-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1184
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać433
Biblioteczka
Czy przyjaźń, nawet ta, która zaczęła się w podstawówce, może przetrwać, gdy w grę wchodzą sprawy sercowe?
Alicja i Laura miały okazję się o tym przekonać, obu bowiem wpadł w oko jeden mężczyzna. Laura honorowo wycofała się z prób zdobycia Paula, który im obu wpadł w oko…
Mijają lata…
Alicja zachodzi w ciążę, jeszcze w Polsce wychodzi za mąż i razem z mężem wyjeżdża do Australii. Tam rodzi córeczkę, której daje na imię Olivia. Z przyjaciółką nie straciła kontaktu, ale ze względu na dzielące ich tysiące kilometrów odwiedzają się tylko przy okazji większych uroczystości.
Pewnego dnia namówiona przez Alicję Laura postanawia zostać w Australii i wtedy zaczynają się kłopoty…
Stłumione przed laty uczucie do męża przyjaciółki wybucha pełną mocą. Na dodatek kobieta wie, że nie jest Paulowi obojętna. Co prawda ich relacja nie wykracza poza ogólnie przyjęte normy towarzyskie, ale… Alicja woli dmuchać na zimne, więc prosi Laurę, by ta opuściła ranczo.
Przez kilka następnych lat przyjaciółki nie rozmawiają ze sobą, aż w końcu następuje przełom i dochodzi do ich przypadkowego spotkania.
Choć podczas wspólnie spędzonego, szalonego tygodnia, kobiety wyjaśniają ze sobą sprawy z przeszłości, to Alicja nie ma ochoty na to, by przyjaciółka znowu znalazła się blisko Paula. Podejmuje więc tę trudną decyzję…
Mijają kolejne lata. Przyjaciółki nie utrzymują ze sobą kontaktu i znowu zamieszkują na różnych kontynentach.
Pewnego dnia jedna z nich, przebywająca akurat w Polsce, ma poważny wypadek, w wyniku którego traci pamięć.
Od mężczyzny, który pojawia się w szpitalu krótko po tym, jak ona odzyskała przytomność, dowiaduje się, że ma na imię Laura i jest mamą pięcioletniej Mai.
Jednak podświadomość kobiety nie chce przyjąć tego do wiadomości…
Co wydarzyło się podczas ostatniego, wspólnie spędzonego przez przyjaciółki tygodnia?
Dlaczego kobieta ma problem, by uwierzyć mężczyźnie ze szpitala?
Czy Laura odbije męża przyjaciółce?
Czy kobieta odzyska pamięć?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce…
Tak się zastanawiam, czy na powieść obyczajową Autorka nie puściła za bardzo wodzy wyobraźni…
Już tłumaczę, dlaczego.
Zaczyna się normalnie. Alicja i Laura zaprzyjaźniają się jeszcze w podstawówce, ale później to już istna ruletka zbiegów okoliczności. Przeważnie tych dobrych, ale nie zawsze.
A nie… przepraszam… nie ruletka… Dziewczyny używają zwrotu: czemu to zawsze ja dostaję te gorsze karty.
U pozostałych postaci wygląda podobnie, ale nie zdradzę Wam dokładnie o co chodzi.
Tak czy inaczej, gdyby było mniej zbiegów okoliczności, to cała historia brzmiałaby bardziej prawdopodobnie, a na pewno sporo by zyskała. Przynajmniej w moich oczach
No dobra… czepiam się. Jest stosowne info, że część z tego, co zostało opisane, wydarzyło się naprawdę, ale… co za dużo to niezdrowo.
Ale starczy już o minusach…
Cóż zatem mogę zaliczyć do plusów?
Na pewno wartką akcję i wciągającą fabułę. No i to, że szybko się czyta. Ja przeczytałam w ciągu jednego dnia, z czego część poza domem (wtedy sięgnęłam po ebook).
Jednak najlepiej jest wyrobić swoje własne zdanie, do czego i Was zachęcam, bo może to co przeszkadza mnie, Wam akurat przypasuje. I na tym polega urok literatury. Zawsze znajdzie się ktoś, komu dana powieść się spodoba i ktoś, kto w ekstremalnym przypadku rzuci książkę w kąt.
Czy przyjaźń, nawet ta, która zaczęła się w podstawówce, może przetrwać, gdy w grę wchodzą sprawy sercowe?
Alicja i Laura miały okazję się o tym przekonać, obu bowiem wpadł w oko jeden mężczyzna. Laura honorowo wycofała się z prób zdobycia Paula, który im obu wpadł w oko…
Mijają lata…
Alicja zachodzi w ciążę, jeszcze w Polsce wychodzi za mąż i razem z mężem wyjeżdża do...
Alicja wyjeżdża do Francji, by pracować tam jako opiekunka do dzieci, a przy okazji odświeżyć język, którego uczyła się w szkole.
Niestety w głowie zostało jej niewiele słówek, co często prowadzi do komicznych pomyłek. Choćby ze względu na brak poprawnej odmiany różnych słówek…
To, oraz mniej lub bardziej przyjemne zbiegi okoliczności sprawiają, że kobieta poznaje pochodzącego z Algierii Alego. Mężczyzna przebywa w Europie nielegalnie, przez co wyrobił w sobie szósty zmysł, dzięki któremu może unikać policji, oraz ogólnie mówiąc, sytuacji, w których trzeba pokazać dokumenty. Jego znajomość z Alicją wystawia ten zmysł na niejedną ciężką próbę…
Tym cięższą, że oboje dorastali w odmiennych kulturach, ale że dla chcącego nic trudnego, to jakoś sobie radzą. I to na tyle dobrze, że między nimi rodzi się uczucie. Początkowo kobieta ma wątpliwości, ale ostatecznie wygrywa miłość.
Pozostaje „tylko” lub „aż” nauczyć się zwyczajów, które dla drugiej strony są czymś normalnym, pokonać przeciwności, w tym niechęć polskiej rodziny, no i nauczyć się wypracowywać wspólną płaszczyznę dla wszystkich spraw. Co, jak wiadomo, nie należy do najłatwiejszych…
Czy im się to uda?
W jakie kłopoty wpadł Ali?
Czy rodzina Alicji zaakceptuje jej wybór?
Czy Alicja opanuje język?
Czym jest tytułowy Hamlaghkem?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Może to zabrzmi nieco dziwnie, ale na lekcjach religii w szkole brakowało mi porównań z innymi wyznaniami.
Między innymi dlatego lubię sięgać po powieści, w których odmienne kultury można poznać z perspektywy głównych bohaterów. I tu mi tego… brakowało.
Autorka skupia się bowiem na rozwijającym się między nią i Alim uczuciu, a nie na sferze religijnej. Co, szczerze mówiąc, wydawało mi się nieco dziwne, bo będąc w bliskich relacjach z osobami innej wiary trudno nie zauważyć niektórych zwyczajów, w tym tych związanych z żywnością.
Czasami prowadzi to do, z jednej strony komicznych, a z drugiej niezręcznych sytuacji. W takich wypadkach przydaje się dobry refleks i spora dawka szczęścia, by zatuszować nietakt.
Jeżeli więc chcecie się ustrzec przed popełnieniem choć kilku błędów związanych z innym wyznaniem, to jest to książka dla Was. A to, że przy okazji się pośmiejecie, jest miłym bonusem…
Gorąco polecam…
Alicja wyjeżdża do Francji, by pracować tam jako opiekunka do dzieci, a przy okazji odświeżyć język, którego uczyła się w szkole.
Niestety w głowie zostało jej niewiele słówek, co często prowadzi do komicznych pomyłek. Choćby ze względu na brak poprawnej odmiany różnych słówek…
To, oraz mniej lub bardziej przyjemne zbiegi okoliczności sprawiają, że kobieta poznaje...
„Ludzie dzielą się na Otwartych i Zamkniętych. Pierwsi – czują i widzą więcej, drudzy – pozostają nieświadomi zagrożenia, które czai się w Zaświatach.”
Należąca do Otwartych Moira uważa, że skoro potrafi coś więcej niż inni, to jej obowiązkiem jest wykorzystywanie tych umiejętności dla dobra innych.
Dlatego korzysta z każdej okazji, by poszerzyć swoją wiedzę, a jej skrytym marzeniem jest nauka u Magów, ale że do szkoły przyjmują wyłącznie mężczyzn, musi poprzestać na nauce na własną rękę.
Mimo to zbieg okoliczności, a raczej próba uratowania dziesięcioletniej Mii, sprawia, że Moira nawiązuje kontakt ze szkołą magii. Tam poznaje Bakchusa, upadłego anioła, oraz Oragona, z którymi się zaprzyjaźnia.
Dość szybko staje się jasne, że dla obu mężczyzn przyjaźń to za mało i liczą na coś więcej, niestety nie tylko na płaszczyźnie sercowej. Obaj liczą, że utalentowana nastolatka stanie po ich stronie w czasie zbliżającej się wojny.
Jednak Moira ma zamiar wykorzystać wojnę i przygotowania do niej do swoich celów…
Dlaczego Mia potrzebowała pomocy?
Jak zostać Otwartym?
Co jest powodem wojny?
Kogo wybierze Moira?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Chyba każdy chciałby móc choć podejrzeć jak potoczyło by się nasze życie, gdyby w którymkolwiek momencie została podjęta inna decyzja.
Nie siedzę w głowie Moiry, ale przypuszczam, że ona snuje hipotezy dotyczące jej brata, którego nie miała szans poznać, no i sprawy sercowe.
Niby nic niezwykłego, ale jeżeli o serce nastolatki walczą anioł i demon, to wszystko nabiera zupełnie innego znaczenia. I, jak to zwykle bywa, okazję chce wykorzystać jeszcze kilka osób.
Tak czy inaczej, patrząc z zewnątrz na jej problemy, cieszę się, że ma ja miałam inne, bardziej przyziemne marzenia. Co nie zmienia faktu, że czasami trudniejsze do wcielenia w życie, takie jak choćby podróżowanie w czasie i przestrzeni wyłącznie za pomocą siły własnego umysłu.
No dobra… ale to książka o Moirze, a nie o mnie (na szczęście 😉 ), więc historia skupia się na władającej magią nastolatce. A ja… zachęcam Was do poznania jej losów.
Tym bardziej, że otwarte zakończenie daje nadzieję na ciąg dalszy tej historii…
„Ludzie dzielą się na Otwartych i Zamkniętych. Pierwsi – czują i widzą więcej, drudzy – pozostają nieświadomi zagrożenia, które czai się w Zaświatach.”
Należąca do Otwartych Moira uważa, że skoro potrafi coś więcej niż inni, to jej obowiązkiem jest wykorzystywanie tych umiejętności dla dobra innych.
Dlatego korzysta z każdej okazji, by poszerzyć swoją wiedzę, a jej skrytym...
Mogłoby się wydawać, że Adela wiedzie życie jak z bajki. Kochający, czuły i troskliwy mąż, zdrowe dzieci, idealni teściowie, pomoc domowa, której ze świecą szukać, kilka kart płatniczych, zero trosk materialnych… no po prostu żyć nie umierać.
Jednak w każdej bajce musi być jakiś czarny charakter…
Paradoksalnie dla Adeli był nim… Darek, jej mąż. I to z dość nietypowego powodu… o wszystkim decydował sam. Niby pytał się żony o zdanie, ale jednym uchem wpuszczał, a drugim wypuszczał i robił po swojemu. To sprawiło, że kobieta poczuła się ignorowana niczym rzecz, którą zauważa się tylko wtedy, gdy jest potrzebna. I w którymś momencie sięgnęła po ten jeden kieliszek za dużo…
Bliscy Adeli długo nie zauważali jej problemów i niemego krzyku o pomoc. Na szczęście w końcu to nastąpiło i…
Co sprawiło, że bliscy zauważyli problem Adeli?
Dlaczego Darek ignorował potrzeby żony?
Czy Adeli uda się pokonać nałóg?
Kim jest tytułowa fałszywa przyjaciółka?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Tylko sporadycznie sięgam po książki, w których głównym bohaterem jest nałogowiec a może raczej to, co sprawia, że człowiek staje się cieniem samego siebie. To błąd, ale może jest za mało takich publikacji, mieszczących się w kategorii literatury pięknej, choć przez tematykę, trudnej w odbiorze.
Mimo to każda jedna sprawia, że zaczynam zastanawiać się nad… hmm… ślepotą, którą sami sobie narzuciliśmy…
O ileż łatwiej udawać, że się czegoś nie widzi, niż zatrzymać się przy drugiej osobie i najzwyczajniej na świecie zapytać. Nie zawsze wprost. Bliską osobę powinniśmy znać wystarczająco dobrze, by jednym, drugim, piątym czy dziesiątym pytaniem sprowokować ją do zwierzeń, a u pozostałych to te najbardziej neutralne, ale mimo to dające jednoznaczną odpowiedź.
Często zapominamy, że choćbyśmy (we własnym mniemaniu) znali drugą osobę na wylot, nie znamy wszystkich powodów jej postępowania, nie wiemy o czym myśli i co czuje, a przecież już Adam Mickiewicz w „Żeglarzu” pisał: „chcąc mnie sądzić, nie ze mną trzeba być, lecz we mnie.”
I właśnie dlatego takie powieści jak „Fałszywa przyjaciółka” są potrzebne na rynku. Na dodatek ta jest pisana w narracji pierwszoosobowej, co jeszcze lepiej oddaje punkt widzenia chorej osoby.
Za książkę do recenzji dziękuję Autorce
Mogłoby się wydawać, że Adela wiedzie życie jak z bajki. Kochający, czuły i troskliwy mąż, zdrowe dzieci, idealni teściowie, pomoc domowa, której ze świecą szukać, kilka kart płatniczych, zero trosk materialnych… no po prostu żyć nie umierać.
Jednak w każdej bajce musi być jakiś czarny charakter…
Paradoksalnie dla Adeli był nim… Darek, jej mąż. I to z dość nietypowego...
Uwielbiam książki, do których recenzja może zostać napisana w sposób ekstremalnie nietypowy. A gdy jeszcze można się przy takiej książce pośmiać to już full wypas, pełnia szczęścia i endorfiny tańczące salsę nad przepaścią z… piankowymi piłeczkami. Ale do rzeczy…
Czasami człowieka nachodzą różne dziwne myśli… a co by było, gdybym znalazł(a) się w takiej czy innej sytuacji? Jak z niej wybrnąć, skoro ani rodzice, ani szkoła, ani dotychczasowa egzystencja mnie na to nie przygotowały…
By nie być gołosłowną… czy ktoś, wie jak poradzić sobie ze znerwicowanym Godzillą, Drużyną Pierścienia, która przypadkiem znalazła się w krakowskim tramwaju, albo z Terminatorem poszukującym swojego celu?
Nie mogę też zapomnieć o kwiczącej (wózkiem sklepowym) babci, i facecie, który wchodził do sklepu, by się schłodzić w miejscach nie nazywanych w eleganckim towarzystwie.
Podejrzewam, że osób mających doświadczenie w bliskich spotkaniach piątego stopnia (choć czasami jest to powierzchnia płaska) jest niewiele, i na dodatek nie każdy będzie się chciał podzielić swoją wiedzą.
I właśnie tu wkracza bezcenna umiejętność improwizacji poparta odpowiednim do sytuacji poczuciem humoru oraz refleksem, którym nie mogą się popisać nawet mistrzowie wszechświata w sprincie.
Jeżeli więc chcecie nabyć tę jakże bezcenną wiedzę o tym jak sobie poradzić w przypadku mniej lub bardziej prawdopodobnych spotkań (nie tylko tych, o których wspomniałam), to jest to książka dla Was.
A jeżeli nie… to zawsze się można przy niej pośmiać. Do czego i Was zachęcam.
Czytała…m ja. 😉
Uwielbiam książki, do których recenzja może zostać napisana w sposób ekstremalnie nietypowy. A gdy jeszcze można się przy takiej książce pośmiać to już full wypas, pełnia szczęścia i endorfiny tańczące salsę nad przepaścią z… piankowymi piłeczkami. Ale do rzeczy…
Czasami człowieka nachodzą różne dziwne myśli… a co by było, gdybym znalazł(a) się w takiej czy innej sytuacji?...
Lata dwudzieste dwudziestego wieku…
Hanka Lubochowska w końcu spełniła swoje marzenie o pracy w policji. Co prawda musi zadowolić się stanowiskiem stenotypistki, ale zawsze to coś. Mimo to na komisariacie wiedzą, że ma ona pełne prawa uczestniczenia w śledztwach, z czego nie wszyscy są zadowoleni.
Kobieta jednak nie przejmuje się opiniami kolegów z pracy i podejmuje swoje oficjalne obowiązki, przy okazji zaznajamiając się z materiałami dotyczącymi aktualnie prowadzonych śledztw, w tym morderstwa znanego adwokata. Nie tracąc czasu zaczyna łączyć fakty i zadawać pytania. W ich efekcie pozornie proste dochodzenie zatacza coraz większe kręgi, a w sprawę zostają zamieszani policjanci z kilku miast…
To utrudnia koordynację, bo nie zawsze wiadomo kto powinien wydać pozwolenie na działanie, ale tu wkracza Hanka i jej babskie sposoby oraz intuicja, a także umiejętność nawiązywania znajomości z właściwymi osobami. Czasami są to urzędnicy, a czasami… dzieci, które, jak wiadomo, wiedzą więcej niż to się wydaje dorosłym.
Wśród jej „etatowych” pomocników jest mieszkający z nią nastoletni Tomek, dla którego jest kimś w rodzaju starszej siostry…
Kto umożliwił Hance spełnienie marzenia?
Jakimi sposobami Hanka pomagała sobie w śledztwie?
Czy Hanka udowodni, że kobieta może pracować w policji?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce…
Hanka jest idealnym przykładem na to, że warto walczyć o spełnienie swoich marzeń. Co prawda nie zawsze jest to możliwe w pojedynkę, ale jak się chce, to wszystko można osiągnąć. Zwłaszcza gdy ma się znajomości w odpowiednich kręgach, i na dodatek można udowodnić, że poparcie właściwych osób nie jest na wyrost. Po prostu dodatkowe potwierdzenie, bo umiejętności Hanki mówią same za siebie. O ile tylko… dopuści się je do głosu.
Między innymi dlatego wśród niektórych znajomych kobieta ma ksywę Lisica, sprytna i nie dająca się wykiwać, choć na pewno nie można jej uznać za nieomylną.
Mimo to znajomi, zwłaszcza ci, którzy mają na bakier z prawem, wolą się jej nie narażać, bo… lepiej nie mieć Hanki za wroga. No i trzeba się też zastanowić nad tym, czy warto ryzykować coś więcej niż przyjaźń, bowiem panna Lubochowska czasami jest niebezpieczna również dla osób, na których jej zależy…
Jeżeli chcesz poznać nietypową przedstawicielkę swojej płci i czasów, w jakich żyła, to jest to książka dla Ciebie. W gratisie dostaniesz dobrze napisaną historię, intrygujące śledztwo i sporo więcej…
Za książkę do recenzji dziękuję Autorowi
Lata dwudzieste dwudziestego wieku…
Hanka Lubochowska w końcu spełniła swoje marzenie o pracy w policji. Co prawda musi zadowolić się stanowiskiem stenotypistki, ale zawsze to coś. Mimo to na komisariacie wiedzą, że ma ona pełne prawa uczestniczenia w śledztwach, z czego nie wszyscy są zadowoleni.
Kobieta jednak nie przejmuje się opiniami kolegów z pracy i podejmuje swoje...
Erethreis to świat pełen magii, skarbów, zagadek i tajemnic.
Nic dziwnego, skoro zamieszkuje go osiem, a raczej dziewięć, gatunków istot rozumnych. Wśród nich są: ludzie, elfy i krasnoludy, a tą, o której się nie mówi są demony.
Sporadycznie zdarza się, że w pary łączą się istoty z różnych gatunków, ale ich potomstwo nie ma najłatwiejszego życia. Oni, ale nie tylko oni, szukają dla siebie miejsca w innym otoczeniu.
Wśród osób, którzy musieli się zaaklimatyzować w innym otoczeniu są: Souji, Annabel, Seth, Beatrice i Viven.
W tym tomie akcja skupia się na dwóch pierwszych postaciach. Kolekcjonerze artefaktów Soujim i nienawidzącej wszystkiego co wiąże się z Zakonem Czarnej Krwi Annabel.
Kobieta prowadząc swoją prywatną vendettę próbuje też znaleźć odpowiedzi na pytania, które dręczą Beatrice.
Nie jest to najłatwiejsze, bo bezpośrednie pytania sprawiają, że wszyscy nabierają wody w usta. Na dodatek Ann musi pilnować, by nie stracić panowania nad swoim alter ego…
Dlaczego Annabel nienawidzi Zakonu Czarnej Krwi?
Czy Souji szuka czegoś konkretnego?
Jakie tajemnice skrywa przeszłość piątki bohaterów?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce…
Nie ma to jak poznać historię początku świata i jego mieszkańców w formie mitu. Taki wstęp ułatwia, przynajmniej jeżeli chodzi o mnie, przyswojenie nowych informacji, zwłaszcza gdy jest ich bardzo dużo i na dodatek nie są to słowa używane na co dzień, tylko stworzone na potrzeby cyklu.
Dlatego też warto wstęp przeczytać co najmniej dwukrotnie i dać sobie czas, by wszystko poukładało się w głowie. A potem… potem nic tylko przeżywać kolejne przygody piątki głównych bohaterów.
No dobra… póki co, to tylko wstęp do ich przygód. W subtelny sposób są sygnalizowane pewne tajemnice, a to sprawia, że moja ciekawość rosła wykładniczo z każdą kolejną kartką oraz każdą kolejną ilustracją i mapą stworzoną przez Autorów. Tak jak i lista pytań, na które chciałabym poznać odpowiedzi.
Niestety, to jest ten minus serii… by poznać rozwiązanie, a może raczej dowiedzieć się, czy się dobrze kombinowało, trzeba czekać do którejś kolejnej części. Czasami nawet do tej ostatniej.
Bez względu na wszystko wiem, że będę wracać do tego świata. Może nawet poświęcę trochę czasu na analizę informacji zawartych poza główną historią, w tym tych na kartach postaci.
Z niecierpliwością czekam, aż sięgnę po drugi i każdy kolejny tom cyklu.
Książkę z autografami i kilkoma dodatkami przywiozłam z targów w Poznaniu.
Erethreis to świat pełen magii, skarbów, zagadek i tajemnic.
Nic dziwnego, skoro zamieszkuje go osiem, a raczej dziewięć, gatunków istot rozumnych. Wśród nich są: ludzie, elfy i krasnoludy, a tą, o której się nie mówi są demony.
Sporadycznie zdarza się, że w pary łączą się istoty z różnych gatunków, ale ich potomstwo nie ma najłatwiejszego życia. Oni, ale nie tylko oni,...
Miłość, bez względu na to czy jest odwzajemniona, czy nie, niejedno ma imię. I tak właściwie każda jest jedyna w swoim rodzaju. Można się więc zastanawiać, dlaczego związki inne niż monogamiczne i damsko-męskie są piętnowane…
Przecież gdyby była wbrew naturze, to by nie powstała. Czyż nie?
Ale, że według niektórych wszystko, włącznie z uczuciami, musi być ujęte w ramki i reguły, to mamy później rozmaite tragedie. Tragedie, których można było uniknąć, gdyby tylko nie pchać się tam, gdzie nie jest się zaproszonym…
Tylko niektórzy, z tych „niepasujących” do szablonu są wystarczająco silni, by być w szczęśliwych związkach, a jeszcze mniej tych szczęśliwców nie musi się kryć ze swoimi uczuciami.
Odbicie moich słów znajdziecie w dziesięciu historiach i to nie tylko o ludziach. Spotkacie tu bowiem również elfy, smoki, jednorożce i odrobinę magii.
Każde z opowiadań jest inne, tak samo jak każda miłość jest inna i ciężko mi wybrać to, które przypadło mi najbardziej do gustu.
Za pośrednictwem Alex Sand mogłam poznać nieśmiałą i pechową Maję
Dzięki Agacie Kasiak spotkałam Kamila o kasztanowych włosach chodzącego z tęczową siatką.
Mateusz R. M. Rogalski zaprosił (nie tylko) mnie na spotkanie z jednorożcem.
U Bartosza Brzezińskiego znajomość Floriana i Wiktora zaczyna się od bukietu herbacianych róż.
Kamil Zińczuk i Michał Widomski pokazali mi, że prawdziwa miłość nie patrzy na PESEL.
Za pośrednictwem Jacka Fleiszfresera, Kamili Goszczyńskiej i Sil Ky trafiłam do światów zamieszkanych nie tylko przez ludzi, ale również przez elfy, smoki i/lub zmiennokształtne demony.
Zaś Anna Jarocka w piękny sposób porównała miłość do motyla.
Jak to wszystko wyglądało oczami bohaterów opowiadań?
Czy wszystkim parom się uda?
Czy komuś uda się przełamać tabu?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że ja nie należę do osób, które zaglądają innym ludziom do (symbolicznie mówiąc) sypialni i portfela. Nie mam też absolutnie problemu z innymi orientacjami seksualnymi. No bo niby dlaczego?
Tylko dlatego, że ktoś znalazł szczęście u boku osoby tej samej płci, albo dlatego, że jest otwarty na rozmaite eksperymenty? Nic mi do tego… to jej/jego życie i jej/jego wybór,
Ta różnorodność chwilami zmusza do zastanowienia, czy gdzieś, kiedyś nie zrobiło się o ten jeden krok za dużo w czyjeś prywatne życie. i czy nie ocenia się kogoś, przez pryzmat jej/jego orientacji, a nie za to jaki jest na co dzień.
Mam jednak pewien niedosyt. Zabrakło mi kilku… hmm… odcieni tęczy, ale których konkretnie? To już musicie sprawdzić sami…
Gorąco polecam!
Miłość, bez względu na to czy jest odwzajemniona, czy nie, niejedno ma imię. I tak właściwie każda jest jedyna w swoim rodzaju. Można się więc zastanawiać, dlaczego związki inne niż monogamiczne i damsko-męskie są piętnowane…
Przecież gdyby była wbrew naturze, to by nie powstała. Czyż nie?
Ale, że według niektórych wszystko, włącznie z uczuciami, musi być ujęte w ramki i...
Podobno nie ma tego złego... źle... wróć... wyjazd do sanatorium to nie „zło”, a początek przygody. I to nie tylko z życiem w galaktyce Dom Zdrojowy, na planecie Sanatoria, ale i wśród jej tymczasowych mieszkańców: Sanatorian.
Tak na trzy tygodnie urlopu (nie tylko) na koszt NFZ patrzy Paweł. Sanatoryjny debiutant, który "musi" odwiedzić inną planetę celem podreperowania własnego zdrowia.
Sęk w tym, że tylko niewielki odsetek międzygalaktycznych podróżników jedzie tam wyłącznie w tym celu...
Paradoksalnie Paweł, choć z uporem maniaka powtarzał, że nie interesuje go nic poza zabiegami (i paroma innymi rzeczami) przywiózł z Sanatorii... materiał na książkę. I to jaką książkę...
Tak właściwie to powinnam zacząć od ostrzeżenia, że czytanie grozi załzawionymi oczami, usmarkanym nosem i bolącymi od śmiechu mięśniami brzucha. Mimo to nie narzekam na te dolegliwości... gorzej by było, gdybym upuściła tablet, ale na szczęście obyło się bez takich konsekwencji.
Jeżeli więc chcesz poznać przygody Pawła na planecie Sanatoria (wiem... zabrzmiało to prawie jak "Przygody Tomka na..." ale to efekt zamierzony), a przy okazji „trochę” się pośmiać jest to książka dla Ciebie.
Z niej dowiesz się:
🛸 jak wyglądały przygotowania do międzygalaktycznej wyprawy.
🛸 jak wyglądała walka o pokój.
🛸 co zawiniła winda, że została bezczelnie zignorowana.
🛸 kto i dlaczego „zamówił” sobie pana do stolika.
🛸 co dzieje się w sanatoryjnej strefie 21
🛸 jak uniknąć niechcianych kontaktów międzyludzkich.
🛸 dlaczego czasami najlepszym przyjacielem Sanatorianina jest... materiałowa siatka
🛸 i wiele, wiele innych rzeczy.
Może (⬅️ eufemizm) podczas lektury wspomnisz, tak jak ja to zrobiłam, własne sanatoryjne przygody, a może (⬅️ kolejny eufemizm) postanowisz sam(a) odwiedzić inną galaktykę.
Za przygodę na planecie Sanatoria dziękuję Autorowi
Podobno nie ma tego złego... źle... wróć... wyjazd do sanatorium to nie „zło”, a początek przygody. I to nie tylko z życiem w galaktyce Dom Zdrojowy, na planecie Sanatoria, ale i wśród jej tymczasowych mieszkańców: Sanatorian.
Tak na trzy tygodnie urlopu (nie tylko) na koszt NFZ patrzy Paweł. Sanatoryjny debiutant, który "musi" odwiedzić inną planetę celem podreperowania...
Opowiadania mają to do siebie, że na przeczytanie jednego z nich potrzeba (przynajmniej w teorii) nieco mniej czasu niż na całą powieść.
Czemu wspomniałam o teorii?
Odpowiedź jest prosta. Czasami (jak zawsze mówię wyłącznie za siebie) szybciej czyta się „cegłę”, czyli powieść o minimum sześciuset stronach niż kilkunasto-, kilkudziesięciostronicową historię…
Tak miałam w przypadku pierwszego z opowiadań „Eine stange”, w którym głównym bohaterem i narratorem jest nastoletni Paweł. Sam pomysł na fabułę i osadzenie akcji w czasach PRL uważam za trafiony, ale niektóre fragmenty (zwłaszcza jego rozmowy z rusycystą) sprawiały, że musiała robić sobie dłuższą przerwę.
Z zaciekawieniem za to czytałam o przygotowaniach Pawła do jego wyprawy (z ojcem i wujem) do Berlina Zachodniego i tym, co tam przeżył.
Nieco wymęczona wzięłam głęboki wdech i zagłębiłam się w lekturze „Perypetii”. To krótkie, bo zaledwie dwudziestodwustronicowe, opowiadanie o tym jak mrówki poradziły sobie ze słoniem, który niszczył im mrowisko. Oczywiście można całość potraktować metaforycznie, ale dla mnie największym plusem było to, że „odpoczęłam” podczas lektury i mogłam się pośmiać. Z czego? Sprawdźcie sami…
Trzecie opowiadanie „Dakłas”, to historia Krystyny.
Pozornie jest zwykłą emerytką i wdową, ale to tylko pozory. Do jej ulubionych zajęć należą rozmowy z dawno zmarłym mężem i polowanie na promocje w sklepach. Nie zaniedbuje przy tym przyjaciół i jedynej córki Dominiki oraz jej rodziny.
Tu niby też wszystko mieści się w normie, ale gdy Krysia informuje córkę i zięcia co zrobi ze swoimi oszczędnościami, zaczynają się problemy…
Jak to się skończy?
Tego, i wielu innych rzeczy, dowiecie się właśnie z tej książki.
Gdybym musiała określić jednym słowem, co łączy wszystkie opowiadania, to chyba padłoby na marzenia. W każdej z historii był taki wątek, ale czy można go uznać za ten wspólny mianownik tego już nie jestem pewna.
Jestem za to pewna czegoś innego. „Klaps…” zafundował mi istną mieszankę wybuchową emocji. Przy pierwszym opowiadaniu męczyłam się gorzej niż przy nielubianej szkolnej lekturze, przy drugim miałam banana na twarzy, a po trzecim został mi niedosyt, bowiem historia Krysi to materiał na samodzielną, pełnowymiarową książkę.
A w głowie mam pewne pytanie: jak odbierałabym całość, gdyby opowiadania były w innej kolejności?
Tego się nie dowiem, ale chętnie poznam Wasze zdanie.
Opowiadania mają to do siebie, że na przeczytanie jednego z nich potrzeba (przynajmniej w teorii) nieco mniej czasu niż na całą powieść.
Czemu wspomniałam o teorii?
Odpowiedź jest prosta. Czasami (jak zawsze mówię wyłącznie za siebie) szybciej czyta się „cegłę”, czyli powieść o minimum sześciuset stronach niż kilkunasto-, kilkudziesięciostronicową historię…
Tak miałam w...
Początek dwudziestego wieku nie sprzyjał dziewczęcym marzeniom, zwłaszcza takim o pracy w zawodzie zarezerwowanym wyłącznie dla mężczyzn. Hance Lubochowskiej to jednak nie przeszkadzało. Ona bowiem od najmłodszych lat chodziła swoimi ścieżkami i mimo uszu puszczała negatywne opinie na swój temat.
Częściowo na takie zachowanie miały wpływ zawierane przez nią znajomości i to, że potrafiła obchodzić się z bronią.
Ta umiejętność przydała się jej nieraz. Zarówno w Jekaterionosławiu (w obronie własnej i/lub sparaliżowanego po brutalnym pobiciu ojca), a także w późniejszej, samodzielnej podróży do Konstancina. No i później, gdy przy wsparciu dawnych przyjaciół, mogła spróbować swoich sił jako prywatny detektyw.
Co prawda to jeszcze nie był szczyt jej marzeń, ale… od czegoś trzeba zacząć…
Na szczęście dla siebie Hanka od zawsze potrafiła łączyć fakty i szybko wyciągać prawidłowe wnioski. Czy to wystarczy, by przekonać do siebie upartych mężczyzn?
Dlaczego pobito ojca Hanki?
Kto nauczył ją strzelać?
Co Hanka przeżyła w drodze do Konstancina?
Czy uda jej się spełnić marzenia?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce…
Jak to jest, że takie osoby jak Hanka Lubochowska są uważane za dziwaków, tylko dlatego, że robią/dążą do tego, by robić to, o czym marzą?
Smutne jest też to, że często podcinają im skrzydła ci, którzy najchętniej sami zeszliby z utartych szlaków, tylko z różnych powodów tego nie robią. A błąd… gdyby nie było wśród nas ludzi, którzy chcą spróbować czegoś nowego, nie byłoby postępu, i jak kto kiedyś wyczytałam w jakimś kawale: gdyby nie wynaleziono elektryczności, to do dzisiaj oglądalibyśmy telewizję przy świecach.
Może więc warto się zastanowić nad własnym postępowaniem i nie podcinać innym skrzydeł?
Czasami bowiem jedno negatywne słowo, choćby i wypowiedziane w dobrej wierze, może zniszczyć czyjeś poczucie wartości. A to, co (niestety) doskonale wiem z własnego doświadczenia, bardzo trudno odbudować…
Jak potoczą się dalsze losy Hanki?
Tego dowiecie się z drugiego tomu jej przygód „Dziewczyna z Konstancina”.
Polecam!!
Początek dwudziestego wieku nie sprzyjał dziewczęcym marzeniom, zwłaszcza takim o pracy w zawodzie zarezerwowanym wyłącznie dla mężczyzn. Hance Lubochowskiej to jednak nie przeszkadzało. Ona bowiem od najmłodszych lat chodziła swoimi ścieżkami i mimo uszu puszczała negatywne opinie na swój temat.
Częściowo na takie zachowanie miały wpływ zawierane przez nią znajomości i to,...
Karolina po tragicznej śmierci ukochanego brata postanawia odciąć się od przeszłości. Dlatego z dnia na dzień zostawia wszystko co zna, włącznie z rodzinnym biznesem i narzeczonym, i wyjeżdża z miasta.
Zgodnie z przyjętą strategią nigdzie nie zatrzymuje się na dłużej, a każdorazowa przeprowadzka wiąże się również ze zmianą tożsamości.
Mija pięć lat…
Karolina od jakiegoś czasu mieszka w Rostocku. Tam wpada w oko przystojnemu Marcinowi, który szybko zawraca jej w głowie. Kobieta dla nowej miłości łamie swoje kolejne żelazne zasady, włącznie ze zdradzeniem swojego prawdziwego nazwiska.
Niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie i przeszłość, w postaci dawnego narzeczonego, upomina się o swoje. Karolina postanawia go zastrzelić. Wie, że potrafi. Potrzebuje tylko drobnej pomocy. Właśnie dlatego znowu wszystko musi zostawić, włącznie z Marcinem…
Czy tym razem wszystko pójdzie po myśli Karoliny?
Dlaczego kobieta podjęła decyzję o odcięciu się od przeszłości?
Czym zajmuje się rodzina Karoliny?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Podobno zemsta najlepiej smakuje na zimno, ale nie można też zwlekać zbyt długo, bo może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Karolina przekonała się o tym na własnej skórze, gdy za wymierzenie sprawiedliwości za śmierć brata (i ojca) zabiera się dopiero po sześciu latach.
Zastanawiam się dlaczego czekała tak długo. W końcu jako córka swojego ojca, była przygotowana do działania niemal z marszu i znała konsekwencje. Wiadomo przecież, że im dłużej się coś odkłada, tym więcej czasu na przeciwnik na przygotowanie się do obrony.
I może dlatego popełniła kilka (nie)wymuszonych błędów? Błędów, które mogły mieć poważne konsekwencje…
I właśnie przez to nie za bardzo ją polubiłam. Czy słusznie? Tego nie wiem, ale Wy oczywiście możecie mieć na ten temat własne zdanie…
Książkę kupiłam na targach w Poznaniu. Ogólnie jestem na „tak”, ale zabrakło mi tego „czegoś”, co zachęciłoby mnie do powrotu do historii Karoliny.
Karolina po tragicznej śmierci ukochanego brata postanawia odciąć się od przeszłości. Dlatego z dnia na dzień zostawia wszystko co zna, włącznie z rodzinnym biznesem i narzeczonym, i wyjeżdża z miasta.
Zgodnie z przyjętą strategią nigdzie nie zatrzymuje się na dłużej, a każdorazowa przeprowadzka wiąże się również ze zmianą tożsamości.
Mija pięć lat…
Karolina od jakiegoś...
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Podmesze to tajemnicza kraina. Ciężko tam trafić, a jeszcze trudniej się z niej wydostać. Mimo to trafiło tam (i wróciło z niej) wystarczająco dużo osób, by opowieści o niej nie uważano za wyssane z palca. Co nie zmienia faktu, że nie wszystkie historie można było uznać za pewne i wiarygodne.
A z racji tego, że wśród nich byli również biolodzy, zostało ono opisane na tyle dokładnie, na ile to było możliwe. Wliczając w to zagrożenia i to, co może pomóc przetrwać.
Dlatego warto poszukać informacji, by mieć choćby i najbledsze pojęcie o tym, co może spotkać zbłąkanego do Podmesza wędrowca. W przeciwnym wypadku jest nikłe prawdopodobieństwo, że się wróci do „swojego” świata. A nawet jeżeli to nastąpi, nie obędzie się bez zmian zewnętrznych.
Dobrym przykładem takiej przezorności jest historia Réki Somogyi, która przypadkiem trafiła do Podmesza i dzięki temu, co wyczytała wcześniej nie wpadła w taką panikę, w jaką wpadłby ktoś zupełnie niezaznajomiony z tematem. O ile w ogóle można się w jakikolwiek sposób przygotować do takiej przygody…
Czym dokładnie jest Podmesze?
Jak trafić do Podmesza?
Co w Podmeszu przeżyła Réka?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Na szczęście nie istnieją historie, do których jest się za dużym, za dorosłym, w przeciwnym wypadku szukałabym jakiegokolwiek dziecka, by zanurzyć się w tę bogato ilustrowaną opowieść o świecie, skrywającym się pod najniższą z warstw lasu.
Dostajemy tu możliwość przeżycia niesamowitej przygody, a dodatkowo milion pretekstów do szukania kolejnych przygód. Tym razem już w realnym świecie, podczas spacerów. Czy jest lepszy sposób, by zachęcić dziecko do wyjścia z domu niż propozycja: poszukamy wejścia do Podmesza?
Oczywiście, trzeba uwzględnić fakt, że nie odniesie się sukcesu, ale jest przecież stosowne ostrzeżenie. Wystarczy o tym przypomnieć w odpowiednim momencie i w odpowiedni sposób. Jaki? To już należy do dorosłego, bowiem każde dziecko jest inne…
Na wszelki wypadek, przed rozpoczęciem poszukiwań upewnijcie się, że jesteście przygotowani na wizytę w Podmeszu. Dzięki temu nie będziecie się zastanawiać skąd można bezpiecznie napić się wody (wodopojnik fałszywy odpada), albo co można zjeść, bez obaw o konsekwencje opcjonalnie czym rozświetlić sobie ciemny tunel (do tego przyda się zwiędnica świetlista) to na wszelki wypadek sięgnijcie po „Podmesze”.
A kto wie… może dzięki Wam powiększy się lista znanych przedstawicieli fauny, flory i fungi?
Za możliwość odwiedzenia Podmesza dziękuję Autorowi
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Podmesze to tajemnicza kraina. Ciężko tam trafić, a jeszcze trudniej się z niej wydostać. Mimo to trafiło tam (i wróciło z niej) wystarczająco dużo osób, by opowieści o niej nie uważano za wyssane z palca. Co nie zmienia faktu, że nie wszystkie historie można było uznać za pewne i wiarygodne.
A z racji tego, że wśród nich byli również biolodzy,...
Parafrazując pana Olivandera z Harry’ego Pottera: książka sama sobie wybiera osobę, która ją ma przeczytać.
Tak właśnie stało się w tym przypadku. Co prawda miałam w planach ją przeczytać, ale… obecnie mam kilkanaście pilniejszych. Jednak co ja tam mogę… książka wybrała, to nie miałam nic do gadania…
Przyznam szczerze, że zaczęłam czytać mając „czystą kartę” jeżeli chodzi o moją wiedzę o panu Wengerze. Owszem, wiedziałam kim on jest, ale na tym moja wiedza się kończyła.
Może dlatego z taką przyjemnością zanurzyłam się w opowieść o tym jak zaczynał swoją przygodę z piłką nożną, jak dążył do spełnienia swoich marzeń i jaki wywarł wpływ nie tylko na ludzi, którymi się otaczał, ale i na wielu, wielu innych.
Swoją drogą zastanawiam się jak wyglądała współpraca, najpierw z zawodnikiem, a później z trenerem, menagerem właśnie z perspektywy tych „innych” osób. To byłoby ciekawym dopełnieniem historii… Historii, w której nie znajdziecie planu treningowego, tylko wskazówki, czym się kierować przy budowaniu formy. Zarówno tej fizycznej jak i psychicznej.
A idealnym, przynajmniej z mojego punktu widzenia, zwieńczeniem całej opowieści są słowa umieszczone już na sam koniec książki:
„Myślę, że ważne jest zachować w sobie coś z dziecka i nigdy nie tracić marzeń z oczu – pomyśl, o czym naprawdę marzysz, czego potrzebujesz, by to zrealizować (rozważ swoje możliwości i środki), pozbądź się wszystkich negatywnych myśli, które mogłyby ci przeszkodzić, i w pełni oddaj się celowi”.
Nie raz i nie dwa mówiłam, że jestem nietypową kibicką, fanką, czy jak to tam nazwać. Lubię dobry sport, bez względu na to, o jakiej dyscyplinie mowa i na jakim szczeblu toczy się rywalizacja. Oczywiście, jak są rozgrywki międzynarodowe, to kibicuję „naszym”, ale ogólnie dla mnie ważniejszy jest właśnie dobry sport, a nie to, jakie logo czy flaga widnieje na koszulce.
Co prawda najbliższe memu sercu są skoki narciarskie (co widać w moich książkach) i ogólnie narciarstwo klasyczne, ale jak widzę lekkoatletykę, snookera czy jakiś mecz (piłka nożna, ręczna, siatkówka…) to nie szukam pretekstu, by zmienić kanał. Baa… bywa, że to ja się upomnę, by przełączyć na coś konkretnego i… czasami nawet komentuję z sensem (tylko dla męża 😉 ).
Wracając jednak do książki: wskazówki, które można w niej znaleźć, choć tu są ukierunkowane typowo na piłkę nożną, można przy odrobinie dobrych chęci dopasować do własnych potrzeb. Ważne, by obrać cel i konsekwentnie do niego dążyć. Pamiętając jednak, by nie działo się to ze szkodą dla innych.
Co nie zmienia faktu, że czasami zdrowy egoizm jest niezbędny…
Parafrazując pana Olivandera z Harry’ego Pottera: książka sama sobie wybiera osobę, która ją ma przeczytać.
Tak właśnie stało się w tym przypadku. Co prawda miałam w planach ją przeczytać, ale… obecnie mam kilkanaście pilniejszych. Jednak co ja tam mogę… książka wybrała, to nie miałam nic do gadania…
Przyznam szczerze, że zaczęłam czytać mając „czystą kartę” jeżeli chodzi...
„W podwarszawskim Konstancinie, przy słynnej ścieżce zdrowia w lesie chojnowskim, policja po anonimowym telefonie odnajduje zwłoki dwóch amerykańskich turystek. Do śledztwa włącza się rezydentura FBI. Atrakcyjna porucznik Hanah Torres w duecie z polskim komisarzem Andrzejem Kuleszą ruszają tropem psychopatycznego mordercy…”
Ten „duet” jest co prawda mocno rozbudowany o ekipy dochodzeniowo-śledcze i… prywatnego psa komisarza, ale śledztwo prowadzi właśnie ta dwójka. W wyniku śledztwa wychodzi na jaw, że międzynarodowy zespół musi złapać działającego od jakiegoś czasu seryjnego mordercę.
Jeden z tropów prowadzi do Łącka, do tragedii, w której nikt nie zakładał udziału osób trzecich. Dopiero zainteresowanie konstancińskiego policjanta sprawia, że tamte wydarzenia zostają przeanalizowane z innej niż dotychczas perspektywy.
Oczywiście nie samą pracą człowiek żyje, a policjant też człowiek i między omawianie postępów (lub ich braku) w śledztwie wtrąca się uwagi dotyczące spraw prywatnych. Tak wychodzi na jaw, że Hanah jest wnuczką legendarnej konstancińskiej policjantki.
Atrakcyjna agentka przemilcza jednak sporo informacji o sobie. Co prawda wspomina Andrzejowi o tym, że ma dzieci, ale nie rozwija za bardzo tego tematu. Może szkoda?
Może polskiego komisarza rozśmieszyłaby historia pieczonych przez nianię, a jednocześnie najlepszą na świecie kucharkę, placuszków zwanych w rodzinie antenatami?
Czy zbrodniarz zostanie złapany?
Dlaczego Hanah nie zdradza o sobie za dużo?
Jakimi motywami kieruje się psychopata?
Czym są antenaty?
Kim jest tajemniczy generał zemsty?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Lubię sięgać po powieści, które wymagają czegoś więcej niż tylko przesuwanie wzrokiem po literach.
„Generał zemsty”, ze względu na zmienną narrację, wielowątkowość i miks gatunków jak najbardziej zalicza się do kategorii „wymagających myślenia i skupienia”.
Cóż więc tu dostajemy?
Dostajemy dobrze napisaną historię współpracy dwóch jednostek policji, z delikatnie wplecionymi weń innymi wątkami.
Jednak nie może być zbyt idealnie… mam bowiem pewne wątpliwości… zastanawiam się mianowicie, czy międzynarodowa współpraca naprawdę przebiegałaby w tak bezkonfliktowy sposób.
Może choć częściowo da się to wytłumaczyć polskimi korzeniami agentów FBI, ale mimo wszystko… jak dla mnie było zbyt idealnie…
Mimo to mogę z czystym sercem polecić „Generała zemsty" nie tylko miłośnikom gatunku. Czasami warto wyjść z własnej strefy komfortu i sięgnąć po coś innego.
Za książkę do recenzji dziękuję Autorowi.
„W podwarszawskim Konstancinie, przy słynnej ścieżce zdrowia w lesie chojnowskim, policja po anonimowym telefonie odnajduje zwłoki dwóch amerykańskich turystek. Do śledztwa włącza się rezydentura FBI. Atrakcyjna porucznik Hanah Torres w duecie z polskim komisarzem Andrzejem Kuleszą ruszają tropem psychopatycznego mordercy…”
Ten „duet” jest co prawda mocno rozbudowany o...
Niespełna dziesięcioletni Pawełek i jego brat bliźniak Bartek nie lubią chodzić do szkoły i wcześnie wstawać. Te męczarnie umila im zabawa, podróże z rodzicami i towarzystwo dziadków.
Same podróże poprzedza dokładna analiza miejsca, które mają odwiedzić oraz planowanie jakie zabawki pojadą z chłopcami.
Wiadomo, nie wszystko można zaplanować, ale zawsze ma się pod ręką plan B. Tak jak w przypadku wyjazdu w góry, na ferie zimowe. Co prawda śnieg nie dopisał, więc ze zjeżdżania na sankach lub nartach nic nie wyszło, ale za to dzięki uprzejmości właściciela pensjonatu, w którym zamieszkali chłopcy mieli okazję przejechać się wojskowym dżipem i posłuchać opowieści pilota myśliwców.
Planowany na wakacje wyjazd do Włoch staje pod znakiem zapytania, bowiem w Chinach wybucha epidemia koronawirusa.
Bliźniacy pocieszając się wzajemnie stwierdzają, że do Chin jest daleko i Europa, a zwłaszcza Polska, są bezpieczne.
Niestety szybko zostają sprowadzeni na ziemię i w związku z tym mają problem z zaakceptowaniem nowej rzeczywistości.
Jak chłopcy radzą sobie z wczesnym wstawaniem?
Czy rodzina wyjedzie do Włoch?
Czy bliźniacy odnajdą się w covidowej rzeczywistości?
Czym jest tytułowa spalina?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Czasami dobrze sobie przypomnieć, jak to było, gdy chodziło się do szkoły, a jednym z głównych zmartwień było: w co się teraz pobawimy.
Niestety pandemia i zmiany jakie zostały przez nią wymuszone sprawiają, że wszyscy muszą zmierzyć się z nową rzeczywistością i przyzwyczaić do tego, że na bliżej nieokreślony czas priorytety będą zupełnie inne niż do tej pory.
Chyba największy problem z zaakceptowaniem nieuniknionego miały dzieci. Wśród nich są: Pawełek i jego starszy o siedem minut brat i to właśnie oczami młodszego z bliźniaków poznajemy świat z czasów, gdy o covidzie dopiero zaczynano mówić.
Warto sięgnąć po tę (o)powieść, ale trzeba wziąć pod uwagę zagrożenie płynące z patrzenia ze złej perspektywy: „Utwór skomponowany dla niepełnoletnich. Pełnoletni mogą czytać, pod warunkiem, że dostrzegą w sobie dziecko. Ci, którzy piłują powagę dorosłego i/lub szturchają niepełnoletnich, nie mogą sięgać po ten utwór. Jeśli to zrobią, jadowite węże pokąsają ich na śmierć.”
Ja ocalałam. A Wy?
Niespełna dziesięcioletni Pawełek i jego brat bliźniak Bartek nie lubią chodzić do szkoły i wcześnie wstawać. Te męczarnie umila im zabawa, podróże z rodzicami i towarzystwo dziadków.
Same podróże poprzedza dokładna analiza miejsca, które mają odwiedzić oraz planowanie jakie zabawki pojadą z chłopcami.
Wiadomo, nie wszystko można zaplanować, ale zawsze ma się pod ręką plan...
Trzeba mieć odwagę, by podążać za marzeniami bez względu na to, co myśli cała reszta świata. Anna właśnie taka jest, choć sukces na gruncie zawodowym przypłaciła samotnością w życiu prywatnym. Ale czy na pewno?
Fakt… nie może narzekać na brak powodzenia, ale sama nie jest pewna czy wzbudza zainteresowanie jako kobieta, czy raczej jako ktoś, kto ma dużo do powiedzenia w firmie.
Testament jej przełożonego daje jej szansę, by się tego dowiedzieć. Tylko czy Anna skorzysta z tej możliwości?
A może skupi się wyłącznie na jednej opcji, z góry odrzucając alternatywną drogę?
O tym musicie przekonać się osobiście…
Autorka, choć czasami ma się wrażenie, że powiela pewien schemat, porusza ważną kwestię, czyli podążanie za własnymi marzeniami i konsekwentnego podążania do celu, by te marzenia zrealizować. Jest tu też dobrze zaakcentowany efekt przyczynowo-skutkowy, co skłania do zastanowienia się nad własnym życiem.
A może my stawiamy karierę zawodową nad życie prywatne? Czy naprawdę warto?
Może czasami warto odpuścić, wrzucić na luz i pełen spontan?
To tylko część pytań, które mogą pojawić się w głowie podczas czytania tej książki, ale odpowiedzi już każdy musi poszukać we własnym zakresie…
Z przyjemnością sięgnę po drugi tom. A Wy?
Trzeba mieć odwagę, by podążać za marzeniami bez względu na to, co myśli cała reszta świata. Anna właśnie taka jest, choć sukces na gruncie zawodowym przypłaciła samotnością w życiu prywatnym. Ale czy na pewno?
Fakt… nie może narzekać na brak powodzenia, ale sama nie jest pewna czy wzbudza zainteresowanie jako kobieta, czy raczej jako ktoś, kto ma dużo do powiedzenia w...
Hazel Roy jest córką byłego komisarza policji, jednak nie chce swojej pozycji budować na sukcesach ojca. Na szczęście ma talent i dobrego partnera, więc jej plan, póki co, przynosi efekty i… stuprocentową skuteczność.
Niestety najnowsza sprawa może zepsuć statystyki.
A wszystko dlatego, że morderca wzoruje się na zbrodniach, które popełniano ponad dwadzieścia lat wcześniej. Hazel, tknięta przeczuciem lub, jak kto woli, instynktem śledczym, podświadomie zauważa pewne podobieństwa i zaczyna szukać Skazówek, by ustalić co konkretnie przykuło jej uwagę.
Rozmowa ze współpracownikami i z ojcem niewiele wnosi, za to wielokrotne wizyty w policyjnym archiwum przynoszą spodziewany, acz zaskakujący, efekt…
Sprawa, której korzenie sięgają głęboko w przeszłość sprowadza niebezpieczeństwo nie tylko na panią detektyw, ale i na jej rodzinę.
Czy uda się złapać mordercę?
Co Hazel odkryła w archiwum?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Nie lubię pisać negatywnych opinii, ale czasami nie mam wyjścia.
„Fight with the murderer” moim skromnym zdaniem nie powinno ukazać się na rynku wydawniczym, a na pewno nie w takiej postaci w jakiej jest dostępne.
Nie dość, że historia (acz z potencjałem; dlatego AŻ trzy punkty) jest przewidywalna, to jeszcze w samym tekście roi się od błędów, polskie znaki żyją swoim życiem, a o składzie, redakcji i korekcie nawet nie ma co mówić…
Czytając musiałam co chwila przypominać sobie, by skupić się na fabule jako takiej, bo inaczej odłożyłabym tablet już po pierwszych kilku zdaniach.
Osobiście nie polecam, ale… każdy ma prawo do własnej opinii.
Za ebooka do recenzji dziękuję autorce.
Hazel Roy jest córką byłego komisarza policji, jednak nie chce swojej pozycji budować na sukcesach ojca. Na szczęście ma talent i dobrego partnera, więc jej plan, póki co, przynosi efekty i… stuprocentową skuteczność.
Niestety najnowsza sprawa może zepsuć statystyki.
A wszystko dlatego, że morderca wzoruje się na zbrodniach, które popełniano ponad dwadzieścia lat wcześniej....
Prawdziwa tożsamość Silver Fox, płatnej zabójczyni na usługach mafii, jest owiana tajemnicą. Co nie zmienia faktu, że nawet działając pod pseudonimem kobieta wyrobiła sobie markę i… wpadła w kłopoty.
No dobra… te kłopoty to nie jej wina. Po prostu jej opiekun, don Pepe, musiał spłacić dawny dług, a co za tym idzie musiał przekazać Silver.
Dla kobiety to szok, ale że doskonale wie czym dla mafiosa jest honor, więc niechętnie akceptuje nieuniknione, czyli przeprowadzkę do Denver.
Tam trafia do domu Mathiasa, w którym musi się szybko zaaklimatyzować i… udowodnić, że nie jest panienką do towarzystwa.
Z czasem Silver poznaje prawdziwy powód jej ściągnięcia do miasta, czyli walka o wpływy. Na dodatek dowiaduje się, że ona sama jest czymś/kimś w rodzaju karty przetargowej, a może jokera.
Problem polega na tym, że jej nikt nie pytał o zdanie na ten temat, i gdyby mogła decydować na własną rękę, zostawiłaby wszystko za sobą i poszła swoją drogą.
Niestety doskonale zdaje sobie sprawę z konsekwencji.
Postanawia wziąć udział w wojnie o władzę w mieście na własnych warunkach…
Jak Silver Fox trafiła pod skrzydła mafii?
Jaki dług miał don Pepe?
Czy Silver wytrzyma w mieście?
Kto wygra walkę o władzę?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Nie od dzisiaj wiadomo, że o emocjach jakie towarzyszą lekturze nie świadczy ilość stron, a dobrze poprowadzona historia. „Silver Fox” jest tego najlepszym przykładem.
Na zaledwie trzystu osiemnastu stronach poznajemy kobietę, której życie kręci się wokół mafii. Musi się więc w nim odnaleźć, w innym wypadku będzie miała przegwizdane.
Na szczęście trafiła na dobrego nauczyciela i mogła wypracować swój indywidualny styl pracy. To podejście do rzeczywistości pomagało jej również na co dzień.
W sumie taki trening przydałby się każdemu… niekoniecznie po to, by pracować dla mafii.
Na przykładzie Silver można się bowiem przekonać jak dobrze opracowana strategia i elastyczność w działaniu pomagają w osiągnięciu celu. I to przy najmniejszych stratach własnych.
Jeżeli lubicie historie z mafią w tle i/lub chcecie dowiedzieć się jak poradzić sobie w różnych sytuacjach, sięgnijcie po „Silver Fox”. Mnie ona porwała, Was też może. O ile dacie jej szansę…
Prawdziwa tożsamość Silver Fox, płatnej zabójczyni na usługach mafii, jest owiana tajemnicą. Co nie zmienia faktu, że nawet działając pod pseudonimem kobieta wyrobiła sobie markę i… wpadła w kłopoty.
No dobra… te kłopoty to nie jej wina. Po prostu jej opiekun, don Pepe, musiał spłacić dawny dług, a co za tym idzie musiał przekazać Silver.
Dla kobiety to szok, ale że...
Dobrze było ponownie spotkać mieszkańców Adonu oraz losy Aleo i Torsena.
Chłopak wydaje się być dzieckiem szczęścia. Młody, utalentowany, ze znajomościami w odpowiednich kręgach. Na dodatek ma powodzenie u płci pięknej i szacunek osób starszych od niego. No fakt. Zapracował na ten szacunek, ale pierwszy sukces, czyli uratowanie króla, to zwykły, i bardzo nieprawdopodobny, zbieg okoliczności.
Dlaczego? Ano dlatego, że ciężko mi sobie wyobrazić, że dziewięciolatek pokonuje doświadczonego żołnierza. Ale co ja tam wiem o wojnie…
Nieco więcej wiem o relacjach damsko-męskich, a Torsen nie może narzekać na brak powodzenia u płci pięknej.
Wśród osób, które zauważyły przystojnego żołnierza była Aleo, siostrzenica i wychowanka marszałka korony, generała Fere, a przy okazji następczyni tronu. Tronu, który został jej podstępnie skradziony.
Zaprzyjaźniają się ze sobą, ale w żyłach Torsena płynie zbyt niespokojna krew, by ta przyjaźń przerodziła się w coś poważniejszego. Aleo zaś, po jego nagłym wyjeździe, ma co innego do roboty niż analizowanie własnych uczuć.
Tym „czymś” jest pomoc poszkodowanym w powodzi, gdyż dziewczyna, postępując zgodnie z własnym sercem, pomaga w odbudowie wsi, a na dodatek przygarnia pod swój (i wuja) dach sześcioro dzieci. Odciążając tym samym ich rodziców.
Jak potoczyło się życie Torsena?
Dlaczego Torsen nie umie usiedzieć w jednym miejscu?
Czy Torsen i Aleo mają szansę na wspólną przyszłość?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce...
Znowu mam ochotę krzyknąć: dialogi, dialogi, królestwo za dialogi! Autor bowiem ponownie skupia się na opisach, przez co rozmowy między postaciami są niemal niezauważalne. I przyznać mi się bez bicia, ilu z Was uważnie czyta wszystkie opisy…
Tyle tego dobrego, że również w tej książce jest mapa całego świata, bo w przeciwnym wypadku wolę nie myśleć, co by było. Ale do rzeczy…
Samą historię czyta się szybko, wręcz się przez nią płynie, więc nie mogę narzekać na fabułę. No poza tym, o czym już wspomniałam, czyli małej ilości dialogów i za dużej ilości szczęśliwych zbiegów okoliczności, które przytrafiają się głównym bohaterom.
Gdyby nie wszystko układało się po ich myśli całość brzmiałaby bardziej prawdopodobnie, bo tak do wręcz idylla.
No fakt… jest wojna i klęska żywiołowa, ale… z Torsenem i Aleo cała reszta świata nie ma się czego bać. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie…
Poprawcie mnie jeżeli się mylę…
Dobrze było ponownie spotkać mieszkańców Adonu oraz losy Aleo i Torsena.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toChłopak wydaje się być dzieckiem szczęścia. Młody, utalentowany, ze znajomościami w odpowiednich kręgach. Na dodatek ma powodzenie u płci pięknej i szacunek osób starszych od niego. No fakt. Zapracował na ten szacunek, ale pierwszy sukces, czyli uratowanie króla, to zwykły, i bardzo nieprawdopodobny,...