-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik1
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać10
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant2
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2024-06-09
2024-06-03
2024-06-01
2024-06-07
Niezwykle interesującą okładka, na szczęście potem też jest dobrze. Książka to w zasadzie zbiór krótkich (a czasem nieco dłuższych) rozmów z kilkudziesięcioma polskimi projektantkami i projektantami (oraz kilkoma artystami wizualnymi). To pozycja popularyzatorska i zarazem autorska, z jednej strony - dość obszerna, przekrojowa i lekko napisana, a z drugiej - jednak dość subiektywna. Największych malkontentów powinna jednak zadowolić przynajmniej ilość i jakość materiału wizualnego, którego dostarcza.
W przedmowie badacza Piotra Sitkiewicza "Sinusoida: pięćdziesiąt lat polskiej okładki", przedstawiającej zarys historyczny, pojawia się wątek dychotomii - dwóch głównych przeciwstawnych nurtów, które w czasach PRL najlepiej odzwierciedlały projekty okładek książek wydawanych przez PIW i Czytelnika. W duuużym uproszczeniu: w PIWie dominowała forma chłodniejsza, bardziej klasyczna, w Czytelniku zdecydowanie bardziej ekspresyjna, emocjonalna, bardziej skora do improwizacji, powiedziałbym - jazzująca. Mogilnicki, który zresztą ewidentnie ma respekt dla obu tych "zakonów" zdaje się jednak bardziej hołdować projektom spod znaku racjonalizmu, siatek i typografii, mniej zaś tym od uczucia, koloru i plamy. Takie są też dziś chyba trendy - co oczywiście na tle ogólnej projektowej degrengolady jak nastąpiła po roku 90. jest objawem zdrowym, a przynajmniej objawem wyjścia z choroby.
Większości przedstawionych tu projektów budzi szacunek, kilka zachwyt, muszę jednak przyznać, że serce mam po drugiej stronie niż Mogilnicki. I czekam niecierpliwie na projektantów zainteresowanych kierunkiem wskazanym przez wirtuozów-improwizatorów: Henryka Tomaszewskiego i Jana Młodożeńca.
Niezwykle interesującą okładka, na szczęście potem też jest dobrze. Książka to w zasadzie zbiór krótkich (a czasem nieco dłuższych) rozmów z kilkudziesięcioma polskimi projektantkami i projektantami (oraz kilkoma artystami wizualnymi). To pozycja popularyzatorska i zarazem autorska, z jednej strony - dość obszerna, przekrojowa i lekko napisana, a z drugiej - jednak dość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-19
Janusz Górski (znakomity projektant i wykładowca) ma na swoim koncie wiele publikacji dokumentujących i popularyzujących dokonania polskich projektantów. „Ballada o dziewczynie” to raczej rzecz pomniejsza na tle jego opasłych prac monograficznych, ale równie interesująca. Postać Ewy Frysztak pozostawała dotąd w cieniu jej słynnych kolegów z roku jak Starowieyski czy Cieślewicz, ale dzięki Górskiemu mamy okazję zapoznać się z jej bogatym dorobkiem (zajmowała się głównie projektowaniem i ilustrowaniem książek) i barwną osobowością. Zadanie ewidentnie nie było łatwe, bo pani Frysztak nie jest łatwą rozmówczynią, ale kiedy już coś powie, to mówi rzeczy ciekawe i błyskotliwe. Wywiad jest niestety dość krótki, ale z jajem, ostatecznie mamy do czynienia z osobą, której głównym środkiem wyrazu był obraz.
Na brak samych obrazów czytelnik nie może już narzekać – liczne reprodukcje okładek i ilustracji oddają wachlarz możliwości projektantki, która była niezwykle wszechstronna (projektowała okładki, ale także typografię i ilustracje), choć w przeciwieństwie do swoich bardziej znanych kolegów, mniej skupiona była na autopromocji i budowaniu rozpoznawalnego stylu, a przede wszystkim zorientowana na rozwiązywaniu problemów projektowych – oddaniu charakteru konkretnej książki.
To rzetelne podejście rozświetlają pojedyncze rozbłyski zachwytu i choć wielkich olśnień tu nie tak wiele, to jest za to przyjemność z obcowania z solidną robotą i warsztatem, który może być wzorem dla kolejnych pokoleń polskich projektantek i projektantów.
Janusz Górski (znakomity projektant i wykładowca) ma na swoim koncie wiele publikacji dokumentujących i popularyzujących dokonania polskich projektantów. „Ballada o dziewczynie” to raczej rzecz pomniejsza na tle jego opasłych prac monograficznych, ale równie interesująca. Postać Ewy Frysztak pozostawała dotąd w cieniu jej słynnych kolegów z roku jak Starowieyski czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-17
„Historie o zwykłym szaleństwie” wraz z „Najpiękniejszą dziewczyną w mieście” zostały pierwotnie opublikowane w 1972 jako całość pod uroczym tytułem: „Erections, Ejaculations, Exhibitions and General Tales of Ordinary Madness”. U nas te zbiorek opowiadań wydany został dopiero w 2015, jako jedna z ostatnich książek z Bukowskiej serii wydawnictwa Noir sur Blanc (nie licząc pozycji typu „O kotach”, „O piciu”, itp. o dupie Maryni, które są tematycznymi kompilacjami tekstów, dziełem wydawców i spadkobierców żądnych kaski).
Jeśli ktoś jest purystą i woli poznawać twórczość autorów chronologicznie, to może śmiało zacząć przygodę z prozą Buka od tego zbiorku. Dostanie w twarz tekstami czasem wulgarnymi i obrzydliwymi, często zabawnymi i poruszającymi, przeważnie zaś napisanymi krwią, zmieszaną z innymi wydzielinami. Co zaś tyczy się dobrego smaku, poszukiwania piękna, ale też polerowania zdań i tzw. laboratoryjnej prozy – tego tu nie znajdzie. Bukowski często prowokacyjnie przyrównywał pisanie do wypróżniania, co raziło (i razi do dziś) pięknoduchów, którzy traktują tę metaforę zbyt dosłownie. I choć nie ma w tej prozie tematów tabu, a żadne nieestetyczne aspekty rzeczywistości nie są w niej pomijane, to w tym szaleństwie jest metoda. W przeciwieństwie np. do naszego rodzimego turpizmu, język Bukowskiego nie posługuje się brzydotą poprzez stosowania sztucznych stylistycznych osłonek, jest bardziej chropawy i dziki, ale też do dziś uderza świeżością frazy (mimo, że zalatuje ona nieraz prawdziwym smrodem fizycznego rozkładu).
Bukowski pozostaje wciąż osobnym zjawiskiem – nawet kiedy podeprze się tanim żartem i niekiedy zwyczajnie epatuje obrzydliwością. Bo ostatecznie – nawet kiedy się popisuje i ściemnia – pozostaje autentyczny, a przez te jego pijackie historie (wśród których trafiają się pojedyncze słabsze teksty), mimo ich schematyczności, przebija coś więcej. Pulsuje w nich życie. Może i niezbyt piękne, ale prawdziwe.
„Historie o zwykłym szaleństwie” wraz z „Najpiękniejszą dziewczyną w mieście” zostały pierwotnie opublikowane w 1972 jako całość pod uroczym tytułem: „Erections, Ejaculations, Exhibitions and General Tales of Ordinary Madness”. U nas te zbiorek opowiadań wydany został dopiero w 2015, jako jedna z ostatnich książek z Bukowskiej serii wydawnictwa Noir sur Blanc (nie licząc...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-24
To (wg chronologii wydań oryginalnych) ostatni zbiór opowiadań Bukowskiego. Zawarte w nim krótkie historyjki utrzymane są w klimacie poprzednich tomów – to głównie scenki z życia marginesu, trochę obrazków autobiograficznych i jak zawsze brud, seks i przemoc, przyprawione czasem humorem i groteską. I choć powtarzalność pewnych motywów może czasem nużyć, bo Bukowski – wzorem np. Raymonda Chandlera – czasem po prostu kanibalizował swoje wcześniejsze teksty, to najlepiej przyjmować go w dużych dawkach i nie rozcieńczać. Dla mnie najmocniejszą stroną jego pisarstwa pozostaje jego język, który, choć prosty i wulgarny, jest też plastyczny i precyzyjny.
To (wg chronologii wydań oryginalnych) ostatni zbiór opowiadań Bukowskiego. Zawarte w nim krótkie historyjki utrzymane są w klimacie poprzednich tomów – to głównie scenki z życia marginesu, trochę obrazków autobiograficznych i jak zawsze brud, seks i przemoc, przyprawione czasem humorem i groteską. I choć powtarzalność pewnych motywów może czasem nużyć, bo Bukowski –...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-20
„Na południe od nigdzie” to zbiór opowiadań Bukowskiego opublikowany w 1973, kolejny po „Najpiękniejszej dziewczynie w mieście” oraz „Historiach o zwykłym szaleństwie” (wydanych po raz pierwszy w 1972) . Teksty zebrane w „Na południe od nigdzie” są nieco bardziej wygładzone stylistycznie, choć pod względem tematyki i języka zaskoczeń nie ma. Zresztą Bukowski włączył do tego tomu dwa dłuższe opowiadania, które były wcześniej publikowane w niskonakładowych wydawnictwach: „Wyznania faceta tak dalece zbzikowanego, że żyje z bestiami” (1965) oraz „Wszystkie odbyty świata, włącznie z moim” (1966).
Krótkie, wartko napisane teksty traktują - jak zwykle - głównie o dolach i niedolach ludzi z niższych klas społecznych. Nie brakuje także (mniej lub bardziej bezpośrednich) autobiograficznych odniesień - wszak ulubionym tematem Bukowskiego był sam Bukowski. Formalnie to przeważnie realistyczne opowiastki, ale trafi się tu też humoreska i groteska: Bukowski eksploatuje motywy wzięte żywcem z groszowej literatury („Gorący diabeł”, „Płatny morderca”), a nawet boksuje się z Hemingwayem („Klasa”). Jednak co jakiś czas przeplata te zabawy brutalnym opisem rzeczywistości, zapewniając też, prócz rozrywki, egzystencjalne dociążenie. I choć Bukowski nie odkrywa Ameryki, to niezwykle sprawnie opisuje ją od jej najbardziej brudnej i najmniej malowniczej strony.
„Na południe od nigdzie” to zbiór opowiadań Bukowskiego opublikowany w 1973, kolejny po „Najpiękniejszej dziewczynie w mieście” oraz „Historiach o zwykłym szaleństwie” (wydanych po raz pierwszy w 1972) . Teksty zebrane w „Na południe od nigdzie” są nieco bardziej wygładzone stylistycznie, choć pod względem tematyki i języka zaskoczeń nie ma. Zresztą Bukowski włączył do tego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-16
„Najpiękniejsza dziewczyna w mieście” to zbiór krwistych prozatorskich kawałków Bukowskiego, zawiera głównie opowiadania, ale też kilka tekstów ocierających się o publicystykę. Wszystkie łączy brutalny język i tematyka: bieda, przemoc, seks, nałogi, okrucieństwo, dewiacje - przewijające się tu w różnym natężeniu i konfiguracjach, choć opisane w zróżnicowanej formie (od surowego realizmu, poprzez luzackie opowiastki, aż do satyry i groteski wpadającej miejscami w surrealizm). Zawsze jednak podane w stylistyce mocno undergroundowej, która w swoim czasie mogła szokować, a i dziś (jak widać po opiniach na LC) wzbudza skrajne emocje.
Na pewno nie jest to rzecz na pierwsze, bezpieczne spotkanie z autorem – kto nie zetknął się z takimi klimatami może mieć problem, by przetrawić drastyczne opisy i wulgarne słownictwo. Inna sprawa, że warto, bo te miniaturki ukazują narracyjny talent, językowe wyczucie, humor oraz wrażliwość - choć tę ostatnią łatwo przegapić w tych rynsztokowych realiach, które Bukowski opisuje. Ona jednak tam jest, wprawdzie czasem ukryta niczym perła w kupie łajna, ale jest. Trzeba tylko zanurkować i sprawdzić.
„Najpiękniejsza dziewczyna w mieście” to zbiór krwistych prozatorskich kawałków Bukowskiego, zawiera głównie opowiadania, ale też kilka tekstów ocierających się o publicystykę. Wszystkie łączy brutalny język i tematyka: bieda, przemoc, seks, nałogi, okrucieństwo, dewiacje - przewijające się tu w różnym natężeniu i konfiguracjach, choć opisane w zróżnicowanej formie (od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-10
„Hollywood” reprezentuje końcowy, syty okres twórczości Bukowskiego. Sukces, starość, stabilizacja (żona, dom) nie zmieniły jednak jego podejścia do rzeczywistości. I choć w tym czasie był już bardzo popularny, a reżyser Barbet Schroeder zwrócił się do niego z propozycją napisania scenariusza, to Bukowski, który nie przepadał za filmami, nie był specjalnie zachwycony tą propozycją. Ostatecznie zaangażowanie Schroedera i honorarium złamały jego krótki opór. Tak powstał scenariusz do „Ćmy barowej”, w której główne role zagrali Mickey Rourke i Faye Dunaway.
„Hollywood” to historia powstania tego filmu a zarazem powieść z kluczem. Bukowski zmienił wszystkie personalia, ale tak jak nie ma wątpliwości co do prawdziwej tożsamości Henry’ego Chinaskiego, jego alter ego, tak wszystkie przewijające się w powieści postaci to osoby jak najbardziej realne i znane. Sporo tu anegdotek, przypadkowych spotkań oraz nieśpiesznego dreptania po kolejnego drinka. Nie jest to rzecz porywającą, ale dla mnie proza Bukowskiego to w przeważającej części literatura relaksacyjna (za to określenie pewnie dostałbym od Charlesa po mordzie) i tu jest podobnie. Kto lubi - ten i tu będzie bawił się dobrze. Wszak najbardziej podobają się te filmy, które już raz widzieliśmy.
„Hollywood” reprezentuje końcowy, syty okres twórczości Bukowskiego. Sukces, starość, stabilizacja (żona, dom) nie zmieniły jednak jego podejścia do rzeczywistości. I choć w tym czasie był już bardzo popularny, a reżyser Barbet Schroeder zwrócił się do niego z propozycją napisania scenariusza, to Bukowski, który nie przepadał za filmami, nie był specjalnie zachwycony tą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019
2024-01
Piękny język, humor, groteska, ale też (uwaga na milusińskich!) okrucieństwo (szlachtowanie, dekapitacje, a nawet rozczłonkowanie zwłok) i teksty, które dziś by zwyczajnie nie przeszły (tu chyba bezkonkurencyjny, jako przykład, będzie "potworny Murzyn"), zatem nie jest to rzecz dla nadwrażliwców.
Piękny język, humor, groteska, ale też (uwaga na milusińskich!) okrucieństwo (szlachtowanie, dekapitacje, a nawet rozczłonkowanie zwłok) i teksty, które dziś by zwyczajnie nie przeszły (tu chyba bezkonkurencyjny, jako przykład, będzie "potworny Murzyn"), zatem nie jest to rzecz dla nadwrażliwców.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-30
Jaworski w najlepszym wydaniu. Genialny obraz prowincjonalnego wariatkowa, namalowany żywym językiem, pełnym ciętego humoru i anarchistycznej wyobraźni. Głównym bohaterem jest tu styl, który absolutnie błyszczy. Absurdalne perypetie bezimiennego narratora, Belmonda, Filologa, Tarota, Powieszonego, Aktora i reszty wciągają od pierwszej strony, a człowiek, niczym na psychotropach, sam nie wie nawet kiedy gładko dobija do końca. I tu dochodzimy do jedynej wady tej książeczki - jest świetnie skrojona, ale zbyt pochłaniająca, zatem za krótka. Ech, to bezsensowne życie.
Jaworski w najlepszym wydaniu. Genialny obraz prowincjonalnego wariatkowa, namalowany żywym językiem, pełnym ciętego humoru i anarchistycznej wyobraźni. Głównym bohaterem jest tu styl, który absolutnie błyszczy. Absurdalne perypetie bezimiennego narratora, Belmonda, Filologa, Tarota, Powieszonego, Aktora i reszty wciągają od pierwszej strony, a człowiek, niczym na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-29
To w zasadzie nie książką a jej konspekt, a raczej konspekty dwóch książek, zresztą bardzo sumiennie opracowane przez tłumacza, Ryszarda Engelkinga. I choć interesując wprowadzenie oraz wyczerpujące przypisy przybliżają nam zamysł Baudelaire'a, to jednak sens wydawania takich opracowań trochę mi się wymyka.
Z tych 350 stron 10 to wstęp tłumacza, prawie 40 to przypisy, a pozostałe 300 to zbiór "kartek z kuferka" pełnych baaardzo licznych powtórzeń. Mamy tu naturalnie trochę błyskotliwych myśli (Baudelaire, jak to autorzy francuscy, celował w aforyzmach, zdaniach-błyskach), ale w przeważającej części to odpryski pomysłów, hasłowo ujętych zagadnień do rozwinięcia oraz impresyjnych satyrycznych i jadowitych obserwacji, niestety niemal pozbawionych szlifu. Bonusem są dowcipne satyryczne wiersze Baudelaire'a, które zgodnie z jego zamysłem miały inkrustować tekst "Biednej Belgii".
Trzeba tu zaznaczyć, że wydawca (Officyna) rzetelnie informuje w opisie o fragmentarycznym charakterze tej publikacji, ale zaskoczył mnie jednak poziom szkicowości tych notatek. Liczyłem po prostu na więcej zwartych dopracowanych fragmentów, no i srogo się przeliczyłem. Rzecz zdecydowanie dla badaczy i wyznawców.
To w zasadzie nie książką a jej konspekt, a raczej konspekty dwóch książek, zresztą bardzo sumiennie opracowane przez tłumacza, Ryszarda Engelkinga. I choć interesując wprowadzenie oraz wyczerpujące przypisy przybliżają nam zamysł Baudelaire'a, to jednak sens wydawania takich opracowań trochę mi się wymyka.
Z tych 350 stron 10 to wstęp tłumacza, prawie 40 to przypisy, a...
2023-12-26
Lubię Houellebecqa za jego lekki i bezpośredni styl. To właśnie ten styl sprawia, że tak dobrze czyta się jego niewesołe i nieco zbyt powtarzalne (i w wymowie, i w konstrukcji) książki. „Kilka miesięcy mojego życia” to pozycja nietypowa, bo dotyczy medialnej burzy, w której centrum pisarz znalazł się trochę na własne życzenie.
Nie będę tu wdawał się w szczegóły, ale sama książeczka jest mocno chaotyczna i bardziej niż kwestie opisywanej porno-afery (która może i wstrząsnęła samym pisarzem i Francją, ale światem i jego czytelnikami już raczej nie bardzo) zajmujące są w niej dygresje i (niekiedy mocno powierzchowne) opinie pisarza na tematy wszelakie. Houellebecq utwierdza w niej swój wizerunek naiwnego i nieporadnego romantyka, który zarazem lubi sobie zdrowo i niemonogamicznie popieprzyć. I jednocześnie rozbraja swoją, jakże francuską, absolutną ignorancją w sprawach tak dziś istotnych jak np. wojna w Ukrainie. Tu ratuje go jedynie szczerość i świadomość własnej niewiedzy. Ostatecznie z całej tej książeczki zostaje czytelnikowi zbiór niezbyt istotnych ciekawostek, dowiemy się m.in. że H. szanuje Baudelaire’a, gardzi Picassem, nie czyta dokładnie umów oraz w jaki sposób lubi się zabawiać w łóżku.
„Kilka miesięcy mojego życia” to rzecz błaha na tle całego dorobku Houellebecqa, mimo że najbardziej chyba osobista. Zdecydowanie bardziej wolę już jego powieści, po tej lekturze nieco zwątpiłem też w jego przenikliwość i odniosłem wrażenie, że pisarz przestał trzymać rękę na pulsie współczesnego świata. Moja sympatia do niego jako człowieka pozostała jednak nienaruszona, mimo jego zupełnie skandalicznej opinii o genialnym Hiszpanie.
Lubię Houellebecqa za jego lekki i bezpośredni styl. To właśnie ten styl sprawia, że tak dobrze czyta się jego niewesołe i nieco zbyt powtarzalne (i w wymowie, i w konstrukcji) książki. „Kilka miesięcy mojego życia” to pozycja nietypowa, bo dotyczy medialnej burzy, w której centrum pisarz znalazł się trochę na własne życzenie.
Nie będę tu wdawał się w szczegóły, ale sama...
2023-12-22
Książki dla dzieci Leśmian traktował jak dochodowe fuchy, co widać najmocniej w schematyczności konstrukcji tych fabułek, które zresztą są jego autorskim opracowaniem wybranych opowieści z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Językowo jednak to prawdziwe perełki, pełne fantazji i absurdalnego humoru (wuj Tarabuk!). Strażników poprawności politycznej trzeba jednak przestrzec - zarówno wrażliwość dawnych Arabów, jak i naszych rodaków z początku minionego wieku, nie spełnia dzisiejszych standardów i trzeba to przeżyć, albo zarzucić lekturę.
Książki dla dzieci Leśmian traktował jak dochodowe fuchy, co widać najmocniej w schematyczności konstrukcji tych fabułek, które zresztą są jego autorskim opracowaniem wybranych opowieści z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Językowo jednak to prawdziwe perełki, pełne fantazji i absurdalnego humoru (wuj Tarabuk!). Strażników poprawności politycznej trzeba jednak przestrzec -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-25
Segrelles zdecydowanie formie. Zbiór krótkich nowelek, sporo tu makabry, trochę golizny oraz dużo humoru. Mam słabość do strony wizualnej „Najemnika”, ale naiwność samych historii w poprzednich tomach niejednokrotnie mocno mnie irytowała. W tym albumie Segrelles jest zdecydowanie swobodniejszy, więcej tu dystansu i lekkości, a mimo braku oryginalności, fabuły jego opowiastek naprawdę dają radę. Kiedy zaś dopełnia je swoimi, tradycyjnie już znakomitymi, ilustracjami otrzymujemy doskonały komiks w stylu wierd fiction. Bawiłem się świetnie.
Segrelles zdecydowanie formie. Zbiór krótkich nowelek, sporo tu makabry, trochę golizny oraz dużo humoru. Mam słabość do strony wizualnej „Najemnika”, ale naiwność samych historii w poprzednich tomach niejednokrotnie mocno mnie irytowała. W tym albumie Segrelles jest zdecydowanie swobodniejszy, więcej tu dystansu i lekkości, a mimo braku oryginalności, fabuły jego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-22
Jaworski ma wspaniały słuch językowy, a w tych odjechanych historyjkach jest równie dosadny co zabawny. Oczywiście jeśli wczytać się w nie uważniej, to śmiech zamiera na ustach, bo diagnozy rzeczywistości jakie tu otrzymujemy wcale już takie śmieszne nie są. Ten surrealistyczny nihilizm autora jest jednak tak mocno umaczany w absurdzie, że ostatecznie forma, czy raczej odpałowe pomysły, skutecznie przysłaniają samą treść. Szkoda, bo po doskonałym „Do szpiku kości” ciągle mam niedosyt Jaworskiego i nieustanne poczucie, że może on zdecydowanie więcej i lepiej, wtedy kiedy nieco poskromi swoją rozbuchaną anarchistyczną wyobraźnię.
Jaworski ma wspaniały słuch językowy, a w tych odjechanych historyjkach jest równie dosadny co zabawny. Oczywiście jeśli wczytać się w nie uważniej, to śmiech zamiera na ustach, bo diagnozy rzeczywistości jakie tu otrzymujemy wcale już takie śmieszne nie są. Ten surrealistyczny nihilizm autora jest jednak tak mocno umaczany w absurdzie, że ostatecznie forma, czy raczej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNo nie wiem, nie wiem. Widać, że autor miał dużo radości z tego żonglowania słowami i trzeba przyznać, że wciąż po latach brzmi to dobrze. Jednak z tego dopracowanego żartu czy eksperymentu (jak zwał, tak zwał) wiele nie wynika dla mnie jako czytelnika. Głębszy sens tej zabawy ucieka tu w las, niczym niesforne uczniaki w pierwszy dzień wiosny. Wprawdzie mamy tu bardzo uczone posłowie, w którym Rafał Wawrzyńczyk dokonuje karkołomnych retorycznych wygibasów, by wytłumaczyć nam dlaczego "10 poematów..." to projekt tak istotny, a zarazem i niezbyt istotny. Jukstapozycja, uwolnienie fraz i frazeologizmów od szkolnego przymusu jednoznaczności itd. itp. Pewnie. Na pewno zaś, kiedy poczytamy współczesnych pozbawionych dystansu akolitów Jaworskiego i takiej poetyki, łatwiej będzie nam dostrzec lekkość i dojrzałość w tym sztubackim geście autora "10 poematów elementarnych dla dzieci".
No nie wiem, nie wiem. Widać, że autor miał dużo radości z tego żonglowania słowami i trzeba przyznać, że wciąż po latach brzmi to dobrze. Jednak z tego dopracowanego żartu czy eksperymentu (jak zwał, tak zwał) wiele nie wynika dla mnie jako czytelnika. Głębszy sens tej zabawy ucieka tu w las, niczym niesforne uczniaki w pierwszy dzień wiosny. Wprawdzie mamy tu bardzo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-08
Domknąłem tę opowieść po latach i mój początkowy zachwyt ustąpił znużeniu nieznośnym gadulstwem, teatralnością, pretensjonalnością a przede wszystkim bałaganiarstwem Bilala. I choć rozumiem, że każdy artysta ma swoje fiksacje, to ostatecznie średnio się one tutaj kleją: wojna i rozpad Jugosławii, podziały etniczne i religijne, transgresja w sztuce, transhumanizm, kosmici, a do tego na doczepkę i love story i obyczajówka o związkach.
Wprawdzie nastrojowe rysunki utrzymują klimat, nawet kiedy dialogi niebezpiecznie zaczynają przypominać irytujący wykład na tematy wszelakie, ale panuje tu takie przeładowanie i fabularny chaos, a psychologia postaci momentami wydaje się wręcz sklecona na kolanie, że mam poważne podejrzenia, iż Enki nigdy nie wiedział, gdzie to wszystko zmierza - wpakował tu, jak do gara, wszystkie swoje autorskie obsesje, zabełtał i finalnie cała ta opowieść-improwizacja rozmyła mu się niczym ciało i tożsamość głównego antagonisty, Optusa Warhole'a.
Nie sposób też uciec od porównania „Tetralogii Potwora” z najsłynniejszym dziełem Bilala, „Trylogią Nikopola”. Mamy tu wszak zarówno zbieżność tematów, rozwinięcie niewesołej wizji przyszłości oraz swoistą wizualną kontynuację legendarnej trylogii. Jednak historia Nikopola (która jest równie, a może i bardziej, choatyczna) miała i ma, jak dla mnie, zasadniczą przewagę – była i jest zdecydowanie bardziej groteskowa, przegięta, więcej w niej zabawy absurdalnymi zestawieniami, a czasem wręcz campu. W „Tetratlogii Potwora” zaś wszystko jest zdecydowanie bardziej poważne, i nawet tak charakterystyczne dla Bilala surrealistyczne pomysły mają już ciężar Symbolu. Zabrakło mi w tej całej pogmatwanej historii dystansu i humoru, które rozgrzeszyłyby ten nadmiar i nadały jej lekkości.
Domknąłem tę opowieść po latach i mój początkowy zachwyt ustąpił znużeniu nieznośnym gadulstwem, teatralnością, pretensjonalnością a przede wszystkim bałaganiarstwem Bilala. I choć rozumiem, że każdy artysta ma swoje fiksacje, to ostatecznie średnio się one tutaj kleją: wojna i rozpad Jugosławii, podziały etniczne i religijne, transgresja w sztuce, transhumanizm, kosmici, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W przedmowie tłumacz Robert Stiller punktuje, że Brecht cierpiał na poetycką nadprodukcję i sporo ma rzeczy niedopracowanych lub staczających się w prozę, dziś do tych grzechów można naturalnie dorzucić polityczne uwikłanie i ideologiczne naleciałości. A jednak w tym zbiorze mamy wybór samych krwistych kawałków, które pokazują, że Brecht – jak na rewolucjonistę przystało – wykonał pracę, z której korzystają kolejne pokolenia poetów. Precyzyjny, mocny, prosty i plastyczny język, równie skuteczny w egzystencjalnych diagnozach, politycznej agitacji i medytacyjnym przepływie. Głos Brechta wciąż wybrzmiewa z potężną siłą.
W przedmowie tłumacz Robert Stiller punktuje, że Brecht cierpiał na poetycką nadprodukcję i sporo ma rzeczy niedopracowanych lub staczających się w prozę, dziś do tych grzechów można naturalnie dorzucić polityczne uwikłanie i ideologiczne naleciałości. A jednak w tym zbiorze mamy wybór samych krwistych kawałków, które pokazują, że Brecht – jak na rewolucjonistę przystało –...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to