Cukry Dorota Kotas 7,2
ocenił(a) na 211 tyg. temu Książka jest reklamowana jako możliwość wejścia do głowy osoby ze spektrum. Niestety, ale moim zdaniem opis wprowadza w błąd. O neuroatypowości jest tu tyle co kot napłakał, w zasadzie jeśli wiesz o autyzmie cokolwiek to niczego nowego się nie dowiesz. No, autorka pisze jak to nie umie w kontakty z ludźmi, nie wie jak ma się zachować w sytuacjach społecznych, nie wyłapuje sugestii w zdaniach, boi się patrzeć ludziom w oczy i nie lubi zmian. Ale to nie jest w żaden sposób rozwinięte, nic więcej nie jest dane nam się dowiedzieć.
Dużo więcej czasu autorka poświęciła na opowiedzenie swojego dzieciństwa, głównie krzywd wyrządzonych jej przez rodzinę. Na 50 sposobów opisuje jak żyły z matką razem jak pies z kotem: jak ta ją terroryzowała psychicznie i nie przepuściła żadnej okazji by zasugerować, że córka jest nienormalna. W zasadzie Dorota punktuje jak to całe jej środowisko ją odrzucało - tata też był jakiś dziwny i nie czytał książek (skandal!),do tego sympatyzował z ruchem antyszczepionkowym, babcia jako religijna dewotka widziała w niej szatana po coming outcie. Innych dzieciaków nie lubiła, jej przyjaciółmi były książki i zwierzaki, a zamiast bawić się na podwórku wolała oglądać telenowelę.
Może i mogła to być ciekawa historia o dziewczynie niewpisującej się w narzucone, ciasne ramy małomiasteczkowej nieprzyjaznej społeczności, która w końcu znajduje swoje miejsce w świecie u boku ukochanej osoby, w mieście gdzie czytanie książek, bycie wegetarianką, lesbijką i ateistką nikogo nie dziwi. Ale nie jest. Nie jest, bo to już było, zrobione sto razy lepiej.
Tutaj wszystko jest porozrzucane, wielokrotnie przemielone, a jak autorka akurat nie opisuje jak darli z rodziną koty, to dostajemy randomowe TMI. 3 strony opisu jej byłego domu wynajmowanego przez jakąś staruszkę, szczegółowy opis jej obecnego mieszkania i toaletki oraz autobusu, kilka stron o „M jak miłość”, anegdotę ze sprzedaniem łóżka wrednej współlokatorki albo jakieś inne losowe fakty z jej życia: jaki ma kolor roweru (niebieski),jakie lubi meble (stare),lubi udawać gotujące się mleko, lubi naleśniki, jak dostała od dziewczyny szlifierkę mimośrodową i jakie to super, jak jej sąsiadka przeprowadziła się do Norwegii, aby tam sprzedawać swoją ceramikę, jak bardziej czuje się sarną albo pudlem niż człowiekiem, jak spaliła wersalkę, żeby pozbyć się duchów z domu, jak to lubi różowe naklejki, jak mogłaby zamienić swój pokój na chlew z dzikiem, że ma kota na punkcie zwierzaków, jak podczas jogi wpadł jej do głowy pomysł na pierwszą książkę i jak nie lubi kościoła. I tak w kółko.
Ja po prostu nic z tej książki nie wyniosłam, ma jakieś 160 stron, a męczyłam ją prawie 2 tygodnie, bo kompletnie mnie nie zainteresowała ani treścią, ani stylem, ani zupełnie niczym, straciłam czas. Nie jest to oryginalne, na pewno nie zabawne ani w sumie żadne.
W dodatku trochę przestałam brać autorkę na poważnie, bo gdzieś w połowie Dorota przyznaje, że ma skłonność do mocnego koloryzowania różnych zdarzeń, a czasami nawet całkowicie zmyśla jakieś wspomnienia i już zapomina co się wydarzyło naprawdę, a co nie. I faktycznie, w kilku momentach książka jest sprzeczna, niespójna albo mało wiarygodna. Ale nie w intrygujący sposób - opis sugeruje jakąś zabawną, szaloną przygodę - igloo, Jezus, koty i nie wiadomo co jeszcze. Nie, to wszystko jest drętwe, nużące i dość szybko zaczyna irytować
Cieszę się, że autorce udało się poprawić komfort swojego życia i spaść na cztery łapy, jednak więcej pozytywów nie widzę. W dodatku to moja trzecia książka z Wydawnictwa Cyranka i trzeci kolosalny zawód, utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie jest literatura dla mnie.
Miało być o autyzmie, a czuję się jakbym kupiła kota w worku.