Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Literatura chorwacka jest dla mnie czymś egzotycznym. Niby to całkiem bliska nam kultura, a jednak tak odległa. Dotychczas moje doświadczenie z literaturą bałkańską jest prawie żadne. Oprócz „Cudu w Dolinie Poskoków” przeczytałam jeszcze „Balladę o lutniku” Wiktora Paskowa i „Ucho, gardło, nóż” Vedrany Rudan. Pierwsza z tych książek zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, natomiast druga już zupełnie nie. W przypadku „Cudu…” też nie jest najlepiej i zastanawiam się dlaczego. Gdybym miała tę książkę porównać do którejś z wyżej wymienionych, to zdecydowanie będzie jej bliżej do „Ucha…”. Co w nich jest wspólnego? Nastrój. Nie znam się na Bałkanach, ale czytając tę książkę miałam wrażenie, że zarówno bohaterowie, jak i miejsce, są zdecydowanie niesympatyczni i ponurzy. I właściwie to jest zdecydowane niedopowiedzenie. Zagłębiając się w lekturę, trafiamy w miejsce, które jest odrażające. Mam poczucie, że z każdej strony książki wyziera smród, brud i ubóstwo. Kultura pokazana w powieści jest awanturnicza, głośna i chaotyczna. Ma się wrażenie, że trafiło się w jakąś nieokrzesaną dzicz rządzącą się swoimi prawami. I tutaj nasuwa się pytanie z jaką intencją autor pokazuje nam taką Chorwację. Czy jest to książka społeczna, polityczna, kulturowa czy też w pewnej specyfice rozrywkowa. Większości Chorwacja kojarzy się z wczasami nad morzem, pięknymi widokami, wypoczynkiem. W „Cudzie….” zupełnie tego nie uświadczymy. Tutaj mamy Chorwację prawdziwą (?), nie przeznaczoną dla turystycznych oczu. Mamy wycinek społeczeństwa trochę prymitywnego, prostackiego i bardzo rubasznego. Czy Ante Tomić pokazał nam w książce rzeczywistą wizję Chorwatów, czy też trochę przerysował kondycję społeczną w kontekście współczesności. Łączy nam się tutaj nowoczesność, opisana we fragmentach akcji dziejących się w Splicie, z ogromnym zacofaniem na prowincji. Tak, jakby Chorwacja na przestrzeni ostatnich dziejów była zupełnie sprzeczna sama w sobie. Jakby z jednej strony ciągnęła do rozwoju, a z drugiej mentalność na pewnych obszarach utknęła i nie mogła ruszyć do przodu. Z tą mentalnością wiąże się również inna warstwa książki, widoczna bardziej wprost, a mianowicie rozprawa na linii patriarchat – feminizm. Związane jest to z fabułą, w której autor pokazuje rodzinę składającą się z pięciu mężczyzn (ojciec i czterech synów), którzy żyją w miejscu odciętym od świata, sami nie dopuszczają do siebie nikogo, a wręcz zbliżanie się do nich w jakikolwiek sposób bywa traktowane jako wrogie wtargnięcie w ich życie i nie spotyka się z przyjaznymi reakcjami. Delikatnie rzecz ujmując. I tak rodzina Poskoków jest przedstawiona jako banda nieudaczników, gburów i brudasów, a nawet dzikusów. Do czasu, aż w ich życiu pojawia się kobieta. I nagle jakimś cudem, najpierw jeden z braci, a potem pozostali zaczynają się inaczej zachowywać, łagodnieć i zmieniać zwyczaje. W momencie, kiedy ta kobieta sprowadza się do ich osady, ich życie zaczyna się zmieniać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Czyżby kobiety miały aż taką moc? Czy autor chciał pokazać, jak kobiety łagodzą obyczaje, znajdują rozwiązania w trudnych sytuacjach i życie z nami jest po prostu lepsze? To bardzo ciekawe. I na koniec wspomnę o języku, bo ten również odgrywa tu niemałą rolę. To, jak wysławiają się bohaterowie nie jest przyjemne. Ich język jest prosty i wulgarny, i w tym aspekcie nie ma podziału na płeć. Kobiety to nie są te miłe i powabne istoty, delikatne i subtelne. W tym przypadku mają równie cięty język jak mężczyźni i również klną jak szewc. I jeszcze poczucie humoru. Na początku, humor sprawiał mi przyjemność, był lekki, zabawny, całkiem lotny. No ale jak jest za dużo cukru w cukrze, to staje się ten cukier mdły. Tak też niestety było w tym przypadku. Właściwie znam tylko jednego autora, Terrego Pratchetta, który potrafił w książce sypać żartami jak z rękawa, i nigdy nie miałam dość, ale tym razem się nie udało. Chyba Ante Tomić nieco przedobrzył, co dla mnie zepsuło smak całej powieści.
Reasumując, nie potrafię jednoznacznie ocenić tej książki. To prawdopodobnie ważna książka społecznie i trochę politycznie, pokazująca fragment Bałkanów, jakich nie znamy. To też książka, która z założenia miała być zabawna, ale dla mnie tego humoru było ciut za dużo, co zepsuło wrażenie. No i napisana jest językiem zbyt wulgarnym, a ja za tym nie przepadam. Z pewnością nie trafi ona do kategorii moich ulubionych. Doceniam ,ale się nie zachwycam.

Literatura chorwacka jest dla mnie czymś egzotycznym. Niby to całkiem bliska nam kultura, a jednak tak odległa. Dotychczas moje doświadczenie z literaturą bałkańską jest prawie żadne. Oprócz „Cudu w Dolinie Poskoków” przeczytałam jeszcze „Balladę o lutniku” Wiktora Paskowa i „Ucho, gardło, nóż” Vedrany Rudan. Pierwsza z tych książek zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lubię książki o czakrach, bo to temat całkiem mi bliski. Czakry nierozerwalnie powiązane są z ajurwedą i jogą, czyli tym, z czym obcuję na co dzień. Są tacy, którzy uważają, że czakry to jakieś czary mary i inne wariactwa, i są też tacy, którzy nie mają pojęcia co to w ogóle jest i z czym to się je. Pojawia się więc pytanie, dla kogo jest przeznaczona ta książka. Dla tych, którzy trzymają dystans, czy dla tych, którym nazwa czakry może kojarzyć się z czymkolwiek, na przykład z azjatycką zupą. Otóż ta książka może być dla każdego. Zawiera ona krótkie wprowadzenie o tym, czym jest przepływ energii, a także ogólną koncepcję człowieka i świata, która jest bazą do wprowadzenia w temat czakralny. Samo wprowadzenie jest prosto napisane, bardzo przyswajalnym językiem. Pojawia się tam trochę pojęć z sanskrytu (koncepcja czakr, ajurwedy i jogi w całości jest oparta na sanskrycie), ale te pojęcia są bardzo dokładnie wyjaśnione i nie ma tam skomplikowanej wiedzy. Następnie pojawia się opis systemu czakr, bardzo ogólnie czym one są, gdzie są umiejscowione, po co i co nam dają. Dla kogoś, kto jest laikiem w tym temacie zakres wiedzy jest dość spory, ale na tyle dobrze opisany i wystarczający, że nikt nie powinien mieć najmniejszych kłopotów ze zrozumieniem o co w tym wszystkim chodzi. I to jest ten moment, kiedy już można zdecydować, czy temat jest interesujący i idziemy dalej, czy odpuszczamy, bo to jednak nie nasza bajka. Dla zainteresowanych dalsza część książki jest bonusem, bo zorganizowanie kolejnych rozdziałów robi wrażenie. Jako, że głównych czakr jest siedem, rozdziałów też jest siedem. Jeden rozdział i jedna czakra na jeden tydzień. Organizacja poszczególnych rozdziałów też jest bardzo klarowna. Wszystkie wyglądają tak samo, co sprzyja usystematyzowaniu wiedzy. Zaczyna się od nazwy czakry i jej znaczenia. Mamy też symbol graficzny z opisem co każdy element oznacza, czyli takie ogólne informacje o danej czakrze. Następnie opisane jest jej umiejscowienie, żeby łatwiej było je odnaleźć i zwizualizować. Dalej wchodzimy w tematy bardziej emocjonujące, czyli główne tematy życiowe powiązane z czakrą. Każda z siedmiu głównych czakr „współpracuje” z konkretnymi tematami, na przykład z pewnością siebie, motywacją, niezależnością, tożsamością itp. To zwykle jest wypunktowane, żeby łatwiej było się połapać. Dalej opisane są objawy, kiedy czakra nie znajduje się w równowadze, jakie są skutki zarówno psychiczne jak i fizyczne zaburzeń przepływu energii przez czakrę. Jak już wiemy jak czakra działa i na co ma wpływ, autorka przechodzi do omówienia pracy z czakrą. W każdym rozdziale znajdziemy opis co można zrobić, żeby poprawić działanie konkretnej czakry, jest zestaw asan do praktyki jogi, wymienione są kamienie szlachetne, które dobrze działają, a także olejki eteryczne, które są polecane do używania w konkretnych przypadkach. Na końcu każdego rozdziału jest tabelka, w której zebrana jest cała wiedza i którą dobrze jest się posiłkować już po lekturze, żeby nic nie uciekło. Taka struktura książki sprzyja korzystaniu z niej praktycznie, może pomóc osobom bez jakiejkolwiek wiedzy w temacie, a także być podręczną ściągą dla tych, którzy coś już wiedzą. Czy to jest też książka dla tych, którzy wiedzą trochę więcej? Z jednej strony jak najbardziej, a z drugiej jej zawartość może być niewystarczająca dla osób już doświadczonych i wymagających w zakresie czakr.
Reasumując, książka Sandry Temmen „Aktywuj energię 7 czakr w 7 tygodni” to świetny przewodnik po temacie dla tych, którzy chcą zadbać o siebie, rozwinąć się duchowo, naprawić swoje zdrowie, ale też dowiedzieć się czegoś nowego. To książka, która może poszerzyć horyzonty i dodać do codziennego życia czegoś pozytywnego. Kto potrzebuje, na pewno skorzysta. Polecam z całego serca.

Recenzja napisana dla Sztukater.pl

Lubię książki o czakrach, bo to temat całkiem mi bliski. Czakry nierozerwalnie powiązane są z ajurwedą i jogą, czyli tym, z czym obcuję na co dzień. Są tacy, którzy uważają, że czakry to jakieś czary mary i inne wariactwa, i są też tacy, którzy nie mają pojęcia co to w ogóle jest i z czym to się je. Pojawia się więc pytanie, dla kogo jest przeznaczona ta książka. Dla tych,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Panie i Panowie, przedstawiam wam zwycięzcę w kategorii "najgorzej napisana/przetłumaczona/zredagowana* (*niepotrzebne skreślić) książka roku". Książka ta jest moim największym zawodem ostatnich dwunastu miesięcy. Oczekiwania co do niej miałam spore, bo uwielbiam książki o jedzeniu, kocham literaturę japońską, okładka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, opis wydawcy był bardzo zachęcający i w końcu dostałam ją w prezencie od moich dzieci. No lepszego nastawienia mieć nie mogłam. I tak mój entuzjazm gasł z każdym kolejnym zdaniem. Pomysł na powieść spodobał mi się bardzo. Nawet bardzo, bardzo. Rozdziały zostały podzielone na, właściwie, odrębne opowiadania. Niestety schemat każdego z nich był taki sam i dla mnie niewystarczający, bo nie zawierał tego co istotne, ale ok, to było jeszcze do przeżycia. Może autor miał taki pomysł i to jest w porządku. To, co najbardziej zraniło moją duszę w przypadku tego "dzieła", to język. Zastanawiałam się o co w tym chodzi. Czy to jest tak źle napisane czy też tak fatalnie przetłumaczone. Bo to, że nie zostało to zredagowane, to widać. Ciekawa jestem, czy Wydawnictwo Relacja zdaje sobie sprawę, co wypuściło na rynek? Czy w wydawnictwie ktoś to przeczytał przed wydaniem, czy tylko obejrzał okładkę, która, swoją drogą, jest piękna? Rany... nie spodziewałam się, że w dobie tak dużej konkurencji na rynku wydawniczym, taka sytuacja jest możliwa. Jest mi bardzo przykro po lekturze, złego języka w książce już dawno nie widziałam. Ocena jest podwyższona za pomysł i okładkę.

Panie i Panowie, przedstawiam wam zwycięzcę w kategorii "najgorzej napisana/przetłumaczona/zredagowana* (*niepotrzebne skreślić) książka roku". Książka ta jest moim największym zawodem ostatnich dwunastu miesięcy. Oczekiwania co do niej miałam spore, bo uwielbiam książki o jedzeniu, kocham literaturę japońską, okładka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, opis wydawcy był...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Poezja nie jest najbardziej popularnym gatunkiem literackim, ale zdecydowanie ma w sobie najwięcej artyzmu i melodii, i faktem jest, że ma całkiem spore grono miłośników. I nie mam tu na myśli osób zawodowo zajmujących się literaturą w ogóle czy też samą poezją, tylko zwyczajnych czytelników. W dużej mierze do popularyzacji poezji przyczynia się wydawnictwo Biuro Literackie, wydając niekoniecznie klasyków, ale za to całkiem sporo poezji współczesnej pisanej przez młodych artystów. Wiersze jednych autorów, wydane przez Biuro Literackie, podobają mi się bardziej, innych nieco mniej. Mam też swoich faworytów, a właściwie to dwie faworytki. Poezja Ievy Toleikyte nie należy do moich ulubionych, ale zdecydowanie do tych cenionych. To, co wydaje się charakterystyczne dla tej autorki, to opisywanie świata w sposób logiczny i dość konwencjonalny. Zawsze mnie to zastanawia, że pisarze tworzą swoje książki, niezależnie od tego czy jest to proza czy też poezja, korzystając bardziej z prawej lub lewej półkuli mózgu. Mam na myśli to, że twórczość może być bardzo emocjonalna, wypływająca prosto z serca i w ten sposób przenoszona na nośnik i pozostająca w sferze emocji, albo pisana, mówiąc kolokwialnie, „z głowy”, czyli przemyślana, logiczna, zorganizowana i w takich przypadkach mam poczucie, że jest wyjaśniająca, zamiast czująca. Ja zdecydowanie jestem zwolenniczką literatury (i nie tylko) prawopólkulowej, tej czującej, natomiast to, co tworzy Ieva Toleikyte, w moim odczuciu, należy do kategorii myślącej i wyjaśniającej. Jeśli zagłębimy się w wiersze zawarte w tomiku „Czerwony śliski pałac”, zobaczymy jak stopniowo poetka opisuje swój świat. Począwszy od siebie i swojego przeżywania w pierwszej części, zakreśla coraz większy krąg w częściach drugiej i trzeciej. Zaczyna nam opowiadanie o sobie od tego, co najbliższe. Przywołuje konkretne sytuacje, opisuje, co się wydarzyło i co czuła w tej sytuacji, ale emocje te są opowiedziane na zimno, plastycznie, w kontekście sytuacji, ale podczas lektury nie potrafiłam ich poczuć. Rozumiałam je, ale zupełnie nie czułam. To zaproszenie to wewnętrznego uniwersum autorki na rozgrzewkę, jakby sama pisarka chciała się czytelnikowi przedstawić. Przedstawia się i przygotowuje czytelnika do opowiedzenia swojego świata, pozwala na poznanie, jakby dopiero sama odkrywała siebie tworząc słowami. W drugiej części autorka wynurza się trochę ze swojego świata wewnętrznego i opisuje nam świat, który sama obserwuje, rozszerza zakres tego, o czym pisze, pokazuje nam to, czym się otacza, co ją spotyka. Jakby odważyła się wyjść z własnej strefy komfortu i pokazać nam odrobinę otoczenia i opisać emocje z tym związane, ale wciąż językiem rozumu, a nie serca. W trzeciej części mamy szansę zajrzeć jeszcze głębiej i tutaj Ieva Toeikyte już ma odwagę zaprezentować swoje poglądy. Z jednej strony to autorka pokazująca swoją poezją siebie, a z drugiej sprawia wrażenie jakby onieśmielonej tym, kim jest, jakby siebie dopiero odkrywała. W jednym z wierszy pisze
„z jakiegoś powodu nikt nie powiedział, że poznanie samego siebie
zawsze łączy się z rozczarowaniem
z dziwnymi rozczarowaniami miłosnymi
ot, poezja musi zniszczyć wszystkie
złudzenia, frazesy, rozerwać lepką i grubą
pajęczynę, w której znalazły się:
pająk porośnięty czarnym włosem, z ostrymi jak igła
odnóżami, o ciemnym pyszczku, na którym możesz dostrzec uśmiech
(co on oznacza – to już inna sprawa)

ot, poezja…” (s.23-24)

Twórczość Ievy Toleikyte w „Czerwonym śliskim pałacu” to poezja bardzo osobista i, dla mnie, rozumowa. Poezja, z której poetka dopiero zaczyna się wyłaniać i pokazywać światu kim jest. Lektura tego zbiorku była dla mnie ciekawym doświadczeniem i zetknięciem się ze światem innej osoby opisującej świat inaczej, niż ja bym to zrobiła, a mimo to, spodobała mi się ta forma. Polecam wszystkim, bo to bardzo dobra literatura.

Recenzja dla Sztukater.pl

Poezja nie jest najbardziej popularnym gatunkiem literackim, ale zdecydowanie ma w sobie najwięcej artyzmu i melodii, i faktem jest, że ma całkiem spore grono miłośników. I nie mam tu na myśli osób zawodowo zajmujących się literaturą w ogóle czy też samą poezją, tylko zwyczajnych czytelników. W dużej mierze do popularyzacji poezji przyczynia się wydawnictwo Biuro...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ta niepozorna książeczka zapewniła mi wyśmienitą i oryginalną lekturę. Już dawno nie doświadczyłam tak "odjechanej" rozrywki. Surrealizm tego tekstu przestawia trybiki w głowie i pozwala na wyjątkowo ciekawe doświadczenie. Sama historyjka wydaje się niczym nie wyróżniać, ale sposób w jaki jest opowiedziana sprawia mnóstwo radości i zadziwienia jednocześnie. Świetnie mi się to czytało, cudownie było przyglądać się zaskakującym wydarzeniom i emocjom. To taki cukiereczek. Oryginalny, zabawny i poważny zarazem. Czytajcie, bo warto.

Ta niepozorna książeczka zapewniła mi wyśmienitą i oryginalną lekturę. Już dawno nie doświadczyłam tak "odjechanej" rozrywki. Surrealizm tego tekstu przestawia trybiki w głowie i pozwala na wyjątkowo ciekawe doświadczenie. Sama historyjka wydaje się niczym nie wyróżniać, ale sposób w jaki jest opowiedziana sprawia mnóstwo radości i zadziwienia jednocześnie. Świetnie mi się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Siostry pod wschodzącym słońcem” to nie jest najbardziej znana książka Heather Morris, ale pierwsza, z którą miałam okazję obcować. Nie czytałam „Tatuażysty z Auschwitz”, więc nie mam możliwości porównania do niej „Sióstr…”. To, co jest widoczne, to że wciąż panuje moda na literaturę obozową, wydaje się tego mnóstwo i sporym wyzwaniem jest napisać cokolwiek w temacie wojennym, co będzie choć odrobinę oryginalne i warte uwagi. Czy Autorce się to udało? Sądzę, że tak. Mam tylko nadzieję, że książka ta nie jest wtórna do poprzednich pozycji w dorobku autorki. Prawdę powiedziawszy ta tematyka mnie nie przyciąga. Co więc jest innego w „Siostrach…”? Miejsce akcji. W Europie mamy Auschwitz i to jest bezkonkurencyjny numer jeden w tego typu literaturze. W „Siostrach…” mamy kraj zupełnie egzotyczny. Rzecz dzieje się w miejscu, które nam kojarzy się raczej z wakacjami, zamiast z wojną, obozami czy bezwzględnym złem. Wydaje mi się, że trochę chcemy mieć monopol na cierpienie i opisywanie doświadczeń wojennych, szczególnie, jeśli ta wojna jest tak podobna do naszej europejskiej. W przypadku tej książki mamy do czynienia z wojną o charakterze zachodnim, wiele sytuacji i rzeczy jest bardzo podobna do tego, czego wielu doświadczyło na bliskim nam gruncie. Na tej podstawie można się pokusić o stwierdzenie, że wojna i zło, które czyni, są uniwersalne. Opisane w książce zachowania tak bardzo przypominają te nasze, że czytając tę powieść serce pęka. Mamy odzwierciedlenie Hitlerowców w postaci żołnierzy japońskich, którzy potrafią być tak samo okrutni. I mamy kobiety. Solidarne, stanowiące siłę, pomagające. Jest strach, przemoc, upokarzanie, śmierć. Każdy kolejny dzień jest walką o przeżycie. Bohaterki powieści są silne, zgrane i ludzkie, co nie jest takie częste. Właściwie przypadkowe kobiety pokazują nam, że w jedności siła. I tutaj przychodzą do mnie refleksje. Po pierwsze, czy dzisiaj kobiety potrafiłyby tak się wspierać? Czy tylko w obliczu najgorszego, w obliczu wojny i zagrożenia kobiety są w stanie tak się solidaryzować? Patrząc obecnie na wojnę za naszą wschodnią granicą mam wątpliwości. I teraz nasuwa się kolejna myśl, czy my przypadkiem nie patrzymy na wojnę w sposób romantyczny? Czy nie tworzymy sobie bohaterów, którzy mają nam przywrócić wiarę w człowieka? Czy bohaterki nie są jedynie myśleniem życzeniowym autorki? Ze względu na popularność literatury wojennej i obozowej podchodzę do takich książek bardzo sceptycznie. Ważny jest dramat, ważne są łzy i emocje, które takie pozycje wywołują. Tutaj też to mamy, a to znaczy, że ta powieść absolutnie mieści się w kanonie. I teraz to, co ją odróżnia. Singapur. Myśląc Singapur widzę wakacje, egzotykę, ciepło. Czy zło wydarza się w takich miejscach? Owszem, wydarza się wszędzie. Czytając tę powieść trudno było mi połączyć w głowie wojnę i turystyczne wyobrażenie miejsca. Autorka, która pochodzi z Nowej Zelandii, z pewnością miała łatwiejsze zadanie w tej kwestii, bo miejsce jest dla niej mniej obce. I to też jest zaletą „Sióstr…”, jej wyróżnikiem. Z jednej strony książka o wojnie, o tym, co zwykle w takich książkach jest, z zachowaniem pewnego schematu, a z drugiej strony egzotyczna sceneria sprawiła, że lektura wydawała się czymś nieco odmiennym, oryginalnym i schodzącym z utartej ścieżki. To też sztuka nie napisać dzieła wtórnego do dziesiątek, jeśli nie setek, traktujących o tym samym. Konkluzja jest taka, że to książka „o tym co zawsze”, ale w innej scenerii, co wywołało powiew świeżości i pozwoliło mi na lekturę bez znużenia i poczucia powtarzalności. Tak więc, jeśli lubicie czytać o wojnie, a macie dość Auschwitz, to polecam.

„Siostry pod wschodzącym słońcem” to nie jest najbardziej znana książka Heather Morris, ale pierwsza, z którą miałam okazję obcować. Nie czytałam „Tatuażysty z Auschwitz”, więc nie mam możliwości porównania do niej „Sióstr…”. To, co jest widoczne, to że wciąż panuje moda na literaturę obozową, wydaje się tego mnóstwo i sporym wyzwaniem jest napisać cokolwiek w temacie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Kołatanie” to jedna z najpiękniej wydanych książek, jakie miałam okazję trzymać w rękach w ostatnim czasie. Wyjątkowa okładka, praktycznie zapowiadająca zawartość, i cudownie barwione brzegi zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Już sam wygląd książki zachęcał do zajrzenia do środka. A co było w środku? W środku spotkaliśmy bohaterów, niby całkiem zwyczajnych, a jednak niecodziennych. Bohaterów opowiadających nam historię obyczajową, ludzką, z pozoru niczym się nie wyróżniającą. Pozory potrafią jednak zmylić. Opowiedziana historia została okraszona przez autora szczyptą realizmu magicznego, odrobiną przesądów i zabobonów, a także domieszką wierzeń ludowych. Co z tego wyszło? Powieść chwilami porywająca i inspirująca, a momentami zupełnie zwyczajna i niczym się nie wyróżniająca. Dobrze, że były te drugie momenty, bo nagromadzenie tych pierwszych z pewnością wywołałoby przesyt. Autor pokazuje nam ludowość w absolutnie duchowym wymiarze. Właściwie o tym jest ta książka. To, co jest w tym szczególnie interesujące, to spojrzenie z odmiennych perspektyw. Z jednej strony mamy bohatera, przeciętnego młodego człowieka wchodzącego w dorosłość, twardo stąpającego po ziemi. Chłopak w wyniku zbiegu okoliczności i nieporozumień na poziomie rodziny przyjeżdża po śmierci dziadka do babci na wieś, żeby trochę ją wesprzeć, trochę przekonać do przeprowadzki, a trochę, żeby ją naprawdę poznać. I poznaje. Ze strony, której zupełnie się nie spodziewał. Główny bohater jest młodym człowiekiem bardzo ugruntowanym. Właśnie przygotowuje się do egzaminów na studia, co tylko podkreśla w książce jego stanowisko mędrca, dla którego wyznacznikiem świata jest szkiełko i oko. Z drugiej strony mamy babcię. Kobietę po wielkiej stracie najbliższego człowieka. Babcię, która spędziła swe życie na wsi u boku ukochanego, bez którego nie bardzo umie funkcjonować. Ale ta babcia, to kobieta mądra i doświadczona, kobieta, która potrzebuje swojego męża i cały czas ma z nim kontakt. Niesamowite jest to, jak autor ukazuje w swojej książce siłę relacji, która jest ponad życiem i śmiercią. Związek między Anielą, czyli babcią, i Bronkiem, czyli dziadkiem, jest związkiem prawie doskonałym. Historia ich miłości i życia jest jedną z głównych osi całej powieści. To na jej kanwie Artur Żak opowiada o bliskości, o życiu, o dokonywaniu wyborów. I mamy jeszcze trzeciego bohatera, a jest nim Dusza Bronka. Dusza Bronka po jego śmierci wciąż towarzyszy swojej rodzinie, jest ciągle przy babci i babcia o tym wie. To wciąż historia nierozerwalnych więzów, to historia wsparcia i troski. Aniela wciąż czuje, że Bronek jest z nimi. Przy posiłkach dalej stawia trzecie nakrycie dla męża, rozmawia z nim, radzi się. Sama Dusza Bronka rozważa tutaj życie, jego sens. Robi to sposób dość przerysowany, ale pilnuje, strzeże, wspomina. Te części, które dotyczą duchów i duszy są opisane w powieści dość topornie, jakby autor chciał, ale nie do końca jeszcze potrafił. Może jakby trochę się tego bał. Całość pokazuje czytelnikowi mnóstwo lęków i strachów, pokazuje, że wiejscy starzy ludzie też mają swoje wierzenia, ale także mają bliski kontakt z naturą i pogańskie wierzenia jeszcze nie wyszły z ich mentalności. Autor pokazuje nam również jak światy są ze sobą połączone, światy żywych i martwych, ludzi i duchów. To też znak, że czasami wystarczy się zatrzymać i posłuchać, aby usłyszeć znaki, które wywołają kołatanie serca. Ta powieść jest pełna rozedrgania, przeczuć i instynktów, ta powieść mówi nam, że nie jesteśmy sami, że trzeba słuchać, że każdy ma w sobie tę wrażliwość. To bardzo dobra książka. Literacko mogłaby być jeszcze lepsza, ale poza tym jest poruszająca i głęboka. Następnym razem, gdy usłyszymy wycie wilka, zastanówmy się, co świat do nas mówi. Wsłuchajmy się w kołatanie dobijające się do naszego serca. Świat jest bardziej skomplikowany niż myślimy.

„Kołatanie” to jedna z najpiękniej wydanych książek, jakie miałam okazję trzymać w rękach w ostatnim czasie. Wyjątkowa okładka, praktycznie zapowiadająca zawartość, i cudownie barwione brzegi zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Już sam wygląd książki zachęcał do zajrzenia do środka. A co było w środku? W środku spotkaliśmy bohaterów, niby całkiem zwyczajnych, a jednak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do tej ksiązki przyciągnęła mnie okładka. Zadziałała na mnie wręcz hipnotyzująco. Zawartość też niczego sobie. Jako, że to moje pierwsze spotkanie z autorką, nie będę tej powieści porównywać do innych książek autorstwa Jenny Blackhurst. Ta jest dobrze napisana, spełnia swoje zadanie literatury rozrywkowej, fabuła jest interesująca. Na lekturę odpoczynkową nadaje się idealnie. No chyba, że macie trudne relacje rodzinno - lojalnościowe, to wówczas może poruszyć w was subtelną strunę i może być ciężej. Takie zależności są tu wyraźne i bardzo dobrze opisane. W każdym razie polecam.

Do tej ksiązki przyciągnęła mnie okładka. Zadziałała na mnie wręcz hipnotyzująco. Zawartość też niczego sobie. Jako, że to moje pierwsze spotkanie z autorką, nie będę tej powieści porównywać do innych książek autorstwa Jenny Blackhurst. Ta jest dobrze napisana, spełnia swoje zadanie literatury rozrywkowej, fabuła jest interesująca. Na lekturę odpoczynkową nadaje się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Pieskie sprawy Timona i Lusi” to książka wyjątkowa i z pewnością nie dla każdego. To książka, która w zamierzeniu autorki ma opisywać jak wygląda świat z punktu widzenia psów. I to psów w bardzo szczególnej sytuacji, a mianowicie psów pochodzących z pseudohodowli. Opowiastka ta jest przeznaczona dla dzieci, mniej więcej dziesięcioletnich, ale i mniejszym może przypaść do gustu. Moja sześciolatka słuchała jej z zapartym tchem, bardzo przeżywała losy psich bohaterów i każdego wieczoru czekała na kolejną dawkę. Sądzę, że przeczytanie dzieciom tej książki naraz byłoby zbyt wielkim wyzwaniem, ze względu na zawartość emocjonalną. W naszym przypadku wskazane było dawkowanie w małych porcjach, ponieważ nagromadzenie sytuacji obciążających emocjonalnie było zbyt wielkie. I tak, ta książka niesie wielki ciężar gatunkowy i mam wrażenie, że dla bardzo wrażliwych osób może być zbyt trudna. Znajdziemy tutaj historię dwóch piesków, obu pochodzących z pseudohodowli i jest to jeden z głównych tematów poruszonych w tej powieści. Opisani bohaterowie zostali okrutnie potraktowani przez los, a autorka dokładnie pokazała realia panujące w miejscach pochodzenia piesków. Bez ogródek opisane są tu okrucieństwo i wyrachowanie właścicieli, ich brak serca i ludzkich odruchów. Na szczęście Timon i Lusia to psiaki pogodne, które ratują przyswajalność lektury. Nie zmienia to faktu, że naznaczenie emocjonalne jest na tyle silne, że nie raz i nie dwa łza spłynęła nam po policzkach. Poruszony temat jest bardzo ważny społecznie i chyba niewystarczająco uświadomiony, szczególnie pośród tych, którzy psy z takich hodowli kupują. Zdaję sobie z tego sprawę, że wiele osób, szczególnie dzieci, chce mieć pięknego, wymarzonego pieska. Pieska, który tak naprawdę staje się zabawką. Taka „zabawka” jest często kaprysem tylko na chwilę, a nabywca nierzadko chce kupić zwierzę w dobrej cenie. Być może pójdę za daleko w swoich wnioskach, ale podejrzewam, że ludzie kupujący zwierzęta z pseudohodowli średnio są zainteresowani ich dobrostanem, a raczej skupieni są na swoich zachciankach. To bardzo istotne, żeby poruszać takie tematy z dziećmi, ale zastanawiam się też, czy w tym przypadku, poruszony problem nie został opisany zbyt ostro i radykalnie. Mnie też się nóż w kieszeni otwiera, jak czytam o takich przypadkach jak Timon i Lusia, ale książka jest jednak przeznaczona dla młodszego odbiorcy. Tak czy inaczej cieszę się, że temat pseudohodowli wypłynął i wreszcie ktoś pisze o tym publicznie.
Drugą rzeczą, która mnie zaciekawiła w „Pieskich sprawach…” jest patrzenie na świat oczami psa. To bardzo trafiony pomysł i bardzo… ludzki. Fajnie jest pokazywać dzieciakom, i innym czytelnikom, że są różne punkty widzenia i różne sposoby widzenia otoczenia i środowiska życia. To, co dla nas jest jasne i określone, dla innych może wyglądać zupełnie inaczej. Zabieg oddania głosu psom pozwala młodym czytelnikom dostrzec taką zależność wprost, a jednocześnie na tyle łagodnie, żeby było to przyswajalne.
Kolejnym dużym tematem poruszonym w książce są relacje rodzinne, które są trudne i napięte do granic możliwości. Autorka opisuje tu relacje między rodzicami, a także między rodzicami a synem i dodatkową ważną postacią jaką jest babcia. Mamy tu obraz pozornie wysoko funkcjonującej rodziny, ale z czasem wyłania się prawdziwy obraz zależności, emocji i relacji. W tej warstwie emocje również sięgają zenitu i historia rodzinna bohaterów jest drugą co do ważności problematyką poruszoną w książce w bardzo mocny sposób, być może również nieco zbyt dorośle, jak na dzieciaki, dla których ta pozycja jest przeznaczona.
Podsumowując, „Pieskie sprawy Timona i Lusi” to książka niezwykle ważna i wartościowa społecznie. Poruszone w niej problemy są uniwersalne i bardzo potrzebują, żeby o nich mówić i pisać wciąż i wciąż. Sposób, w jaki autorka rozprawia się z tematami pseudohodowli i relacji rodzinnych wydaje mi się zbyt dorosły dla docelowej grupy wiekowej, a z drugiej strony moja sześciolatka była książką zachwycona, chociaż być może nie do końca wszystko rozumiała. Tak czy inaczej, wartość tej książki jest społecznie nieoceniona. Literacko to literatura prosta, napisana językiem zwyczajnym, ale skutecznie niosącym przekaz. Całość zrobiła na mnie dobre wrażenie i przysporzyła mnóstwa emocji.

„Pieskie sprawy Timona i Lusi” to książka wyjątkowa i z pewnością nie dla każdego. To książka, która w zamierzeniu autorki ma opisywać jak wygląda świat z punktu widzenia psów. I to psów w bardzo szczególnej sytuacji, a mianowicie psów pochodzących z pseudohodowli. Opowiastka ta jest przeznaczona dla dzieci, mniej więcej dziesięcioletnich, ale i mniejszym może przypaść do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

O Arsenie Lupin słyszał chyba każdy. Nawet jeśli nie czytał o nim książek ani nie oglądał filmów, z pewnością to imię i nazwisko obiło się wszystkim o uszy. Arsene Lupin znany jest z tego, że jest złodziejem dżentelmenem i przyznaję, że przed lekturą tej książki to była cała moja wiedza na temat słynnego bohatera.
„Dwa uśmiechy jednej pani” to moje pierwsze spotkanie z prozą Maurice’a Leblanca i od razu mogę zaliczyć je do udanych. Francuz tworząc postać Lupina oddaje w ręce czytelników bohatera wyrafinowanego, z ogładą na miarę rasowego Brytyjczyka, i chyba nieco Brytyjczykom okazując zazdrość z tytułu ich zamiłowania do konwenansów i sztuki savoir vivre’u.
Autor napisał nam postać wyjątkową, zdecydowanie wyróżniającą się wśród innych z podobnych książek, poukładaną, błyskotliwie inteligentną i ceniącą dobre życie. Arsene Lupin w „Dwóch uśmiechach jednej pani” sprawia wrażenie osoby ponadprzeciętnej, przebiegłej i sprytnej, a jednocześnie takiej, której szczęście sprzyja na każdym kroku. A jeśli nawet nie sprzyja, to bohater wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję, aby ją w to szczęście zamienić. Lektura klasyki francuskiego kryminału pozwoliła mi zanurzyć się w świat, który jest dla mnie z jednej strony absolutnie odległy i wręcz egzotyczny, a z drugiej wyjątkowo spokojny, kojący i pozwalający na odpoczynek podczas lektury. Czytanie tej prozy sprawiło mi mnóstwo przyjemności i poczucia, że książka, którą trzymałam w dłoniach zapewniała mi doskonałą rozrywkę na wysokim poziomie, która spełnia w zupełności moją potrzebę lektury rozrywkowej, ale nie głupiej.

O Arsenie Lupin słyszał chyba każdy. Nawet jeśli nie czytał o nim książek ani nie oglądał filmów, z pewnością to imię i nazwisko obiło się wszystkim o uszy. Arsene Lupin znany jest z tego, że jest złodziejem dżentelmenem i przyznaję, że przed lekturą tej książki to była cała moja wiedza na temat słynnego bohatera.
„Dwa uśmiechy jednej pani” to moje pierwsze spotkanie z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Co by było gdyby... To pytanie przewija się przez całą książkę. Nieustająco. Bo ta książka to krzyk rozpaczy, a zarazem studium żałoby. To książka o rodzinie, o domu, o relacjach i poczuciu sprawczości. O tym, co w naszym życiu jest przypadkiem, a co nim nie jest, a także o tym, jak radzić sobie z tym, z czym poradzić sobie nie można. Ta książka jest trudna emocjonalnie, poraża swoim cierpieniem, krzyczy bólem z każdej strony. Ta książka, pokazuje, jak przebiega proces uznawania straty, ogromnej, życiowej. Czy warto żyć szybko czy też lepiej celebrować życie powoli. Ta książka może być inspiracją do rozważań na ten temat. Czyta się ekspresowo i łatwo, a przeżywa znacznie głębiej.

Co by było gdyby... To pytanie przewija się przez całą książkę. Nieustająco. Bo ta książka to krzyk rozpaczy, a zarazem studium żałoby. To książka o rodzinie, o domu, o relacjach i poczuciu sprawczości. O tym, co w naszym życiu jest przypadkiem, a co nim nie jest, a także o tym, jak radzić sobie z tym, z czym poradzić sobie nie można. Ta książka jest trudna emocjonalnie,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Dworska tancerka" to wyjątkowa, smutna i bardzo przejumująca opowieść. Opowieść o miłości, o Korei i o Francji, o spełnieniu i okrucieństwie. Jin, dworska tancerka, płynnym krokiem prowadzi czytelnika przez fragment historii Korei, a także przez wycinek Francji. Dwie kultury splatają się w powieści niczym tancerze. Narracja jest poprowadzona w sposób interesujący do tego stopnia, że trudno było mi się od tej książki odrywać. Żywy, plastyczny język, natłok emocji i przeżyć bohaterów zrobiły z tej niej dzieło ponadprzeciętne, a opowieść jest, jak wynika z posłowia, inspirowana prawdziwą historią, co dodaje tylko grozy. Całość jest kompletna i bardzo warta uwagi. Polecam.

"Dworska tancerka" to wyjątkowa, smutna i bardzo przejumująca opowieść. Opowieść o miłości, o Korei i o Francji, o spełnieniu i okrucieństwie. Jin, dworska tancerka, płynnym krokiem prowadzi czytelnika przez fragment historii Korei, a także przez wycinek Francji. Dwie kultury splatają się w powieści niczym tancerze. Narracja jest poprowadzona w sposób interesujący do tego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mam dwa zdania o tej książce i oba razem nie sklejają się w całość, dlatego też nie daję jej jednoznacznej oceny.
Zacznę od tego, co mi się podobało i urzekło mnie bardzo. Od dłuższego już czasu nie przepadam za górami i czas spędzam głównie nad morzem. Znam Śnieżne Kotły i prawie wszystkie inne miejsca opisane w tej książce i po lekturze mam znowu ochotę pojechać w góry. Pamiętam te widoki, mgły nad Kotłami, szczególnie z samego rana, drogi i szlaki. Każdy, kto mnie dobrze zna, wie, że to jest woow, bo do gór trudno mnie przekonać. Tak ,Gortych mnie przekonał i mam ochotę wrócić w Karkonosze (żeby połazić, nie zamieszkać).
To teraz to, co nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia. Fabuła chwilami była dla mnie zbyt zagmatwana i przekombinowana. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie, można było prościej i z pewnością całość nabrałaby wówczas gładkości. Styl pisania taki zwyczajny, dało się odczuć, że autor jeszcze musi nabrać wprawy, bo pewne zwroty i sytuacje były zbyt oklepane i takie nieprawdziwe. I to, co wzbudziło we mnie największy opór przy czytaniu "Schroniska" - nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że całość jest napisana z dużą dozą arogancji i nie mogłam pozbyć się tego odczucia przez całą lekturę. Nie bardzo wiem dlaczego, ale taką czułam energię i to zupełnie mi nie odpowiadało.
Jak oceniam całokształt? Trudno jednoznacznie powiedzieć. Na pewno nabrałam ochoty na wycieczkę, a to już coś :)

Mam dwa zdania o tej książce i oba razem nie sklejają się w całość, dlatego też nie daję jej jednoznacznej oceny.
Zacznę od tego, co mi się podobało i urzekło mnie bardzo. Od dłuższego już czasu nie przepadam za górami i czas spędzam głównie nad morzem. Znam Śnieżne Kotły i prawie wszystkie inne miejsca opisane w tej książce i po lekturze mam znowu ochotę pojechać w góry....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Tyrmand miał ciekawy życiorys, przebywał w wielu miejscach i wielu rzeczy w życiu doświadczył. I tego wszystkiego możemy też doświadczyć czytając jego opowiadania. Są one soczyste, mięsiste, pisane zgrabnym i potoczystym językiem. Czytając tę prozę miałam wrażenie, że dotykam świata oczami Tyrmanda i jest to bardzo osobiste dotykanie i specyficzne. Bohaterowie Tyrmanda są ludzcy, niekoniecznie pozytywni, ale dzięki temu prawdziwi. Styl Tyrmanda wydaje się być bardzo charakterystyczny i zarazem ciekawy i wciągający. To bardzo dobra literatura społeczna, zdecydowanie warta przeczytania.

Tyrmand miał ciekawy życiorys, przebywał w wielu miejscach i wielu rzeczy w życiu doświadczył. I tego wszystkiego możemy też doświadczyć czytając jego opowiadania. Są one soczyste, mięsiste, pisane zgrabnym i potoczystym językiem. Czytając tę prozę miałam wrażenie, że dotykam świata oczami Tyrmanda i jest to bardzo osobiste dotykanie i specyficzne. Bohaterowie Tyrmanda są...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Za każdym razem, kiedy czytam książki Eli Downarowicz, jestem zaskoczona, ile w tej prozie jest empatii, czynnika ludzkiego, zrozumienia duszy i umiejętności opisania ludzkich zachowań i emocji. I tak też jest w przypadku "Celiny". Właściwie nie do końca tak, bo jest znacznie lepiej. To zadzwiające, że autorka z książki na książkę jest w tym coraz lepsza. Chociaż w najnowszej powieści mamy thriller, ja nie mogłam się oprzec wrażeniu, że mimo iż książka jest sensacyjna, to główny wątek spokojnie można przełożyć na psychologiczny, w którym odzwierciedlone są relacje międzyludzkie na poziomie społecznym i osobistym. I tutaj trzeba być mistrzynią, aby polączyć to wszystko w jednej historii. Pani Eli się udało. Może nawet nie tyle udało, co po prostu to zrobiła w bardzo naturalny sposób. Książkę czyta się gładko, przyjemnie, ze sporym napięciem. Całość jest spójna i bardzo dynamiczna. Jak dla mnie - fantastyczna. Polecam i czekam na kolejne :)

Współpraca reklamowa - Wydawnictwo Videograf

Za każdym razem, kiedy czytam książki Eli Downarowicz, jestem zaskoczona, ile w tej prozie jest empatii, czynnika ludzkiego, zrozumienia duszy i umiejętności opisania ludzkich zachowań i emocji. I tak też jest w przypadku "Celiny". Właściwie nie do końca tak, bo jest znacznie lepiej. To zadzwiające, że autorka z książki na książkę jest w tym coraz lepsza. Chociaż w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Miasto kotów. 10 niesamowitych opowieści o kotach Sakutarō Hagiwara, Fuboku Kozakai, Kōichirō Miyahara, Kenji Miyazawa, Mimei Ogawa, Kōtarō Tanaka, Jūza Unno, Kyūsaku Yumeno, praca zbiorowa
Ocena 6,4
Miasto kotów. ... Sakutarō Hagiwara,&...

Na półkach: , ,

Moja opinia o tej książce może być nieadkwatna, ponieważ nie jestem entuzjastką baśni. W tej książce znajduje się dziesięć opowieści, które łączą koty. Wszystkie są proste, żeby nie powiedzieć, że uproszczone, jedne ciekawsze, inne mniej. Koty w tych opowieściach bywają postaciami magicznymi. Czy mi się podobało? Tak sobie. Opowieści były trochę nudne i trochę wydumane. To literatura zupełnie nie dla mnie.

Moja opinia o tej książce może być nieadkwatna, ponieważ nie jestem entuzjastką baśni. W tej książce znajduje się dziesięć opowieści, które łączą koty. Wszystkie są proste, żeby nie powiedzieć, że uproszczone, jedne ciekawsze, inne mniej. Koty w tych opowieściach bywają postaciami magicznymi. Czy mi się podobało? Tak sobie. Opowieści były trochę nudne i trochę wydumane. To...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zechciałam obejrzeć film, więc najpierw postanowiłam przeczytać książkę. W tej chwili już za mną zarówno książka jak i film i przyznaję, że jestem nieco rozczarowana. Jednym i drugim. Książka w sumie jest dobra, przejmująca i dramatyczna. Dla mnie odbrobinę przegadana i chaotyczna i to sprawiło, że oceniłam niżej niż zamierzałam początkowo. Spojrzenie na Auschwitz z nieco innej perspektywy niż więźniowie, jest dla mnie ciekawe, bo ta perspektywa dodaje świeżości, o ile to sformułowanie może być adekwatne. Całość wypada średnio, choć pełno w tej powieści emocji. Analiza zachowań, osobowości i dusz jest całkiem głęboka i nieoczywista, co jest dużą zaletą tej książki. Film był ledwie fleszem literackiego pierwowzoru. Bez książki, trudno go byłoby zrozumieć. Czy polecam? Niekoniecznie. Moim zdaniem tę pozycję można pominąć.

Zechciałam obejrzeć film, więc najpierw postanowiłam przeczytać książkę. W tej chwili już za mną zarówno książka jak i film i przyznaję, że jestem nieco rozczarowana. Jednym i drugim. Książka w sumie jest dobra, przejmująca i dramatyczna. Dla mnie odbrobinę przegadana i chaotyczna i to sprawiło, że oceniłam niżej niż zamierzałam początkowo. Spojrzenie na Auschwitz z nieco...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka, która wpadła do czytania zupełnie spoza mojego stosiku, okazała się całkiem ciekawą, choć niespodziewaną lekturą. To książka o miłości, która jest cierpieniem, smutkiem, nieszczęściem. Just zupełnie czymś innym niż to, o czym myślimy mówiąc miłość. To świetnie napisany zbiór krótkich opowiadań, przepełnionych bólem i strachem. Opowiadań minimalistycznych, które zaczynają się gdzieś i kończą gdzieś indziej, bez żadnego wprowadzenia czy zakończenia, jakby wyrwane z kontekstu. Bez konkluzji, bez zadbania o czytelnika, żeby wiedział o co chodzi. Trochę enigmatyczne, ale jednocześnie bardzo wyraziste. I pięknie opisana miłość, która jest trudna. Ta zdecydowanie warta uwagi ksiązka pełna jest nieoczywistości i to jest jej wielką wartością. Polecam.

Książka, która wpadła do czytania zupełnie spoza mojego stosiku, okazała się całkiem ciekawą, choć niespodziewaną lekturą. To książka o miłości, która jest cierpieniem, smutkiem, nieszczęściem. Just zupełnie czymś innym niż to, o czym myślimy mówiąc miłość. To świetnie napisany zbiór krótkich opowiadań, przepełnionych bólem i strachem. Opowiadań minimalistycznych, które...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zwykle nie przepadam za książkami filozoficznymi, socjologicznymi ani zbyt psychologicznymi, które nie są literaturą piękną, bo zwyczajnie mnie nudzą. Etap na tego typu książki mam dawno za sobą. Ta mnie przyciągnęła jak magnes i zachwyciła. Książka, która opowiada o wykluczeniu, niezrozumieniu, samotności i przede wszystkim o uczuciu wstydu. Autor analizuje to wszystko na swoim przykładzie, opowiada o swoim życiu, rodzinie, miejscu, z czułością, ale i sporym dystansem. Kreśli obraz osadzony w konkretnej sytuacji i miejscu, a czytając miałam wrażenie, że jego spostrzeżenia są absolutnie uniwersalne i mogłyby się wydarzyć gdziekolwiek w cywilizowanym świecie, a nie tylko na francuskiej "prowicji". Nie spodziewałam się tak dobrej lektury, chociaż intuicja ciągnęła do Eribona. Świetna książka, mocna i bardzo wartościowa.

Zwykle nie przepadam za książkami filozoficznymi, socjologicznymi ani zbyt psychologicznymi, które nie są literaturą piękną, bo zwyczajnie mnie nudzą. Etap na tego typu książki mam dawno za sobą. Ta mnie przyciągnęła jak magnes i zachwyciła. Książka, która opowiada o wykluczeniu, niezrozumieniu, samotności i przede wszystkim o uczuciu wstydu. Autor analizuje to wszystko na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Do przeczytania tej kótkiej książeczki skłoniły mnie córka, która czytała to jako lekturę szkolną oraz chęć odczarowania mojej niechęci do twórczości noblistki. Czy to się udało? Nie ma prostej odpowiedzi, bo dwa opowiadania oceniam zupełnie różnie.

"Profesor Andrews w Warszawie" to opowiadanie, które zupełnie nie przypadło mi do gustu i utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie zostanę zwolenniczką prozy pani Tokarczuk. Ktoś kiedyś do tego typu pisarstwa użył określenia "lewopółkulowe", i jak dla mnie pasuje ono tutaj idealnie. Jest wydumane i napisane rozumem. Jasno określające co jest dobre, a co złe, krytyczne w radykalny sposób. Przy okazji miałam wrażenie, że czytam wypracowanie szkolne, a nie dobrą literaturę.

Jeśli chodzi o "Wyspę", to już literatura z zupełnie innej półki, żeby nie powiedzieć, że spod zupełnie innej strzechy. Tutaj literackość wyłaniała się z każdego zdania, a opowiadanie jest przepełnione emocjami. Tym razem ta proza była przejmująca i pełna głębi. Gdybym poznała twórczość autorki od tego opowiadania, z pewnością zostałabym jej entuzjastką. Ważność egzystencjalna "Wyspy" i jej styl sprawiły, że mój zachwyt osiągnął apogeum i wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem.

Tym sposobem, przy tak odległych od siebie ocenach poszczególnych opowiadań, trudno mi jednoznacznie ocenić tę książkę. Ocenę daję wysoką, bo walory "Wyspy" zdecydowanie przewyższyły to, co mi się nie podobało u "Profesora..."

Do przeczytania tej kótkiej książeczki skłoniły mnie córka, która czytała to jako lekturę szkolną oraz chęć odczarowania mojej niechęci do twórczości noblistki. Czy to się udało? Nie ma prostej odpowiedzi, bo dwa opowiadania oceniam zupełnie różnie.

"Profesor Andrews w Warszawie" to opowiadanie, które zupełnie nie przypadło mi do gustu i utwierdziło mnie w przekonaniu, że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to