rozwiń zwiń
Michał

Profil użytkownika: Michał

Warszawa Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 1 tydzień temu
63
Przeczytanych
książek
68
Książek
w biblioteczce
60
Opinii
273
Polubień
opinii
Warszawa Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
"Nie próbuj, czytaj albo nie czytaj, nie ma próbowania" - Mistrz Yoda (mniej więcej)

Opinie


Na półkach: ,

To jedna z moich do niedawna zaległych książek, która jakimś cudem przetrwała nienaruszona od 1982 roku, czyli od kiedy żyję. Ponad czterdzieści lat zalegała na półkach dwóch mieszkań, a jedyne co z niej znałem to obrazki, bo często za dzieciaka oglądałem je bez czytania, jako że czytanie takich grubych książek i w ogóle czegokolwiek poza komiksami wydawało mi się wtedy absurdalnym wyczynem. Jednak człowiek się starzeje i tak na przykład mój tata na starość czyta w ciągu roku więcej książek, niż ja ciągu swojego dotychczasowego życia. Wniosek z tego przydługiego wstępu jest taki, że do czytania większość z nas chyba po prostu musi dorosnąć. Tu spoiler – książkę przeczytałem, nie było jednak łatwo, wydawało mi się, że będę się męczył aż do jej końca, bo czytanie zdawało się stać w miejscu, pomimo wertowanych codziennie stron.

Widziałem, że przebrnięcie przez tak długą powieść przygodową będzie niełatwe, bo nie jest to jeden z moich ulubionych gatunków literackich, a przynajmniej nie tego typu przygody preferuję. Wolę książki przygodowo-historyczne Waltariego, a "Dzieci Kapitana Granta" to była dawniej czysta rozrywka dla młodzieży, mająca dać poczuć się czytelnikom, jakby sami zwiedzali świat i to w czasach, gdy pewnie trudno było o atlas geograficzny. Dzisiaj ludzie oglądają filmy dokumentalne w wysokiej jakości, każdy zakątek świata wydaje się zbadany, a wielu podróżuje po świecie i tego typu książki nie mają szans być odkrywcze, starzejąc się, zostają zaledwie zapisem przeszłości. Miałem jednak nadzieję, że wciągnę się najzwyczajniej, tak jak wciąga się widz śledzący jakikolwiek długi serial telewizyjny. Nie było to jednak takie proste, jak mogło mi się to z początku wydawać, bo o ile niewiarygodna i raczej mało możliwa akcja ze znalezieniem listu w butelce zaczęła się dosyć szybko, sama podróż morska nie wydała mi się ani trochę ciekawa. Nie ratowały tego wrażenia wielokrotne zejścia na ląd. Nie jest to jedynie zarzut subiektywny, te same opinie czytałem już na forum, a mianowicie nieznośne encyklopedyczne wykładanie czytelnikom ciekawostek naukowych, które trudno sobie dziś wyobrazić, że mogły dawniej rajcować czytelników. Dobrze, przyznam takiemu podejściu sens, bo nie da się zarzucić pisarzowi, że dzielił się zbyt rozległą wiedzą, która była albo jest nieprzydatna. Wiele rzeczy bardzo się zmieniło od czasu napisania "Dzieci Kapitana Granta", ale jakże wiele pozostało niezmienionych... Głupszy od zapamiętania choćby paru procent z podanych w tej grubej książce faktów nie będę. Tylko że książka przygodowa to ma być ekscytująca podróż pełna niebezpieczeństw, a nie wykład na uczelni. Trzeba powiedzieć jasno – kosztem tempa i ogólnego wrażenia z czytania, autor podzielił się z czytelnikiem całą masą naukowych detali i maksymalnym urealnieniem podróży bohaterów. Czy było warto? Nie każdy będzie w stanie przez to przebrnąć.

Początek opowieści, choć mało wiarygodny, zapowiada ciekawą lekturę, bo i akcja przenosi się w całkiem krótkim czasie w kilka miejsc. Bohaterowie zdają się być interesujący, ale dla mnie bardziej ze względu na tak mocną inność od tych dzisiejszych ludzi, niż ze względu na jakieś specyficzne cechy, umiejętności. Raczej chodzi o miłą odmianę, bo dawniej inaczej wyglądała kobiecość, męskość, a i dzieci zachowywały się, jakby chciały dorosnąć szybciej, tyle że nie pod względem wygód, ale z chęci bycia odpowiedzialnym i pomocnym. Niestety, dłuższe obcowanie z załogą Duncana zaczyna męczyć zanim jeszcze opuści ona pokład daleko od Europy, czyli punktu wyjściowego.

Znudzenie czytelnika powoduje zbyt mała dramaturgia wydarzeń, niekończące się uprzejmości każdej z postaci i jeszcze więcej encyklopedycznych ciekawostek naukowych, których i tak nie jesteśmy w stanie zapamiętać, więc przelatują one niczym prognoza pogody, podczas której zamyślamy się tak mocno, że kiedy się kończy, pytamy osoby obok nas na kanapie – "to w końcu ile będzie stopni?".

Subiektywnie dodam, że nie podoba mi się żadna przygoda na oceanie, ani w Ameryce Południowej, a nawet nie wierzyłem, że coś jeszcze ciekawego może mnie czekać na kolejnych stronach książki, tak bardzo przygody na kontynencie amerykańskim wydały mi się monotonne, jak te pustkowia przemierzane przez bohaterów.

Całość zaczęła nabierać rumieńców dopiero w drugiej połowie książki, kiedy poszukujący Kapitana Granta podróżnicy trafili do Australii. Chyba mały to spoiler, jeśli napiszę, że w całej książce chodzi właśnie o podróż po całej kuli ziemskiej, więc odwiedzonych miejsc możemy się spodziewać niemało. Nie chodzi nawet o to, że kraina Aborygenów jest ciekawsza od reszty zaliczonych podczas podróży krajów, ale o samych ludzi, jakich spotykają po drodze tytułowe dzieci oraz reszta załogi. Pierwszy raz mają oni do czynienia z bezwzględną podłością i śmierć zagląda im w oczy znacznie bardziej namacalnie, niż podczas dotychczasowych dramatycznych wydarzeń. Może jest w tym coś, co znam z seriali telewizyjnych, czyli zżycie się z bohaterami opowieści ze względu na długi czas spędzony "z nimi". Pamiętam telenowele, na które byłem skazany podczas obiadów w latach 90-tych. W ogóle nie interesowały mnie te historie, ale chcąc nie chcąc po latach patrzenia na te tanie romanse, ciekaw byłem, jak to wszystko się skończy. Podstępność przestępców, którzy w niedawno odkrytej Australii byli codziennością nie inną od tej z realiów Dzikiego Zachodu, w zderzeniu z niewinnością części załogi Duncana oraz szlachetnością tych dzielniejszych, powoduje mały szok, bo do tej pory żadnego zagrożenia nie można było traktować z zbyt poważnie – wszystkie te zdarzenia od porwania po katastrofy pogodowe, dzikie zwierzęta i tak dalej, od razu pachniały dramatyzowaniem, które po prostu musi skończyć się dobrze. Wraz z nowym punktem podróży, czyli Australią, to się zmienia. Kiedy naszym bohaterom zostaje jakby wbity nóż w plecy, wszystko czyta się lepiej. Kiedy zależy nam na ich bezpieczeństwie, bo autor zdejmuje parasol ochronny i zostawia nas w niepewności niemal do końca książki, wszystko zmienia się na lepsze – z perspektywy czytelnika rzecz jasna, nie bohaterów, którzy mają przechlapane. Kiedy już wydaje nam się, że gorzej być nie może, Australia okazuje się wcale nie być ostatnim lądem, który wita i żegna zrezygnowanych bohaterów w nieprzyjemny sposób. Chcę tylko podkreślić, że jeśli ktoś wytrzyma do połowy książki, dalej powinien mieć już z górki.

"Dzieci kapitana Granta" mają jeszcze tę zaletę, że chociaż zostały napisane przez Juliusza Verne'a w czasach już porewolucyjnej Europy Zachodniej, powieść zawiera ogrom wartości, które dziś kręcą łezkę w oku czytelnika, wywołując tęsknotę za czasami ludzi honoru, bogobojnymi, pracowitymi, odważnymi nastolatkami, kobiecością dziewczyn, polowaniem na zwierzynę w warunkach przetrwania jako oczywistością, światem nie do końca jeszcze odkrytym, pełnym niewiadomych, lądami czekającymi na ich opisanie, na poznanie ich historii oraz człowieka nie jako tego, który według Discovery / National Geographic jest "nowotworem planety", ale wyjątkowego stworzenia, którego misją jest "czynienie sobie ziemi poddaną".

Nie bez znaczenia jest wydanie z 1982 roku, które posiadam. Data ma wpływ na opisy związane z historią lub polityką, rzecz jasna już mniej z geografią. Ciekaw jestem, czy w nowych wydaniach jest odnośnik do hasła "loże masońskie". Jeśli tak, to co zastanawiam się, co by tam dziś napisano, bowiem tamtejsi cenzorzy PRL, propagandyści tego słusznie minionego ustroju lat musieli mieć ciekawą pracę, znajdując podobne hasła i obowiązkowo redagując je zgodnie ze słynną już "Czarną Księgą Cenzury PRL".

To jedna z moich do niedawna zaległych książek, która jakimś cudem przetrwała nienaruszona od 1982 roku, czyli od kiedy żyję. Ponad czterdzieści lat zalegała na półkach dwóch mieszkań, a jedyne co z niej znałem to obrazki, bo często za dzieciaka oglądałem je bez czytania, jako że czytanie takich grubych książek i w ogóle czegokolwiek poza komiksami wydawało mi się wtedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie trzeba mnie było zachęcać do nadrobienia klasyki, ponieważ mój absolutnie ulubiony film w kategorii fantastyczno-naukowej dystopii, czyli "Equilibrium" Kurta Wimmera (2002 r.) z niezapomnianym Christianem Balem w roli głównej, był zainspirowany książką Raya Bradbury'ego. Brytyjska wersja z 1966-go roku bliższa jest oryginałowi i chociaż obejrzałem ją przed przeczytaniem książki, nie stała się ona przez to gorzej odebrana. Po prostu wizja reżyserska w tamtym filmie była tak mocna, że czytając, uzupełniałem ją w głowie o nowe elementy. Nie polecam jedynie filmu Netflixa z 2018-go roku, bo poza znakomitą rolą antagonisty granego przez Michaela Shannona, nic nie jest tam warte uwagi. Rzadko sięgam po książkę znając jej adaptacje filmowe, ale tym razem nie miało znaczenia, czy znajomość filmów mogła mi zepsuć zaskoczenie, bo taki pomysł jak straż pożarna przyszłości, paląca książki niczym Policja Myśli w orwellowskim "Roku 1984" to rzecz tak wyjątkowo trafiona, że z góry wiedziałem, że lektura nie będzie przeciętna.

Chociaż nie wiem, który autor był pierwszym, co to wpadł na ten wyśmienity pomysł, aby protagonistą idącym pod prąd systemowi totalnej kontroli zrobić postać będącą wcześniej istotną częścią tegoż, ta formuła – często powtarzana w tego typu opowieściach – sprawdza się doskonale. Nie chodzi o to, aby autor mnie zaskoczył zmianą myślenia protagonisty. Interesują mnie inne szczegóły, jak na przykład wiza świata przyszłości i analogie do świata współczesnego oraz powody, dla których protagoniści w takich książkach decydują się na zmianę strony konfliktu, a później postawienia wszystkiego na jedną kartę. Dlaczego jest to takie ciekawe? Może jest to sposób na pocieszenie samego siebie. Ilu dzisiaj jest w stanie postawić na szali swoje bezpieczeństwo albo chociaż wygodę, ale iść pod prąd? Te książki o dystopiach zawsze są pełne analogii do czasów, w których zostały napisane. Mało osób zaprzeczy, że większość jest nadal całkiem aktualna. Ich autorzy mogli mylić się do tego, w jakim dokładnie kierunku zmierzy technologia, ale zazwyczaj mieli rację co do zasady postępującego zniewolenia i powszechnego ogłupienia mas.

Moją książkę pozaznaczałem niemal całą ołówkiem – tak wiele z tekstu chciałbym dobrze zapamiętać. Wybranie jednego ulubionego fragmentu byłoby niesprawiedliwym wyróżnieniem na tle pozostałych, ale dokładnie pamiętam, które elementy książki zrobiły na mnie największe wrażenie, a były to:
Kontrast wesołej postaci Clarisse na tle ponurego Guya Montaga, ich dyskusje, dzięki którym poznajemy więcej niż charaktery postaci, ale lepiej rozumiemy świat przyszłości zarysowany na kartach powieści;
Surowy i diabelnie przenikliwy przełożony Montaga kapitan Beatty, który dodatkowo na koniec okazuje się postacią nie tak oczywistą jak w filmach, co rusz rzucającą na lewo i prawo fenomenalnymi cytatami przeczytanych przez siebie książek (konfrontacja słowna obu postaci jest niezapomniana);
Małżeństwo Montagów i nie tylko technologiczne aspekty zniewolenia, ogłupienia, uzależnienia mieszkańców od prostych rozrywek na przykładzie żony Lindy, ale smutny opis izolacji, obojętności, rozpadu związku i beznadziejne próby ratowania go oraz przy okazji ryzykowne ratowanie własnego człowieczeństwa;
Konfrontacja oświeconego już książkami protagonisty z bezmyślną tłuszczą, którą jest jego sąsiedztwo wizytujące żonę Lindę oraz niezapomniana reakcja gości na tekst recytowanej książki;
Historia ogłupienia ludzkości krok po kroku, częściowo wytłumaczona lenistwem;
Przewidziana dzisiejsza "kultura unieważniania" i to na konkretnych przykładach.
A jednak po zastanowieniu postanowiłem nieco losowo podzielić się takimi niesamowitymi fragmentami jak te poniżej:

“Był pan kiedyś w jakimś muzeum? Tam dopiero mają same abstrakcję, tylko i wyłącznie. Nic poza tym. Wujek mówi, że kiedyś było inaczej, że dawno temu obrazy wyrażały różne rzeczy, niektóre nawet przedstawiały ludzi.”

“Nikt już nie słucha. Nie mogą mówić do ścian, bo one na mnie krzyczą, nie mogą rozmawiać z żoną, bo ona słucha ścian."

Czytając i przeżywając tę książkę, doszedłem do smutnego wniosku, że czasami może nawet nie warto starać się mówić do osób, które dawno temu postanowiły nie czytać wartościowych lektur. Wcześniej nie posądzałbym siebie o takie myślenie, ale "451° Fahrenheita" ma tak wiele emocjonalnie dewastujących momentów, że nie mogę zignorować faktu, że świat naprawdę dzieli się na tych, którzy czytają wartościowe książki oraz na tych, którzy z lenistwa nieświadomie przykładają się do budowy antyutopii.

Nie trzeba mnie było zachęcać do nadrobienia klasyki, ponieważ mój absolutnie ulubiony film w kategorii fantastyczno-naukowej dystopii, czyli "Equilibrium" Kurta Wimmera (2002 r.) z niezapomnianym Christianem Balem w roli głównej, był zainspirowany książką Raya Bradbury'ego. Brytyjska wersja z 1966-go roku bliższa jest oryginałowi i chociaż obejrzałem ją przed przeczytaniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Polecona mi w księgarni lektura okazała się całkiem cenna. Za niewielką sumę pieniędzy można mieć klasykę, którą warto porównać z dzisiejszymi wyobrażeniami, skojarzeniami frazy "Jekyll i Hyde", która stosowana jest przecież powszechnie dzięki opowiadaniu będącemu jednym z najczęściej przerabianych przez popkulturę oraz kinematografię. Nawet nie skojarzyłem faktu, że pochodzi od tego samego autora, którego "Wyspę skarbów" przeczytałem dopiero co parę lat temu. Dodatkowy plus to obcowanie z klasyką, co ma tę zaletę, że raczej trudno się na takiej zawieść. Wahasz się, czy sięgnąć po książkę? Zaufaj klasyce. Nie bez powodu klasyki zostają klasykami – co innego takie bestsellery, które niekoniecznie zostają hitami z powodu swojej wartości literackiej.

W "przemielonej" przez współczesną popkulturę wersji tego opowiadania, zazwyczaj twórcy uwypuklają elementy horroru i thrillera. Nie wiem, nawet czy któraś nowa filmowa wersja zbliża się do pierwowzoru pod kątem psychologii. Po komentarzach i recenzjach czytelników widzę chyba podświadome oczekiwanie po lekturze czegoś na kształt grozy, a więc niechybnie i zawód z tego powodu. To mogło być opowiadanie grozy, choćby w takich klimatach jak Edgar Allan Poe, ale raczej nie taki był cel autora. Gdyby Robert Louis Stevenson chciał napisał straszne opowiadanie, skupiłby się raczej na mrocznych ulicach Londynu, morderstwach i tego typu elementach typowych dla gatunku. Zamiast tego, najważniejszy jest tu "portret psychopatologicznej podwójnej osobowości".

Raczej trudno o zepsucie komuś lektury i wyjawienie głównego zwrotu akcji. Nie wierzę, aby ktokolwiek słyszący słowa "Jekyll" i "Hyde" nie kojarzył, że chodzi o coś na kształt rozdwojenia jaźni. Jeśli więc najważniejsze zaskoczenie nie ma dziś prawa być dla kogokolwiek zaskoczeniem, to można zapytać, po co komu czytać takie opowiadanie. Jednak podobnie jest ze wspomnianą wcześniej "Wyspą skarbów" tego samego autora. Esencja takich książek tkwi w stylu, który w połączeniu z kunsztem tłumacza tworzą dzieło niepodrabialne. To chyba trochę jak obcowanie z oryginalnym obrazem i jego replikami. Nie każdy zauważy różnicę, a jednak jakimś cudem, słynne "Słoneczniki" Vincenta van Gogha w londyńskiej Galerii Sztuki są oblegane przez turystów, podczas kiedy większość z nas nie rozpoznałaby nawet falsyfikatu. Kunsztem okazuje się takie przedstawienie postaci lekarza Henry'ego Jackylla, abyśmy czytając jego listy, słuchając jego rozmów, uwierzyli, że jedna osoba faktycznie może skrywać w sobie dwa przeciwne sobie charaktery. Przypomina to nieco żywiciela i pasożyta, bowiem ta groźniejsza strona osobowości tylko dlatego utrzymuje przy życiu tę łagodną, bo zdaje sobie sprawę z zależności obu i w celu własnego przetrwania, zmuszona jest akceptować dzielenie się ciałem z tą drugą. Do tego dochodzi jeszcze świadomość pozytywnych stron drugiego ja, które lekarz eksperymentujący na sobie samym podkreśla wyraźnie:

"W sobie samym, w wymiarze moralnym siebie samego, nauczyłem się rozpoznawać niezaprzeczalną i poniekąd naturalną dwoistość ludzkiej istoty. Zauważyłem, że jeśli mogę utożsamić się z którąś z dwu natur, co w mej świadomości walczą ze sobą zajadle, to może tak stać się dlatego jedynie, iż jestem i jedną, i drugą jedocześnie. Bardzo wcześnie, nim jeszcze tok moich badań dał mi prawo do wiary w taki cud, z lubością, ba, z rozkoszą oddawałem się marzeniom o rozdzielaniu tych dwóch sfer. Gdyby tak każdą z nich, mówiłem sobie, dało się umieścić w odrębnych osobach o różnej tożsamości, z życia zniknęłyby wszystkie nieznośne zjawiska. Człowiek występny szedłby raźnie swoją drogą, nienękany przez ambicję i wyrzuty sumienia, typowe dla jego zacnego brata bliźniaka. Ten ostatni mógłby zaś kroczyć bezpiecznie drogą szlachetności, spełniając chętnie dobre uczynki, nienarażony na zhańbienie i nienękany skruchą, gdyż nieprzyjaciel jest już na zewnątrz. Przekleństwem ludzkości był ten nieszczęsny związek, ta nieustanna walka jakże różnych od siebie bliźniąt w targanym bolesnymi konwulsjami łonie człowiecze i świadomości. W jaki wszelako sposób można ich było rozdzielić?"

Nie mamy więc do czynienia jedynie z błędem medycznym, ale raczej nierozerwalnością dobra i zła w każdym z nas oraz nieudanymi próbami oddzielenia obu, a raczej pełnej nad nimi kontroli. Gdyby była mowa jedynie o medycznych aspektach tego zjawiska... Jednak autor pozostawia miejsce dla przemyśleń filozoficznych, a od tego niedaleko do religii, tak więc jest to lektura, która nigdy się nie zestarzeje.

Polecona mi w księgarni lektura okazała się całkiem cenna. Za niewielką sumę pieniędzy można mieć klasykę, którą warto porównać z dzisiejszymi wyobrażeniami, skojarzeniami frazy "Jekyll i Hyde", która stosowana jest przecież powszechnie dzięki opowiadaniu będącemu jednym z najczęściej przerabianych przez popkulturę oraz kinematografię. Nawet nie skojarzyłem faktu, że...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Michał Krzycki

z ostatnich 3 m-cy
Michał Krzycki
2024-02-29 22:02:16
Michał Krzycki ocenił książkę Dzieci kapitana Granta na
7 / 10
i dodał opinię:
2024-02-29 22:02:16
Michał Krzycki ocenił książkę Dzieci kapitana Granta na
7 / 10
i dodał opinię:

To jedna z moich do niedawna zaległych książek, która jakimś cudem przetrwała nienaruszona od 1982 roku, czyli od kiedy żyję. Ponad czterdzieści lat zalegała na półkach dwóch mieszkań, a jedyne co z niej znałem to obrazki, bo często za dzieciaka oglądałem je bez czytania, jako że czytanie ...

Rozwiń Rozwiń
Dzieci kapitana Granta Juliusz Verne
Średnia ocena:
7.3 / 10
92 ocen

statystyki

W sumie
przeczytano
63
książki
Średnio w roku
przeczytane
8
książek
Opinie były
pomocne
273
razy
W sumie
wystawione
62
oceny ze średnią 7,4

Spędzone
na czytaniu
271
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
6
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]