Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Pierwszy wykład jest bardzo chaotyczny. Jest tam kilka ciekawych eksperymentów myślowych i ciekawa propozycja myślenia o światach możliwych w kontekście modalności de re, ale gdy się nie wie do czego Kripke dąży, a sam tego nie mówi, to wydaje się to dosyć bezcelowym dryfowaniem po wodach, które wcale nie budzą sympatii. Wykład drugi jest lepszy, w nim to zawarta jest krytyka teorii deskrypcji i szkice własnej teorii historyczno-przyczynowej. Jest tam kilka niezłych kontrprzykładów, natomiast podawanie krytyki bez proponowania czegoś lepszego jest denerwujące, nie powinno się tak robić. Co innego wskazywać na problemy czegoś, a co innego twierdzić na tej podstawie, że należy to odrzucić. Poza tym sam wielokrotnie miałem tutaj znacząco inne intuicje od samego Kripkego, co jest dość zabawne mając na uwadze to jak wielką wagę przykładał do tego sam autor. Widać tu nawet pewne zaczątki filozofii eksperymentalnej. Wykład trzeci chyba najlepszy, bo już wiadomo z czego on wychodzi i prezentuje konsekwencje esencjalizmu naukowego. Taki esencjalizm może się podobać lub nie, ale na pewno jest tutaj porządnie przedstawiony + oryginalna argumentacja przeciw teorii identyczności w filozofii umysłu oparta o jego teorię semantyczną. Teksty Kripkego czyta się trochę jak słuchanie monologu przy piwie po całym dniu wykładów tego dziwnego, ale w sumie mądrego i pociesznego kolegi ze studiów (zwłaszcza, jeśli słyszało się prawdziwy głos Kripkego), co wydaje się nie wiedzieć jak działa świat, ale finalnie i tak na każdy swój pogląd ma jakiś argument (inna sprawa, że z tymi argumentami można się nie zgadzać, ale nie można powiedzieć, iż ich nie ma). Na pewno można by to solidnie skrócić, ale rozumiem też dlaczego niektórym taki gawędziarski styl może odpowiadać. Pod względem stylistycznym nie mogłem natomiast znieść niekiedy niemożebnie ciągnących się przypisów. Były tam poruszane ciekawe rzeczy, ale tekst był przez to mocno przefragmentaryzowany momentami. Oczywiście klasyk i wypada znać przy zainteresowaniu analityczną filozofią języka, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że overrated

Pierwszy wykład jest bardzo chaotyczny. Jest tam kilka ciekawych eksperymentów myślowych i ciekawa propozycja myślenia o światach możliwych w kontekście modalności de re, ale gdy się nie wie do czego Kripke dąży, a sam tego nie mówi, to wydaje się to dosyć bezcelowym dryfowaniem po wodach, które wcale nie budzą sympatii. Wykład drugi jest lepszy, w nim to zawarta jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka jest dobra, ale chyba jednak zbyt naiwna momentami, także zbyt długa. Po zakończeniu procesu bieg rzeczy znacząco zwalnia swoje tempo. To co zaskoczyło mnie najmocniej to to, że przynajmniej dla mnie to nie jest książka przede wszystkim o rasizmie. Na pewno można ją tak interpretować, ale wtedy szczególnie z perspektywy XXI wiecznej Polski jest ona bardzo nudna. Ja wolę na nią patrzeć jako na opowieść o dorastaniu, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. O pozbywaniu się złudzeń co do tego jak działa świat i próbie indywidualnego poradzenia sobie z niesprawiedliwościami, które trapią nas od wieków i o ile dość regularnie zmieniają swój charakter, to nic nie wskazuje na to by miały się one kiedyś definitywnie zakończyć. To gwarantuje dużą uniwersalność, w końcu każdy kiedyś zetknie się z tytułowym zabijaniem drozdów, nawet jeśli będą to inne okoliczności niż rasowe napięcia w głębokim południu Stanów Zjednoczonych

Książka jest dobra, ale chyba jednak zbyt naiwna momentami, także zbyt długa. Po zakończeniu procesu bieg rzeczy znacząco zwalnia swoje tempo. To co zaskoczyło mnie najmocniej to to, że przynajmniej dla mnie to nie jest książka przede wszystkim o rasizmie. Na pewno można ją tak interpretować, ale wtedy szczególnie z perspektywy XXI wiecznej Polski jest ona bardzo nudna. Ja...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W pełni rozumiem dlaczego tak wielu ludzi uważa tę książkę za wspaniałą i dlaczego zgarnęła tyle różnych nagród literackich. Pod pewnymi względami jest prawdziwie imponująca. Język jest bardzo bogaty i poetycki, jednocześnie zachowując specyficzny slang czarnych ludzi. Fabuła jest samoświadoma historycznie i społecznie jednocześnie prezentując po prostu ciekawą, przejmującą historię bez jednoznacznego moralizowania. Powinno więc to wyjść dobrze, a jednak nie jest dobrze. Może to moja wina i jestem na to zwyczajnie za głupi, albo ładniej mówiąc zbyt słabo znam konteksty w jakich to się obraca, ale to nielinearne przedstawienie fabuły było dla mnie zbyt nienaturalne i niepasujące. A fabuła mimo że ogólnie jest ciekawa, to już w swojej realizacji gubi się w niejasnych wspomnieniach i ciężkich do zlokalizowania ich sensu w ramach tej powieści rozmowach między bohaterami. Największą zbrodnią Morrison jest i tak to jak mimo tych wszystkich mniej lub bardziej eksperymentalnych zabiegów, których by tu nie używała, to jest książka bardzo bezpieczna i poprawna (w ten zły sposób). Stosuje ona w pewnych momentach coś na kształt strumieni świadomości, zbliża się także do estetyki południowo gotyckiej, horrorowej, a nawet surrealizmu, a jednak nigdy w to zupełnie nie wkracza. Zawsze wycofuje się gdy rzeczy mają szansę stać się najbardziej interesujące, przykładowo na samym końcu. Jest to spore literackie rozczarowanie, choć w żadnym razie nie jest to zła książka

W pełni rozumiem dlaczego tak wielu ludzi uważa tę książkę za wspaniałą i dlaczego zgarnęła tyle różnych nagród literackich. Pod pewnymi względami jest prawdziwie imponująca. Język jest bardzo bogaty i poetycki, jednocześnie zachowując specyficzny slang czarnych ludzi. Fabuła jest samoświadoma historycznie i społecznie jednocześnie prezentując po prostu ciekawą, przejmującą...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam mocno mieszane uczucia względem tej książki. Z jednej strony jest ona zwyczajnie nudna. Znaczna jej część jest wypełniona opisami banalnych spotkań, kolacji, płytkimi rozmowami o modzie i innymi plotkami. To jest chyba 85% całej treści, a że książka jest długa, to czyta się to żmudnie. Mniej więcej w połowie zastanawiałem się czy warto to w ogóle kończyć. Dokończyć jednak było warto, bo te wszystkie nudne fragmenty są tutaj jak sądzę zamieszczone intencjonalnie i pozwalają wniknąć w psychikę głównego bohatera Batemana. To jest ciekawy trick psychologiczny, że tak jak Bateman czerpie jedyną autentyczną przyjemność w swoim życiu z dokonywania morderstw (i jeszcze prawdopodobnie ze słuchania muzyki popowej — rozdziały z jego skrupulatnymi analizami późnego Genesis, Whitney Houston czy Huey David & The News są wspaniałe) tak my jako czytelnicy także najchętniej czytamy właśnie o jego morderstwach. Przynajmniej dla mnie te sekcje były jednymi z najciekawszych. Wątpię też żeby ta pozycja osiągnęła tak kultowy status, gdyby nie dawała żadnych mroczniejszych elementów i w całości składała się z opisów jego pustego życia. Widać tu jednak kolejny dziwny kontrast, bo o ile ta książka pozwala świetnie wejść w buty Batemana, to jednocześnie jest napisana w znacznej mierze w ramach narracji behawioralnej, gdzie są opisywane tylko fizyczne działania postaci, a pomijane ich wewnętrzne stany psychiczne

Ponad zwyczajność tych pustych spotkań wybija się za to kilka prawdziwie surrealistycznych końcowych scen. Do uznania Batemana za nie(całkowicie)wiarygodnego narratora nie potrzeba nam co prawda specyficznie tych końcowych scen. W miarę jak otrzymujemy kolejne sprawozdania z jego morderstw łatwo zauważyć, że sprawy zaczynają wyglądać coraz dziwniej i stają się coraz mniej prawdopodobne, oczywiście z kulminacją w wiadomym rozdziale, gdzie aż zmienia się narracja z pierwszoosobowej (typowej dla większości książki) na trzecioosobową. Potem poddana w wątpliwość jest autentyczność nawet tych bardziej prawdopodobnych scen, co mocno zmienia wydźwięk całej książki i choćby dlatego koniec w pewnym stopniu usprawiedliwia wcześniejszą żmudność. Gdy dołożymy do tego quasi-buddyjskie wątki jakie są tu obecne, że Bateman tak naprawdę nie istnieje i jest jedynie konceptem, to kończymy z naprawdę zgrabnym przedstawieniem kwestii konformizmu społecznego. Na pewno nie jest to książka dla każdego, ale gdy ktoś jest gotów przeczytać blisko 400· dość pustych stron żeby na jakichś ostatnich 20· doznać iluminacji na temat jej właściwego znaczenia, to polecam

Mam mocno mieszane uczucia względem tej książki. Z jednej strony jest ona zwyczajnie nudna. Znaczna jej część jest wypełniona opisami banalnych spotkań, kolacji, płytkimi rozmowami o modzie i innymi plotkami. To jest chyba 85% całej treści, a że książka jest długa, to czyta się to żmudnie. Mniej więcej w połowie zastanawiałem się czy warto to w ogóle kończyć. Dokończyć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka ma dość spore obciążenie (pop)kulturowe. Sam sięgnąłem po nią przez odniesienia w „Twin Peaks” i „Enter The Void”. Poza tym, powiedzmy to sobie szczerze, ten tytuł brzmi potężnie. Zwłaszcza w angielskiej wersji gdzie często pomija się przymiotnik „tybetańska”. Książka jest też dość krótka, więc nie żal czasu żeby się z nią zapoznać. Mimo wszystko naturalnym efektem sięgania po coś przez to jak coś jest przedstawione gdzieś indziej, a zwłaszcza w filmach, nie w pracach naukowych/socjologicznych, jest to, że mamy dużo oczekiwań wstępnych względem takiego utworu, które niekoniecznie muszą być spełnione przy bezpośrednim kontakcie. Czego więc ja oczekiwałem? Niektórzy już się pewnie domyślają: sporo psychodelii (warto tu przypomnieć, że źródłowo znaczy ono rozszerzenie świadomości), trochę quasi-filozofii buddyjskiej odnośnie do śmierci, a także wgląd w tybetańską kulturę

Warunek pierwszy jest spełniony. Warto to przeczytać dla samych początkowych mantr, stosowanych tuż po śmierci klinicznej, gdzie, wedle tybetańskich poglądów, umysł zmarłego znajduje się w Bardo Dharmaty. Te mantry są przy tym bardzo uniwersalne, absolutnie nie są to jedynie puste religijne formułki. To oczywiście subiektywna sprawa, ale myślę, że świat byłby lepszym miejscem gdyby ludzie stosowali się do wskazywanych tam zaleceń. Nie lubię dawać obszernych cytatów, ale tutaj naprawdę najlepiej będzie to zrobić ostensywnie. O to fragment z samego początku;
Szlachetny synu! Oto przyszedł na ciebie czas tego, co nazywają śmiercią, i stoisz w jej obliczu. Dlatego myśli twoje niech będą takie: „Ach, skoro przyszedł na mnie czas śmierci i stoję w jej obliczu, to wobec tej mojej śmierci umysł swój napełniam jedynie miłością, współczuciem i Bodhiczittą; obym dla dobra wszystkich czujących istot, podobnych w liczbie nieobjętym niebiosom, osiągnął stan Buddy! I wszystko, co zaistnieje w moim umyśle, a szczególnie obecne moje myśli, niech obróci się na dobro wszelkich czujących istot. Niechaj w jasności śmierci rozpoznam Dharmakaję i w jej sferze niech mi będzie dane osiągnąć najwyższe urzeczywistnienie Mahamudry, dla pożytku wszystkich czujących istot! A jeślibym tego nie osiągnął, to obym w bardo mógł poznać, ze jestem w bardo. Urzeczywistniając Mahamudrakaję poprzez jogę bardo, wszelkimi posobami pragnę działać dla dobra wszelkich istot czujących, nieskończonych w liczbie swej jak niebo!”. Nie porzucając takich właśnie rodzących się w umyśle pragnień, przypominaj sobie wcześniej otrzymane pouczenia o praktyce medytacyjnej!

Proszę nie zrozumieć mnie źle, daleko mi do takiej woo spirytualności, zwłaszcza gdy próbuje się uzasadniać twierdzenia TBK poprzez podobieństwo jej treści do doświadczeń osób w stanie śmierci klinicznej (czy to nie jest wygodne, że zgodnie z doktryną najintensywniejsze doświadczenia mistyczne otrzymują jogini najwyższego poziomu?), ale dla mnie spokojnie można podejść do tematu na świecko. To zresztą też nie tak, że odrzucam mistyczne doświadczenia indywidualnych ludzi, one mogą mieć na pewno dużą wartość, vide mój pierwszy polubiony cytat na tej stronie, wolałbym jednak żeby traktowano je z właściwą im subiektywnością i pluralizmem doświadczeń. W każdym razie jak już mamy ze sobą te wyjaśnienia muszę powiedzieć, że szczerze podziwiam ten fragment, ten przekaz. Jest niesamowity. Po prostu kilka dobrych rad, bez fałszywego optymizmu, ale jednocześnie z dużą dawką nadziei. Jako że żyjemy gdzie żyjemy ciężko mi nie skontrastować tego z przekazem chrześcijańskim, a zwłaszcza katolickim, gdzie prędzej usłyszmy o męce bolesnej Jezusa Chrystusa Baranka Bożego, o karze za grzechy, cała ta retoryka piekła i nieba. Może niektórym to się podoba, ale mnie nie. To nie uchwytuje smaku życia ani trochę

Ale wróćmy się na chwilę, bo w sumie miało być o psychodelii, a już tekst zaczął podchodzić pod dziwne moralizatorstwo. Te mantry to tylko jedna warstwa psychodelii, można tu powiedzieć o psychodelicznym sposobie życia. Oprócz tego mamy też psychodelię już bardziej bezpośrednią. Mnóstwo opisów różnych wcieleń Buddy, opisy demonów, aniołów, różnych światów duchowych. Ta cała mitologia robi wrażenie, działa na wyobraźnię. Dosyć przypomina mi wizje z „Ewangelii Judasza”, doprawdy zadziwiająca zbieżność

To teraz tzw· aspekt mądrościowy, żeby zapożyczyć terminologii biblijnej. Rady są proste, ale czasem nie trzeba skomplikowanych i myślę, że naprawdę można tutaj o ile nawet nie zmienić własne postrzeganie różnych spraw, choć to może też, to bardziej wykrystalizować sobie pewne rzeczy, które i tak się uznaje, zobaczyć je pod innymi kątami. Poza tym jak wiadomo strach przed śmiercią; nie jest trudno mi sobie wyobrazić, że to może pomóc ludziom przezwyciężyć swoje lęki w trudnych dla nich chwilach. Na pewno nie wszystkim, ale zawsze zobaczenie jak do czegokolwiek podchodzą inni daje większy spokój wewnętrzny

Ta książka poza tym przedstawia osobliwy duchowy portret psychologiczny typowy dla rejonów Tybetu. TKU jest wbrew pozorom całkiem pragmatyczna, bo poprzez samo powtarzanie mantr można znacząco zwiększyć prawdopodobieństwo tego, że po śmierci ludzi czeka dobry los, a nie reinkarnacja w postaci na przykład robaka, przynajmniej zakładając, że wszystkie religijne kwestie tam przedstawione są prawdziwe. Mamy tam opisane zalecane praktyki medytacyjne, które mogą zwiększyć szansę na pomyślny koniec, nie mogę jednak nic zagwarantować, bo ludzie po śmierci dużo rzeczy zapominają i nawet jogini wysokiego poziomu potrzebuję pomocy tej książki. Naprawdę przerąbane mają za to osoby, które nie słyszały o buddyzmie, a nikt im nie czytał tej książki po śmierci (i to przez 49 dni! Tyle trwają te rytuały). W każdym razie jeśli buddyzm jest prawdziwy, to to może być niezły life hack, a raczej death hack. Ja jednak chyba podziękuję za wdrażania ich do własnego (nie)życia i w najgorszym wypadku skończę jako kamień, a kto wie, może coś tam jednak zapamiętam i uda mi się przekabacić duchy na moje ;)

Ta książka ma dość spore obciążenie (pop)kulturowe. Sam sięgnąłem po nią przez odniesienia w „Twin Peaks” i „Enter The Void”. Poza tym, powiedzmy to sobie szczerze, ten tytuł brzmi potężnie. Zwłaszcza w angielskiej wersji gdzie często pomija się przymiotnik „tybetańska”. Książka jest też dość krótka, więc nie żal czasu żeby się z nią zapoznać. Mimo wszystko naturalnym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

W pewien sposób ta książka jest banalna. Zgodnie z tytułem mówi o tym czy jest możliwe utrzymanie stanu anarchii (rozumianej w sposób tzw· anarchokapitalizmu) i udziela na to odpowiedzi przeczącej. Potem jest rozważana kwestia czy da się uzasadnić bardziej rozbudowane państwo niż to zajmujące się jedynie fizyczną ochroną obywateli, bez żadnych funkcji redystrybucyjnych. Na to pytanie pada odpowiedź przecząca po raz drugi. I na sam koniec — czy właśnie tak przedstawiona wizja polityczna nie jest bardzo pesymistyczna? Czy nie czeka nas smutny świat pełen wszechobecnej alienacji, gdzie ludzie wykonują bezsensowne zawody nastawione tylko na maksymalizację zysków, a ci, którzy nie wygrają w życiowej loterii umierą pod płotem bez żadnej pomocnej, państwowej dłoni, która mogłaby wesprzeć takich nieszczęśników? I tutaj mamy idenetyczną odpowiedź jak na dwa poprzednie pytania — nie

Skoro już omówiłem powody, dla których to jest prosta książka, to teraz zacznę mówić o tych dlaczego ona jest mimo wszystko bardzo finezyjna. Osobiście bardzo duże wrażenie robi na mnie to jak poukładany i schematyczny jest zaprezentowany tok argumentacji. Zaczynamy od naprawdę podstawowych, metodologicznych kwestii, a potem stopniowo coraz bardziej jest rozszerzane pole rozważań. To naprawdę imponujące jak udaje się zachować tą rygorystyczną linię argumentacyjną przez blisko 400 stron i poruszając tak dużo kwestii. Bo chociaż sama tematyka jest prosta, to już jej realizacja jest bardzo szeroka. Nozick odnosi się do wielu najpopularniejszych argumentów strony przeciwnej, oczywiście najwięcej miejsca poświęcając teorii Rawlsa, później zahacza też trochę dłużej o marksizm. Tam klasycznie mamy krytykę laborystycznej teorii wartości, więc niby nudy, ale jednak jest to urozmaicone o kilka dodatkowych, interesujacych idei, głównie związanych z koncepcją kolektywizacji środków produkcji. Podoba mi się też to jak Nozick traktuje kwestię zwierząt innych niż ludzie. Ten temat jest zazwyczaj pomijany w takich kontekstach, a tutaj jest zaprezentowane bardzo rozsądne stanowisko jeszcze zanim to było modne (rok przed Singerem)

Często słyszy się o Nozicku, że to jeden z tych bardziej łagodnych libertarian i że nie prezentuje pełni radykalizmu tego systemu. Do pewnego stopnia się z tym zgadzam i na pewno z pozycji (około)nozickowskich łatwiej wejść w jakiś choć mniej więcej wspólny paradygmat choćby z wolnościowymi socjalistami, ale jednocześnie wiele z tych głosów o zachowawczości wydaje mi się przesadzonych. Chyba w trzeciej części tej książki najlepiej widać jak bardzo nozickowska koncepcja państwa różni się od tego co się przez to pojęcie zazwyczaj rozumie i moim zdaniem bardziej pasuje do tego określenie state-like entity, które Nozick jednak rezerwuje dla państwa ultraminimalnego, które tak naprawdę państwem nie jest

Jeśli chodzi o oryginalny tekst, to język jest całkiem znośny, choć miejscami nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że pewne komplikacje były niepotrzebne. Szczególnie wprowadzana tutaj od czasu do czasu symbolika matematyczna raczej zaciemnia obraz sprawy i zwykły opis słowny w tych przypadkach by wystarczył, ale może to tylko moje subiektywne odczucie. W każdym razie język jest naprawdę jasny, nie jest to może najlżejsza i najlepiej napisana książka filozoficzna w historii, ale jest lepiej niż przeciętnie. Plus czasami są wplatane naprawdę zabawne elementy humorystyczne

W pewien sposób ta książka jest banalna. Zgodnie z tytułem mówi o tym czy jest możliwe utrzymanie stanu anarchii (rozumianej w sposób tzw· anarchokapitalizmu) i udziela na to odpowiedzi przeczącej. Potem jest rozważana kwestia czy da się uzasadnić bardziej rozbudowane państwo niż to zajmujące się jedynie fizyczną ochroną obywateli, bez żadnych funkcji redystrybucyjnych. Na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo widać, że ta książka jest z XIX wieku, naprawdę mocno się zestarzała. Widać w niej czasem brak autentyczności, przerysowaną formą i ogólnie zbyt pompatyczny charakter. Postacie są dość jednowymiarowe, choć teoretycznie główny motyw istoty stworzonej przez Frankensteina (to już klasyczny błąd, żeby Frankensteina uważać za samego potwora, podczas gdy źródłowo jest tylko jego stwórcą) jest mocny. Jest tutaj trochę krytyki społecznej, rozważań nad naturą ludzką, nawet lekki klimat gotyckiego horroru, choć naprawdę na dalekim planie i chyba często kładzie się na ten aspekt zbyt duży nacisk w stosunku do tego ile faktycznie się go pojawia. Mimo wszystko fabuła wydaje się być niespójna (choćby ostatnie morderstwo było naprawdę dziwne) i nagromadzenie tych wszystkich rzeczy naprawdę utrudnia przyjemny odbiór. Język jest nieco archaiczny i o ile czasem to nawet dodaje klimatu, to czasem po prostu denerwuje, jak częsty szyk przestawny przy „said I” zamiast normalnego „I said”

Bardzo widać, że ta książka jest z XIX wieku, naprawdę mocno się zestarzała. Widać w niej czasem brak autentyczności, przerysowaną formą i ogólnie zbyt pompatyczny charakter. Postacie są dość jednowymiarowe, choć teoretycznie główny motyw istoty stworzonej przez Frankensteina (to już klasyczny błąd, żeby Frankensteina uważać za samego potwora, podczas gdy źródłowo jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nędzna propaganda. Nie dość, że tępa, to jeszcze momentami zabawna w swoim absurdzie obwiniania kapitalizmu za dosłownie wszystko, nawet za wykluczające się rzeczy. Sama krytyka kapitalizmu mi nie przeszkadza, ale niech ma to jakiś choć minimalny sens. Najmocniejszym stwierdzeniem jest tutaj chyba to, że prawdziwym duchem kapitalizmu jest… rynkowy stalinizm. Proszę nie regulować odbiorników, to nie pomyłka — Fisher naprawdę tak twierdzi. Poza tym jak powszechnie wiadomo choroba afektywna dwubiegonowa i schizofrenia stanowią wewnętrzną i zewnętrzną granicę kapitalizmu, który wywołuje strukturalnie te choroby na biednych obywatelach poddanych kapitalistyczno-realistycznemu marazmowi. Pomijając kwestie na ile zasadne jest mówić o chorobach psychicznych (vide Szasz) Fisher zupełnie nie przejmuje się tym, że mają one przede wszystkim charkter dziedziczny i czynniki środowiskowe nie odgrywają w nich zbyt dużej roli; najwidoczniej kapitalizm musi być tak potężny (choć jednocześnie, co oczywiste, tak słaby i bylejaki) że przenika aż do genów w okresie prenatalnym. W ogóle aspekt zdrowia psychicznego w tej książce jest niesamowity, bo to wprost niewiarygodne jak można tak przekonująco przedstawić wszystkie fakty choćby na temat wzrostu liczby diagnoz depresji, a jednocześnie zinterpretować je tak źle jak on. To jest podstawowa zasada metodologiczna, że korelacja nie oznacza przyczynowości. Nie można twierdzić, że wzrost liczby przypadków depresji w kapitalizmie oznacza, że kapitalizm powoduje depresję, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że przez wiele lat funkcjonowania kapitalizmu przypadków depresji było znacznie mniej. To sugeruje, że odpowiedzialny za to jest jakiś trzeci czynnik, który w przeciwieństwie do systemu kapitalistycznego uległ zmianie i miał chociaż teoretyczną możliwość na propagację tego stanu psychicznego

Poza tym ta książka ma masę dłużyzn, gdzie Fisher odwołuje się do osobistego doświadczenia i kultury popularnej w celu… Nawet nie wiem czego, na pewno nie można powiedzieć, że celem tych zabiegów jest wykazanie czegokolwiek. Może to ma na celu zailustrować pewne zjawiska? Mimo wszystko najpiew wypadałoby wykazać, że takie zjawiska w ogóle zachodzą, a tu tego brak. W efekcie, mimo krótkiej długości, duża część książki to nudne pustosłowie. Słuszne wrażenie nieistotności głoszonych tu tez jest potęgowane tym, że główna koncepcja Fishera jest nieweryfikowalna/niefalsyfikowalna i o ile to czy zdeskredytujemy ją na tej podstawie jako bezsensowną zależy już od naszych bardziej ogólnych poglądów na temat znaczenia i kryterium demarkacyjnego, to na pewno nie ułatwia to jej zastosowania do analizy społeczeństwa późnego kapitalizmu

Szkoda marnować czas na takie coś, nie polecam. Czasem co prawda zdarzają się śmieszne fragmenty jak ten rynkowy stalinizm czy utożsamianie akcelerelacjonizmu Nicka Landa z referencyjną formą kapitalizmu, ale przez większość czasu jest to po prostu nudne lub irytujące

Nędzna propaganda. Nie dość, że tępa, to jeszcze momentami zabawna w swoim absurdzie obwiniania kapitalizmu za dosłownie wszystko, nawet za wykluczające się rzeczy. Sama krytyka kapitalizmu mi nie przeszkadza, ale niech ma to jakiś choć minimalny sens. Najmocniejszym stwierdzeniem jest tutaj chyba to, że prawdziwym duchem kapitalizmu jest… rynkowy stalinizm. Proszę nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie sądziłem, że da się napisać coś takiego, ale jednak się da. Myśliwski kreuje tutaj bardzo specyficzny świat przedstawiony, łączący surrealizm z realizmem, ekspresjonizm z apatycznością, a w końcu historyczne polskie resentymenty z psychodelicznymi wyprawami w głębię duszy bohatera.

Zupełnie nie mam pewności czy ta książka ma jakąś fabułę. W pewnym sensie na pewno ma, bo to po prostu zmieniające się sceny jak w kalejdoskopie. To zresztą niesamowite jak płynnie one przechodzą jedna w drugą. Pomaga w tym na pewno to, że książka mimo niekrótkiej długości nie jest podzielona na rozdziały. Są akapity, kropki i przecinki, ale poza tym nic. Praktycznie cała książka narracyjnie opiera się na tym samym tricku, ale do samego końca ten moment przejścia mi umykał i dopiero po czasie orientowałem się, że przecież to już jest zupełnie co innego niż było tę stronę lub dwie temu. Zupełnie też nie mam pojęcia czy te poszczególne bloki łączą się w większą całość. Pewnie jakoś się łączą, ale może lepiej nie myśleć o tym za dużo. Ta książka na pewno jest mocno trippowa, pod wieloma względami. Oprócz tych nieregularnych przejść narracyjnych mamy tu iście barokowy język, pełen metafor, bezpośrednich zwrotów do adresata i inwokacji. Czyta się to tak jakby faktycznie jakiś pijany arystokrata ze zbyt dużym ego bombardował nas swoją bardzo elitarystyczną i klasową wizją świata przez ten cały czas. Zresztą groteska staje się tu czasem tak duża, że część fragmentów ma zdecydowanie komediowy sznyt, choć całościowo więcej tu tragedii niż komedii. Polecam każdemu, kto chce poczytać szalonego chłopa z rozdwojeniem jaźni, który (nad)ekspresyjnie przedstawia swoje psychodeliczne wizje i dziwne fantazje na temat bycia jaśnie panem

Nie sądziłem, że da się napisać coś takiego, ale jednak się da. Myśliwski kreuje tutaj bardzo specyficzny świat przedstawiony, łączący surrealizm z realizmem, ekspresjonizm z apatycznością, a w końcu historyczne polskie resentymenty z psychodelicznymi wyprawami w głębię duszy bohatera.

Zupełnie nie mam pewności czy ta książka ma jakąś fabułę. W pewnym sensie na pewno ma,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ocenienie tej książki przychodzi mi z bardzo dużym trudem. Z jednej strony jestem nią znacznie rozczarowany, z drugiej gdy próbuję wziąć swoje pierwotne oczekiwania w nawias i zastanowić się nad tym jak dobrze spełnia swoje cele, to jednak ciężko mi zaprzeczyć, że wykonuje swoją robotę całkiem nieźle. Ale właściwie skąd pojawił się u mnie taki rozdźwięk? Otóż stąd, że słyszałem i czytałem mnóstwo świetnych opinii o książce, widziałem kilka wykładów samej McCloskey i wszystkie były naprawdę dobre, poza tym siedmiuset stronicowa, podobno kompleksowa książka łącząca filozofię, historię i ekonomię musi być dobra, co nie? Musi? musi…

Tak więc mam klarowny empiryczny dowód, że nie musi być dobra. Że te 500 stron spokojnie mogłoby się zmieścić na 200-250, że niektóre rozdziały i części są niepotrzebne i to tym bardziej, że treść merytoryczna niemiłosiernie się tu powtarza. Ma to co prawda tą zaletę, że można to czytać w miarę szybko i nawet nieuważnie, nic się nie traci. W ten sposób przez te strony leci się nawet szybciej niż można by przypuszczać. W każdym razie jak przebiega tutaj ogólny układ treści? Czego dotyczy, a czego nie?

Zaczynamy od, jaka sama autorka to nazwała, apologii kapitalizmu. I ta część jest… dobra. Pokazuje w bardzo szczegółowy, empiryczny sposób, że kapitalizm działa i zapewnia ogólny rozwój ekonomiczny. Poza tym McCloskey już zarysowuje swój główny argument, że oprócz zalet materialnych kapitalizm zapewnia również zalety moralne, czyli życie w kapitalizmie jest bardziej etyczne niż w innych systemach. Aspekt etyczny jest kontynuowany przez pozostałą część dzieła, natomiast analiza ekonomiczna skupia się na zademonstrowaniu bezpośrednich korzyści kapitalizmu w okresie rewolucji przemysłowej, czyli czasie gdzie kapitalizm osiągnął swoje najbardziej zdumiewające sukcesy. Ta część nie jest szczególnie odkrywcza ani oryginalna, ale jest naprawdę dobrym, ogólnym historycznym podsumowaniem. Poza tym McCloskey trochę polemizuje tam z odmiennymi interpretacjami tych wydarzeń, według których ogromny wzrost ekonomiczny odbył się raczej pomimo kapitalizmu niż dzięki kapitalizmowi, na przykład poprzez wyzysk kolonii lub dzięki samemu rozwojowi technologicznemu.

Potem mamy wesoły ciąg pięciu części (300 stron), gdzie o burżuazji i kapitalizmie będziemy słyszeć sporadycznie. Zamiast tego mamy dokładne omówienie wszystkich siedmiu cnót głównych (4 kardynalne, czyli roztropność, umiarkowanie, sprawiedliwość i męstwo oraz 3 teologalne, tj· nadzieja, miłość i wiara), z okazjonalnym wplataniem w to tego jak objawiają się one u burżuazji, oraz dość dziwne ataki na utylitaryzm i deontologię. Wygląda to tak jakby McCloskey autentycznie chciała kogoś przekonać do porzucenia tych dwóch poglądów na rzecz etyki cnót. Natomiast w gruncie rzeczy nie prezentuje za tym żadnych argumentów i całość wypada odrobinę żałośnie, zwłaszcza z jej nieostrym, trochę publicystycznym stylem narracji. Myślę, że to zdecydowanie najgorszy segment całej książki.

Następnie na ostatnie sto stron wracamy do zastosowania etyki cnót bezpośrednio do opisu działalności burżuazji, przynajmniej w teorii. W praktyce bardziej wygląda to na chaotyczne kaznodziejstwo ogólnie za kapitalizmem, tylko bardziej kompleksowo niż to miało miejsce w dość empirycznym wstępie. Autorka argumentuje, że kapitalizm nie opiera się tylko na wartościach materialnych, ale aspekty etyczne również są w nim istotne, a bogaci przedsiębiorcy wcale nie okradają biedniejszych grup społecznych, ale przyczyniają się do ogólnego podniesienia poziomu życia. Wszystko to mogłoby być nawet ciekawe przy trochę bardziej ścisłym rygorze argumentacyjnym, ale niestety znaczna część tej śpiewki to tylko puste hasła (zresztą nie mówię tego jak krytyk kapitalizmu ani nawet krytyk twierdzeń poczynionych w tej książce, po prostu czasem nawet argumentacja za słusznymi tezami bywa kiepska i to jest ten przypadek). Te puste hasła są dodatkowo irytujące przez to jak rozwleczona jest ta książka i specyficzny, quasi-żartobliwy styl autorki, który o ile nawet dobrze działa na wykładach, to tutaj głównie wywołuje lekkie spazmy cringe'u.

Dobra, to po tym jak trochę zjechałem tą książkę pora przedstawić dlaczego mimo wszystko nie uważam ją za złą i dlaczego napisałem na początku, że spełnia ona swoje cele (które jednak nie są celami, o których można wnioskować po tytule i ogólnych opiniach o tej pozycji). Naprawdę cieszę się, że wyszło polskie tłumaczenie tej książki, bo polski dyskurs polityczny potrzebuje jej jak mało który. Jako naród cały czas mamy post-PRLowską, antykapitalistyczną mentalność wedle której jak kto bogaty to ukraść musiał złodziej jeden, wielkie korporacje chcą nas zniszczyć na każdym kroku, ci kapitaliści to najchętniej by tylko nieodpowiedzialnie środowisko truli, a jedyne co nas może ochronić to opiekuńcze państwo. Poza tym samo słowo „burżuazja” ma u nas skrajnie negatywne konotacje. Ostatnio nawet brałem udział w rozmowie, która trochę dotyczyła burżuazji i gdy ośmieliłem się zauważyć, że mały, lokalny biznes to także burżuazja w odpowiedzi tylko usłyszałem — tak, tak prawda, ale wiesz, to nawet Marks pisał, że to tylko petite bourgeoisie – to nie jest ta właściwa burżuazja. Bo właściwa burżuazja jest zła, więc petite bourgeoisie, to taka niepełna burżuazja, bo oni są dobrzy, a prawdziwa burżuazja jest zła… Tak więc książka spełnia swój cel w tym sensie, że faktycznie przywraca temu zacnemu stanowi społecznemu jego zasłużone dobre imię.

Ocenienie tej książki przychodzi mi z bardzo dużym trudem. Z jednej strony jestem nią znacznie rozczarowany, z drugiej gdy próbuję wziąć swoje pierwotne oczekiwania w nawias i zastanowić się nad tym jak dobrze spełnia swoje cele, to jednak ciężko mi zaprzeczyć, że wykonuje swoją robotę całkiem nieźle. Ale właściwie skąd pojawił się u mnie taki rozdźwięk? Otóż stąd, że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Całkiem możliwe, że jestem na tą książkę za głupi, albo łagodniej mówiąc cenię odmienne podejście estetyczne od tego zaprezentowanego tutaj. Mimo wszystko sprawa jest dziwna, bo absolutnie uwielbiam ten poplątany, oniryczny i pełen metafor język. Jest on nieco męczący na dłuższą metę, ale jednocześnie niemal każde zdanie jest osobnym dziełem sztuki — bardzo rzadko coś takiego się zdarza. Opowiadania poruszają się na granicy marzeń sennych, wydobywają ukryte warstwy z codziennych zdarzeń. Nie przeszkadza mi również wolna fabuła, a niekiedy nawet jej brak. Wątek przemiany ojca w ptaka był w pewien sposób tragiczny i poruszający; ta historia świetnie pasowała i spełniała wyznaczoną jej rolę. Po prostu ta książka jest dla mnie zbyt mało bezpośrednia w swoim surrealizmie i psychodelii, zbyt mocno trzyma się klasycznych wzorców estetycznych. Kilkukrotnie słyszałem, że ktoś to nazwał literaturą awangardową, ale nie mogę się z tym zgodzić. Dla mnie to jest do bólu klasyczne, nawet jeśli w poszczególnych fragmentach faktycznie wykorzystuje awangardowe środki. Trochę czuję się tak jakbym po przystawce dostał kolejną przystawkę (co prawda wyśmienitą, ale jednak przystawkę) zamiast głównego dania lub deseru. Ta książka nigdy nie próbuje wprowadzić czytelnika w zupełną konfuzję i doprowadzić prezentowane w niej podejście do radykalnej granicy i logicznej konkluzji, tylko cały czas trzyma się tych bezpiecznych dróg lekkiego, wręcz salonowego surrealizmu. W tej konwencji jest genialne, ale brakuje tutaj jakiegoś mocniejszego uderzenia. Zapewne będę od czasu do czasu do tego wracał, czytał może losowe zdanie i zachwycał się tym jak żywe ono jest, ale wątpię, żebym mógł doświadczyć z tym czegokolwiek więcej

Całkiem możliwe, że jestem na tą książkę za głupi, albo łagodniej mówiąc cenię odmienne podejście estetyczne od tego zaprezentowanego tutaj. Mimo wszystko sprawa jest dziwna, bo absolutnie uwielbiam ten poplątany, oniryczny i pełen metafor język. Jest on nieco męczący na dłuższą metę, ale jednocześnie niemal każde zdanie jest osobnym dziełem sztuki — bardzo rzadko coś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z jednej strony ta książka wydaje mi się bardzo potrzebna biorąc pod uwagę jakie mamy obecnie w Polsce nastawienie do psychodelików (choć na szczęście powoli zmieniające się na bardziej pozytywne). Natomiast z drugiej i tak ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że przeczytają ją i tak głównie ci już uprzednio pozytywnie nastawieni. Trudno zaś nie być do nich pozytywnie nastawionym nie wiedząc o ich potencjale medycznym do leczenia PTSD, depresji, różnych uzależnień, a może nawet demencji i przede wszystkim o ich pozytywnym wpływie na ogólny stan świadomości. Gdy doda się do tego to, że wiele informacji powtarza się i w różnych wywiadach te same rzeczy są przekazywane tylko w lekko zmienionej formie, kończymy z czymś potencjalnie nudnym — cały czas powtarzającym podstawowe fakty tak jakby były one rewolucyjne (dla pewnych ludzi z pewnością takie są)

Ta książka jest podzielona na cztery części. Pierwszy dotyczy biologicznego wpływu różnych psychodelików na organizm ludzki, dość mocno łączy się z drugą częścią traktującą o wykorzystaniu psychodelików w medycynie, zwłaszcza co do ich zastosowań w kontekście ogólnego dobrostanu psychicznego ludzi. Część trzecia lekko zmienia klimat, skupiając się bardziej na ogólnym wpływie psychodelików na ludzką świadomość, w kontekście wywoływanych przez nie stanów mistycznych, konsekwencji mikrodawkowania, ale też bardziej społecznych perspektyw na dalszą legalizację. Ostatnia część czwarta skupia się na psychodelii w społeczeństwie, jak kontrkultura lat sześćdziesiątych, psytrance, Burning Man czy turystyka ayahuaskowa. Zdecydowana większość książki dotyczy więc tych ścisłych, naukowych kwestii. Z PR-owego punktu widzenia to nawet dobrze, psychodelia i tak kojarzy się wystarczająco mocno z undergroundem społecznym, żeby trzeba było jeszcze bardziej wzmacniać tą kolokację. Warto zwrócić tu uwagę na przystępny język mimo tego naukowego potraktowania tematu, jest to duży plus

Jeśli chodzi o wydanie trochę denerwował mnie brak justowania tekstu. Sprawia to dla mnie wrażenie braku profesjonalizmu, jeśli tak prosta rzecz nie jest zrobiona poprawnie, ale przynajmniej okładka jest ładna

Z jednej strony ta książka wydaje mi się bardzo potrzebna biorąc pod uwagę jakie mamy obecnie w Polsce nastawienie do psychodelików (choć na szczęście powoli zmieniające się na bardziej pozytywne). Natomiast z drugiej i tak ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że przeczytają ją i tak głównie ci już uprzednio pozytywnie nastawieni. Trudno zaś nie być do nich pozytywnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziwna jest ta książka. Z jednej strony jest to świetne przedstawienie tej mitycznej Polski B. Zaściankowy katolicyzm, dziwny kult Maryji, gloryfikacja cierpienia i męki (bolesnej), niechęć do Niemców, Arabów i czarnoskórych, ogólna bieda z nędzą. Tak wykreowani mieszkańcy Wałbrzycha jako bohater zbiorowy to jest moim zdaniem najmocniejszy punkt powieści, aż szkoda, że nie poprowadzony mocniej, choć jednak trzeba oddać, że i tak było mocno. Tematyka i stylizacja językowa nieco przypominają mi Masłowską, ale tylko lekko i na pewno nie może być mowy o kopiowaniu jej stylu. Masłowska bardziej bierze na warsztat życie miejskie, tutaj mamy życie małomiasteczkowe i wiejskie. Jana Kołka razem z Jerzym Łabędziem, samozwańczych proroków, jakby współczesnych Jakubów Franków, hauntologię księżnej Daisy oraz Zamku Książ, symbol bogactwa i prosperity jako Niemcy i chłopak z już raczej niemodnymi martensami. Piszę trochę chaotycznie, ale ciężko tutaj inaczej. Ta sieć konceptów i powiązań po prostu spina się na ostatni guzik, tak że jakakolwiek systematyczna próba opisu nie może oddać całego klimatu społecznego jaki tam mamy. A to jedynie klimat społeczny, podczas gdy to nawet nie jest przede wszystkim książka o społeczeńśtwie. Stanowi ono jedynie wątek poboczny. Choć czy aby na pewno? Trudno tu cokolwiek wydzielić, wszystko wydaje się ze sobą mieszać i przenikać nawzajem.

Przede wszystkim jest to powieść kryminalna, ale bardzo niestandardowa jak na ten gatunek. Wydaje mi się, że główna intryga o ile ciekawa była jednak zbyt wolna, a finalny climax nie aż tak szokujący jak można by tego oczekiwać. Przez pierwsze 200 stron była tutaj stosowana taka struktura, której bardzo nie lubię, a która polega na ciągłych rozmowach między jakimiś bohaterami, którzy później nawet nie wracają by czechowowsko wystrzelić w trzecim akcie, lecz przepadają na mrokach słusznie minionych stron. Potem pozytywnie zaskoczyłem się tym, że jednak część z tych postaci wypaliła w trzecim akcie, a nawet niekiedy wcześniej. Pod tym kątem wydaje mi sie, ze nie ma tu żadnej zmarnowanej strony, którą można by wyciąć i nikt by się nie zorientował. Jest to duża zaleta jak na książkę o takim rozmachu.

Postacie są szalenie ciekawe. Nie wiem czy to jest celowy zabieg, pewnie tak, ale te najlepsze, najciekawsze są nam dawane w bardzo umiarkowanych ilościach. Każde pojawienie się ich, albo wspomnienie o nich, jest naznaczone pewną ceremonią, pewnym poczuciem wyjątkowości danej sceny. Sama główna bohaterka Alicja jest trochę pusta, niekoniecznie w złym tego słowa znaczeniu. Po prostu nie idą za nią prawie żadne konkretne idee. Jest to zresztą logiczne biorąc pod uwagę, że jest dziennikarką i głównie daje się wyszumieć innym. To powoduje, że jest naprawdę dużo miejsca na mocne postacie drugowątkowe, jak Poleszuk, Pan Albert czy wreszcie sama Ewa. Ta efemeryczność ich wystąpień w stosunku do wszechogarniającego brudu i polskiej bylejakości jest jak dwa idealnie dopasowane puzle.

Ta książka to w sumie takie małe arcydzieło. Ma jednak pewne wady. O ile to wszystko ciekawe na poziomie konceptualnym i warsztatowym, to jednak miejscami za wolne, za nudne, zbyt mozolne. Może takie miało być. Nie wiem, pasowałoby to pod scenerię. Ale w pewnym momencie tej męki bolesnej jest już za dużo. Naprawdę polecam.

Dziwna jest ta książka. Z jednej strony jest to świetne przedstawienie tej mitycznej Polski B. Zaściankowy katolicyzm, dziwny kult Maryji, gloryfikacja cierpienia i męki (bolesnej), niechęć do Niemców, Arabów i czarnoskórych, ogólna bieda z nędzą. Tak wykreowani mieszkańcy Wałbrzycha jako bohater zbiorowy to jest moim zdaniem najmocniejszy punkt powieści, aż szkoda, że nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciężko się to czyta momentami. Forma jest z jednej strony restrykcyjna i jakby podręcznikowa, a z drugiej daje wrażenie chaotycznej. Wątki biograficzne potrafią nienaturalnie mieszać się z czysto muzycznymi lub historycznymi. Tak samo porządek omawiania gatunków i kompozytorów wydaje się być chaotyczny, gdzie w pewnym momencie te bardziej ogólne rozważania o gatunkach ustają na rzecz omawiania stylów muzycznych poszczególnych kompozytorów. Generalnie za dużo tu o muzyce polskiej jak na książkę o muzyce w ogóle, a jednocześnie za mało jeśli ktoś jest zainteresowany głównie muzyką polską. Część ważnych kompozytorów jest przez to praktycznie pominięta (jak Mahler lub Szostakowicz), a część jest opisana bardzo pobieżnie (głównie romantycy).

Jeśli chodzi o plusy tej książki, to myślę, że poświęca dobrą ilość uwagi na każdą epokę. Nie czuć, żeby pod względem historycznym było tu czegoś za dużo lub za mało, wszystko jest w odpowiedniej ilości jak na rozmiary całości. Ograniczając się do muzyki zachodniej żaden ważniejszy nurt nie jest pominięty i o ile czasem opisy są trochę niepełne (nie wiem na przykład jak mówiąc o Bartóku można nie wspomnieć o axis system, albo o politonalności u Ivesa, to są chyba najbardziej rażące przykłady), to jednak o wszystkim coś jest powiedziane. Na początek jest w miarę dobra, chociaż trochę nużąca.

Ciężko się to czyta momentami. Forma jest z jednej strony restrykcyjna i jakby podręcznikowa, a z drugiej daje wrażenie chaotycznej. Wątki biograficzne potrafią nienaturalnie mieszać się z czysto muzycznymi lub historycznymi. Tak samo porządek omawiania gatunków i kompozytorów wydaje się być chaotyczny, gdzie w pewnym momencie te bardziej ogólne rozważania o gatunkach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest złośliwie bezużyteczna. Treściowo nie ma tu niemal nic ciekawego, jedyne co budzi podziw to to jak można przez niemal 250 stron tak bardzo pisać o niczym. Nie ma tu żadnych oryginalnych pomysłów, nie ma żadnej struktury ani pomysłu przewodniego, który by to wszystko spinał. Połowa tej pozycji to analizy jakichś dziwnych fragmentów z Zapffego, a druga połowa to losowe odwoływanie się Lovecrafta czy Shopenahauera. Nawet nie odwołuje się do nich w pogłębiony sposób, po prostu rzuca pesymistyczne cytaty jak z rękawa i dobiera do nich ten sam, ciągle powtarzający się i nudny komentarz z kilkoma kliszami o byciu marionetkami, o tym że życie nie ma sensu itp. Tą opinię da się przekazać w jednym zdaniu, nie ma sensu tak jej rozwlekać. Z nielicznych, ciekawszych rzeczy mamy tutaj analizę buddyzmu, która pokazuje, że ten światopogląd jest bardziej pesymistyczny niż się zazwyczaj o nim sądzi. Zaznaczę w tym miejscu, że moja bardzo negatywa ocena tej książki nie wynika z mojego uprzedzenia ideologicznego względem tego, co postuluje tutaj autor. Tak treściowo to ja się nawet z nim zgadzam, nie zmienia to jednak faktu jak bardzo brak jest tutaj jakichkolwiek pomysłów i jak to wszystko jest wtórne. Naprawdę lepiej sięgnąć po coś od Benatara lub nawet Cabrery, bo to coś to jest totalna porażka. Czytałem to w oryginalnej wersji angielskiej, język był dość pretensjonalny (choć bardzo podoba mi się termin MALIGNANTLY USELESS, jest nieintencjonalnie zabawny) i mimo że to nie język stanowi tu największy problem, to jest jeszcze dodatkowym gwoździem do trumny. Nie polecam

Ta książka jest złośliwie bezużyteczna. Treściowo nie ma tu niemal nic ciekawego, jedyne co budzi podziw to to jak można przez niemal 250 stron tak bardzo pisać o niczym. Nie ma tu żadnych oryginalnych pomysłów, nie ma żadnej struktury ani pomysłu przewodniego, który by to wszystko spinał. Połowa tej pozycji to analizy jakichś dziwnych fragmentów z Zapffego, a druga połowa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak na połączenie romansu z thrillerem psychologicznym zdecydowanie za dużo tego pierwszego, a za mało drugiego. Ta książka ma wspaniały pomysł, absolutnie wykrzywiający formę sielanki literackiej obraz popadania w szaleństwo i poczucia alienacji względem reszty społeczeństwa, a jednak gdy przychodzi do realizacji tego pomysłu, to przynajmniej ze współczesnej perspektywy (w chwili wydania ta książka była postrzegana jako bardzo skandalizująca) wydaje mi się to zbyt bezpiecznie napisane i nie w pełni eksplorująca tę przygnębiającą atmosferę jaka tam jest ukryta. Ta pozycja trochę się rozkręca pod koniec, tak od 4/5 może, i wtedy jest autentycznie niepokojąco i neurotycznie, niestety to tylko końcówka. Gdyby cała książka była na jej poziomie naprawdę zastanawiałbym się nad najwyższą notą. Z tego co dotychczas napisałem można by otrzymać wrażenie, że ta książka jest kiepska przez znaczną część, ale to nieprawda. Jest kiepska względem wspaniałej końcówki, ale tak ogólnie nawet w tych bardziej podchodzących pod standardowy romans (ale na szczęście jedynie podchodzących, bo nigdy tak zupełnie na tej rejony nie wchodzi) partiach jest nadal dobra. Akcja toczy się dość szybko i ciężko mieć poczucie nudy albo tego, że nic się nie dzieje. Język w przekładzie Anieli Micińskiej jest bardzo przyjemny, dość lekki, ale jednocześnie elegancki w dobrym sensie tego słowa. Powieść jest dobra, ale chyba status arcydzieła ma niezasłużenie.

Jak na połączenie romansu z thrillerem psychologicznym zdecydowanie za dużo tego pierwszego, a za mało drugiego. Ta książka ma wspaniały pomysł, absolutnie wykrzywiający formę sielanki literackiej obraz popadania w szaleństwo i poczucia alienacji względem reszty społeczeństwa, a jednak gdy przychodzi do realizacji tego pomysłu, to przynajmniej ze współczesnej perspektywy (w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest mocno nierówna. Pierwsza część, będąca analizą ludzkiego życia pod względem strukturalnym jest ciekawa. Prezentuje oryginalne, choć pod pewnymi względami proste podejście do tematu i to sprawia, że nawet jeśli czytając nie do końca zgadzamy się z tym podejściem (jak ja, znacznie bliżej mi do poglądu, który, moim zdaniem nie do końca słusznie, Cabrera określa tu empirycznym pesymizmem) to nadal czyta się to bardzo przyjemnie, bo widać jakiś oryginalny pomysł na ujęcie tego zagadnienia. Od drugiej części, będącej analizą etyki prokreacji i paru innych, dość autonomicznych kwestii jest znacznie bardziej wtórnie i autor głównie powtarza swoje tezy z pierwszej części, lekko je dostosowując do specyficznych przypadków jakie rozważa. Cabrera daje przy tym specyficzne, jak na antynatalistę, stanowisko co do etyczności aborcji.

Spróbuję omówić tutaj w skrócie główne tezy tej książki. Cabrera twierdzi, że najlepszą strategią na dowiedzenie antynatalizmu jest wykazanie, że życie jest strukturalnie złe (sam Cabera na pewno nie użyłby terminu „zły”, które to pojęcie uznaje za wyraz etyki afirmatywnej, którą on odrzuca na rzecz etyki negatywnej; ja używam go z wygody i z tego, że ciężko mi przenieść cały niuans terminologii Cabery na polski, proszę tu szanownych czytelników o wybaczenie za to występujące z mojej strony lenistwo intelektualne), czyli coś rzekomo ma być nie do udowodnienia w paradygmacie pesymizmu empirycznego. Pokazanie na poziomie strukturalnym że życie jest złe ma tą przewagę, że stosuje się uniwersalnie do wszystkich przypadków i nie jest podatne na kontrargumenty o charakterze niestrukturalnym (czyli takim, które nie odnoszą się ogólnie do fenomenologii życia, tylko do jakichś konkretnych przypadków, typu to, że ludzie generalnie oceniają swoje życia pozytywnie albo że ludzkie życia mają więcej dobrych chwil niż złych). Cabera wyraża to dość zgrabnie używając hiszpańskiego podziału czasownika „być” na ser i estar (jest jeszcze haber, ale w tym kontekście nie jest ono zbyt istotne), mianowicie życie jest złe na poziomie ser, mimo że na poziomie estar może być całkiem przyjemne i dobre. Jeśli ktoś zna hiszpański to takie sformułowanie może być przydatne w złapaniu tej różnicy między poziomem strukturalnym i niestrukturalnym. O tym, że ludzkie życie jest strukturalnie złe decyduje terminality of being, które wyraża się trzema głównymi cechami:

(a) Wszyscy ludzie od samego początku mają „decreasing” or „decaying” being (przepraszam za te angielskie urywki, ale ciężko mi to dobrze przetłumaczyć, prawdopodobnie najbliższe temu byłoby użycie heideggerowskiego bycia-ku-śmierci, zresztą Cabrera sporo czerpie od Heideggera pod kątem terminologii, w tej pozycji nawet nie aż tak bardzo, ale w poprzedniej „A Critique of Affirmative Morality” było tego naprawdę sporo)
(b) Trzy rodzaje trudności, które zawsze mają wpływ na ludzi: ból fizyczny, poczucie zniechęcania (to szeroka kategoria, obejmująca zarówno nudę i znużenie, aż po poważną depresję) i agresję ze strony innych
(c) Mechanizmy obronny ludzi powstałe w reakcje na (a) i (b) polegające na kreowaniu pewnych pozytywnych wartości


Ta recenzja nie jest odpowiednim miejscem, żeby wchodzić tu w gruntowną polemikę z właśnie zaprezentowaną linią argumentacyjną, ale nie mogę się powstrzymać od dania choć paru ogólnych, krytycznych uwag. Cabrera często przedstawia te postulaty w bardzo antyutylitaryny sposób (to, że ja tego tak nie zrobiłem nie było przypadkowe, mianowicie w nich samych w sobie nie ma nic antyutylitarnego), zupełnie niepotrzebnie. Koncepcja terminalności życia wcale nie musi być antyutylitarna, ja powiedziałbym, że podobnie jak asymetria Benatara ona jest metaetycznie neutralna. Poza tym sądzę, że podejście strukturalne wcale nie jest tak definitywne i konkluzywne jak chce tego Cabrera. Jeśli przyjmie się określone rozwiązanie non-identity problem, to można utrzymywać, że żadne powołanie człowieka do istnienia (niezależnie od tego jak złe będzie miał życie) nie będzie gorsze niż niepowołanie go do istnienia. Podejście strukturalne w tym wypadku pokazuje tylko, że ludzkie życie jest złe, ale nie że jest lepiej nigdy nie zaistnieć, do tego trzeba użyć jakiegoś dodatkowego argumentu. Dlatego moim zdaniem to co jest tutaj zaprezentowane to nie jest ściśle rzecz biorąc argument antynatalistyczny, to jest tylko argument, które może sugerować, że antynatalizm jest słuszny, albo go wzmacniać jeśli już poprzednio go uznajemy, jednak wątpię żeby mógł kogoś do niego przekonać. On może pokazać, że jeśli żyjemy, to mamy znacznie gorsze życie niż zazwyczaj się to zakłada i że jeśli nie dokonuje się prokreacji, to nie jest to tylko niedopuszczenie do czegoś co jest złe w niewielkim stopniu, ale zapobiegnięcie czemuś co jest poważnie złe.

Polecam tą książkę, choć na pierwszy wybór zdecydowanie lepiej zapoznać się z „Better Never to Have Been” Benatara. Pod względem językowym jest napisana dość przystępnie, sam Cabrera pisał na początku, że chce tu kontynuować językową tradycję Schopenhaura, Wiliama Jamesa i José Ortega y Gasseta, którzy prowadzili jasne i bezpośrednie rozważania. Absolutnie jest tu pod tym katem znacznie lepiej niż w (angielskim przekładzie) „A Critique of Affirmative Morality”, które jest absolutnie nieczytelne przez fatalny język.

Ta książka jest mocno nierówna. Pierwsza część, będąca analizą ludzkiego życia pod względem strukturalnym jest ciekawa. Prezentuje oryginalne, choć pod pewnymi względami proste podejście do tematu i to sprawia, że nawet jeśli czytając nie do końca zgadzamy się z tym podejściem (jak ja, znacznie bliżej mi do poglądu, który, moim zdaniem nie do końca słusznie, Cabrera...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Długo nie mogłem się zabrać do tego żeby napisać coś o tej książce. Ciężko ubrać w słowa jaka ona jest, mimo tego, że ma w miarę prostą fabułę. Po prostu Japonia przegrywa wojnę, nadchodzą zmiany społeczne, klasa arystokracji upada i otrzymujemy opowieść osadzoną w takich realiach z perspektywy byłych, nie do końca przyzwyczajonych do normalnego życia arystokratów. Wszystko jest utrzymane w dość impresjonistycznej (nie jest przypadkiem, że można by zamiennie powiedzieć o symbolistycznej) konwencji, trochę nokturnowej i mocno kobiecej. To może być jedna z najbardziej stereotypowo (albo archetypowo, gdyby chcieć to ładniej wyrazić) kobiecych książek jakie znam. Jeden z ówczesnych japońskich krytyków literackich nawet powiedział, że jest to „powieść napisana przez zniewieściałego autora o zniewieściałych bohaterach, która podoba się zniewieściałym czytelnikom”. Do pewnego stopnia się z tym zgadzam, choć sam na pewno nie wyraziłbym tego tak mocno i tak mimo wszystko negatywnie.

Akcja toczy się dość powoli, często bardziej skupiając się na stale powracających symbolach niż takim klasycznym rozwijaniu fabuły, choć to drugie w pewnym stopniu też ma miejsce. Przez ten mocny symbolizm często ma się poczucie jakiejś surrealności świata przedstawionego, mimo że w gruncie rzeczy jest to proza realistyczna zupełnie nie sprawia takiego wrażenia podczas lektury. To jest kiczowata rzecz do powiedzenia o jakimkolwiek dziele sztuki, ale czuć tutaj jakąś metafizykę. Z jednej strony mamy dość mroczną, w zasadzie depresyjną w dosłownym znaczeniu tego słowa atmosferę, z drugiej natomiast ten lekki element impresjonistyczny. Jest bardzo podobny w założeniach artystycznych podgatunek jazzu związany z wydawnictwem muzycznym ECM (mamy zresztą genialnego polskiego reprezentanta tego gatunku w postaci Tomasza Stańki), ta muzyka dobrze pasowałaby do lecenia w tle podczas czytania.

Bohaterowie są… w porządku. Czuć, że to mogłyby być realne postacie i zawsze stoi za nimi za jakaś logika, a to szczególnie ważne w powieści tego typu jak ta. Naoji jest jednym z ciekawszych dekadentów w literaturze jakich znam. Jest to tym bardziej pozytywny opis, że jego historia jest elementem pobocznym tej książki, ale mimo tego tragedia jego sytuacji jest przedstawiona dość sugestywnie. Kazuko i jej matka mają między sobą specyficzną relację. Przynajmniej na początku to jest silnik tego utworu, który porusza całą fabułę do przodu. Ich codzienne interakcje, gdy rozmawiają o zupie, jajach węża czy chorobie matki Kazuko, wypadają bardzo naturalnie, jednocześnie zawsze będąc ciekawymi i nie wpadając w nudę typową dla utworów z nurtu slice of life.

W tłumaczeniu Melanowicza język jest bardzo przyjemny. Dość prosty, ale mimo tego niemal poetycki i mocno eteryczny. W tym wydaniu jest też bardzo fajna przedmowa, która rysuje ogólny kontekst społeczny w jakim toczy się ta książka (to co ja zrobiłem na początku, tylko oczywiście znacznie bardziej fachowo i dokładnie). Warto przeczytać, tym bardziej że ta książka jest krótka i od 2019 w domenie publicznej.

Długo nie mogłem się zabrać do tego żeby napisać coś o tej książce. Ciężko ubrać w słowa jaka ona jest, mimo tego, że ma w miarę prostą fabułę. Po prostu Japonia przegrywa wojnę, nadchodzą zmiany społeczne, klasa arystokracji upada i otrzymujemy opowieść osadzoną w takich realiach z perspektywy byłych, nie do końca przyzwyczajonych do normalnego życia arystokratów. Wszystko...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Naprawdę ciekawe przedstawienie życia obozowego, bez popadania w sentymentalizm (jak często niepotrzebnie ma to miejsce), a jednocześnie z ujęciem tego z należytą powagą i niedeprecjonowaniem tematu. Język jest dość prosty, jakby reporterski, często ma się wrażenie jakby faktycznie się tam było i przysłuchiwało obozowym rozmowom. Sam oczywiście nigdy nie znalazłem się w takich okolicznościach, ale mimo wszystko czuć tutaj przygnębiają atmosferę nazisotwskiego systemu więziennego, wydaje się to bardzo realne. Te opowiadania nie mają porywających fabuł czy świetnie napisanych postaci, tu chodzi o coś zdecydowanie innego. Są to tylko krótkie sytuacje oparte na faktach, przedstawienia pewnych wydarzeń i reguł kierujących obozami koncentracyjnymi — i jako takiej formie nic nie można tym opowiadaniom zarzucić. Zdaje się, że panuje wokół nich jakaś kontrowersja, ale ja jej zupełnie nie dostrzegam.

Naprawdę ciekawe przedstawienie życia obozowego, bez popadania w sentymentalizm (jak często niepotrzebnie ma to miejsce), a jednocześnie z ujęciem tego z należytą powagą i niedeprecjonowaniem tematu. Język jest dość prosty, jakby reporterski, często ma się wrażenie jakby faktycznie się tam było i przysłuchiwało obozowym rozmowom. Sam oczywiście nigdy nie znalazłem się w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam poczucie, że ta książka często się rozłazi. Dostojewski jakby nie wiedział dokąd ma to wszystko zmierzać. Mamy tutaj mnóstwo postaci, często zmieniają się wątki — brak w tym jednak jakiejś konsekwencji. Momentami nudziła mnie ta książka, innym razem irytowała brakiem logiki w akcji i przesadną, choć niezbyt przejmującą, melodramatycznością. Mimo tego nie określiłbym jej jako złą. Ma pewne złe elementy, ale jako całość da się to znieść. Największą bolączkę stanowi dla mnie rozczarowująca psychologizacja bohaterów, czyli teoretycznie znak firmowy pisarza. Po drugie słabo wypada fabuła i dynamika powieści. Wreszcie myślę, że jest tutaj dość dziwne przesłanie i na takim intelektualnym poziomie też nie wszystko się do końca spina.

Spróbuję teraz dokładniej omówić to wszystko po kolei. Gdy zwyczajowo przed zaczęciem pisania przeczytałem kilka recenzji, to niemal wszystkie z nich mówiły, jak to świetnie nie były napisane dwie główne postacie kobiece, czyli Agłaja i Nastazja. Z Nastazją jest trochę lepiej, jednak nadal część jej zachowań jest po prostu dziwna i w żaden sposób nie wynika z sytuacji, albo przynajmniej nie jest opisane wystarczająco dobrze jak miałyby to robić (głównie mam tu na myśli scenę oświadczyn i potem niedoszłego ślubu). Książę Myszkin pod koniec twierdził, że to postać szalona, ale ja myślę, że oznaki szaleństwa przejawiała już odkąd bezpośrednio pojawiła się w powieści. Agłaja to przypadek jeszcze bardziej beznadziejny. Podejmuje dużo niewytłumaczalnych, losowych decyzji, które w żaden sposób nie pozwalają uzyskać dobrej perspektywy na jej charakter czy celów do jakich dąży. Z jednej strony wydaje się być dość energiczna i nawet feministyczna, z drugiej nie robi nic innego poza próbami znalezienia męża i wikłaniem się w dziwne skandale towarzyskie. Jej postać dużo zyskuje pod sam koniec, gdy okazuje się, że wstępuje do polskiego ruchu niepodległościowego (choć może z nieodpowiednich powodów). Naprawdę żałuję, że chyba ten najciekawszy wątek nie był mocniej poruszony, a tylko wspomniany od niechcenia żeby tylko jakoś domknąć powieść.

Pod względem formy ta książka składa się głównie z rozmów. Dialog dialogiem pogania. Na dłuższą metę gdy mamy 600 stron mniej więcej tego samego jest to dość nużące, zwłaszcza jeśli nie mamy mocno zarysowanych postaci, jednak praktycznie zawsze dążymy tu do jakiegoś punktu kulminacyjnego. Na przestrzeni całości są jakieś 3/4 takie wewnętrzne punkty kulminacyjne, w których diametralnie zmienia się sytuacja bohaterów i następuje pewne przełamanie. Szkoda tylko, że za każdym razem w momencie gdy zaczyna się robić ciekawiej to akcja się zupełnie urywa i najczęściej po prostu przeskakujemy w czasie o kilka dni bądź tygodni. W najgorszym przypadku później zupełnie nie ma odniesienia do tych szokujących zdarzeń, o których właśnie przeczytaliśmy kilkadziesiąt stron wcześniej. Najmocniejszym przykładem na to jest sytuacja gdy Rogożyn próbował zabić Księcia, a potem odnosili się do siebie tak jakby to w ogóle nie miało miejsca.

Często patrzy się na tą powieść jako na przedstawienie walki dobra ze złem, albo tego czy da się w ogóle być dobrym w złym świecie. Książę jest bardzo dobry, przez co ludzie nazywają go idiotą i ta dialektyka ma być rzekomo główną osią książki. Ciężko mi się z tym zgodzić, bo o ile faktycznie mógłbym powiedzieć o Myszkinie, że jest ufny, prawdomówny, trochę naiwny (ale jednocześnie na swój sposób przenikliwy), to nie rozumiem jak można uznać, że ten człowiek jest dobry. Nie jest szczególnie zły, ale na pewno nie jest dobry i mając możliwości jakie ma, a po otrzymaniu spadku miał naprawdę spore, mógłby zrobić znacznie lepsze rzeczy niż uganiać się za dwoma paniami, z którymi nawet niezbyt dobrze się dogaduje. Często gdy to czytałem to mimowolnie zadawałem sobie pytanie dlaczego Myszkin w ogóle się zadaje z tymi wszystkimi osobami, dlaczego nie rzuci tego w kąt i nie zajmie się prowadzeniem jakieś działalności gospodarczej, nie spróbuje jakoś rozwinąć cywilizacyjnie Rosji, w której było wiele pod tym kątem do zrobienia. Nie mam na to odpowiedzi.

To nie jest dobra książka, ale może wbrew ogólnemu wydźwiękowi tej recenzji nie uważam jej również za złą. Jest po prostu przeciętna. Nie podobał mi się zbytnio język, był ciężki i brakowało tu jakiejś zgrabności. Być może to kwestia tłumaczenia Heleny Grotkowskiej, nie wiem. Oprócz „Zimowych notatek o wrażeniach z lata” (które nie były jednak pełnoprawną powieścią) jest to najgorsza książka tego autora jaką znam.

Mam poczucie, że ta książka często się rozłazi. Dostojewski jakby nie wiedział dokąd ma to wszystko zmierzać. Mamy tutaj mnóstwo postaci, często zmieniają się wątki — brak w tym jednak jakiejś konsekwencji. Momentami nudziła mnie ta książka, innym razem irytowała brakiem logiki w akcji i przesadną, choć niezbyt przejmującą, melodramatycznością. Mimo tego nie określiłbym jej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to