Baltazar i Blimunda José Saramago 7,4
ocenił(a) na 93 tyg. temu Przepiękna przypowieść o tym, że ludzka wola może wszystko – także sprawić, aby w 18. wieku w Portugalii wzbiła się w powietrze pierwsza maszyna latająca, właśnie nią napędzana….
Zarazem to pyszny obraz epoki, wspaniały fresk społeczny, nieco naturalistyczny i z elementami realizmu magicznego. Faktycznie noblowska to dla mnie literatura, a zarazem, co w niej bynajmniej nieczęste - progresywna.
„Opowiem, jak to wszystko się odbyło, o ile wpierw mnie ktoś też opowie, gdyż właśnie tylko w taki sposób, opowiadając sobie nawzajem, możemy dowiadywać się o rożnych rzeczach” – bardzo mi to zdanie przypadło do serca, to i jako pierwsze je cytuję, choć narrator na szczęście nie trzyma się niewolniczo tej zasady.
To książka wysokich lotów ku słońcu. Kto nie chce się wznieść, nie doświadcza poczucia odlotu – tak jak ja podczas lektury. A z reguły każdy wzlot odbywa się wbrew prawu i władzy – tu głównie Św. Inkwizycji, bo to ona tak naprawdę rządzi tamtym krajem, ku jego nieszczęściu…
„Jeśli zechcą się dowiedzieć, dzięki czemu maszyna szybuje w przestworzach, to przecież nie powiem im, że kule są wypełnione ludzką wolą, dla świętego Oficjum nie istnieje nic takiego jak wola, według nich istnieje tylko dusza, uznają więc, że więzimy chrześcijańskie dusze, uniemożliwiając im wstąpienie do raju” – i od razu wiemy, gdzie jesteśmy: w więzieniu i woli, i duszy.
Główni bohaterowie to Baltazar, bezręki dawny żołnierz, jego towarzyszka życia Blimunda, „czarownica” mająca wgląd w ludzkie dusze i ciała, oraz ksiądz-heretyk, który z ich pomocą buduje tę machinę. Jej napęd zbiera wśród ludzi właśnie Blimunda. A odnalezienie woli u człowieka wcale nie jest łatwe: „Gdzie jest ta wola, zupełnie jej nie widzę, same tylko żyły i kości, rozedrgana sieć nerwów, morze krwi, maziowate jedzenie w żołądku, ekskrementy”.
Znakomite są przejścia narracji od najwyższych sfer społecznych – wiele czasu spędzamy bowiem w komnatach króla Jana V, a nawet w jego głowie, czy królowej lub infantów. Częściej jednak częściej znajdujemy się, na szczęście, wśród tych maluczkich których jednym majątkiem jest to, co na własnym grzbiecie. Ci ostatni mają też tu głos częściej niż możni tego świata……
Niezwykły jest styl Autora – barokowo rozbuchany, niczym budowany wciąż latami przez Jana V monstrualny klasztor Mafra. Narracja jest ciągła, rozdzielona zazwyczaj tylko przecinkami, zdania wielokrotnie złożone, długie jak odległość do Portugalii, mowa zależna, niezależna i pozornie zależna całkowicie wymieszane, partie dialogowe niczym niewyodrębnione. Mózg uwielbia taka lekturę! Mój mozg..
W toku opowieści wszechwiedzący narratorzy zmieniają się – jeden z nich ma wiedzę całkiem dzisiejszą. Nie unika jednoznacznych ocen przeszłości i wykazuje spory progresywizm, np. „Upodobanie Portugalczyków do czerwieni i zieleni ma dawne tradycje i kiedy nastanie republika, taki właśnie będzie ich sztandar”.. Wiele tu także intertekstualnych „wrzutek”, niełatwych do odgadnięcia…
Szczególne wrażenie wywarły ma mnie częste, wybitnie opisane, dwoistości i przeciwieństwa, m.in. zestawienie sztucznego ptaka, który lekko niczym ludzka dusza wzbija się w przestworza z naszymi bohaterami na pokładzie z ciągniętym kilometrami wołami, końmi i ludźmi, ludźmi, końmi i wołami olbrzymim blokiem granitu, który ma uświetnić powstający klasztor – uniwersalne w swej wymowie dzieło pychy i megalomanii każdego niemal świeckiego czy duchownego władcy (wiecie dobrze, z którym to miejscem w Polsce mi się to od razu skojarzyło…)
Albo:
„Lizbona cuchnie, cuchnie zgnilizną, kadzidło nadaje jakiś sens temu smrodowi, zło tkwi w ciałach, nie w duszach, które są wonne”.
„Z ziemi unosi się cierpki zapach stokrotek, tak zapewne pachniał świat w pierwszym dniu istnienia, nim Bóg stworzył różę”.
Lub:
„Ciekawe, dlaczego starzy zawsze milkną w chwilach, kiedy powinni dalej mówić, dlatego właśnie młodzi muszą się uczyć wszystkiego od początku”.
„Może to i racja, że przez usta dziecka przemawia prawda, lecz żeby ją wypowiedzieć, musi najpierw dorosnąć, a wówczas już zaczyna kłamać”.
Albo też:
„Musisz wiedzieć, moja córko, że mężczyźni są zawsze brutalni pierwszej nocy, później zresztą też, lecz ta pierwsza jest najgorsza, wprawdzie zapewniają, że będą bardzo uważać i nic nie będzie bolało, ale później, niech Bóg broni, nie wiem, co się zaczyna z nimi dziać, ale sapią i warczą jak za przeproszeniem jakieś buldogi, a nam, niebogom, nie zostaje nic innego, jak znosić cierpliwie te ich ataki, póki nie dopną swego, zdarza się wszakże, że nie udaje się im za pierwszym razem, lecz nie należy się wówczas śmiać, gdyż poczytują to sobie za najgorszą obrazę, najlepiej udać, że się nic nie zauważyło, bo jeśli nie pierwszej, to na pewno drugiej lub trzeciej nocy im się uda, a więc tak czy inaczej ból nas nie ominie”.
„Znów jakiś mężczyzna stuka do drzwi, wchodzi, wszystko odbywa się bez słowa, cena jest znana, on rozpina spodnie, ona podnosi spódnicę, niebawem on jęknie z rozkoszy, ona nie musi udawać, są przecież ludźmi poważnymi”.
Generalnie zmysłowość bijąca z tej książki jest zupełnie niespotykana. Wspaniały np. jest opis procesji biczowników idących przez Lizbonę, prawidłowo rozszyfrowany jako typowa „czynność zastępcza”, także dla kobiet obserwujących przemarsz mężczyzn z okien: „Jeśli kobietom z ulicy bądź jej samej wyda się, że męskiemu ramieniu zabrakło wigoru albo że smagnięcie było z tych, co nie tną skóry i nie zostawiają krwawych pręg widocznych z okna, wówczas podnoszą chóralną wrzawę i krzycząc gorączkowo jak opętane, domagają się silniejszych chlaśnięć, chcą słyszeć trzask biczów i żeby popłynęła krew, tak jak płynęła z ran Zbawiciela, a jednocześnie całe pulsują pod spódnicami, rozchylając i zaciskając uda w rytm rosnącego podniecenia (…). Bóg nie ma z tym nic wspólnego , bo chodzi tu wyłącznie o akt płciowy i najprawdopodobniej obydwa spazmy rozkoszy - w oknie i na dole – następują w tym samym czasie„.
Całość daje zachwycający efekt, zwłaszcza w połączeniu ze wszechobecną ostrą ironią Autora. A także – autoironią, np.: „Co powiedzieć o (...) tym okazałym Mulacie z wyspy Caparica, który nazywa się Manuel Mateusz, ale nie jest żadnym krewnym Siedmiu Słońc, ma on przydomek Saramago, ale kto go tam wie, kim byli jego przodkowie, jest sławnym czarownikiem i właśnie za to został skazany”.
I jak to u Saramago, narrator, konkretnie jeden z nich, nieustannie wadzi się z Bogiem….
„Bóg przecież też nigdy się nie uśmiecha, już on tam wie dlaczego, niewykluczone że wstyd mu z powodu świata, który stworzył”.
„Ile wysiłku trzeba na to, by okiełznąć siły przyrody, bo gdyby to były siły boskie, wystarczyłoby zwrócić się do Pana Boga z prośbą, Daj spokój, przestań już dąć, wstrząsać, podpalać i zalewać, przestań zsyłać zarazy i bandytów na drogi, i jeśli to nie byłby bóg zła, z pewnością usłuchałby tych próśb”.
„Nie zapominajcie, że Piłat pytając Chrystusa o prawdę, nie oczekiwał bynajmniej odpowiedzi, a i Zbawiciel mu jej nie dał”.
„Tamto bowiem bezcielesne zapłodnienie, o którym się tyle mówi, zdarzyło się tylko raz, żeby ludzie się przekonali, że Bóg, jeśli zechce, może się obejść bez mężczyzn, choć nie bez kobiet”.
„Nigdzie, nikt tego nie napisał, ja twierdzę, że Bóg nie ma lewej ręki, gdyż po jego prawicy, po prawicy, zasiadają wybrańcy, a nigdy się nie wspomina o jego lewicy, ani Pismo Święte, ani Doktorowie Kościoła, po lewicy Boga nikt nie zasiada, jest tam pustka, nicość, nieobecność, a więc Bóg jest jednoręki. Ksiądz głęboko odetchnął i zakończył: Brak mu lewej ręki”.
„A jest to, proszę państwa, jedyny prawdziwy Święty Całun, jaki istnieje w chrześcijańskim świecie, podobnie jak wszystkie inne są prawdziwe (…),ale ponieważ jesteśmy w Portugalii, ten jest najprawdziwszy ze wszystkich i naprawdę jedyny”.
„Za wszelkie wybryki należy umartwiać duszę, aby ciało mogło udawać, że żałuje”.
„Inkwizycja przy każdej okazji zarzuca na świat sieci, które zawsze zapełniają, i w ten szczególny sposób stosuje się do nauki Chrystusa, który polecił Piotrowi, aby stał się rybakiem łowiącym ludzi”.
O królu i królowej czytamy rzeczy takie, jak się miały, a nie jak ględzą o nich w bajkach:
„Na dworze królewskim, tak w pałacu, jak i poza nim, zaczyna się już szeptać, że królowa jest bezpłodna, baczy się jednak pilnie, by podobne insynuacje nie dostały się do uszu i na języki donosicieli. Oczywiście nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, że to może być wina króla, po pierwsze dlatego, że bezpłodność nie jest męską, lecz niewieścią dolegliwością, i z tego też powodu kobiety tak często są porzucane, a po wtóre, w razie potrzeby zawsze można przedstawić dowody rzeczowe, jako że w całym królestwie pełno jest spłodzonych przez króla bękartów, ot, choćby teraz cała ich procesja ciągnie przez plac”.
„Lecz ani wytrwałość króla, który dwa razy w tygodniu, jeżeli nie zaistnieją przeszkody natury religijnej lub fizjologicznej, z werwą spełnia swoją królewską i małżeńską powinność, ani też cierpliwość i pokora królowej, która nie ogranicza się do modłów, ale za każdym razem, gdy król opuszcza ją i małżeńskie łoże, skazuje się na całkowity bezruch, by nie uronić życiodajnych płynów, skąpych z jej strony, zarówno z braku czasu i bodźców, jak też z racji bogobojnej wstrzemięźliwości, natomiast obfitych ze strony króla, czego zresztą można się spodziewać po mężczyźnie, który nie skończył jeszcze dwudziestu dwu lat, jednak wszystko na nic, gdyż do dziś łono Jej Królewskiej Mości Marii Anny nie zdołało się zaokrąglić”.
„Zarówno król, jak i królowa mają na sobie długie, sięgające ziemi koszule, monarsza ledwie muska podłogę haftowanym rąbkiem, królowej zaś jest o dobrą piędź dłuższa, chodzi bowiem o to, żeby nawet czubek stopy nie wystawał, nawet najmniejszy palec, byłaby to doprawdy wielka nieprzyzwoitość”.
„W noce, kiedy przychodzi król, pluskwy zaczynają później dawać się we znaki, a to z powodu wstrząsów materaca, są to bowiem stworzenia lubiące spokój i ludzi pogrążonych we śnie. Tam, w łożu króla, też czekają na swoją porcję krwi, która dla nich nie jest ani lepsza, ani gorsza niż reszty lizbończyków, jest im obojętne, czy jest błękitna, czy też w kolorze naturalnym”.
„Król bardzo lubił być królem, królowa wszakże nie była całkiem pewna, czy lubi być tym, kim jest, gdyż została wychowana wyłącznie na królową, nie mogła zatem wybrać i powiedzieć, najbardziej podoba mi się być królową”.
„Od tylu lat zabijamy się nawzajem, może zatem dobrym wyjściem z sytuacji byłoby stale żenić naszych z tamtymi, wtedy mielibyśmy co najwyżej wojny małżeńskie, które są nie do uniknięcia”.
„A więc, jeśli umrze mój brat, pobierzemy się. (…) Oby umarł, chcę bowiem zostać królem i spać z Waszą Królewską Mością, już mi się znudziło być infantem. Mnie też już się znudziło być królową, a nie mogę być niczym innym, tak czy owak modlę się o zdrowie dla mojego męża i oby drugi nie był gorszy. A zatem Wasza Królewska Mość przypuszcza, że byłbym gorszym mężem niż mój brat. Wszyscy mężczyźni są źli, każdy na swój sposób, ta sceptyczna i mądra uwaga położyła kres rozmowie w pałacu, pierwszej z wielu”.
„W wypadku króla skromność należałoby poczytywać raczej za wadę”.
Przeciwstawione jest temu życie zwykłych ludzi, budowniczych Mafry.
„Zwykle co roku trochę ludzi umiera z tej przyczyny, że przez całe życie za dużo jedli (...) Ale nie brak i takich, którzy umierają z większą łatwością, a to dlatego że zawsze nie dojadali”.
„Człowiek musi umieć zarobić na chleb zawsze i wszędzie, ale jeśli ten chleb nie jest również strawą dla duszy, to zaspokaja tylko ciało, dusza zaś cierpi”.
„Wiedzieli bowiem dobrze, że dzisiejszy chleb nie zabije ani wczorajszego, ani tym bardziej jutrzejszego głodu”.
„Sto lat oczekiwania nie jest przecież nadmierną męką dla kogoś, kogo czeka życie wieczne”.
„Największa mądrość życiowa polega właśnie na obojętnym przyjmowaniu tego, co zsyłają niebiosa, słońce czy deszcz, byleby nie w nadmiarze, ale nawet i wtedy, bo przecież ani w czasie potopu nie zginęli wszyscy ludzie, ani nie było jeszcze takiej suszy, żeby nie przetrwała choćby jedna trawka lub nadzieja na jej odnalezienie”.
„Ludzie bowiem to anioły bez skrzydeł, i to jest właśnie takie piękne, urodzić się bez skrzydeł i wyhodować je sobie”.
„Trudno sobie wyobrazić, co by z nami było, gdyby nie sny”.
”Podczas procesów, skoro już nijak nie da się ich uniknąć, należy się uciekać do zwykle stosowanych metod, do matactw, oszukaństwa, apelacji, owijania w bawełnę, żeby jak najpóźniej wygrał ten, który po sprawiedliwości powinien wygrać od razu, i żeby jak najpóźniej przegrał ten, który powinien przegrać na samym początku”.
Rzecz oceniam tak samo wysoko, jak wybitne "Miasto ślepców". Lubie Autorów, którzy przystawiają ludzkości zwierciadło, dobrze jak czasem lekko krzywe.
PS I tylko ta okładka kompletnie pozbawiona związku z treścią tej poważnej książki i buduarowe romansidło sugerująca….