Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Nie do wiary. Co ci Włosi mają z tymi satanistami i rytualnymi mordami? Tylko, że podobne historie miały miejsce nie tylko we Włoszech (np. opisana przez Lawrence Wrighta w książce nomen omen "Szatan w naszym domu"). Trudno też nie mieć skojarzeń z procesami w Salem. Jasne, że tego sprawy o przemoc seksualną, zwłaszcza dotycząca dzieci, są bardzo trudne i kontrowersyjne; werdykt w którąkolwiek stronę zawsze obarczony jest oskarżeniami o sprzyjanie albo ofierze, albo sprawcy. Komu wierzyć? Jak mówi doświadczenie i znajomość ludzkiej psychiki - prawdę zawsze można nagiąć i dopasować do z góry przyjętej tezy... Jeśli nie potwierdzasz, to... zrobimy wszystko, żebyś potwierdził. Incepcja naprawdę istnieje. Tylko że mamy XX wiek, czasy nauki i przynajmniej dorośli - sędziowie, śledczy, biegli - powinni mieć więcej oleju w głowie, przynajmniej na tyle, by zadać sobie pytania, jakie zadał sobie autor tej książki. Proste, logiczne pytania. A nie wierzyć w niestworzone historie rodem z baśni braci Grimm. A jeśli sobie ich nie zadali, to dlaczego? Wszystko to jest głęboko niepokojące w kontekście tego, że opisane zjawisko ma charakterystykę samosprawdzającej się przepowiedni, napędzanej przez różnego rodzaju elementy środowiskowe. Podobnie jak "epidemia chorób psychicznych", z którą obecnie mamy do czynienia. Potem już trudno dociec, co było pierwsze: jajko, czy kura. Czy faktycznie mamy wzrost przypadków i dlatego coraz więcej o nich słyszymy, czy wzrost ten jest napędzany tym, że coraz więcej się o tym mówi?
A książka czyta się "sama".

Nie do wiary. Co ci Włosi mają z tymi satanistami i rytualnymi mordami? Tylko, że podobne historie miały miejsce nie tylko we Włoszech (np. opisana przez Lawrence Wrighta w książce nomen omen "Szatan w naszym domu"). Trudno też nie mieć skojarzeń z procesami w Salem. Jasne, że tego sprawy o przemoc seksualną, zwłaszcza dotycząca dzieci, są bardzo trudne i kontrowersyjne;...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tym razem ja napiszę: "spodziewałam się czegoś innego". Jaki romans? 80% treści książki stanowi relacja z wojny domowej w Anglii (XVII). Bitwy, potyczki, ruchy wojsk, planowanie kolejnych ruchów... nudne as hell. Jeśli chodzi o wątek "romansowy", to jest to typowa relacja na tzw. bad boya, jak powiedzielibyśmy dzisiaj. Romantyzmu nie odnotowałam. Na pewno nie jest to powieść taka, na jaką wskazywałby opis, także jeśli chodzi o jakieś mroczne tajemnice. Może jeśli kogoś interesują te postaci i ich losy, oparte na faktach - to jest lepiej - ale ja nigdy wcześniej o tych bohaterach nie słyszałam.
Styl du Maurier jest ok, aczkolwiek w ogóle nie miałam poczucia, że to się rozgrywa w XVII wieku - brak realiów epoki. Zastanawiało mnie też jakim cudem główna bohaterka - niepełnosprawna - bez problemu przemieszcza się po całym kraju (i to jeszcze w trakcie wojny...). Zupełnie pogubiłam się w tych wszystkich miejscowościach, dworach i koligacjach rodzinnych, które pojawiają się w książce.

Tym razem ja napiszę: "spodziewałam się czegoś innego". Jaki romans? 80% treści książki stanowi relacja z wojny domowej w Anglii (XVII). Bitwy, potyczki, ruchy wojsk, planowanie kolejnych ruchów... nudne as hell. Jeśli chodzi o wątek "romansowy", to jest to typowa relacja na tzw. bad boya, jak powiedzielibyśmy dzisiaj. Romantyzmu nie odnotowałam. Na pewno nie jest to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Małe kobietki. Wydanie ilustrowane Louisa May Alcott, Frank Thayer Merrill
Ocena 7,3
Małe kobietki.... Louisa May Alcott, ...

Na półkach: ,

"Wszyscy byli dla siebie mili i jesteśmy szczęśliwe, mimo, że czasem zdarzy się jakieś nieszczęście". No jest to książeczka starej daty dla młodzieży (a w tej chwili raczej dla dzieci), przekazująca kompletnie nierealistyczny obraz życia, i to nawet nie chodzi o jakieś moralizowanie. Nawet bajki braci Grimm są bardziej życiowe, gdyż występuje w nich zarówno dobro, jak i zło. W "Małych kobietkach" wszystko jest posypane górą cukru, wszyscy są dobrzy, wyrozumiali, robią całe mnóstwo dobrych uczynków, nie mają żadnych złych intencji, walczą ze swoimi wadami, szanują starszych, a nastoletni chłopcy bawią się grzecznie z nastoletnimi dziewczynkami... Z tego wszystkiego to właśnie postać Lauriego jest najbardziej nierealistyczna. Przyznam, że takiej opowieści, w której nie występowałby podstawowy dualizm dobro-zło, to chyba nigdy nie czytałam. Za stara jestem na takie coś.

"Wszyscy byli dla siebie mili i jesteśmy szczęśliwe, mimo, że czasem zdarzy się jakieś nieszczęście". No jest to książeczka starej daty dla młodzieży (a w tej chwili raczej dla dzieci), przekazująca kompletnie nierealistyczny obraz życia, i to nawet nie chodzi o jakieś moralizowanie. Nawet bajki braci Grimm są bardziej życiowe, gdyż występuje w nich zarówno dobro, jak i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie wszystko złoto, co się świeci... niezła powieść historyczna z epoki kolonializmu, na pewno autorkę trzeba pochwalić za piękny, literacki, dopieszczony język, ale tylko tyle. Przypomina Wszystko, co lśni raczej Dickensa albo Londona, niż nowoczesne powieści. Oczywiście to efekt stylizacji językowej, ale też doboru tematyki: opowiadania o walce o byt, często pozbawionej skrupułów, o podziałach społecznych i o ludziach z najniższych społecznych warstw, pogardzanych i pomiatanych (jak prostytutki, osoby innych ras). Mimo wszystko jest to zmarnowana okazja, by opowiedzieć o Nowej Zelandii - zamiast tego mamy historię białych mężczyzn... I czy naprawdę by opowiedzieć tę historię, trzeba było aż tylu słów? W dodatku końcówka zostawia czytelnika z uciętymi wątkami i nieodpowiedzianymi pytaniami. Jednym z nich jest: o co, u licha, chodzi tu z tą całą astrologią?

Nie wszystko złoto, co się świeci... niezła powieść historyczna z epoki kolonializmu, na pewno autorkę trzeba pochwalić za piękny, literacki, dopieszczony język, ale tylko tyle. Przypomina Wszystko, co lśni raczej Dickensa albo Londona, niż nowoczesne powieści. Oczywiście to efekt stylizacji językowej, ale też doboru tematyki: opowiadania o walce o byt, często pozbawionej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Rok 1984. Powieść graficzna Fido Nesti, George Orwell
Ocena 8,2
Rok 1984. Powi... Fido Nesti, George ...

Na półkach: , ,

Abstrahując od treści i sensu samej powieści Orwella, która tu została dobrze oddana, to adaptacja ta mi się nie podobała. Po pierwsze warstwa graficzna jest brzydka - oczywiście ma to oddawać ponury nastrój i brzydotę bohaterów, ale no... to jest brzydkie. Po drugie: za dużo tekstu. Jaki jest sens czytania powieści graficznej, jeśli teksty stanowią już w połowie zwykłą powieść? W powieści graficznej sposobem przekazu ma być obraz... A tu koncentrowałam się w zasadzie tylko na warstwie tekstowej, a grafika mogłaby w zasadzie nie istnieć. Moim zdaniem świadczy to u nieumiejętnym dokonaniu tej adaptacji.

Abstrahując od treści i sensu samej powieści Orwella, która tu została dobrze oddana, to adaptacja ta mi się nie podobała. Po pierwsze warstwa graficzna jest brzydka - oczywiście ma to oddawać ponury nastrój i brzydotę bohaterów, ale no... to jest brzydkie. Po drugie: za dużo tekstu. Jaki jest sens czytania powieści graficznej, jeśli teksty stanowią już w połowie zwykłą...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Geopolityka dla opornych tzn. książka w bardzo przystępny, prosty sposób tłumaczy implikacje wynikające z geograficznego położenia różnych krajów i kontynentów (zabrakło Australii). Na pozór jest to wszystko logiczne, gdyby tylko założyć, że jedynym, co determinuje losy świata jest geografia... Zwróciłam uwagę, że autor rozpatruje położenie geograficzne krajów głównie z punktu widzenia kolejnych konfliktów między państwami i szykowania się przez nie do wojny. W wielu regionach świata faktycznie “jest gorąco”, ale czy w XXI wieku kraje rozwinięte skupiają się na planowaniu wojen, by zdobyć przewagę terytorialną? Poza tym Marshall stosuje trochę takie podejście post factum, tzn: Rosja jest wielka, bo... musiała być wielka... To samo o USA - jakby fakt, że będą one mocarstwem, był od początku przesądzony. A o państwach pisze, jakby to były jakieś realne i stałe byty, rządzące się zawsze tym samym - geopolitycznym - interesem (choć sam przyznaje, że w wielu przypadkach te państwa powstały przez narysowanie kresek na mapie). Oczywiście bez uwzględnienia interesów swoich obywateli i takich drobnostek jak prawa człowieka, czy prawo międzynarodowe. Rozczarowało mnie to i nazwałam sobie to imperialistycznym podejściem…

Zatem Marshall cofa nas mentalnie o 100 lat, prezentując poglądy o determinizmie geograficznym, z początku XX wieku (najbardziej rozeźliły mnie jego wypociny dot. Europy i Unii Europejskiej; rzecz jasna państwa naszego bloku nie zostały w tej analizie uwzględnione, bo tradycyjnie jesteśmy tylko przedsionkiem Rosji; dla Marshalla w najgorszej pozycji geopolitycznej są Niemcy, gdyż są między Francją, a .... Rosją). Z drugiej strony dziękować Rosji, widzimy, że nie jest to aż tak bardzo absurdalne, jak do niedawna się nam wydawało. Dlatego najciekawszy był dla mnie rozdział o Afryce - autor odchodzi tu od spraw stricte militarnych na rzecz gospodarczych i dotyka mocno kwestii kolonializmu - dzisiejsze konflikty w Afryce, czy Bliskim Wschodzie to jest właśnie spadek po kolonializmie. Podobało mi się wyjaśnienie tego, jak bardzo nie doceniamy rozmiarów Afryki, aczkolwiek trudno się zgodzić z tezą o jej "izolacji" - najwyraźniej nie była ona aż tak odizolowana, by uniknąć ww. kolonializmu, niewolnictwa i eksploatacji zasobów. Pouczający był dla mnie fragment o sytuacji w strefie Gazy/Izrael/Palestyna - w świetle obecnej wojny. Z kolei rozdział o Ameryce "Łacińskiej" napisany bardzo po łebkach. Generalnie - im dalej od światowych mocarstw, tym omówienie bardziej pobieżne. Natomiast biedna Australia, całkowicie wypadła z radaru Marshalla.

Geografia jak by nie było ma ścisły związek z klimatem, a tego aspektu Marshall w ogóle nie uwzględnia, co jest kolejnym dowodem na dość przestarzałe poglądy autora. Już sam fakt, że zarzewiem potencjalnych konfliktów w przyszłości będą bardzo mocno zmiany klimatyczne, a o tych autor ledwie wspomina, wyjąwszy rozdział o Arktyce, gdzie już trudno zaprzeczać, że tarcia między państwami dotyczą dostępu do bogactw tego regionu. Marshall najwyraźniej nie słyszał o rezygnacji z paliw kopalnych, gdyż deliberuje o dostępie do złóż ropy i gazu, a o kurczeniu się lodu w Arktyce pisze, że “pod znakiem zapytania stoją przyczyny tego zjawiska”. Serio? Jeśli (a raczej kiedy) lód w Arktyce stopnieje, to problem będzie miał cały świat, a nie tylko kraje północne i te, które chcą na tym skorzystać. Wielki minus. Efektem takiego myślenia, wśród polityków, ale też różnego rodzaju “ekspertów” jest to, że zamiast wydawać pieniądze na walkę z katastrofę klimatyczną, wydajemy je na zbrojenia - które przecież tę ostatnią jeszcze napędzają. Ta książka jest najlepszym tego dowodem, jak również tego, że obecny porządek sił na świecie jest bardzo kruchy. Nie wiem, być może kwestię tę autor porusza w kolejnych książkach.

Żeby odnieść się do informacji zawartych w tej książce trzeba by jeszcze dorzucić perspektywę historyczną, choć to książka o historii nie jest. Daję 6, bo osoby mające małą wiedzę o historii świata, tudzież o geografii, mogą wynieść z tej pozycji jakąś podstawową, choć uproszczoną i trochę już zdezaktualizowaną wiedzę.

Geopolityka dla opornych tzn. książka w bardzo przystępny, prosty sposób tłumaczy implikacje wynikające z geograficznego położenia różnych krajów i kontynentów (zabrakło Australii). Na pozór jest to wszystko logiczne, gdyby tylko założyć, że jedynym, co determinuje losy świata jest geografia... Zwróciłam uwagę, że autor rozpatruje położenie geograficzne krajów głównie z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Autor przedstawia racje wszystkich stron, czerpiąc z różnych źródeł - praca nad tym reportażem zajęła kilka lat. Jest to książka rzetelna i obiektywna. Czytelnik może wyrobić sobie własny pogląd na irlandzkie "Kłopoty" oraz ich konsekwencje (także na dzisiejszy status Ulsteru). A do tego Keefe potrafił przekuć to we wciągającą narrację - przyznam, że się tego nie spodziewałam. Jedyne czego mi brakowało, to sięgnięcia głębiej w przeszłość i pokazania tła tego całego podziału. Zawsze wydawał mi się on niezrozumiały, zwłaszcza współcześnie - dlaczego u licha Wielka Brytania nie oddała jeszcze Irlandii tego kawałka wyspy?

Autor przedstawia racje wszystkich stron, czerpiąc z różnych źródeł - praca nad tym reportażem zajęła kilka lat. Jest to książka rzetelna i obiektywna. Czytelnik może wyrobić sobie własny pogląd na irlandzkie "Kłopoty" oraz ich konsekwencje (także na dzisiejszy status Ulsteru). A do tego Keefe potrafił przekuć to we wciągającą narrację - przyznam, że się tego nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsze opowiadanie rewelacyjne, świetne jest też ostatnie. Te pomiędzy różnie, np. analiza słynnego obrazu raczej dla koneserów. Dwa przedostatnie rozdziały mi się nie podobały, były takie "na siłę" - tu miałam poczucie, że Barnes odchodzi (a może jeszcze nie "doszedł", bo przecież to stara już pozycja) od swojej słynnej zwięzłości, umiejętności ubierania dużych konceptów w niewielką liczbę słów - na rzecz wodolejstwa.

Pierwsze opowiadanie rewelacyjne, świetne jest też ostatnie. Te pomiędzy różnie, np. analiza słynnego obrazu raczej dla koneserów. Dwa przedostatnie rozdziały mi się nie podobały, były takie "na siłę" - tu miałam poczucie, że Barnes odchodzi (a może jeszcze nie "doszedł", bo przecież to stara już pozycja) od swojej słynnej zwięzłości, umiejętności ubierania dużych konceptów...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rewelacyjnie opisany kontynent afrykański - autor opowiada o Afryce ze swadą, tak, jak on ją widzi i zupełnie inaczej, niż przekazują nam to stereotypowe relacje. Protestuje tym przeciwko czarnemu PR-owi (gra słów niezamierzona), jaki ma Afryka w oczach reszty świata. Wybaczcie, że piszę "Afryka", ale na przekór tytułowi, autor opowiada o problemach, z jakimi boryka się cały kontynent, a poszczególne państwa służą tu raczej za przykłady tych problemów. Ludzie w Afryce są tacy, jak wszędzie: potrafią lata całe trwać w stuporze i pozwalać się ciemiężyć, ale potrafią też się zbuntować, kiedy przeleje się czara goryczy.
Zarazem wiadomo: Afryka to nie jest jednorodny kontynent, gdzie wszystko wygląda tak samo. Możemy się z autorem nie zgadzać - czy aby trochę nie pudruje on rzeczywistości i nie przesadza? ale na pewno jego tekst trzeba przemyśleć. Jest to wołanie ludzi, którzy za długo są traktowani protekcjonalnie i są już tym sfrustrowani i zmęczeni.

Historia właściwie każdego kraju afrykańskiego w wykonaniu Faloyina byłaby powieścią pokroju Gry o tron, a ja bym je czytała, ah czytała.. Jego tekst jest przesycony ironią i jest mocno literacki, plasując się gdzieś pomiędzy reportażem, a osobistym esejem. Od tego stylu odbiega tylko ostatnia część, która niestety zrobiła na mnie wrażenie, jak przepisanej z jakichś oficjalnych biuletynów, pełnych frazesów. Autora zwiodła chyba pokusa, by o przyszłości pisać dużymi literami.

Rewelacyjnie opisany kontynent afrykański - autor opowiada o Afryce ze swadą, tak, jak on ją widzi i zupełnie inaczej, niż przekazują nam to stereotypowe relacje. Protestuje tym przeciwko czarnemu PR-owi (gra słów niezamierzona), jaki ma Afryka w oczach reszty świata. Wybaczcie, że piszę "Afryka", ale na przekór tytułowi, autor opowiada o problemach, z jakimi boryka się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie chce mi się oceniać książki - ot czytadło dla przewietrzenia umysłu :) Ale punkty autorce przyznaję za feministyczny wydźwięk tej historii oraz - tak potrzebne w naszych czasach instaocen - przesłanie, że każdy zasługuje na drugą szansę.

Nie chce mi się oceniać książki - ot czytadło dla przewietrzenia umysłu :) Ale punkty autorce przyznaję za feministyczny wydźwięk tej historii oraz - tak potrzebne w naszych czasach instaocen - przesłanie, że każdy zasługuje na drugą szansę.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Benjamin von Brackel przedstawia rozmaite przykłady wędrówki gatunków w niezwykle przystępny, można by powiedzieć, że anegdotyczny sposób - autor jest dziennikarzem, a nie naukowcem. Dlatego jest to raczej reportaż, niż książka popularnonaukowa, co nie zmienia faktu, że to, o czym pisze autor jest bardzo istotne. Praktycznie każdy rozdział jest interesujący - także z czysto praktycznego (dla ludzi) punktu widzenia! Niezwykle ciekawa jest część o rybołówstwie, migracjach ryb i…. konfliktach na scenie międzynarodowej, jakie to rodzi. Japończycy mają problem ze znikającymi algami, które są kluczowym składnikiem ich diety - oraz diety stworzeń morskich tak istotnych w menu Japończyków. Zarazem pojawiają się u nich koralowce… Cała jedna cześć książki poświęcona jest temu, co dzieje się w Europie i Niemczech - a jak w Niemczech, to i u nas, prawda? Autor pisze również o działaniach UE na rzecz klimatu: "Bruksela chce, aby miasta były usiane lasami, parkami i ogrodami, gospodarstwami rolnymi, zielonymi dachami" (ta “zła Unia”, która wszystkiego chce nam zakazać).

Warto odnotować:
"(...) rośnie pokolenie, które nie zdaje sobie już sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy zależni od natury i dlaczego powinniśmy ją chronić. Eksperci nazywają to syndromem przesuwającego się punktu odniesienia. Polega on na tym, że ludzie coraz bardziej obniżają swoje oczekiwania wobec zdrowego środowiska, ponieważ mierzą stan przyrody na podstawie swoich najlepszych doświadczeń z dzieciństwa. (...) upadek natury jest czymś, do czego można się przyzwyczaić. "

Całość to taka katastrofa klimatyczna z punktu widzenia flory i fauny - podana w pigułce, dla małozaawansowych w temacie. Bardzo chętnie poczytałabym na ten temat coś więcej, gdyż właściwie każdy rozdział zasługuje tu na rozwinięcie.

Benjamin von Brackel przedstawia rozmaite przykłady wędrówki gatunków w niezwykle przystępny, można by powiedzieć, że anegdotyczny sposób - autor jest dziennikarzem, a nie naukowcem. Dlatego jest to raczej reportaż, niż książka popularnonaukowa, co nie zmienia faktu, że to, o czym pisze autor jest bardzo istotne. Praktycznie każdy rozdział jest interesujący - także z czysto...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To jest książka o stereotypach i o tym, co się dzieje, jeśli ktoś nie potrafi myśleć samodzielnie, a swoje życie układa według utartych schematów i stereotypów właśnie. Tego, co "wszyscy", co "wypada", albo "trzeba". Niestety, tak zachowuje się większość ludzi. Postępuje zupełnie bezrefleksyjnie, powielając po prostu model poprzednich pokoleń i wymaga takiego samego poziomu bezrefleksyjności od innych. A jako, że myślenie jest trudne, więc większość ludzi woli oceniać (innych rzecz jasna, nie siebie). Argumenty stosowane "przeciwko" bezdzietnym wszak też są sztampowe, ciągle te same - i generalnie odpowiedzią na racjonalne argumenty osób bezdzietnych są właśnie stereotypy i argumenty typu "bo tak trzeba". Tu: ciekawe obserwacje na temat tzw. "instynktu macierzyńskiego". Zaskoczyło mnie natomiast twierdzenie rozmówczyń, że łatwiej jest powiedzieć, że się dzieci nie chce, niż że nie może. Wydawało mi się, że jest na odwrót - stwierdzenie, że się "nie może" z większym prawdopodobieństwem zamyka usta wścibskim ludziom, natomiast stwierdzenie "nie chcę" otwiera drzwi do dalszych dociekań, pouczeń i przekonywania, że powinnaś zmienić zdanie.

"Ludzie powinni częściej zastanawiać się nad swoimi decyzjami, a nie nad decyzjami innych".

Jest oczywiste, że rozmówczyni i rozmówcy autorki będą z pewnej "bańki", gdyż w polskim klimacie społecznym, taka decyzja wymaga czegoś więcej, niż płynięcie z prądem rzeki. Zatem wymaga pewnego poziomu wykształcenia, niezależności, tolerancji - o co zdecydowanie łatwiej w dużym mieście, niż na prowincji. Wszystkie wypowiedzi były dla mnie cenne, poza wypowiedzią lekarza - ginekologa, z której niestety wyłania się dziaderstwo (co zresztą było do przewidzenia). Już od samego początku tekst o tym, że "wszystkie wybory trzeba szanować" i że trzeba wypytać o powody - sugeruje, że z kobietą wybierającą bezdzietność jest "coś nie tak". Że jest to jakieś odstępstwo od normy. Czy kobietę, która przychodzi i mówi, że chce zajść w ciążę tez lekarz tak wypytuje o powody? Mottem tej rozmowy jest hasło, "jeszcze się może zmienić". Czemu w ogóle mnie nie dziwi, że podwiązanie jajowodów jest w Polsce nielegalne? Gdyż "kobiecie się może zmienić" i trzeba by to było obwarować milionem dokumentów i klauzul. A w innych krajach, gdzie jest to dostępne - nie trzeba? Kobietom nie można ufać i nie można ufać w to, że potrafią podejmować mądre, przemyślane decyzje, zawsze trzeba nimi kierować...

Jak pisze Rebeka Solnit:

"w gruncie rzeczy takie pytania to wcale nie pytania, lecz asercje wynikłe z przeświadczenia, że jeśli którejś z nas strzeliło do głowy, aby uznać się za jednostkę ludzką i zacząć chodzić własnymi drogami, to na pewno zrobi coś złego (...)"

To jest książka o stereotypach i o tym, co się dzieje, jeśli ktoś nie potrafi myśleć samodzielnie, a swoje życie układa według utartych schematów i stereotypów właśnie. Tego, co "wszyscy", co "wypada", albo "trzeba". Niestety, tak zachowuje się większość ludzi. Postępuje zupełnie bezrefleksyjnie, powielając po prostu model poprzednich pokoleń i wymaga takiego samego poziomu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Polubiłam uniwersum Kosiarzy i dla mnie był to miły dodatek, powrót do tego świata. Nie rozumiem marudzenia, że książka "niepotrzebna" -norma zresztą w przypadku takich pozycji. Forma opowiadań z góry sugeruje, że nie jest to bezpośrednia kontynuacja, czy pełne rozwinięcie trylogii. Jeśli więc ktoś nie lubi takich form - nie musi czytać i wtedy może powiedzieć "niepotrzebnie czytał*m", a nie że książka "niepotrzebna".

Polubiłam uniwersum Kosiarzy i dla mnie był to miły dodatek, powrót do tego świata. Nie rozumiem marudzenia, że książka "niepotrzebna" -norma zresztą w przypadku takich pozycji. Forma opowiadań z góry sugeruje, że nie jest to bezpośrednia kontynuacja, czy pełne rozwinięcie trylogii. Jeśli więc ktoś nie lubi takich form - nie musi czytać i wtedy może powiedzieć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Współczesny mainstream mówi nam: depresja, CHAD i inne zaburzenia psychiczne to poważne i realne problemy zdrowotne, których nie można bagatelizować, stygmatyzować, czy przyklejać chorym łatkę “słabeuszy”. To samo tyczy się innych zaburzeń, nazywanych neuroróżnorodnością (autyzm, ADHD, wysokowrażliwość). Leczmy - a mamy już ku temu bardzo skuteczne środki! Ten sam mainstream alarmuje: mamy do czynienia z epidemią chorób psychicznych, i to nie tylko wśród dorosłych, ale i wśród młodzieży, a nawet dzieci. Jakie są jej przyczyny?

Można oczywiście, powołując się na historię medycyny, dywagować, iż kiedyś odium społeczne dot. chorób psychicznych było tak duże, że ludzie do tych chorób się nie przyznawali, i ich nie leczyli. Ci naprawdę ciężko chorzy lądowali w szpitalach, gdzie przeważnie pozostawali do końca życia. Nie było lekarstw. Dziś mamy lepszych specjalistów i skuteczne sposoby terapii, także w warunkach domowych. Czyli: teraz się o wiele więcej diagnozuje. Diagnozuje się też więcej, gdyż poszerzone zostały kryteria diagnostyczne, czego najlepszym przykładem jest ADHD. Kiedyś nie było czegoś takiego, jak ADHD - były niesforne, żywe dzieci. I znów można powiedzieć: ale to dobrze, gdyż dzięki temu więcej osób znajdzie pomoc, a kiedyś byli oni zostawieni samym sobie. To również jest klasyczna, mainstreamowa narracja. Problem w tym, że skala wzrostu zachorowań jest zbyt duża, by powyższe czynniki ją kompleksowo tłumaczyły.

Niedawno oficjalnie posypała się serotoninowa teoria depresji - szum zrobił się wokół artykułu brytyjskiej naukowczyni Joanny Moncrieff na ten temat. "To nic nowego", żaden przełom - odezwali się naukowcy. Naprawdę? Skoro było to wiadomo od dawna, to czemu artykuł Moncrieff wywołał taką burzę? Może wiedzieli wtajemniczeni, ale nie szerokie gremium zainteresowanych? czyli lekarze dobrze wiedzieli, że cała ta biomedyczna teoria chorób psychicznych to zamki postawione na piasku, ale leczą nadal według niej? Obecnie mówi się o tym, że depresja to wynik współdziałania uwarunkowań genetycznych, fizycznego stanu organizmu i stresujących wydarzeń życiowych. Aha - czyli nie wiemy, skąd się bierze, a w każdym razie nie powoduje jej jeden, konkretny czynnik. I tak samo rzecz się ma z innymi zaburzeniami psychicznymi. Mimo to teoria o “zaburzeniach równowagi chemicznej w mózgu” nadal jest powszechna - wystarczy przejrzeć internet. I mimo to nadal stosuje się leki SSRI.

Ok, to skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Skoro mamy takie skuteczne metody leczenia chorób psychicznych, to dlaczego chorych nie ubywa, a przybywa i to w zastraszającym tempie? Whitaker opowiada o amerykańskim przemyśle farmaceutycznym, badaniach zamiecionych pod dywan, skutkach zażywania leków psychotropowych oraz o produkcji chorych. Nic w sumie zaskakującego.

Przypomnieć wypada, iż Whithaker odnosi się praktycznie wyłącznie do sytuacji w Stanach Zjednoczonych, ale przecież sami widzimy, iż trend ten rozlewa się na wszystkie rozwinięte kraje, w tym Polskę. I jakkolwiek na pierwszy rzut oka zakrawa to na kolejną spiskową teorię dziejów, to rzeczowa argumentacja autora, poparta wynikami wieloma badań, a także opiniami psychiatrów sprawia, że przestajemy się lekceważąco uśmiechać. Ta książka była kontrowersyjna 14 lat temu, kiedy wydano ją po raz pierwszy, i pewnie wiele osób uznało ją za “niebezpieczną”, bo głoszącą herezję sprzeczną z mainstreamowym podejściem. Tylko że w ciągu tych lat pojawiły się kolejne badania, potwierdzające to, co opisuje autor. Nie chodzi więc o to, by teraz nawoływać do nieleczenia chorób psychicznych, tylko o to, że w psychofarmakoterapii odpowiednia byłaby daleko idąca ostrożność, gdy tymczasem psychiatrzy zapisują tabsy jak cukierki i po kampanii "oswajania" z problematyką chorób psychicznych nawołują do kolejnej kampanii edukacyjnej nt. metod leczenia stosowanych w psychiatrii.

Przeczytajcie sami, by sprawdzić, czy argumentacja Whitakera was przekona.

Współczesny mainstream mówi nam: depresja, CHAD i inne zaburzenia psychiczne to poważne i realne problemy zdrowotne, których nie można bagatelizować, stygmatyzować, czy przyklejać chorym łatkę “słabeuszy”. To samo tyczy się innych zaburzeń, nazywanych neuroróżnorodnością (autyzm, ADHD, wysokowrażliwość). Leczmy - a mamy już ku temu bardzo skuteczne środki! Ten sam...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli jeden z czołowych apologetów Kościoła, katolik i konserwatysta (były już) przyznaje, że “jest źle”, to znaczy, że naprawdę “jest źle”. Dlatego też chciałam tę książkę przeczytać - by dowiedzieć się, jak to wygląda z tego punktu widzenia… Autor analizuje m.in. przyczyny laicyzacji - przy czym o ile Terlikowski zastanawia się, czemu ona u nas występuje - ja z kolei zadaję sobie pytanie “czemu tak wolno”. Jak się okazuje ten trend dopiero się u nas rozpędza, w miarę jak starsze pokolenia, pamiętające jeszcze PRL i JPII zastępowane są młodymi, wychowanymi w zupełnie innej rzeczywistości. I przez rodziców wcale nie dających im dobrego przykładu jeśli chodzi o religijność.
Polski Kościół sam sobie na to zapracował. Zawsze też był przekonany, że my to jesteśmy inni, niż Europa i że jesteśmy tym ostatnim bastionem, ostoją tradycji i będziemy ewangelizować europejskich ateuszy…Teraz natomiast kurczowo trzyma się z góry upatrzonych pozycji i coraz bardziej odstaje od tego, co się dzieje w realnym świecie. Włączając w to nauczanie aktualnego papieża. I Terlikowski bardzo trafnie to diagnozuje.

Terlikowski przyznaje, że i do niego ta prawda dotarła późno - i z oporami. Ale dotarła. Szanuję takich ludzi - potrafiących zmienić zdanie, kiedy zmieniają się fakty. Potrafią spojrzeć obiektywnie i widzieć rzeczywistość taką, jaka ona jest (a nie jaką chciałoby się, by była). Nawet jeśli oznacza to przyznanie się do porażki. A nie negować fakty i kurczowo trzymać się błędnych tez, choćby się waliło i paliło. Oczywiście ci, którzy zachowują się tak, jak w ostatnim zdaniu - postrzegają teraz Terlikowskiego jako odstępcę i zdrajcę. A przecież publicysta nie krytykuje samej religii, tylko Kościół.

Jeśli jeden z czołowych apologetów Kościoła, katolik i konserwatysta (były już) przyznaje, że “jest źle”, to znaczy, że naprawdę “jest źle”. Dlatego też chciałam tę książkę przeczytać - by dowiedzieć się, jak to wygląda z tego punktu widzenia… Autor analizuje m.in. przyczyny laicyzacji - przy czym o ile Terlikowski zastanawia się, czemu ona u nas występuje - ja z kolei...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Mój największy problem z tą powieścią jest taki, że naczytałam się niej w bookmediach złych opinii i to wpłynęło na mój odbiór. Ciągle zastanawiałam się, czemu "Witaj, piękna" zasłużyła na aż taką krytykę (zwłaszcza w kontraście do wielu bardzo entuzjastycznych opinii, w tym znanych osób). Czy to ja czegoś nie widzę? Dlatego jej mankamentów szukałam trochę na siłę. Zła jestem z tego powodu. Oto nauczka, jak bardzo negatywne opinie potrafią skrzywić perspektywę. Bo to nie jest zła powieść - owszem, ma niedociągnięcia, postaci choć ciekawe, to zostały przez autorkę wtłoczone w pewien schemat. Dobrze by jej zrobiło, gdyby podkręcić jej dynamikę. Gdyby więcej się tu działo, a ograniczyć te introspekcje, które w zasadzie w miarę postępu stron dominują treść. Może to wywoływać znużenie i poczucie, że to już jest trochę takie bicie piany. Że za dużo wątków i problemów jak na jedną powieść? No ale takie jest życie - ono też nie czeka, aż sobie poukładamy jeden kłopot, żeby zwalić nam na łeb następny.

Zatem czytałam już współczesne powieści - też zachwalane - a które mnie rozczarowały. A Napolitano raczej zaskoczyła mnie pozytywnie, biorąc pod uwagę, że sięgnęłam po nią z opinią, że to nie jest literatura najwyższych lotów.

Mój największy problem z tą powieścią jest taki, że naczytałam się niej w bookmediach złych opinii i to wpłynęło na mój odbiór. Ciągle zastanawiałam się, czemu "Witaj, piękna" zasłużyła na aż taką krytykę (zwłaszcza w kontraście do wielu bardzo entuzjastycznych opinii, w tym znanych osób). Czy to ja czegoś nie widzę? Dlatego jej mankamentów szukałam trochę na siłę. Zła...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No nie za bardzo mi ta książka przypadła do gustu. Czas wolny - jeśli założymy, że wszyscy mieszkańcy PRL-owskiej Polski to byli mieszkańcy miast, ekstrawertycy i tzw. masy robotnicze. Jak dzieciństwo, to tylko na trzepaku, pod blokiem. Jakby wszyscy mieszkali w blokach. Poza tym czytając to, odnosi się wrażenie, że wszystko było zorganizowane i koniecznie w grupie, a Polacy nie spędzali czasu wolnego samodzielnie: pochody, czyny społeczne, konkursy, wczasy zorganizowane, kaowcy, kolonie, domy kultury, nawet autostop był ujęty w karby jakiejś struktury. Tak, te rzeczy faktycznie miały miejsce, ale ten obraz to pewnie tylko jakaś część prawdy. Dlaczego, jeśli mowa jest np. o wyjeździe w góry, to czytamy o imprezach na Krupówkach, a nic o tym, że jednak ludzie wędrowali po tych górach (i po górskich schroniskach)? Może camping? - ale tu też ludzie siedzieli sobie na głowie, jak wynika z książki. Kino, teatr, czytanie książek w tej pozycji nie istnieją (być może dlatego, że nie były to rozrywki masowe). Ale przecież czytelnictwo w PRl-u miało się całkiem nieźle.

Autor deklaruje, że opiera się "raczej na osobistych przeżyciach i wspomnieniach moich i moich rozmówców", ale ja tego w ogóle nie widziałam w tej narracji. Zabrakło mi tu bardziej indywidualnej perspektywy, anegdot, wspomnień, ciekawych opowieści. Autor bardziej powołuje się na jakieś oficjalne źródła, dane, rozpisuje się o jakichś komitetach, organizacjach - mocno to jest formalne, przypomina raczej jakiś nudny raport, a nie reportaż na ciekawy przecież temat (a dla mnie, nie lubiącej zbiorowych form i tłumów - brzmiało to mocno odstręczająco). Być może owe osobiste przeżycia bardziej zdecydowały o doborze tematów - j.w. - raczej dyskoteki, niż czytanie książek, albo opowiadanie o przyczepach kempingowych, a nie np. o szydełkowaniu. Brakuje też szerszego nakreślenia tła społeczno-obyczajowego. O PRL-u wszyscy wiemy, że było biednie i ponuro, ale jednak ludzie radzili sobie jak mogli - o czym świadczy m.in. ta książka. Nie świadczy to bynajmniej o tym, że "dawniej to było lepiej". Książka nie wyjaśnia czemu pewne rzeczy wyglądały tak, jak wyglądały - a jeśli już to te kwestie pojawiają się ledwie szczątkowo. Np. dopiero pod koniec pojawia się jakaś refleksja, że kobiety to de facto czasu wolnego nie miały, bo tyrały na dwóch etatach, a kilka godzin życia codziennie zajmowało im stanie w kolejkach (przypuszczam, że dla mężczyzny jest to kwestia marginalna). Tak samo nie wspomniano o ludziach na wsi - pewnie nie ma o czym wspominać, bo oni też wolnego od roboty nie mieli (a jak mieli, to spędzali go "na ławeczce"). Dzieci latające po podwórkach samopas, bo rodzice nie mieli dla nich ani czasu, ani się nimi de facto nie interesowali? W innym miejscu znowu autor konkluduje, że wielu ludzi po prostu się nudziło, bo nie umieli odpoczywać. Ale dlaczego? No nie jest to żadna nowina, dziś też nie umiemy odpoczywać, ale zgoła z innych powodów, niż były w PRL. Przyznaję, że mocno zawsze boli mnie takie podchodzenie do sprawy: "nie ma co robić, w tv nic nie ma, deszcz pada, nudzi mi się..." Ale książki do ręki nie weźmiesz, co? Mnie się nigdy nie nudziło, bo zawsze miałam co czytać - no, ale czytanie to też nawyk.

Przyznam, że kiedy wzięłam tę książkę do reki, też się ucieszyłam: "o będzie fajnie, powrót do czasów dzieciństwa". Ale nie, niewiele tu dla siebie znalazłam. Zastanawiam się więc, dla kogo jest ta pozycja? Starsze pokolenia, te które jeszcze pamiętają PRL, mogą potraktować ją wspomnieniowo, ale też mogą się w niej kompletnie nie odnaleźć - jak ja. Będzie to raczej podróż w przeszłość pod hasłem, że "dawne, wcale nie tak dobre czasy". Obrazek, jaki kreśli Przylipiak na pewno nie jest polukrowany i zromantyzowany. Młodsi z kolei powinni czytać ją ku nauce, jak dobrze dziś mają, ale też, że człowiek może żyć bez internetu, telefonu komórkowego, czy streamingu. Jednak obawiam się, że i jedni i drudzy zanudzą się tą lekturą. Trochę tę książkę ratują zdjęcia, które stanowią chyba połowę jej objętości.

Faktycznie, jak słusznie powiedział Jan Himilsbach: "Życie jest piękne. Niestety trzeba umieć z niego korzystać".

No nie za bardzo mi ta książka przypadła do gustu. Czas wolny - jeśli założymy, że wszyscy mieszkańcy PRL-owskiej Polski to byli mieszkańcy miast, ekstrawertycy i tzw. masy robotnicze. Jak dzieciństwo, to tylko na trzepaku, pod blokiem. Jakby wszyscy mieszkali w blokach. Poza tym czytając to, odnosi się wrażenie, że wszystko było zorganizowane i koniecznie w grupie, a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznaję, że bardzo ciekawa powieść. Niby fantastyka, a tak mocno zakorzeniona w rzeczywistości, m.in. przez fizykę, która tu rządzi. Może to być ciut meczące, bo tej fizyki jest dużo, może nawet za dużo - i to łącznie z fizyką kwantową. Ale totalnie rozwaliło mnie zakończenie, które było dla mnie niczym tragifarsa. Bardzo jestem ciekawa, co będzie w kolejnych częściach.

Przyznaję, że bardzo ciekawa powieść. Niby fantastyka, a tak mocno zakorzeniona w rzeczywistości, m.in. przez fizykę, która tu rządzi. Może to być ciut meczące, bo tej fizyki jest dużo, może nawet za dużo - i to łącznie z fizyką kwantową. Ale totalnie rozwaliło mnie zakończenie, które było dla mnie niczym tragifarsa. Bardzo jestem ciekawa, co będzie w kolejnych częściach.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trochę "siadła" chyba ta trzecia część. Tzn. cały czas dobrze się czyta, dużo się dzieje, ale pomysł na rozwiązanie tej całej intrygi jakoś tak... nie do końca mi zagrał.

Trochę "siadła" chyba ta trzecia część. Tzn. cały czas dobrze się czyta, dużo się dzieje, ale pomysł na rozwiązanie tej całej intrygi jakoś tak... nie do końca mi zagrał.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie podobała mi się. Książkę czyta się tak szybko, że przeczytałam ją w jeden wieczór, ale o czym to w zasadzie jest? Brak tu fabuły, bicie piany, histeryczne zachowanie bohaterki, a najgorsze to podważenie wszystkiego, co autorka napisała w Zabić drozda, który jest przecież pozycją już kultową i klasyczną. Końcówka była dla mnie mało zrozumiała, a przesłanie z niej płynące - nader mętne.

Nie podobała mi się. Książkę czyta się tak szybko, że przeczytałam ją w jeden wieczór, ale o czym to w zasadzie jest? Brak tu fabuły, bicie piany, histeryczne zachowanie bohaterki, a najgorsze to podważenie wszystkiego, co autorka napisała w Zabić drozda, który jest przecież pozycją już kultową i klasyczną. Końcówka była dla mnie mało zrozumiała, a przesłanie z niej płynące...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to