September Sun Marta Łabęcka 8,9
ocenił(a) na 101 dzień temu Kiedy kupowałam tę książkę, wiedziałam, że to będzie pierwsza książka Marty Łabęckiej w moim domu. Nie wiedziałam jednak, że będzie też tą, najlepszą i taką, którą złamie mi serce. I jacie, ja już żałuję, że zarwałam dla niej nockę, że tak szybko wciągnęłam się w tę historię i że już jest ona za mną, bo z wielką chęcią przeczytałabym ją jeszcze raz, nie wiedząc, co się w niej wydarzy.
A moja przygoda z tą historią zaczęła się spokojnie. Początek poznałam już na Wattpadzie i to tam urzekła mnie ona swoim spokojem. Przeniosłam się do Sangatte, małego miasteczka i hotelu, o którym tak szybko nie zapomnę. Powoli poznawałam tę historię, noc mijała, a strony książki miały coraz większą liczbę, a ja się wciągałam. Odpowiedzi na moje podejrzenia znalazłam dopiero pod koniec, a także prawdziwą twarz bohaterów. Niektórych rzeczy się domyśliłam, inne mnie zaskoczyły, a jeszcze inne sprawiły, że miałam łzy w oczach. I taka końcówka chyba na zawsze zostanie w mojej pamięci.
September, o jacie, z nią miałam maleńki problem. Ciekawiła mnie jej postać, każda jej perspektywa zawierała coś, co zwracało moją uwagę, a ja się zastanawiałam, jak minęło jej życie. Kim była? Jednak też mnie irytowała. Najbardziej chyba tym, że była jak słońce, które przyciąga uwagę innych. Nie potrafiłam jej polubić. Było mi jej żal, ale tylko tyle. Był też Julien. Bohater, którego w pewnym stopniu rozumiem i się z nim zżyłam. Jego zagubienie, wycofanie i powolne otwieranie się na innych jest czymś, co chwyta za serce i trudno mi będzie o tym zapomnieć.
Pojawiło się też kilka innych bohaterów, którzy może na kilka dni zapadną w mojej pamięci. Theo, który był takim drugim promykiem słońca. Stephanie, która strasznie mnie irytowała. Corianne, która mnie pod koniec zaskoczyła.
„September Sun” to książka, która skradła moją uwagę swoją prostotą, zaciekawiła mnie spokojem i klimatem hotelu, a także złamała moje serce relacją pomiędzy Julienem a September.
Tak szybko o niej nie zapomnę.