się w krowach podoba.
Bo co to jest za wielka sztuka chodzić po ciemku, jak się ciemności nie boisz? Sztuka jest chodzić po ciemku, jak się od tego cały człowiek trzęsie. To jest wielkie szczęście, bać się.
Tylko wtedy można pokazać, że się jest odważnym.
A może to taka stała faza, nieodłączny element czytelnictwa - że czyta się, więcej i więcej, aż się oszaleje. Bo może nie da się zmieścić w głowie tylu różnych historii i pozostać normalnym.
Życie zatacza koło, życie musi zatoczyć koło, inaczej się nie da. Ty siałeś krzywdę i krzywdę teraz zbierasz.
Człowiek, który zabija w walce niedźwiedzia i człowiek, który nigdy z niedźwiedziem nie walczy, wyglądają na zdjęciu dokładnie tak samo i tak samo nic oprócz zdjęcia po nich nie zostaje.
...wcale nie zamierzał się utopić. Zamierzał płynąć, dopóki nie utonie - a to nie to samo.
Życie to krótki czas pomiędzy jedną a drugą szarością, który każdy próbuje nasycić znaczeniem, bo im bliżej drugiej szarości, tym trudniej się pogodzić z tego znaczenia dudniącym brakiem.
Musiał być jakimś zasranym jękiem świata, jakby ten świat potrzebował jeszcze jednego jęku, jakby nie miał ich już wystarczająco dużo.
Przyglądała się tej pędzącej rzeczywistości i tylko czasami, podczas bezsennej nocy albo długiej podróży pociągiem, przypominała sobie, że żadnego miesiąca ani żadnego roku nie będzie mogła powtórzyć.
- Bo wiesz, czasem ucieczka to jest jedyne rozwiązanie, ale najczęściej jednak nie.
Któregoś dnia przy goleniu uświadomiłem sobie, że jestem dorosły i że zawsze już będę.
(...) wychodzę z założenia, że w życiu trzeba robić to, co nam sprawia radość. Zbyt wielu ludzi robi rzeczy, których tak naprawdę nie lubi czy nawet nie znosi, mając wiecznie nadzieję, że nadejdą te lepsze czasy. Ale one często nie nadchodzą, prawda? Czy warto budować wielki dom przez pół życia, by mieszkać w nim rok, dwa? Gdzie jest sens w wykonywaniu pracy, której się nienawidzi, po to, bo może kiedyś, coś? Jaki wreszcie cel w udawaniu przez całe życie kogoś, kim się nie jest, byle tylko spodobać się otoczeniu? Ja czegoś takiego zupełnie nie rozumiem.
Trzeba przecież do tego nie lada jajec, żeby rzucić tak drugą osobę, z którą się tyle przeżyło. Wspólne doznania, przygody i wspaniałe chwile oblepiają człowieka jak taki słodki lep, coś miłego w dotyku, a jednocześnie cholernie zdradliwego, bo ani się człowiek zorientuje, a ten lep prowadzi przed ołtarz, do żłobka i życie bez sensu. Czasem dochodzi do tego miłość, i tym szczęściarzom zazdroszczę. Dużo częściej jednak, tak mi się przynajmniej wydaje, nie jest to miłość, ale ten zwyczajny słodki lep.
Zamykam komputer i staję przy oknie, marząc, żeby przyszło już jutro, choć wiem, że jutro nic nie zmieni — nadal będę tym samym człowiekiem, a za oknem nadal będzie ten sam widok.
W końcu uświadamiasz sobie główny powód, dla którego nie popełniasz samobójstwa: twoim rodzicom, twojej siostrze i kumplowi byłoby później bardzo przykro. Żyjesz dalej.
Samotność to iloczyn strachu, bo wiemy, że jeśli zobaczymy coś czego nie powinniśmy widzieć, to będziemy z tym sami
Młodość rzadko myśli o starości, a starość o młodości bardzo często.
Życie jest bardziej jak zbiór opowiadań. Poszarpane, nieprzewidywalne.
Będę szaleńcem, pięknie. Tylko ciekawe, czy będę wtedy wiedział, że nim jestem. Bo tego się chyba nie wie... Ale jeśli tak, to ciekawe, czy już nim nie jestem. W takim razie może być każdy, tylko o tym nie wie. Bo chyba o to w szaleństwie chodzi.
Wszystko przez ten codzienny pęd. Nic się nie dzieje, a jednocześnie na nic nie ma czasu.
Tośka często myślała o tym, jak ważne w życiu jest móc umrzeć wtedy, kiedy się chce, i dziwiła się, że prawie zawsze ludzie umierają dopiero wtedy , kiedy naprawdę trzeba.
(...) dawno już pogodziła się z tym, że nie wszystko o sobie można wiedzieć.
(...) bardzo potrafię patrzeć, a patrzenie nie jest takie proste, jakby się mogło wydawać, ale to wiedzą tylko ci, co patrzą bardzo długo i bardzo uważnie, a na to trzeba mieć czas (...).
Zawsze zawstydzony, zawsze jakby obok ludzi, obok życia, obok samego siebie. No dobrze, był biały, był inny, ale wcale nie aż tak biały i nie aż tak inny. Poradziłby sobie. Mógł normalnie. Mógł wszystko normalnie.
Ale nie. On musiał mówić po swojemu, łazić po swojemu, myśleć po swojemu. Musiał dawać się bić tym pieprzonym łobuzom, którym gdyby chciał, mógłby łby poukręcać. Musiał cierpieć, męczyć się, unikać dziewczyn, unikać kolegów, unikać wszystkiego, czego da się unikać. Musiał być jakiś zasranym jękiem świata, jakby ten świat potrzebował jeszcze jednego jęku, jakby nie miał ich już wystarczająco dużo.
Wiersze fascynowały go, ale robiły mu krzywdę. Zabierały spokój, męczyły. Czasami przychodziło mu do głowy, że wolałby nigdy nie zainteresować się haiku, nie wiedzieć tego wszystkiego, nie znać tych myśli i słów.