Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Oriana Fallaci kojarzy mi się raczej z literaturą faktu i korespondencją wojenną, więc List do nienarodzonego dziecka wziął mnie trochę z zaskoczenia. To monolog kobiety, która uświadamia sobie, że jest w ciąży - brzmi to dość prosto, ale staje się pretekstem do wielu rozważań i przemyśleń. Sporo uwagi poświęca się oczywiście tematowi aborcji i wewnętrznym rozterkom kobiet postawionych nieoczekiwanie w takiej sytuacji, przy czym unika się tu czerni i bieli. Nie jest to książka opiniotwórcza, która stawiałaby sprawę jasno i mówiła co jest dobre, a co złe, w tej aborcyjnej debacie Fallaci pełni bardziej funkcję mediatora niż oskarżyciela czy obrońcy, w trakcie lektury nie czuć w ogóle stronniczości. Zresztą, sprowadzanie tej pozycji tylko do roli głosu w debacie aborcyjnej jest trochę krzywdzące, bo porusza ona także inne tematy: kobiecości, macierzyństwa, samotnego wychowania, presji społeczeństwa czy ludzkiego okrucieństwa. Napisana prostym, acz momentami przepełnionym symbolizmem językiem, potrafi wzbudzić emocje i zwyczajnie wciągnąć - to dzieło, które mimo trudnej tematyki pochłania się na raz. Jestem bezdzietnym facetem i przypuszczam, że dla matek czy uogólniając kobiet, byłaby to lektura jeszcze bardziej poruszająca.

Oriana Fallaci kojarzy mi się raczej z literaturą faktu i korespondencją wojenną, więc List do nienarodzonego dziecka wziął mnie trochę z zaskoczenia. To monolog kobiety, która uświadamia sobie, że jest w ciąży - brzmi to dość prosto, ale staje się pretekstem do wielu rozważań i przemyśleń. Sporo uwagi poświęca się oczywiście tematowi aborcji i wewnętrznym rozterkom kobiet...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Solidna książka o formule 1, orbitująca wokół rozgrywającego się na ulicach Monako wyścigu. Miejsce to spaja całość i jest punktem, do którego autor ciągle powraca, nawet jeśli czasami od niego odbiega, by nadać szerszego kontekstu opisywanym sytuacjom. Największą zaletą tej pozycji jest to, że przybliża ona sylwetki mniej oczywistych postaci – sporo miejsca poświęcono tu Damonowi Hillowi, Jackiemu Stewartowi czy Oliverowi Panisowi. Swoje pięć minut mają tu też mniej znane zespoły i osoby z nimi związane, takie jak Ligier – to miła odskocznia od typowej pisaniny o największych i najpopularniejszych ekipach. Można by się przyczepić, że mimo wspólnego motywu przypomina to trochę zbiór oderwanych od siebie artykułów, albo że za tę okładkową cenę chciałoby się większej liczby zdjęć i bardziej imponującej oprawy, ale w ostatecznym rozrachunku w niczym to nie przeszkadza. Podsumowując: przyjemna, poprawna choć nieobowiązkowa książka, na przerwę międzysezonową będzie w sam raz.

Solidna książka o formule 1, orbitująca wokół rozgrywającego się na ulicach Monako wyścigu. Miejsce to spaja całość i jest punktem, do którego autor ciągle powraca, nawet jeśli czasami od niego odbiega, by nadać szerszego kontekstu opisywanym sytuacjom. Największą zaletą tej pozycji jest to, że przybliża ona sylwetki mniej oczywistych postaci – sporo miejsca poświęcono tu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść o poszukiwaniu sensu istnienia, rozwoju duchowym, podróży przez życie i abstrakcyjnie pojmowanej doskonałości - brzmi pięknie w założeniach. Czyta się to całkiem przyjemnie, trochę jak przypowieść, dzieje się tu bardzo dużo i mając świadomość przyjętej konwencji trudno doczepić się czegokolwiek pod kątem technicznym. Mocno hipisowska, przesiąknięta buddyzmem, według mnie orbituje niebezpiecznie blisko bełkotliwych pozycji o samorozwoju – bo choć literacko w miarę się broni, nie ma tu nic odkrywczego, jedynie nieprzystosowana do współczesności garść myśli, które miały być ponadczasowe, a tak naprawdę nigdy nie były aktualne. Siddhartha mnie niestety nie przekonał – po autorze Wilka stepowego spodziewałbym się czegoś lepszego i czegoś więcej, aż nie potrafię zrozumieć fenomenu tak wysokich ocen.

Powieść o poszukiwaniu sensu istnienia, rozwoju duchowym, podróży przez życie i abstrakcyjnie pojmowanej doskonałości - brzmi pięknie w założeniach. Czyta się to całkiem przyjemnie, trochę jak przypowieść, dzieje się tu bardzo dużo i mając świadomość przyjętej konwencji trudno doczepić się czegokolwiek pod kątem technicznym. Mocno hipisowska, przesiąknięta buddyzmem,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ma motywu, który spajałby ten zbiór, wygląda to trochę tak, jakby Szczygieł nawrzucał tu jakichś pozostałości po innych projektach i dorobił do tego chwytliwe marketingowe hasełko. Nie ma ram, które ograniczałyby autora i zazwyczaj nie mam z tym problemu, ale tutaj forma przerasta treść – pełno tutaj przemyśleń, które mają brzmieć głęboko lecz brzmią pretensjonalnie i są zwyczajnie puste, bardziej niż ta nieuchwytna pustka stanowiąca rzekomo motyw przewodni całości. Nie ma balansu pomiędzy historiami – te dłuższe są często nijakie i wręcz musiałem się powstrzymywać by ich nie pomijać, te krótsze, czy to ze względu na swoją bardziej kompaktową formę czy obecność puent wypadają dużo ciekawiej. Nie ma emocji w trakcie czytania, nie ma zachwytu nad reporterskim kunsztem, w pamięci po lekturze nie pozostało prawie nic – pewnie sprawdzę jeszcze inne książki Szczygła, ale ta okazała się niestety rozczarowaniem.

Nie ma motywu, który spajałby ten zbiór, wygląda to trochę tak, jakby Szczygieł nawrzucał tu jakichś pozostałości po innych projektach i dorobił do tego chwytliwe marketingowe hasełko. Nie ma ram, które ograniczałyby autora i zazwyczaj nie mam z tym problemu, ale tutaj forma przerasta treść – pełno tutaj przemyśleń, które mają brzmieć głęboko lecz brzmią pretensjonalnie i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta powieść to taki przekrój perypetii nieszczególnie ogarniętego i niespecjalnie szczęśliwego faceta, którego życie jest pasmem niepowodzeń. Wszystko podane w charakterystycznym dla autora stylu, pełnym satyry, czarnego humoru, samoświadomości i ironicznej krytyki. Nie ma tu żadnych dłużyzn, pustych zdań ani nawet słów, ta oszczędna precyzja literacka sprawia, że kolejne rozdziały pochłania się w ekspresowym tempie. Nie jest to jednak najwyższa półka, nawet wśród dzieł samego Vonneguta znaleźć można wiele lepszych, ale to wciąż przyjemna lektura, dostarczająca sporo rozrywki. Problem w tym, że druga, głębsza warstwa znaczeniowa, ta gorycz w zazwyczaj słodko-gorzkim vonnegutowskim sosie, tutaj trochę nie domaga – nie ma ciężaru, nie ma głębszej refleksji, pozostaje tylko czarna komedia i śmiech bez łez. W zasadzie każde obecne tu przesłanie wypadało lepiej w innych powieściach – antywojenne w dziełach Remarque’a, pacyfistyczne choćby w Rzeźni numer pięć, a o przypadkowości ludzkich losów ciekawiej pisał Kundera, dlatego Rysio Snajper, choć stratą czasu na pewno nie jest, do obowiązkowych pozycji również nie należy.

Ta powieść to taki przekrój perypetii nieszczególnie ogarniętego i niespecjalnie szczęśliwego faceta, którego życie jest pasmem niepowodzeń. Wszystko podane w charakterystycznym dla autora stylu, pełnym satyry, czarnego humoru, samoświadomości i ironicznej krytyki. Nie ma tu żadnych dłużyzn, pustych zdań ani nawet słów, ta oszczędna precyzja literacka sprawia, że kolejne...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ludzki mózg jest organem niezwykłym i fascynującym, lecz to przecież on bywa przyczyną tragicznych, a jednocześnie intrygujących przypadłości. Jedną z nich opisał w swoim fabularyzowanym reportażu Keyes – osobowość wieloraką na przykładzie Billy’ego Milligana, mężczyzny, w którego wnętrzu żyły dwadzieścia cztery odrębne osobowości. Wydawałoby się, że to idealny materiał na książkę, która sama się pisze, ale rzetelne i angażujące przedstawienie tej historii wymagało od autora ogromnego nakładu pracy – nie tylko na spotkania z głównym bohaterem, ale także w złożeniu opowieści w całość. Efekt końcowy jest bardzo zadowalający, a perypetie Milligana ukazano w sposób, który pozwala jednocześnie wczuć się w bohatera i w jego otoczenie. To solidna, reporterska robota, zachowująca obiektywność, patrząca na zagadnienie z kilku perspektyw i zadająca kilka niezwykle istotnych pytań o świadomość, moralność, poczucie winy i odpowiedzialność. Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to zapewne do tempa, które wydawało mi się trochę nierówne, momentami występowały także dłużyzny, a zakończenie mogłoby zostać bardziej rozbudowane – w nowszych wydaniach aż się prosi o jakąś aktualizację czy wspominkę o dalszych losach głównego bohatera, nawet ze strony wydawnictwa. Człowiek o 24 twarzach jest niezwykle intrygującą, autentyczną historią, a autor dołożył wszelkich starań, by przedstawić ją w godny sposób – jeżeli kogoś interesuje tematyka chorób psychicznych, trudno będzie znaleźć atrakcyjniejsze studium przypadku.

Ludzki mózg jest organem niezwykłym i fascynującym, lecz to przecież on bywa przyczyną tragicznych, a jednocześnie intrygujących przypadłości. Jedną z nich opisał w swoim fabularyzowanym reportażu Keyes – osobowość wieloraką na przykładzie Billy’ego Milligana, mężczyzny, w którego wnętrzu żyły dwadzieścia cztery odrębne osobowości. Wydawałoby się, że to idealny materiał na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Oczekiwałem czegoś odmiennego – spodziewałem się rozważań na temat starości, umierania i śmierci, a dostałem raczej powieść obyczajową ze słabo zarysowanym wątkiem samobójstwa. Wprawdzie główny bohater jest osobą wiekową i patrzy na swoją przeszłość z dystansem, roztrząsając pewne sprawy i doświadczając poczucia winy, ale brakuje w tym wszystkim czegoś niezwykłego, jakiejś historii, która napędzałaby tę książkę. I można by się kłócić, że właśnie ta zwyczajność, uniwersalność przemyśleń jest zaletą, ale mnie to nie przekonuje – angażujące pisanie o codzienności też jest sztuką, ale według mnie tutaj się to nie powiodło. Nie jest to rzecz zła – zgrabnie napisana i przyjemnie zwięzła dostarczy zajęcia na dwie-trzy godziny – ale mam wrażenie, że szybko o niej zapomnę, bo za fasadą ładnych, czasami nadmiernie skomplikowanych zdań kryje się rozczarowująco płytka opowieść.

Oczekiwałem czegoś odmiennego – spodziewałem się rozważań na temat starości, umierania i śmierci, a dostałem raczej powieść obyczajową ze słabo zarysowanym wątkiem samobójstwa. Wprawdzie główny bohater jest osobą wiekową i patrzy na swoją przeszłość z dystansem, roztrząsając pewne sprawy i doświadczając poczucia winy, ale brakuje w tym wszystkim czegoś niezwykłego, jakiejś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest trochę książek traktujących o oddziałach zamkniętych, a K-PAX dość mocno przypomina bodajże najpopularniejszą powieść tego typu, czyli Lot nad kukułczym gniazdem – nie tylko ze względu na miejsce akcji, ale także wpływ głównego bohatera na innych rezydentów. Protagonistą jest prot – istota wierząca, że pochodzi z tytułowej PLANETY, rozsiewająca wizję utopijnego świata, w którym funkcjonuje idealne, wolne od ludzkich przywar społeczeństwo. Ze względu na strukturę powieści opartą na kilkunastu sesjach wypełnionych dobrze napisanymi dialogami pomiędzy doktorem a pacjentem, czyta się to niezwykle szybko i przyjemnie. Książka czasami porusza trudniejszą tematykę, ale jedynie delikatnie zahacza o poważniejsze tematy, a choć nie brakuje tutaj postaci z bolesną przeszłością ich perypetie opisane są raczej zdawkowo, pozostawiając wrażenie trochę niewystarczającego rozwinięcia. Zapewne taki był zamysł – by K-PAX pozostał treściwą opowieścią – ale wszystko dzieje się tu bardzo szybko, przez co nie zdążyłem się w pełni zaangażować. Z drugiej strony, takie tempo akcji pozwoliło na trzymanie czytelnika w niepewności odnośnie tego, jaki gatunek reprezentuje ta powieść – czy jest to science-fiction a prot rzeczywiście należy do istot pozaziemskich czy jest to „tylko” literatura osadzona w zakładzie psychiatrycznym. Jest to więc dzieło udane, niezwykle przyjemne w odbiorze, napisane sprawnie i z przyzwoitym (choć średnio oryginalnym) pomysłem na siebie, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby podejść do tematu tylko troszkę inaczej, K-PAX stałby się czymś wybitnym.

Jest trochę książek traktujących o oddziałach zamkniętych, a K-PAX dość mocno przypomina bodajże najpopularniejszą powieść tego typu, czyli Lot nad kukułczym gniazdem – nie tylko ze względu na miejsce akcji, ale także wpływ głównego bohatera na innych rezydentów. Protagonistą jest prot – istota wierząca, że pochodzi z tytułowej PLANETY, rozsiewająca wizję utopijnego świata,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niektóre książki nierozerwalnie kojarzy się z pewnymi osobami, czy to na bazie powiązań z miejscami, czasem, okolicznościami czy poleceniami. W moim przypadku należy do nich Madame, powieść, która była moją lekturą w gimnazjum, co obecnie wydaje mi się dość zaskakujące biorąc pod uwagę kilka czynników: jestem niemal pewny, że w tamtych czasach nie należała do podstawy programowej, a zwłaszcza na tym etapie edukacji, ponadto jest to rzecz pełna odniesień kulturowych, których przeciętny gimnazjalista raczej nie zna i wreszcie fakt, że główną oś fabularną stanowi fascynacja ucznia starszą nauczycielką. Wiedziony nostalgią postanowiłem przypomnieć sobie tę pozycję i decyzja ta okazała się strzałem w dziesiątkę, bo mój czternastoletni wówczas umysł ewidentnie nie potrafił jej należycie docenić. Świetne jest tu w zasadzie wszystko – pomysł romansu ucznia i nauczycielki osadzonego w latach PRLu, niesamowita wręcz plastyczność języka, ironia i dystans, z jaką wypowiada się narrator, a zarazem główny bohater. Jest on zresztą dość ciekawą postacią, bo choć jestem pewny, że przez jego nieznośny wręcz manieryzm i irytującą skłonność do wymądrzania się miałbym problem by go polubić w prawdziwym życiu, to jako protagonista sprawdza się doskonale i swoimi wywodami z pogranicza filozofii i humanizmu napędza tę powieść. Nie zdziwi mnie jednak, jeśli dla kogoś będzie on największą wadą całości – moim największym zarzutem są jednak niektóre podrozdziały w środkowej części, odrobinę nudne, pełne bezpośredniej, nie mającej na siebie pomysłu ekspozycji. Nie potrafię uciec od porównywania dzieła Libery do Lektora, ale o ile utwór Schlinka stanowił raczej eskalację prymitywnych żądz tak Madame jest wysmakowaną ucztą, pełną subtelności, opisującą nie dziką fizyczność, a sferę uczuć i emocji. Jest to rzecz w pewnym sensie przeintelektualizowana, ale dzięki niezwykle umiejętnej zabawie słowem Libery nie odbiera się tego w kategoriach wady. To rewelacyjna powieść, z pewnością jedna z lepszych współczesnych przedstawicielek polskiej literatury pięknej – może nie wszystkim przypadnie do gustu, ale warto przynajmniej spróbować.

Niektóre książki nierozerwalnie kojarzy się z pewnymi osobami, czy to na bazie powiązań z miejscami, czasem, okolicznościami czy poleceniami. W moim przypadku należy do nich Madame, powieść, która była moją lekturą w gimnazjum, co obecnie wydaje mi się dość zaskakujące biorąc pod uwagę kilka czynników: jestem niemal pewny, że w tamtych czasach nie należała do podstawy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Królestwo Kanciarzy jest z jednej strony podobne do Szóstki wron, a z drugiej zupełnie inne – to bezpośrednia kontynuacja, więc mamy tu do czynienia z tą samą ekipą bohaterów, ale tym razem perspektywa wielkiego napadu została zastąpiona politycznymi machlojkami i szeregiem przekrętów. Przyznam, że właśnie dlatego czytało mi się to odrobinę gorzej niż poprzednią część, bo trafiały się tu fragmenty, które przez swoje przegadanie nie potrafiły mnie wciągnąć. W ogólnym rozrachunku występowały one jednak rzadko, bo świetnie zarysowani bohaterowie popychają fabułę do przodu, a autorka częstymi retrospekcjami przybliża czytelnikom wydarzenia z ich przeszłości. I choć książka jest bardzo dobra mam kilka zarzutów – przede wszystkim do jej długości, bo choć sześćset stron nie jest szczególnie przytłaczającą liczbą, to fabułę można by spokojnie skrócić o kilka rozdziałów bez większej szkody dla całości. Nie wiem też jak to wygląda w podstawowej trylogii, ale chciałbym, by uniwersum było bardziej rozszerzone – pojawiają się tu pewne postacie i wątki, które sprawiają wrażenie tylko zajawionych, bez rozwinięcia. Przyczepiłbym się także do zakończenia – by nie spojlerować napiszę jedynie, że spodziewałem się czegoś dużo bardziej gorzkiego, to obecne nie bardzo pasowało mi do całości przez nadmierne stężenie optymizmu. Powyższe zarzuty są jednak mocno subiektywne, a jeśli kogoś wciągnęła pierwsza część to rekomendacja jest oczywista, bo Królestwo Kanciarzy jest godną kontynuacją jednej z ciekawszych młodzieżówek jakie czytałem.

Królestwo Kanciarzy jest z jednej strony podobne do Szóstki wron, a z drugiej zupełnie inne – to bezpośrednia kontynuacja, więc mamy tu do czynienia z tą samą ekipą bohaterów, ale tym razem perspektywa wielkiego napadu została zastąpiona politycznymi machlojkami i szeregiem przekrętów. Przyznam, że właśnie dlatego czytało mi się to odrobinę gorzej niż poprzednią część, bo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przy omawianiu Playlist for the Dead nie sposób uniknąć porównań do Trzynastu powodów – obie pozycje traktują o samobójczej śmierci nastolatka, nawet wykorzystywany jest ten sam motyw nagrań zza grobu, choć tutaj jest to element trzeciorzędny. To powieść o problemach młodych ludzi, samotności, przyjmowaniu odpowiedzialności za słowa i czyny, a także o poczuciu winy – przynajmniej w założeniach, bo w praktyce mocno się to rozmywa, a potencjał zostaje niewykorzystany. Ostatecznie jest to rzecz boleśnie przeciętna – z niezapadającymi w pamięć postaciami, przewidywalną fabułą, jedynie poprawnym stylem oraz rozczarowującym, powierzchownym prześlizgnięciem się po temacie młodzieńczej depresji. Niestety, zwrócenie uwagi na ważny temat i fajny (zaprzepaszczony) pomysł na playlistę nie wystarczą, by uznać tę powieść za godną poświęcenia czasu.

Przy omawianiu Playlist for the Dead nie sposób uniknąć porównań do Trzynastu powodów – obie pozycje traktują o samobójczej śmierci nastolatka, nawet wykorzystywany jest ten sam motyw nagrań zza grobu, choć tutaj jest to element trzeciorzędny. To powieść o problemach młodych ludzi, samotności, przyjmowaniu odpowiedzialności za słowa i czyny, a także o poczuciu winy –...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Grupka indywidualności podejmuje się niemożliwego napadu – niby motyw dość znany, ale w nieźle wykreowanym przez Bardugo uniwersum fantasy nabiera on świeżości. Czuć, że jest to niejako spin-off, ale choć nie czytałem bazowej trylogii nie czułem się zagubiony, bo nazwy własne i kluczowe aspekty lore wplecione zostały w historię w naturalny sposób. Świat jest jednym z największych atutów Szóstki wron – lubię, gdy magia miesza się z technologią, a stworzona przez Bardugo wizja sprawiała wrażenie całkiem sensownej. Pochwały należą się także za kreacje postaci – są mocno charakterystyczne, posiadają własne cele i motywacje, w zasadzie pomiędzy każdą parą bohaterów występuje jakaś unikalna więź i z zainteresowaniem śledzi się zmiany jakie zachodzą w relacjach na przestrzeni książki. Pod względem językowym jest przyzwoicie, wprawdzie nie ma tu szczególnie wyszukanego słownictwa, ale zgrabnie napisane dialogi ciągną tę powieść i nadrabiają pewne braki w opisach i narracji. Gdybym miał się do czegoś przyczepić to chyba do liczby wątków miłosnych, ale te również były uzasadnione fabularnie i wpływały w wiarygodny sposób na działania bohaterów. Mniej wiarygodny był za to wiek postaci – nie mam nic do młodocianych bohaterów, szczególnie w książkach przeznaczonych dla młodzieży, ale jednak trudno uwierzyć, że nastolatkowie są w stanie dokonać rzeczy tego kalibru. Są to jednak detale – Szóstkę wron czyta się świetnie, szybko i płynnie, opowieść jest angażująca i wciągająca i na pewno sięgnę po drugą część.

Grupka indywidualności podejmuje się niemożliwego napadu – niby motyw dość znany, ale w nieźle wykreowanym przez Bardugo uniwersum fantasy nabiera on świeżości. Czuć, że jest to niejako spin-off, ale choć nie czytałem bazowej trylogii nie czułem się zagubiony, bo nazwy własne i kluczowe aspekty lore wplecione zostały w historię w naturalny sposób. Świat jest jednym z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zawsze gdy autor decyduje się na nietypowe podejście do narracji zadaję sobie kilka pytań, po pierwsze, czy jest ono uzasadnione, po drugie, czy wpływa to pozytywnie na odbiór książki, a po trzecie, czy nie przeszkadza w lekturze. I w zasadzie w przypadku Miasta ślepców każda odpowiedź jest negatywna – a jednak, mimo tych zlewających się ze sobą ścian tekstu, dialogów oddzielanych przecinkami, długaśnych zdań i kontrowersyjnej interpunkcji, czytało się to całkiem nieźle. Głównie za sprawą intrygującego konceptu – bardzo cenię książki, które przedstawiają zachowanie bohaterów w teoretycznie niemożliwych sytuacjach, bo choć kreują niewyobrażalne scenariusze, często dotykają psychiki ludzkiej w sposób, który znajduje bezpośrednie przełożenie na rzeczywistość. Nie inaczej jest tutaj – epidemia ślepoty wydobywa z enigmatycznie opisanych, bezimiennych postaci to, co najlepsze i najgorsze, całkowicie zmienia ich system wartości oraz zmusza do zaadaptowania się do nowych warunków. Saramago opisuje ślepców, którzy mierzą się z głodem, niezdolnością do codziennego funkcjonowania, koszmarnym poziomem higieny, ale także z grupką oportunistów, którzy niecodzienną sytuację wykorzystali do przejęcia władzy. Oczywiście powieść można rozpatrywać także na innych płaszczyznach i rozumieć na swój sposób, odnosząc się do szerszego aspektu społecznego (ślepota pomagająca bohaterom odnaleźć to, co w życiu najważniejsze i wydobywająca z ludzi ich prawdziwe oblicze), politycznego (według niektórych szpital psychiatryczny występujący tu w roli miejsca kwarantanny jest alegorią obozów koncentracyjnych, choć średnio mnie to przekonuje) czy nawet religijnego (epidemia jako kara za grzechy zesłana przez Boga). Niezależnie od interpretacji, Miasto ślepców jest wciągającą pozycją, w której wiele się dzieje, a kolejne wydarzenia, nawet jeśli momentami przewidywalne, są przedstawione w angażujący sposób. Bardzo ciekawa powieść, choć styl autora jest bardzo specyficzny i przez swoją nieprzystępność wymaga pewnego przyzwyczajenia.

Zawsze gdy autor decyduje się na nietypowe podejście do narracji zadaję sobie kilka pytań, po pierwsze, czy jest ono uzasadnione, po drugie, czy wpływa to pozytywnie na odbiór książki, a po trzecie, czy nie przeszkadza w lekturze. I w zasadzie w przypadku Miasta ślepców każda odpowiedź jest negatywna – a jednak, mimo tych zlewających się ze sobą ścian tekstu, dialogów...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Idea mięsa powstającego w laboratorium ze zwierzęcych komórek, ale bez faktycznego udziału i uboju zwierząt jest według mnie piękna – nie tylko pozwoliłaby na zniwelowanie cierpienia, ale potencjalnie rozwiązałaby także inne problemy świata, wliczając w to głód czy zanieczyszczenia środowiska. O tym traktuje omawiana pozycja – o początkach czystego mięsa, rozwoju technologii, podobnych produktach (jak odzwierzęce skóry czy mleko) oraz potencjalnych skutkach popularyzacji tego typu rozwiązań. Podano to w dość przeciętnym stylu, średnio porywającym, ale i nieprzytłaczającym specjalistycznym słownictwem, po prostu kompetentnie, choć mam wrażenie, że nie do końca obiektywnie. Największym problemem tej lektury są jednak powtórzenia – czasami odnosiłem wrażenie, jakby te dziewięć rozdziałów było w istocie dziewięcioma osobnymi artykułami, bo autor bardzo często pisze o tym samym, powołuje się na te same wypowiedzi czy argumenty, co trochę mnie irytowało. Książka pana Shapiro jest więc z jednej strony ciekawa, a z drugiej mogłaby zostać bardzo mocno skompresowana bez straty dla całości, ale jeżeli temat brzmi dla was interesująco, warto się zapoznać.

Idea mięsa powstającego w laboratorium ze zwierzęcych komórek, ale bez faktycznego udziału i uboju zwierząt jest według mnie piękna – nie tylko pozwoliłaby na zniwelowanie cierpienia, ale potencjalnie rozwiązałaby także inne problemy świata, wliczając w to głód czy zanieczyszczenia środowiska. O tym traktuje omawiana pozycja – o początkach czystego mięsa, rozwoju...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem legendą nazywa bywa czasami pierwszą nowoczesną powieścią o wampirach i stwierdzenie to całkiem zgrabnie określa istotę omawianej książki. Można tu bowiem znaleźć wiele utrwalonych wcześniej stereotypów, takich jak kołki w sercu, strach przed krzyżami, spanie w ciągu dnia i niechęć do czosnku, ale autor samoświadomie podjął próbę wyjaśnienia tych słabości w sposób naukowy. Specjalistycznego języka jest tu zresztą trochę, lecz podano go w skondensowanej formie, podobnie zresztą jak całą powieść – w zasadzie nie ma tu dłużyzn, cały czas coś się dzieje, a nawet pozornie błahe sceny przedstawiające codzienność rozbudowują świat przedstawiony i budują nastrój. To właśnie atmosfera jest najmocniejszym elementem całości – postapokaliptyczny klimat wylewa się ze stron, a opisy samotności głównego bohatera są niezwykle przekonujące. Bo choć na podstawowej płaszczyźnie jest to rzecz traktująca o nierealistycznej, katastrofalnej wizji przyszłości, bardzo łatwo przełożyć treść na bardziej uniwersalne idee – na dyskusję o tym, czym jest normalność i standardy, o zdolności człowieka do przystosowania się do nowych warunków czy o wpływie każdego rodzaju samotności na zdrowie psychiczne. Dzieło to ukazało się w 1954 roku, ale praktycznie tego nie czuć – zarówno pod względem słownictwa jak i zawartości sprawia wrażenie świeżego, a choć często klasyfikuje się je jako horror nie należy się tym sugerować, bo strasznych momentów nie ma tu wcale. Jestem legendą okazało się dla mnie bardzo przyjemną, zapadającą w pamięć niespodzianką – nie oczekiwałem, że ta cienka, niepozorna powieść zrobi na mnie tak dobre wrażenie, a poza niewątpliwymi wartościami literackimi ma też spore znaczenie kulturowe, bo łatwo doszukać się inspiracji Mathesonem u pisarzy takich jak choćby Stephen King.

Jestem legendą nazywa bywa czasami pierwszą nowoczesną powieścią o wampirach i stwierdzenie to całkiem zgrabnie określa istotę omawianej książki. Można tu bowiem znaleźć wiele utrwalonych wcześniej stereotypów, takich jak kołki w sercu, strach przed krzyżami, spanie w ciągu dnia i niechęć do czosnku, ale autor samoświadomie podjął próbę wyjaśnienia tych słabości w sposób...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Płomienny romans młodego chłopaka i starszej kobiety przemieszany z konfrontacją z drugowojennymi zbrodniami Niemców – brzmi to co najmniej intrygująco. Wyszło trochę dziwnie – pierwsza część powieści przypomina fantazje jurnego nastolatka, bez erotyzmu i subtelności, zaś druga połowa skupia się na społecznym wymiarze rozliczania Niemców za dokonane okrucieństwo w latach światowego konfliktu. To właśnie te późniejsze rozdziały bardziej zapadają w pamięć i to w nich koncentruje się problematyka utworu: wstydu, cichego przyzwolenia na zło, odpowiedzialności za winy czy wpływu, jaki doświadczenia młodości mają na dorosłe życie. Niestety, nie przypadł mi do gustu styl autora – zarówno miłosne uniesienia jak i nazistowskie zbrodnie opisane zostały w sposób wyprany z emocji, z chłodnym dystansem, co mogło być zabiegiem zamierzonym, ale według mnie nietrafionym. Na pewno nie jest to zła książka – zadaje sporo ciekawych, niejednoznacznych moralnie pytań i choć lubię, gdy tego typu kwestie pozostawia się do interpretacji czytelnikowi, warstwie fabularnej brakuje puenty, jakiegoś zwieńczenia.

Płomienny romans młodego chłopaka i starszej kobiety przemieszany z konfrontacją z drugowojennymi zbrodniami Niemców – brzmi to co najmniej intrygująco. Wyszło trochę dziwnie – pierwsza część powieści przypomina fantazje jurnego nastolatka, bez erotyzmu i subtelności, zaś druga połowa skupia się na społecznym wymiarze rozliczania Niemców za dokonane okrucieństwo w latach...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak się złożyło, że pierwszą książkę Kopińskiej przeczytałem jako ostatnią i widać, że jest to rzecz odmienna od pozostałych publikacji autorki – tutaj całość poświęcona jest jednemu tematowi, co ma swoje dobre i złe strony. Dobre – bo sprawa prowadzonego przez siostry boromeuszki ośrodka dla dzieci przedstawiona została wyczerpująco i nie pozostawia po sobie takiego niedosytu jak niektóre historie z „Polska odwraca oczy” czy „Z nienawiści do kobiet”. Złe – bo jest bardziej monotematycznie, w czym nie pomagają liczne powtórzenia oraz częste odnoszenie się do tych samych wypowiedzi. Trzeba pochwalić jednak przygotowanie merytoryczne oraz ogrom pracy włożony w rzetelne opisanie zagadnienia – to po prostu bardzo solidna, obiektywna reporterska robota, napisana prostym, choć skutecznym językiem. Jest to rzecz wzbudzająca duże emocje, podobnie jak w przypadku pozostałych dzieł Kopińskiej, głównie negatywne, gdyż w trakcie lektury narasta w człowieku bezradność, złość na sprawców i pełne ignorancji otoczenie oraz niedowierzanie, że takie coś mogło dziać się całkiem niedawno, a pewnie gdzieniegdzie dzieje się nadal. Choć na podstawowej płaszczyźnie książka traktuje o zabrzańskiej placówce, poruszane są tu także tematy szersze: ludzkie zobojętnienie, świadome ignorowanie tego co niewygodne, związek pozycji społecznej z bezkarnością, absurdy relacji państwa z kościołem czy mechanizmy tworzenia się patologii. Niezwykle mocna literatura faktu, z którą warto się zapoznać – to ważna pozycja, a za nagłaśnianie tego typu spraw i ich przybliżanie szerszej publice należą się autorce brawa.

Tak się złożyło, że pierwszą książkę Kopińskiej przeczytałem jako ostatnią i widać, że jest to rzecz odmienna od pozostałych publikacji autorki – tutaj całość poświęcona jest jednemu tematowi, co ma swoje dobre i złe strony. Dobre – bo sprawa prowadzonego przez siostry boromeuszki ośrodka dla dzieci przedstawiona została wyczerpująco i nie pozostawia po sobie takiego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Illuminae. Illuminae Folder_01 Amie Kaufman, Jay Kristoff
Ocena 8,2
Illuminae. Ill... Amie Kaufman, Jay K...

Na półkach:

Banałem jest stwierdzenie, że w książkach trudno wymyślić coś nowego, a mówiąc o szeroko rozumianej „oryginalności” najczęściej patrzy się na fabułę lub ogólną koncepcję książki. Natomiast rzadkością są dzieła, które eksperymentowanie z narracją posuwają tak daleko, jak Illuminae – jest to pozycja wyjątkowa pod względem formy, bo w całości składa się z transkrypcji dialogów, zapisów z czatu, różnego rodzaju dokumentacji i logów systemowych sztucznej inteligencji. Brzmi to nietypowo, ale sprawdza się świetnie, bo te krótkie i bogato wyposażone graficznie „rozdzialiki” połyka się jeden za drugim, w czym pomaga ich spore zróżnicowanie oraz fakt że historia, choć podana fragmentarycznie, jest niezwykle spójna i łatwa do śledzenia. Fabuła obraca się wokół motywów takich jak zbuntowana sztuczna inteligencja, tajemniczy wirus czy korporacyjne wojny, a to wszystko skąpane w nastoletnim romansie, który według mnie jest najsłabszym elementem. Pochwalić należy wydanie – przyznam, że nie wiem jak to prezentowało się w oryginale, ale polska edycja wygląda fenomenalnie, pełno tu czarnobiałych grafik i ozdobników, które w każdej innej książce sprawiałyby wrażenie marnotrawstwa miejsca i papieru, tutaj jednak pasują idealnie. Pod względem językowym też jest nieźle, autorzy starali się, by bohaterowie posługiwali się innym słownictwem i stylem wypowiedzi. Przeszkadzały mi trochę motywy zaczerpnięte z literatury młodzieżowej – na przykład to, że bohaterami są nastolatkowie obdarzeni umiejętnościami przewyższającymi specjalistów ze swoich dziedzin, a także z jednej strony zaskakujące, a z drugiej mocno hollywoodzkie zakończenie. W obliczu fali nowatorstwa są to jednak drobne zastrzeżenia – Illuminae to bardzo udana rzecz, w której owszem, największą zaletą jest oryginalna forma, ale dopełnia ją całkiem angażująca treść.

Banałem jest stwierdzenie, że w książkach trudno wymyślić coś nowego, a mówiąc o szeroko rozumianej „oryginalności” najczęściej patrzy się na fabułę lub ogólną koncepcję książki. Natomiast rzadkością są dzieła, które eksperymentowanie z narracją posuwają tak daleko, jak Illuminae – jest to pozycja wyjątkowa pod względem formy, bo w całości składa się z transkrypcji...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Można dywagować, czy Wojna makowa jest jeszcze fantastyką młodzieżową czy już „normalną” – ostatecznie nie ma to znaczenia, a niezależnie od wniosków dawno nie czytałem przedstawicielki tego gatunku. Jest tutaj sporo wyświechtanych wątków: elitarna akademia z obowiązkowymi archetypami nielubianych, rozpieszczonych nastolatków, ekscentryczny mistrz kryjący sekrety, niewyjaśnione pochodzenie protagonistki, które jest oczywiście kluczowe dla historii czy owiane tajemnicą wydarzenia z przeszłości. Te dobrze znane motywy umiejscowione zostały jednak w interesującym settingu będącym mieszanką fantasy z dalekim wschodem, a całość podlano sporą dozą brutalności i bezpośredniości, przez co odnosi się wrażenie, że nie jest to typowa młodzieżówka. Problemem jest tu przewidywalność, bo choć pojedyncze wydarzenia potrafią zaskoczyć, to na płaszczyźnie kreacji bohaterów czy ogólnego kierunku, w jakim dąży opowieść trudno dopatrzeć się jakichś niespodziewanych elementów. Na uwagę zasługuje za to naprawdę ciekawy system magiczny oparty o szamanizm i relacje między bogami a ludźmi oraz opisy działań wojennych – zarówno pod kątem strategicznym jak i na płaszczyźnie społecznej. Pod kątem literackim jest kompetentnie, choć bez rewelacji – nie ma tu szczególnie zapadających w pamięć cytatów, stylistycznie jest poprawnie, wyróżnić można jednak bardzo obrazowe opisy walk, aktów przemocy i zbrodni wojennych. Podsumowując, Wojna makowa to całkiem udany, wciągający debiut, który momentami cierpi z powodu dłużyzn i powielania znanych schematów, ale ostatecznie osiąga swoje zamierzenia – nie wiem, czy sięgnę po kolejne części, bo nie przepadam za wielotomowymi cyklami, ale kto wie, może kiedyś.

Można dywagować, czy Wojna makowa jest jeszcze fantastyką młodzieżową czy już „normalną” – ostatecznie nie ma to znaczenia, a niezależnie od wniosków dawno nie czytałem przedstawicielki tego gatunku. Jest tutaj sporo wyświechtanych wątków: elitarna akademia z obowiązkowymi archetypami nielubianych, rozpieszczonych nastolatków, ekscentryczny mistrz kryjący sekrety,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Faktotum jest jak wysłuchiwanie balansujących na krawędzi wiarygodności życiowych opowieści i angedot napotkanego w nędznej spelunie nieznajomego. To powieść przepełniona seksem, najczęściej bez emocjonalnej więzi, pijaństwem, wieczną tułaczką i poszukiwaniem swojego miejsca na ziemi - najbliższym skojarzeniem byłby chyba Ćpun Burroughsa, choć Bukowski pisze dużo lżej i moim zdaniem bardziej angażująco. Podano to w bardzo oszczędnym, niemal mówionym stylu, cechującym się dużą dozą wulgarności i zerową porcją subtelności i wysmakowania - dzięki temu czyta się to bardzo szybko, ale walory literackie są raczej niewielkie. Największą wadą Faktotum jest jednak bezcelowość - ta książka do niczego nie dąży, na końcu jest dokładnie taka sama jak na początku, nikt tu nie ewoluuje i nic tu się nie zmienia, rozdziały mogłyby być pozamieniane kolejnością i nie wyrządziłoby to strukturze żadnej krzywdy. Ostatecznie bawiłem się nieźle i pochłonąłem ją w jeden dzień, ale z lektury nie wynosi się w zasadzie nic - gdyby ktoś chciał zapoznać autora to polecałbym raczej Z szynką raz.

Faktotum jest jak wysłuchiwanie balansujących na krawędzi wiarygodności życiowych opowieści i angedot napotkanego w nędznej spelunie nieznajomego. To powieść przepełniona seksem, najczęściej bez emocjonalnej więzi, pijaństwem, wieczną tułaczką i poszukiwaniem swojego miejsca na ziemi - najbliższym skojarzeniem byłby chyba Ćpun Burroughsa, choć Bukowski pisze dużo lżej i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to