Tajemnicza przepowiednia, zaginione płótno i zdumiewająca historia. Maciej Siembieda o nowym „444“

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
15.05.2024

Znacie powieść „444”? To przeczytajcie ją na nowo! Właśnie nakładem Wydawnictwa Agora ukazuje się nowe, zmienione wydanie pierwszej książki z cyklu o Jakubie Kani. O pisarskiej pokorze, niespodziankach historii oraz żonglowaniu piłeczkami prawdy i fikcji opowiada mi Maciej Siembieda. 

Tajemnicza przepowiednia, zaginione płótno i zdumiewająca historia. Maciej Siembieda o nowym „444“

[Opis: wydawnictwo Agora] Pierwsza część cyklu z Jakubem Kanią. Nowa, zmieniona wersja książki!

Czy w obrazie Jana Matejki kryje się proroctwo, które może wpłynąć na losy świata?

Powieść sensacyjna inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

„Chrzest Warneńczyka” Jana Matejki od dekad przechodzi z rąk do rąk, będąc najczęściej kradzionym dziełem sztuki w Polsce. O tajemnicze malowidło walczyli m.in.: hitlerowski złodziej dzieł sztuki, żydowski antykwariusz z Krakowa oraz dyrektor warszawskiego Muzeum Narodowego. W niebezpieczny pościg za arcydziełem zostaje wciągnięty również prokurator IPN Jakub Kania, który odkrywa związek dzieła z tajemniczą przepowiednią: co 444 lata cztery osoby otrzymają możliwość pojednania islamu z chrześcijaństwem. Jedną z tych osób był Władysław Warneńczyk. Czy to możliwe, by poświęcony mu obraz po latach popychał ludzi do zbrodni? Co takiego tkwi w proroctwie, że dżihadyści uznali je za niebezpieczne? Komu i dlaczego najbardziej zależy na udaremnieniu przepowiedni?

Śledztwo Jakuba Kani wiedzie od współczesnej Warszawy, Gdyni i Mazur, przez Holandię i Wiedeń, po Irak, Izrael i Emiraty, z historycznymi przystankami w m.in.: średniowiecznej Portugalii, pustelni pod Petersburgiem i krakowskiej pracowni mistrza Matejki. W podróży tej towarzyszy Kani niespodziewana sojuszniczka, z którą z czasem połączy go coraz więcej.

Dajcie się porwać tej zapierającej dech, zdumiewającej i trzymającej w napięciu powieści pełnej wątków historycznych opowiedzianych z rozmachem godnym Umberta Eco.

Wywiad z Maciejem Siembiedą o nowej wersji książki „444” 

Ewa Cieślik: Rozmawiamy o nowym wydaniu powieści „444”. Pierwsze pytanie musi zatem dotyczyć liftingu i wprowadzonych zmian. Na czym dokładnie one polegały?

Maciej Siembieda: Na tym, że książka jest bardziej fit. Szczuplejsza o sto stron, szybsza, mocniejsza. Sporo niepotrzebnej – moim zdaniem – tkanki fabularnej wyleciało, ale niektóre „partie mięśni” zostały wzmocnione. Historia oczywiście pozostała ta sama, ale jest sprawniej opowiedziana.

Niekiedy pisarze nie chcą wracać do swoich książek, bo po latach czują, że napisaliby je zupełnie inaczej. Czy tak właśnie było w tym przypadku?

To naturalne zjawisko, ale wbrew pozorom nie jestem jego zwolennikiem. Udzieliłem sobie dyspensy na „444” i tylko na „444”. Z trzech powodów. Po pierwsze, książka jest debiutem. Po drugie, materiał oddany do wydawnictwa ukazał się w takiej postaci, jak go oddałem, a można się było nim pobawić i zredagować go bardziej dynamicznie. Ta historia zasługuje na lepszą narrację niż to, co mogłem jej dać siedem lat temu, mając jeszcze dość mgliste pojęcie o zaklęciach beletrystyki. W czasie trzymiesięcznej pracy nad liftingiem pojawił się jeszcze jeden, czwarty (w końcu „czwórki”) powód: Nic tak nie uczy pisarskiej pokory jak poprawianie samego siebie. To świetny trening warsztatu, oparty na uświadamianiu sobie niedoskonałości.

Czytelników znających poprzednią wersję „444” na pewno zainteresuje informacja, że zmienione jest również zakończenie. Co może pan powiedzieć o nim czytelnikom, oczywiście bez spoilerów?

Cezura wydarzeń pojawiających się czterokrotnie co 444 lata, począwszy od roku tysięcznego, sprawia, że rok 2332 musiał się pojawić i jest nadal. Nie ma tylko futurologii, która zebrała wiele krytycznych opinii, choć oparłem ją na prognozach naukowców. Widać czytelnik lubi czystą grę i jeśli kupuje powieść sensacyjną, to chce dostać powieść sensacyjną, bez domieszki science fiction.

Czy podobny gruntowny lifting przejdą też inne pana powieści, np. „Miejsce i imię”, drugi tom o prokuratorze Jakubie Kani?

Stanowczo nie.

„444” dotyczy – między innymi – dziwnych losów obrazu Jana Matejki, o których pewien bohater pana książki, dziennikarz, słyszy od koleżanki. Czy pan usłyszał o płótnie „Chrzest Warneńczyka” w podobnych okolicznościach? Gdy premierę miało pierwsze wydanie „444”, dzieło to wciąż było uważane za zaginione – dziś wiemy już, że niesłusznie.

To prawdziwe okoliczności poznania przeze mnie tej historii. W 2010 roku, kiedy zaczynałem pisać „czwórki”, obraz Matejki rzeczywiście uchodził za zaginiony (tak przynajmniej twierdził internet), tymczasem od dłuższego czasu znajdował się w depozycie Muzeum Narodowego. W ścisłej tajemnicy. I tak jest do dziś. Kto go tam oddał, skoro nie rodzina będąca prawowitym właścicielem płótna? Dlaczego „tajne służby” Ministerstwa Kultury twierdzą, że „Chrzest Warneńczyka” nigdy nie wyjechał z Polski? Kto miał taki gest, żeby podarować muzeum Matejkę wartego parę milionów złotych za darmo? To pytania, na które nie uzyskałem odpowiedzi. Klauzula poufności – to wszystko, co usłyszałem.

Poszukiwaniom prawdy o obrazie Matejki poświęcił pan wiele lat, a owocem tej pracy była publikacja „444”. Co najbardziej zaskoczyło pana w historii losów tego płótna? Dla mnie zdumiewający był wątek współpracy żydowskiego antykwariusza z esesmanem.

Bez wątpienia tak. A zwłaszcza finał tego wątku: esesman oskarżony przez Berlin o prywatną grabież dzieł sztuki i skazany prawomocnym wyrokiem podpisanym przez samego Ernesta Kaltenbrunnera, spokojnie wyjeżdża w 1942 roku z Krakowa, zabierając ze sobą mnóstwo zrabowanych dóbr, i odtąd żyje spokojnie w Holandii. Żydowski antykwariusz, który był jego wspólnikiem, spokojnie wyjeżdża z Krakowa do Palestyny (w tym samym 1942 roku, gdy trwała totalna eksterminacja jego narodu), a potem żyje sobie w Izraelu.

Wielką radość i czytelniczą satysfakcję niesie tropienie śladów prawdy pozostawionych przez pana – mam tu na myśli szukanie dalszych informacji o pasjonujących fragmentach historii. Czytelnik może więc, natrafiwszy na jakąś informację w „444”, googlać na temat króla Warneńczyka, Matejki, a nawet faz księżyca. Zastanawiam się, jak wygląda to z pana strony. Proces pisania również przerywany jest researchem?

Oczywiście. I bardzo często się zdarza, że uzupełnianie materiału podczas pisania przynosi prawdziwe niespodzianki.

Powieść ta umieszczona jest na kilku płaszczyznach – mamy tu współczesną akcję, ale i retrospekcje, w których przenosimy się nie tylko w czasie, ale i przestrzeni. Stąd pytanie o pana pisarski warsztat – w jaki sposób planuje pan tak rozległą narrację?

W wypadku „czwórek” to była kwestia szkieletu fabularnego opowieści. Z czterech Wybrańców miałem tylko postać Władysława Warneńczyka, resztę trzeba było dorobić i osadzić w realiach historii.

„444” jest pełne tajemnic i chciałabym dopytać pana o zdanie na temat jednej z nich. Jak pan myśli – czy Władysław Warneńczyk zginął pod Warną? A może przeżył i cieszył się anonimowością i maderskim słońcem, płodząc dzieci – między innymi późniejszego odkrywcę Ameryki?

Jestem w teamie „przeżył” i żył na Maderze. Z tym ojcostwem Krzysztofa Kolumba to chyba trochę za piękne, aby było prawdziwe, ale reszta poszlak, a jest ich mnóstwo, przekonuje mnie, że coś jest na rzeczy. Najbardziej do przekonania trafia mi list Jana Hunyadego, węgierskiego wodza i uczestnika bitwy, który oficjalnie twierdził, że polski król w niej nie poległ. Osobiście najbardziej cenię relacje naocznych świadków.

Ukazuje pan historię w sposób fascynujący, bo daje jej pan twarz konkretnej osoby. Czy tak właśnie powinno się uczyć w szkołach – opowiadając o ludziach, a nie wykładając o wydarzeniach, rocznicach i datach?

Pytanie retoryczne.

„W pocie czoła pracuję nad reputacją pisarza, który nie nagina rzeczywistości, i jestem ostrożny, żeby nie zepsuć tego jedną wpadką. A jedna wystarczy, aby stracić zaufanie. Prawda i fikcja w książkach, które piszę, zachowują własną tożsamość” – tak mówił mi pan w wywiadzie opublikowanym przy okazji premiery „Kukieł”. Ciekawa sprawa z tą prawdą i fikcją – często trudno je odróżnić. Czy łatwo nam uwierzyć we wszystko, gdyż to, co najbardziej niewiarygodne, często później okazuje się prawdziwe?

Dokładnie tak jest. Dlatego prowadząc taką grę, trzeba być odpowiedzialnym. Bardzo odpowiedzialnym. Nie wolno, opierając opowieść na zdarzeniach rzeczywistych, bawić się w Boga i łakomić na komplement „Tak musiało być naprawdę, bo pan pisarz tak napisał”. To dewastowanie historii. Nie wolno żonglować prawdą i fikcją jak piłeczkami, które mają ten sam kolor. Wolno nimi żonglować, gdy jedne są czarne, a drugie białe. Albo żółte i zielone, wszystko jedno – byle bez trudu można je było odróżnić.

---

Chcesz kupić tę książkę w cenie, którą sam/-a wybierzesz? Ustaw dla niej alert LC.

Książka jest już w sprzedaży online

Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem


komentarze [3]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Zena  - awatar
Zena 18.05.2024 11:02
Czytelniczka

Aktualnie u mnie 444 "na słuchawkach". Zapowiada się dobrze!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Krzysztof Gromadzki - awatar
Krzysztof Gromadzki 15.05.2024 11:11
Czytelnik

Na temat bitwy pod Warną polecam wszystkim znakomity fabularyzowany dokument historyczny z serii "Polskie bitwy" pt. "Warna", który zawiera w sobie wypowiedzi i wnikliwe analizy historyków z Polski, Węgier, Turcji i Bułgarii. Na ich podstawie skłaniam się ku opinii, że król Władysław pod Warną jednak poległ. Chociaż faktycznie nie odnaleziono nigdy jego ciała, które nawet...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Czarny Anioł
Ewa Cieślik - awatar
Ewa Cieślik 15.05.2024 09:30
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post