-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1156
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać409
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2024-05-14
2024-05-08
Również i tym razem pochłonęłam te „Opowieści niesamowite” w szybkim tempie. W tym przypadku jednak byłam szczerze zainteresowana treścią i przywitałam koniec z lekkim żalem. Te wszystkie rosyjskie opowiadania mają jedną wspólną cechę: są literacko bardzo przystępne dla czytelnika. Wprost się płynie przez te pomysłowo napisane opowieści. W dodatku dostajemy praktycznie same XIX wieczne sławy. Kto nie zna Gogola, Puszkina, Dostojewskiego czy Tołstoja? W tej książce czytelnik będzie miał okazję zapoznać się z ich krótszymi formami.
Miałam kilku faworytów, ale na ogół wszystkie opowieści posiadały w sobie coś magnetycznego. Oczywiście jako fan horroru interesował mnie szczególnie ten aspekt i tu muszę przyznać, że nie zostałam na tym polu rozczarowana. Co za atmosfera, co za pomysłowość. Dla mnie była nawet inspirująca, gdyż do głowy przychodziło mi mnóstwo pomysłów do własnych opowiadań, które chciałabym przenieść na papier.
Nie należy też zapomnieć o świetnie napisanym wstępie René Śliwowskiego i posłowiu Macieja Płazy, które zostawiłam sobie na sam koniec. Poświęcono też znacznie więcej miejsca na autorów opowiadań, nie ograniczając się jedynie do skromnych wpisów przed danym opowiadaniem. Ogólnie jest to bardzo udany zbiór, którego można polecić nie tylko samym miłośnikom literatury rosyjskiej.
Również i tym razem pochłonęłam te „Opowieści niesamowite” w szybkim tempie. W tym przypadku jednak byłam szczerze zainteresowana treścią i przywitałam koniec z lekkim żalem. Te wszystkie rosyjskie opowiadania mają jedną wspólną cechę: są literacko bardzo przystępne dla czytelnika. Wprost się płynie przez te pomysłowo napisane opowieści. W dodatku dostajemy praktycznie same...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-04
Po tym wzruszającym poświęceniu Gina, zabawa się dla Luffy’ego skończyła. Walka z Donem Kriegem weszła w poważniejszą fazę i to właśnie niej poświęcono połowę mangi. Pozornie jest to nierówna walka, gdyż Don Krieg nie robi sobie wiele z honoru w trakcie walki i wykorzystuje różne sztuczki i podstępy. Można się z tego powodu denerwować, ale nie należy zapomnieć, że jest to starcie piratów, a w nim są wszystkie chwyty dozwolone. Zeff otwarcie podziwia determinację Luffy’ego i jego brak strachu przed ewentualną śmiercią. Według niego jest to także broń, która może zadecydować o zwycięstwie.
Strach przed śmiercią często nas hamuje przed pewnymi czynnościami. Może ono nam uratować skórę, albo sparaliżować. Wiara w zwycięstwo czy sukces może ulec zachwianiu, gdy zaczynamy się bać o siebie. Luffy’emu niestraszne są eksplodujące włócznie, ostre kołki, kolczaste peleryny, trujący gaz, miotacz ognia, bomby, metalowa siatka czy walka na otwartym morzu. Bez względu na to, jakim arsenałem go Don Krieg zaatakuje, wiara Luffy’ego w zwycięstwo pozostaje nadal silna. Podobną determinację przejawia w walkach Zoro, który nauczył się po śmierci swojej silnej przyjaciółki, że życie można stracić w różnych okolicznościach, więc nie ma sensu się tym przejmować. Sanji zdaje się nie rozumieć postawy tych osób, ale gdzieś w głębi siebie żywi do nich podziw. Pewnie dlatego zanurkował i uratował Luffy’ego, którego ledwo znał. Jego dołączenie do załogi było więc zwykłą formalnością, a jego pożegnanie Zeffem i innymi kucharzami z restauracji Baratie było naprawdę bardzo wzruszające… na ten szorstki i męski sposób. Ogólnie udała się ta przygoda, choć szkoda, że poboczne postacie się tak mało zaangażowały w walkę.
W każdym razie sprawa się rozwiązała, i teraz można się skupić na Nami, która jak wiemy, ukradła statek i zostawiła załogę w wirze chaosu. To było oczywiste dla Luffy’ego, że chce odzyskać nie tylko Going Merry, ale także nawigatora. Jednak terytorium, do którego zmierza, jest niebezpieczne.
W drodze ku nowej przygodzie poznajemy powierzchowny zarys geografii, polityki i rozkładu sił świata przedstawionego. Już w poprzednich tomach wyjaśniono, że nieznaną z nazwy planetę podzielono na cztery oceany: North Blue, South Blue, West Blue oraz East Blue, z którego pochodzą protagoniści. East Blue jest najspokojniejszą częścią świata, w której nie ma wiele silnych jednostek. Od północy do południa glob oplata niczym pierścień czerwony kontynent o nazwie Red Line. Prostopadle zaś ciągnie się korytarz wodny Grand Line. Red Line i Grand Line dzielą wyraźnie cztery oceany i krzyżują się w dwóch miejscach.
Gdzieś na terenie Grand Line znajduje się One Piece, a ponieważ ta wiedza jest wszystkim znana, kręci się tam mnóstwo silnych jednostek czy ugrupowań. Są to oczywiście piraci, ale także marynarka wojenna, która ich ściga i zwalcza. Marynarka jest siłą militarną Globalnego Rządu, a ten z kolei jest polityczną organizacją, która zarządza królestwami. Istnieje także siódemka bardzo silnych piratów, którzy są ich sprzymierzeńcami. Nazywa się ich siedmioma królewskimi wojownikami mórz, do których należy najlepszy szermierz na świecie Mihawk czy Jimbe. Nie są oni ścigani i cieszą się pewnymi swobodami. Jednak muszą od czasu do czasu wykonywać rządowe rozkazy. Zarówno wojownicy mórz, jak i marynarka wojenna są częścią trzech największych potęg na tym świecie.
Jest to więc bardzo oryginalny i barwny świat, którego autor odkrywa powoli i umiejętnie w swojej mandze. W SBS z tego tomu wyjaśniono też w postaci małej ściągi strukturę i hierarchię marynarki wojennej, która się w przyszłych tomach z pewnością przyda. Ogólnie był to ciekawy tom, który obfitował w wiele nowych informacji i wprowadził też nieznane postacie z otoczenia Nami, ale wrócę do tego zagadnienia w opinii do następnego tomu.
Po tym wzruszającym poświęceniu Gina, zabawa się dla Luffy’ego skończyła. Walka z Donem Kriegem weszła w poważniejszą fazę i to właśnie niej poświęcono połowę mangi. Pozornie jest to nierówna walka, gdyż Don Krieg nie robi sobie wiele z honoru w trakcie walki i wykorzystuje różne sztuczki i podstępy. Można się z tego powodu denerwować, ale nie należy zapomnieć, że jest to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-27
Często słyszy się wyrażenie, że książka „chwyta za gardło”. To skromnie wydanie miażdży praktycznie całe ciało. Poznajemy w nim wspomnienia człowieka, który cudem przeżył rzeź… wspomnienia, które ujrzały światło dzienne, choć wbrew wszystkiemu nie powinny.
Wola była moją pierwszą przystanią w momencie, gdy zaczęłam podróżować na własną rękę do Warszawy i ogólnie pozytywnie wspominam ten spokojny region. Było piękne lato, gdy objeżdżałam tereny w poszukiwaniu pracy. Trudno sobie wyobrazić, że w sierpniu 1944 doszło tam do ogromnej eksterminacji ludności cywilnej. Mało się wspomina o tym mrocznym rozdziale w historii. Tysiące mieszkańców tego osiedla zostało przez niemieckich żołnierzy i policję rozstrzelonych, a autor znalazł się w samym środku tej ogromnej egzekucji. Zachował życie tylko dlatego, bo potrzebowano kogoś do… pracy fizycznej. W wyniku tego niezwykłego przypadku został wraz z grupką innych mężczyzn wcielonych do utworzonego na tę potrzebę Verbrennungskommando. Owo komando zajmowało się ograbieniem zmarłych, sprzątaniem barykad i… przede wszystkim wypalaniem dowodów niemieckich zbrodni.
Trudno opisać o wpływie, jaki wywarło na mnie to niezwykłe świadectwo. Rzadko widzimy taki punkt widzenia, gdy myślimy o wydarzeniach w trakcie powstania warszawskiego. Nie wiemy dokładnie, co dokładnie robili agresorzy po drugiej strony barykady. Ten mały skrawek dawnej Woli, którego widzimy oczami autora, do złudzenia przypominał krajobraz po strasznym kataklizmie. Wędrujemy wraz z nim po znanych i mniej znanych ulicach, a tej wycieczki w upalnym skwarze nie sposób zapomnieć. Niemal czujemy namacalny strach autora o własne życie. Podzielamy jego litość względem ofiar. Czujemy obrzydzenie do niegodnej pracy, która zostaje mu zlecona. Odczuwamy też wyraźnie palącą nienawiść względem niemieckiego okupanta, u którego widok rozkładu, zniszczenia i śmierci tak spowszechniał, że żadne wygłupy, chlania czy inteligenckie rozprawy nie wydają im się niewłaściwe.
Trudno oderwać się od tej książki nawet na chwilę, choć prawie każda strona obfitowała we wstrząsające wydarzenia. Co prawda wiedziałam, że autor zdołał się z tego piekła wydostać, ale mimo tego stale towarzyszyło mi uczucie niepewności co do jego losu. Najbardziej wstrząsający był dla mnie obraz świata, w którym Klimaszewski funkcjonował przez ten niecały miesiąc. Straszne widoki rozkładu i zniszczenia, żar ognia czy huki wojenne przeplatały się z chwilowym spokojem sierpniowego lata. To wyglądało tak, jakby Wola z sierpnia 1944 roku była jakimś zaczarowanym miejscem, które oferowało wiele potworności, ale czasami dawało chwilowe wytchnienie. Te pozornie doświadczenia normalności, jak korzystanie z kąpieli, zjedzenie prawdziwego posiłku, zwiedzanie ogródków działkowych, czy nawet żartowanie z innymi, ochroniły go nie tylko od obłędu, ale także pozwoliły oderwać się od potwornych obrazów czy niepewności względem swojego losu.
Nastrój komanda zmieniał się w zależności od sytuacji i każdy reagował inaczej. Choć zdawali sobie sprawę, że ich grupa miała „krótką datę przydatności”, to chcieli za wszelką cenę przeżyć. Żywili gdzieś nadzieję, że ujdą z życiem i przekażą światu wszystko, co zdołali ujrzeć. Z pewnością nie chcieliby, żebyśmy zapomnieli o okrucieństwach, które mogą spotkać bezbronnych ludzi w trakcie wojny.
Często słyszy się wyrażenie, że książka „chwyta za gardło”. To skromnie wydanie miażdży praktycznie całe ciało. Poznajemy w nim wspomnienia człowieka, który cudem przeżył rzeź… wspomnienia, które ujrzały światło dzienne, choć wbrew wszystkiemu nie powinny.
Wola była moją pierwszą przystanią w momencie, gdy zaczęłam podróżować na własną rękę do Warszawy i ogólnie pozytywnie...
2024-04-25
Małomiasteczkowa idylla zostaje w St. Mary Mead nagle zachwiana. Dochodzi do morderstwa, a niezbyt sympatyczny pułkownik Lucius Protheroe padł ofiarą tego przestępstwa. Pech chciał, że wszystko wydarzyło się na plebanii. Dla miejscowego pastora jest to oczywiście bardzo nieprzyjemna sytuacja. Z jego perspektywy obserwujemy przebieg całego śledztwa, poznajemy miejscowych, którzy mogą być związani z tą całą zagadkową sprawą oraz ich relacje. Policja zdaje się błądzić po omacku, ale pewna niepozornie bystra staruszka zdaje się wiedzieć więcej, niż się wydaje.
Jest to pierwsza powieść, w której mamy okazję poznać pannę Jane Marple. Wprowadzono ją dosyć nieśmiało i zwykle trzyma się na uboczu. Ten debiut pasuje do tej postaci, bo gdzie mogłaby zasłynąć, jak nie w swojej własnej miejscowości? Przez większą część książki starsza panna działa z ukrycia, zdobywając informacje na swój własny sposób. Często nie wzbudza przez to sympatii wśród innych osób. Ich uprzedzenie i ignorancja nie pozwoli dostrzec w tej kobiecinie cechy dobrego detektywa i dlatego odsuwają ją od śledztwa. Jednak panna Marple ma swoje sposoby, które pozwolą dotrzeć do prawdy.
Zawsze sięgam po kolejną książkę Agathy Christie z pewnym podekscytowaniem. Co czeka mnie w tej książce? Jakie nowe postacie i wątki społeczne poznam? Kto tym razem zginie? Kto jest mordercą? W tej książce Christie wprowadza nas w małomiasteczkowy, niemal wiejski klimat, w którym wszyscy wszystkich znają, o wszystkim wiedzą i nic nie jest tak, jak się z pozoru wydaje. Morderstwo zawsze burzy ten pozorny spokój, co uważam za ciekawy zabieg. Interesująca jest przy tym reakcja ludzi oraz ich zachowanie w obliczu danej sytuacji. Choć powieść się w pewnych miejscach mocno zestarzała, to natura ludzka pozostała nawet po tylu latach taka sama.
Małomiasteczkowa idylla zostaje w St. Mary Mead nagle zachwiana. Dochodzi do morderstwa, a niezbyt sympatyczny pułkownik Lucius Protheroe padł ofiarą tego przestępstwa. Pech chciał, że wszystko wydarzyło się na plebanii. Dla miejscowego pastora jest to oczywiście bardzo nieprzyjemna sytuacja. Z jego perspektywy obserwujemy przebieg całego śledztwa, poznajemy miejscowych,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-21
Słynne dzieło Brama Stokera powstało w 1897 roku i do tej pory zostało przerobione na wiele wersji. Robiono to nie tylko na planach filmowych, ale również na papierze. Jednak taki zabieg często uwłaszczał oryginalnej historii, postaci historycznej czy nawet autorowi. Dacre Stoker jako potomek autora był nieco rozgoryczony tymi bezprawnymi i odbiegającymi od oryginału kreacjami, więc scenarzysta Ian Holt nie musiał go długo przekonywać do pomysłu stworzenia własnej wersji Draculi.
Mamy tu do czynienia z kontynuacją, która rozgrywa się 25 lat po unicestwieniu Draculi. Jednak wbrew optymistycznym wpisom końcowym, które są nam znane z książki, koszmar się najwidoczniej nie skończył. Ale dlaczego? Zakończenie, które napisał Bram Stoker, nie pozostawiało otwartych furtek. Jednak autorzy chcieli opisać dalsze losy, więc oczywiście trzeba było przerobić fabułę. Inaczej się nie dało napisać kontynuacji.
Czy odcięli się od oryginału? Tak i nie. Opuszczono styl epistolarny na rzecz zwykłej narracji trzecioosobowej, która jest bardziej przystępna dla współczesnego czytelnika. W powieści umieszczono postać Brama Stokera i jego książkę, która została zainspirowana „prawdziwą” historią. Jednak treść książki odbiega od tego, co się rozegrało 25 lat temu. Ponadto bohaterowie bardzo się stoczyli. Walka z Draculą i śmierć Lucy odcisnęła swoje piętno na każdym z nich. W środku tej rozsypki pojawia się nowy wróg starej daty, zostaje także wznowiona dawna sprawa Kuby Rozpruwacza, która zniszczyła karierę Cotforda. Gdzieś w tym wirze zostaje wplątany syn Miny i Jonathana - Quincey, który zamiast pójść w ślady ojca, decyduje się na aktorstwo. Tam poznaje tajemniczego gwiazdora sceny Basaraba i… wszystko rozkręca się jak szalona karuzela. Relacje się rozsypują, ludzie zaczynają ginąć w makabryczny sposób i policja znajduje się na tropie bohaterów.
Brzmi jak opis filmu? Cóż, taki był początkowy zamiar autorów, ale najpierw chcieli zebrać swoje pomysły w książce. W swoich interesujących posłowiach rozpisali się szczegółowo na temat wyboru tych wszystkich wątków i wypowiadali na temat ożywienia niezrealizowanych pomysłów Brama Stokera. Wiedzieli więc o czym piszą, i pomyśleli nie tylko o fanach książki, ale także o tych filmowych. To miał być wielki projekt. Jednak ta popularność gdzieś przepadła. Więc co poszło na tak?
Myślę, że przedobrzyli z tym wszystkim. Ta książka przypomniała mi jedną z moich prezentacji, w którą napakowałam zbyt wiele informacji. Brakowało umiaru i to samo można powiedzieć o tej historii. Narracja przeskakuje w szaleńczym tempie jednej osoby do drugiej, a filmowy styl przebija się praktycznie w każdej scenie. W dodatku jest to hollywoodzki film z żenującymi twistami. Wiem, że panowie włożyli w tę historię wiele serca, ale nieco wolniejsze tempo, wyrzucenie kilku wątków i podwyższenie IQ Quinceyowi dobrze by tej powieści zrobiło.
Słynne dzieło Brama Stokera powstało w 1897 roku i do tej pory zostało przerobione na wiele wersji. Robiono to nie tylko na planach filmowych, ale również na papierze. Jednak taki zabieg często uwłaszczał oryginalnej historii, postaci historycznej czy nawet autorowi. Dacre Stoker jako potomek autora był nieco rozgoryczony tymi bezprawnymi i odbiegającymi od oryginału...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-14
Akari jest trochę niezręczną licealistką, która pracuje na pół etatu w jadłodajni. Ma trudności z nauką, rozczarowuje swoją rodzinę, ale na jednym polu bije innych. Jest namiętną fanką Masaki Ueno – idola z grupy muzycznej Mazama-za. Odkryła go przypadkowo i od tego czasu jej przepełnione jakimś nienazwanym problemem życie się zmieniło. Uczęszcza na koncerty, śledzi jego lajwy, kupuje płyty i inne gadżety z nim związane, założyła bloga, w którym namiętnie analizuje wieści z jego życia publicznego, a jej pokój przypomina małą świątynię na cześć Maskiego.
Choć ma trudności z zapamiętaniem znaków, to z niezwykłą łatwością przyswoiła sobie każdy detal z jego życia. Zna jego zainteresowania, śledzi jego horoskop, analizuje jego wypowiedzi. Chce w pełni zrozumieć Masakiego i widzieć świat jego oczami. Nie potrzebuje fizycznego kontaktu z idolem, nie podkochuje się w nim, a mimo tego Masaki Ueno całkowicie pochłonął jej życie.
Nowela rozpoczyna się w momencie, w którym ten dziwny, ale też starannie ułożony świat zostaje zachwiany. Media obiegła informacja o tym, że Masaki uderzył fankę. Choć sam się do tego czynu przyznaje, Akari nie może z początku w to uwierzyć. Czuje się zagubiona, gdy szczegóły do niej wreszcie docierają. Nieskazitelny wizerunek Masakiego zostaje zbrukany, popada w niełaskę wymagającej publiczności, ale kryzys dotyka nie tylko niego.
„Idol w ogniu” to krótka powieść młodzieżowa, o obsesji, dojrzewaniu, ale także o japońskiej kulturze otaku, w którą się Akari uwikłała. Szczególnie jej relacje międzyludzkie odgrywają tu ogromną rolę. Śledzimy jej interakcje z rodziną, zwierzchnikami, znajomymi czy innymi fanami.
Jednak największą rolę odgrywają w tej noweli relacje parasocjalne, czyli interakcje jednostronne. Zazwyczaj są to kontakty z osobami medialnymi, które znamy za pośrednictwem środków masowego przekazu. Bycie fanem nie jest czymś nowym czy szkodliwym. Jednak w erze mediów społecznościach można dostrzec, że ta bariera pomiędzy fanem a obiektem swojego podziwu stała się cieńsza jak nigdy dotąd. Influencerzy wchodzą na swoich lajwach często w interakcje ze swoimi widzami, dzielą się z nimi swoją prywatnością, a my spędzamy w ich „towarzystwie” czasami mnóstwo czasu. Pomimo braku wzajemności tworzy się iluzoryczna i mało wymagająca więź. Przywiązujemy się do takiej osoby, kibicujemy jej, bronimy ją, przeżywamy dramy z ich udziałem, wydaje nam się, że poznaliśmy ją dobrze, choć ona nawet nie wie o naszym istnieniu.
W Japonii przykłada się wielką wagę do kształtowania jak najbardziej nieskazitelnego wizerunku. Modnie wystylizowany, olśniewający, wieczny singiel przyciąga najwięcej młodocianych fanów. Ukrywanie ludzkich wad czy nawet śladów normalności się im opłaca. Jednak z tej fikcyjnej bliskości rodzą się oczekiwania, a gdy ta osoba im „nie sprosta”, to pojawia się szok, rozczarowanie, gniew. W skrajnych przypadkach taki fan może zostać potem najbardziej jadowitym hejterem, stalkerem albo czymś jeszcze gorszym. Niektórzy jednak kierują swoją frustrację i złość nie przeciwko idolowi, tylko celują w siebie.
W coś podobnego uwikłała się Akari. Włożyła całą swoją pasję, empatię i pieniądze w fikcyjnego człowieka. Na nim opierała swoje życie, więc po skandalu próbowała jeszcze wesprzeć idola. Ratowała także siebie, walczyła o swój status fana. Bo kim była poza nim? Kiepską uczennicą? Rozczarowującą córką? Niezręczną pracownicą? Nie dającą z siebie wszystko Japonką? Była strasznie zagubiona, ale czy odnalazła wyjście z tego bagna?
Bardzo interesująca książka, od której trudno oderwać myśli. Podoba mi się też, że autorka objęła te wszystkie interesujące zagadnienia społeczne w lekki młodzieżowy język. Taką literaturę młodzieżową nie boję się wziąć do rąk. Ciekawi mnie też co by było, gdyby ta historia została napisana z perspektywy Masakiego? Jak on postrzegałby swoich fanów? Czy traktowałby ich bardziej przedmiotowo, czy może także przywiązałby się do ich obecności i uwielbienia?
Akari jest trochę niezręczną licealistką, która pracuje na pół etatu w jadłodajni. Ma trudności z nauką, rozczarowuje swoją rodzinę, ale na jednym polu bije innych. Jest namiętną fanką Masaki Ueno – idola z grupy muzycznej Mazama-za. Odkryła go przypadkowo i od tego czasu jej przepełnione jakimś nienazwanym problemem życie się zmieniło. Uczęszcza na koncerty, śledzi jego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka fenomen. Książka, która przetrwała swoje czasy. Książka, którą pokochały miliony na całym świecie. Od niedawna nie potrafiłam wiele z tymi informacjami zrobić. Uznałam te hasła za przesadzone. Zapoznałam się z tą powieścią w szkole, ale jak to w przypadku lektur bywa, przeszła u mnie bez wielkiego echa. Czasami mnie nawet drażniła, gdy zauważyłam kolejne nowe wydanie na rynku, podczas gdy tyle mało znanych tytułów popadało w zapomnienie.
I wtedy przyszedł maj, a Ania Shirley podbiła także moje serce. Teraz doskonale rozumiem jej urok. Są książki, które czerpią swoją siłę ze świata przedstawionego czy interesującej fabuły. Ta powieść z kolei zawdzięcza swój sukces tytułowej bohaterce. To ona upiększa otoczenie, nadając miejscom fantazyjne nazwy i wprowadza w nich magię. To ona wpływa na bieg wydarzeń i sprawia, że coś się ciekawego dzieje. To Ania wznosi radość nie tylko do samotnego życia Maryli czy Mateusza, ale uszczęśliwia przede wszystkim czytelników.
Wszystko jest w Ani bardzo pocieszne, od sposobu, w jaki mówi, poprzez zachowanie i kończąc na jej myślach. Większość z nich jest zawsze połączona z wyjątkową wyobraźnią i romantyczną naturą. Anna jest niekonwencjonalna w najlepszym tego słowa znaczeniu. Owszem, łatwo się kibicuje biednym, niechcianym sierotkom, aby osiągnęły szczęście w życiu. Chce się widzieć brzydkie kaczątka, które przeistaczają się na końcu w piękne łabędzie. Z przyjemnością obserwuje się, gdy ich zazwyczaj surowi, zimni czy zrzędliwi opiekunowie zmieniają się pod wpływem bohaterki i zaczynają ją darzyć głębokim uczuciem. To jest wzruszające, gdy sierota odnajduje miejsca, które może nazwać swoim domem.
To znana i sprawdzona recepta, ale poza tym Ania jest też taka swojska. Ukazano ją w tej książce jako prawdziwą dziewczynkę, a nie dorosłą, która tylko taką udaje. Jest impulsywna, nadmiernie emocjonalna, bardzo gadatliwa, ma skłonności do romantyzowania swojego otoczenia, często wpada w zabawne tarapaty i całkowicie nie udaje jej się być rozsądną dziewczyną, którą Maryla początkowo chciała. Ania nie jest przedstawiana jako osoba, która potrzebuje takich zmian. Oczywiście, dojrzewa i staje się bardziej przyziemna i kompetentna w życiu. Doświadcza też przykrości, ale nigdy nie traci swojego wolnego, pełnego pasji ducha, którego społeczność tak w niej ceni. Dojrzewanie Ani nie sprawia wrażenia oswajania, które znamy z własnego życia. Jest raczej wielką przygodą, którą wyczekuje z niemałą ciekawością.
Wcale się nie dziwię, że ludzie pokochali tę postać. Mnie zafascynował jej uroczy optymizm. Narzekanie, załamywanie się przy dramacie czy pesymizm są jej praktycznie obce. Oczywiście przeżywa nieraz bardzo swoje małe czy duże upadki, ale one nie brukają jej wesołego usposobienia. Wszystko zależy od perspektywy, a Ania spogląda na swoje życie z radością, bo kocha je najzwyczajniej. Docenia drobne przyjemności i to często tam, gdzie się ich pozornie nie ma. Brakuje mi czasami takich ludzi.
Trzeba tu pochwalić autorkę za piękną kreację postaci, która dodała mi otuchy. Miałam kłopot z wyborem wydania, ale ostatecznie zdecydowałam się zapoznać z tym przekładem, który oczarował najwięcej osób. Tłumaczenie nie zestarzało się tak uroczo, jak sama Ania, ale jak można mieć o to żal? W tamtych czasach opuszczenia zdań nie były tak potępiane, udomowienia przybliżały zwykłym czytelnikom bohaterów. Osobiście jestem jak najbardziej otwarta na inne przekłady. Ani nigdy za wiele.
Książka fenomen. Książka, która przetrwała swoje czasy. Książka, którą pokochały miliony na całym świecie. Od niedawna nie potrafiłam wiele z tymi informacjami zrobić. Uznałam te hasła za przesadzone. Zapoznałam się z tą powieścią w szkole, ale jak to w przypadku lektur bywa, przeszła u mnie bez wielkiego echa. Czasami mnie nawet drażniła, gdy zauważyłam kolejne nowe...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to