Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

"Blackout" skutecznie uświadamia czytelnika o potencjalnych skutkach masowej utraty prądu- wystarczą niecałe dwa tygodnie, by wszystko posypało się jak domek z kart: energetyka, komunikacja, transport, produkcja i dostawa żywności, dostęp do bieżącej wody, odpływ i oczyszczanie ścieków... Współczesna cywilizacja jest jak domino, a zarazem jak domek z kart, stawiany na niepewnym fundamecie zbudowanym z energii elektrycznej.

To, co mi się podobało, to pokazanie przez autora mniej oczywistych skutków blackoutu, które niekoniecznie przyszłyby nam do głowy. Jako zupełny laik nie byłam świadoma, że nawet przy całkowicie wyłączonych generatorach, elektrownie jądrowe i tak potrzebują prądu czy paliwa do mechanizmów chłodzących rdzeń atomowy. I że taka elektrownia to nie jest coś, co w razie awarii można po prostu wyłączyć i przeczekać kryzys... Tak naprawde nie trzeba trzeciej wojnej światowej, żeby wywołać katastrofę jądrową - wystarczy, żeby na świecie zabrakło prądu na tydzień czy dwa.

Kolejnym skutkiem blackoutu, o którym w życiu bym nie pomyślała, to np. fakt, że wszystkie większe mleczarnie bazują na elektrycznych dojarkach, i że przy zakładach mleczarskich z setkami krów, nie byłoby opcji wydoić ich wszystkich ręcznie - zdychałyby masowo od zapalenia wymion. Albo że nawet przy przywróceniu prądu, powrót do względnej normalności zająłby tygodnie, jak nie miesiące, a długofalowe skutki byłyby odczuwalne latami... Zainteresowanych szczegółami odsyłam do książki.

Ogromnym minusem jest dla mnie za to fakt, że kilku rozwiązań fabularnych, np. co powodowało ciągłe awarie w elektrowniach jądrowych, domyśliłam się niemal błyskawicznie, podczas gdy w książce najtęższe umysły głowiły się nad tym przez połowę powieści. Ciężko mi więc uwierzyć, że nikt by wcześniej na to nie wpadł, aż do momentu gdy nieomal doszło do katastrofy. Jeśli chodzi więc o plot twisty, autor poległ na całej linii, tak samo też nie spisał się z kreacją "złych" bohaterów, odpowiedzialnych za cały kryzys.

Czy polecam "Blackout"? Myślę, że warto dać tej pozycji szansę, dla samego poszerzenia wiedzy z zarządzania kryzysowego i poznania potencjalnych skutków braku prądu na globalną skalę. W mojej ocenie jest to jednak książka do przeczytania na jeden wieczór, nie zaś pozycja, do której by się wracało.

"Blackout" skutecznie uświadamia czytelnika o potencjalnych skutkach masowej utraty prądu- wystarczą niecałe dwa tygodnie, by wszystko posypało się jak domek z kart: energetyka, komunikacja, transport, produkcja i dostawa żywności, dostęp do bieżącej wody, odpływ i oczyszczanie ścieków... Współczesna cywilizacja jest jak domino, a zarazem jak domek z kart, stawiany na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czuję ogromną sympatię i sentyment do cyklu "Amber" Zelaznego, ale niestety "Pan światła" do moich ulubieńców nie dołączy. Jest to nie tyle poziom, a kilka poziomów niżej, zarówno jeśli chodzi o styl, bohaterów, historię, czy sposób prowadzenia narracji. Kilkustronicowe dialogi prawie przez żadnych opisów są dla mnie albo oznaką braku obycia pisarskiego (co raczej ciężko takiemu autorowi zarzucić, szczególnie że to nie jest debiut), albo ogólnego lenistwa i braku dbałości o detale, które przecież budują całokształt.

Jedyne, co tę powieść ratuje, to światotwórstwo na najwyższym poziomie, aż chciałoby się przeczytać więcej o genezie tego świata, geografii, polityce... Rzadko to piszę, ale przydałoby się mniej akcji, a więcej szczegółów, historii, może nawet retrospekcji. Jednakże ciekawy świat to za mało, żeby "Pan światła" dostał ode mnie więcej niż 6 gwiazdek - książka dobra. Nie żałuję, że przeczytałam, ale wracać do tego tytułu nie będę.

Czuję ogromną sympatię i sentyment do cyklu "Amber" Zelaznego, ale niestety "Pan światła" do moich ulubieńców nie dołączy. Jest to nie tyle poziom, a kilka poziomów niżej, zarówno jeśli chodzi o styl, bohaterów, historię, czy sposób prowadzenia narracji. Kilkustronicowe dialogi prawie przez żadnych opisów są dla mnie albo oznaką braku obycia pisarskiego (co raczej ciężko...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Przestrzeni! Przestrzeni!" to ponura wizja świata pogrążonego w brudzie, smrodzie i głodzie, szarpanego ciężkimi warunkami atmosferycznymi, od duszących, lepkich upałów w lecie, poprzez strugi marznącego deszczu w listopadzie. Chociaż fanką Harrisona nie jestem (podpadł mi inną swoją powieścią), to trzeba przyznać, że piórem posługuje się on całkiem sprawnie, opisy są plastyczne, sugestywne, ale nie przesadzone, a bohaterów da się polubić i kibicować im, pomimo beznadziejności sytuacji. Jest też zachowany odpowiedni stosunek opisów i dialogów, nie ma więc wrażenia, ze książka jest przegadana, albo w drugą stronę - zbyt rozwlekła.

Nie jest to jednak powieść bez wad, do których zaliczyłabym:

1) sprowadzenie przyczyn zapaści do braku kontroli urodzeń jako głównego czynnika wystąpienia kryzysu, a zarazem we wprowadzeniu owej kontroli przedstawia się jedyny ratunek dla ludzkości - jest to wg mnie zbyt powierzchowne potraktowanie tematu. Długoterminowo może i by pomogło, ale przy takiej skali problemów, jakie przedstawia Harrison, potrzebne byłyby doraźne działania tu i teraz. Co da zmniejszenie ilości urodzeń, jeśli ludzie umierają na lewo i prawo z głodu, chorób, czy w zamieszkach?

2) pewne braki logiki, np. jedna z bohaterek jako metodę na przetrwanie stosuje znalezienie sobie bogatych sponsorów, ale jakoś magicznie nigdy nie zachodzi w ciążę (pomimo braku antykoncepcji i wielomiesięcznego takiego sposobu na życie). Wspomina co prawda metodę kalendarzyka, ale jest oczywistym, że jej faceci raczej nie lubili wymówek, i kiedy mieli ochotę na seks, to go dostawali. Plus wspomniany już w innych recenzjach rzekomy rozwój medycyny, którego w ogóle się w książce nie uświadczy, a np. na niedobory w żywieniu dostaje się kartkę żywnościową na... masło orzechowe.

Zakończenie jest też jakoś takie niesatysfakcjonujące - chociaż może takie miało właśnie być, nie z przytupem, a z powolnym, lecz nieuniknionym rozkładem cywilizacji?...

Podsumowując, warto powieść Harrisona przeczytać, ale nie bezkrytycznie. Za to warto wyciągnąć wlasne wnioski, dokąd zmierza świat, i co szkodzi mu najbardziej.

"Przestrzeni! Przestrzeni!" to ponura wizja świata pogrążonego w brudzie, smrodzie i głodzie, szarpanego ciężkimi warunkami atmosferycznymi, od duszących, lepkich upałów w lecie, poprzez strugi marznącego deszczu w listopadzie. Chociaż fanką Harrisona nie jestem (podpadł mi inną swoją powieścią), to trzeba przyznać, że piórem posługuje się on całkiem sprawnie, opisy są...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jest to najmniej skomplikowana czy "dziwna" z książek Vandermeera, jakie przeczytałam, za to najbardziej liryczna. Jest też w niej dużo wątków obyczajowych, opisywania relacji interpersonalnych między głównymi bohaterami. Paradoksalnie, jednym z głównych wątków są rozważania, co oznacza bycie 'osobą', i gdzie przebiegają granice człowieczeństwa.

Mimo to, nie jestem w stanie dać "Zrodzonemu" więcej niż 6 gwiazdek, gdyż pozostawia po sobie dziwne uczucie - po trosze niedosytu, a po części emocjonalnej pustki. Nie jestem w stanie określić wprost, czego mi w tej powieści zabrakło, ale pozostawiła ona po sobie jakąś taką jałowość, która jest przeciwieństwem tego, czego szukam w książkach.

Podsumowując: "Zrodzonego" doceniam i szanuję - ale nie kocham, nie uwielbiam.

Jest to najmniej skomplikowana czy "dziwna" z książek Vandermeera, jakie przeczytałam, za to najbardziej liryczna. Jest też w niej dużo wątków obyczajowych, opisywania relacji interpersonalnych między głównymi bohaterami. Paradoksalnie, jednym z głównych wątków są rozważania, co oznacza bycie 'osobą', i gdzie przebiegają granice człowieczeństwa.

Mimo to, nie jestem w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Mam spory problemy z oceną tej książki - z jednej strony doceniam niesamowitą wiedzę autora, ogrom pracy, mnogość wątków. Z drugiej jednak strony, nie do końca jestem chyba targetem pana Stephensona. O ile rozkminianie szyfrów jest mega ciekawe, o tyle nigdy nie jarałam się historią drugiej wojny światowej, i jarać się nie będę. Do tego dosadny momentami język, te wszystkie cycki i rżnięcie, trochę jednak odstręczają. Ja wiem, że w taki sposób myślą żołnierze, a może i ogólnie faceci, ale to tylko potwierdza, że to nie jest lektura dla mnie.

Mam spory problemy z oceną tej książki - z jednej strony doceniam niesamowitą wiedzę autora, ogrom pracy, mnogość wątków. Z drugiej jednak strony, nie do końca jestem chyba targetem pana Stephensona. O ile rozkminianie szyfrów jest mega ciekawe, o tyle nigdy nie jarałam się historią drugiej wojny światowej, i jarać się nie będę. Do tego dosadny momentami język, te wszystkie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

To nie będzie obiektywna opinia. Bo z obiektywnego punktu widzenia, "Psalm dla zbudowanych z dziczy" nie jest niczym specjalnym, ani szczególnie odkrywczym, ani nowatorskim, ani nie porusza tematów, które nie byłyby już poruszone w literaturze setki razy. A jednak...

A jednak.

Są takie książki, na które natrafia się dokładnie w takim momencie, w jakim są potrzebne. Podnoszą na duchu, a jednocześnie pozwalają nam spojrzeć na siebie samych z innej perspektywy. Becky Chambers robi dokładnie to - analizuje człowieka, jego myśli, zachowania, potrzeby, ale robi to z życzliwością i zrozumieniem, za którym nie idzie w parze osąd. A czasami potrzebujemy, żeby właśnie ktoś nas zrozumiał, a zarazem nie osądzał, za nasze słabostki, za irracjonalne decyzje, za miotanie się i kręcenie w kółko.

Dzisiejszy świat każe nam myśleć, że nasze życie musi mieć jakiś cel, że musimy ciągle za czymś dążyć, coś osiągać. Promuje się powiedzenie: żyj, jakby każdy dzień miał być tym ostatnim - i człowiek zaczyna robić nieskończoną listę rzeczy, które musi "zaliczyć" przed śmiercią: skok ze spadochronu, podróż dookoła świata, przeczytanie wszystkich najważniejszych książek w dorobku ludzkości... I ciągle pozostaje poczucie, że marnujemy swoje życie, że nie wyciskamy z niego wystarczająco dużo.

Tymczasem Becky Chambers daje nam niejako przyzwolenie i błogosławieństwo, żeby po prostu być. Jeśli mamy ambitne, szczytne cele - super. Ale jeśli chcemy przeznaczyć życie na leżenie w trawie i patrzenie w niebo, bez żadnego konkretnego celu, to też jest w porządku. Mamy prawo do życia w takiej formie, jaka nam odpowiada, i nie musimy wiecznie za czymś gnać i pędzić. Idea marnowania czasu jest najgorszym wrogiem szczęścia, więc może warto zmienić sposób myślenia i zacząć myśleć, że żaden czas nie jest zmarnowany, jeśli jest spędzony zgodnie z tym, co podpowiada nam nasze wnętrze.

"Psalm dla zbudowanych w dziczy" na pewno nie jest najlepszą książką sci-fi, jaką w życiu przeczytałam, ale może być książką, która gdzieś z tyłu głowy zostanie ze mną na długo.

To nie będzie obiektywna opinia. Bo z obiektywnego punktu widzenia, "Psalm dla zbudowanych z dziczy" nie jest niczym specjalnym, ani szczególnie odkrywczym, ani nowatorskim, ani nie porusza tematów, które nie byłyby już poruszone w literaturze setki razy. A jednak...

A jednak.

Są takie książki, na które natrafia się dokładnie w takim momencie, w jakim są potrzebne....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nie jestem zwolenniczką doszukiwania się w fantastyce alegorii na czasy współczesne autorowi - nie uważam, żeby Sauron z Władcy Pierścieni był odpowiednikiem Hitlera etc. - a jednak po zakończeniu lektury "Roju Hellstroma" nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że opowiada on o zderzeniu zachodniej, a w szczególności amerykańskiej kultury, z wizją komunistycznego kolektywu.

Od razu zaznaczę, że Herbert unika tak powszechnego w amerykańskiej kulturze patosu, bohaterstwa, czy wybielania swojego kraju. W jego powieści jego krajanami żądzą dość płytkie, prozaiczne powody, jak choćby chciwość czy pragnienie awansu. Nie było mi łatwo kibicować bohaterom wykreowanym przez Herberta, i wcale nie było takie oczywiste, że to Amerykanie są tymi "good guys" w opisywanym konflikcie.

Dla kontrastu ta druga strona, a więc społeczeństwo stworzone na wzór roju pszczół czy kopca mrówek, jest ukazane - przynajmniej z początku - jako miejsce, gdzie każdy człowiek żyje dla dobra społeczności i jest z tego powodu szczęśliwy. Rój Hellstroma jest też opisywany jako wyższy poziom ewolucji, który umożliwi ludzkości przetrwanie nadchodzących kryzysów i kataklizmów. Dopiero wraz z biegiem powieści poznajemy ciemne strony tego "idealnego" społeczeństwa i nieuchronnie zaczynamy sobie zadawać pytanie, czy cel rzeczywiście uświęca środki?...

Nie oczekujcie jednakże gotowego rozwiązania na te dylematy, bo Herbert zakończeniem powieści nie serwuje nam żadnych ostatecznych odpowiedzi. Jak w prawdziwej polityce, gdy dwa imperia są zbyt duże, żeby się nawzajem zniszczyć, następuje impas na kształt zimnej wojny - stąd skojarzenie z konfliktem USA-ZSRR jest jeszcze intensywniejsze.

Oczywiście, możecie całkowicie odmiennie interpretować tę powieść, i zamiast treści politycznych odczytywać tylko jej fantastyczno-naukową warstwę. Z tej perspektywy z książki Hellstroma też można wiele wyciągnąć, zaś dzięki temu, że technika Roju jest w niej opisana dość ogólnikowo, nie mamy poczucia, że trąci myszką.

Uprzedzam jednak, że jeśli oczekujecie od niej wielowątkowej fabuły rodem z "Diuny", to srogo się zawiedziecie. W moim odczuciu jednak "Rój Hellstroma" nigdy nie miał ani ambicji, ani zamiaru być drugą "Diuną", i broni się doskonale jako powieść skoncentrowana na jednej, ale za to bardzo konkretnej idei.

Nie jestem zwolenniczką doszukiwania się w fantastyce alegorii na czasy współczesne autorowi - nie uważam, żeby Sauron z Władcy Pierścieni był odpowiednikiem Hitlera etc. - a jednak po zakończeniu lektury "Roju Hellstroma" nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że opowiada on o zderzeniu zachodniej, a w szczególności amerykańskiej kultury, z wizją komunistycznego kolektywu.

Od...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

W swojej powieści stawia Sturgeon kluczowe pytania o dalsze etapy ewolucji człowieka, a w szczególności o ten moment w rozwoju, w którym powstanie nowy gatunek istoty postludzkiej, który będzie tak odrębny i bardziej rozwinięty od homo sapiens, jak homo sapiens się różnił od neandertalczyka. W wizji Sturgeona takim kamieniem milowym rozwoju ludzkiej rasy jest możliwość połączenia ze sobą jaźni kilku osób, w imię zasady, że całość jest czymś więcej niż tylko sumą pojedynczych jej części.

Oprócz pytania o kierunek ewolucji człowieka Sturgeon stawia tezę, że nieodłączną częścią ewolucji powinien być też ciągły rozwój moralności i etyki, które to miałyby na uwadze zarówno dobro jednostki w społeczeństwie, jak i dobro społeczeństwa jako całości. Skoro więc ludzkość podlega ciągłym zmianom, moralność i etyka muszą iść z tymi zmianami w parze, w przeciwnym razie może się okazać, że jest to bardziej regres niż progres.

Można się z poglądami Sturgeona zgodzić lub nie, można wychwalać lub krytykować jego pomysł na post-człowieka, ale sam fakt zadawania tych jakże fundamentalnych pytań i próba szukania dla nich rozwiązania są według mnie ważniejsze od samych odpowiedzi. A książkę polecam przeczytać każdemu, kto nie stroni od filozofii (i po części także socjologii) w fantastyce naukowej. Jeśli zaś szukacie lektury niezobowiązującej, lekkiej i przyjemnej, to "Więcej niż człowiek" może niekoniecznie trafić w wasze gusta i oczekiwania.

W swojej powieści stawia Sturgeon kluczowe pytania o dalsze etapy ewolucji człowieka, a w szczególności o ten moment w rozwoju, w którym powstanie nowy gatunek istoty postludzkiej, który będzie tak odrębny i bardziej rozwinięty od homo sapiens, jak homo sapiens się różnił od neandertalczyka. W wizji Sturgeona takim kamieniem milowym rozwoju ludzkiej rasy jest możliwość...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Kameralna, niespieszna opowieść o końcu świata opowiadana z perspektywy Australii. Dobrze się toto czytało, ale ostatecznie autor nie wysilił się na żadną próbę ocalenia ludzkości, tylko założył, że wszyscy grzecznie położą się w swoich łóżkach, ogródkach, czy gdziekolwiek im najwygodniej, i ze stoickim spokojem popełnią samobójstwa. Wizja cokolwiek nierealna, i zbyt uproszczona, chyba że Australijczycy takie właśnie mają podejście do życia - nie wiem. Na koniec nawet się wzruszyłam, ale ogólnie z wizją autora nie mogę się zgodzić.

Z jednej strony brakowało mi ukazania czarniejszej strony ludzkiej natury, zamieszek, kradzieży, napaści, masowego chaosu, ale też tej naszej nieugiętej natury i niepoddawania się przeciwnościom losom. Mając kilka miesięcy do oczekiwanej zagłady, czemu rząd nie próbował zbudować jakiegoś bunkra, w której część ludzkości mogłaby przetrwać te najgorszą dekadę czy dwie po wojnie atomowej, aż poziom napromieniowania zmniejszyłby się do akceptowalnego poziomu?

Ogólnie, książka dobra, nie żałuję czasu spędzonej przy niej, ale wracać do niej też nie będę.

Kameralna, niespieszna opowieść o końcu świata opowiadana z perspektywy Australii. Dobrze się toto czytało, ale ostatecznie autor nie wysilił się na żadną próbę ocalenia ludzkości, tylko założył, że wszyscy grzecznie położą się w swoich łóżkach, ogródkach, czy gdziekolwiek im najwygodniej, i ze stoickim spokojem popełnią samobójstwa. Wizja cokolwiek nierealna, i zbyt...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jakbym miała podsumować jednym zdaniem wrażenia z lektury: dawno nie czytałam takich bzdur.

Książka Simaka ma kompletnie bezsensowną fabułę, w której nic się przysłowiowej kupy nie trzyma. Pięćset lat w przyszłość ludzkość potrafi budować tunele czasoprzestrzenne, ale nie potrafi sobie poradzić z inwazją obcych uzbrojonych tylko w kły i szpony? Nie wierzę, że po zabiciu choćby jednego obcego biolodzy z przyszłości nie byliby w stanie wyhodować chociażby jakiegoś wirusa, który wybiłby te stwory do nogi. Byłoby to o wiele prostsze, niż cofanie się miliony lat w czasie...

Szkoda czasu na czytanie tego potworka udającego fantastykę naukową.

Jakbym miała podsumować jednym zdaniem wrażenia z lektury: dawno nie czytałam takich bzdur.

Książka Simaka ma kompletnie bezsensowną fabułę, w której nic się przysłowiowej kupy nie trzyma. Pięćset lat w przyszłość ludzkość potrafi budować tunele czasoprzestrzenne, ale nie potrafi sobie poradzić z inwazją obcych uzbrojonych tylko w kły i szpony? Nie wierzę, że po zabiciu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Gwiazda Prawdopodobieństwa Nancy Kress, Redakcja bookazine SF
Ocena 7,3
Gwiazda Prawdo... Nancy Kress, Redakc...

Na półkach: , , ,

Bardzo dobra kontynuacja poprzedniej części, i równie jak ona wciągająca! Nie mogłam się oderwać ani na chwilę od lektury, i już nie mogę się doczekać, aż przeczytam tom trzeci.

Bardzo dobra kontynuacja poprzedniej części, i równie jak ona wciągająca! Nie mogłam się oderwać ani na chwilę od lektury, i już nie mogę się doczekać, aż przeczytam tom trzeci.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Księżyc prawdopodobieństwa Nancy Kress, Redakcja bookazine SF
Ocena 6,7
Księżyc prawdo... Nancy Kress, Redakc...

Na półkach: , , , ,

Bardzo udane połączenie twardej sci-fi z fantastyką socjologiczną, co nie zdarza się często- zazwyczaj powieści w tym gatunku trzymają się jednej albo drugiej strony skali. Nancy Kress zgrabnie zaś wychodzi łączenie ciekawych teorii fizycznych - w tym przypadku możliwości manipulowania prawdopodobieństwem na poziomie kwantowym - z tym, jakie miałoby to skutki na istoty rozumne pozostające w sferze oddziaływania tych zmian, oraz jak zarówno jednostki, jak i całe społeczeństwo przystosowałoby się do takiej rzeczywistości.

Jak dla mnie powieść "Księżyc Prawdopodobieństwa" to jedna z lepszych książek sci-fi, jakie czytałam w ostatnim czasie, a drugi tom już jest w drodze do paczkomatu, tak bardzo zainteresował mnie ten świat i ta historia. Serdecznie polecam!

Bardzo udane połączenie twardej sci-fi z fantastyką socjologiczną, co nie zdarza się często- zazwyczaj powieści w tym gatunku trzymają się jednej albo drugiej strony skali. Nancy Kress zgrabnie zaś wychodzi łączenie ciekawych teorii fizycznych - w tym przypadku możliwości manipulowania prawdopodobieństwem na poziomie kwantowym - z tym, jakie miałoby to skutki na istoty...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Interesujący świat przedstawiony, opisany bardzo barwnie, ciekawie, plastycznie, aż czuje się egzotykę opisywanych miejsc, budynków, pojazdów czy strojów. Same opowiadania są w porządku, żadne mnie nie zmęczyło ani nie znudziło, ale też żadne mnie specjalnie nie porwało, stąd ocena 6 - książka dobra.

Interesujący świat przedstawiony, opisany bardzo barwnie, ciekawie, plastycznie, aż czuje się egzotykę opisywanych miejsc, budynków, pojazdów czy strojów. Same opowiadania są w porządku, żadne mnie nie zmęczyło ani nie znudziło, ale też żadne mnie specjalnie nie porwało, stąd ocena 6 - książka dobra.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Miło się tę książkę czytało, pomimo tego, że nie ma w niej nic odkrywczego, a problemy socjologiczne w niej przedstawione zostały potraktowane nieco pobieżnie. Mimo tego była to bardzo przyjemna lektura, do tego stopnia, że skusiłam się też na zamówienie drugiej części. Zważywszy na stosik książek czekających w kolejkę na przeczytanie, sama chęć sięgnięcia po następny tom jest zdecydowanie na plus.
Polecam do autobusu / pociągu / na wakacje.

Miło się tę książkę czytało, pomimo tego, że nie ma w niej nic odkrywczego, a problemy socjologiczne w niej przedstawione zostały potraktowane nieco pobieżnie. Mimo tego była to bardzo przyjemna lektura, do tego stopnia, że skusiłam się też na zamówienie drugiej części. Zważywszy na stosik książek czekających w kolejkę na przeczytanie, sama chęć sięgnięcia po następny tom...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Wiele już powiedziano i napisano o tej powieści, więc może skupię się na rzeczy, która najbardziej mnie uwierała, a mianowicie: rola kobiet. Wydawałoby się że jedyną ambicją większości postaci kobiecych przedstawionych w tej książce jest albo zajść w ciążę, albo chodzić do łóżka z mężczyznami w zamian za lokum i puste rozrywki. To tak jakby kobiety dzieliły się tylko na stateczne "matki polki" (czy bardziej w wydaniu autora, "matki amerykanki") oraz puste lalunie, które jedyne czego chcą to imprezki i facet, który może być byle jaki, ale ważne żeby był.

Ta wizja uwiera szczególnie dlatego, że świat przedstawiony w książce zmaga się z okropnym przeludnieniem, a żeby posiadać dziecko trzeba mieć na to zgodę organów państwowych. Więc jaka w tym logika, że kobiety tak uparcie chcą zajść w ciążę i nie mają żadnych innych ambicji czy zainteresowań? I nie żeby wiązała się z tym jakaś głębsza psychologiczna potrzeba czy ogromna tęsknota za wyczekanym dzieckiem (to mogłabym zrozumieć), ale nie, kobiety u Brunnera chcą mieć dzieci, bo taka moda, no i dzieci mieć wypada. Bo wszyscy mają, to muszę mieć i ja. A potem te dzieci traktują trochę jak lalki, a trochę jak zwierzątka domowe. No nie wiem, mnie ta wizja nie przekonywuje, wychowanie dzieci to ogromna odpowiedzialność za drugiego człowieka, więc takie spłycenie roli rodzicielstwa jest dla mnie nie do przyjęcia.

Jeśli chcecie przeczytać jakąś powieść tego autora, bardziej polecam "Ślepe stado", które otrzymało ode mnie 7 gwiazdek. Mam wrażenie, że pisanie o problemach typu ekologia czy zmiany klimatu wyszły Brunnerowi znacznie lepiej, niż pisanie o przeludnieniu i jak by ono wpłynęło na społeczeństwo.

Wiele już powiedziano i napisano o tej powieści, więc może skupię się na rzeczy, która najbardziej mnie uwierała, a mianowicie: rola kobiet. Wydawałoby się że jedyną ambicją większości postaci kobiecych przedstawionych w tej książce jest albo zajść w ciążę, albo chodzić do łóżka z mężczyznami w zamian za lokum i puste rozrywki. To tak jakby kobiety dzieliły się tylko na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Lubię powieści Roberta J. Sawyera, ale obiektywnie muszę przyznać, że jego cykle są słabsze niż pojedyncze powieści. Obie trylogie które przeczytałam są bardziej, hm... rozwleczone, rozmyte? Tymczasem Sawyer jest absolutnie perfekcyjny pisząc tzw. standalone novels, jest wtedy bardziej skupiony, jego proza jest bardziej zwięzła, intensywna, celnie trafia w punkt.

Nie inaczej jest z "Eksperymentem terminalnym". Pod względem idei, pomysłów, jest to prawdziwa jazda bez trzymanki i prawdziwa gratka dla fanów hard sci-fi. Jednocześnie autor ma bardzo lekkie pióro, jego powieści się nie czyta, je się wręcz pochłania, tak bardzo akcja wciąga, pomimo bardzo naukowej i, co ciekawe, filozoficznej tematyki.

A czego tu nie mamy: rozważania jak za pomocą nauki dowieść istnienia duszy (superczuły EEG), kiedy dusza pojawia się w człowieku i kiedy ją opuszcza, a także: czy jeśli możliwe jest wykonanie cyfrowej kopii osobowości człowieka, czy jest to odrębny byt odpowiedzialny za swoje działania, czy odpowiedzialny jest człowiek, z którego zostały te osobowości zmapowane? A także: co z takimi osobowościami by się działo po pozbawieniu ich sygnałów zmysłowych i wszystkiego, co się wiąże z posiadaniem ciała (reakcje hormonalne etc.).

W mojej opinii, "Eksperyment terminalny" to esencja tego, czym sci-fi powinno być i do czego powinno dążyć. Ode mnie ocena 8 - książka rewelacyjna.

Lubię powieści Roberta J. Sawyera, ale obiektywnie muszę przyznać, że jego cykle są słabsze niż pojedyncze powieści. Obie trylogie które przeczytałam są bardziej, hm... rozwleczone, rozmyte? Tymczasem Sawyer jest absolutnie perfekcyjny pisząc tzw. standalone novels, jest wtedy bardziej skupiony, jego proza jest bardziej zwięzła, intensywna, celnie trafia w punkt.

Nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Zazwyczaj nie cierpię narracji pierwszoosobowej, a tym bardziej pisanej w formie dziennika/pamiętnika. Tymczasem powieść "Wśród obcych" charakteryzuje jedno i drugie, a mimo to podobała mi się bardzo. Może dlatego, że główna bohaterka, Mori, jest daleka od jojczenia i użalania się nad sobą (pomimo tego, że powodów do tego miałaby aż nadto), ma za to cierpkie poczucie humoru, które bardzo przypadło mi do gustu. Bardzo ciekawie wypadło tez porównanie Walijczyków (ze strony matki Mori) i Anglików (ze strony ojca), zarówno pod kątem zachowania, tradycji, czy choćby kuchni. Dla Brytyjczyków to może oczywistości, ale dla mnie - to była prawdziwa egzotyka.

Oprócz tego, że samą historię bardzo przyjemnie się czytało, to kolejnym - OGROMNYM - plusem jest ilość powieści sci-fi i fantasy z lat 70-tych i 80-tych, która się w książce pojawia. Mori jest bowiem zapaloną fanką fantastyki, a czytanie daje jej siłę do życia i jest ostoją, do której ucieka, gdy jest jej źle. Śledząc więc kolejne wydarzenia w życiu Mori, śledzimy także jej podróż czytelniczą; nie ukrywam, że po przeczytaniu "Wśród obcych" aż zaczęłam się dokopywać starszych powieści sci-fi, których jeszcze nie miałam okazji przeczytać, a które zostały wspomniane w książce.
Niech to będzie dla Was najlepszą rekomendacją.

Zazwyczaj nie cierpię narracji pierwszoosobowej, a tym bardziej pisanej w formie dziennika/pamiętnika. Tymczasem powieść "Wśród obcych" charakteryzuje jedno i drugie, a mimo to podobała mi się bardzo. Może dlatego, że główna bohaterka, Mori, jest daleka od jojczenia i użalania się nad sobą (pomimo tego, że powodów do tego miałaby aż nadto), ma za to cierpkie poczucie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdy początkujący autor wydaje swoją debiutancką książkę, która zdobywa szturmem wszelkie listy typu "must read" i zostaje międzynarodowym hitem wydanym w wielu krajach w setkach tysięcy egzemplarzy, cóż... taki autor ma nieco pod górkę, prawda? Każda jego kolejna powieść jest porównywana do debiutu, tak jest też i w tym przypadku, gdzie pewnie każdy czytelnik, który zabiera się do lektury, zadaje sobie pytanie: czy "Projekt Hail Mary" jest lepszy, czy gorszy od "Marsjanina"?

Jak na niemal każde pytanie we wszechświecie, poprawna odpowiedź brzmi: to zależy. W mojej ocenie są aspekty, w których "Projekt Hail Mary" jednak wypadł słabiej, i jest to: poczucie napięcia, realne odczucie zagrożenia życia głównego bohatera, bo gdzie "Marsjanin" był pod tym kątem rewelacyjny i śledziliśmy desperackie wysiłki Marka Watneya, żeby przetrwać, "Projekt Hail Mary" z założenia jest misją samobójczą, z której nikt nie planuje, żeby wysłani w przestrzeń astronauci w ogóle wrócili, nikt więc się na to specjalnie nie nastawia. Spowodowało to (przynajmniej w moim przypadku) dość obojętne podejście w stylu: "dobra, czytam dalej, co ma być to będzie".

Aspekty, w których "Projekt Hail Mary" jest dużo, dużo lepszy, to z kolei próba opisania kontaktu z obcą cywilizacją, znalezienia wspólnego punktu odniesienia i sposobu na komunikowanie się. Żałuję, że ta część była tak krótka i tak szybko główny bohater nauczył się porozumiewać z obcą rasą, nie pogardziłabym, gdyby ta część była dłuższa i bardziej szczegółowo opisana. Sama też kreacja obcej rasy (czy właściwie ras, jednej inteligentnej na poziomie rozwoju porównywalnym do ludzi, oraz dwóch ras żyjących w kosmosie mikrobów) - świetna sprawa, masa ciekawych pomysłów, poproszę więcej takich książek!

Wracając do pierwotnego pytania: czy "Projekt Hail Mary" jest lepszy czy gorszy od "Marsjanina"? Przede wszystkim, jest inny, na zupełnie inne aspekty autor położył nacisk, a jednak jest to cały czas świetna lektura. Według mnie oba tytuły to 7/10 - książki bardzo dobre, które chętnie polecę, pomimo ich (niewielkich) mankamentów.

Gdy początkujący autor wydaje swoją debiutancką książkę, która zdobywa szturmem wszelkie listy typu "must read" i zostaje międzynarodowym hitem wydanym w wielu krajach w setkach tysięcy egzemplarzy, cóż... taki autor ma nieco pod górkę, prawda? Każda jego kolejna powieść jest porównywana do debiutu, tak jest też i w tym przypadku, gdzie pewnie każdy czytelnik, który zabiera...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Stacja tranzytowa" niewątpliwie napisana jest pięknym, miejscami lirycznym językiem, aż żal że obecnie już się tak nie pisze. Czy jest to godny reprezentant złotej ery sci-fi? Niewątpliwie. Arcydzieło gatunku, niestety to nie jest, a wszystko przez sposób, w jaki została poprowadzona fabuła.

Autor przedstawia wizję Ziemi jako zaściankowej planety oraz ludzkości niedorosłej jeszcze do wstąpienia do galaktycznej wspólnoty światów, w której przedstawiciele obcych rasy podróżują przez wszechświat używając stacji umiejscowionych w różnych punktach galaktyki. Na jednym świecie stare ciało umiera, a na stacji budzi się nowe, identyczne, z pełnią myśli i świadomości danego osobnika. Pomysł, nie powiem, świetny i wciągający od samego początku.

Niestety im dalej w las, tym gorzej. Okazuje się, że całe pozytywne nastawienie i umiejętność porozumiewania się pomimo różnic cały wszechświat zawdzięcza mistycznemu Talizmanowi, obiektowi który miał mieć boskie/nadnaturalne pochodzenie i zaprowadzać pokój. Ale że Talimzan zaginął, to i nagle wszystkie te obce rasy, które dogadywały się ze sobą całkiem nieźle, zaczynają się ze sobą prztykać, a w wyniku niewielkiego incydentu chcą też zamknąć stację tranzytową na Ziemi.

Jakie wg autora jest panaceum na te wszystkie bolączki? Otóż moi drodzy, nie będzie to próba dogadania się ze sobą pomimo braku mistycznego artefaktu, wcale nie. Jedynym sposobem na trwały pokój we wszechświecie jest odnaleźć Talizman, i potem nagle bam! wszyscy stają się bardziej skłonni do rozmów i kompromisu. Taki Deus ex Machina - ale zarówno dosłownie, jak i w przenośni.

Doceniam talent autora, jego pomysłowość, i piękny język, ale taki sposób rozwiązania problemu budzi mój stanowczy sprzeciw. Jeśli naprawdę potrzebujemy jakiejś boskiej interwencji, żeby stać się lepszymi, to równie dobrze można nas spisać nas na straty jako gatunek. Osobiście uważam, że rozwój wewnętrzny musi nastąpić od środka, nawet jeśli miałoby to zająć setki kolejnych lat, a nie przez jakąkolwiek boską siłę, przez którą nagle spłynie na nas dobro i ład.

"Stacja tranzytowa" niewątpliwie napisana jest pięknym, miejscami lirycznym językiem, aż żal że obecnie już się tak nie pisze. Czy jest to godny reprezentant złotej ery sci-fi? Niewątpliwie. Arcydzieło gatunku, niestety to nie jest, a wszystko przez sposób, w jaki została poprowadzona fabuła.

Autor przedstawia wizję Ziemi jako zaściankowej planety oraz ludzkości...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Całkiem sprawnie napisana wariacja na temat wieloletnich podróży międzygwiezdnych oraz tego, co może spotkać statek kosmiczny oraz jego załogę w trakcie takiej wyprawy.

Niestety, prawdą okazuje się stare łacińskie przysłowie (jeśli już trzymać się łaciny zgodnie z tytułem powieści) - homo homini lupus est, czyli człowiek człowiekowi wilkiem. Okazuje się bowiem, że ani awarie systemu, ani promieniowanie, czy uszkodzenia mechaniczne statku nie są tak zabójcze jak ludzkie działanie.

Ode mnie "Per aspera ad astra" otrzymuje 6 gwiazdek - książka dobra. Nie powaliła mnie na kolana, ale przeczytałam z przyjemnością, i nie odmówię przeczytania kolejnego tomu (jak już zostanie wydany).

Całkiem sprawnie napisana wariacja na temat wieloletnich podróży międzygwiezdnych oraz tego, co może spotkać statek kosmiczny oraz jego załogę w trakcie takiej wyprawy.

Niestety, prawdą okazuje się stare łacińskie przysłowie (jeśli już trzymać się łaciny zgodnie z tytułem powieści) - homo homini lupus est, czyli człowiek człowiekowi wilkiem. Okazuje się bowiem, że ani...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to