The One That Got Away Ronnie Bennett 7,8
ocenił(a) na 45 tyg. temu Od czego by tu zacząć... Książka po tylu latach jest jak powrót do czasów liceum i mam wrażenie, że jest to jednocześnie wada i zaleta. Obie książki – Teenage Dirtbag i The One That Got Away to nostalgia, nastoletnie lata i powrót do przeszłości, co sprawiło, że aż chciało mi się czytać. Niestety to właśnie wspomnienia są jedną z tylko dwóch rzeczy, które dla mnie ratują tę książkę. Drugą są te nieliczne fragmenty, w których faktycznie da się poczuć miłość, gdzie widać jak wiele emocji ma w sobie Nate, bo tylko ze strony Nate'a jestem w stanie wyczuć jakiekolwiek uczucia. Rey wydaje się, hym, spłaszczona, może nawet uproszczona do nastoletniej dziewczyny, która nagle dorasta, ale niewiele się w niej zmienia jeśli chodzi o dojrzałość. Idealnym przykładem może być to ile razy zdradziła swojego chłopaka, ale spokojnie on ją też zdradził, więc w sumie nic złego się nie wydarzyło. Jeśli chodzi o to co mi się nie podobało... było tego niestety więcej. Bardzo płytko pokazany temat zaburzeń odżywiania. No niestety kochający facet mówiący, że kobieta musi zacząć jeść więcej nie pomoże tak szybko i łatwo jak zostało to pokazane w przypadku bulimii czy anoreksji. Jest to choroba, która wymaga zdecydowanie więcej uwagi, a skala problemu z jakim zmagała się Rey był znacznie poważniejszy i w realnym życiu zapewne spotkałby się z hospitalizacją. Dalej mamy sposób w jaki została przedstawiona śmierć Ann. dosłownie 3-4 strony zostały poświęcone sytuacji, paroletnie dziecko straciło matkę (to, że zbyt dobrą matką nie była to inna sprawa),a pokazane zostało to jakby zmarł chomik. Sposób wychowywania dzieci to następna sprawa. Rozumiem zamysł autorki jakim miał być pokazanie "luźnych" rodziców, jednak to jest przesada: "Ssałem więcej kutasów niż ty" powiedział Nate do swoich dzieci. No błagam, pare stron wcześniej był oburzony prezerwatywą znalezioną w koszu na pranie. Kolejną męczącą rzeczą było to jak wszystko łatwo wszystkim przychodziło. Wszyscy są bogaci, wszyscy mają kariery, a celebryci przewijają się co chwilę. Dreszcz zażenowania delikatnie skradał się po moim kręgosłupie, kiedy Justin Bieber po raz kolejny robił sobie zdjęcie z Rey lub zapraszał ich na imprezę, albo kiedy niespodziewanie dostali cały wyjazd za darmo bo tak. Ciekawe były też znikające postacie, które na początku odgrywały mega znaczącą rolę jak Maddie lub Soph, a nawet Amy, która gdzieś się zawieruszyła w połowie książki, na końcu wróciła, a ja zastawiałam się kim ona kurcze była. Pomijam już trochę temat przeprowadzonej przez Maddie inicjacji cheerleaderek, która była żenująca. Podobnie z Panem Greyem, obleśnym wykładowcą, którego relacja z Rey, a raczej jej przebieg był niesamowicie bezsensowny i niepotrzebny. Kropką nad i była ilość "zmiażdżonych" w pocałunku ust. Pod koniec nie byłam w stanie już znieść tego sformułowania, które w żaden sposób nie kojarzy się z przyjemnym i pełnym miłości pocałunkiem. Podsumowując, gdyby nie fakt, że górę w moim przypadku bierze sentyment, książka nie znalazłaby się nawet w mojej biblioteczce.