Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

„Różowa linia. Jak miłość i płeć dzielą świat” to bardzo ważny reportaż, jakie na rynku polskim jeszcze nie było. I mimo że pozycji dotyczącej tematyki związanej ze społecznością LGBT+ pojawia się coraz więcej (niedawno została wydana również „Biblia Queeru”), tak ilość informacji, jaką Mark Gevisser zawarł w swoim dziele deklasuje inne na starcie.
Praca Gevissera porusza bardzo istotny problem społeczno-polityczno-kulturowy jakim są prawa osób LGBT+. Wskazuje, jak cienka – tytułowa – linia dzieli od siebie kraje, terytoria, metaforyczne „inne światy”. Doskonale punktuje, że walka o godne życie ludzi nieheteronormatywnych i transpłciowych kojarzona jest ze „zgniłym” Zachodem, przed którym kultura afrykańska / azjatycka / słowiańska chce uchronić rodziny (czyli innymi słowy móc dalej kultywować patriarchat, religijną opresję i dominację). Autor wskazuje również, jak osoby LGBT+ stają się „zakładnikami” polityki swych krajów, a walka o ich prawa stanowi jedynie „narzędzie” do osiągania innych celów (np. przeciwstawiania się polityce migracyjnej). Opisywane są tu kwestie społeczno-polityczne w sposób holistyczny, jak i możemy wysłuchać „głosów” rozmówców Gevissera.
Istotną kwestią dla nas jest także tłumaczenie. Jesteśmy pewni, że przekład tej pozycji stanowił wyzwanie dla tłumacza, by jak najlepiej oddać zawarte w niej słownictwo, jak również – co ważniejsze – pozwolić wszystkim bohaterom tego reportażu przemówić swoim głosem. Inną (nie mniej fascynującą) sprawą jest to, że już oryginał „Różowej linii” stanowi swego rodzaju przekład, bowiem – jak wskazał autor, wielokrotnie korespondował z rozmówcami, dla których język angielski był językiem wyuczonym, nie rodzimym / nie porozumiewali się po angielsku w ogóle, lecz poprzez osobę tłumacza. Przekład, jak i całe przekładoznawstwo, to interesująca nas dziedzina badań, nie ukrywamy zatem, że lektura niniejszej pozycji z tej perspektywy była jeszcze bardziej intrygująca.

„Różowa linia. Jak miłość i płeć dzielą świat” to bardzo ważny reportaż, jakie na rynku polskim jeszcze nie było. I mimo że pozycji dotyczącej tematyki związanej ze społecznością LGBT+ pojawia się coraz więcej (niedawno została wydana również „Biblia Queeru”), tak ilość informacji, jaką Mark Gevisser zawarł w swoim dziele deklasuje inne na starcie.
Praca Gevissera porusza...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Trylogia kopenhaska” spokojnie może otrzymać miano najsmutniejszej książki, jaką przeczytaliśmy w 2022, mimo że w żadnym wypadku nie epatuje ona tandetnymi zagrywkami mającymi wywołać w czytelniku określone emocje. Ta powieść autobiograficzna podzielona jest na trzy części – dzieciństwo Tove, jej młodość oraz „dorosłość” rozpoczętą małżeństwem. Śledzimy jej losy od najmłodszych lat, poznajemy duńskie społeczeństwo, ówczesne nastroje – napięte z powodu nadchodzącej wojny – a także mamy wgląd, jak trudne było życie przedstawicieli klasy społecznej, do której należała rodzina. Szczególnie ciężko było dziewczętom.
Autorka-bohaterka „Trylogii” swój los przyjmuje ze smutkiem, lecz bez skargi – próżno szukać w tej powieści słów gniewu; poczucia, że jednostka może coś zmienić. Tove, zanurzona w światopoglądzie jej rodziny i znajomych, częściowo wyznaje te same zasady. Chce być podziwiana, kochana i atrakcyjna, to bowiem jedyna droga do spełnienia dla dziewczyny z jej warstwy. Z drugiej strony ukazuje się nam jako samodzielna, ambitna i dążąca do celu oraz spełnienia się: przede wszystkim na polu artystycznym. „Trylogia” to historia niewymownie feministyczna, choć w sposób niejawny – przeżycia bohaterki-narratorki łapią za serce, wzruszają, budzą niewysłowiony smutek i niezgodę. Lektura budzi wręcz najgłębsze pokłady przemyśleń nad własnym „ja” – w pewnym momencie zaczynamy wczuwać się w świadomość Tove, stawiać się na jej miejscu, poddawać w wątpliwość własne miejsce w świecie. Lektura obowiązkowa, jeśli potrzebujecie powieści, która wydrenuje Was od wewnątrz.

„Trylogia kopenhaska” spokojnie może otrzymać miano najsmutniejszej książki, jaką przeczytaliśmy w 2022, mimo że w żadnym wypadku nie epatuje ona tandetnymi zagrywkami mającymi wywołać w czytelniku określone emocje. Ta powieść autobiograficzna podzielona jest na trzy części – dzieciństwo Tove, jej młodość oraz „dorosłość” rozpoczętą małżeństwem. Śledzimy jej losy od...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

'Cały ten czas' to debiut - w pewien sposób - wyjątkowy, bowiem wyszedł spod ręki bardzo młodej osoby: nastolatki. I choć historia jest ciut naiwna, książkę czyta się bardzo przyjemnie.

Widać, że młoda autorka miała pomysł na swoją fabułę - postapokaliptyczny klimat, pętla czasowa, zniszczony Lublin (Lublin w literaturze wydaje się mieć pod tym względem wyjątkowo przewalone!). Koncepcja ta wdzięczna rozwija się na pierwszych stronach: czytelnik jest zaciekawony, chce wiedzieć, co będzie dalej i przymyka oczy na wszystkie mankamenty świata przedstawionego, bo po prostu kupuje tę historię. Sprawa nieco się komplikuje w zakończeniu, które nie do końca do nas przemówiło (wciąż zastanawiamy się, czy dobrze je odczytujemy), rozumiemy jednak, że właśnie taki zamysł miała twórczyni.

Ogromnym plusem są autentyczni psychologiczno-emocjonalnie bohaterowie. Hani Czaban z wiadomego względu łatwo było oddać psychikę młodych osób, dzięki czemu postaci nie są pod tym względem sztuczne i przerysowane.

Na uwagę zasługuje również cudowne wydanie - barwione strony (tak, całe strony rozpoczynające rozdział!) i brzegi prezentują się maksymalnie estetycznie, co cieszy oko.

Podsumowując - nie jest to historia bez wad, my jednak przyjęliśmy ją bardzo ciepło - widać, że w młodej pisarce kryje się spory potencjał, który tylko czeka na wykorzystanie.

'Cały ten czas' to debiut - w pewien sposób - wyjątkowy, bowiem wyszedł spod ręki bardzo młodej osoby: nastolatki. I choć historia jest ciut naiwna, książkę czyta się bardzo przyjemnie.

Widać, że młoda autorka miała pomysł na swoją fabułę - postapokaliptyczny klimat, pętla czasowa, zniszczony Lublin (Lublin w literaturze wydaje się mieć pod tym względem wyjątkowo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

„Człowiek, który znał mowę węży” to opowieść prosta, a zarazem dość trudna, choć zgrzyt ten wyczuwalny jest dopiero pod koniec. Mamy las – ostoję tradycji i wartości; tuż obok powstaje wieś, w której stawia się kościół – symbole zmiany i… nowoczesności. Wieś z roku na rok staje się coraz atrakcyjniejsza dla mieszkańców leśnych siedzib: chleb wydaje się smaczniejszy niż mięsna dieta, we wspólnocie każdy ma swoje miejsce (i obowiązki), a i mnisi swymi pięknymi chorałami potrafią zachęcić do przeprowadzki – wszakże który mężczyzna nie chciałby być tak utalentowanym kastratem?
Na tle owych przemian poznajemy Leemeta, młodego chłopca i świadka przemian, które wstrząsają jego światem, a także jego przyjaciół, w tym węża Ints. Dychotomie w powieści Kivirakha są proste, lecz bardzo wymowne: „leśni” mają pod dostatkiem mięsa, bowiem zwierzęta same im się „ofiarowują”, lecz gardzą chlebem – wioskowi respektują dary ziemi, lecz brak im szacunku do zwierząt; mieszkańcy głuszy żyją w zgodzie z naturą: dawno temu znali język węży (teraz zapominany), wchodzą również w związki… z niedźwiedziami (a misie, choć słodkie, są bardzo niestałe), natomiast dla chrześcijan rozmowy z przedstawicielami fauny stanowią abstrakcję, a szczególnie boją się (wiadomo) węży.
Przeciwieństw w powieści jest dużo, odpowiedzi „jak żyć?" jednak brak. Współczujemy Leemetowi, widząc jego oczami, jak leśna osada pustoszeje – sąsiedzi odchodzą, więź z naturą się rwie, język węży zostaje zapomniany… a co gorsza jesteśmy świadkami śmierci jego dwóch ukochanych osób – żony i wężowej przyjaciółki. Wbrew pozorom utwór ten nie jest nawołaniem do zrzucenia odzienia i zamieszkania w głuszy. Kivirakh nie wskazuje, które droga jest poprawna. Fakt, postęp niesie ze sobą dużo złego, ale jest nieunikniony, a opieranie się mu jest równie złe (o czym przekonują się i małpoludy, i leśni ludzie). Wymowa utworu jest gorzka i… na długi czas pozostawia kaca.

„Człowiek, który znał mowę węży” to opowieść prosta, a zarazem dość trudna, choć zgrzyt ten wyczuwalny jest dopiero pod koniec. Mamy las – ostoję tradycji i wartości; tuż obok powstaje wieś, w której stawia się kościół – symbole zmiany i… nowoczesności. Wieś z roku na rok staje się coraz atrakcyjniejsza dla mieszkańców leśnych siedzib: chleb wydaje się smaczniejszy niż...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy zobaczyliśmy „Godzinę wiedźm” w zapowiedziach Wydawnictwa Kobiecego, wiedzieliśmy, że koniecznie chcemy to przeczytać. „Wiedźmowy” klimat to coś, co zdecydowanie przemawia do naszych czytelniczych zainteresowań (szkoda jedynie, że trudno o powieść, która w intrygujący sposób realizowałaby ten temat).
Na wstępie warto rzec, że zachwyca już samo wydanie – twarda oprawa, śliczna wklejka i klimatyczne grafiki czaszki z porożem na pierwszej stronach. Do tego małe cytaty z „świętych pism” otwierające każdy rozdział… i mamy w rękach prawdziwą księgę czarów! A co w środku?
Przyznać musimy, że trudno było się nam wbić w lekturę. Nieco chaotyczny początek, problem w „połapaniu się” kto jest kim (dla kogo) i na jakich zasadach działa świat… Na szczęście dyskomfort czytelniczy szybko minął i po pierwszych (trudnych) stronach przekonaliśmy się, że „Godzina wiedźm” to miła, angażująca powieść, a choć dość lekka, to nie brak jej „horrowego sznytu”. Oczywiście nie spodziewajcie się treści przerażających i makabrycznych – mamy na myśli atmosferę niepokoju i brak przesłodzenia.
W trakcie lektury szczególnie zaintrygowało nas… wykorzystanie motywów biblijnych! Autorka żongluje testamentowymi imionami (i kryjącymi się za nimi znaczeniami) w sposób iście rozkoszny jak na powieść „lekkiego” sortu! Dodajmy do tego odwieczną walkę mroku i światła, wiedźm i religii… a przede wszystkim opresyjnej męskości i kobiecości, i dostajemy prostą, lecz smaczną opowieść o magii, klątwach, wiedźmach… i niszczeniu patriarchatu. Fanom fantastyki trzeba czegoś więcej na przyjemne wiosenne popołudnia? Naszym zdaniem – absolutnie nie, więc cieplutko zachęcamy do zapoznania się z tą historią!

Kiedy zobaczyliśmy „Godzinę wiedźm” w zapowiedziach Wydawnictwa Kobiecego, wiedzieliśmy, że koniecznie chcemy to przeczytać. „Wiedźmowy” klimat to coś, co zdecydowanie przemawia do naszych czytelniczych zainteresowań (szkoda jedynie, że trudno o powieść, która w intrygujący sposób realizowałaby ten temat).
Na wstępie warto rzec, że zachwyca już samo wydanie – twarda oprawa,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co z tą herstorią? Zapytał kiedyś Dariusz Nowacki i, jak się zdaje, nie uzyskał konkretnej odpowiedzi. Ponoć ile badaczy tyle opinii, my powiemy tylko jedno: Proste równoległe. Zdajemy sobie sprawę, że taka odpowiedź może przyprawić humanistę o zawał – no bo skąd znienawidzona matma w literaturoznawczych rozterkach – ale to jedyna sensowna odpowiedź. Możecie być całkowicie spokojni, bowiem nie mamy na myśli żadnych matematyczno-geometrycznych poczynań, a powieściowy debiut Agaty Romaniuk o tym wymownym tytule.
Dwa światy, dwie proste – mistrzyni i uczennica – a to wszystko zespojone oszałamiającą muzyką i pasją, która wymaga największej ofiary – całej ciebie.
Romaniuk kreśli przed czytelnikami losy dwóch diametralnie różnych od siebie kobiet – wirtuozki Wandy Krajewskiej i utalentowanej (ale uczennicy) skrzypaczki, Marty Richter. Przypadkowe spotkanie kobiet w PRL-owskim uzdrowisku rozpoczyna dziwną relację nauczycielka-uczennica, której zażyłość determinuje egzystencję pań i ich bliskich.
Autorka fenomenalnie eksploruje wspominaną więź. Zdawałoby się, że Wanda ‘tylko’ nadzoruje grę Marty, kształci ją i dzieli się swoim doświadczeniem. Zachodzi jednak pewna zmiana i wirtuozka próbuje matkować narratorce całej herstorii: narzuca swoje zdanie, zmusza do udziału w konkursach. Niewidzi dla uczennicy innej przyszłości niż tą, którą sama przeżyła. Dla Wandy muzyka to cały świat, nie ma miejsca na nic innego – a już zwłaszcza na dzieci, rodzinę.
W tym kontekście możliwość wyboru dla bohaterek to kwestia być albo nie być. I nie mamy tutaj na myśli dylematów rodem co zjeść na obiad, ale kluczowe: kariera czy rodzina? Czy można zabić w sobie pasję do muzyki dla dziecka?
Proste równoległe to niezwykle dojrzała powieść. Napisana w sposób roważny, spokojny pozwala czytelnikowi na przemyślenia, nie ‘dusi’ natłokiem wydarzeń, a wręcz kusi brakiem pośpiechu. Wydawałoby się, że powieść o skrzypaczkach będzie przytłaczać muzyką: dzięki erudycji Romaniuk poznajemy niezwykły świat porywających kaprysów i koncertów, które (jeśli tylko posłuchacie specjalnej playlisty!) zostaną wam w głowie na bardzo długo.

Co z tą herstorią? Zapytał kiedyś Dariusz Nowacki i, jak się zdaje, nie uzyskał konkretnej odpowiedzi. Ponoć ile badaczy tyle opinii, my powiemy tylko jedno: Proste równoległe. Zdajemy sobie sprawę, że taka odpowiedź może przyprawić humanistę o zawał – no bo skąd znienawidzona matma w literaturoznawczych rozterkach – ale to jedyna sensowna odpowiedź. Możecie być całkowicie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

'Sprawa' osób transpłciowych w Polsce to temat wciąż nieprzepracowany. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że społeczność LGBT w naszym kraju wciąż jest traktowana jako obywatele drugiej kategorii; rzadko też można spotkać ich reprezentacje w literaturze.

Z tym większą ciekawością sięgnęliśmy po 'Trans i pół, bejbi' Torrey Peters.
Powieść przedstawia losy trzech osób - cis kobiety, trans kobiety i osoby po detranzycji z płynnym podejściem do własnej płciowości. Łączą ich nie tylko różnego rodzaju relacje, ale i 'plan' na przyszłość - wspólne wychowanie dziecka. Wbrew pozorom nie jest to jednak jedyny, ani nawet główny wątek w tej historii. Prócz tego mamy wgląd w wiele trudności, jakich doświadczają osoby transpłciowe - poszukiwanie (samo)akceptacji, zrozumienia, miłości, a przede wszystkim wolności, by żyć w zgodzie ze sobą.

Trudno powiedzieć, by po przeczytaniu tej pozycji osoby - mówiąc delikatnie - sceptycznie nastawione - do transpłciowości nagle zmieniły zdanie, jednakże jest duża szansa na to, że lepiej zrozumieją ich motywy i emocje towarzyszące im na każdym kroku. Autorka przybliża także środowisko osób LGBT - nie tylko 'T', ale również i gejów, wskazuje też na różnice w relacjach w grupach 'białych' i 'czarnych' transkobiet.

Ogólnie powieść jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Zarazem pochwalić należy tłumaczkę, która nie zdecydowała się na przekład wszystkich terminów, dzięki czemu polski tekst wygląda zdecydowanie lepiej, niż gdyby był usilnie wiernym tłumaczeniem.

'Sprawa' osób transpłciowych w Polsce to temat wciąż nieprzepracowany. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że społeczność LGBT w naszym kraju wciąż jest traktowana jako obywatele drugiej kategorii; rzadko też można spotkać ich reprezentacje w literaturze.

Z tym większą ciekawością sięgnęliśmy po 'Trans i pół, bejbi' Torrey Peters.
Powieść przedstawia losy trzech osób -...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli chcecie zobaczyć najgorszą książkę, jaką przeczytaliśmy w tym roku - proszę, oto jedna z nich. Pozycja przydatna nam jedynie badawczo, ale niemal niezdatna do lektury, gdybyśmy obsadzili się w roli zwykłych czytelników. I jesteśmy teraz mocno subiektywni - być miejscami zamiast czułych krytyków będziemy (nie)czułymi krytykantami.

Co trzeba oddać autorce, to kulturowa świadomość. Pani de Barbaro jest sprytna, oczytana i w bystry sposób żongluje pojęciami. Tutaj mamy Junga, tu gender, z buddyzmu przechodzimi do walki z patriarchatem: zza tego wszystkiego wyłania się nowy mit, ważną rolę odgrywa również szerokorozumiana natura. Sęk w tym, że to wszystko zostaje zbite w marną papkę, którą czuła czytelniczka (bo dla czułych czytelników tu mało miejsca) ma przełknąć, ale się nad nią nie zastanawiać. Ot, lekkie przygotowanie przed kołczingowym atakiem, który musi mieć w czymś motywację.


Pozycja ta w pewien sposób przypomina zagrywki z horoskopu. Na pewno większość z Was to zna, bo spotkała się z tym minimum raz: rzut oka z nudów na astro-prognozy na łamach 'Vivy' i widzimy, że w kwietniu Waga odczuje przypływ gotówki. Czy będzie to wygrana w Lotto, premia, a może odnalezione na chodniku 6 groszy - nieważne. Jakby trochę ponaciągać, horoskop miał rację, i tak właśnie dzieje się w 'Przewodniczce'. Autorka przekona Was, że pewne sytuacje spotkały Was w Waszym życiu i wywołały pewne emocje, co wiąże się z trzema figurami, które wyodrębniła. To uogólnianie, zwłaszcza że osadzone na 'czujesz tak, bo jesteś kobietą'. Jeśli spojrzymy na to kulturowo - tak, coś w tym może być. Ale autorka opiera się na kulturze, by wmieszać w to naturę, by znowu odseparować się od natury, by znowu w nią uderzyć. Wniosek jest taki, że Męczennica, Potulna i Królowa Śniegu żyje w każdej kobiecie.

To, co najbardziej bawi w tych uogólnieniach to to, do kogo i o kim pisze pani Barbaro. To wykładowczynie i nauczycielki akademickie, dyrektorki, szefowe, korpo-szczurzyce zatrudnione w korporacjach. Kobiety sukcesu, panie rodem z amerykańskiego filmu (snu?), które stać na to, żeby w przerwie na lunch płakać, że ich wewnętrzna Dzika Dziewczynka się buntuje. Powiedzcie, Drogie Czytelniczki, ile z Was jeździ kilka razy w miesiącu na szkolenia i konferencje w różne strony świata (żeby doznać łączenia się z kosmosem z przypadkową arabską rodziną), pracuje w biurze, gdzie co rusz organizuje spotkania, a po pracy ma czas piec muffinki na szkolny kiermasz dla swojego dziecka. No i w wolnej chwili idzie na jogę czy inne zajęcia.
Bo o takich kobietach pisze pani Barbaro, ale wiadomo, że - jak to się mówi - lepiej płakać w mercedesie niż w maluchu.

Jeśli chcecie zobaczyć najgorszą książkę, jaką przeczytaliśmy w tym roku - proszę, oto jedna z nich. Pozycja przydatna nam jedynie badawczo, ale niemal niezdatna do lektury, gdybyśmy obsadzili się w roli zwykłych czytelników. I jesteśmy teraz mocno subiektywni - być miejscami zamiast czułych krytyków będziemy (nie)czułymi krytykantami.

Co trzeba oddać autorce, to kulturowa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

'Hard Land' to opowieść-podróż do lat 80. w USA. Małe (i dla wielu nudne) miasteczko, gorące lato (kiedy wszystko się zmieni) i 15-letni (prawie 16-!) chłopak: miejski outsider, szkolny dziwak, noszący w sobie bardzo wiele bólu. Tego lata przyjdzie mu zmierzyć się ze słodko-gorzkimi stronami życia, a tym samym będzie musiał dorosnąć - i to w przyspieszonym tempie.

Sporym atutem historii jest to, że czyta się ją niebywale lekko. Książka wciąga i w zasadzie jesteście w stanie przeczytać ją w ciągu jednego wolnego dnia. Ze stron 'wylewa się' karuzela uczuć - razem z bohaterem czujemy radość i smutek, ekscytację i ból. Współczujemy mu i kibicujemy.

'Hard Land' jest powieścią o dorastaniu... choć niekoniecznie uniwersalną i trudno nam zgodzić się z twierdzeniem, że każdy się w niej odnajdzie. To powieść mimo wszystko bardzo 'amerykańska' (choć napisał ją Niemiec), miejscami wręcz typowa, chociaż zarazem nastrojowa. Łatwo 'wbić się' w klimat małego miasteczka lat 80., 'poczuć' to, co znamy ze starych filmów.

Na ostatek: dobrą decyzją tłumacza było pozostawienie nieprzełożonych terminów typu 'highschool' czy 'mall' bądź 'college'. Ostatecznie nie mamy ich pełnych ekwiwalentów w języku polskim, zatem spolszczenie ich zniszczyłoby cały urok, jaki zbudował autor wokół amerykańskiego miasteczka.

'Hard Land' to opowieść-podróż do lat 80. w USA. Małe (i dla wielu nudne) miasteczko, gorące lato (kiedy wszystko się zmieni) i 15-letni (prawie 16-!) chłopak: miejski outsider, szkolny dziwak, noszący w sobie bardzo wiele bólu. Tego lata przyjdzie mu zmierzyć się ze słodko-gorzkimi stronami życia, a tym samym będzie musiał dorosnąć - i to w przyspieszonym tempie.

Sporym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kto raz zdradził, zawsze będzie zdradzał…
Czytaliście jakieś ciekawe powieści z dynastią Piastów w tle?
Nasza relacja z powieściami oscylującymi wokół ogólnie rozumianej ‘historyczności’ przypomina trochę relację love-hate. Kochamy rozmach i kunszt P. Gregory, który zaprezentowała w swoim słynnym cyklu Tudorskim. Po latach doceniliśmy Sienkiewicza (do Kraszewskiego jeszcze zbieramy siły). Ale dlaczego ‘hate’? Cóż, bo w naszej literaturze spod szyldu ‘pop’ nie pojawia się nic, co pozwoliłoby uatrakcyjnić, spopularyzować, początkującemu czytelnikowi historię naszej państwowości. I tutaj pojawia się Jolanta Maria Kaleta z epicką powieścią – Tron we Krwi. Zdrada.
Trudno jest ująć nam wszystkie wątki, tę olbrzymią paletę, której użyła autorka (i, co ważne, historyczka) do odmalowania niezwykle wyrazistego pejzażu (właściwie) narodzin Królestwa Polskiego.
Obok tła historyczno-politycznego, co warto podkreślić, Kaleta świetnie uchwyciła moment ‘przejścia’ pogańskich ziem Słowian na wiarę chrześcijańską. Ten moment ‘wyparcia’ starego i przyjścia nowego można odczytać zupełnie symbolicznie – tworzy się państwo z zupełnie innymi problemami, inną świadomością niż ta, która do tej pory determinowała życie polityczne mieszkańców.
Oczywiście, jak nie trudno się domyślić, głównym tematem, osią książki, jest walka o tron. Autorka, jako historyczka, nie zawodzi czytelnika w tej sferze: manipulacje, intrygi, skrytobójstwa… Bezwzględność ma niejedno oblicze, a Kaleta dobitnie to podkreśla. Co wyjątkowe, pisarka dostrzega ‘szarości’ uczuć, które określilibyśmy mianem dobrych – miłości w jej wydaniu może być uśpieniem czujności, a wszyscy wiemy, jak to się kończy (bez spojlerów!).
Tron we krwi to intrygująca alternatywa dla wszystkich czytelników. Warta akcja, wątki historyczne i sprawny tok opowieści sprawiają, że jest to cenna pozycja na rynku wydawniczym. Niech Was nie odstrasza objętość książki: czyta się ją fenomenalnie (strona edytorsko-techniczna wymiata!), a strony lecą jedna za drugą – ta zadziwiająca szybkość czytania wzbudza pragnienie… Kolejnego tomu.

Kto raz zdradził, zawsze będzie zdradzał…
Czytaliście jakieś ciekawe powieści z dynastią Piastów w tle?
Nasza relacja z powieściami oscylującymi wokół ogólnie rozumianej ‘historyczności’ przypomina trochę relację love-hate. Kochamy rozmach i kunszt P. Gregory, który zaprezentowała w swoim słynnym cyklu Tudorskim. Po latach doceniliśmy Sienkiewicza (do Kraszewskiego jeszcze...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Katarzyna Berenika Miszczuk jest, według nas, kobietą od zadań specjalnych. Słowiańskość, eksperymenty medyczne czy klimaty biblijne… Dla tej lekarko-pisarki nie ma rzeczy niemożliwych, zatem nic dziwnego, że zabrała się za powieść dla (naj)młodszych czytelników.

Tajemnicę domu w Bielinach, jako przyszli nauczyciele języka polskiego, wzięliśmy pod podwójną lupę. Lektury dla początkujących ‘pożeraczy’ książek są szczególnie ważne – nie tylko inicjują dalszą przygodę, zachęcają do sięgania po więcej (bardzo często zniechęcając w ogóle), ale też i kształtują przyszłe gusta. Jak zatem wypada Miszczuk w roli autorki dla początkujących czytelników? Cóż, my uczucia mamy mieszane.

Zaczynając jednakże od tego, co dla osesków najważniejsze – oprawa graficzna. Książka jest wydana ładnie, zawarte ilustracje są przyjemne dla oka, o bardzo łagodnej kresce. Jest ich niestety bardzo mało! Ponadto zilustrowane są tak nieistotne dla historii scenki, że same obrazki wypadają blado. No bo co tutaj oglądać?

Sam styl, dialogi, opisy – tutaj ogromny szacunek dla autorki i redaktorki, które stanęły na wysokości zadania, a sama historia po prostu płynie, nie męczy. Zdania są krótkie, zazwyczaj pojedyncze i nie odpychają przesadnym artyzmem, estetyzmem. Styl prezentuje się świetnie, warsztat jest sprawny i obfitujący w humor (zwłaszcza sytuacyjny), więc nawet wymagający rodzic może spokojnie sprezentować swojej pociesze tę pozycję.

Co do samej fabuły – jest nudna. Historia (a właściwie jej I część) jest krótka, bez angażujących wydarzeń i właściwie po przeczytaniu czuje się niedosyt. Pomysł jest jak najbardziej oryginalny, a nawiązania do serii Kwiat Paproci wprost genialne (fani Szeptuchy powinni sięgnąć!), jednakże dynamika wydarzeń siada i… Wypada średnio. Jesteśmy w stanie uwierzyć, że wielu z adeptów sztuki czytania odpuści i przejdzie obojętnie. Autorka niepotrzebnie przełożyła środek ciężkości na problemy samej rodziny Lipowskich, zostawiając w tyle wątek fantastyczny. Młody czytelnik na pewno nie doceni portretu psychologicznego jej bohaterów (i ich przemiany).

Mimo wszystko – polecamy.

Katarzyna Berenika Miszczuk jest, według nas, kobietą od zadań specjalnych. Słowiańskość, eksperymenty medyczne czy klimaty biblijne… Dla tej lekarko-pisarki nie ma rzeczy niemożliwych, zatem nic dziwnego, że zabrała się za powieść dla (naj)młodszych czytelników.

Tajemnicę domu w Bielinach, jako przyszli nauczyciele języka polskiego, wzięliśmy pod podwójną lupę. Lektury...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

'Nocne ognie' to nasze drugie spotkanie z P. K. Adams i jej cyklem o zbrodniach na dworze Jagiellonów. Jak ta powieść wypada na tle poprzedniczki?

Pod względem fabuły i 'zbrodni' powieść trzyma poziom poprzedniej części. Nie ma z naszej strony zarzutu pod tym kątem - to nadal miła, krótka powieść na jeden, jesienny, wieczór, która pozwoli Wam się zresetować i zrelaksować przy czymś niewymagającym.

Plusem na pewno jest 'krok do przodu' w czasie - na scenie pojawia się Barbara Radziwiłłówna, chyba jedna z najpopularniejszych kobiecych postaci historycznych. Mimo że temat 'niemożliwej' miłości Barbary i Zygmunta Augusta wydaje się być nieco wyświechtany literacko, dobrze, że autorka po niego sięgnęła.

Tym, co nie do końca się nam podoba, są postacie historyczne. Autorce zdecydowanie lepiej wychodzi kreowanie bohaterów fikcyjnych, niż ożywianie na kartach powieści tych autentycznych. Nie jest to jednak na tyle rażące, by odebrało Wam przyjemność z czytania.

'Nocne ognie' to nasze drugie spotkanie z P. K. Adams i jej cyklem o zbrodniach na dworze Jagiellonów. Jak ta powieść wypada na tle poprzedniczki?

Pod względem fabuły i 'zbrodni' powieść trzyma poziom poprzedniej części. Nie ma z naszej strony zarzutu pod tym kątem - to nadal miła, krótka powieść na jeden, jesienny, wieczór, która pozwoli Wam się zresetować i zrelaksować...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dwór Srebrnych Płomieni był dla nas obowiązkowym punktem na tegorocznym wydawniczym rozkładzie jazdy. Niektórzy określają swoją ‘relację’ z Maas jako toksyczną, nastoletnią (abstrahując zupełnie od faktu, że większość książek, które czytają to nadal YA) fascynację. My nigdy nie kryliśmy się z tym, że doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jaka twórczość Maas jest  – to, po prostu, popkultura, którą się czyta i przyjmuje bez większej dyskusji!
Skąd takie rozważania na wstępie? Właściwie z powodu ostatniego szturmu na Maas, który się nasila, zwłaszcza po ogłoszeniu polskiego (długo wyczekiwanego) wydania, które mieliśmy przyjemność przeczytać jeszcze przed premierą.
Zatem – jak autorka wypada w najnowszej odsłonie? Jej wierni fani nie powinni czuć się rozczarowani, a wręcz zaskoczeni: perspektywa Nesty wypada naprawdę świetnie, ożywczo dla całej serii, aż prosi się o stwierdzenie, że Maas czuje się ‘lepiej’ w kreowaniu silnych, niezależnych i zbuntowanych bohaterek. Neście jest bardzo daleko do Feyry, tłumaczyć nie musimy, a ten tom dobitnie to potwierdza.
Recenzowanie IV tomu jest o tyle trudne, że spojlery wręcz cisną się na usta: dzieje się tutaj sporo, pojawiają się nowe artefakty, a moc Nesty jest… Cóż, zaskakująca – nawet dla samego Kotła, z którego została zabrana. Pojawia się nowy antagonista, który zostaje załatwiony w iście Masiowy sposób, ale nie zapominajmy, że to książka o Neście. To ona jest główną osią całej akcji, więc można na sporo spraw przymknąć oko. Po prostu.
Co do faktu tłumaczenia, które niezwykle ‘grzeje’ większość EkSpErTeK (które - Bóg jeden wie dlaczego - sępią egzemplarze od wydawnictwa, skoro wcześniej wylały wiadro gnoju na zagraniczne wydanie) od translatoryki, to wypada ono naprawdę solidnie, zwłaszcza w I części.
Jest schludne, wreszcie noszące znamię jakiejkolwiek literackości, a także płynne i pozwalające się zaangażować czytelnikowi. W II części są już pewne zgrzyty, ale wynika to (najpewniej) z nagromadzenia scen seksu, które są… jakie są.
No i właśnie – seks. Nie jesteśmy znawcami erotyki, aczkolwiek takie posunięcie można wytłumaczyć, po prostu, charakterem Nesty i Kasjana. Oni tacy SĄ moi drodzy. Wiemy, że dla niektórych ludzi fakt, że są ludzie, którzy uprawiają wyuzdany seks to jakaś abstrakcja, ale cóż.
My, mimo wszystko, bawiliśmy się świetnie. Książka przeczytała się dosłownie sama, ani nie gorsząc, ani też nie dostarczając czytelniczych rozkoszy. Była to, po prostu, świetna rozrywka.

Dwór Srebrnych Płomieni był dla nas obowiązkowym punktem na tegorocznym wydawniczym rozkładzie jazdy. Niektórzy określają swoją ‘relację’ z Maas jako toksyczną, nastoletnią (abstrahując zupełnie od faktu, że większość książek, które czytają to nadal YA) fascynację. My nigdy nie kryliśmy się z tym, że doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jaka twórczość Maas jest  – to, po...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Bez oklasków Kamila Drecka, Jan Englert
Ocena 7,3
Bez oklasków Kamila Drecka, Jan ...

Na półkach: ,

Jana Englerta zna każdy – a jeśli nie z personaliów, to na pewno jego twarz jest doskonale znana (przy optymistycznym założeniu). Jest to postać na tyle barwna i kultowa, że wystarczyło tylko poczekać, aż na rynku pojawi się jakaś jego biografia – i poniekąd wydawnictwo Otwarte spełniło oczekiwania wielu, jednakże w formie dość niekonwencjonalnej, ponieważ dostajemy… Dialog.
Mimo wszystko zdecydowanie się na taką formę opowieści o życiu Englerta jest posunięciem doskonałym. Biografie mają to do siebie, że bywają bardzo ‘duszne’, hermetyczne, co łatwo zniechęca potencjalnych odbiorców do lektury (a szkoda!) - w tym przypadku nie odczuwa się czegoś takiego. Ba, forma rozmowy pozwala wczuć się w rolę reportera/erki, który rozmawia z Englertem przy kawie, jak przyjaciel z przyjacielem, a tocząca się rozmowa jest… Cóż, pewnego rodzaju spowiedzią, podsumowaniem swojej 50-letniej obecności na scenie.
W tym miejscu należałoby zadać klasyczne pytanie – jaki jest Jan Englert? To przede wszystkim romantyk, który zwodzi odbiorcę wizją samego siebie, ukrywając się pod płaszczykiem szokowania ciekawostkami, trudnymi początkami i niebywałym szczęściem w życiu zawodowym. Jednakże to nasze zdanie – Wy musicie (koniecznie!) przekonać się sami!

Jana Englerta zna każdy – a jeśli nie z personaliów, to na pewno jego twarz jest doskonale znana (przy optymistycznym założeniu). Jest to postać na tyle barwna i kultowa, że wystarczyło tylko poczekać, aż na rynku pojawi się jakaś jego biografia – i poniekąd wydawnictwo Otwarte spełniło oczekiwania wielu, jednakże w formie dość niekonwencjonalnej, ponieważ dostajemy…...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Duchy. Historia seansów spirytystycznych, zjawisk paranormalnych i pogromców duchów Peter H. Aykroyd, Angela Narth
Ocena 5,5
Duchy. Histori... Peter H. Aykroyd, A...

Na półkach: ,

'Duchy…’ to pozycja dla zdecydowanych niedowiarków, sceptyków aktywności paranormalnych, którzy są skłonni uwierzyć, że wszelkie takie fenomeny to wymysł współczesności i dochodowy interes dla parających się tym osób. Oczywiście nie chcemy wyjść na jakichś stałych bywalców seansów spirytystycznych czy czarnych mszy, ale lubimy tę tematykę, zwłaszcza od strony (popularno)naukowej.
Prezentowana dziś pozycja to próba prześledzenia, wytłumaczenia, fenomenu ‘duchomanii’, która ogarnęła Amerykę w XIX wieku, kiedy każdy szukał ‘kontaktu’ ze światem niematerialnym, duchowym, a dreszczyk emocji tylko podkręcał atmosferę. Oryginalności całej narracji dodaje ciekawostka w postaci syna autora tejże publikacji – Dana Aykroyda, który, zainspirowany ustaleniami i przeżyciami swojego ojca, stworzył jedną z najsłynniejszych produkcji filmowych – ‘Pogromcy duchów’, którą oglądał (przynajmniej raz!) każdy z nas.
Żaden miłośnik tzw. wirujących stolików czy innych spirytystycznych klasyków nie poczuje się rozczarowany. Podkreślamy, jest to na tyle ciekawa pozycja w tym nurcie, że na pewno urozmaici Wam jesienne wieczory, a także wpisze się w klimat nadchodzącego okresu, gdzie dusze ponownie spacerują po ziemskich zakamarkach…

'Duchy…’ to pozycja dla zdecydowanych niedowiarków, sceptyków aktywności paranormalnych, którzy są skłonni uwierzyć, że wszelkie takie fenomeny to wymysł współczesności i dochodowy interes dla parających się tym osób. Oczywiście nie chcemy wyjść na jakichś stałych bywalców seansów spirytystycznych czy czarnych mszy, ale lubimy tę tematykę, zwłaszcza od strony...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Nawia. Szamanki, szeptuchy, demony Rafał Dębski, Marta Krajewska, Katarzyna Berenika Miszczuk, Marcin Mortka, Marcin Podlewski, Martyna Raduchowska, Jagna Rolska, Anna Szumacher
Ocena 6,7
Nawia. Szamank... Rafał Dębski, Marta...

Na półkach: ,

Ze zbiorami opowiadań mamy taki problem, że diabelnie trudno nam je ocenić. Opowiedzieć w kilku słowach o każdym? A może wybrać najlepsze/najgorsze/zaskakujące? Decyzja nie do podjęcia. Ale ostatecznie wybraliśmy! I wymienimy po przykładzie ze wszystkich tych kategorii.
Na pierwszy ogień pójdzie historia spod pióra Rafała Dębskiego. Opowiadanie Ostatnia noc pozytywnie nas zaskoczyło – czas akcji to trudne do określenia „kiedyś”, a sama opowieść osadza się nie tylko na pomocy miejscowej wiedźmy choremu dziecku, ale i na motywie zemsty i przebaczenia. Było nie tylko ładnie warsztatowo, ale spójnie i kreatywnie. Z pozostałych opowiadań dosyć dobrze czytało się Śmierć wody Martyny Raduchowskiej – spin-off cyklu o szamance Idzie (choć było trochę chaotycznie, to i klimatycznie) i Wichurę Marcina Mortki – głównie dlatego, że nie dzieje się współcześnie (tego mieliśmy przesyt) i nie narzekaliśmy na jego spójność.
I było jedno zaskoczenie – opowiadanie Marty Krajewskiej. Widać, że nad antologią czuwała dobra ręka redaktora, bo Jezioro cię kocha od strony warsztatowej wygląda zupełnie inaczej niż trylogia o Vendzie. Znaczy nadal bez fajerwerków w tej materii, ale zdecydowanie lepiej. No i klimat jest, bo autorka z tym, mimo wszystko, problemu nie ma. Tylko te wątki erotyczne nadal tak samo nieporadne i krindżowe. Wręcz Jezioro jest zdecydowanie lepsze od…
Opowiadania Miszczuk, które „nie siadło” nam głównie pod względem ideologicznym, ale i warsztatowo nie jest najlepiej (w nie mieliśmy takiej zastrzeżeń w Szeptusze), czy też historii Konsultantka Marcina Podlewskiego, ocenionym przez nas najniżej przez chaos, brak spójności i w ogóle celu.
Opowiadań w sumie mamy 8. Współcześnie rozgrywa się połowa, połowa w czasie bliżej nieokreślonym. Większość (chyba 6) opiera się na motywie pomocy potrzebującym udzielonej przez „wiedzącą”. Trochę szkoda, że na tym motywie opiera się znaczna część antologii, z drugiej strony to spośród nich wyłoniliśmy najlepsze historie.

Ze zbiorami opowiadań mamy taki problem, że diabelnie trudno nam je ocenić. Opowiedzieć w kilku słowach o każdym? A może wybrać najlepsze/najgorsze/zaskakujące? Decyzja nie do podjęcia. Ale ostatecznie wybraliśmy! I wymienimy po przykładzie ze wszystkich tych kategorii.
Na pierwszy ogień pójdzie historia spod pióra Rafała Dębskiego. Opowiadanie Ostatnia noc pozytywnie nas...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tytuły powieści mają przyciągać uwagę: nie oszukujmy się, marketing to podstawa, więc liczy się pierwsze wrażenie. Gdyby ktoś, z pełnym dystansem, spojrzał na tytuł III tomu perypetii z Wilczej doliny to… Pomyślałby najpewniej, że to jakiś poradnik wychowawczy, napisany z pewną dozą humoru. Chcielibyśmy, żeby tak było, ale niestety! Marta Krajewska zabiera nas w rejs (i to nie parostatkiem), ostatni, do ‘wykreowanej’ przez siebie doliny – nie będzie to spokojna wycieczka, a pewien nieoczekiwanych zwrotów akcji spływ! Oczywiście żartujemy. Owszem, jest to spływ – ale kartonem na spokojnej rzeczce. Nim się zorientujesz, to zatoniesz w takiej fali żenady, że aż słów brak.
Zawsze mamy pewne problemy przy pisaniu recenzji, zwłaszcza ze spojlerami. Szanujemy to, że oczekuje się po nas opinii bez zdradzania większych szczegółów. W tym przypadku, choć bardzo byśmy chcieli, spojlerów zdradzić nie możemy, bo… ich nie ma. Mamy tutaj dziwne zabiegi fabularne: sam przeskok czasowy jest nie do strawienia, pinkaterii tej pokrętnej logice dodają dziwne relacje, równie nijacy bohaterowie co wcześniej i… tak to leci. Dosłownie.
Literackość tej trylogii to nadal poziom IV klasy szkoły podstawowej – zero pisarskiego zacięcia, klimatu czy tempa. To jest jakie jest – nadal wyjątkowo dokładne pod względem opisu tych wszystkich słowiańskich (albo i nie) czary-mary, ale to tak, jakbyście czytali fabularyzowaną encyklopedię. Z fabułą, ale jednak encyklopedię.
Jest nam po ludzku przykro. Przykro, bo to miało potencjał – i to nie na trylogię, ale na całą serię. Odwołując się do wcześniejszego postu – debiuty bywają trudne, a to jest sztandarowy przykład.
PS. Nominacja do pewnej nagrody PLEBISCYTOWEJ nie czyni z kogoś wybitnego pisarza. Jakakolwiek nagroda tego nie zrobi.

Tytuły powieści mają przyciągać uwagę: nie oszukujmy się, marketing to podstawa, więc liczy się pierwsze wrażenie. Gdyby ktoś, z pełnym dystansem, spojrzał na tytuł III tomu perypetii z Wilczej doliny to… Pomyślałby najpewniej, że to jakiś poradnik wychowawczy, napisany z pewną dozą humoru. Chcielibyśmy, żeby tak było, ale niestety! Marta Krajewska zabiera nas w rejs (i to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ałbena Grabowska to chyba jedna z najpopularniejszych współczesnych polskich autorek powieści obyczajowych z historycznym tłem. Mamy za sobą jej utwory, które nam się podobały („Rzeki płyną jak chcą”) i te, które oceniliśmy średnio („Matki i córki”). Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zwierciadło teraz mieliśmy szansę zapoznać się z jej najnowszą książką – prequelem słynnego „Stulecia Winnych” – „Początkiem”.
Na początku chcemy zaznaczyć, że nie znamy głównej trylogii, trudno nam zatem ocenić, jak ta powieść się do niej ma i potraktujemy ją nie jako „wstęp” do głównej historii, tylko pełnoprawną opowieść.
„Początek” w tym kontekście spełnia wszystkie „warunki” powieści obyczajowej – mamy tu przekrój przez kilka pokoleń rodziny Winnych – Bronki i Antoniego, a później ich dzieci i wnuków. W pewien sposób przypomina to najwybitniejszą polską powieść-rzekę – „Noce i dnie”. Razem z bohaterami przeżywamy miłosne rozterki, smutki i radości związane m. in. z narodzinami dzieci lub odejściem (często tragicznym) bliskich. W tle toczy się barwne życie wsi.
Mówiąc najkrócej, „Początek” jest bardzo miłą, spokojną powieścią, która fanów Ałbeny powinna jak najbardziej zadowolić.
Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy się do czegoś nie przyczepili. Czymś takim w prozie Ałbeny jest jej niezwykła zdolność do upraszczania historycznego tła. Nie ma nic w tym złego, dopóki nie twierdzi się, że pisze się książki historyczne. Historia w „Początku” to taki szkolny przykład pięknej laurki dla walki o sprawę polską w XIX wieku, a także mnóstwo pobieżności – chłopi wypowiadają się jak szlachcice (a nie swoja warstwa – por. język Tetmajerowej, Rydlowej, Wyspiańskiej), mają olbrzymią świadomość narodową, a nawet postkolonialną (niezgoda na złe traktowanie czarnoskórych niewolników w Ameryce). Pisanie po chłopsku o chłopach pewnie by się nie sprzedało, bo nikt nie chciał by się z takimi bohaterami utożsamiać… ale te żale to tak krajem, bokiem.
Podsumowując – jeśli szukacie miłej i lekkiej powieści obyczajowej dziejącej się niewspółcześnie, zapoznajcie się z „Początkiem”!

Ałbena Grabowska to chyba jedna z najpopularniejszych współczesnych polskich autorek powieści obyczajowych z historycznym tłem. Mamy za sobą jej utwory, które nam się podobały („Rzeki płyną jak chcą”) i te, które oceniliśmy średnio („Matki i córki”). Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zwierciadło teraz mieliśmy szansę zapoznać się z jej najnowszą książką – prequelem słynnego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wilcza dolina, Wilcza dolina… w oczach czytelnika z cringe’u się wygina! Ale po kolei.
O ile pierwszy tom potraktowaliśmy dość łaskawie - ot, dość sympatyczna zapowiedź jakiejś ‘grubszej’ historii w niezwykle popularnych klimatach slavic fantasy, to po drugim tomie oczekiwaliśmy… No kurde, czegoś więcej. A dostaliśmy – to.
Warsztat wielce kłótliwej autorki, jaką jest p. Krajewska, to poziom podstawówki – literacko to po prostu leży i kwiczy, gnuśnieje pod całym nawałem lepiej zredagowanych powieści YA. To smutne, ale boleśnie prawdziwe – nie będziemy owijać w bawełnę. O ile przy I części można jeszcze przymknąć na to oko (debiuty bywają trudne), tak teraz człowiek zaczyna się frustrować – i nie wie, czy zapłacił za jakiegoś fanfika, czy to – nazwijmy rzecz po imieniu – produkt, z którego obcowania ‘coś’ się wynosi, ma. Z tej powieści mamy jedynie zaczątki zeza, bo oczy nam tak latały, że… Jedno na Maroko, drugie na Kaukaz (jakieś odszkodowanie na pokrycie wizyt u okulisty się należy).
Co zaś o fabule? A no nic, bo jej nie ma. Tak, dobrze czytacie. Jakikolwiek zamysł stał za napisaniem tej trylogii, to został, niestety, gdzieś zgubiony. Ten tom ślizga się jak chodaki na fekaliach przed wychodkiem: święta, niejednoznaczna Venda (lekko mówiąc, bo ona nic nie znaczy), jeszcze raz święta i chodzenie od domu do domu. Jedynie wątek Atry rysował się jako ten ‘wciągający’: rzeczywiście można było dać się skusić na zaangażowanie w jej historię. Jednakże znowu słowo-klucz: MOŻNA, bo szansy nie dano. A szkoda, i to bardzo.
Nie jesteśmy zdegustowani jakoś specjalnie – to, po prostu, jeszcze słabsza książka po słabej książce. Brzmi jak barokowy środek stylistyczny, ale cóż… Nie chcemy być dosadniejsi w określaniu tego tomu.

Wilcza dolina, Wilcza dolina… w oczach czytelnika z cringe’u się wygina! Ale po kolei.
O ile pierwszy tom potraktowaliśmy dość łaskawie - ot, dość sympatyczna zapowiedź jakiejś ‘grubszej’ historii w niezwykle popularnych klimatach slavic fantasy, to po drugim tomie oczekiwaliśmy… No kurde, czegoś więcej. A dostaliśmy – to.
Warsztat wielce kłótliwej autorki, jaką jest p....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mówienie o (e)migracji zarobkowej jest tematem bardzo trudnym. Właściwie można zapytać każdego z nas o wyjazd za tzw. ‘chlebem’ i otrzymać całe mnóstwo historii, które będą słodko-gorzkie, czasami tragiczne, ale motywowane tym samym – chęcią przetrwania.
I tak właśnie jest w przypadku NOrWAY Piotra Mikołajczaka: to losy jednostki, której, mówiąc kolokwialnie, życie nie rozpieściło. Pogoń za stabilizacją skłania do wyjazdu do tytułowej Ziemi Obiecanej – Norwegii, która, w mózgach wielu emigrantów, utrwaliła się jako remedium na życiową porażkę, finansowy marazm i wielopłaszczyznowy kryzys.
Streszczanie fabuły tego, jak sugeruje autor, półdziennika nie ma najmniejszego sensu. Nie jest to historia, którą ‘trawi się’ łatwo – to przepełniona bólem, depresją, alkoholem i duszna od papierosowego dymu opowieść o rozczarowaniu najszczęśliwszym krajem świata. Na każdej stronie wyczuwa się dzikość, podskórny atawizm – jeśli chcesz przetrwać, musisz walczyć. Pod tym względem pozycja ta zdaje się korespondować z ‘Biegunami’ Olgi Tokarczuk. Potrzeba ciągłego ruchu, wiecznego szukania pracy, gdzie luksusem jest bezczynność.
Mimo wszystko w tym całym natłoku bezsensu jest także nadzieja. Pewien optymizm, że w końcu będzie lepiej – choć może powinniśmy spojrzeć na to w nieco inny sposób: tak, czy tak, ale zawsze jakoś to będzie.
Ukłony należą się podwójne: nie tylko za warsztat (książka napisana jest przepięknie!), ale i za wydanie, za udostępnienie zdjęć, które podkreślają niepowtarzalność tej historii i fakt, że to nie próba sportretowania polskiego emigranta, a podróż – z Polski, przez hotele i baraki, aż na uliczny bruk.

Mówienie o (e)migracji zarobkowej jest tematem bardzo trudnym. Właściwie można zapytać każdego z nas o wyjazd za tzw. ‘chlebem’ i otrzymać całe mnóstwo historii, które będą słodko-gorzkie, czasami tragiczne, ale motywowane tym samym – chęcią przetrwania.
I tak właśnie jest w przypadku NOrWAY Piotra Mikołajczaka: to losy jednostki, której, mówiąc kolokwialnie, życie nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to