Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

To będzie recenzja wielowątkowa i wielodygresyjna.

Na warszawskich Powązkach znajduje się skromny nagrobek z napisem „Henryk Jabłoński. Historyk”. Tak zapewne życzył sobie zmarły lub jego rodzina. Ale czy ktoś w ogóle pamięta, że twarz Rady Państwa PRL, smutny cień WRON-u i niemy głos reżimu Wojciecha Jaruzelskiego był z wykształcenia historykiem? Oraz o tym, że pominąwszy obowiązkowe marksistowskie skażenie, jego prace o początkach polskiej niepodległości są warte uwagi, a grono wypromowanych przez niego historyków II RP, znaczące?

Ale mało kto kojarzy jego osobę z tym krótkim okresem działalności naukowej, podobnie jak z niewątpliwymi zasługami z okresu wojny.

Polityka wciąga niestety do granic zatracenia. Jabłoński u szczytu swej politycznej kariery wystąpił z wnioskiem o nadanie Jaruzelskiemu tytułu Marszałka Polski, czego nawet pomieniony nie zdzierżył, gdyż mimo wszystko miał jako taki kontakt z rzeczywistością.

Skąd taki długi i pozornie niewiele mający wspólnego z omawianą książką wstęp? To moje wyjaśnienie faktu, że nie potrafię ocenić książki Legutki w oderwaniu od całokształtu jego działalności. Zazwyczaj, gdy ktoś (czy to Jabłoński czy Legutko) raz już raz „wszedł w nurt” polityki, musi sobie zdawać sprawę, że jego kariera naukowa na tym się zakończyła. Oraz z tego, że będzie oceniany za całokształt – że istnieją aktywa i pasywa, że po stronie „ma” są być może dęte apanaże, a po stronie „winien” konieczność poddawania się ocenom, a te nie zawsze będą wybiórcze.

„Esej o duszy polskiej” poleciła mi osoba, którą cenię i z którą lubię dyskutować. Wiedząc, że dylematy autora są jej dość bliskie, przeczytałem z najwyższą uwagą. Mnie zresztą też stan polskiej duszy dręczy, ale – jak w miarę czytania sobie uświadamiałem – na zgoła innych płaszczyznach.

Pierwsza część książki, nazwijmy ją: diagnostyczna, jest w miarę do przyjęcia. Autor ma sprecyzowane poglądy na wiele kwestii, wypowiada się arbitralnie, z wieloma jego opiniami trudno mi się zgodzić, ale wszystko mieści się w granicach rozsądnego dyskursu. Tak dzieje się do strony 119, kiedy to Legutko przestaje być naukowcem, a nawet zaangażowanym publicystą, a przechodzi powoli do funkcji polityka, żeby nie powiedzieć politruka. Nie chciałbym tutaj odbierać autorowi prawa do krytykowania Unii Europejskiej, której instytucje od wielu lat wypłacają mu pensje, przepraszam – diety. Większym problemem jest dla mnie krytykowanie przez niego polskiego społeczeństwa, a dokładnie tych licznych grup, których Legutko nie ceni, nie widzi i zapewne ich zdania nie jest w stanie w ogóle uznać. Domagając się wolności państw w ramach UE, nie widzi w ogóle potrzeby wolności (a zwłaszcza wolności nieodpowiadających mu poglądów) u siebie. I nie tylko wolności, ale elementarnego szacunku. Zamiast podjąć próbę wyważonej dyskusji i może refleksji nad zainicjowaną we wrocławskim liceum debatą o krzyżach w salach lekcyjnych, czego można jednak było oczekiwać od byłego ministra edukacji, nazwał jej inicjatorów „rozwydrzonymi i rozpuszczonymi przez rodziców smarkaczami”, a ich zachowanie „typową szczeniacką zadymą”. I tutaj pana ex-ministra i aktualnego europosła spotkał pech: pełnoletni maturzyści postanowili swojej wolności wypowiedzi i dobrego imienia bronić. I zrobili to skutecznie. Ot takie postscriptum do eseju o duszy polskiej – cytując klasykę „Mądrym dla Memoryału, Kompatriotom dla Refleksji, Laikom dla Nauki”.

Wcześniejszego, jeszcze „publicystycznego” Legutkę zdarzało mi się czytać na łamach „Rzeczpospolitej” czy w innych miejscach, nie bez przyjemności. Ale lektura „Eseju” w połączeniu z innymi wypowiedziami autora powoduje, że spośród ostatnich tekstów Legutki za najlepszy i szczególnie warty upamiętnienia uważam następujący: „Wyrażam szczere ubolewanie, iż użyte przeze mnie słowa spowodowały naruszenie dobrego imienia i godności osobistej Pani Zuzanny Niemier i Pana Tomasza Chabinki.”

Wasz Marchołt

To będzie recenzja wielowątkowa i wielodygresyjna.

Na warszawskich Powązkach znajduje się skromny nagrobek z napisem „Henryk Jabłoński. Historyk”. Tak zapewne życzył sobie zmarły lub jego rodzina. Ale czy ktoś w ogóle pamięta, że twarz Rady Państwa PRL, smutny cień WRON-u i niemy głos reżimu Wojciecha Jaruzelskiego był z wykształcenia historykiem? Oraz o tym, że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnia powieść Grahama Greene’a, którą darzę wyjątkowym sentymentem, gdyż czytałem ją jeszcze na łamach „Literatury” przy okazji kolejnej nominacji autora do – nigdy nieotrzymanej – nagrody Nobla, gdzie została opublikowana pod pierwszym i jak dla mnie jedynym trafnym tytułem „Kapitan i nieprzyjaciel” w tłumaczeniu Marty Glińskiej. „Nieprzyjaciel” to nie do końca to samo co „wróg”, dlatego też tę pierwszą wersję zdecydowanie polecam. Wydaje mi się bliższa zamysłowi autora.

To subtelna opowieść o imponderabiliach, aczkolwiek niekoniecznie rozumianych dosłownie.

Wszystko w tej książce jest właściwie na nie: nieoczywista, niebanalna, niejednoznaczna, nieszablonowa, niedoceniona, nieznana.

Wasz Marchołt

Post scriptum
Motto, które towarzyszyło mi przez ponad 30 lat, choć nieco zniekształcone poprzez zawodną pamięć:

Czy z pewnością odróżniasz
dobrą stronę od złej,
Kapitana od nieprzyjaciela?
(George A. Birmingham)

O tym w zasadzie jest ta książka.

Ostatnia powieść Grahama Greene’a, którą darzę wyjątkowym sentymentem, gdyż czytałem ją jeszcze na łamach „Literatury” przy okazji kolejnej nominacji autora do – nigdy nieotrzymanej – nagrody Nobla, gdzie została opublikowana pod pierwszym i jak dla mnie jedynym trafnym tytułem „Kapitan i nieprzyjaciel” w tłumaczeniu Marty Glińskiej. „Nieprzyjaciel” to nie do końca to samo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nowa półka i nowa świecka tradycja. No, może nie do końca świecka, bo jak powiedziała jedna z bohaterek powieści Olgi Tokarczuk, wszyscy jesteśmy kulturowymi katolikami. A więc „trzy książki na Trzech Króli”. W tym roku miałem ochotę przeczytać trzy książki właśnie w trakcie przedłużonych świąt, w tygodniu Trzech Króli. Zamiar udał się połowicznie, gdyż mirrę (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/cholod/opinia/73391669) w tymże tygodniu czytać skończyłem, kadzidło (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/opowiesc-wigilijna/opinia/79972252 ) przeczytałem w całości, a złoto towarzyszyło mi jeszcze przez wiele tygodni, a nawet miesięcy – po prostu nie potrafiłem się z nim rozstać. Tak to bywa z klejnotami.

A więc pora na złoto. I to nie ze względu na złote elementy okładki, chociaż ich rolę w kompozycji okładki trudno przecenić. „Dżentelmen w Moskwie” to książka absolutnie niezwykła, którą sączy się małymi łykami, aby starczyła na dłużej. I z nieuchronnym, znanym wielu czytelnikom, pytaniem: co będę czytał potem? Czy jest jeszcze na świecie do przeczytania powieść, która może dostarczyć aż takich wrażeń?

Amor Towles z zaskakującym wyczuciem nakreślił zmieniający się obraz Moskwy na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Niezwykle autentyczny, biorąc pod uwagę, że stworzyła go osoba „z zewnątrz”. Czytając opisy, miałem wrażenie, że znalazłem się na Patriarszych Prudach Bułhakowa lub że jestem obcokrajowcem w moskiewskim hotelu w czasach ZSRR, mniej lub bardziej dyskretnie pilnowanym przez właściwe służby, aby przypadkiem swych kroków nie skierować w niewłaściwym kierunku – to taka specyficzna niepowtarzalna atmosfera, której akurat miałem okazję przez kilka dni pobytu w Moskwie doświadczyć.

Historia, którą opowiada Towles, zawiera tyle zwrotów akcji, że mogłaby wypełnić niejedną powieść sensacyjną. A jednak to nie sensacja stanowi jej esencję; to subtelna opowieść o nieprzemijających wartościach, umiejętności zachowania dystansu w skrajnych okolicznościach, o czymś, co współczesna psychologia określiłaby jako inteligencję emocjonalną , a co dla mnie jest po prostu – inteligencją.

„Dżentelmen w Moskwie” to również książka wywołująca nieustającą chęć posiadania przy sobie notesu i pióra, gdyż co chwilę przychodzi pokusa wynotowania cytatu. Co zresztą łatwo zauważyć na podstawie aktywności czytelników piszących w portalu „Lubimy czytać”.

Wasz Marchołt

Nowa półka i nowa świecka tradycja. No, może nie do końca świecka, bo jak powiedziała jedna z bohaterek powieści Olgi Tokarczuk, wszyscy jesteśmy kulturowymi katolikami. A więc „trzy książki na Trzech Króli”. W tym roku miałem ochotę przeczytać trzy książki właśnie w trakcie przedłużonych świąt, w tygodniu Trzech Króli. Zamiar udał się połowicznie, gdyż mirrę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nowa półka i nowa świecka tradycja. No, może nie do końca świecka, bo jak powiedziała jedna z bohaterek powieści Olgi Tokarczuk, wszyscy jesteśmy kulturowymi katolikami. A więc „trzy książki na Trzech Króli”. W tym roku miałem ochotę przeczytać trzy książki właśnie w trakcie przedłużonych świąt, w tygodniu Trzech Króli. Zamiar udał się połowicznie, gdyż mirrę w tymże tygodniu czytać skończyłem, kadzidło (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/opowiesc-wigilijna/opinia/79972252 ) przeczytałem w całości, a złoto (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/opowiesc-wigilijna/opinia/79972252 ) towarzyszyło mi jeszcze przez wiele tygodni, a nawet miesięcy – po prostu nie potrafiłem się z nim rozstać. Tak to bywa z klejnotami.

A więc mirra. Mirrą roku 2023 został „Chołod” Szczepana Twardocha, poprzedzony jeszcze jego felietonem opublikowanym w Die Welt (https://kultura.onet.pl/wywiady-i-artykuly/szczepan-twardoch-dzis-kijow-jutro-ryga-warszawa-czy-berlin/41c0q5b ). Bez wątpienia połączenie obu lektur w dzisiejszych okolicznościach politycznych to ciekawe doświadczenie.

Twardoch do silnych wrażeń zdążył mnie już przyzwyczaić, natomiast nie do tego stopnia, abym musiał wprowadzić dłuższe przerwy w czytaniu. Ze względu na nadmiar emocji.
Niezwykle ciekawy zamysł fabuły, stworzenie sztucznego świata (i nie tylko świata, ale nie chcę zdradzać treści), do tego wszystkie możliwe demony, w tym takie, po które autor dotąd nie sięgał, a do tego zręcznie osadzony tradycyjny wątek „lokalny”, z pewnością złożyły się na powieść nieprzeciętną. Ale po jej lekturze niewątpliwie potrzebny jest jakiś balsam, aby dojść do siebie.
Wasz Marchołt

Nowa półka i nowa świecka tradycja. No, może nie do końca świecka, bo jak powiedziała jedna z bohaterek powieści Olgi Tokarczuk, wszyscy jesteśmy kulturowymi katolikami. A więc „trzy książki na Trzech Króli”. W tym roku miałem ochotę przeczytać trzy książki właśnie w trakcie przedłużonych świąt, w tygodniu Trzech Króli. Zamiar udał się połowicznie, gdyż mirrę w tymże...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nowa półka i nowa świecka tradycja. No, może nie do końca świecka, bo jak powiedziała jedna z bohaterek powieści Olgi Tokarczuk, wszyscy jesteśmy kulturowymi katolikami. A więc „trzy książki na Trzech Króli”. W tym roku miałem ochotę przeczytać trzy książki właśnie w trakcie przedłużonych świąt, w tygodniu Trzech Króli. Zamiar udał się połowicznie, gdyż mirrę (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/cholod/opinia/73391669 ) w tymże tygodniu czytać skończyłem, kadzidło przeczytałem w całości, a złoto (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/opowiesc-wigilijna/opinia/79972252 ) towarzyszyło mi jeszcze przez wiele tygodni, a nawet miesięcy – po prostu nie potrafiłem się z nim rozstać. Tak to bywa z klejnotami.

Tegoroczne kadzidło to „Opowieść wigilijna” Dickensa w przekładzie Andrzeja Polkowskiego. Dla mnie jest to książka zastępująca w okresie świąt lustro – każdy w nim zobaczy to, co chce akurat zobaczyć. Trochę refleksji – może w tym roku zbiorę i się zadzwonię do starszego wujka, z którym nie rozmawiałem przez ostatnie dziesięć lat, a może trochę samozadowolenia – przecież wrzuciłem napiwek dziewczynie ze Starbucksa, kupując ostatnie piernikowe latte przed końcem świątecznych zakupów.

A Dickens pewnie wiedział, że będziemy to czytać przez najbliższe kilkaset lat i że ta książka zapewni mu cykliczną, okołoświąteczną nieśmiertelność. I w pełni na to zasłużył.

Wspaniałe tłumaczenie, piękne wydanie. Książka jest w naszym domu już kilka lat, a nadal pachnie.

Wasz Marchołt

Nowa półka i nowa świecka tradycja. No, może nie do końca świecka, bo jak powiedziała jedna z bohaterek powieści Olgi Tokarczuk, wszyscy jesteśmy kulturowymi katolikami. A więc „trzy książki na Trzech Króli”. W tym roku miałem ochotę przeczytać trzy książki właśnie w trakcie przedłużonych świąt, w tygodniu Trzech Króli. Zamiar udał się połowicznie, gdyż mirrę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka przeczytana właśnie po raz trzeci, w ramach preteatryzacji, po której nastąpiła właściwa teatryzacja (https://www.teatr-capitol.pl/spektakle/cesarz/ ), a tę bardzo polecam. Tutaj jeszcze jedna dygresja, choć w opisie polecanego spektaklu pojawia się odniesienie wyłącznie do Kapuścińskiego, scenariusz został też oparty na fragmentach wywiadu Oriany Fallaci zamieszczonego w tej książce (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/wywiad-z-historia/opinia/63078152 ), który jest świetnym uzupełnieniem „Cesarza”.

Tym razem mniej typowa recenzja, bo złożona z krótkich cytatów.
… Czcigodny pan miał swoją koncepcję i do niej dopasowywał wszystkie sygnały dochodzące z otoczenia …

… Powiem otwarcie, że dobrotliwy pan wolał złych ministrów. A wolał dlatego, że pan nasz lubił korzystnie kontrastować. A jakżeby mógł korzystnie kontrastować, gdyby był otoczony przez dobrych ministrów? Lud straciłby orientację, u kogo szukać pomocy, na czyją dobroć i mądrość liczyć. (…) Jakiż bałagan zacząłby się wówczas w cesarstwie! …

… Najosobliwszy nasz władca z upodobaniem przyglądał się temu łokciowaniu. Lubił on, żeby ludzie dworu mnożyli swój majątek, żeby rosły im konta i pęczniały kiesy. Nie pamiętam wypadku, żeby szczodrobliwy monarcha cofnął komuś nominację i przycisnął mu głowę do bruku z powodu korupcji. A niechże się pokorumpuje, byle tylko okazywał lojalność! …

… Najosobliwszy pan miał zwyczaj przyjmować każdego ministra osobno, bo wówczas taki dostojnik śmielej donosił na swoich kolegów i dzięki temu monarcha miał lepszy wgląd w działanie aparatu cesarstwa. Co prawda przyjmowany na audiencję minister najchętniej mówił nie o własnym urzędzie, ale o nieporządkach panujących w urzędach sąsiednich, ale właśnie dzięki temu pan nasz, rozmawiając z wszystkimi dostojnikami, zyskiwał na koniec pożądany efekt sumaryczny …

… W pałacu zgnębienie, rąk opuszczenie, trwożliwe czekanie, co jutro się stanie, aż ci nagle pan nasz pozywa doradców, karci ich, że rozwój zaniedbują, i łajankę taką uczyniwszy ogłasza, że będziemy tamy na Nilu stawiać. (…) A zaraz pan minister informacji ogłosił postanowienie czcigodnego pana jako nowy sukces i pamiętam nawet, że w okamgnieniu było rozwieszone w stolicy takie hasło – niech no tylko staną tamy, a wszystkim wszystkiego damy, zaś potwarca niech knuje, szczuje – rozwoju tam nie zatamuje! …

… Nie muszę ci tłumaczyć, przyjacielu, że padliśmy ofiarą diabelskiego spisku. Gdyby nie to, pałac stałby jeszcze tysiąc lat, jako że żaden pałac nie runie sam z siebie …

I pomyśleć, że książka była napisana w 1978 roku i dotyczy dalekiej Afryki…

Wasz Marchołt

Książka przeczytana właśnie po raz trzeci, w ramach preteatryzacji, po której nastąpiła właściwa teatryzacja (https://www.teatr-capitol.pl/spektakle/cesarz/ ), a tę bardzo polecam. Tutaj jeszcze jedna dygresja, choć w opisie polecanego spektaklu pojawia się odniesienie wyłącznie do Kapuścińskiego, scenariusz został też oparty na fragmentach wywiadu Oriany Fallaci...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Ukończyłem właśnie po raz trzeci lekturę „od deski do deski”, nie licząc nawet wszystkich okazji czytania wielu jej fragmentów, jednej z najważniejszych książek, które poznałem. Książki, która jeśli wpadnie w ręce nastolatka, to ów nastolatek chce natychmiast studiować archeologię, a przynajmniej poważnie to rozważa. Jeśli natomiast pierwsze zetknięcie z nią następuje już w dorosłym życiu, to często pojawia się myśl „dlaczego na to nie wpadłem”.

Opublikowanie dzieła Cerama zapoczątkowało serię wydawniczą PIW, którą czytelnicy nazwali „serią ceramowską” (czy ktoś w ogóle wie, że oficjalna nazwa serii to „Rodowody Cywilizacji”?), w której ukazało się dotąd ponad 200 pozycji, krótko mówiąc – o ponadprzeciętnej wartości merytorycznej, często doniosłych i klasycznych.

Ale fenomen tej książki nie polega jedynie na tym, że była pierwsza, stała się znana czy zapoczątkowała ważną serię. Ceram nazwał ją, w podtytule, „powieścią o archeologii”, i doprawdy trudno ująć to lepiej. Można odnieść wrażenie, że autor – pisząc dzieło popularnonaukowe – skorzystał z rad Stephena Kinga, choć ten w momencie pierwszego wydania „Bogów” miał niespełna dwa lata. Pozwolił opowieści się toczyć, gdyż opowieść jest zawsze na pierwszym miejscu. I może warto w tym miejscu wspomnieć, że zdaniem Kinga „opowieści (…) są reliktami, częścią nieodkrytego, przedwiecznego świata. Zadaniem pisarza jest użycie takich narzędzi ze swojego literackiego warsztatu, aby wydobyć je stamtąd w możliwie najbardziej nienaruszonej formie. Czasami skamieliny, które odkryjesz, będą drobne niczym muszelka. Czasami będą ogromne, niczym Tyrannosaurus rex z gigantycznymi żebrami i szczerzącymi się kłami”.

Ceram pisząc swą „powieść o archeologii”, wzorował się, jak sam twierdzi, na „Łowcach mikrobów” (kolejna pozycja do umieszczenia na liście lektur!). Pozwolił przede wszystkim przemówić odkrywcom, na tyle, na ile ich wspomnienia lub inne relacje były dostępne. Uzupełniał je faktami w nienarzucający się sposób, przez co mamy często wrażenie, że osnową książki jest narracja pierwszoosobowa – wrażenie mylne, lecz dominujące. W trakcie lektury wielokrotnie dotkniemy realnej namacalnej historii, jak chociażby w trakcie – jak ujął to Ceram – „operowej sceny”, kiedy to Napoleon Bonaparte stuka tabakierką w zamkniętą bramę Grenoble (wydarzenie całkiem istotne dla historii archeologii). Albo gdy poznajemy bezimiennego włoskiego mnicha, który skonstruował specjalne ramki i w swej celi nawijał na nie, milimetr po milimetrze, papirusy z odnalezionej biblioteki, które inaczej rozpadały się pod wpływem dotyku; a zaznaczyć należy – by oddać mnichowi w pełni zasłużony hołd – że nie były to teksty Ojców Kościoła.

Mogłoby się wydawać, że książkę napisaną w roku 1949, biorąc pod uwagę wszystkie późniejsze odkrycia, trudno we współczesnych czasach nadal uznawać za aktualną. Ale zamysł Cerama spowodował, że tak nie jest – opowieści tych, którzy byli pierwsi nie zmieniły się, nadal możemy dziś czytać je z równą fascynacją.

I właśnie dlatego „Bogowie, groby i uczeni” to w swojej dziedzinie prawdziwa książka nad książkami.

Wasz Marchołt

Ukończyłem właśnie po raz trzeci lekturę „od deski do deski”, nie licząc nawet wszystkich okazji czytania wielu jej fragmentów, jednej z najważniejszych książek, które poznałem. Książki, która jeśli wpadnie w ręce nastolatka, to ów nastolatek chce natychmiast studiować archeologię, a przynajmniej poważnie to rozważa. Jeśli natomiast pierwsze zetknięcie z nią następuje już w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść Singera postanowiłem odświeżyć sobie w ramach preteatryzacji. I niestety nieszczególnie mnie porwała, w każdym razie przez pierwsze 120 ze 180 stron. Ot zwykła, niczym niewyróżniająca się książka obyczajowa, owszem osadzona w specyficznej scenerii, ale nic ponadto.

Ale wtedy okazało się, że jest to książka posiadająca dynamikę utworu Björk „ It’s Oh So Quiet”, a w każdym razie jego 59. sekundy (dla osób, które nie znają lub nie pamiętają: https://www.youtube.com/watch?v=gLF-_Z8TK1k )

Nobel to nie dzieło przypadku. A polskie tłumaczenie, chociaż z jidysz „przez angielski” ma swój klimat i kilka wyjątkowo udanych fragmentów.

Wasz Marchołt

Powieść Singera postanowiłem odświeżyć sobie w ramach preteatryzacji. I niestety nieszczególnie mnie porwała, w każdym razie przez pierwsze 120 ze 180 stron. Ot zwykła, niczym niewyróżniająca się książka obyczajowa, owszem osadzona w specyficznej scenerii, ale nic ponadto.

Ale wtedy okazało się, że jest to książka posiadająca dynamikę utworu Björk „ It’s Oh So Quiet”, a w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Niespełna sto stron książki to niewiele by podejmować się próby oceny talentu Masłowskiej, ale przynajmniej początek wydawał się obiecujący. Dobrze oddany klimat, postacie zarysowane w sposób wyrazisty, starannie dobrany język epoki, w którym autorka porusza się z dużą swobodą. I do tego wpleciony w całość David Bowie, a także nawiązanie do „Złego”.

Superprodukcja Audioteki również zrobiła swoje; nie jestem zresztą pewien czy jest to powieść „do czytania”, natomiast „do słuchania” w tym wydaniu z pewnością.

Niestety po przekroczeniu połowy książki przychodzi rozczarowanie: autorka wybiera jeden wątek, dla mnie mało interesujący, i zaczyna pospiesznie zmierzać do końca, tak jakby brakło jej stron do wypełnienia, czasu, a być może lepszego pomysłu. Szkoda.

Wasz Marchołt

Niespełna sto stron książki to niewiele by podejmować się próby oceny talentu Masłowskiej, ale przynajmniej początek wydawał się obiecujący. Dobrze oddany klimat, postacie zarysowane w sposób wyrazisty, starannie dobrany język epoki, w którym autorka porusza się z dużą swobodą. I do tego wpleciony w całość David Bowie, a także nawiązanie do „Złego”.

Superprodukcja...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie dziwię się, że ta powieść uzyskała sporo – dwubiegunowych – recenzji. Sam mógłbym pewnie napisać więcej niż jedną.

Nie dziwię się też czytelnikom, którzy nie dali rady dobrnąć do końca. Książka przyciąga i odrzuca, wchodzi w sacrum i profanum, a właściwie je łączy w sposób – dla wielu bardziej wrażliwych osób, a w szczególności dla osób religijnych – nie do zaakceptowania; jest skrajnie brutalna i chwilami zaskakującą subtelna; wystarczająco osadzona w nurcie politycznej antyutopii, aby traktować ją jak bajkę dla dorosłych i wystarczająco realistyczna, aby się przestraszyć.

Mistrzowsko skonstruowana postać Gruza i nie mniej ciekawy dialog z czytelnikiem na temat tej postaci.

O Żulczyku będą się kiedyś uczyć studenci polonistyki, a być może i licealiści.

Wasz Marchołt

Nie dziwię się, że ta powieść uzyskała sporo – dwubiegunowych – recenzji. Sam mógłbym pewnie napisać więcej niż jedną.

Nie dziwię się też czytelnikom, którzy nie dali rady dobrnąć do końca. Książka przyciąga i odrzuca, wchodzi w sacrum i profanum, a właściwie je łączy w sposób – dla wielu bardziej wrażliwych osób, a w szczególności dla osób religijnych – nie do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Język piękny, akcja dość wartka, „okoliczności przyrody” plastycznie zarysowane, podobnie zresztą jak tło narodowościowo-historyczno-społeczne wydarzeń, ale mam kłopot, aby do końca wyczuć w jaką grę z czytelnikiem tym razem zagrała Olga Tokarczuk.

Czy to krytyka współczesności, subtelnie przeniesiona do początku ubiegłego wieku? A może apel o przejście na wegetarianizm (momentami mocny, nie powiem). Albo rozprawa z literackimi przejawami męskiego szowinizmu, zwieńczona listą mizoginów w porządku alfabetycznym. A są tam wielkie nazwiska.

Tak czy tak – przyjemność czytania i przyjemność dociekania zapewniona.

Wasz Marchołt

Język piękny, akcja dość wartka, „okoliczności przyrody” plastycznie zarysowane, podobnie zresztą jak tło narodowościowo-historyczno-społeczne wydarzeń, ale mam kłopot, aby do końca wyczuć w jaką grę z czytelnikiem tym razem zagrała Olga Tokarczuk.

Czy to krytyka współczesności, subtelnie przeniesiona do początku ubiegłego wieku? A może apel o przejście na wegetarianizm...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Prawa do tej książki, a ostatnio także do innych książek autora, zakupił Penguin / Random House. Być może nie jest to z pozoru wiadomość, która powinna zelektryzować grono czytelników – w końcu transakcje prawami autorskimi to zwyczajne i dość masowe zjawisko. Tylko, że rzadko w tę stronę. Amerykańskie wydawnictwa mają pod dostatkiem własnych autorów piszących na dosłownie każdy temat, a przekłady z niszowych języków na angielski są, no właśnie – niszowe.

Literackim skautom Penguina, którzy odnaleźli „Tańczące niedźwiedzie”, można jedynie pogratulować trzymania ręki na pulsie i wyczucia. To absolutnie niezwykła książka, pod względem formy i treści. Nie bez powodu piszę o formie; autor zastosował pewną konstrukcję intelektualną, która jest nowatorska i ożywcza i sprawia, że przechodząc przez kolejne strony mamy poczucie kontaktu z czymś nowym, istotnym, czymś, czego jeszcze nie było.

Szabłowski odkrył temat praktycznie nieznany, a w każdym razie zapomniany, i przedstawił go w porywający sposób, wpisując się w najlepsze tradycje mistrzów reportażu. Ale to tylko część książki. Losy bułgarskich niedźwiedzi posłużyły jako kanwa kolejnego istotnego wątku: odzyskiwania lub nawet uzyskiwania wolności przez Europę Środkowo-Wschodnią (rozumianą nieco szerzej niż ogólnie przyjęto). Jak połączył te dwa wątki – oto cały smaczek.

Wasz Marchołt

Prawa do tej książki, a ostatnio także do innych książek autora, zakupił Penguin / Random House. Być może nie jest to z pozoru wiadomość, która powinna zelektryzować grono czytelników – w końcu transakcje prawami autorskimi to zwyczajne i dość masowe zjawisko. Tylko, że rzadko w tę stronę. Amerykańskie wydawnictwa mają pod dostatkiem własnych autorów piszących na dosłownie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Powodzenie marketingu tej książki jest odwrotnie proporcjonalne do jej doniosłości. W każdym razie okładkowy slogan, „prawdziwa uczta dla obieżyświatów, rowerzystów i miłośników historii” mnie przynamniej kupił – no to mam trzy w jednym, pomyślałem sobie. Ale rzeczy „do wszystkiego” często są „do niczego”.

Reportaż napisany jest z perspektywy dzielnego Podróżnika odwiedzającego ogromny rezerwat Dzikich; Podróżnik ten dyskretnie – jak mu się wydaje – zaznacza wyższość swojej Cywilizacji nad tym, co zobaczył, a także z rzadka i z właściwą sobie skromnością – jak mu się wydaje – opowiada o własnych wyczynach dokonywanych w charakterze tejże Cywilizacji przedstawiciela. Siląc się na traktowany z przymrużeniem oka obiektywizm, od czasu do czasu przyznaje, że nawet Dzikusom niekiedy coś się udaje.

Pyszałkowatość (że tak to uprzejme wyrażę) autora jest nie zniesienia, reklamowany „angielski humor” nasuwa myśl, że musi istnieć więcej niż jedna Anglia. Personifikacja roweru, George’a, śmieszy być może przez pierwsze kilka-kilkanaście stron, potem już tylko tumani, bo nawet nie przestrasza.

Jednak coś autorowi, choć przez przypadek, się udało. Książka jest bardzo dobrym opisem angielskiego uwielbienia dla Niemiec, zrozumienia dla ich „historycznych dokonań” i „naturalnych praw” w okresie powersalskim i przedwojennym, z uwzględnieniem porażającej z dzisiejszej perspektywy tolerancji dla rodzącego się faszyzmu.

Dwa punkty z czterech przyznaję autorowi; pozostałe dwa za niezwykle staranną polską redakcję, dzięki której liczne nieścisłości, uproszczenia i błędy autora zostały gruntownie wyjaśnione w przypisach.

Wasz Marchołt

Powodzenie marketingu tej książki jest odwrotnie proporcjonalne do jej doniosłości. W każdym razie okładkowy slogan, „prawdziwa uczta dla obieżyświatów, rowerzystów i miłośników historii” mnie przynamniej kupił – no to mam trzy w jednym, pomyślałem sobie. Ale rzeczy „do wszystkiego” często są „do niczego”.

Reportaż napisany jest z perspektywy dzielnego Podróżnika...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, którą zaczynałem czytać przynajmniej cztery razy i która w jakimś momencie mnie przytłaczała. To przytłoczenie nie wynikało ze stylu Irvinga Stone’a, który bardzo lubię, ale raczej z ładunku nieszczęść, które osaczały bohatera. Dopiero audiobook pozwolił mi dotrzeć do końca.

Przeczytałem przed chwilą kilka opinii i zauważyłem, że każdy widzi w tej książce coś innego. To chyba dobrze. Moje „odkrycia” to niezwykły, zaskakująco szczegółowy obraz społeczeństw protestanckich, równoległość biografii Vincenta i Thea Van Goghów, a także ulubiony fragment opisujący reakcję Vincenta na obrazy impresjonistów, gdy zetknął się z nimi po raz pierwszy.

Tytuł – genialny. Tłumaczenie tytułu – jeszcze lepsze.

Wasz Marchołt

Książka, którą zaczynałem czytać przynajmniej cztery razy i która w jakimś momencie mnie przytłaczała. To przytłoczenie nie wynikało ze stylu Irvinga Stone’a, który bardzo lubię, ale raczej z ładunku nieszczęść, które osaczały bohatera. Dopiero audiobook pozwolił mi dotrzeć do końca.

Przeczytałem przed chwilą kilka opinii i zauważyłem, że każdy widzi w tej książce coś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Posługując się skrajnie wulgarnym językiem, opisując niewyobrażalną przemoc, posługując się narracją pierwszoosobową, przez co ciarki na skórze czytelnika przechodzą jeszcze o milisekundy szybciej, napisał Żulczyk – moralitet.

Zastanawiałem się, czy wykreowana przez autora rzeczywistość dotyczy jednego promila sytuacji w szeroko rozumianym podobnym środowisku, co byłoby mocno niepokojące, czy też procenta, co byłoby przerażające. I boję się nawet pomyśleć, że może być jeszcze gorzej.

To książka, którą mi polecono, ale którą będę mógł polecić bardzo nielicznym osobom z obawy, że dla pozostałych będzie zdecydowanie zbyt mocna. To książka, o której ciepło wypowiedział się także Twardoch, ale dla osób, które chciałyby ją przeczytać idąc tym tropem, warto wspomnieć, że najbardziej brutalne książki Twardocha to, przy „Ślepnąć od świateł”, dobranocki.

Audiobook, który przesłuchałem promuje krótki slogan: „Posłuchaj zanim obejrzysz”. Zdecydowanie się pod nim podpisuję, gdyż interpretacja Krzysztofa Skoniecznego (skądinąd współscenarzysty i reżysera filmu) jest po prostu genialna, ze szczególnym uwzględnieniem postaci Daria.

Wasz Marchołt

Posługując się skrajnie wulgarnym językiem, opisując niewyobrażalną przemoc, posługując się narracją pierwszoosobową, przez co ciarki na skórze czytelnika przechodzą jeszcze o milisekundy szybciej, napisał Żulczyk – moralitet.

Zastanawiałem się, czy wykreowana przez autora rzeczywistość dotyczy jednego promila sytuacji w szeroko rozumianym podobnym środowisku, co byłoby...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Antyutopia, napisana na dodatek przez czeskiego autora, łączy w sobie od razu dwa smaki, jak knedlíky z dobrym sosem.

Karela Čapka uznaje się za pisarza, który przewidział nastanie faszyzmu, przed którym „Inwazja jaszczurów” miała właśnie ostrzegać. Czytając ją jednak z dzisiejszej perspektywy, można uznać, że zamysł autora był proroczy w wielu wymiarach, które nie przestały się niestety realizować.

Pomimo całego ciężaru głównej tezy, jest to książka satyryczna, napisana z niepowtarzalnym czeskim poczuciem humoru, tak świetnie przeanalizowanym kiedyś przez Jiřiego Grušę (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4866806/czechy-instrukcja-obslugi/opinia/50653556#opinia50653556 ). Szczególnie ujęły mnie dialogi z (jakże współczesnym) kapitanem Van Tochem, a także „doniesienia prasowe” i „teksty naukowe”.

Wasz Marchołt

Antyutopia, napisana na dodatek przez czeskiego autora, łączy w sobie od razu dwa smaki, jak knedlíky z dobrym sosem.

Karela Čapka uznaje się za pisarza, który przewidział nastanie faszyzmu, przed którym „Inwazja jaszczurów” miała właśnie ostrzegać. Czytając ją jednak z dzisiejszej perspektywy, można uznać, że zamysł autora był proroczy w wielu wymiarach, które nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest zwykły reportaż. To nie jest nawet mocny reportaż. To trzysta kilkadziesiąt stron, które wywracają świat do góry nogami.

Odkrycie, że Kanada nie jest oazą demokracji i dobrobytu, że wcale nie pachnie wyłącznie żywicą, a miejscowe plemiona niestety nie napotykały na swej drodze panów Wilmowskich i Smugów...

Z tą książką stoczyłem wielomiesięczną walkę. Przyciągała mnie i odpychała. Kazała się odkładać na jakiś czas na bok, bo każda historia, a nawet fragment historii, to było za dużo na jeden raz. Nigdy jednak nie dawała o sobie zapomnieć. Prześladowała mnie niemal codziennie. Paraliżowała, nie pozwalając doczytać bodajże ostatnich kilkunastu stron, z obawy, że jak już ją zamknę, to uzyskam potwierdzenie, że to nie był tylko sen, a niestety nie był. Gdybym miał stworzyć swój własny impact factor, współczynnik oddziaływania, to „27 śmierci Toby’ego Obeda” znajdzie się bardzo wysoko na liście, może zaraz za pozycją numer 1, „Powstaniem warszawskim” Jana Mieczysława Ciechanowskiego, z której dowiedziałem się jako nastolatek, że sprawy niekoniecznie miały się tak, jak mi się zawsze wydawało…

Wypadałoby może w tym miejscu napisać kilka miłych słów o debiucie książkowym autorki, ale chyba nie trzeba, prawda?

Wasz Marchołt

To nie jest zwykły reportaż. To nie jest nawet mocny reportaż. To trzysta kilkadziesiąt stron, które wywracają świat do góry nogami.

Odkrycie, że Kanada nie jest oazą demokracji i dobrobytu, że wcale nie pachnie wyłącznie żywicą, a miejscowe plemiona niestety nie napotykały na swej drodze panów Wilmowskich i Smugów...

Z tą książką stoczyłem wielomiesięczną walkę....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Rozprawa ludzi z demonami i vice versa to zupełnie nie mój klimat, ale zaintrygował mnie opis książki i byłem też ciekawy, w jaki sposób Remigiusz Mróz poradzi sobie z taką tematyką. Poza tym darowanemu audiobookowi nie patrzy się w literackie zęby, a książka właśnie znalazła się w mojej subskrypcji w Audiotece.

Muszę niestety przyznać, że autor wiele razy musiał zamieszać tą samą łyżką w tej samej powieściowej zupie, aby jakoś dobrnąć do swojej 400-stronicowej normy. I niespecjalnie przekonał mnie, że te zawirowania były potrzebne, ani tym bardziej spójne.

Co nie oznacza, że książka jest pozbawiona zalet. Po pierwsze 2 punkty, a może nawet 3 przynosi jej Krzysztof Gosztyła, który absolutnie przechodzi samego siebie w interpretacji, która z książki przeciętnej czyni lekturę momentami naprawdę porywającą. Kolejne 2 punkty dla autora za nienaganny, starannie dobrany język. Zazwyczaj podobnych wrażeń trzeba szukać kilka dziesięcioleci wcześniej, a tymczasem Mróz trzyma pod tym względem poziom w XXI wieku. Nie można również nie dodać mu jeszcze choćby jednego punktu za erudycję ogólną, a w szczególności za pracę włożoną w zgłębienie tematu. I tak nazbierało się 6/10.

Wasz Marchołt

Rozprawa ludzi z demonami i vice versa to zupełnie nie mój klimat, ale zaintrygował mnie opis książki i byłem też ciekawy, w jaki sposób Remigiusz Mróz poradzi sobie z taką tematyką. Poza tym darowanemu audiobookowi nie patrzy się w literackie zęby, a książka właśnie znalazła się w mojej subskrypcji w Audiotece.

Muszę niestety przyznać, że autor wiele razy musiał zamieszać...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli w okolicy Święta Trzech Króli odwiedzają cię Indoktrynacja, Inwigilacja i Inflacja, to wiedz, że nadszedł czas, by ponownie zajrzeć do Orwella.

Postanowiłem więc przeczytać ostatnią i ponoć najsłabszą powieść Władysława Reymonta, na której podobno Orwell oparł swój „Folwark zwierzęcy”. Być może jest to lektura przez moment nużąca, w chwili, gdy akcja spowalnia i nie wiadomo do końca, dokąd zmierza i dlaczego zmierza tak długo. Ale nie powiedziałbym jednak, że jest to książka słaba. Jej ewentualne niedociągnięcia rekompensuje piękny, staranny język, a zakończenie to coś, na co warto poczekać.

I jak u współczesnej noblistki pojawia się temat wypracowania „Święty Hubert wzorem współczesnego ekologa”, tak na podstawie „Buntu” można by napisać „Reks kapelanem Ruchu na Rzecz Wolności Zwierząt”.

Jak prawie każda antyutopia, „Bunt” jest prawdziwą skarbnicą cytatów wolnościowych, bądź opisujących ustrój totalitarny, o tyle ciekawych, że napisanych niemal sto lat temu. Ja wybrałem jeden: „Ale nasze, co padnie po drodze?”

Wasz Marchołt

Jeśli w okolicy Święta Trzech Króli odwiedzają cię Indoktrynacja, Inwigilacja i Inflacja, to wiedz, że nadszedł czas, by ponownie zajrzeć do Orwella.

Postanowiłem więc przeczytać ostatnią i ponoć najsłabszą powieść Władysława Reymonta, na której podobno Orwell oparł swój „Folwark zwierzęcy”. Być może jest to lektura przez moment nużąca, w chwili, gdy akcja spowalnia i nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zwolennicy Haška, do których się zaliczam, chętnie sięgają do kolejnych książek, zawierających jego ostatnio odnalezione teksty. Z każdą kolejną można jednak odnieść wrażenie, że te najlepsze zostały już odnalezione wcześniej.

Ten zbiorek jest pod względem jakości przekrojowy. Miłośnicy przygód Szwejka z radością przeczytają opowieść o tym jak dobry wojak uczył się obchodzić z bawełną strzelniczą. A już z pewnością rozbawi ich rozdział „Dobry wojak Szwejk służy w lotnictwie”.

Wybitnie dobre, moim zdaniem, jest opowiadanie „Ludokupiec amsterdamski”, a niezwykle aktualne – mimo pewnej monotonii – „Drugie kazanie proboszcza Doudiera podczas kampanii wyborczej”.

Pozostałe są niestety dużo słabsze i często dość powtarzalne. Ale jeśli ktoś lubi powtarzalność smaku piwa w piwiarni „U Fleků” albo „U Kalicha” czy też w karczmie „Pod Złotym Litrem”, w której Hašek zakładał Partię Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa, z pewnością polubi i pozostałe opowieści z piwiarni.

Wasz Marchołt

Zwolennicy Haška, do których się zaliczam, chętnie sięgają do kolejnych książek, zawierających jego ostatnio odnalezione teksty. Z każdą kolejną można jednak odnieść wrażenie, że te najlepsze zostały już odnalezione wcześniej.

Ten zbiorek jest pod względem jakości przekrojowy. Miłośnicy przygód Szwejka z radością przeczytają opowieść o tym jak dobry wojak uczył się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to