Pięć ran Kirstin Valdez Quade 7,4
ocenił(a) na 835 tyg. temu Zwyczajna, współczesna rodzina, trzy pokolenia, oczywiście patchworkowa, oczywiście z problemami, jak to dzisiaj rodziny. Zamieszkała w Nowym Meksyku, w dziurze niepodobnej ani trochę do Las Vegas. „Las Penas składa się głównie z opuszczonych budynków o ciemnych oczodołach w miejscu okien. Przed zamkniętym na klucz kościołem jest kilka prawie nienaruszonych kostek chodnika z odbitym znakiem urzędu aktywizacji zawodowej. Dookoła pełno jest śladów lepszych czasów i utopionych biznesów: straszą zabite dechami witryny, a malowane litery tak spłowiały, że ledwo da się je dostrzec na popękanym gipsie. Owoce i warzywa. Pożyczki gotówkowe. Hamburgery.
Las Dupas, mawia o mieścinie matka (…)” I życie tutaj zwichnięte, „ludzie podają sobie strzykawkę jak komunię”, niewiele od życia otrzymują, ale też zwykle tyle samo mu dają.
16-letnia Angel, będąca w ósmym miesiącu ciąży, po kłótni z matką przyjeżdża do jedynej osoby, która ją rozumie, do babci Yolandy. 33-letni Amadeo, ojciec Angel, który zgrabnie wywinął się z ojcowskich obowiązków, mieszka tu również, ale córka zdaje się być dla niego tylko przypadkową przeszkodą. Ten obibok i abnegat, przebimbawszy swoje dotychczasowe życie, przeżywa teraz fascynację religią, a może tylko rolą, jaką ma do odegrania w corocznej, kostiumowej inscenizacji ukrzyżowania. To on ma być Chrystusem, to na nim skupią się wszystkie spojrzenia. Yolanda ma natomiast poważne zmartwienie, a spadło ono na nią zupełnie nieoczekiwanie. Guz mózgu i kilka zaledwie miesięcy życia może człowiekiem wstrząsnąć.
Czasami nachodzi mnie refleksja, że im większe trudności, tym żarliwsza potrzeba wiary. Trzeba w końcu skądś czerpać nadzieję na przetrwanie kolejnego dnia. Tutaj mamy elementy religijności wręcz ekstremalne, do jakich nie jesteśmy w naszej kulturze przyzwyczajeni, jakie nas szokują, o jakich niekiedy oglądamy tylko filmy na Discovery Chanel. To krwawe sceny biczowania, padania pod ciężarem nabitego gwoździami krzyża, wnoszonego na ramionach pod górę, a w końcu i samego ukrzyżowania. Czy Bóg rzeczywiście oczekuje tego od człowieka? Jeśli pomoże mu to umocnić się w wierze i postanowieniu poprawy, wesprze go moralnie, to być może warto…
Amadeo podobnie i w życiu co chwilę się potyka, by jednak z uporem wstawać i zaczynać od początku. To bardzo ludzka rzecz. Słaby człowiek ulega pokusom. Alkohol, narkotyki, lenistwo, niekonsekwencja, nieplanowana ciąża, niedokończona szkoła, matczyna słabość wobec wymagań dzieci. Mamy to wszystko w rodzinie Padilla, jednej z wielu, typowej. Widać jednak, że każdy z nich, Amadeo, Angel i Yolanda, starają się zrobić coś więcej niż minimum. Nie zawsze im się to udaje, częściej spotykają ich porażki niż sukcesy, ale wciąż próbują, bezustannie.
To świat, gdzie dzieci chowają się bez ojców, a często też przy niewielkiej obecności matek, szybko uczą się zaradności i maskowania prawdziwych uczuć, co nie znaczy, że nie szarpie nimi tęsknota za miłością i troską. Może właśnie dlatego tak łatwo wpadają w pułapkę przedwczesnych ciąż i koło się domyka.
A jednak, gdy na świat przychodzi Connor Justin Padilla, życie całej rodziny zyskuje nowy kierunek i koncentruje się wokół malca. „Co za dziecko: taka potężna siła niemal bez faktycznej osobowości.” I tak łagodnie przeplata się tutaj starość z młodością, a nawet z niemowlęctwem, bliskość śmierci z początkiem życia, rozpacz i bezradność z pragnieniem wydarcia życiu jak najwięcej. Dziecko buduje pierwszy solidny most na firmamencie rodziny Padilla. Staje się też łącznikiem między przeszłością, a nadzieją na naprawienie jej błędów w przyszłości. Gdyż jednym z istotnych bohaterów książki są zawiedzione uczucia, płonne marzenia, które nie otrzymały szans na spełnienie, niedojrzałość przechodząca w porażkę.
Z jednej strony toczy się bieżąca, właściwa opowieść, chronologiczna i nieśpieszna. Z drugiej zaś co jakiś czas dotykamy dawnej rany, jątrzącej się, wydzielającej krople toksycznej ropy, choć powinna przecież już się zagoić. W ten sposób docieramy do podglebia, spirytus movens podjętych niegdyś decyzji, które doprowadziły każdego z bohaterów do obecnego stanu rzeczy. Co zaś łączy ich wszystkich, co jest wspólne Yolandzie, Marissie, Angeli, Valerii i Amadeo? Są samotni, czują się przegrani, na nowo uczą się ufać innym, gdyż dźwiganie życia w pojedynkę okazuje się być ponad ich siły. Przy czym uwagę moją przykuła dziwna pustka wokół Yolandy, osoby najbardziej i najszczerzej zaangażowanej w rodzinę, wręcz zawłaszczonej przez syna, dzieci i wnuczki do spełniania ich zachcianek do tego stopnia, że zatraciła ona własną osobowość, stała się niewidzialna jako oddzielna osoba, jako Yolanda. Przysłoniły ją role, w jakie ją wtłoczono, rola matki, babci i prababci.
„Pięć ran” nawiązuje rzecz jasna do Nowego Testamentu, do męki Chrystusa, ran zadanych mu podczas ukrzyżowania, nawiązuje w zapamiętaniu się Amadea, który chce w ten sposób udowodnić własną wartość i przyklepać swój pakt z Bogiem, że nada sens własnemu życiu, a Bóg mu w tym pomoże. A teraz „Czuje się oszukany. Przez Wielki Piątek, przez penitentes, przez samego Jezusa. Nikogo nie da się krzyżować codziennie – nawet Jezus nie dałby sobie rady z takim cudem. Jezus nigdy nie musiał sobie radzić z długą udręką czasu po ukrzyżowaniu, codzienną męczarnią srania, mycia zębów i niechętnego wkraczania w każdy kolejny dzień. Jezus nigdy nie musiał patrzeć, jak ludzie wracają sobie do własnych spraw i zapominają, co dla nich zrobił.” Amadeo nie pojął jeszcze na czym polega prawdziwy heroizm. Na codziennym, nudnym i mozolnym mocowaniu się z życiem właśnie.
Jednak poranieni są tutaj wszyscy. Młode, nieletnie matki, mające niewielkie szanse na zmianę sytuacji życiowej na lepsze, ich dzieci, pozbawione najprostszych wygód i miłości obojga rodziców. Ameryka ukazana przez autorkę wyzbyta jest cukierkowej politury, pokazuje twarz smętną, nieumalowaną, z koleinami zmarszczek. Przemoc, używki, bezrobocie, brak perspektyw i brak nadziei. Jedna z podopiecznych programu Dobry Start wybucha podczas prezentacji o Finlandii: Wszystkie nasze dzieci powinny tak mieć. A zamiast tego musimy wywalać kupę kasy, której nawet nie mamy, i nikogo nie obchodzi, że nie możemy znaleźć żadnej roboty poza McDonaldem, gdzie parzymy się pryskającym olejem, a dziecko musimy zostawiać z siostrą, której chłopak ciągle ćpa. To jest chore!”
Wiele muszą Padillowie razem przejść, by zrozumieć, jak wiele dla siebie znaczą, by odkryć najważniejsze wartości. Są ludźmi jak my, których droga nie wiedzie prosto, tak jak by chcieli, ale co i rusz zbacza na manowce. Nie zawsze widzą swoje błędy, niekiedy bywa już za późno na ich naprawę. Nie zdążyli powiedzieć Yolandzie najważniejszych rzeczy, a teraz już nie będą mieli ku temu okazji. Jednak wszystkie te potknięcia, złe wybory, ucieczki od odpowiedzialności, każde z tych doświadczeń czegoś ich nauczyło i już to pokazuje, że nie zmarnowali życia, a po każdym upadku wstawali silniejsi i bardziej zdeterminowani. Co ważne, autorka pozwala nam odkrywać te prawdy stopniowo, przeżywać wraz z bohaterami rozczarowania i fiaska, kiedy to kolejny raz nie udźwignęli sytuacji, pozwolili sobie na poddanie się słabości. To takie ludzkie. Dlatego też łatwiej nam się do nich zbliżyć. Nie są herosami. Daleko im też do ludzi silnych, czy nawet pewnych swoich racji. Stale wątpią, zmieniają zdanie, szukają innej, łatwiejszej ścieżki. Każde z nich ma własne kompleksy, zahamowania, nałogi i nawyki, które niejeden raz wchodzą z sobą w konflikt. Jest też sporo poczucia krzywdy i poczucia winy, nieprzerobionych emocji. Do tej pory rodzinę spajała Yolanda. Gdy jej zabrakło uświadomili sobie, że jeśli czegoś nie zrobią, rodzina się rozpadnie, a osobno mają duże szanse skończyć tak, jak samotna, dumna Lizette. A więc? Co jest najważniejsze?
„Poczuć odrobinę tego, co czuł Chrystus – powiedział mu rok temu Tive. A Chrystus czuł przecież miłość. Amadeo nie rozumie, jak mógł o tym zapomnieć. Miłość: dar i wyzwanie zarazem.”
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/