Bogowie tanga Carolina de Robertis 7,4
ocenił(a) na 846 tyg. temu Opowieść taka, jaką lubię najbardziej: indywidualny los bohatera wpisany w szersze tło – historyczne, społeczne, kulturalne. Śledzimy metamorfozę Ledy w Dantego wraz z przemianami dokonującymi się wokół niej/niego. Katalizatorem procesów zachodzących w świecie przedstawionym przez Carolinę De Robertis jest tango. To ono według niej odegrało rewolucyjną rolę zarówno w życiu siedemnastoletniej imigrantki włoskiej w Buenos Aires, jak i w obyczajowości pierwszych dekad XX wieku nie tylko Argentyny i Urugwaju – gdzie tango się narodziło – ale pośrednio – dzięki jego adaptacjom paryskim – także po naszej stronie Atlantyku. Można powiedzieć, że inne rewolucje tego czasu szybko się wyczerpały, przekształcając się w wyjątkowo opresyjne reżimy, tylko tango zachowało swój wyzwoleńczy potencjał, aż dokonało swojego dzieła. Nic dziwnego więc, że znalazło się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Główną ilustracją tezy o rewolucyjności tanga jest historia Ledy-Dantego, osoby, która ulegając jego mocy, dokonała szeregu transgresji na drodze od dziewczyny respektującej niemal w pełni patriarchalną obyczajowość Kampanii sprzed I wojny światowej po istotę coraz bardziej akceptującą swoją ambiwalencję pod względem własnej seksualności, realizującą się wbrew oporowi społecznemu w męskich rolach – i zawodowo, i w życiu erotycznym. Oczywiście, już nastoletnia Leda miała w sobie wyraźne zadatki na bojowniczkę o inny – lepszy z jej punktu widzenia – świat: po pierwsze dość wcześnie zyskała świadomość, że każdy człowiek stoi przed wyborem obejmującym rozległe spectrum możliwości. Jego granice były wyznaczone – z jednej strony – przez reprymendę matki „Zachowuj się!”, a z drugiej – przez wezwanie jej kuzynki i jednocześnie najbliższej przyjaciółki, Cory: „Chodź, chodź, co z tego, że zamoczysz suknię”. Po wtóre Leda została wybranką bogów tanga za sprawą swojej muzykalności i wrodzonej pasji do gry na skrzypcach, które przywiozła ze sobą z Włoch. Jednym z tematów powieści jest też owa muzykalność, pojmowana jako rodzaj głębszego wtajemniczenia w to wszystko, co drzemie w rzeczywistości wokół nas.
Powieść Caroliny De Robertis ma swój oddech epicki – jeśli historia Ledy-Dantego stanowi główny jej nurt narracyjny, to dość regularnie jest on zasilany krótszymi i dłuższymi dopływami, czyli historiami innych – czasami zupełnie epizodycznych – bohaterów. Dzięki nim składa się ona na barwny fresk z dziejów Włoch z przełomu XIX i XX stulecia i emigracji włoskiej do Ameryki Południowej, wraz z fascynującym portretem Buenos Aires, przerażającym i uwodzącym zarazem, o dużych zasobach mitotwórczych, co nie jest bez znaczenia, bo każda rewolucja potrzebuje swojej mitologii – także rewolucja tanga. Specjalne miejsce w tym historycznym fresku zajmuje właśnie ona – poznajemy jej dzieje właściwie od jej pierwszych ognisk zapalnych usytuowanych w domach publicznych i na podwórkach nędznych czynszówek, po triumfalny pochód przez coraz bardziej eleganckie restauracje i kabarety przede wszystkim w stolicy Argentyny, ale też – na zasadzie dochodzących ech – w urugwajskim Montevideo i miastach europejskich. Poznajemy też prekursorów rewolucji – choćby ślepego Nestora, który pamiętał jeszcze czasy Garibaldiego – ale też rewolucjonistów ze zdobywczej już fazy tej artystycznej zawieruchy – w pierwszym rzędzie członkowie zespołu grającego pod kierownictwem El Negro. Powieść w jakimś sensie jest hołdem złożonym takim artystom jak on sam – bezkompromisowym pod względem muzycznych wymagań wobec siebie i innych, ale i otwartym na zmiany, gotowym nawet na ofiarę z życia w imię wielkiej sztuki i związanej z nią wolności.
Od Caroliny De Robertis dowiadujemy się, że Wezuwiusz do momentu wybuchu uważany był powszechnie za zwykłą górę. Mamy tutaj do czynienia z analogią wobec losów głównej bohaterki / głównego bohatera. Kto by dostrzegł z zwykłej dziewczynie z Kampanii uczestnika przyszłej rewolucji artystycznej i obyczajowej mającej światowy zasięg? W powieści Wezuwiusz jest więc symbolem czających się w nas możliwości – jakiejś naszej ludzkiej nieobliczalności. Dobrze sobie zdać sprawę z erupcyjnego charakteru naszej kondycji – oczywiście, erupcja wulkanu ma to do siebie, że mimo swojej widowiskowości niesie zniszczenie – starożytnym Pompejom przyniosła wręcz zagładę, o czym Leda lubiła rozmawiać z Corą. I to jest chyba ostatnia konstatacja, do jakiej skłania lektura Bogów tanga. Można się nawet zastanawiać, czy jej poważne potraktowanie nie wymaga od czytelnika, aby na historię Ledy-Dantego spojrzał znacznie mniej optymistycznie.