Jutro przypłynie królowa Maciej Wasielewski 7,1
ocenił(a) na 72 tyg. temu „Jutro przypłynie królowa” to krótki reportaż opisujący Pitcairn, wysepkę na Oceanie Spokojnym leżącą kilkanaście tysięcy kilometrów od Londynu. To właśnie tam w 1790 roku przypłynął brytyjski okręt Bounty, a buntownicy założyli niewielką osadę. Obecnie na wyspie mieszka kilkadziesiąt osób, a kontakt ze światem odbywa się poprzez statek, który przypływa kilka razy w roku. To na Pitcairn rozegrał się dramat, który trwał wiele lat. Na wyspie zamieszkuje zamknięta społeczność, traktująca wszystkie osoby z zewnątrz jako obcych. Autor udając antropologa, wyruszył, aby odkryć tajemnice tej społeczności. Wasilewski w bardzo ciekawy sposób przedstawia czytelnikowi wydarzenia sprzed lat, gdy młode kobiety, uciekając z wyspy, oskarżyły męską część populacji o gwałt. Ciekawostką jest to, że mieszkańcy wyspy żyją w formie komuny już od czasów, gdy zamieszkali tam buntownicy wraz z porwanymi kobietami z Tahiti. Przez lata ta zamknięta społeczność rządziła się prawem silniejszego, co doprowadziło do całkowitego wypaczenia wartości społecznych, skutkując gwałtami na młodych dziewczynkach, których dopuszczali się dorośli mieszkańcy wyspy. Najbardziej przerażające jest to, że na to było społeczne przyzwolenie.
Afera wybuchła w 2004 roku na skutek oskarżeń kilku kobiet, które uciekły z wyspy do Nowej Zelandii. Ze światowych danych statystycznych wynika, że mniej niż 5% mężczyzn na świecie ma skłonności pedofilskie, podczas gdy na Wyspie Pitcairn aż 30% mężczyzn je ma. Ten przestępczy proceder był akceptowany, a same ofiary broniły swoich oprawców. Często ich ofiary miały jedynie kilkanaście lat, a gwałcicielami byli wujkowie czy dziadkowie. W książce znajduje się wiele opisów od których jeżą się włosy na głowie. Młode dziewczynki uciekały i kryły się przed swoimi oprawcami. Jednak na wyspie o wielkości 4,5 km2 ciężko jest się dobrze ukryć, więc prędzej czy później stawały się ofiarami dorosłych mężczyzn. Wyspa Pitcairn, przedstawiana jako tropikalny raj, okazała się dla młodych kobiet przez lata piekłem. Sami sprawcy nie zostali prawie ukarani, a na wyspie zbudowano im więzienie, które sami więźniowie nazywali „hotelem”.
Reportaż jest naprawdę trudny. Autor nie wzbrania się przed makabrycznymi opisami, które oddziałują na czytelnika. Wasilewski również przyznaje, że wszystkie informacje zawarte w książce mają potwierdzenie w zebranej dokumentacji. Po przeczytaniu tego reportażu słowo „piekło” nabiera nowego znaczenia. Jest to bardzo ważny reportaż, jednak polecam go raczej osobom o mocnych nerwach.