Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Niespokojny duch wyrywa się ku wolności. Nie chce być wtłoczony w sztywne ramy ograniczające jego przestrzeń. Dla niego zwykła codzienność to za mało. Szara rzeczywistość jest niczym kamień, który boleśnie przygniata płuca, blokując je przed wzięciem pełnego oddechu. Tego, który dmie w skrzydła wolności, który pozwala wzlatywać daleko, ku tęsknocie…
Kiedy zobaczyłam zapowiedź powieści „Niespokojny duch”, byłam bardzo ciekawa, jak wypadł debiut literacki autorki w porównaniu do innych jej książek, które miałam już okazję przeczytać. I muszę przyznać, że nie czuć w ogóle, że Daphne du Maurier wypłynęła na literackie wody za sprawą tej historii. Od pierwszych stron wciąga nas do świata swoich postaci. Kreśli opowieść, którą cechuje niezwykły klimat kornwalijskiej miejscowości, która z jednej strony zachwyca, a z drugiej przeraża.
Debiut autorki to przejmująca, pełna emocji saga rodzinna, w której poznajemy codzienność, często naznaczoną cierpieniem, członków rodziny Coombe. Du Maurier kreśli portrety niezwykle wyrazistych postaci, ale niejako w każdym pokoleniu ma swego „ulubieńca”. Kogoś, kogo cechuje wyjątkowy dar, odwaga, potrzeba wolności, determinacja w dążeniu do celu. To właśnie ci bohaterowie stanowią fundament snutej przez nią historii. To o ich losy drżymy, gdyż życie serwuje im wiele niespodzianek, niekoniecznie pozytywnych…
„Niespokojny duch” to opowieść o blaskach i cieniach życia. O rodzinnych relacjach, które czasem są burzliwe i przypominają sztorm na pełnym morzu. O tęsknocie za tym, co niby jest na wyciągnięcie ręki i zakazane zarazem, kiedy należy postępować zgodnie z zasadami, szczególnie w przypadku kobiety. Można pogodzić się ze swoją rolą i starać się sprawować ją jak najlepiej albo iść pod wiatr, próbując zmienić to, co zostało utarte przez lata w ludzkiej świadomości.
Autorka zachwyca przede wszystkim klimatem, który wywołuje w nas ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, odmalowuje ona bowiem realia XIX- i XX-wiecznej Kornwalii, oddaje piękno tamtejszego krajobrazu, z drugiej zaś, wywołuje w czytelniku uczucie permanentnego niepokoju, a nawet strachu przed czymś, co nie jest namacalne. Przed tym, co jest nieuchwytne i nienazwane, a mimo to tak bardzo wyczuwalne w czasie lektury.

Podsumowując:

Daphne du Maurier pokazała, że już jej debiut był świetną zapowiedzią kolejnych dzieł, które pokochały rzesze czytelników. „Niespokojny duch” to niepokojąca, a jednocześnie porywająca saga opowiadająca o losach ludzi, którzy musieli zmagać się z otaczającym ich światem, który zdawał się ich zupełnie nie rozumieć. O ich potrzebie wyrwania się z narzuconych oków, ich głodzie i tęsknocie za czymś, czego chyba żadnemu z nich nie udało się w pełni osiągnąć za życia, choć niektórzy próbowali… Debiut autorki to opowieść o ambicji, pasji, odwadze, miłości, nienawiści, ludzkiej tragedii, ale i ulotnym szczęściu, czyli o wszystkim tym, na co składa się życie. A przede wszystkim o ogromnym pragnieniu wolności, która czasem jawi się w zupełnie nieoczekiwanej postaci… To stanowczo jedna z moich ulubionych powieści spod pióra tej autorki. Polecam.

Niespokojny duch wyrywa się ku wolności. Nie chce być wtłoczony w sztywne ramy ograniczające jego przestrzeń. Dla niego zwykła codzienność to za mało. Szara rzeczywistość jest niczym kamień, który boleśnie przygniata płuca, blokując je przed wzięciem pełnego oddechu. Tego, który dmie w skrzydła wolności, który pozwala wzlatywać daleko, ku tęsknocie…
Kiedy zobaczyłam...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiara może góry przenosić. Być pokrzepieniem w chwilach zwątpienia, dodawać otuchy, kiedy nasz świat znów legł w gruzach. To dzięki niej jesteśmy w stanie podnieść się po kolejnym upadku, wziąć się w garść mimo niesprzyjających okoliczności. Czy jednak na długo wystarczy? Gdzie kończy się jej moc? Kiedy znikąd ratunku ani nadziei na poprawę losu, wiara jest w stanie tchnąć w nas siłę, by mimo braku widoków na szczęście, przetrwać życiową zawieruchę?
„Sagę rodziny Polakowskich" Agnieszki Jeż chciałam poznać już od dawna. Nie było dotąd okazji, więc kiedy pojawiła się zapowiedź trzeciego tomu, postanowiłam nadrobić dwa poprzednie, by w pełni zgłębić losy tej wyjątkowej rodziny. A poznajemy ją początkowo w szczęśliwym momencie, w którym to miłość Anny i Franciszka mimo upływu lat jest w pełnym rozkwicie. I chociaż niczego im nie brakuje, to kobieta jest pełna obaw. Niemożliwe wszak jest, by móc czuć się tak spełnionym. Mąż próbuje odsunąć od niej niepokojące myśli, nie wiedząc, że chwile beztroski będą ostatnimi w ich życiu… Wybucha wojna, która wszystko zmienia.
Agnieszka Jeż kreśli opowieść, która chwyta za serce. Nie sposób bowiem odczuwać inaczej, kiedy śledzi się losy rozdzielonej rodziny, która musi walczyć o przetrwanie. Zwłaszcza Anna, która doświadcza wraz z dziećmi zsyłki i odtąd musi być nie tylko matką i ojcem jednocześnie, ale dźwigać ciężar piekła na swoich barkach i chronić przed nim ukochane pociechy. Jeż bez upiększania pokazuje, jak wyglądało życie Polaków zesłanych w głąb Rosji. Nie stroni od naturalistycznych wręcz opisów okrucieństwa, którego doświadczali oni każdego dnia z rąk Sowietów, kiedy musieli walczyć z brudem, zimnem i wszechobecnymi chorobami, które trawiły i niszczyły kolejne jednostki. Strach, obawa o życie i zdrowie członków rodziny, konieczność pogodzenia się ze stratą kolejnych bliskich, którzy nawet po śmierci nie zaznali godnego pochówku… I chociaż Anna Polakowska jest bohaterką, której determinację i odwagę podziwiamy w tych ciężkich okolicznościach, to naturalnie rolę postaci, których losy zajmują nas najbardziej, przejmują jej dzieci.
Autorka snuje opowieść, która nie tylko jest wiernie odmalowanym obrazem życia zwyczajnych ludzi w zderzeniu z piekłem wojny, ale także historię młodych, którzy zostali przedwcześnie odarci z dziecięcej beztroski. Którzy często musieli zamienić się niejako rolami z rodzicami, kiedy przyszło stawić im czoła najgorszemu. To oni chcą walczyć o ojczyznę. To oni próbują wyrwać się z oków narzuconych przez Sowietów, jednocześnie czując niemoc i konieczność permanentnego podporządkowania się. Pierwsze zauroczenia, ból straty najbliższych, obowiązek wzięcia na siebie roli głowy rodziny – to tylko niektóre z wyzwań, jakich doświadczyli bohaterowie. A także próba odnalezienia się w dorosłym życiu, które budowane na powojennych zgliszczach, nie dostarczyło im szczęścia, jakiego w darze od losu mieli nadzieję otrzymać…

Podsumowując:

„Nagły świt” i „Długie południe” to opowieści, która poruszają do głębi. Wiernie odmalowane realia sprawiają, że opowieść Agnieszki Jeż czyta się tak, jakby mogła ona wydarzyć się naprawdę. Losy rodziny Polakowskich to mozaika zdarzeń, wśród których ból i smutek przeplata miłość i szczęście, nawet jeśli zostali oni skąpo obdarowani nim przez życie. To opowieść, która zdaje się wprost mówić, że los bywa przewrotny i nader okrutny. Że nie zawsze sprawiedliwie dzieli… Nawet jeśli mamy za sobą piekło i wciąż wierzymy, że karta się odmieni, że w końcu uda nam się odciąć od przeszłości grubą kreską, na ile to jest możliwe, to codzienność pozbawiona wojennego balastu, nie jest wolna od rozterek. Czy rodzeństwo odnajdzie się w nowej rzeczywistości? Kto zazna szczęścia, a kto już zawsze będzie żył w cieniu własnego koszmaru? Niecierpliwie czekam lektury trzeciego tomu.

Wiara może góry przenosić. Być pokrzepieniem w chwilach zwątpienia, dodawać otuchy, kiedy nasz świat znów legł w gruzach. To dzięki niej jesteśmy w stanie podnieść się po kolejnym upadku, wziąć się w garść mimo niesprzyjających okoliczności. Czy jednak na długo wystarczy? Gdzie kończy się jej moc? Kiedy znikąd ratunku ani nadziei na poprawę losu, wiara jest w stanie tchnąć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiara może góry przenosić. Być pokrzepieniem w chwilach zwątpienia, dodawać otuchy, kiedy nasz świat znów legł w gruzach. To dzięki niej jesteśmy w stanie podnieść się po kolejnym upadku, wziąć się w garść mimo niesprzyjających okoliczności. Czy jednak na długo wystarczy? Gdzie kończy się jej moc? Kiedy znikąd ratunku ani nadziei na poprawę losu, wiara jest w stanie tchnąć w nas siłę, by mimo braku widoków na szczęście, przetrwać życiową zawieruchę?
„Sagę rodziny Polakowskich" Agnieszki Jeż chciałam poznać już od dawna. Nie było dotąd okazji, więc kiedy pojawiła się zapowiedź trzeciego tomu, postanowiłam nadrobić dwa poprzednie, by w pełni zgłębić losy tej wyjątkowej rodziny. A poznajemy ją początkowo w szczęśliwym momencie, w którym to miłość Anny i Franciszka mimo upływu lat jest w pełnym rozkwicie. I chociaż niczego im nie brakuje, to kobieta jest pełna obaw. Niemożliwe wszak jest, by móc czuć się tak spełnionym. Mąż próbuje odsunąć od niej niepokojące myśli, nie wiedząc, że chwile beztroski będą ostatnimi w ich życiu… Wybucha wojna, która wszystko zmienia.
Agnieszka Jeż kreśli opowieść, która chwyta za serce. Nie sposób bowiem odczuwać inaczej, kiedy śledzi się losy rozdzielonej rodziny, która musi walczyć o przetrwanie. Zwłaszcza Anna, która doświadcza wraz z dziećmi zsyłki i odtąd musi być nie tylko matką i ojcem jednocześnie, ale dźwigać ciężar piekła na swoich barkach i chronić przed nim ukochane pociechy. Jeż bez upiększania pokazuje, jak wyglądało życie Polaków zesłanych w głąb Rosji. Nie stroni od naturalistycznych wręcz opisów okrucieństwa, którego doświadczali oni każdego dnia z rąk Sowietów, kiedy musieli walczyć z brudem, zimnem i wszechobecnymi chorobami, które trawiły i niszczyły kolejne jednostki. Strach, obawa o życie i zdrowie członków rodziny, konieczność pogodzenia się ze stratą kolejnych bliskich, którzy nawet po śmierci nie zaznali godnego pochówku… I chociaż Anna Polakowska jest bohaterką, której determinację i odwagę podziwiamy w tych ciężkich okolicznościach, to naturalnie rolę postaci, których losy zajmują nas najbardziej, przejmują jej dzieci.
Autorka snuje opowieść, która nie tylko jest wiernie odmalowanym obrazem życia zwyczajnych ludzi w zderzeniu z piekłem wojny, ale także historię młodych, którzy zostali przedwcześnie odarci z dziecięcej beztroski. Którzy często musieli zamienić się niejako rolami z rodzicami, kiedy przyszło stawić im czoła najgorszemu. To oni chcą walczyć o ojczyznę. To oni próbują wyrwać się z oków narzuconych przez Sowietów, jednocześnie czując niemoc i konieczność permanentnego podporządkowania się. Pierwsze zauroczenia, ból straty najbliższych, obowiązek wzięcia na siebie roli głowy rodziny – to tylko niektóre z wyzwań, jakich doświadczyli bohaterowie. A także próba odnalezienia się w dorosłym życiu, które budowane na powojennych zgliszczach, nie dostarczyło im szczęścia, jakiego w darze od losu mieli nadzieję otrzymać…

Podsumowując:

„Nagły świt” i „Długie południe” to opowieści, która poruszają do głębi. Wiernie odmalowane realia sprawiają, że opowieść Agnieszki Jeż czyta się tak, jakby mogła ona wydarzyć się naprawdę. Losy rodziny Polakowskich to mozaika zdarzeń, wśród których ból i smutek przeplata miłość i szczęście, nawet jeśli zostali oni skąpo obdarowani nim przez życie. To opowieść, która zdaje się wprost mówić, że los bywa przewrotny i nader okrutny. Że nie zawsze sprawiedliwie dzieli… Nawet jeśli mamy za sobą piekło i wciąż wierzymy, że karta się odmieni, że w końcu uda nam się odciąć od przeszłości grubą kreską, na ile to jest możliwe, to codzienność pozbawiona wojennego balastu, nie jest wolna od rozterek. Czy rodzeństwo odnajdzie się w nowej rzeczywistości? Kto zazna szczęścia, a kto już zawsze będzie żył w cieniu własnego koszmaru? Niecierpliwie czekam lektury trzeciego tomu.

Wiara może góry przenosić. Być pokrzepieniem w chwilach zwątpienia, dodawać otuchy, kiedy nasz świat znów legł w gruzach. To dzięki niej jesteśmy w stanie podnieść się po kolejnym upadku, wziąć się w garść mimo niesprzyjających okoliczności. Czy jednak na długo wystarczy? Gdzie kończy się jej moc? Kiedy znikąd ratunku ani nadziei na poprawę losu, wiara jest w stanie tchnąć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zdrada. Świadome działanie na czyjąś niekorzyść wbrew złożonym wcześniej obietnicom. Czyn zmierzający do złamania wierności normom i przyjętym regułom, narzuconym odgórnie. Jawna lub skryta negacja czegoś, co w opinii władzy jest jedyną i niepodważalną prawdą, którą należy wyznawać. Co jednak, kiedy zdrada w mniemaniu osoby, która się jej rzekomo dopuściła, wcale nią nie jest? Co, gdy zdrada jest niczym niechciana spuścizna, którą otrzymujemy w spadku, nie mając szansy na to, by odciąć się od „szkarłatnej litery”, którą nam „przyklejono” w ramach postępowania naszych przodków…?
Po fenomenalnej „Rozgrywce królowej” przyszedł czas na „Siostry zdrady”. Autorka ponownie zaprasza nas na królewski dwór, gdzie intrygi są na porządku dziennym. Gdzie codzienność jest niczym partia szachów, nigdy nie wiemy, kto i kiedy zaserwuje życiowy „szach i mat”. Gdybym miała określić jednym słowem lekturę najnowszej książki Elizabeth Fremantle, to powiedziałabym, że była ona WYBORNA. „Siostry zdrady” nie tylko obalają tzw. klątwę drugiego tomu, ale śmiem twierdzić, że powieść ta jest jeszcze lepsza niż jej poprzedniczka z cyklu! Jeszcze więcej w niej emocji, wszechobecnych intryg, do tego stopnia sugestywnie nakreślonych, że mimowolnie odwracamy się za siebie, by sprawdzić, czy nie podąża za nami ktoś, kto jest niczym cień… Autorka doskonale odnajduje się w realiach XVI-wiecznej Anglii, roztaczając przed nami świat, którego zapewne nie poznalibyśmy z kart wielkiej historii. Oddaje głos kobietom, których obecność nie była dotąd wyraziście zaznaczona, a jednak miały one swoją rolę w dworskiej codzienności. Dwie siostry – Maria i Katarzyna, które zdają się balansować na cienkiej linii niebezpieczeństwa. Ich siostra już straciła głowę, czy zdołają ochronić własne?
Powieść Fremantle trzyma w napięciu, wciąż bowiem zastanawiamy się, czy czuwająca nad dziewczętami przyjaciółka ich matki, portrecistka Levina Teerlinc, zdoła ocalić je od zguby, kiedy do władzy dojdzie Elżbieta, która, delikatnie mówiąc, nie przepada za starszą z sióstr. Autorka nakreśliła fabułę w taki sposób, że poniekąd przypomina ona historyczną sensację, naszpikowaną intrygami, zależnościami na mapie rodzinnych powiązań krwi, ale także opowieść pełną emocji, namiętności i tytułowej zdrady, która wciąż czai się w cieniu…

Podsumowując:

„Siostry zdrady” to nie tylko dramat historyczny, który przypadnie do gustu miłośnikom gatunku. To świetnie odmalowany portret królewskiego dworu, obraz ówczesnych konwenansów, zależności i reguł podporządkowania, które były dla niektórych niczym okowy, z których nie mieli szansy się uwolnić. Powieść Fremantle czyta się niczym świetnie skrojony scenariusz filmu, bo od pierwszej strony wchodzimy do wykreowanego przez nią świata, będącego mariażem prawdy historycznej i fikcji literackiej, i czujemy, jakbyśmy odbyli podróż w czasie. Plastyczność języka, postaci, w które autorka tchnęła życie, napięcie i obawa o losy bohaterek, to wszystko stanowi idealną kompilację dla kogoś, kto uwielbia pełne emocji książki. Drugi tom serii to opowieść o zdradzie, samotności, strachu, ale przede wszystkim o kobietach, które piastowały w XVI wieku przeróżne role. I gdyby się tak bliżej przyjrzeć, to można zauważyć, że niezależnie od statusu społecznego, tego, czy były władczyniami, czy zaledwie ginącymi w cieniu innych częściami królewskiego dworu, każda z nich miała w sobie pierwiastek tragiczny. Jak widać przywilej bycia u władzy, nie mógł ochronić je przed rzeczami ostatecznymi. A dla niektórych wcale nie był błogosławieństwem, a wręcz przeciwnie - przekleństwem... Ogromnie polecam!

Zdrada. Świadome działanie na czyjąś niekorzyść wbrew złożonym wcześniej obietnicom. Czyn zmierzający do złamania wierności normom i przyjętym regułom, narzuconym odgórnie. Jawna lub skryta negacja czegoś, co w opinii władzy jest jedyną i niepodważalną prawdą, którą należy wyznawać. Co jednak, kiedy zdrada w mniemaniu osoby, która się jej rzekomo dopuściła, wcale nią nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy jesteście czyimś fanem? Czy śledzicie czyjeś życie w social mediach, codziennie wypatrując kolejnych wpisów, by tylko zobaczyć, co u niego słychać? Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego dana osoba staje się na tyle ciekawa, że poświęcacie jej tyle uwagi? Czy w związku z tym, że okazujecie jej atencję, powinna traktować was jak kogoś bliskiego i dzielić się nawet najbardziej prywatnymi kadrami ze swojego życia?
Powieść „Jestem fanką” jest bardzo nietypowa. Począwszy od nieszablonowej konstrukcji, obnażającej wiele sfer życia narracji, aż na wstrząsających refleksjach, które docierają do nas z czasem, skończywszy… Bohaterką jest bezimienna kobieta, która w sieci śledzi inną, z którą sypia „mężczyzna, z którym chce być” – jak go nazywa. Czytelnik niejako wkracza do jej świata, poniekąd nawet wczuwa się w jej emocje. Próbuje zrozumieć lub wręcz przeciwnie – czuje zniesmaczenie jej podejściem do życia. Jej pogonią za atencją, która zdaje się najważniejsza. Cenniejsza niż ta prawdziwa codzienność. Ta, która przecież istnieje obok niej poza siecią…
Bohaterka wzbudza w nas ambiwalentne uczucia. Z jednej strony coś na kształt współczucia, że daje się tak wykorzystywać facetowi, dla którego jest jedną z wielu. Że kierowana uczuciem, a może już obsesją, zatraca się w tym związku-nie związku bez reszty. Jest niczym żebrak łaknący choć odrobiny uczucia. I to jest bardzo smutny obraz, który wyłania się z książki Patel. Z drugiej zaś strony, czytelnik czuje złość. Na nią, na świat social mediów, który gdzieś między wierszami obnaża. Niby mamy świadomość pewnych mechanizmów nim rządzących, a jednak pokazanie ich oczami tej kobiety, uderza w nas z całą mocą. Zaczynamy zadawać sobie pytanie, gdzie leży cienka granica między chęcią utrzymania wirtualnej relacji z osobami, które nas obserwują a chęcią „sprzedaży” swojej prywatności, kształtowaniem swojej codzienności pod dyktando trendów i algorytmu. Wszystko byle pozostać na fali… Każdy ma wybór, ale Patel, w moim odczuciu, zdaje się uświadamiać, że niezależnie od tego, po której stronie jesteśmy, chęć zwrócenia na siebie uwagi jest wynikiem pewnego deficytu, który social media mają nam zrekompensować.

Podsumowując:

„Jestem fanką” to nie tylko wiwisekcja kobiecych emocji, świetnie odmalowany obraz obsesji, która z jednej strony wciąga i fascynuje, a z drugiej, przeraża swoim zasięgiem i ewentualnymi konsekwencjami, do których może doprowadzić przekroczenie pewnych granic. Patel w sposób bezkompromisowy traktuje także o social mediach, sprawach społecznie ważnych takich jak kwestie dotyczące: patriarchatu, seksualności czy wciąż rosnącego konsumpcjonizmu. Wydźwięk powieści poraża, autorka pokazuje w niej bowiem, jak próbujemy się wpasować w oczekiwania otoczenia. Jak tworzą się kolejne marki osobiste, które podążają za potrzebami odbiorców, ale przede wszystkim wymagań narzucanych przez algorytm. Na uwagę zasługuje na pewno bohaterka, która wywołuje w czytelniku mieszane uczucia. Z jednej strony, jest „ofiarą z ludzką twarzą”, a z drugiej, mimo dosyć radykalnych poglądów i świadomości panujących reguł, postępuje niejako wbrew nim. „Jestem fanką” to jedna z ciekawszych fabularnie i konstrukcyjnie książek, jakie miałam okazję ostatnio przeczytać. Historia, która obnaża, ale nie moralizuje; która uświadamia, choć wielu z nas tę świadomość już posiada; która szokuje, choć po głębszym zastanowieniu się możemy dojść do wniosku, że w sumie nic nas w dzisiejszym, toksycznym świecie nie jest w stanie zaskoczyć… Niezwykle ciekawa, inna i dziwna - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Polecam waszej uwadze.

Czy jesteście czyimś fanem? Czy śledzicie czyjeś życie w social mediach, codziennie wypatrując kolejnych wpisów, by tylko zobaczyć, co u niego słychać? Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego dana osoba staje się na tyle ciekawa, że poświęcacie jej tyle uwagi? Czy w związku z tym, że okazujecie jej atencję, powinna traktować was jak kogoś bliskiego i dzielić się nawet...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Życie plącze się, rzucając nam pod nogi kolejne kłody. Kiedy rodzina nie jest wsparciem, a więzi rozluźniają się coraz bardziej, trudno jest wytrwać w świecie, w którym miejsce kobiety nie jest znaczące. Codziennie musi ona zmagać się ze społecznym ostracyzmem, odmawiać sobie szczęścia, „coś” udowadniać — wszystko po to, by pokazać, że raz podjęte decyzje, a co za tym idzie — stawienie czoła ustalonym normom, były dobre. Że jest w stanie egzystować, walczyć o kolejny dzień, nawet wtedy, kiedy siły zaczynają ją opuszczać…
„Zabłąkane dusze” to powrót do Sejn i świata wykreowanego przez Magdalenę Niedźwiedzką. Życie Deynarowiczów dalekie jest od sielanki. Muszą się zmagać nie tylko z wewnątrzrodzinnymi nastrojami, ale także z nieszczęściem, które zdaje się zawitało w ich progi… Na straży ogniska stoi Agata, która wciąż uparcie wierzy, że zdoła przetrwać. Że może pomóc nie tylko swoim dzieciom, ale także tym, którzy wsparcia potrzebują, zapominając w tym wszystkim o sobie. Rzeczywistość zdaje się ginąć gdzieś w chaosie dnia codziennego i rozterkach, które trawią serca i umysły poszczególnych członków rodziny. Czy uda im się rozwiązać dręczące ich problemy? Czy zabłąkane dusze odnajdą swoją drogę? Czy znajdą się wśród nich tacy, którzy zaryzykują i pójdą za głosem serca…?
W moim odczuciu trzeci tom poświęcony jest przede wszystkim miłości. A ta, jak wiemy, jest kapryśna i ma wiele twarzy. Autorka pokazuje, że nie zawsze jest tożsama z namiętnymi uniesieniami. Bywa, że przychodzi z czasem, nie każdy jednak chce to dostrzec, ma w sobie wystarczającą ilość odwagi, by zaryzykować wszystko, zwłaszcza kiedy to rozum góruje nad sercem. Są jednak tacy, którzy w życiu już tak wiele przeszli, że odwzajemnione uczucie, nawet wbrew konwenansom, może stać się spełnieniem, którego od dawna pragnęli.
Magdalena Niedźwiedzka ukazuje także różne oblicza miłości rodzicielskiej. Takiej, która jest równoznaczna z poświęceniem, nawet jeśli nie jest ono doceniane, z chęcią ochronienia swoich pociech także wtedy, kiedy są już dorosłe. Z rodzicielstwem, które czasami odzywa się w nas niespodziewanie, kiedy chcemy wynagrodzić puste lata, pozbawione wsparcia, nie zawsze jednak mamy taką okazję. Niektórym ta miłość każe także podejmować próby sprzeciwu wobec wyborów dziecka, co może skutkować rozluźnieniem więzi. Inni zaś wolą pozostać w cieniu z dala od swoich pociech...
„Zabłąkane dusze” to opowieść, która ma w moim odczuciu wydźwięk uniwersalny. Choć autorka odmalowała ówczesne realia, dając nam szansę na poznanie historii XIX- wiecznych Kresów i losów zubożałej szlachty, to wiele mądrości wplecionych nienachalnie w fabułę, uderza w nas i skłania do refleksji. Autorka traktuje o życiu, o roli i obecności w nim drugiego człowieka. O ograniczeniach, które nie zawsze narzuca nam rzeczywistość, lecz często narzucamy je sobie sami…

Podsumowując:

Myślę, że serię Magdaleny Niedźwiedzkiej można nazwać sagą o kobietach. Tu nie tyle rodzina wiedzie prym, ile uwypuklona została właśnie rola niewiasty, która w cyklu autorki jest zestawiona niejako w kontrze z panującymi konwenansami. To właśnie kobiety próbują wyrwać się z oków narzuconych im przez społeczeństwo, zawalczyć o spokojną codzienność nawet w świecie, w którym nic nie znaczą, jeśli u ich boku nie ma mężczyzny. I można nakreśloną ręką autorki opowieść odczytywać dosłownie, jako wyraz buntu bohaterek, które podjęły ryzyko, by walczyć z ramami, do których próbowano je odgórnie wpasować, albo w sposób uniwersalny, że my — kobiety możemy wiele. Nawet jeśli wydaje nam się, że jesteśmy słabe, że nie zasługujemy na szczęście, jeśli nie sprawimy, że najpierw nasze dzieci tego szczęścia nie dostąpią, to powinnyśmy zdawać sobie sprawę, że się mylimy. My jesteśmy ważne i niezależnie od czasów, w których przyszło nam żyć i ograniczeń, z jakimi musimy się mierzyć, nie powinnyśmy o tym zapominać. „Zabłąkane dusze” to swego rodzaju traktat o życiu. O jego blaskach i cieniach, o samotności wśród ludzi, o pokonywaniu kolejnych przeszkód, o wyjątkowej przyjaźni, ale i o życiowym marazmie, na który się decydujemy… dla świętego spokoju. O tym, jak czasami sami utrudniamy sobie to, co mogłoby być zupełnie proste, gdybyśmy tylko na to pozwolili. To niesztampowa saga, której niespieszna fabuła jest nie tylko okazją do wsiąknięcia w życie zubożałej szlachty, ale także możliwością smakowania codzienności, nawet jeśli z kart powieści wyłania się ona czasami jako gorzki owoc, który ciężko jest przełknąć… Refleksyjna, nieco melancholijna opowieść z historią w tle, która zapada w pamięć i na długo po zakończeniu lektury wciąż w niej rezonuje.

Życie plącze się, rzucając nam pod nogi kolejne kłody. Kiedy rodzina nie jest wsparciem, a więzi rozluźniają się coraz bardziej, trudno jest wytrwać w świecie, w którym miejsce kobiety nie jest znaczące. Codziennie musi ona zmagać się ze społecznym ostracyzmem, odmawiać sobie szczęścia, „coś” udowadniać — wszystko po to, by pokazać, że raz podjęte decyzje, a co za tym idzie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Są w naszej pamięci wspomnienia, które zagubione, szukają właściwej ścieżki. Tej, która doprowadzi nas do prawdy. Kołaczą się w umyśle, wybrzmiewają w ciszy, a my uporczywie próbujemy nadać im kształt. Zrozumieć, co chcą nam przekazać zatarte przez czas obrazy i dźwięki, które wciąż powtarzamy w obawie, że w końcu znikną i pozbawią nas czegoś, co jest tak wartościowe. Czujemy to całymi sobą tak jak wszechobecną potrzebę, by dotrzeć do źródła. By zrozumieć i dać szansę przeszłości zagościć w naszym życiu…
Grażyna Jeronim-Gałuszka zabiera nas ponownie do wyjątkowego miejsca. Tam czas zdaje się płynie wolniej, a świat zewnętrzny jest wyłącznie wartością dodaną... Do tych łąk zielonych, do tych drewnianych okiennic, do tej przycupniętej, nadgryzionej zębem czasu starej chaty, która wiele lat temu była świadkiem wydarzeń, które zmieniły życie dwóch małych dziewczynek… I to właśnie wieś Rogoże staje się tymczasową przystanią dla Kiry, która na pokładzie swojego kampera o wdzięcznym imieniu Charlie, próbuje ułożyć swoje życie, odnaleźć swoje miejsce na ziemi i odkryć tajemnicę ulokowaną we wciąż brzmiących w jej wspomnieniach dźwiękach kołysanki…
„Skradzione dni” to powieść niespieszna, nostalgiczna, nakreślona z dużą wrażliwością opowieść o dwóch kobietach, które pewnego dnia trafiły na siebie, nie wiedząc, że coś je łączy… Autorka snuje ich historie, które wzajemnie się przenikając, zapadają w serce czytelnika, który zanurza się w nich od pierwszej strony, urzeczony plastycznością języka. To właśnie Rogoże stanowi malowniczą scenerię dla bieżących wydarzeń przetykanych retrospekcjami, które pozwalają nam zrozumieć ich losy. A także dają szansę dostrzec im, jak wiele dla siebie znaczą…
Nowa powieść autorki to historia wyjątkowej przyjaźni. To opowieść o dwóch życiowych rozbitkach, które poszukują swojego miejsca na ziemi. Przystani, do której mogą dotrzeć, by zacumować na stałe tam, gdzie będą czuły się u siebie. Niezależnie od bagażu zgromadzonych dotąd doświadczeń i trosk, odnajdą do siebie drogę, by odtąd już podążać nią wspólnie.
„Skradzione dni” to powieść na wskroś poruszająca. To mozaika ludzkich losów, błędów, których nie da się już naprawić, straconych szans na to, by odbić się od dna. Opowieść o samotności, o niesprawiedliwości i ludzkiej podłości, która potrafi zniszczyć to, co kiedyś było piękne i nierozerwalne. Przewracając kolejne karty, nie tylko poznajemy przeszłość bohaterek, ale także w naszej głowie zaczyna pojawiać się wiele pytań. Dlaczego nie walczymy o swoje życie, tylko popadamy w marazm, patrząc, jak nie tylko przelewa nam się przez palce, ale także zmierza do nieuchronnej zagłady? Czy miłość nie wystarczy, by wyrwać ukochaną osobę ze szponów nałogu? Czy można być permanentnie szczęśliwym, budować swoje życie na fundamencie zmyślonej historii, która ma ocalić nas od cierpienia? Jak wiele w naszej codzienności jest sytuacji, które zdają się przypadkowe, a w efekcie ratują nas one w najtrudniejszych momentach naszego życia? Tak jak postawione na naszej drodze osoby, które odtąd stają nam się tak bardzo bliskie…

Podsumowując:

Grażyna Jeronim-Gałuszka utkała opowieść, która, mimo iż niesie ze sobą wiele chwil wzruszenia, emanuje ciepłem i nadzieją na to, że nawet jeśli los bywa przewrotny, to wciąż możemy skraść dla siebie z życia to, co najpiękniejsze. Odmalowana na tle spokojnej wsi, która była świadkiem wielu trudnych wydarzeń, historia o ludzkich losach, które, choć przetykane problemami, wypełnione są również małymi radościami, które są w stanie nakryć całunem zapomnienia to, co bolesnego wydarzyło się w przeszłości. Osnuta tajemnicą opowieść o wyjątkowej relacji dwóch kobiet, które nie tylko szukają ostoi i miejsca na ziemi, ale także drogi do zrozumienia siebie. Pięknie napisana, utkana z życiowych metafor, pełna głębi, nostalgiczna historia, którą pokochacie. Jestem o tym przekonana!

Są w naszej pamięci wspomnienia, które zagubione, szukają właściwej ścieżki. Tej, która doprowadzi nas do prawdy. Kołaczą się w umyśle, wybrzmiewają w ciszy, a my uporczywie próbujemy nadać im kształt. Zrozumieć, co chcą nam przekazać zatarte przez czas obrazy i dźwięki, które wciąż powtarzamy w obawie, że w końcu znikną i pozbawią nas czegoś, co jest tak wartościowe....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Coś się kończy, coś się zaczyna… Dzieci dorastają i wyfruwają z gniazda. Wystarczająco silne, by wzlecieć samodzielnie w przestworza. Choć na ich barkach wciąż wiele trosk, mają odwagę, by ruszyć do przodu, by uwić swoje własne miejsce na ziemi, mając cały czas na uwadze, że obok jest rodzina. A ta, chociaż poraniona przez bolesne wydarzenia, wciąż silna, stanowi i stanowić będzie największą opokę dla każdego z „piskląt”…
Mówi się, że nieważne jak się zaczyna, ale jak się kończy. A Ida Żmiejewska, mimo rewelacyjnych poprzednich tomów, kończy w iście mistrzowskim stylu swoją, i naszą, przygodę z serią „Zawierucha”, serwując nam emocjonalne fajerwerki i narażając tym samym serce czytelnika na wiele eksplozji. A to dlatego, że w ostatniej części dzieje się chyba najwięcej, a my z drżąc z niepewności, śledzimy z zapartym tchem rozwój wydarzeń.
Jeśli miałabym wybrać finał serii, który w ostatnim czasie był dla mnie najlepszy, to z całą pewnością wybrałabym właśnie „Fajerwerki”. Tak się pisze zakończenie, proszę Państwa! Autorka wrzuca nas w wir fabuły, kreśląc rozwiązanie wszystkich wątków, zwłaszcza tych, na których rozwikłanie musieliśmy czekać od pierwszego tomu. Bo wreszcie dowiadujemy się, kto stał za tym, co spotkało ojca Kellerówien i jest to nie lada zaskoczenie. A przynajmniej było nim dla mnie. Ostatni tom serii jest świetną klamrą, która spina całą opowieść o tych wyjątkowych kobietach. Siostrach, które wiele przeszły, ale mimo przeciwności losu, wychodziły obronną ręką z wielu opresji. Choć już nie takie same, bardziej doświadczone, z wyraźnymi bliznami na sercu i duszy, wciąż niczym taran parły do przodu. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie ciotka i przede wszystkim babka. A ta ostatnia stanowi najmocniejszy fundament i spoiwo, które scalało rodzinę nawet w najtrudniejszych momentach. Dlatego bardzo liczyłam, że jeśli nie wszystkie, to choć część z bohaterek doczeka się happy endu.
Lektura tej książki dostarczyła mi wielu emocji. Były momenty, kiedy zauważałam u siebie wypieki na twarzy, zaciśnięte w pięści dłonie, jakby gotowe do walki, albo… żeby komuś po prostu „przyłożyć”. A wierzcie mi, że choć w książce Idy Żmiejewskiej jest wiele porządnych postaci, w tym męskich, to w każdym „stadzie” znajdzie się i czarna owca, którą należy pogonić. Nie powiem, był moment, w którym autorka złamała mi serce, ale z drugiej strony, gdyby odmalowała w finałowej części wyłącznie sielankę, to po pierwsze, nie byłaby sobą, a po drugie, zakończenie nie byłoby tak emocjonalne i wiarygodne.
Nie sposób w tym miejscu nie docenić warstwy historycznej powieści, która nienachalnie wpleciona w rzeczywistość bohaterek, zdaje się niedostrzegalna. Ale ona jest i z jednej strony, determinuje codzienność postaci, wszak autorka doskonale opisuje ich losy na tle ważnych dla Polski wydarzeń, a z drugiej, trochę udzielają nam się ich emocje, zwłaszcza te związane z upragnioną niepodległością, która w końcu nadchodzi. Choć żal, że nie każdy mógł jej doczekać…

Podsumowując:

Doskonałe zakończenie, które, choć zastaje czytelnika ze złamanym sercem i żalem, że to już koniec, jednocześnie rekompensuje mu wszystko. Pisałam to przy poprzednich tomach, ale powtórzę też i teraz, że to jednak z najlepszych sag rodzinnych z historią w tle, jakie przyszło mi przeczytać w ostatnim czasie. Dlatego kto nie zna, niech nadrabia. Na moją odpowiedzialność — podziękujecie mi później. Jestem przekonana, że dacie się porwać tej fascynującej opowieści, świetnie skrojonej, jeszcze lepiej napisanej i pełnej emocji, z kumulacją zwłaszcza w finałowym tomie. No i pokochacie bohaterów, no może nie wszystkich, ale wierzę, że będziecie kibicować tym wyjątkowym, silnym kobietom, które wiele przeszły, by zaznać szczęścia. Polecam!

Coś się kończy, coś się zaczyna… Dzieci dorastają i wyfruwają z gniazda. Wystarczająco silne, by wzlecieć samodzielnie w przestworza. Choć na ich barkach wciąż wiele trosk, mają odwagę, by ruszyć do przodu, by uwić swoje własne miejsce na ziemi, mając cały czas na uwadze, że obok jest rodzina. A ta, chociaż poraniona przez bolesne wydarzenia, wciąż silna, stanowi i stanowić...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chociaż wszystkim znane są wydarzenia z lat minionych, to nam — kobietom współczesnym czasami trudno jest przyjąć do wiadomości, że kiedyś nasze przodkinie niewiele miały do powiedzenia. Ich zadaniem było stanowić ozdobę męża, podporządkowaną jego potrzebom, zarządzającą domem i matką w jednej osobie. Wszelkie odchylenia od ówczesnej normy były traktowane jako objaw buntu, który nie przystoi… I chociaż minęło wiele lat, a my wciąż jeszcze musimy walczyć o swoje, to nie chciałybyśmy musieć żyć w taki sposób, w jaki żyły kobiety w przeszłości.
„Koronczarki. Klątwa rodziny Flores” to pasjonująca podróż do wielobarwnej Brazylii. Tej początku dwudziestego wieku, ale i tej współczesnej. Autorka kreśli opowieść, której akcja rozgrywa się dwutorowo, opowiadając jednocześnie historię rodu Flores. Historię kobiet, których miała dosięgnąć klątwa. Które musiały i dawały sobie radę bez mężczyzn w rzeczywistości, w którym to właśnie oni rządzili światem. Angelica Lopes tka wyjątkową historię, która jest jak wielowymiarowa mantylka. Spina klamrą przeszłość z teraźniejszością, pokazując, że kobiety miały i mają olbrzymią siłę. Że niezależnie od okoliczności potrafią walczyć, na miarę możliwości, o swoje. O wolność, o to, by nigdy więcej i żadna więcej nie zaznała cierpienia…
Jako miłośniczka powieści, w których to przeszłość gra pierwsze skrzypce, swoją uwagę skupiłam przede wszystkim na wydarzeniach z 1918 roku. Przejmująca i pełna niesprawiedliwości historia jednej z koronczarek, która została wydana za mąż z przymusu, bardzo mnie poruszyła. Miałam nadzieję, że uda się jej zaznać szczęścia, że nić koronki, która była niemym wołaniem o pomoc, stanie się jednocześnie jej sprzymierzeńcem w drodze do wolności…
Autorka nie skupia się jednak wyłącznie na losach kobiet z rodziny Flores, które wydarzyły się w przeszłości, bowiem teraźniejszość jest równie zajmująca. Nieco zbuntowana Alice przykuwa uwagę, tak jak jej działania i głód wiedzy o historii przodkiń, który pojawił się u niej dosyć niespodziewanie. Sposób, w jaki autorka „pożeniła” poszczególne części mantylki, wywołuje wiele emocji, a my – czytelnicy z zaciekawieniem czekamy na rozwój wypadków. Na to, czy zapoczątkowana kiedyś opowieść, kreślona koronkową nicią, będzie miała zakończenie w teraźniejszości. A może są historie, które pisze samo życie? Które można tkać bez końca, przekazując je kolejnym pokoleniom?

Podsumowując:

Powieść Lopes to nie tylko porywająca saga rodzinna, ale przede wszystkim opowieść o kobietach. O walce o ich prawa w świecie, w którym nie miały głosu. Nie mogły decydować o sobie, przez co stawały się bezwolnymi marionetkami w rękach mężczyzn. To pełna emocji historia, która wielokrotnie wywoła u was szybsze bicie serca. Momentami dramatyczna, przepełniona bólem i łaknieniem wolności. To także opowieść o kobiecej solidarności, która niezależnie od czasów, w których żyjemy, jest naszą najcenniejszą bronią w zderzeniu z przeciwnościami losu, ale także sztywnymi ramami często niesprawiedliwych reguł ustalanych pod dyktando patriarchatu. Wielowymiarowa, okraszona brazylijską kulturą, utkana niczym misterna koronka historia, która pozostaje w pamięci na długo.

Chociaż wszystkim znane są wydarzenia z lat minionych, to nam — kobietom współczesnym czasami trudno jest przyjąć do wiadomości, że kiedyś nasze przodkinie niewiele miały do powiedzenia. Ich zadaniem było stanowić ozdobę męża, podporządkowaną jego potrzebom, zarządzającą domem i matką w jednej osobie. Wszelkie odchylenia od ówczesnej normy były traktowane jako objaw buntu,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy miłość ma datę ważności? Czy można zakochać się w każdym wieku, niezależnie od okoliczności? Dać się porwać romantycznym uniesieniom, by utonąć w ramionach ukochanego? Co jednak, kiedy bolesna prawda rzuca cień na nowo powstałą relację? Czy warto angażować się w związek, który wydaje się z góry skazany na porażkę? Nawet wtedy, kiedy podświadomie czujemy, że nasze serce zostanie złamane…?
To już ósmy raz, kiedy Katarzyna Kostołowska zaprasza nas do świata przyjaciółek z Wrocławia, do którego po prostu chce się wracać. To zupełnie tak, jakbyśmy odwiedzali stare znajome. Zasiadamy przy filiżance kawy, dobrym ciachu, albo i… winie, i snuje się opowieść o tym, co nowego u nich słychać. A dzieje się sporo, bo w końcu nie może być nudno, a przynajmniej nie w przypadku czwórki „czterdziestek”. No może z lekką nadwyżką w metryce.
W najnowszym tomie autorka poświęca sporo miejsca pracującej w Czekoladziarni Marcelinie, którą targają rozterki natury uczuciowej. Kobieta musi zmierzyć się z prawdą, która wychodzi na jaw dosyć nieoczekiwanie. Bohaterka czuje się zagubiona, gdyż nie potrafi wybrać między sercem a rozumem. Dlatego nasze przyjaciółki postanawiają jej pomóc. Choć nie każda widzi ten układ tak samo… Z właściwymi sobie humorem i dobrym okiem wprawnego obserwatora kobiecych zachowań, Katarzyna Kostołowska odmalowuje obraz „babskich dramatów”, które potrafią wstrząsnąć całym światem, odwrócić go do góry nogami. A to wszystko za sprawą… miłości.
Oczywiście Aśka, Magda, Karolina i Anita nie służą jedynie radą koleżance w opałach, ale muszą zmagać się z własnymi troskami. Próba odnalezienia się w domu zdominowanym przez mężczyzn przy jednoczesnym prowadzeniu biznesu; walka z roztargnieniem i roztrzepaniem matki dziecka ukochanego; niezaleczone smutki i wciąż żywe tęsknoty, a także blaski i cienie życia w rodzinie patchworkowej – to wszystko odnajdziecie na kartach książki „Czterdzieści filiżanek kawy”.
W tym tomie moją uwagę skupiła przede wszystkim Magda i jej kulejąca wciąż relacja z ojcem, który po latach pojawił się w jej życiu, kradnąc serce jej syna i show bycia najlepszą babcią, jej matce. Próba odnalezienia się w ogniu oczekiwań jest nie lada wyzwaniem nawet dla takiej bizneswoman jak ta bohaterka, więc kibicowałam jej z całych sił, by poszczególne elementy tej patchworkowej układanki w końcu się dopasowały, dając jej możliwość złapania przysłowiowego oddechu.

Podsumowując:

Katarzyna Kostołowska zdaje się znawczynią kobiecych dusz i jak nikt inny odmalowuje ich portrety w swojej serii. A ta bawi, wzrusza, czasami też daje do myślenia. W końcu każda z nas może znaleźć w niej coś dla siebie. Ktoś zmaga się z codziennym kieratem, z byciem matką, żoną i szefową własnego biznesu, która marzy o chwili odpoczynku i samotności. A kiedy ten nadchodzi… zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę wolałaby mieć rodzinę u boku. Ktoś inny próbuje poukładać w głowie uczucia, które niechciane kiełkują w jego sercu. Ktoś jeszcze ulokował miłość w niewłaściwym miejscu i ciężko jest teraz się z niej otrząsnąć, by ruszyć naprzód. Autorka splata to wszystko w ciepłą, zabawną, ale i życiową mozaikę kobiecych losów, które śledzi się z czystą przyjemnością. Nawet jeśli nad światem zbierają się ciemne chmury… „Czterdziestki” to jak powrót na „stare śmieci”, jak wspólny papieros na zapyziałym zapleczu, jak spotkanie z dawno niewidzianą koleżanką, z którą możemy się podzielić troskami i radościami przy filiżance kawy. A jeśli będzie trzeba to i przy… czterdziestu.

Czy miłość ma datę ważności? Czy można zakochać się w każdym wieku, niezależnie od okoliczności? Dać się porwać romantycznym uniesieniom, by utonąć w ramionach ukochanego? Co jednak, kiedy bolesna prawda rzuca cień na nowo powstałą relację? Czy warto angażować się w związek, który wydaje się z góry skazany na porażkę? Nawet wtedy, kiedy podświadomie czujemy, że nasze serce...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami patrzymy na życie innych ludzi i czujemy wewnętrzną frustrację. W głowie pojawiają się słowa: dlaczego mi się nie udało? Dlaczego jestem sama/sam, nie byłam w stanie stworzyć szczęśliwej relacji z partnerem/partnerką? Nie zawsze jednak wiemy, co tak naprawdę kryje ten ładny obrazek, który pokazują nam inni lub który widzimy, zbyt zajęci, by skupić się na rysach, jakie się na nim znajdują. To wszystko sprawia, że kumulują się w nas negatywne uczucia, z którymi nie jest nam łatwo sobie poradzić. Narasta w nas poczucie beznadziei i przekonania, że nigdy nie uda nam się zaznać prawdziwego szczęścia…
W nowej książce Krystyna Mirek stawia przede wszystkim na relacje. Bierze na tapet przeróżne konfiguracje jak: córka-matka, przyjaciółka-przyjaciółka, ze szczególnym wskazaniem na relacje damsko-męskie. Autorka pod woalką subtelnego humoru i pozornie lekkiej historii serwuje swoim czytelnikom życiową opowieść, która pokazuje, jak czasami ciężko nam dostrzec głębię, jak łatwo dajemy się ponieść pierwszemu, często mylnemu, wrażeniu. Wolimy patrzeć na ludzi przez pryzmat pozorów, co nie tylko wywołuje w nas frustrację, jeśli uznamy, iż „mają lepiej”, ale staje się przyczynkiem do popełniania błędów, jeśli źle ocenimy nowo poznaną osobę.
Choć powieść Krystyny Mirek skierowana jest przede wszystkim do kobiet, w jej opowieści pojawiają się także panowie, którzy reprezentują różne typy osobowości i charakteru. Autorka na ich przykładzie zdaje się wskazywać na tzw. czerwone flagi, czyli sygnały ostrzegające przed toksycznym związkiem. Nie zawsze łatwo jest je dostrzec, zwłaszcza jeśli kobieta darzy mężczyznę uczuciem, bowiem mogą przybierać różną formę manipulacji lub kontroli. Bywa, że ujawniają zaburzenie osobowości czy niedojrzałość emocjonalną partnera. Dobry instynkt w tym przypadku może uchronić nas — kobiety przed złamanym sercem i rozczarowaniem. Pytanie tylko, jak ustrzec się przed nieodpowiednią partią? I czy nawet wówczas, kiedy weszliśmy w taki związek, istnieje sposób, by skutecznie się od niego uwolnić?
W „Kiedy Cię spotkałam” Krystyna Mirek pokazuje, że powiedzenie, iż „szczęśliwa matka, to szczęśliwe dziecko” nie jest wyłącznie oklepanym frazesem. Często myślimy, że w codziennym zabieganiu powinnyśmy skupić się przede wszystkim na najbliższych. I nie ma nic złego, jeśli zachowamy w tym podejściu zdrowy rozsądek i złoty środek. Wiele kobiet bowiem myśli, że poświęcając uwagę sobie, pamiętając na co dzień o własnych potrzebach, coś zaniedbuje. Kołaczące się po głowie wyrzuty sumienia, często skutecznie odsuwają je na dalsze miejsce na liście rzeczy ważnych, a czasami i w ogóle je z niej eliminują. Myślę, że to może poniekąd wynikać z utartych społecznie ról, do których jesteśmy niejako przygotowywane od dziecka. Dziewczyna wychowywana jest na dobrą żonę i matkę, w uwspółcześnionej wersji także wzorową pracownicę. Obowiązków przybywa, a od nas oczekuje się, że niczym Wonder Woman poradzimy sobie ze wszystkim, jednocześnie służąc wsparciem, radą i pomocą także innym. Musimy jednak pamiętać, by nie dać się zwariować. My też mamy prawo nie być silne, czuć się zmęczone i smutne. Możemy nie mieć już więcej cierpliwości do biegania w codziennym amoku niczym „chomik w kółku”. My też jesteśmy ważne i to od siebie powinnyśmy zacząć, by móc czuć się w pełni szczęśliwe i spełnione. Warto zatem wprowadzić pewne zmiany, nie od razu w formie rewolucji. Wystarczy małymi krokami dochodzić do tego, czego tak naprawdę pragniemy.

Podsumowując:

„Kiedy Cię spotkałam” to słodko-gorzka, momentami zabawna i urocza, ale niepozbawiona życiowej dawki mądrości powieść dla każdej z nas. Opowieść o zawiedzionych nadziejach, trudnych relacjach, w których czasami brak szczerości; rozczarowaniach, których żadna z nas nie uniknie. Ważne jednak, by mieć oczy szeroko otwarte. I to zarówno po to, by w porę ustrzec się przed koszmarem toksycznego związku, ale także, a może przede wszystkim, by nie przegapić okazji na szczęście, które można spotkać za przysłowiowym zakrętem i to w zupełnie nietypowych okolicznościach. To historia o macierzyństwie, które jest największym wyzwaniem i szczęściem każdej z nas. Nie znaczy to jednak, że mamy się w nim zatracić, bo w codziennym kieracie nigdy nie należy zapominać o zachowaniu równowagi oraz o… sobie. Nasze spełnienie jest równie ważne, jak uśmiech naszego dziecka i z całą pewnością można to pogodzić, musimy tylko w to uwierzyć. Polecam!

Czasami patrzymy na życie innych ludzi i czujemy wewnętrzną frustrację. W głowie pojawiają się słowa: dlaczego mi się nie udało? Dlaczego jestem sama/sam, nie byłam w stanie stworzyć szczęśliwej relacji z partnerem/partnerką? Nie zawsze jednak wiemy, co tak naprawdę kryje ten ładny obrazek, który pokazują nam inni lub który widzimy, zbyt zajęci, by skupić się na rysach,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy słuszne jest stwierdzenie, że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko? Nawet wtedy, kiedy wszelkie znaki na ziemi i na niebie zdają się świadczyć przeciwko tej teorii? Czy możliwe jest, że uczucie tak silnie łączy dwoje ludzi, że nawet jeśli przewrotny los rzuca im pod nogi kolejne kłody, ich serca będą na wieki bić w jednym rytmie? Także wtedy, kiedy usłyszymy ostatnie uderzenie, to ich wspólna melodia będzie wybrzmiewać nadal…?
Anna Rybakiewicz oddaje w ręce czytelników kolejną poruszającą powieść. Gra na strunach naszej wrażliwości, splatając losy młodych ludzi. Tych, którym przyszło żyć w czasach wojennej zawieruchy, i tych, którzy spotkali się teraz, zupełnie przypadkowo, by wspólnie zgłębiać przeszłość. A może jeśli chodzi o pewne uczucia, nic nie jest dziełem przypadku…?
Autorka kreśli opowieść, prowadząc fabułę dwutorowo. Dzięki czemu mamy okazje poznać dwie historie: Moszki i Heniutki oraz Agaty i Benjamina. Pierwsza z nich jest niezwykle przejmująca. Lektura tych fragmentów napełnia nasze serce lękiem, nie mamy bowiem pewności, czy dla tych dwojga jest nadzieja w obliczu wojennego piekła. Muszę przyznać, że początkowo to właśnie opowieść z przeszłości wywoływała we mnie więcej emocji. Zwłaszcza wówczas, kiedy autorka kolejny raz łamała serce swojej bohaterce, a wraz z nią, łamała i moje, które wciąż wypełnione było nadzieją, że jej los się w końcu odmieni… Jednak w miarę upływu czasu, a tym samym dochodzenia do momentu, kiedy przeszłość zaczynała się namacalnie splatać z teraźniejszością, moje emocje były podzielone między dwie opowieści o losach tych, którzy dla miłości byli zdolni do wszystkiego…
W nowej książce Anna Rybakiewicz poświęca wiele miejsca historii Żydów, która nierozerwalnie wiąże się w niej z Łomżą. Dzięki czemu mamy okazję wspólnie z bohaterami spacerować liczkami miasta, by odkrywać miejsca, które odegrały ważną rolę dla tej społeczności w czasie wojny. Wielu takich lokalizacji już nie ma, zostały zniszczone lub nagryzione zębem czasu. Jesteśmy także poniekąd świadkami relacji ze wspomnień tragedii, jaka rozegrała się w Lesie Giełczyńskim, gdzie Niemcy przeprowadzili masowe egzekucje Żydów z łomżyńskiego getta. Autorka wplata prawdziwe wydarzenia w fikcyjną opowieść z dużą wrażliwością i szacunkiem dla tych, którzy spoczęli w bezimiennym zbiorowym grobie.

Podsumowując:

„Ocaleni dla miłości” Anny Rybakiewicz to poruszająca podróż w czasie. Opowieść o wielkiej miłości, która była skłonna do wszelkich poświęceń. O uczuciu, które rozkwitało na wojennym ugorze, które musiało zmierzyć się z przewrotnością losu, który nie szczędził zakochanym wielu przeszkód. To także historia, która pokazuje, że czasem miłość, jeśli nie jest jej dane spełnienie, nie popada w próżnię. Może się bowiem zdarzyć, że zostaną nią obdarowani inni ludzie, niejako w spadku. By dwie dusze mogły zaznać ukojenia. By dwa serca mogły zaznać szczęścia. To historia, która uświadamia, że nadzieja na połączenie zakochanych nigdy nie umiera. Nawet jeśli przychodzi kres naszego życia... Nienachalne wplecenie przez autorkę prawdziwych wydarzeń sprawia, że powieść jest wiarygodnie zakotwiczona w realiach przez nią opisanych. To sprawia, że nie jest to wyłącznie opowieść o miłości, ale także świadectwo wydarzeń, które nie powinny zostać przykryte przez kurz zapomnienia.

Czy słuszne jest stwierdzenie, że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko? Nawet wtedy, kiedy wszelkie znaki na ziemi i na niebie zdają się świadczyć przeciwko tej teorii? Czy możliwe jest, że uczucie tak silnie łączy dwoje ludzi, że nawet jeśli przewrotny los rzuca im pod nogi kolejne kłody, ich serca będą na wieki bić w jednym rytmie? Także wtedy, kiedy usłyszymy ostatnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Łatwo jest nam szufladkować ludzi. Przypisywać określone etykiety. Dysfunkcyjny, problematyczny, dziwny, odmieniec, źle skończy... To dużo prostsze niż próba rozwiązania problemu, z którym być może napiętnowana osoba się boryka. Setki tłumaczeń, które mają zagłuszyć poczucie winy, wystarcza na jakiś czas. Odcięcie się od niej, podrzucenie "kukułczego jaja” komuś innemu - bo tak łatwiej, szybciej... Problem pojawia się wtedy, kiedy ta naznaczona „szkarłatną literą” ostracyzmu społecznego osoba, coraz bardziej zapada się w sobie. Pochłania ją poczucie beznadziei i płynąca w żyłach nienawiść, która ją napędza do destrukcyjnych zachowań...
Świat nie akceptuje odmienności. Na powodzenie w życiu mogą liczyć ci, którzy się dostosują, zaadaptują do panujących reguł, nie będą się wychylać. A jednak nigdy nie jest tak, że każdy będzie żył w ten sposób. Wielu z nas nie zgadza się na to, by nie móc wyrażać własnej odmienności. Zarówno, jeśli chodzi o poglądy, wyznanie, orientację. Wydaje się, że tolerancja wzrasta. Czy aby na pewno? W nowej książce Magdalena Majcher snuje historię, która mną wstrząsnęła. Nawet nie tyle przez wzgląd na jej brutalny finał, ile na cały proces zmian, jakie zachodziły u dwójki nastolatków. Wszak zbrodnia, którą w 2014 roku żyła cała Polska rozpisana była na dwie osoby… Ona – córka samotnej matki, on – chłopak z dobrego domu. W obu przypadkach doszło do swego rodzaju załamania, co pokazuje, że to, jaki mamy start w dorosłe życie, nie zawsze gwarantuje nam, że nie zboczymy na ścieżkę zła. Majcher pokazuje nie tylko niemy krzyk wołania o pomoc w przypadku Majki, która była odbierana jako dysfunkcyjna, ale także proces negatywnej przemiany Kacpra, który został z góry zaszufladkowany. Nikt nie próbował poznać istoty problemu. Od razu założono, że to wpływ zbuntowanej koleżanki, bez chęci dotarcia do obaw, lęków i potrzeb coraz bardziej zagubionego chłopaka.
W czasie lektury w czytelniku narasta coś na kształt frustracji, swego rodzaju świdrujący w głowie dysonans. Z jednej strony, mamy morderstwo, wyjątkowo brutalne, które piętnujemy, a z drugiej, dwoje młodych ludzi. W tym dziewczynę, która od dziecka walczyła o uwagę, o bliskość drugiego człowieka, o zainteresowanie jej uczuciami, czego się, jak sama powiedziała – nie doczekała i nie wierzyła, że się doczeka. Majcher pokazuje genezę narodzin nienawiści. Wspólnie z nią, śledząc historię inspirowaną tragedią w Rakowiskach, próbujemy zrozumieć, jak to się stało? I czy można było uniknąć tej zbrodni, gdyby... Matka dziewczyny nie była stale zajęta wyłącznie pracą; rówieśnicy nie okazali większej tolerancji dla odmienności, szkoła nie pozbyła się zbędnego uciążliwego balastu, wymuszając zmianę placówki. Aż wreszcie - gdyby zainteresowano się tą dwójką, która wykazywała widoczne i wręcz krzyczące o uwagę symptomy problemów natury psychologicznej. Czy można było tego uniknąć? To pytanie chyba na zawsze pozostanie bez jednoznacznej odpowiedzi...

Podsumowując:

Czy nową książkę Magdaleny Majcher można traktować jako ostrzeżenie? Chciałabym w to wierzyć… Czy jest w stanie uwrażliwić nas – otoczenie na problemy ludzi młodych? Na niebagatelizowanie pierwszych symptomów zła, które zaczyna kiełkować w umysłach naszych dzieci? Oby tak było... Mam jednak wrażenie, że system, w którym jesteśmy jedynie trybikami, coraz skuteczniej odziera nas z empatii. Zbyt skupieni na spełnianiu ludzkich oczekiwań, dążeniu do akceptacji, ciągle pędzący za zaspokojeniem, choć podstawowych potrzeb, przetrwaniu w tym często zimnym i pozbawionym uczuć świecie... To nie pomaga. Nie jest to jednak żadne usprawiedliwienie, wszak to my jesteśmy kreatorami rzeczywistości, praw i panujących reguł. I powinniśmy je konstruować tak, by chronić tych, którzy tego potrzebują najbardziej. Dlatego, warto zatrzymać się choć na moment, by zrozumieć, że wokół jest wciąż wielu nastolatków, którzy nie radzą sobie z codziennością. Dorosłość wcale nie dla każdego jest darem, nie każdy do niej dojrzał. Dlatego to do nas – rodziców należy wychowanie dzieci tak, by wiedziały, że zawsze mają nas po swojej stronie. A także do systemu edukacji, który powinien być uwrażliwiony na potrzeby uczniów, także a może przede wszystkim te, które wykraczają poza wtłoczenie wiedzy do ich głów. Te połączone siły być może wystarczą, by nie dochodziło do takich koszmarnych wydarzeń, jak te w Rakowiskach. Bo one nie są wynaturzeniem, ale jawną konsekwencją czegoś głębszego. Nawet jeśli wolelibyśmy myśleć, że tak okrutnej zbrodni dokonały potwory… Książka Magdaleny Majcher to wstrząsający obraz narodzin nienawiści, obnażająca luki w systemie edukacji opowieść, która poraża tragedią, która rozegrała się nie tylko tej konkretnej, grudniowej nocy, ale rozgrywała się miesiącami, a nawet latami na oczach wielu ludzi... Polecam!

Łatwo jest nam szufladkować ludzi. Przypisywać określone etykiety. Dysfunkcyjny, problematyczny, dziwny, odmieniec, źle skończy... To dużo prostsze niż próba rozwiązania problemu, z którym być może napiętnowana osoba się boryka. Setki tłumaczeń, które mają zagłuszyć poczucie winy, wystarcza na jakiś czas. Odcięcie się od niej, podrzucenie "kukułczego jaja” komuś innemu - bo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami myślimy, że w życiu prześladuje nas jakiś pech. Bo jakże wyjaśnić splot negatywnych zdarzeń, które nas dotykają? Kiedy jeszcze wciąż mamy nadzieję, że to już ostatni raz, gdy los znów z nas zakpił, on znowu szydzi, zsyłając pod nogi przeszkody. Przeklinamy go, upatrujemy winy w fatum, które nad nami ciąży niczym gradowa chmura. Tymczasem może to nie pech ani zabobonne przekonania kierują naszą codziennością, tylko my sami, bo… takie po prostu jest życie?
Bardzo czekałam na ostatni tom „Lwowskiej odysei”. To zawsze taki moment, kiedy z jednej strony, tak trudno się pogodzić, że to już koniec, a z drugiej, kieruje nami ciekawość, kiedy z buzującymi emocjami przewracamy kolejne strony, by dowiedzieć się, jaki finał zgotowała autorka swoim bohaterom.
„Krąg życia” to tytuł bardzo wymowny. Zdaje się bowiem, że historia zatacza koło a kobiety z rodziny Lindnerów powielają pewne... schematy? Nie sposób dostrzec bowiem analogii między losami potomkiń i tych, których losy śledziliśmy w poprzednich tomach. Magdalena Kawka mimochodem, niejako między wierszami, wplotła refleksję na temat udziału przeznaczenia w kreowaniu naszej rzeczywistości. Czy prawdziwe może być przekonanie, że ktoś lub coś może przynosić pecha? Że można obarczyć kogoś lub coś winą za wszelkie niepowodzenia? Autorka prowadzi fabułę dwutorowo, przypominając wydarzenia sprzed lat, nawiązując do niezamkniętych jeszcze wątków z przeszłości, a jednocześnie kreśląc opowieść o codzienności tych, które żyją współcześnie. Piszę współcześnie, bowiem znaczna część akcji toczy się w 2022 roku. To właśnie tu poznajemy Agnieszkę i jej córkę, które niepodważalnie odziedziczyły po swojej babce oraz prababce siłę i odwagę, by zmierzyć się z trudnościami. Nawet tymi, przez które serce pęka, a umysł wypełniają piętrzące się wątpliwości, które potrafią skutecznie zatruć rzeczywistość.
Zamknięcie serii jest pełne wzruszeń. Autorka nie szczędzi nam bowiem konieczności pożegnania się z niektórymi bohaterami. Odkrywa stopniowo kolejne karty, by tajemnice z przeszłości w końcu mogły zostać dopuszczone do głosu. Zwłaszcza te, na których ujawnienie długo przyszło nam czekać. Te, które nie tylko są ujawnieniem tego, co było skrywane przez lata, ale przede wszystkim stanowią swego rodzaju katharsis. Są oczyszczeniem i zrzuceniem brzemienia poczucia winy dla tych, którzy z wiadomych tylko sobie powodów, postanowili zamilknąć niemal do samego końca…

Podsumowując:

W nowej książce Magdalena Kawka pokazała, że nie tylko doskonale potrafi odmalować przeszłość, ale równie dobrze odnajduje się w teraźniejszości. Obie linie czasowe spina piękną klamrą, która, choć okraszona bólem, łzami rozczarowania i żalu za tymi, którzy odeszli, porusza nas i niesie spokój. Autorce udało się w sposób nienachalny zamknąć poszczególne wątki, a dodatkowo wpleść w losy bohaterów, których przeszłość poznawaliśmy przez poprzednie tomy, odmalowany z dużą wrażliwością obraz życia ich potomków. Czy istnieje coś takiego jak fatum? Czy pecha i nieodłączną stratę możemy niejako dziedziczyć? Czy warto wierzyć, że mogą w naszym otoczeniu funkcjonować przedmioty, które wbrew pozorom nie są cennym skarbem, który należy zachować dla siebie, ale czymś, czym należałoby się podzielić z innymi? Czy życie jest dziełem przypadku, a może dla każdego z nas jest już przygotowany „plan”, który każdego dnia realizujemy, często zupełnie nieświadomie? „Krąg życia” to poruszająca opowieść o nieuchronności losu, o ludzkich tragediach, które są nieodzownym elementem dnia codziennego każdego z nas. O wielkiej miłości, która czasami okazywana jest poświęceniem, na jakie niewielu stać. O rodzinnych tajemnicach, kobiecej sile, a także o wyjątkowej więzi między poszczególnymi pokoleniami, którą należy docenić, dopóki obok są ci, którzy przeszli tak wiele. Mimo doświadczeń, także tych bolesnych, a może właśnie dzięki nim, są dla nas nie tylko cudownym wparciem, ale także źródłem wiedzy o przeszłości. Dlatego warto wsłuchać się w ich słowa, by ocalić ją od zapomnienia. Polecam.

Czasami myślimy, że w życiu prześladuje nas jakiś pech. Bo jakże wyjaśnić splot negatywnych zdarzeń, które nas dotykają? Kiedy jeszcze wciąż mamy nadzieję, że to już ostatni raz, gdy los znów z nas zakpił, on znowu szydzi, zsyłając pod nogi przeszkody. Przeklinamy go, upatrujemy winy w fatum, które nad nami ciąży niczym gradowa chmura. Tymczasem może to nie pech ani...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rozwód zawsze jest bolesny. Dla obu lub jednej ze stron. Rozwód nigdy nie jest winą jednej osoby. Zawsze jest sumą wspólnych „kamyków” wrzucanych do ogródka nieporozumień. Z czasem ten ogródek nie przypomina niedawnej sielanki, ale staje się miejscem, w którym nie chcemy przebywać. Tak jak nie mamy już ochoty być z tym kimś, kto był dla nas całym światem. Smutne, ale tak się czasami dzieje, że dwoje ludzi, którzy kiedyś tak bardzo się kochali, z różnych powodów, oddala się od siebie… Ale choć boli, może czasem tak jest lepiej, niż tkwić po uszy w bagnie wzajemnych pretensji i niechęci.
Ta powieść jest na pewno uniwersalna. Każdy odbierze ją na swój własny sposób, przefiltruje przez swoje doświadczenia. Czy czytając o emocjach każdego z bohaterów, unikniemy oceniania i szukania winnego? Moim zdaniem nie. Nawet jeśli widziałam, iż wina leży po każdej ze stron, ja nie uchroniłam się przed większym zrozumieniem dla racji jednej z nich. I chociaż zazwyczaj nie piszę w recenzjach o bohaterach, bo są różni, jednych lubimy a innych nie, to chyba pierwszy raz zdarzyło mi się, że bohaterka tak negatywnie wpłynęła na mój odbiór książki. Jeśli taki był cel autorki – to się udało. Powieść, mimo że nie mam doświadczeń takich, jak opisana w niej para, uruchomiła we mnie lawinę wyłącznie negatywnych emocji. Byłam zła, sfrustrowana, miałam ochotę potrząsnąć jedną z postaci, z którą nie chciałabym się przyjaźnić, ani tym bardziej nie potrafiłam poczuć empatii dla jej odczuć związanych z rozwodem. Nie współczułam jej, bo nigdy nie zbuduje się relacji, jeśli w związku króluje… egoizm. Jeśli obwiniamy partnera za całe zło tego świata, nie widzimy w sobie żadnej wady... Nie ma szans. Próbowałam wykrzesać dla niej choć odrobinę pozytywnych uczuć, mając na uwadze jej traumę z przeszłości, ale w kontekście rozpadu małżeństwa, nie udało się. Możecie uznać, że jestem nieczuła, ale w tym przypadku jestem w stanie powiedzieć tylko tyle – i tak długo ze sobą wytrzymali…
Autorka na pewno zrobiła dobrze, że pokazała całą sytuację z obu stron. To świadczy o jej chęci przedstawienia tej relacji niejako z szerokiej perspektywy. Dlatego jeśli lubicie bardzo opisowe analizy psychologiczne postaci, to ta książka będzie dla was ciekawa. Jeśli interesuje was wiwisekcja rozpadającego się związku i pobudki, jakimi kierowała się każda ze stron, kiedy nastąpił moment przełomowy, który uruchomił negatywną lawinę zdarzeń – przeczytajcie.
Podsumowując:

„Rozwód” to książka o manipulowaniu uczuciami i skrajnym egoizmie. Nie tylko ze strony każdego z partnerów, ale także ich dzieci. Ale w sumie patrząc na zachowanie rodziców, nie ma się czemu dziwić, że wychowali potomstwo na swój obraz i podobieństwo. To na pewno książka, która w sposób bezkompromisowy pokazuje, jak bycie głuchym na potrzeby, problemy i odmienność partnera (co dla mnie mimo wszystko po tylu latach było niepojęte), prędzej czy później doprowadzi do katastrofy. Zwłaszcza kiedy do tego najbliższa rodzina „bawi się” w mediatora, a raczej bierze stronę jednego z małżonków, pogrążając tym samym drugiego… I trochę nie rozumiem, że bohaterowie, zamiast załatwić to między sobą, pozwolili wtrącać się w ICH problemy i związek osobom trzecim. Na pewno to powieść, którą każdy odbierze po swojemu. Dla mnie była pełną frustracji i negatywnych emocji literacką podróżą z nieco zbyt rozwleczoną fabułą. Może i tak trzeba było, aby sięgnąć sedna problemu? Polecam samemu sprawdzić. Być może moje doświadczenia są inne i dlatego nie potrafiłam dostrzec istoty tej historii? Może wy ją dostrzeżecie?

Rozwód zawsze jest bolesny. Dla obu lub jednej ze stron. Rozwód nigdy nie jest winą jednej osoby. Zawsze jest sumą wspólnych „kamyków” wrzucanych do ogródka nieporozumień. Z czasem ten ogródek nie przypomina niedawnej sielanki, ale staje się miejscem, w którym nie chcemy przebywać. Tak jak nie mamy już ochoty być z tym kimś, kto był dla nas całym światem. Smutne, ale tak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Frunęłam. Z góry ich widziałam. Jego, kiedy kolejny raz wyruszył w podroż skuterem objuczonym niczym muł pociągowy, uciekając od życia. Ją też widziałam… Wciśniętą w fotel pod swoim kraciastym kocem, jak ściskała w ręku ramkę ze zdjęciem, rozpamiętując to, co minęło… I młodego też, gdy znów próbował zaczerpnąć powietrza, kiedy dusił go niewidzialny kamień, ciążący mu na klatce piersiowej. I Grażynę widziałam i „Turnaua”, gdy uśmiechał się szyderczo, niczym król życia. Byli tam. Każdy z nich miał coś na sumieniu. Coś, co uwierało, albo dodawało siły, by przetrwać kolejny, cholerny dzień…
Sięgając po nową powieść Marcina Grzelaka, wiedziałam, że będzie to historia niesztampowa. Opowieść, która wyryje w mojej pamięci i sercu trwały ślad, która będzie niczym tatuaż. Wiedziałam i… nie myliłam się, bowiem już po pierwszych kilku stronach ponownie mogłam zakosztować kunsztu pisarskiego, który cechuje tego autora.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tytuł książki, w mojej głowie zaczęła odtwarzać się kaseta magnetofonowa i słowa starej piosenki popłynęły mimowolnie:
„Prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze
Prawdziwy mężczyzna nie wie co łzy
Prawdziwy mężczyzna nie zna rozpaczy
Mężczyzna i łzy to śmieszne to wstyd”.
W książce Grzelaka poznajemy dwóch mężczyzn. Buli i Irek, Irek i Buli. Dwóch facetów, których pozornie nic nie łączy, a jednak my śledzimy z zapartym tchem ich historie, które wybrzmiewają naprzemiennie i prowadzą nas do momentu, kiedy zostaną połączone. Autor snuje swą opowieść o smutnym wydźwięku. Otula nas budowany przez niego klimat niepokoju, społecznego odrzucenia, osamotnienia… To bezkompromisowa historia, która uderza w nas z całą mocą. Momentami niezrozumiała, przytłaczająca, porażająca świadomością, że los potrafi być bezlitosny dla każdego. Że jesteśmy czasem bezwolnymi marionetkami w jego rękach, kiedy kolejny raz rzuca nas życiu na pożarcie. Myślimy, że w końcu obraliśmy właściwy kierunek, szukamy swojej drogi, ale także siebie w tym brutalnym świecie. Upadamy, podnosimy się z kolan… Jedni walczą do końca, inni zaś popadają w odmęty niezrozumienia, które skutecznie odcina od rzeczywistości. Tak łatwo jest bowiem odpłynąć z dala od trosk – myślimy. Jesteśmy przekonani, że tak się da, że jeśli już raz oberwaliśmy, to zostawi nas w spokoju. Ale los śmieje się do rozpuku z nas – naiwnych marzycieli, szykując kolejny precyzyjnie wymierzony cios…
Nowa powieść Marcina Grzelaka to opowieść o relacjach, które nie zawsze są oczywiste, łatwe, akceptowalne... Czasem porzucone niczym bezpański pies, innym zaś razem, wypełniające nas toksycznymi emocjami, z którymi nie jesteśmy w stanie sobie poradzić. Łatane, klejone, wskrzeszane bezustannie, nawet koloryzowane — niektóre można uratować, wybaczyć, wyjaśnić, zapomnieć to, co złe. Są jednak też takie, które lepiej odciąć niczym destrukcyjną pępowinę, by móc w końcu oddychać pełną piersią. Pytanie, czy zawsze się da...?

Podsumowując:

Łzy niosą oczyszczenie, a mimo to mężczyźni płaczą w ukryciu. Jaki jest ich motyw? Boją się ośmieszenia, obnażenia słabości, wyśmiania, a może płakać tak jawnie… nie wypada? Marcin Grzelak niczym wirtuoz kreśli opowieść, która jest wyjątkowa. Utkana z trudnych wspomnień, bólu niezabliźnionych ran, deficytu tak potrzebnych w życiu każdego z nas wzorców, wzajemnych pretensji, nieukojonego żalu i strachu. To literacka podróż w głąb siebie, skłaniająca do refleksji historia tych, których los nie oszczędzał. Raczył kolejnymi razami, by zobaczyć, czy będą w stanie podnieść się z kolan. Kolejny raz… To jednocześnie opowieść o ucieczce od tego, z czym trudno nam się pogodzić, zrozumieć, porzucić, kiedy uwiera nas niczym kamień w bucie, gdy próbujemy podążać własną ścieżką. To „coś” jest niczym cień, który kładzie się na naszej codzienności i nie pozwala wyplenić ze wspomnień tych, które wolelibyśmy zamieść pod dywan zapomnienia. „Beksa” to również powieść, która was zaskoczy mrocznym wątkiem, który został wpleciony niby mimochodem, gdzieś między perlistym śmiechem bawiących się gości a dźwiękiem szkła, które są niczym akompaniament pozornego szczęścia, jakie wybrzmiewa z murów lokalu Floryda. Pod woalką metafor autor skrywa głębię, która trafi do tych, którzy noszą w sobie wrażliwość i się jej nie wstydzą. Niesztampowa, przejmująca, oryginalna, ważna – kolejny dowód na to, że Marcin Grzelak jest jednym z najciekawszych męskich piór polskiej literatury.

Frunęłam. Z góry ich widziałam. Jego, kiedy kolejny raz wyruszył w podroż skuterem objuczonym niczym muł pociągowy, uciekając od życia. Ją też widziałam… Wciśniętą w fotel pod swoim kraciastym kocem, jak ściskała w ręku ramkę ze zdjęciem, rozpamiętując to, co minęło… I młodego też, gdy znów próbował zaczerpnąć powietrza, kiedy dusił go niewidzialny kamień, ciążący mu na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem ciężko żyć na własnych zasadach. Pod obstrzałem oczekiwań innych osób, obawiamy się przeciwstawić otoczeniu. Łatwiej się wszak dostosować, wtopić w tłum, podporządkować panującym regułom. Życie pod prąd nie jest łatwe, szczególnie kiedy musimy postawić na szali to, co kochamy i zestawić z inną miłością. Decyzja zdaje się wówczas niemożliwa, jak bowiem wybrać to, co właściwe, kiedy wewnątrz trwa wciąż walka między sercem a rozumem…? Są jednak w życiu każdego z nas takie momenty, kiedy musi postawić wszystko na jedną kartę. Zaryzykować, mając nadzieję, że wybór okaże się słuszny, lub żyć w cieniu własnych pragnień, które nigdy nie będą miały szansy się ziścić…
W czwartym tomie serii Karolina Wilczyńska ponownie zabiera nas do Wrzosowej Polany, byśmy wspólnie z bohaterami mogli się zmierzyć z przeciwnościami losu. A te zdają się mnożyć, bowiem niemal każdy z nich snuje wewnętrzne rozważania, a niektórzy dają się ponieść niepewności, która została zasiana na dnie serca. Autorka w wiosennej odsłonie cyklu stanowczo postawiła na rozterki natury sercowej, dlatego też czytelnik z wypiekami i ekscytacją oczekiwania, wypatruje rozwikłania tych wątków, oczywiście mając nadzieję, że ci, którzy są sobie pisani, odnajdą do siebie drogę… Nawet jeśli będzie ona wyboista, pełna niedopowiedzeń, niepewności oraz wątpliwości, czy warto zaryzykować dla miłości.
W najnowszej powieści Karoliny Wilczyńskiej najbardziej poruszył mnie wątek Grety. W końcu autorka odsłania wszystkie karty i rozwiewa mgłę niejasności związanych z jej przeszłością. A ta jawi się w smutnych barwach, bowiem kobieta wiele przeszła i równie wiele musiała poświęcić, by żyć na własnych warunkach. I choć ta decyzja była momentami podszyta goryczą, to staruszka jest idealnym przykładem na to, że egzystencja w zgodzie ze sobą, nawet w obliczu społecznego ostracyzmu, jest najważniejsza. Bowiem jeśli dane jest nam kreować naszą codzienność tak, jak tego pragniemy, to cała reszta prędzej czy później również się ułoży.
„Wiosna przynosi ukojenie” to także rozwikłanie wątku około kryminalnego. Autorka wplotła go nienachalnie, dodając całej historii szczyptę niepokoju, podszytej strachem codzienności. Intryga, jaka wyłania się na światło dzienne, okazuje się bowiem nie tak oczywista, jak mogłoby się wydawać, a przeszłość znów dochodzi do głosu, uświadamiając bohaterkom, że coś, co lata temu nie zostało wyjaśnione, może w człowieku narastać, wypełniać go goryczą, by wreszcie uderzyć ze zdwojoną siłą i niestety uderzyć w tych, którzy zupełnie przypadkowo znaleźli się na drodze do… wyrównania rachunków.
Podsumowując:

Jak wiosna budzi do życia uśpioną naturę, tak Karolina Wilczyńska budzi do życia uśpione dotąd uczucia. Jedne niczym pąki kwiatów rozkwitną od razu dosyć niespodziewanie, inne zaś będą musiały poczekać na swój czas. Nowa powieść autorki to ciepła historia, która niesie ukojenie. Która pokazuje, jak wiele wsparcia możemy otrzymać od obcych kiedyś nam osób. To one mogą stać się zalążkiem naszej nowej rodziny i fundamentem domu, kiedy w końcu zdamy sobie sprawę, że oto w końcu odnaleźliśmy swoje miejsce na ziemi. Osnuta mgłą tajemniczości opowieść, w której króluje miłość, ludzka dobroć i szczerość. To również kolejna próba pogodzenia się z przeszłością, która wciąż chce wtargnąć do naszej codzienności, by wyjaśnić wszystkie sprawy, jakie zostawiliśmy na potem z własnego wyboru, albo z konieczności… Na wskroś kobieca, traktująca o naszych codziennych troskach i radościach historia, która otula wyjątkowym klimatem, na myśl przywodzącym pełny znajomych zapachów... dom. To tutaj chce się zaglądać, tutaj odwiedzać znane kąty, a może i odnaleźć ulubioną literacką destynację, do której będzie się często wracać.

Czasem ciężko żyć na własnych zasadach. Pod obstrzałem oczekiwań innych osób, obawiamy się przeciwstawić otoczeniu. Łatwiej się wszak dostosować, wtopić w tłum, podporządkować panującym regułom. Życie pod prąd nie jest łatwe, szczególnie kiedy musimy postawić na szali to, co kochamy i zestawić z inną miłością. Decyzja zdaje się wówczas niemożliwa, jak bowiem wybrać to, co...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie da się odciąć jednoznacznie od przeszłości. Ona niczym cień będzie padać na naszą rzeczywistość, by udowodnić, że dziś łączy się z wczoraj. Kiedy sekrety skrywane przez lata wychodzą na światło dzienne, czasami trudno jest się nam pogodzić z niektórymi prawdami. Bo nie wszystko jest piękne, czasem fakty spowija mrok czynów, o których wolelibyśmy nie pamiętać. One na zawsze powinny zostać w ukryciu… Przeszłość ma wpływ na nasze życie, dlatego tak ważne jest, byśmy wsłuchali się czasem w jej echo. To może pozwoli nam zrozumieć, jaki jest sens teraźniejszości…
Wielki finał i rozwiązanie zagadek, które czytelnicy serii Agnieszki Krawczyk próbowali odkryć wspólnie z bohaterami. I jeśli myślicie, że ostatni tom jest prostą drogą do prawdy, to nic bardziej mylnego. Mam wręcz wrażenie, że autorka w ostatniej części dostarcza nam dużo więcej wrażeń, kreśląc fabułę, która wydaje się jeszcze bardziej zagmatwana i tajemnicza. I to jest to, czego oczekiwałabym po powieści zamykającej serię, bowiem, gdyby rozwiązanie było tak oczywiste i podane niejako na tacy, czułabym się rozczarowana. A tutaj jest prawdziwa uczta, w której sekret goni sekret, a my z zapartym tchem przewracamy kolejne strony, by dowiedzieć się wszystkiego. By poznać przeszłość, która tak bardzo wpłynęła na losy przedstawicieli późniejszych pokoleń.
Agnieszka Krawczyk niczym strateg lubujący się w łamigłówkach zapętla fabułę, podrzuca kolejne tropy, wodzi nas za nos i robi to w brawurowy sposób! Nie tylko stopniowo buduje napięcie, ale wręcz tka emocjonalną sinusoidę zdarzeń, które śledzimy z wypiekami na twarzy. Kto jest winny? Co stało się z Adą? Czy Róży Jabłonowskiej uda się wreszcie rozwikłać tajemnicę krewnej?
W najnowszym tomie tytułowa burza staje się pojęciem wielowymiarowym. Przede wszystkim akcja powieści opowiada o losach bohaterów, którzy musieli stawić czoła wielu przeciwnościom, w tym tej największej – wojennemu piekłu, które wprowadzi zamęt. To wybuch wojny diametralnie zmieni ich codzienność, ale jednocześnie stanie się okazją do wyrównania rachunków. Agnieszka Krawczyk z dużą dbałością o szczegóły oddała klimat tamtych czasów, dzięki czemu przenosimy się w przeszłość, która nie wróży nic dobrego. Permanentny strach, ludzka zawiść, walka o przetrwanie i ocalenie najbliższych – przed bohaterkami wiele wyzwań. Nie każda z nich wyjdzie cało z tego nierównego starcia, trzeba będzie pogodzić się ze stratą. Ale w każdym mroku można dostrzec wątły płomień nadziei, która jest w stanie rozproszyć ciemność...
Tutaj burza jest także tożsama z uczuciami, jakich będą doświadczać współcześni bohaterowie. Dojście do prawdy będzie bowiem okupione wieloma zwrotami akcji, koniecznością udziału wielu osób. Pojawią się także sekrety, z którymi ciężko się będzie pogodzić, na które lepiej, by opadł całun zapomnienia… Burza zagości również w niejednym sercu… Dla kogo zaświeci słońce, a kto będzie musiał pogodzić się z życiową szarugą?

Podsumowując:

Zarówno ten tom, jak i poprzednie części serii Agnieszki Krawczyk to doskonała proza dla miłośników tajemnic. Dla tych z was, którzy lubią nieoczywiste opowieści, w których teraźniejszość splata się z przeszłością. I te dwie stałe się ze sobą przenikają, mieszając w życiu tych, którzy są spadkobiercami wydarzeń z lat minionych. Powieść „Wśród burz” to prawdziwy rollercoaster emocji, które będą niczym sinusoida opadać i zabierać was na wyżyny przeżyć, kiedy kolejny raz będziecie o włos od odkrycia całej prawdy. Autorka nie pozwoli wam się nudzić, do końca prowadząc krętą ścieżką, u której finału znajdziecie satysfakcjonujące, a czasem i zaskakujące, rozwiązanie wszystkich wątków. Polecam!

Nie da się odciąć jednoznacznie od przeszłości. Ona niczym cień będzie padać na naszą rzeczywistość, by udowodnić, że dziś łączy się z wczoraj. Kiedy sekrety skrywane przez lata wychodzą na światło dzienne, czasami trudno jest się nam pogodzić z niektórymi prawdami. Bo nie wszystko jest piękne, czasem fakty spowija mrok czynów, o których wolelibyśmy nie pamiętać. One na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak wiele można znieść? Ile ciosów przyjąć, by nadal utrzymać się na powierzchni? Czy raz nadstawiony policzek zapiecze tak bardzo, że drugiego nie będziesz w stanie poświęcić? Jak długo można żyć w matni, niczym osaczone zwierzę w permanentnej gotowości do ataku…? Czy kolejny upadek nie okaże się ostatnim, kiedy nadszarpnięte siły staną się niewystarczające, by podnieść się i stawić czoła całemu złu, które nas otacza? Bez wsparcia, bez stabilnych fundamentów, które lata temu zaczęły kruszeć pozbawione opieki i miłości tych, którzy powinni być w naszym życiu najważniejsi…
Drugi tom serii „Harde babki” od pierwszej strony wywołuje ciarki na plecach. Poruszenie uderza niczym cios celnie wymierzony w drugą stronę. Autorka kreśli bowiem opowieść, która po części jest zlepkiem prawdziwych historii… Dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, które nigdy nie doświadczyły uczucia. Dla których każdy dzień był próbą przetrwania; które nie mogły liczyć, że kiedy upadną, obok pojawi się ktoś, kto wyciągnie do nich pomocną dłoń… Lilka upadała wiele razy. Oczerniana, szykanowana, niekochana… Była balastem dla własnej matki - alkoholiczki, która w niej ulokowała swą winę za niechęć do całego świata. To odcisnęło na dziewczynie piętno, które pogłębiało się wraz z każdym uderzeniem, jaki los dla niej szykował. Toczyła swoją prywatną walkę, resztkami sił próbowała uwierzyć, iż kiedyś nadejdzie dzień, że będzie mogła odciąć się od przeszłości i zacząć żyć od nowa. Mimo wszystko.
Historia Lilki to opowieść, która ma dwojaki przekaz. Dla mnie, jako rodzica, może stanowić swego rodzaju ostrzeżenie, by nie lekceważyć niepokojących symptomów i zachowań moich dzieci. Nigdy bowiem nie wiemy, kiedy niepostrzeżenie zło zaczai się za rogiem, by chwycić w swe macki najbliższą nam osobę… Dla młodych ludzi to może być powieść, która daje nadzieję. Na to, że nawet jeśli nie otrzymali w domu kapitału miłości i wsparcia, jeszcze nie jest za późno. Nie muszą powielać negatywnych wzorców, mogą i powinni zawalczyć o siebie, nawet jeśli są przekonani, że z góry są skazani na porażkę… Może i brzmi to nieco utopijnie, ale bardzo chciałabym w to wierzyć, że taka historia, jak ta opisana przez Sylwię Kubik, może kogoś ocalić przed drogą w jednym kierunku – ku zniszczeniu…
„Bez przebaczenia” to także opowieść o pasji, która może uskrzydlać. Która czasem daje nam przysłowiowego kopa, abyśmy dążyli do wyznaczonego celu. Nie słuchali podszeptów tych, którzy karmią się naszym strachem i lękiem przed porażką. To historia o młodej kobiecie, która odnalazła w sobie wystarczające pokłady siły, by dokonać tego, co sobie założyła. I tak sobie myślę, że jej postawa może być dla wielu nas wzorem odwagi i determinacji, kiedy sami kolejny raz porzucamy swoje marzenia, bo wmawiamy sobie, że nie damy rady… Choć pobudki głównej bohaterki były zbudowane na kanwie piekła, jakiego kiedyś doświadczyła, to jej chęć dotarcia do mety swoich pragnień, trud włożony w przebytą drogę, okupioną bólem, cierpieniem i łzami frustracji, są godne podziwu.

Podsumowując:

Kiedy jesteśmy na dnie, ciężko jest uwierzyć, że można podnieść się po kolejnym upadku. Kiedy nie mamy już nic i nikogo, kto mógłby zmotywować nas do walki o kolejny oddech, musimy polegać wyłącznie na sobie. Są jednak uczucia, które mogą stać się doskonałym orężem i motywatorem, by jeszcze jeden raz postawić wszystko na jedną kartę... „Bez przebaczenia” to opowieść o zemście. O bolesnym dzieciństwie, które naznaczyło naszą duszę i serce razami, których nie potrafiliśmy wówczas odeprzeć. Ale w życiu każdego z nas przychodzi moment, w którym dochodzimy do ściany. Nie mamy już nic do stracenia, a zyskać możemy wiele – życie bez balastu, który towarzyszył nam niczym kula nogi przez ostatnie lata. To opowieść o nadziei, która jest bardzo ulotna. Jednak determinacja, a także wsparcie tych, których los czasami przypadkowo stawia na naszej drodze, muszą wystarczyć za cały kapitał, który posłuży nam w tej ostatniej, decydującej walce… Przejmująca, ale i, mam nadzieję, dająca kopa tym wszystkim, których życie nie rozpieszczało.

Jak wiele można znieść? Ile ciosów przyjąć, by nadal utrzymać się na powierzchni? Czy raz nadstawiony policzek zapiecze tak bardzo, że drugiego nie będziesz w stanie poświęcić? Jak długo można żyć w matni, niczym osaczone zwierzę w permanentnej gotowości do ataku…? Czy kolejny upadek nie okaże się ostatnim, kiedy nadszarpnięte siły staną się niewystarczające, by podnieść...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niepamięć. Rozkosznie otula wspomnienia mgłą zapomnienia. Wyrywamy je z życia, bo tak łatwiej. Odcinamy się od tego, co złe, bo przecież chcemy normalnie egzystować, nie czuć na plecach zimnego oddechu sekretów, które dawno temu pogrzebaliśmy w niepamięci… I jak bardzo byśmy się nie starali, to są takie prawdy, które nie chcą pozostać w ukryciu. Będą się rozpychać, drapać, skomleć o naszą uwagę… Bo są takie wspomnienia, które na zawsze w nas zostają. Zwłaszcza że namacalnie wręcz czujemy przytłaczający ciężar ich obecności…
To było moje pierwsze spotkanie z mroczną stroną Agaty Czykierdy-Grabowskiej. I muszę przyznać, że autorce udało się od pierwszych stron kupić moją uwagę, bo sam pomysł na fabułę mocno mnie zaintrygował. Dlatego wchodziłam w nią krok po kroku niczym do ciemnego lasu, by łączyć kolejne kropki na mapie układanki utkanej przez jej wyobraźnię.
Agata Czykierda-Grabowska w nowej książce oddała niepokojący klimat, który jest wyczuwalny od samego początku. Zlokalizowany z dala wielkiego miasta apartamentowiec, który póki co nie jest zamieszkany. A jednak Iza postanawia skorzystać z propozycji swojego znajomego, by przeczekać kryzys w jej życiu w jednym z pokazowych lokali. Ma nadzieję, że uda się jej otrząsnąć, skończyć pisać powieść i odzyskać równowagę, która przez traumatyczne wydarzenia została mocno zachwiana. Jednak spokój nie jest jej dany, gdyż wokół zaczynają się dziać dziwne rzeczy… Czy to była dobra decyzja, by zamieszkać w tamtym miejscu?
Autorka stopniowo buduje napięcie. Tak naprawdę nie jesteśmy pewni, co takiego dzieje się w otoczeniu głównej bohaterki. Rzeczywistość miesza się z niepokojącymi ją snami, fikcja literacka pisanej przez nią powieści z codziennością, którą próbuje ułożyć sobie od początku. Ta niepewność tego, czym tak naprawdę jest clou całej historii, dodaje jej tylko smaczku i sprawia, że zaciekawienie rozwiązaniem intrygi rośnie. Muszę przyznać, że kiedy dotarłam do finału, byłam wstrząśnięta. Bo o ile w pewnym momencie udało mi się połączyć niektóre elementy w jedną całość, tak nie przewidziałam wszystkich wydarzeń, co oczywiście zapisuję in plus tej opowieści.

Podsumowując:

„Zapach świeżych trocin” to w zasadzie połączenie thrillera psychologicznego z domieszką kryminału, w której odnajdziecie także elementy dramatu obyczajowego. To opowieść o błędach z przeszłości, które niczym cień ciągną się za nami, nawet wtedy, kiedy próbujemy usilnie wymazać je z pamięci. To także nakreślony z dużą empatią obraz żałoby, która odbiera chęci do życia. Która staje się dla niektórych końcem wszystkiego, bowiem nie potrafią się pozbierać po stracie. Jedni, nadal mają nadzieję, na rozwikłanie sekretów, na doświadczenie tej pewności, która pozwoli się pożegnać. Inni zaś wybierają własną ścieżkę… Ciekawy pomysł na fabułę, umiejętnie dobrany sposób budowania napięcia, intrygująca historia, sugestywnie rozwijająca się akcja, która rezonuje w wyobraźni czytelnika oraz zakończenie, które… Zresztą nic więcej nie zdradzę. Sami się przekonajcie, czy mroczne oblicze autorki przypadnie wam do gustu. Ja jestem na tak.

Niepamięć. Rozkosznie otula wspomnienia mgłą zapomnienia. Wyrywamy je z życia, bo tak łatwiej. Odcinamy się od tego, co złe, bo przecież chcemy normalnie egzystować, nie czuć na plecach zimnego oddechu sekretów, które dawno temu pogrzebaliśmy w niepamięci… I jak bardzo byśmy się nie starali, to są takie prawdy, które nie chcą pozostać w ukryciu. Będą się rozpychać, drapać,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to