Książka piłkarska więc trzymajmy się tej poetki.
Przejmujesz piłkę, mijasz jednego i drugiego rywala, pędzisz na bramkę. Piłka odbija ci się przypadkowo od nogi, tracisz na chwilę równowagę ale odzyskujesz i suniesz dalej. Przed tobą tylko bramkarz. Przerzucasz nad nim piłkę i obiegasz z lewej. Pusta bramka, wystarczy tylko skierować piłkę do siatki, tłumy szaleją, kibice wstają w radosnym oczekiwaniu. Robisz zamach i wywalasz piłkę dwa metry nad poprzeczką prosto w siódmy rząd trybun.
Taka dla mnie jest ta książka.
Zaczyna się dość ciekawie, akcja rozwija się obiecująco. Narracja sunie z mniejszymi lub większymi potknięciami, aż tu nagle autor mówi jak Marian Dziędziel w "Weselu" Smarzowskiego: "Koniec wesela, wszyscy wypier......"
Misternie budowane wątki zamykane są byle jak i na kolanie, a część z nich wcale.
Cały całkiem przyzwoity efekt na końcu szlag trafił.
Tomasz Łapiński ma niezwykły dar. Snuje opowieści w sposób nienachalnie błyskotliwy. Tka ze słów koronkę, w której niczego nie jest za dużo, niczego nie jest za mało. Może to nadużycie, ale podoba mi się przestrzeń, którą autor zostawia — m.in. to coś urzekło mnie w McCarthym. Poprzednia książka “Szmata” wciągnęła mnie totalnie. Podobnie jest i tym razem. “Z pamięci” to osobiste spojrzenie na wydarzenia i ludzi z boiska. Spojrzenie, które mnie odpowiada najbardziej: przez pryzmat ludzki, z wynikiem jako zbiorem cyfr na dalszym planie. Patrzę na to, jak na opowieść o ludziach. Łapiński niczym archeolog szczoteczką odkrywa kolejne warstwy emocji. Mimo że niektóre zdarzenia pamiętam z trybun lub z piłkarskich gazet (odkładanych niczym skarby przez panią w lokalnym kiosku),nie traktuję tego jako pozycji stricte piłkarskiej. Dla mnie futbol jest tu tłem.
Celowo niewiele wspominam o wywiadzie w drugiej części książki. Poza kilkoma ciekawymi odpowiedziami, znajdującymi się trochę jakby obok, sama forma jest mocno naciągana, a pytania momentami sprowadzają się w mojej opinii do szukania kwadratowych jaj.