Gracjan

Profil użytkownika: Gracjan

Warszawa Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 4 godziny temu
382
Przeczytanych
książek
451
Książek
w biblioteczce
381
Opinii
5 281
Polubień
opinii
Warszawa Mężczyzna
Dodane| 11 książek
Umieszczam tutaj notatki nt. lektur przeczytanych od roku 2013. Staram się by informowały o treści, o tym czym książka jest, zawierały jakąś ocenę i ewentualnie refleksje. Traktuję to jako hobby.

Opinie


Na półkach:

(2019)
[The Ministry of Truth: A Biography of George Orwell’s 1984]

„Rok 1984 nie tylko sprzedał się w milionach egzemplarzy, ale też przeniknął do świadomości niezliczonej ilości ludzi, którzy nigdy go nie przeczytali” (str. 10).

„Niniejsza książka to zatem historia Roku 1984. Istnieje kilka biografii George’a Orwella [1903-1950] oraz trochę akademickich badań nad intelektualnym kontekstem książki, nie było jednak jeszcze próby połączenia tych dwóch nurtów w jedną narrację przy jednoczesnym badaniu życia po życiu samej powieści. Biografia Orwella interesuje mnie głównie jako narzędzie do wyjaśniania przeżyć i idei składających się na jego osobisty koszmar, w którym wszystko, co cenił, stopniowo ulegało systematycznemu niszczeniu: szczerość, przyzwoitość, sprawiedliwość, pamięć, historia, klarowność, prywatność, zdrowy rozsądek, normalność, Anglia, miłość. Musimy zacząć więc od jego decyzji o wyjeździe na front hiszpańskiej wojny domowej w 1936 roku, bo tam po raz pierwszy stał się dobitnie świadom, jak polityczna potrzeba psuje uczciwość, język i samą prawdę. Pójdziemy za nim przez blitz [nazistowskie naloty bombowe, 1940-41], Home Guard, BBC, londyński półświatek literacki i powojenną Europę na [szkocką] wyspę Jura, gdzie wreszcie stworzył swoją powieść” (str. 11).

„Chcę zwrócić uwagę na to, co Orwell naprawdę myślał i dlaczego zaczął tak myśleć. […]
Jego książka była zwieńczeniem lat myślenia, czytania i pisania o utopiach, superpaństwach, dyktatorach, więźniach, propagandzie, technologii, władzy, języku, kulturze, klasie, płci, wsi, szczurach i wielu innych tematach – często do tego stopnia, że trudno przyporządkować jakąś frazę lub koncepcję do konkretnego źródła. Choć Orwell niewiele powiedział o rozwoju swojej powieści, pozostawił tropy liczące tysiące stron” (str. 12)*.

Z zachowanego rękopisu pierwotnej wersji Roku 1984 wynika, „że Orwell był konsekwentny i skoncentrowany na swoich zamiarach” (str. 247) – przy kolejnych modyfikacjach nie doszło do żadnej zmiany, żadnego przekonstruowania, które miało by wpływ na wymowę całości.

„[…] fakt, że powieść ta przemawia do nas tak głośno i wyraźnie w 2019 roku [tj. roku publikacji książki DL, a myśląc szerzej: współcześnie], jest straszliwym aktem oskarżenia pod adresem zarówno polityków, jak i obywateli. […] Nie jestem pewien, czy Rok 1984 jest dziś bardziej na czasie niż kiedykolwiek wcześniej, jednak na pewno jest bardziej na czasie, niż powinien być” (str. 17).

„W erze skrajnie prawicowego populizmu, autorytarnego nacjonalizmu, szalejącej dezinformacji i upadku wiary w liberalną demokrację nie możemy po prostu odrzucić przesłania Roku 1984. Zakładając, oczywiście, że możemy go przeczytać: w Chinach, gdzie panuje najbardziej wyrafinowany system cenzury na świecie, każda wzmianka o powieści Orwella jest usuwana z internetu razem ze wszystkimi innymi śladami oporu**.
[…] Z jednej strony [dzisiejszy] Zachód nie pogrążył się w totalitaryzmie; silnikiem światowej gospodarki stałą się konsumpcja, a nie wieczna wojna. Jednak [autor] nie przewidział trwałości rasizmu i religijnego ekstremizmu. Nie przewidział też, że zwykli ludzie oddadzą się dwójmyśleniu równie gorliwie co intelektualiści i że bez terroru ani tortur uwierzą, że dwa plus dwa to tyle, ile akurat powie im się, że ma być.
[…] Podczas zimnej wojny była to książka o totalitaryzmie. W latach osiemdziesiątych stała się ostrzeżeniem przed wszechobecną technologią. Dziś jest przede wszystkim obroną prawdy” (str. 383).

„[…] Rok 1984 to trwałe kompendium wszystkiego, czego [Orwell] dowiedział się o ludzkiej naturze w kontekście polityki: wszystkich uprzedzeń poznawczych, nieuświadomionych niechęci, moralnych kompromisów, językowych sztuczek i mechanizmów władzy, dzięki którym niesprawiedliwość może zatriumfować. Pozostaje też niezrównanym przewodnikiem po tym, czego należy się wystrzegać. Orwell pisał dla ludzi swojej epoki, ale też, jak Winston, dla ludzi »przyszłości, dla jeszcze nienarodzonych pokoleń«” (str. 387)***.

Jeśli komuś brakowało do tej pory obszernego komentarza do Roku 1984, ta książka jest dla niego. Wątki biograficzne wychodzą na pierwszy plan lub nikną z pola widzenia, kiedy przyglądamy się wydarzeniom z XX wieku i twórczości tych autorów, którzy wpłynęli na Orwellowski punkt widzenia, zapatrywania i refleksje. Książka podzielona na dwie części: pierwsza dotyczy życia pisarza, druga losów pośmiertnych jego opus magnum – jest niestety o wiele krótsza i nie wyczerpuje tematu, bo Orwell stał się inspiracją dla znacznie większej liczby twórców niż garstka omawianych, i nadal jest przywoływany („Orwell wiecznie żywy”). Lynskey przytacza przykłady z kręgu kultury anglosaskiej**** i skupia się wydarzeniach z UK i USA, wspominając o odbiorze za żelazną kurtyną, ale nie eksplorując tamtejszych tropów. A szkoda, bo w Polsce trafiłby na Janusza Zajdla (1938-1985).

„Życie Orwella i publiczne istnienie jego ostatniej powieści nakładały się tylko przez dwieście dwadzieścia siedem dni” (str. 278). Będąc świadomym swojego stanu zdrowia, jednocześnie wierzył, że ma przed sobą jeszcze sporo czasu, dostatecznie dużo by napisać kilka dobrych książek*****. Niestety, los chciał inaczej.

Wartość Roku 1984 jest bezdyskusyjna, i obok Nowego wspaniałego świata Huxleya oraz 451° Fahrenheita Bradbury’ego, stanowi pozycję obowiązkową, bez której nie będziemy w pełni rozumieć tego wszystkiego, co wyrosło z inspiracji tymi trzema powieściami.

_________________________
* Brzmi to jak wyjątkowa synteza o ponadprzeciętnym stopniu złożoności, ale każdy twórca który nie idzie na łatwiznę, nawet zestawiając swoje dzieło z dobrze znanych elementów – świadomie lub nie – stara się to robić tak, aby stworzyć nową jakość: aby jego inspiracje były jak nitki, a nie konkretne fragmenty materiału.
** Zajrzyj do: Chiny 5.0 – Jak powstaje cyfrowa dyktatura – Kai Strittmatter (2018).
*** „»Nie wierzę w to, że społeczeństwo jakie opisałem [w Roku 1984], p o w s t a n i e, sądzę jednak, że (…) coś podobnego mogłoby zaistnieć«. […] Zachód spodlił się i przepoczwarzył na wiele sposobów przez zimnowojenne machinacje, jednak nie stworzył podobnego despotyzmu. Z definicji kraj, w którym wolno czytać Rok 1984, nie jest krajem opisywanym w Roku 1984. […] Jak powiedziała [Ursula K. Le Guin w kontekście rozważań o Orwellu], fantastyka naukowa wykorzystuje metaforę, by powiedzieć co na temat »tu i teraz« […]” (str. 342).
**** „»Dla mnie [mówi Terry Gilliam] sednem [filmu] Brazil jest odpowiedzialność, zaangażowanie – nie możesz po prostu pozwolić, żeby świat robił to, co robi, i się nie angażować”. To także sedno V jak Vendetta” (str. 349). I Equlibrium (2002), które autor niestety pomija.
***** W Burzy. Ucieczce z Warszawy ‘40 Macieja Parowskiego (1946-2019), dosyć naiwnej, alternatywnej wizji w której III Rzesza ponosi klęskę i nie demontuje Polski do spółki z ZSRR, Orwell kuruje się nad Wisłą.



Lynskey nie brnie w intelektualne eksperymenty, ale posługuje się złożonymi zdaniami, a to wymaga wzmożonej uwagi. Regularnie korzysta z subtelnej ironii i sarkazmu. Pisze inteligentnie, i umiejętnie łączy niezliczone wątki. Całość jest bardzo ciekawa, choć nieco przytłaczająca, raczej dla dojrzałego czytelnika.

Tłumaczenie Grzegorza Kuleszy (2021) jest dobre, w pewnych fragmentach przydałby się drobne poprawki, niemniej nie ma to większego wpływu na odbiór książki.



„Tak jak bycie imperialistą nauczyło go nienawidzić imperializmu, bratanie z górnikami i włóczęgami dało mu poczucie niesprawiedliwości gospodarczej, a walki w Hiszpanii umocniły jego sprzeciw wobec zarówno faszyzmu, jak i komunizmu, tak praca propagandzisty – nawet względnie nieszkodliwego – obdarzyła go moralnym prawem do najostrzejszej krytyki propagandy” (str. 155).

Orwell, urodzony w biednych Indiach, uczęszczając do nielubianej szkoły, śledził echa rewolucji październikowej, a później narodziny faszyzmu i nazizmu. W Birmie, na służbie korony, zrozumiał, jak mechanizm imperium działa w praktyce. W Hiszpanii, jako ochotnik, wiele się nie nastrzelał, ale o mało nie zginął, a potem czekały go dalsze niespokojne lata na Wyspach. Takie życie zmuszało do refleksji i owocowało dwoma bestsellerami: Folwarkiem zwierzęcym (1945) i Rokiem 1984 (1949), których nie wypada nie znać. Pisarza zawłaszczała sobie i lewica, i prawica – jest to najdobitniejsze świadectwo uniwersalności przekazu, a także wiarygodności Orwella, który nawet siedem dekad po swojej śmierci, nie pozwala nam zapomnieć, że wolność nie jest dana raz na zawsze. Że trzeba o nią dbać, pilnować jej, i patrzyć władzy na ręce*.

_________________________
* Po ośmiu latach (2015-2023) rządów populistów z PiS, chorego Muppet Show z elementami pseudodyktatury, rozkradania państwa, bratania się z klerem i robienia prostym ludziom wody z mózgu, za pomocą wszechobecnej, prymitywnej propagandy, nie trzeba chyba do tego przekonywać.



Tytułowe Ministerstwo Prawdy, miejsce pracy Winstona z Roku 1984, to instytucja mająca monopol na „fakty” (tj. aktualnie obowiązującą wersję wydarzeń): „To, co w 1937 roku [w Hiszpanii, w czasie wojny domowej] było tylko przeczuciem, stało się przekonaniem leżącym u podwalin Ministerstwa Prawdy oraz prawdziwego źródła władzy angsocu: »kontroluje nie tylko przyszłość, ale i p r z e s z ł o ś ć. Jeśli Przywódca mówi, że takie a takie wydarzenie nigdy nie miało miejsca, to znaczy, że tak było. Jeśli twierdzi, że dwa plus dwa jest pięć, to znaczy, że istotnie tak jest. Perspektywa takiego świata przeraża mnie bardziej niż bomby – a po doświadczeniach ostatnich lat stwierdzenie to nie jest wcale błahe«.
[…] Wojna totalitaryzmu z rzeczywistością była bardziej niebezpieczna od tajnej policji, ciągłej inwigilacji oraz buta na twarzy, ponieważ tym »zmiennym, fantasmagorycznym światem, w którym to, co czarne może być jutro białe, a wczorajsza pogodę zmienia się w trybie dekretu«, nie rządzą żadne stałe zasady pozwalające na bunt – nie ma żadnego zakamarku umysłu, który nie byłby skażony i wypaczony przez państwo. To władza usuwa możliwość przeciwstawienia się władzy” (str. 156).



„Pod koniec 1945 roku czytelnicy »Tribune« ujrzeli posępny artykuł pod tytułem Almanach starego George’a przez Orwella ze szklanej kuli odczytany. Tytuł ten miał postawić w nieco bardziej komicznym świetle prognozy Orwella na rok 1946, do których należały między innymi gospodarcza katastrofa, powrót faszyzmu, »wojny, zamachy bombowe, egzekucje publiczne, głód, epidemie i odrodzenie religijne«” (str. 221).

Religijność jest tutaj wymieniona obok innych, zdecydowanie destrukcyjnych społecznie aspektów rzeczywistości. Dla tych, którzy dorastali w środowisku liberalnym, pod wpływem wartości humanistycznych, nie ma żadnych wątpliwości odnośnie takiej klasyfikacji. Jest to po prostu trzeźwa konstatacja wynikająca z ogólnej oceny wpływu społecznego, psychologicznego, ogromu wypaczeń, krzywd i patologii jakie niesie ze sobą religia. Ale wystarczy wejść w nieco inne grono, ludzi wywodzących się z prowincji, kształtowanych przez rodziców z niskim wykształceniem, nieczytających, często klepiących biedę, i tam Kościół, religijność, będą czymś zgoła odmiennym: kotwicą i drogowskazem, rogiem obfitości który wystarczy sprytnie uchylić. Dla nich żarliwa wiara i klepanie pacierzy na klęczkach jest czymś dobrym, zupełnie jak dla ogromnej części Europejczyków z XIX wieku, którzy wyśmiewali murzyńskie kulty, zwyczaje muzułmanów, buddystów czy syberyjskich szamanów, ale nie dostrzegali niczego dziwnego w obsesyjnej recytacji egzaltowanych formułek, adoracji krzyża, samoumartwieniu itp. praktykach, które pod kątem celu i formy są w pełni analogiczne, wyrastają z tych samych potrzeb i mają ten sam skutek. Czasami zapomina się o tym ciemnogrodzie, jednak wystarczy zmiana pracy czy wyjazd za miasto, by sobie przypomnieć, że tych ludzi jest naprawdę sporo i bardzo sprawnie produkują swoich następców. W przeciwieństwie do ludzi rozsądnych, którzy – niestety – mają mniej serca do rodzicielstwa.

(Ktoś może wywnioskować, że wzrost religijności będzie najczęściej wynikać z nagromadzenia negatywnych bodźców – w myśl porzekadła „jak trwoga to do Boga” – i jest to efekt wspomnianych „plag”, i tyle; jednak znając Orwella, jego poglądy i publicystykę, choć wchodzi ten mechanizm w grę, jest to jednocześnie zjawisko zdecydowanie ujemne, złe samo w sobie, i jako takie wymienione).



Rok 1984 przeczytałem w tłumaczeniu Mirkowicza (wyd. Muza, 2006), zapewne na studiach (2007? 2008?), bo pamiętam, że po latach, pracując już w Teleaudio, odsłuchiwałem audiobooka, aby sprawdzić na ile zapamiętałem książkę i czy coś mi nie umknęło. Niestety było to przed tym jak zacząłem umieszczać krótkie notatki na stronie jednej z księgarni internetowych, i lata przed rejestracją w tym serwisie. Wątpię aby były to szczególnie wartościowe zapiski, i pewnie zrobiłbym wiele aby nie ujrzały światła dziennego, ale byłoby to jakieś zatwierdzenie lektury. Świadectwo, że ta miała miejsce i była przemyślana.

Ekranizację z roku – nomen omen – ‘84 oglądałem w 2021, i oceniłem ją w prywatnym rankingu na 5.8/10 – zatem raczej nisko, chociaż świetnie oddaje klimat książki. Polecam natomiast muzykę duetu Eurythmics – nie był to raczej najlepszy wybór ścieżki dźwiękowej, ale synth-pop był wówczas brzemieniem dekady, a wątpliwe by ktoś brał pod uwagę Laibach. Nie pasuje, ale wpada w ucho.



UWAGI (wyd. I z 2021): str. 127 – „Chociaż film Niemca bazował na wellsowskiej w stylu i książce Thei von Harbou […]” (w stylu i… czym?, zbędne „i”?); str. 140 – Oczekuje nas (tu: Czeka nas – ale to błąd innego, cytowanego tłumaczenia); str. 218 – Hirosimę (tj. Hiroszimę, zapis oddaje lepiej nazwę japońską, gdzie nie ma SZ [広島]; str. 281 – Inicjał U zamiast N (duża litera na początku rozdziału); str. 298 – „Wymownie świadczy…” (pierwszym słowem w tym zdaniu powinno być TO – zabrakło doprecyzowania); str. 327 – „w »The Spectatorze«” (albo w „Spectatorze”, albo w „The Spectator”) + „The Daily Expressu” (The Daily Express – bez odmiany); str. 309/341/402 – Izaak Asimov (Isaac Asimov); str. 337 – a może i wcześniej – to co pada, brzmi tak, jakby dystopia Orwella miała charakter cybernetyczny; str. 366 – „The Guardianie” (The Guardian/Guardianie); str. 367/379 – „The New York Timesowi” (tak jak we wcześniejszych przypadkach, powinno być bez odmiany, a jeśli już koniecznie z, to bez „The” – w przypadkach wymienionych dalej to samo); str. 374 – „[…] wielkich kłamstw tak absurdalnych […]” (trzeba by tu dostawić przecinek po „kłamstw”, albo zmienić nieco szyk: tak wielkich, absurdalnych kłamstw); str. 379 – „The New York Timesa”; str. 383 – „The New Yorkera”; str. 390 – „The New Statesmana” + „The Guardiana”. Można odnieść wrażenie, że polski tłumacz przesadza z przecinkami (prawdopodobnie warto nieco zredukować ich liczbę, bo często wyhamowują czytelnika tam gdzie nie trzeba).

(2019)
[The Ministry of Truth: A Biography of George Orwell’s 1984]

„Rok 1984 nie tylko sprzedał się w milionach egzemplarzy, ale też przeniknął do świadomości niezliczonej ilości ludzi, którzy nigdy go nie przeczytali” (str. 10).

„Niniejsza książka to zatem historia Roku 1984. Istnieje kilka biografii George’a Orwella [1903-1950] oraz trochę akademickich badań nad...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

(2019)

„Hongkong wyrósł na »handlowy cud świata«, kosmopolityczne, unikalne Międzymiasto, mieszankę najlepszych cech dwóch stykających się że sobą kultur […]”*. Kim są jego mieszkańcy, teraz, po odejściu Brytyjczyków, pod kuratelą ChRL**?

„Tożsamość dzisiejszego Hongkongu to nieustannie toczący się w dalszym ciągu dialog, zarówno w odniesieniu do Chin, które odgrywają w tej chwili rolę znaczącego innego, jak i do tego, co pozostało po poprzednim znaczącym innym, czyli do brytyjskiego dziedzictwa, którego ślady są wciąż w Hongkongu bardzo widoczne, mimo że Chiny stopniowo, ale bardzo konsekwentnie, dążą do usunięcia elementów związanych z okresem, kiedy Hongkong był brytyjską kolonią. […] Tożsamość współczesnego Hongkongu budowana jest w zasadzie w istotnym stopniu w relacji do Chin” (str. 215).

„[…] większość młodych Hongkończyków nie wspiera polityki rządu [ChRL] i chce się od niej odciąć. W przeciwieństwie do 2006 r. w najnowszych wynikach [badań Hong Kong University] widoczny jest również [obok radykalizacji postaw,] spadek liczby osób określających swoją tożsamość jako chińską” (str. 216).

„Zawieszona między dyscyplinami historii architektury, socjologii miasta i etnografii niniejsza praca jawi się jako przykład tego, w jaki sposób urbanistyka może stworzyć podstawę szerszego zrozumienia procesów konstruowania tożsamości we współczesnym świecie” (str. 47).

_______________________
* M. Lubina, Chiński obwarzanek. Od Tajwanu po Tybet, czyli jak Chiny tworzą imperium, wyd. Znak (Szczeliny), Kraków 2023, str. 80; tamże: „Nazwa Międzymiasto na określenie Hongkongu jest moja (Osińska stosuje termin Międzymiejsce), choć ten termin »międzymiasto« stosowano już w zupełnie innych kontekstach, zarówno w badaniach socjologicznych, jak i bardziej luźno, w książkach podróżniczych” (str. 401). „Zarysowane tu rozważania sprawiły, że zdecydowałam się użyć w tytule słowa »międzymiejsce«, które za Agnieszką Karpowicz można definiować następująco: »samo jest w wiecznym ruchu, w fazie stawania się, niegotowości, wykluwania się potencjalności oznaczającej możliwość przeobrażenia się za chwilę w coś w czym jeszcze jednak nie jest«” (str. 12). „Niniejsza książka powstała na podstawie pracy doktorskiej »Międzymiejsce. Współczesny Hongkong w poszukiwaniu własnej tożsamości« obronionej w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk w 2017 r. Praca, a co za tym idzie również i książka, swym zakresem obejmuje historię Hongkongu do czerwca 2017 r. W trakcie działań edytorskich ponownie doszło tam do masowych protestów, w których w czerwcu 2019 r. wzięło udział 1 mln, a później 2 mln mieszkańców” (str. 16). A potem był jeszcze Covid. Można o tym doczytać w Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny (2022) Piotra Bernardyna.
** W formie reporterskiej, z podziałem na różne głosy, spoglądając w przeszłość i antycypując dalszy rozwój wypadków, zajmuje się tym Piotr Bernardyn (rozdział 6. Kim jesteś, Hongkończyku?; zdecydowanie warto przeczytać całość, bo wszystko co tam ujęto wiąże się z kwestią autoidentyfikacji, postrzeganiem siebie i miasta).



Dr Małgorzata Osińska napisała dobrą książkę, ale jest to raczej wstęp do historii Hongkongu z uwzględnieniem zagadnień lokalnej ekonomii, spojrzeniem na problemy komunikacyjne, uwzględniającym miejsce w regionie i szerszych planach KPCh, niż tekst o tożsamości mieszkańców. Jak sama przyznaje, na pracę naukową nie było ani czasu, ani środków, a grupa badawcza to zaledwie 29 respondentów, tzw. liderów opinii: dziennikarzy, blogerów, aktywistów, pracowników akademickich oraz przedsiębiorców (str. 53) – członków szeroko rozumianej klasy średniej. Właściwa część książki to rozdział 6 i zakończenie (str. 189-219), zaledwie 30 stron z ok. 240.

Wstęp i dwa pierwsze rozdziały (str. 12-65) nie są zachęcające. Ich celem rytualne zaznaczenie własnej wartości intelektualnej, zatwierdzenie statusu akademika i uzyskanie w oczach czytelnika jakiegoś autorytetu. W ramach tych obowiązków, autorka szkicuje ramy swojej pracy, definiuje kluczowe pojęcia i wykłada metodologię. Z uwagi na nadmiar wielopoziomowego, złożonego myślenia abstrakcyjnego, które nierzadko można by oddać w sposób jaśniejszy i bardziej trafny, nie do końca potrzebne filozofowanie i tłumaczenie kwestii oczywistych – paradoksalnie poprzez komplikowanie – sporo osób może się odbić, zamknąć książkę i poszukać czegoś innego.

Zamiast tego, lepiej od razu przejść do str. 66 i zapoznać się informacjami z zakresu dziejów kolonii i późniejszego chińskiego protektoratu, które są niezbędne by móc rozmawiać o lokalnej tożsamości i jej wariantach, rozumieć stan bieżący i kulturowe niuanse: Hongkong jako doświadczenie wielopokoleniowe. Na str. 142 odnajdziemy podrozdział „Tożsamość mieszkańców a tożsamość miasta”, a od str. 183 omawiane są protesty młodych Hongkończyków, poza tym, jest to materiał miksujący zagadnienia architektoniczno-urbanistyczne, gospodarcze, socjologiczne i prawne. Zabrakło aspektu religijnego, który mimo swej marginalności, dopełniałby obraz całości, poszerzając postrzeganie Chińczyków z południa. Brakuje też treści filmowych i książek, które niezmiennie utrwalają społeczne niepokoje, tendencje i warianty myślenia – same w sobie stanowiąc ciekawy materiał do studium lokalnej tożsamości, tego jak Hongkończycy widzą samych siebie, lub jak chcieliby być postrzegani.

Autorka opowiada o Hongkongu rzeczowo i rzetelnie, choć fraza z początku jest gęsta, w części głównej wypada znacznie swobodniej – tekst czyta się sprawnie i w miarę szybko. W tekście głównym, znajduje się około kilkunastu przekombinowanych zdań lub nieadekwatnych terminów, które powinno się poprawić, podmienić lub zredagować, ale merytorycznie praca się broni.

Niestety, autorka pisze o poszczególnych ulicach i dzielnicach tak, jakby ich lokalizacja była dla nas oczywista. Z uwagi fakt, że praca powstała z myślą o odbiorcy zachodnim, raczej nie bywającym w Hongkongu, warto by go bardziej naprowadzić – brakuje planu miasta (który usprawiedliwiałby ten typ narracji).

Dr Osińska myśli o Hongkongu z perspektywy Krakowa, nie doszacowuje znaczenia sieci metra – którego Kraków nie ma – ani magii skyline’u, który regularnie oglądany z różnych punktów widokowych (wzniesień, tarasów, znad wody) lub wręcz z okien prywatnych mieszkań, wpływa na postrzeganie miasta jako organizmu, a jednocześnie na poczucie więzi, postrzeganie siebie-obserwatora jako elementu większej całości.

„Celem tej pracy jest zrozumienie procesów kształtowania się tożsamości i nadawania sensu przestrzeni w kontekście urbanizacji i transformacji przestrzeni miejskiej w Hongkongu” (str. 12) – cel ten niestety nie został zrealizowany. Aby tak się stało, trzeba by spędzić na miejscu więcej czasu, i odbyć wiele rozmów, także tych prywatnych, które nie byłby rejestrowane.

Informacje merytoryczne i przystępność – to na plus; natomiast złe proporcje tekstu, wpadki językowe, techniczne oraz niezrealizowanie celu badawczego obniżają notę: 6/10.



„Hongkong który leży na styku cywilizacji i pełni funkcję pośrednika w biznesie, staje się również symbolem globalizacji ponowoczesnego świata. Inaczej jednak niż w przypadku Nowego Jorku czy Tokio, sytuacyjnych się w centrum społeczności, Hongkong tkwi pomiędzy, jest korytarzem przez który ciągle płynie strumień ludzi, pieniędzy i usług”* – taki obraz ma w głowie większość, ale to już częściowo nieaktualne. Brytyjczyków już nie ma, obecnie czuwa nad wszystkim chiński Wielki Brat w osobie Xi Jinpinga, który scala miasto z kontynentem: politycznie, finansowo, ideologicznie.

Młodzi chcą wolności, wiedza co się święci, wiedzą czym jest ChRL i chcieliby Hongkongu w formie demokratycznej, na wzór zachodni – suwerennej republiki** – ale do miasta napływają już nowi mieszkańcy, dla których Hongkong to po prostu część komunistycznych Chin, świeżo przywrócona na łono ojczyzny i funkcjonująca podobnie jak pobliskie Shenzhen czy zbliżone, sąsiednie twory, powstałe w wyniku reform Deng Xiaopinga. Część Hongkończyków, w poszukiwaniu tańszych mieszkań, opuszcza miasto, miliony się nie angażują, biernie obserwując rozwój wypadków, natomiast partia dokręca śrubę i systematycznie niweluje zalążek demokracji pozostawiony przez władze brytyjskie, a także wolność słowa, prawo do zgromadzeń i szeroko rozumianą normalność. Słabiej wyedukowani, skupieni na przeżyciu, wiedzą, że zmienił się zarządca, ale jest im to z grubsza obojętne.
Zanim w Chinach upadnie pseudokomunizm, sprowadzający się obecnie do reżimu monopartii – odrębność i unikalność Hongkongu zostanie całkowicie wymazana. Stanie się historią, ożywianą tylko z uwagi na potencjał komercyjny – trochę jak wspomnienie Galicji w Małopolsce. Dawna kolonia nie wyróżnia się już ani wizualnie, ani poziomem życia. ChRL dogoniło Hongkong, przejęło stery, i nikomu już ich nie odda.

Czy to w stanie obecnym, kiedy ChRL funkcjonuje w obozie państw niedemokratycznych, czy też w jakiejś pozytywnej, wymarzonej przyszłości, kiedy staje się prozachodnią republiką albo rozpada na kilka niezależnych części***, pewne kwestie są niezmienne: lepiej być tworem niezależnym niż jednym z licznych podmiotów**** – mającym więcej do powiedzenia, posiadającym reprezentację wyższej rangi, równej większym terytorialnie graczom (partnerom), własne umowy i kontrakty, zawierane na dogodnych warunkach, z uwzględnieniem najpilniejszych interesów. Chińczykom z Hongkongu nie dano jednak takiej szansy...

_______________________
* P. Bernardyn, Hongkong. Powiedz, że kochasz Chiny, wyd. Czarne, Wołowiec 2022, str. 112-113.
** Do podobnych wniosków doszli w końcu Tajwańczycy, żegnając się już w duchu z wizją odrodzonych Wielkich Chin.
*** Zwracając wolność Tybetowi czy Ujgurom, o ile ci dotrwają, ale też dostrzegając różnice między etnicznie chińskimi prowincjami (porozumiewającymi się odmiennymi językami, wzajemnie niezrozumiałymi).
**** O ile nie wymusza tego geografia lub lokalna bieda (np. Wyspom Owczym opłaca się być częścią Danii).



Prosta animacja prezentująca rozwój urbanistyczny kolonii, a później protektoratu ChRL, uwzględniająca pozyskiwanie terenu:

Timelapse: Map of Hong Kong [2023]
https://www.youtube.com/watch?v=U8y6EBgf6-I



UWAGI (wyd. 2019): str. 73 – Yangzi (Jangcy); str. 74 – względem Hongkongu Szanghaj leży na północy, ale jeśli idzie o podział Chin, to jest to styk Północy i Południa, po stronie tego drugiego; str. 82 – warunki-warunkami (wcześniej też podobne powtórzenie); str. 99 (tabela) – Rasa (przynależność etniczna – Chińczyk czy Hindus, itp., to nie rasy – tak klasyfikowano narody w XIX stuleciu, ale wątpliwe by MO użyła tego terminu z taką intencją); str. 110 – po „drugą ziemią” w cudzysłowie powinna być kropka (autorka już wszystko zakomunikowała); str. 118 (oraz wszystkie inne gdzie pada informacja o „odzyskiwaniu gruntu”) – tak de facto jest to POZYSKIWANIE lądu, natura nie odebrała go wcześniej człowiekowi, a przynajmniej konkretnym jednostkom osadniczym (w czasie ostatniego zlodowacenia, które zakończyło się ok. 11,7 tys. lat temu, poziom wody był wyższy i wyspa Hongkong stanowiła część kontynentu, ale wówczas nie było ani Brytyjczyków, ani Chińczyków); str. 136 – sięw (się w) + zjedzone „i”; str. 138 – nowych-nowych (w drugim przypadku: świeżych); str. 151 – analizy na temat („na temat” do skasowania); str. 161 – błąd zecerski, brak przerwy przed myślnikiem; str. 163 – betonową (asfaltową); str. 168 – Goi (Goa?); str. 169 – wzmocniły (przejęły); str. 172 – „do Chin kontynentalnych” – rozumie się samo przez się w tym zdaniu, do skasowania; str. 181 – Luisa Vuittona (po prostu: Louis Vuitton [lui witą] – bez odmiany); str. 193 – terytoriów (obszarów – chodzi o osiedla, dzielnice, konkretne kwartały zabudowy); str. 199 – nie trzeba czytelnikowi dwa razy komunikować tego samego, raz było że do Chin kontynentalnych, i starczy; str. 203 – 92’ (‘92).

Str. 206 – „To oczywiste, że centrum jest tam, gdzie rynek, i każde – nawet najmniejsze – miasto go ma”. Tak wedle autorki przedstawia się europejska perspektywa, ale tak się składa, że warszawska Starówka – a wraz z nią jej rynek – znajdują się poza ścisłym centrum, a wręcz na skraju Śródmieścia, nad Wisłą. Można prowokacyjnie powiedzieć, że znajduje się na uboczu – warszawiacy w większości tam nie chodzą, a przynajmniej nie odwiedzają jej regularnie. To miejsce pielgrzymek wycieczek szkolnych i turystów, spacerniak dla studentów i lokalnych mieszkańców. Pojawiamy się tam z rzadka, najczęściej po to, by przypomnieć sobie jak wygląda, zobaczyć choinkę i zimowe iluminacje, lodowisko – bez konkretnych planów. Ani rynek Nowego Miasta, ani żaden inny (Mariensztacki, Solecki, wszystkie rynki jurydyk które zdegradowano do rangi placów) nie wyznaczają Centrum. W wyniku rozwoju urbanistycznego stolicy, ścisłe centrum przesunęło się na południowy zachód od Starówki i Traktu Królewskiego, w dzisiejsze okolice Pałacu Kultury: bezpośrednie sąsiedztwo Dworca Centralnego, Domów Handlowych Centrum i skrzyżowania Jerozolimskich z Marszałkowską (gdzie stoi kamień milowy oraz zespół przystanków Centrum i stacja metra o tej samej nazwie – co nie jest przypadkiem). Tak, adres Pałacu Kultury to formalnie plac Defilad 1, a u wejścia do stacji metra Centrum jest prowizoryczny placyk ochrzczony nieformalnie Patelnią, ale kiedy warszawiak myśli o Centrum, myśli o Pałacu Kultury, a nie terenie który niezmiennie, od lat, czeka na zagospodarowanie. Jeśli rozproszymy pewną grupę mieszkańców po losowych punktach miasta, a nawet po szeroko rozumianym centrum (tj. Śródmieściu w granicach przedwojennych), np. na placu Bankowym, Konstytucji, Zawiszy, przy rondzie de Gaulle’a, Daszyńskiego, i wszystkim wyślemy SMS o treści: spotykamy się za godzinę w Centrum – bez dalszych instrukcji i możliwości uzgodnienia szczegółów – to wszyscy skierują pod Pałac Kultury, i z dużym prawdopodobieństwem odnajdą się przy Rotundzie, albo będą błądzić gdzieś po Marszałkowskiej lub Jerozolimskich. Ale nikt, absolutnie nikt, nie pojawi się na rynku Starego Miasta.

W książce zabrakło planu Hongkongu. Autorka prowadzi rozważania tak, jakby mówiła o terenie znanym odbiorcy, tymczasem bez mapy mamy bardzo ogólne pojęcie o omawianych obszarach.

(2019)

„Hongkong wyrósł na »handlowy cud świata«, kosmopolityczne, unikalne Międzymiasto, mieszankę najlepszych cech dwóch stykających się że sobą kultur […]”*. Kim są jego mieszkańcy, teraz, po odejściu Brytyjczyków, pod kuratelą ChRL**?

„Tożsamość dzisiejszego Hongkongu to nieustannie toczący się w dalszym ciągu dialog, zarówno w odniesieniu do Chin, które odgrywają w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

(1872)
[Le tour du Monde en quatre-vingts jours; przekład Mieczysławy Wójcik]

Klasyczna powieść przygodowa z dużą dawką humoru. Mimo przeszło 150 lat od premiery*, jest nadal wznawiana, choć obecnie pierwsze zetknięcie z Phileasem Foggiem odbywa się już częściej za pośrednictwem ekranu, którejś z mniej lub bardziej udanych adaptacji.

Wciąga i dziś. Pisana z przymrużeniem oka, w pogodnym duchu, tak, że raczej nie mamy większych wątpliwości, wierząc że wszystko się uda – a mimo to brniemy przez kolejne rozdziały, z dużym zainteresowaniem. Im bardziej wierzymy w powodzenie, tym lepiej odbieramy finalny twist**, obecnie powszechnie znany, ale z punktu widzenia konstrukcji całości świetny (choć raczej wątpliwy w przypadku realnego bicia rekordu, ciągłego odnotowywania czasu, zerkania w kalendarz i rozkład połączeń – wodnych i kolejowych).

Dziś szybka podróż dookoła świata, na pokładzie samolotu pasażerskiego, z przesiadkami, to kwestia kilku dni***. W drugiej połowie XIX stulecia, kiedy pokaźną część Ziemi okablowano, pokryto siecią połączeń kolejowych, kiedy otwarto Kanał Sueski (1969) i korzystano ze stałych połączeń obsługiwanych przez parowce – możliwość szybkich podróży stała się faktem. Świat się skurczył. Zgodnie z duchem czasów, Verne (1828-1905) pisze zabawną książkę**** w której daje szansę słabiej uposażonym, a może nawet zaciskającym pasa czytelnikom, poczuć się jak ekscentryczny gentleman.

Przekład Mieczysławy Wójcik (1974) czyta się świetnie. Nie ma tu żadnej świadomej archaizacji, tekst jest jasny, elegancki, konstruowany bez potknięć – z dobrym rytmem: fachowa robota. Za przekład 10/10, natomiast dla Verne mocne 7 (notę obniżają błędy merytoryczne i narracyjne, których nie poprawił ani autor, ani jego wydawca*****).

_______________________
* Stan na 2024 r.
** Nie pamiętam adaptacji którą oglądałem za dzieciaka, ale mam w pamięci miłe zaskoczenie kiedy Fogg trafia do Reform Club w ostatniej chwili.
*** „Kilka lata temu portugalski podróżnik Andrew Fisher trafił do Księgi Rekordów Guinnessa, okrążając Ziemię przy wykorzystaniu wyłącznie rejsowych połączeń w 52 godz. i 34 min”, Podróż dookoła świata. Jak okrążyć Ziemię i ile to kosztuje? [2023] (https://www.onet.pl/turystyka/adam-bialas/podroz-dookola-swiata-jak-okrazyc-ziemie-z-warszawy-i-ile-to-kosztuje/ebfe66y,30bc1058).
**** Pierwotnie publikowana w odcinkach, na łamach dziennika La Temps na jesieni 1872, tj. w tym samym czasie co akcja książki.
***** Verne pisząc robił różne błędy merytoryczne. Np. na str. 25 przypis informuje, że gazeta którą czyta Fogg, nie wychodzi o jakichś dziesięciu lat. Nie przeszkadza to w tym, aby była źródłem nowinek podczas rozmów o sensacyjnej kradzieży i podróży dookoła świata. Jest to błąd na który można machnąć ręką, gentleman mógłby czytać dowolny, fikcyjny periodyk, i nie miałoby to znaczenia. Ale autor myli się poważniej, w tym jako narrator, a biorąc pod uwagę fakt, że po publikacji w odcinkach całość trafiła do jednego tomu, można było temu zaradzić.



Introwertyczny Phileas Fogg jest nieco groteskowy, jakby podkradziony z dramatu Mrożka. W większości adaptacji był stereotypowym Anglikiem, ale nie sprawiał wrażenie osobnika autystycznego, a tutaj mamy postać nieco kreskówkową, mocno przerysowaną, bez uwiarygadniającego backgroundu.

Postać Audy została oddana realistycznie, jednak od momentu wybawienia staje się bierna, i choć Verne obmyślił dla niej rolę w grande finale, powinna mieć coś więcej do powiedzenia. Przydać się na coś. Ani feministki, ani przeciętni czytelnicy nie mają ani jednej szansy aby związać się z nią emocjonalnie. Jest zupełnie bezbarwna, a jedyne co odczuwa, to strach i wdzięczność. Może wówczas to był ideał kobiety, ale dziś nie wypada to najlepiej.

Kiedy Passpartout przemieszcza się pod pędzącymi wagonami, doświadczamy sceny jak z kina sensacyjnego. Tutaj autor przekombinował podobnie jak w przypadku sań z żaglem, lądowego wariantu bojera. (Ale może branie tej książki zbyt serio nie ma sensu?).

Verne regularnie wbija szpileczkę Anglikom, jednocześnie łechcąc ego Francuzów.

Verne komunikuje nam wprost, jak dzieciom, jacy są jego bohaterowie, zamiast pozwolić nam na własne oceny (budowane na przestrzeni całej lektury). Po trosze jest to konwencja i znak czasów, a częściowo łopatologia, która zmusza do klasyfikacji jego książek jako lektury dla dzieci i młodzieży.

Wpływ na odbiór książki ma fakt, że obcujemy z tytułem znanym, którego treść docierała do nas w ramach licznych przetworzeń, i akt lektury jest automatycznie próbą weryfikacji tekstu, ustalenia co do powiedzenia miał faktycznie sam Verne. Jest to też obcowanie z zabytkiem literackim, gdyby to trafiło na półki księgarń dziś, mogłoby utonąć pośród innych, bardziej dopracowanych autorów, albo faktycznie trafić do działu młodzieżowego. Obecnie stawiamy poprzeczkę wyżej, nie zmienia to jednak faktu że W osiemdziesiąt dni… jest sympatyczną pozycją, która mówi sporo o wieku pary i ówczesnej mentalności.



SUBIEKTYWNIE O VERNE’IE

Jakoś między 2010 a 2012 przeczytałem po raz pierwszy cztery książki Verne’a w nowych przekładach: Podróż do wnętrza Ziemi, 500 milionów hinduskiej księżniczki (Andrzej Zydorczak); Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi, w dwóch tomach (Agnieszka Włoczewska); Wąż morski (Barbara Supernat). To co mnie zaskoczyło w tych tytułach, to prostota fabularna i akcja pozbawiona zawiłości, gdzie główną atrakcją są opisy osobliwości oraz informacje dotyczące otaczającego świata.

Dla współczesnego czytelnika, który ceni dobrze opowiedziane historie: wiarygodnych bohaterów, mnogość wątków, suspens i cliffhangery – twórczość Verna’a, przynajmniej w przypadku wyżej wymienionych książek, może wydawać się nadmiernie uproszczona, pisana z pewnym przymrużeniem oka, stricte przygodowa*. Książki zatarły się już w mojej pamięci – minęło kilkanaście lat – więc jest to bardziej wspomnienie niż w pełni rzetelny, merytoryczny sąd (poza tym, dotyczy ledwie kilku pozycji). Czytało się je bardzo sprawnie, czego zasługą jest język dostosowany do dzisiejszych standardów (te z XIX stulecia i początków XX byłyby na pewno mniej przystępne), ale to co było najciekawsze, to zatopienie się w dawnej obyczajowości, ówczesnym stanie wiedzy, ograniczeniach i wizjach. Same fabuły nie były pasjonujące, choć miały potencjał na dobre historie i na pewno działały na wyobraźnię. Na tle wspomnień z tamtych lektur, W osiemdziesiąt dni dookoła świata wydaje się powieścią mocniej przemyślaną, gdzie autor bardziej stawia na fabułę trzymającą w napięciu, choć chyba nikt nie ma wątpliwości, że Anglikowi się uda.

Pisarz każdego roku publikował jedną powieść lub dwie – a niekiedy nawet trzy – chyba tylko w 1864 nie puścił nic w ramach cyklu Niezwykłe podróże, które pisał od 1863 aż do śmierci (1905). Przy takim tempie, ciężko o dopieszczanie starszych tytułów, nie mówiąc już o utrzymaniu poziomu czy uniknięciu chałturzenia. Verne był tytanem pracy, miał terminy i musiał utrzymać rodzinę. Stwierdzenie, że to co tworzył, to nie była wielka literatura, ale rzecz głównie rozrywkowa, dla mas, nie jest raczej odkrywcze. O ile lepsze mogły być poszczególne tomy, gdyby było ich mniej, i gdyby wychodziły w większych odstępach czasu?

W 80 dni dookoła świata zostawiłem sobie na później. Potem odkładałem lekturę, i finalnie przeczytałem ją przeszło dekadę od zakupu, mając 37 lat, a zatem trochę późno. Znałem fabułę z adaptacji, i choćby z racji tego, perspektywa wieczornego czytania nie wydawała mi się pociągająca. Chciałem po prostu odhaczyć klasyka, a jednocześnie mieć jakieś pojęcie o pisarstwie dziadka science-fiction: zapoznając się tymi głośniejszymi książkami, i tymi nieco już zapomnianymi, które wydawały się ciekawe.

To jest oczywiście tylko swobodne pitu-pitu, które mogłoby by paść podczas zwykłej rozmowy, proszę nie przywiązywać do tego większej wagi, chodzą po tej ziemi poważni vernolodzy, ludzie z pasją i tytułami, którzy mają wartościowsze sądy i więcej do powiedzenia. Prawdę rzekłszy, chętnie bym czegoś na ten temat posłuchał, np. w formie rozmowy opublikowanej na Spotify czy YouTube.

Mniej więcej w tym czasie, tj. te kilkanaście lat temu, czytałem książkę profesora Jana Tomkowskiego „Juliusz Verne – Tajemnicza wyspa?” – wydaną pierwotnie w roku moich urodzin (‘87) – o pisarzu i jego twórczości. Zapoznałem się ze wznowieniem z 2005, wydanym w setną rocznicę śmierci pisarza. Mimo lat, stanowi ciekawe spojrzenie na życie i karierę pisarską.

Wiek pary był okresem, w którym wierzono w technikę jako źródło dobrodziejstwa dla ludzkości, w progres i nową, lepszą przyszłość. Dla wszystkich. Sprawiedliwszą i dostatniejszą. Dziś dominują wizje katastroficzne, dystopiczne – niestety uzasadnione, i wynikające z bardziej realistycznego podejścia, bogatszego o dwie wojny światowe, dwie eksplozje atomowe w Hiroszimie i Nagasaki, kłopoty z dziurą ozonową, zanieczyszczeniem środowiska i nadmiernym rozrostem populacji, a wkrótce być może problemami z AI. Jednak rozwój nauki, to nadal najważniejsze czym powinniśmy się zajmować, a Verne, jako patron takiego podejścia, powinien być żywy w naszych sercach.

_______________________
* Dziś patrzymy w przyszłość dalej, znacznie śmielej – terra incognita to już nie wnętrze Azji, Afryki, Ameryki Południowej, północne krańce kontynentów czy Antarktyda, ale egzoplanety i inne ciała niebieskie, rozproszone po miliardach galaktyk. Z tej perspektywy, myśl by zaglądać w głębiny, mniej lub bardziej poznane, jest już mniej pociągająca. Ale jeśli pokusimy się o zmianę punktu widzenia, spojrzymy na to oczami człowieka z XIX-tego wieku, uderzy w nas to, że mimo stuleci, wciąż myślimy tak samo. Wciąż jesteśmy tymi samymi ludźmi, choć mamy zupełnie inne pole manewru. Z jednej strony jest to krzepiące, z drugiej wywołuje niepokój, bo możliwości samozagłady są dziś znacznie większe. I tu powinien być przypis do przypisu: kiedy byłem dzieciakiem, i zamiast internetu był telewizor z ogromnym kineskopem, oglądałem na nim urywki adaptacji losów kapitana Nemo, ale śledziłem też starsze i nowsze nagrania Jacquesa Cousteau (1910-1997). Dla ludzi z tego pokolenia, Verne był inspiracją – robili to, o czym czytali z wypiekami na twarzy jako dzieci. Każda generacja pozostawia jakiś spadek, co jest zarówno przekleństwem jak i dobrodziejstwem.



UWAGI MERYTORYCZNE (wyd. Zielona Sowa, Kraków 2010, tłum. Mieczysława Wójcik): str. 82 (przypis Andrzeja Zydorczaka, wszystkie komentowane przypisy pochodzą od AZ) – warto dodać informację kluczową, Parsowie to potomkowie Persów którzy uciekli z ojczyzny przed radykalnym islamem, pozostając przy swoich wierzeniach (nieco dalej, autor dopowiada istotne informacje, nie ma natomiast przypisu czym jest toaleta, a młodszy czytelnik może być zaskoczony, że chodzi o suknię); str. 84 (przypis) – Salomon jest tutaj przedstawiony jako władca historyczny, a nie legendarny – jest to stanowisko przestarzałe, od którego już się odchodzi; str. 118 – gepardy w czasach Verne’a były w Indiach dość powszechne, ale wyginęły w połowie XX wieku i warto by tu dać przypis; str. 166 – ludność Andamanów to nie Papuasi, choć mają zbliżoną aparycje (mogącą wynikać bądź to ze zbliżonej drogi ewolucyjnej, bądź pokrewieństwa); str. 193/194 – port Viktoria (albo Wiktoria, albo Victoria); str. 242 – sake nie jest japońską wódką („W Polsce spotykane jest mylne przekonanie, że sake to japońska wódka”, https://pl.wikipedia.org/wiki/Sake, jak widać we Francji też); str. 244 – mamy jesień, środek listopada – ani wiśnie, ani śliwy czy jabłonie nie kwitną (nawet w kraju kwitnącej wiśni); str. 270 – San Francisco nie jest kalifornijską stolicą, co AZ trafnie prostuje w przypisie, jednocześnie komunikując, że w kolejnym rozdziale autor się poprawia – jak wiemy powieść była początkowo publikowana w odcinkach, w prasie (co było wówczas popularne, tak samo działał Sienkiewicz czy Reymont), dopiero potem wydano ją w jednym tomie… była sposobność do usunięcia kłopotliwego rzeczownika, co nie było trudne, i byłoby po sprawie, jednak autor się o to nie pokusił, nie zrobił też tego wydawca (a przeszło sto lat od śmierci pisarza tekst jest nadal wznawiany ze wszystkimi błędami!), mówi to sporo o podejściu Verne’a; str. 365 – Hudsonu (Hudson?).

+ wspomniane Morze Chińskie to de facto, współcześnie, Morze Południowochińskie (brak przypisu); słoń którego widzimy na ilustracjach nie jest słoniem indyjskim; (część wtop sensownie sprostowanych przez AZ, przy których nie było nic do dodania, pominięto w tym zestawieniu).

(1872)
[Le tour du Monde en quatre-vingts jours; przekład Mieczysławy Wójcik]

Klasyczna powieść przygodowa z dużą dawką humoru. Mimo przeszło 150 lat od premiery*, jest nadal wznawiana, choć obecnie pierwsze zetknięcie z Phileasem Foggiem odbywa się już częściej za pośrednictwem ekranu, którejś z mniej lub bardziej udanych adaptacji.

Wciąga i dziś. Pisana z przymrużeniem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Gracjan

z ostatnich 3 m-cy
Gracjan
2024-05-26 17:47:30
Gracjan ocenił książkę Ministerstwo Prawdy. Biografia Roku 1984 Orwella na
7 / 10
i dodał opinię:
2024-05-26 17:47:30
Gracjan ocenił książkę Ministerstwo Prawdy. Biografia Roku 1984 Orwella na
7 / 10
i dodał opinię:

(2019)
[The Ministry of Truth: A Biography of George Orwell’s 1984]

„Rok 1984 nie tylko sprzedał się w milionach egzemplarzy, ale też przeniknął do świadomości niezliczonej ilości ludzi, którzy nigdy go nie przeczytali” (str. 10).

„Niniejsza książka to zatem historia Roku 1984. Istnieje...

Rozwiń Rozwiń
2024-04-29 01:48:14
Gracjan
2024-04-29 00:08:03
2024-04-29 00:08:03
Gracjan ocenił książkę Międzymiejsce. Współczesny Hongkong w poszukiwaniu własnej tożsamości na
6 / 10
i dodał opinię:

(2019)

„Hongkong wyrósł na »handlowy cud świata«, kosmopolityczne, unikalne Międzymiasto, mieszankę najlepszych cech dwóch stykających się że sobą kultur […]”*. Kim są jego mieszkańcy, teraz, po odejściu Brytyjczyków, pod kuratelą ChRL**?

„Tożsamość dzisiejszego Hongkongu to nieustannie ...

Rozwiń Rozwiń

Siłą takich czasopism jak Science-Fiction czy NF było właśnie to, że każdy mógł tam wystartować, nie musiał mieć pleców, nie musiał nikogo znać ani chodzić do właściwej szkoły w lepszej dzielnicy, liczył się pomysł i wykonanie.
Kupowało się numer za kilka złotych i było czytania na tydzień a ...

więcej więcej
Gracjan
2024-04-22 10:53:56
Gracjan dodał książkę Nowa gra w Chińczyka na półkę Chcę przeczytać
2024-04-22 10:53:56
Gracjan dodał książkę Nowa gra w Chińczyka na półkę Chcę przeczytać
Gracjan
2024-04-21 21:49:46
Gracjan ocenił książkę W osiemdziesiąt dni dookoła świata na
7 / 10
i dodał opinię:
2024-04-21 21:49:46
Gracjan ocenił książkę W osiemdziesiąt dni dookoła świata na
7 / 10
i dodał opinię:

(1872)
[Le tour du Monde en quatre-vingts jours; przekład Mieczysławy Wójcik]

Klasyczna powieść przygodowa z dużą dawką humoru. Mimo przeszło 150 lat od premiery*, jest nadal wznawiana, choć obecnie pierwsze zetknięcie z Phileasem Foggiem odbywa się już częściej za pośrednictwem ekranu, k...

Rozwiń Rozwiń
Gracjan
2024-04-17 15:00:47
2024-04-17 15:00:47
Gracjan
2024-04-16 17:58:37
Gracjan ocenił książkę Bruce Lee. Życie na
8 / 10
i dodał opinię:
2024-04-16 17:58:37
Gracjan ocenił książkę Bruce Lee. Życie na
8 / 10
i dodał opinię:

(2018)
[Bruce Lee: A Life]

Od chuligana do ikony popkultury: krótkie, intensywne życie Bruce’a Lee (1940-1973).

Polly’emu (1971) nie brakowało materiałów*, dlatego nie poszerza tekstu opisem realiów, nie robi wprowadzenia historycznego ani rozbudowanych biogramów innych postaci, sprowad...

Rozwiń Rozwiń
Bruce Lee. Życie Matthew Polly
Średnia ocena:
8.1 / 10
191 ocen

Jeśli przychylasz się do bełkotu tego spamera, to znaczy że również masz nieprzepracowane problemy i kłopoty z samym sobą :) Sporo prymitywnych, nierozgarniętych userów popiera jego chamskie, z trudem klecone, przepełnione jadem pitolenie, ale w kraju gdzie przez osiem lat rządziła Sekta Smoleńska n...

więcej więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
382
książki
Średnio w roku
przeczytane
32
książki
Opinie były
pomocne
5 281
razy
W sumie
wystawione
381
ocen ze średnią 6,3

Spędzone
na czytaniu
1 999
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
29
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
11
książek [+ Dodaj]