rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kraje bałkańskie, z którymi kojarzona jest również Rumunia, to obszar Europy, o który na przestrzeni wieków toczyły się zażarte spory pomiędzy mocarstwami. Wpływy polityczne na tym terenie zmieniały się jak w kalejdoskopie, dlatego tak trudno usystematyzować informacje historyczne o tych ziemiach. Brzmi jak wyzwanie? Dla mnie tak, dlatego chętnie sięgam po książki napisane przez autorów pochodzących z tych krajów oraz inne publikacje dotyczące ich historii. Nie mogłam zatem przejść obojętnie obok „Dzieci nocy” Paula Kenyona.

Jestem niemal pewna, że gdyby podręczniki do historii były pisane w takim stylu, jak Dzieci nocy, ta dziedzina nauki cieszyłaby się dużo większym zainteresowaniem. Jednocześnie przestałaby się kojarzyć z zakurzonymi zbiorami dokumentów, nudą i uciążliwym wkuwaniem dat. Bo historia to nauka, w której odkrywanie ciągów przyczynowo-skutkowych może być naprawdę fascynujące.

"Dzieci nocy" to reporterska wersja historii kraju,o którym w Polsce tak naprawdę niewiele wiemy i niewiele mówimy. Kojarzy się głównie z Transylwanią i wampirzymi opowieściami, i trochę mniej z czarnomorskim wybrzeżem. Autor zaczął swoją opowieść od losów demonicznego Drakuli, który jest historyczną postacią, obrosłą w mity i skojarzenia z wampirami. W swoim rodzimym kraju jest ucieleśnieniem patriotyzmu i walki o wolność i zjednoczenie. Kenyon następnie skupia się na najważniejszych postaciach i wydarzeniach związanych z powstaniem państwa rumuńskiego w XIX wieku, I i II wojnie światowej oraz latach powojennych. Wszystko, czego sami doświadczyliśmy jako naród, pojawiło się również w Rumunii – myślę tu o tragedii holokaustu i pozostawaniu w strefie radzieckich wpływów.

Paul Kenyon zamienił potencjalnie nudną historię w fascynujący reportaż. Jego relacja skupia się na pojedynczych osobach i ich perspektywie, możliwościach i podejmowanych działaniach. Opowiada o tym, jak ludzie u szczytów władzy byli odbierani przez ogół społeczeństwa. Nie szczędzi przy tym sarkazmu wobec osób nieradzących sobie z obowiązkami. Jednocześnie dobrze mówi o tych, którzy pełnili swe funkcje wzorowo. Reportaż zawiera również kilka wątków osobistych, wobec czego relacjonuje część wydarzeń z perspektywy szarego człowieka, co uważam za szczególnie cenne. W końcu decyzje władz wpływają na życie zwykłych ludzi.

Podobno książka powstawała niemal 30 lat. Najważniejsze, że w końcu powstała, bo jest fascynująca i odkrywcza. Poleciłabym ją każdemu, kto uważa, że w programie nauczania o historii Europy czegoś brakuje. Pozwala lepiej poznać historię narodu, która okazuje się mroczna, dramatyczna i niejednoznaczna. Na przestrzeni dziesięcioleci kraj niejednokrotnie spływał krwią, trwał pod niesprawiedliwymi rządami brutalnych dyktatorów, doświadczał spisków i walki o władzę.

"Dzieci nocy" są książką momentami sensacyjną, czasami romantyczną, a przez cały czas trzymają w napięciu niczym najlepsza powieść. Nie jest to pierwszy tytuł ukazujący się pod marką bo.wiem, o którym mogę coś takiego powiedzieć.

Kraje bałkańskie, z którymi kojarzona jest również Rumunia, to obszar Europy, o który na przestrzeni wieków toczyły się zażarte spory pomiędzy mocarstwami. Wpływy polityczne na tym terenie zmieniały się jak w kalejdoskopie, dlatego tak trudno usystematyzować informacje historyczne o tych ziemiach. Brzmi jak wyzwanie? Dla mnie tak, dlatego chętnie sięgam po książki napisane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ulica Pazurkowa jest magicznym miejscem. Nie dlatego, że ktoś z mieszkańców potrafi posługiwać się czarami, ale dlatego, że jest miejscem przyjaznym. Bohaterowie serii to najbardziej przyjacielskie i życzliwe dzieci, jakie znam z dziecięcej literatury. Nieodłącznie towarzyszą im koty. Razem z całą społecznością tworzą zgraną i radosną grupę, której członkowie zawsze mogą na siebie liczyć.
Tak jak teraz, kiedy koty państwa Przygrywków, wystraszone przez syreny pojazdu ratowniczego, uciekły na najwyższe drzewo i nie chcą zejść. Akcja ratunkowa zakończyła się złamaniem nogi przez pana Przygrywka. Nie pozostaje nic innego, jak poprosić o pomoc Feliksa, nowego kolegę z klasy Milki. Jednak ta para nie pała do siebie przyjaznymi uczuciami. Feliks trochę dokucza Milce i dziewczynka nie może się do niego przekonać. Okazuje się, że chłopak ma doskonały wpływ na koty, które kocha całym sercem i świetnie się z nimi rozumie. Milka nie ma innego wyjścia, jak po raz kolejny zmienić o kimś zdanie, mimo niedobrego początku znajomości.
„Ulica Pazurkowa. Zaklinacz kotów” to kolejna opowieść o wspaniałej przyjaźni, jaka łączy mieszkańców kamienicy przy ulicy Pazurkowej – zarówno tych młodych, jak i dorosłych. A teraz dołączył do nich kolejny kolega, który na pewno doskonale będzie się czuł wśród wielbicieli kotów. I choć przygody przyjaciół nie są może spektakularne, pełne niebezpieczeństw czy emocji, to i tak czytam o nich z wielką przyjemnością. Bo w otoczeniu bohaterów panuje atmosfera niezwykłej akceptacji, bezpieczeństwa i swobody. Zanurzenie się w niej pozwala poczuć spokój. Ten efekt autorka, Aleksandra Struska-Musiał, osiągnęła plastycznym językiem, a swoje trzy grosze dołożyła pięknymi ilustracjami Katarzyna Zielińska.
„Ulica Pazurkowa. Zaklinacz kotów” jest przeznaczona dla czytelników w wieku 5-10 lat. Mój zachwyt tą serią nie słabnie, choć nadal z największym sentymentem wspominam drugą część pt. „Nowi lokatorzy”. Jeśli czujecie sentyment do życia na osiedlach, na których wszyscy wszystkich znali, a dzieci były mile widziane przez wszystkich sąsiadów, sięgnijcie po tę serię. Pokażecie swoim dzieciom, że w ten sposób można się świetnie bawić. Jednocześnie umożliwicie spotkanie z piękną literaturą.

Ulica Pazurkowa jest magicznym miejscem. Nie dlatego, że ktoś z mieszkańców potrafi posługiwać się czarami, ale dlatego, że jest miejscem przyjaznym. Bohaterowie serii to najbardziej przyjacielskie i życzliwe dzieci, jakie znam z dziecięcej literatury. Nieodłącznie towarzyszą im koty. Razem z całą społecznością tworzą zgraną i radosną grupę, której członkowie zawsze mogą na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie potrafię odkryć tajemnicy atrakcyjności niektórych książek dziecięcych. Wiele jest zabawnych, absurdalnych, wzruszających, czy traktujących o problemach bliskich dzieciom. W przypadku „Kocioła. Pierwszego astroMIAUty” Marty Rydz-Domańskiej ta kwestia pozostaje nierozwiązana. Jednak zapewniam, że książka skupia uwagę i wciąga młodych czytelników.
Kocioł to typowy kot w nietypowej sytuacji. Przez przypadek zasypia w walizce swojej Pańci i tym sposobem dostaje się razem z nią na stację kosmiczną. Po początkowym szoku wszyscy uczestnicy misji akceptują pasażera na gapę, zwłaszcza kiedy jego obecność okazuje się bardzo pomocna. W dwóch trudnych sytuacjach jego umiejętności i upodobania przyczyniły się do pozytywnego rozwiązania. A kiedy nie ratuje innych członków załogi lub nie odnajduje jedynego działającego generatora, zwiedza bazę i przygląda się pracy jej mieszkańców.
Kocioł nie tylko uczestniczy w niebezpiecznej misji i poznaje życie w stacji kosmicznej (a przy okazji objada wszystkich uczestników), ale też pomaga dowiedzieć się o tym, jak funkcjonują w kosmosie astronauci. Nie jest to przyjazne miejsce. Brakuje czegokolwiek miękkiego i ciepłego, czego każdy kot zwykle oczekuje. Każda awaria może skończyć się źle. Tak właśnie się dzieje, gdy w stację uderza fala wiatru słonecznego i wszyscy mieszkańcy stacji muszą się ewakuować.
Książka zawiera całostronicowe ilustracje wykonane przez autorkę opowieści. Są utrzymane w ograniczonej palecie barw, co podkreśla wyjątkowy i nietypowy charakter miejsca, w którym dzieje się akcja. Całość prezentuje się naprawdę znakomicie. I nie jest to tylko moja opinia, ale przede wszystkim moich dzieci, które bardzo doceniły jej treść i formę. Bawiliśmy się doskonale podczas czytania.

Nie potrafię odkryć tajemnicy atrakcyjności niektórych książek dziecięcych. Wiele jest zabawnych, absurdalnych, wzruszających, czy traktujących o problemach bliskich dzieciom. W przypadku „Kocioła. Pierwszego astroMIAUty” Marty Rydz-Domańskiej ta kwestia pozostaje nierozwiązana. Jednak zapewniam, że książka skupia uwagę i wciąga młodych czytelników.
Kocioł to typowy kot w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niejednokrotnie już zerkałam w stronę książek Stuarta Gibbsa z serii "Szkoła szpiegów", jednak do tej pory nie miałam okazji poznać jego twórczości. Dopiero pierwszy tom nowego cyklu "Baza Księżycowa Alfa" pt. "Śledztwo w kosmosie" trafił w moje ręce i nie mogłam się od niego oderwać. To kolejna książka dla kilkunastoletnich dzieci, która wciągnęła mnie bez końca.

Akcja książki "Śledztwo w kosmosie" dzieje się w niedalekiej przyszłości. Bohaterem jest dwunastoletni Dashiell, który wraz z rodziną mieszka w bazie kosmicznej stworzonej na Księżycu. Wydaje się to ekscytującą przygodą, jednak prawda jest całkowicie inna. W zamkniętej przestrzeni i w warunkach obniżonej grawitacji życie nastolatka jest koszmarnie nudne. Chłopak nie ma zbyt wielkiego wyboru, jeśli chodzi o dostępne rozrywki, jak i kontakty z rówieśnikami.

Jednocześnie przebywanie w kosmosie nie jest tak wygodne, jak życie na Ziemi. Co prawda wszystko jest zrobotyzowane, ale konieczność oszczędnego gospodarowania zasobami jest potwornie uciążliwa. Zwłaszcza korzystanie z toalet. Pewnego razu Dashiell budzi się w nocy i koniecznie musi zrobić siku. Będąc w toalecie, niechcący podsłuchuje rozmowę telefoniczną jednego z naukowców, który oznajmia, że następnego dnia z samego rana podzieli się ze światem rewolucyjnym odkryciem. Jednak rano okazuje się, że mężczyzna wyszedł na powierzchnię Księżyca w nieprawidłowo założonym kombinezonie i zginął. Dashiell nie może uwierzyć, że to przypadek i rozpoczyna śledztwo.

Początkowo nikt nie bierze pod uwagę morderstwa. Część mieszkańców bazy uważa, że naukowiec miał problemy psychiczne. Jednak z czasem wychodzą na jaw różne sprawy, z których wynika, że zmarły mógł mieć w bazie wielu wrogów. Liczba podejrzanych zaczyna się mnożyć. Śledztwo rusza do przodu, kiedy do księżycowej bazy dociera rakieta z zaopatrzeniem oraz grupą tymczasowych pracowników, wśród których znajduje się tajemnicza kobieta.

Oprócz emocjonujących poszukiwań mordercy "Śledztwo w kosmosie" dostarcza pewnych informacji o warunkach panujących w kosmosie. Jestem przekonana, że dla czytelników zafascynowanych wszechświatem, będzie to dodatkowa zachęta, by sięgnąć po książkę. Autorowi udało się przemycić między wierszami kilka naukowych ciekawostek.

Książka zawiera również pewne elementy science-fiction. W końcu jej akcja dzieje się w bazie na Księżycu. Nie jest wykluczone, że wkrótce taka powstanie i może wyglądać tak, jak to przedstawił Stuart Gibbs. A wtedy, tak jak niektórzy bohaterowie książki, będziemy latać tam na ekskluzywne wakacje.

"Śledztwo w kosmosie" to jedna z lepszych książek dla młodego czytelnika, jaką ostatnio miałam okazję przeczytać. Wciągnęła mnie niesamowicie, bo w niczym nie ustępuje powieściom dla dorosłych. Została napisana z dużą dozą humoru, więc dostarcza przyjemniej rozrywki. Jednocześnie trzyma w napięciu. Fabuła zawiera wszystkie elementy klasycznego kryminału, autor podsuwa czytelnikowi coraz to nowe tropy i motywy zbrodni. Jednocześnie przez cały czas nie jesteśmy pewni, czy śmierć naukowca była wynikiem zabójstwa, czy jednak wypadku spowodowanego chorobą. A prawdziwy obraz sytuacji, który ukazuje się nam pod koniec książki, jest całkowicie zaskakujący. Jestem przekonana, że wielu młodych czytelników polubi bohaterów i będzie się świetnie bawiło podczas czytania.

Niejednokrotnie już zerkałam w stronę książek Stuarta Gibbsa z serii "Szkoła szpiegów", jednak do tej pory nie miałam okazji poznać jego twórczości. Dopiero pierwszy tom nowego cyklu "Baza Księżycowa Alfa" pt. "Śledztwo w kosmosie" trafił w moje ręce i nie mogłam się od niego oderwać. To kolejna książka dla kilkunastoletnich dzieci, która wciągnęła mnie bez końca.

Akcja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Małżeństwo nie zawsze jest sielanką. Zgrzyty i drobne uszczypliwości zdarzają się każdemu. Co się dzieje, kiedy poza nimi małżonkowie nie doświadczają żadnych budujących emocji? Czy przygotowania do świąt Bożego Narodzenia i oczekiwanie na Nowy Rok to zawsze radosny czas pełen nadziei i miłości? W swojej najnowszej książce Magdalena Miecznicka opowiada o tkwieniu w nieudanym związku.

Bohaterką książki Szczęście jest Agata – matka dwóch synów, żona i kochanka. Kobieta porzuciła swoje pasje i zainteresowania po to, by oddać się całkowicie życiu rodzinnemu. Zrezygnowała z etatu i zarabia jedynie dorywczo, pisząc teksty do czasopism. Jednak ta sytuacja ją przytłacza i nie daje żadnej satysfakcji. Jako matka robi to, co musi, jednak bez emocjonalnego zaangażowania. Będąc żoną, znosi nieprzyjemne docinki męża, który podkreśla na każdym kroku, że jest zajęty zarabianiem pieniędzy na jej utrzymanie i nie może w niczym pomagać. Jako kochanka drży o trwanie tej miłości, która jako jedyna trzyma ją przy życiu.

Agata patrzy na pozory szczęśliwego życia, które stworzyła, i martwi się, że jej dzieci będą równie nieszczęśliwe, jak ona. Widzą fałsz, słyszą tylko kłótnie i pretensje, a ona nie ma już siły, by podjąć próbę naprawienia czegokolwiek. Chciałaby poświęcić się pracy zawodowej i przestać wciąż ulegać wyłącznie potrzebom swoich bliskich.

Szczęście jest również opowieścią o dziedziczeniu rodzinnych traum. Fabuła biegnie dwutorowo i poza współczesnością dotyczy również relacji Agaty i jej siostry z ojcem, który w latach socjalizmu wyjechał do USA. Tam zdobył majątek, jednak niechętnie dzielił się nim z córkami. Miał dla nich wyłącznie słowa pogardy, którymi całkowicie podkopał ich pewność siebie. Agata szuka zatem powiązań między tym, co działo się w jej życiu w przeszłości, a tym, czego doświadcza teraz. Jej pełna goryczy relacja z ojcem przekłada się na obecne związki z mężczyznami, w których boi się żądać tego, co jej się należy. Nie potrafi określić pozycji, w jakiej chciałaby się znaleźć.

Magdalena Miecznicka napisała książkę, która odważnie opisuje prawdziwe oblicze polskiej rodziny. Doskonale oddała to, czego doświadcza wiele kobiet spełniających role, których nie chcą, a jednocześnie rozliczanych z tego, jak wypełniają swoje obowiązki. Nikt nie stara się nawet ich zrozumieć. Wciąż tylko ulegają kolejnym żądaniom i nie mogą się potknąć, gdy je wypełniają.

Agata jest uosobieniem kobiety, która chciałaby być kimś innym, jednak nie potrafi znaleźć drogi do szczęścia. Uwikłana w zależności od męża i dzieci nie jest w stanie zawalczyć o siebie. Romans z Tomaszem daje jej pole do postawienia siebie na pierwszym miejscu, jednak nawet to jest złudne.

Szczęście zostało napisane z dużą dozą gorzkiego humoru. Wszystkie przemyślenia bohaterki, jej działania i refleksje są niby śmieszne, ale wcale nie robi się od nich wesoło. Może dlatego, że łatwo sobie wyobrazić, jak pełne niezadowolenia i goryczy jest życie wielu kobiet z naszego otoczenia. Nieprzypadkowo przyjemny tytuł książki tworzy dysonans z ciemną, mglistą okładką.

Podczas czytania trzeba się przyzwyczaić do tego, że autorka zdecydowała się na pomijanie myślników w zapisie dialogów. Być może właśnie to sprawiło, że czytałam książkę dość długo. Mimo że temat nieszczęśliwego małżeństwa jest dość mocno eksploatowany w literaturze i najczęściej kończony łatwym rozwodem, tutaj nie ma prostych rozwiązań. Zarówno rozwód, jak i trwanie w nieudanym związku, nie przyniosą Agacie lepszego życia. Polecam tę książkę wszystkim, którzy poszukują dobrej i niełatwej literatury obyczajowej.

Małżeństwo nie zawsze jest sielanką. Zgrzyty i drobne uszczypliwości zdarzają się każdemu. Co się dzieje, kiedy poza nimi małżonkowie nie doświadczają żadnych budujących emocji? Czy przygotowania do świąt Bożego Narodzenia i oczekiwanie na Nowy Rok to zawsze radosny czas pełen nadziei i miłości? W swojej najnowszej książce Magdalena Miecznicka opowiada o tkwieniu w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po sagi rodzinne sięgam z przyjemnością. Historie o wielu pokoleniach ludzi połączonych więzami krwi przyciągają moją uwagę niezmiennie i mam już w swojej czytelniczej historii kilka zachwycających lektur. Sięgając po „Gdy życie zsyła hipopotama” Anette Bjergfeldt, spodziewałam się czegoś szalonego i zaskakującego, jednak się zawiodłam.
Okładka książki sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z opowieścią odrobinę surrealistyczną. I być może pewne fragmenty, epizody, pomysły na wyróżnienie postaci właśnie takie są, jednak w połączeniu z dosyć nudną fabułą, budziły moje zażenowanie. Najbardziej wyrazistą postacią książki jest Warinka – babcia narratorki. Swoją młodość spędziła w rosyjskim, podupadającym cyrku, w którym pracowała jako asystentka magika. To sprawiło, że w codziennym życiu zupełnie nie wierzyła w magię i cuda, stąpała twardo po ziemi i nie pozwalała sobie na sentymenty. Była zdystansowana i skryta, a bliskich traktowała z oschłością.
Kiedy zakochał się w niej duński przedsiębiorca, postanowiła skorzystać z szansy na nowy, spokojny dom w dostatnim kraju. Urodziła tu córkę, która następnie pracowała jako stewerdessa. Podczas jednego z lotów poznała człowieka, który szkolił gołębie pocztowe wykorzystywane w czasie II wojny światowej do dostarczania tajnych meldunków. Ta para z kolei doczekała się trzech córek: Esther –niespełnionej malarki, Olgi – diwy operowej i Filippy – ukierunkowanej na nauki ścisłe i zafascynowanej kosmosem. To Esther jest narratorką książki. To ona opowiada o swoich wrażeniach dotyczących własnej fascynacji kolorami, oczekiwaniami na sukces, zazdrością wobec niebywałego powodzenia siostry – śpiewaczki oraz straty Filippy. Przygląda się również babce Warince, która została odrzucona przez rodzinę męża, więc znalazła sobie towarzystwo na pobliskim torze wyścigowym dla psów.
„Gdy życie zsyła hipopotama” skupia się na ukazaniu dorastania w towarzystwie i cieniu utalentowanej siostry, a także stracie bliskiej osoby i przeżywaniu żałoby. To dorastanie odbywa się również w towarzystwie tabunu mężczyzn, którzy przewijają się przez życie Olgi oraz poszukiwaniu wielkiej miłości przez Esther. Kiedy wydaje się, że już ją znalazła, okazuje się, że popełniła błąd, bo przestała dbać o siebie.
Książka ma obiecujące otwarcie, bo zaczyna się od dostarczenia do cyrku Warinki hipopotama zamiast słonia. I staje się on wyjątkową atrakcją, dopóki nie dochodzi do tragedii. Potem również dzieją się małe lub większe cuda, jak i małe i większe nieszczęścia. Jednak nic takiego, co wzbudziłoby mój zachwyt. Przez większość czasu spędzonego z książką nudziłam się, a to nawet pomimo zabawnego, ironicznego stylu autorki.
Mimo tego uważny czytelnik z pewnością znajdzie w książce mnóstwo ciekawych zdań, które będą do niego przemawiały. Takie życiowe przemyślenia zostały skumulowane pod koniec opowieści, kiedy Warinka podsumowuje swoje długie życie i ujawnia pewne tajemnice. Na pozostałą treść składają się mniej lub bardziej dramatyczne, zabawne, surrealistyczne perypetie członków rodziny oraz sąsiadów. Według mnie „Gdy życie zsyła hipopotama” jest książką, którą można przeczytać, ale nie trzeba.

Po sagi rodzinne sięgam z przyjemnością. Historie o wielu pokoleniach ludzi połączonych więzami krwi przyciągają moją uwagę niezmiennie i mam już w swojej czytelniczej historii kilka zachwycających lektur. Sięgając po „Gdy życie zsyła hipopotama” Anette Bjergfeldt, spodziewałam się czegoś szalonego i zaskakującego, jednak się zawiodłam.
Okładka książki sugeruje, że będziemy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra proza czasami zaskakuje mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Tak się stało w przypadku ”Braciszka” Clary Dupont-Monod, z którą spędziłam dwa ostatnie wieczory. Choć to powieść krótka, to zadziwiająco bogata w emocje i pozostawiająca ślad w sercu.
Narratorami w książce są kamienie, z których zbudowane jest ogrodzenie i podwórko domu, w którym na świat przychodzi niepełnosprawne dziecko. Ma dożyć trzech lat i nigdy nie rozwinąć się bardziej niż przeciętne niemowlę. Razem z kamieniami możemy obserwować reakcję Starszego Brata i Młodszej Siostry na to wydarzenie. Później, kiedy Braciszek umrze, pojawi się jeszcze Najmłodszy Brat. Każde z nich inaczej będzie postrzegało rzeczywistość ich rodziny, inaczej będzie reagowało na to, jaki wpływ na nich wszystkich ma opieka nad tak odmiennym, niedostosowanym dzieckiem.
Starszy Brat przyjmuje rolę opiekuńczą. Rezygnuje z siebie, życia towarzyskiego, by cały czas przebywać z Braciszkiem, dbać o niego i opowiadać mu o świecie. Młodsza Siostra wprost przeciwnie – buntuje się, prowadzi bujne życie towarzyskie, jest zadziorna, a miłości szuka u Babci. Tam, w towarzystwie jej starszych przyjaciółek, dziewczyna nie jest oceniana, a smażąc z Babcią konfitury – łagodnieje. W końcu dociera do niej, że jeśli nic się nie zmieni, jej rodzina się rozpadnie. Dlatego z żołnierską precyzją i nieustępliwością realizuje swój plan sklejenia więzów, które zostały tak bardzo nadwątlone.
Najmłodszy Brat, który urodził się już po śmierci Braciszka ma inne doświadczenia. Jego starsze rodzeństwo jest już samodzielnie i mieszka daleko, więc on nie zna tego, jak żyje się w otoczeniu całej rodziny. Jednak cień niepełnosprawności Braciszka ciągle jest wśród nich obecny. Najmłodszy Brat stara się być idealny i nie sprawiać żadnych kłopotów.
Powieść została napisana oszczędnym, prostym językiem, jednak jej siła rażenia jest ogromna. Autorka przedstawiła stan rodziny naznaczonej traumą z perspektywy jej najmłodszych członków, niemal zupełnie odsuwając na bok emocje i problemy dorosłych. Również one są dostrzegane tylko oczami dzieci, które widzą dużo więcej, niż nam się wydaje.
Doświadczenie obecności, nawet stosunkowo krótkiej, niepełnosprawnego dziecka w rodzinie odciska piętno na wszystkich jej członkach. Zostawia niezatarte ślady na ich charakterze i w ich odruchach. Nawet Młodsza Siostra, która starała się wykreślić Braciszka ze swojego życia, nie pozostała wolna od jego wpływu. Nawet Najmłodszy Brat, który nigdy go nie poznał musiał mierzyć się z jego niefizyczną obecnością. Trwałość tych śladów jest zadziwiająca.
„Braciszek” to książka dla wrażliwych czytelników, którzy pragną zrozumieć wewnętrzną dynamikę rodziny doświadczonej niepełnosprawnością. Doskonale pokazuje, że jej członkowie tworzą układ naczyń połączonych, wpływają na siebie, nawet wtedy, gdy odejdą. Bardzo mnie poruszyła i dała mnóstwo powodów do refleksji. Dlatego polecam ją szczerze.

Dobra proza czasami zaskakuje mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Tak się stało w przypadku ”Braciszka” Clary Dupont-Monod, z którą spędziłam dwa ostatnie wieczory. Choć to powieść krótka, to zadziwiająco bogata w emocje i pozostawiająca ślad w sercu.
Narratorami w książce są kamienie, z których zbudowane jest ogrodzenie i podwórko domu, w którym na świat przychodzi...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Odpowiedzi na wszystkie pytania. 200 infografik objaśniających świat Rob Orchard, Christian Tate, Marcus Webb
Ocena 8,5
Odpowiedzi na ... Rob Orchard, Christ...

Na półkach:

„Odpowiedzi na wszystkie pytania. 200 infografik objaśniających świat” – pod tym prowokującym do sprawdzenia tytułem kryje się starannie przygotowana i fascynująca książka, która pokazuje informacje o świecie w rzadko spotykanej, kreatywnej formie infografik. Wizualizacje zostały stworzone przez zespół kwartalnika „Delayed Gratification” – Roba Orcharda, Christiana Tate oraz Marcusa Webba.
Książka zawiera informacje wszechstronne. Od sportu, nauki, biologii, rekordów, historii, po kulturę. Jej przygotowanie wymagało przekopania ogromnej ilości danych, z których można wyciągnąć zaskakujące wnioski. Można się zastanawiać, po co i dlaczego na świecie jest więcej kurczaków niż ludzi? Co by się stało, gdybyśmy przestali latać samolotami? Ile ryb jest w morzu? Jakie zwierzęta wymierają? Które z uznanych za wymarłe tylko się ukrywały? Gdzie żyją najszczęśliwsi ludzie? Jakie cechy mają największe przeboje Grammy? I wiele, wiele innych, które trudno sklasyfikować.
Nie jest to książka do czytania jednym tchem, ale świetnie nadaje się do wspólnego przeglądania z rodziną i przyjaciółmi. Może sprowokować nietypowe dyskusje, a przede wszystkim zaskoczyć. Przekrój tematów jest bardzo szeroki, więc każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie. Na jej odbiór świetnie wpływa również szata graficzna, bo jest starannie przygotowana i czytelna.
Zachwalam ją bardzo, mimo że gdy pierwszy raz wzięłam ją do ręki, zastanawiałam się, po co wydaje się takie książki. Duży format zapełniony barwnymi grafikami z niewielką ilością tekstu przy pobieżnym przeglądaniu wydaje się nieporęczny i zwyczajnie niepotrzebny. Jednak dokładne zgłębienie choćby jednego tematu od razu rodzi myśli, że świat, w którym żyjemy jest niesamowity. A człowiek potrafi niezwykłe rzeczy. Chyba warto o tym pamiętać.
Podziwiam autorów za kreatywność, która objawia się nie w warstwie graficznej, ale również w wykorzystaniu danych statystycznych do opowiedzenia tak zaskakujących rzeczy o świecie. Odpowiedzieli na pytania, których przeciętny człowiek pewnie nigdy by nie zadał, a nawet jeśli już, to zgromadzenie informacji do tego potrzebnych graniczyłoby z cudem. Inspirująca lektura.

„Odpowiedzi na wszystkie pytania. 200 infografik objaśniających świat” – pod tym prowokującym do sprawdzenia tytułem kryje się starannie przygotowana i fascynująca książka, która pokazuje informacje o świecie w rzadko spotykanej, kreatywnej formie infografik. Wizualizacje zostały stworzone przez zespół kwartalnika „Delayed Gratification” – Roba Orcharda, Christiana Tate...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Vi, dziewczynka szpieg. Licencja na luz” Maz Evans to jedna z tych dziecięcych książek, które z powodzeniem można przenieść na duży ekran. Powieść została napisana brawurowo i bez zahamowani. Do tego jest dynamiczna i widowiskowa, więc siłą rzeczy kojarzy się z popularnymi animacjami, jakie można obejrzeć obecnie w kinach.
Dla jedenastoletniej Vi oczywistym jest, że jej mama była szpiegiem. Nie sposób tego nie zauważyć, bo jest wyjątkowo sprawna, szybka i potrafi zrobić niezwykłe rzeczy. A do tego trzyma rakietę w wannie. Taty jednak nie miała okazji poznać, gdyż zginął, kiedy Vi była malutka. Jednak w ich życiu nadchodzą zmiany, bo mama dziewczynki planuje ślub z panem Sproutem, nauczycielem Vi. Jednocześnie zyskałaby brata – Russella, geniusza komputerowego, któremu brakuje jednak popularności i pewności siebie. Kiedy jednak wszyscy już zebrali się na uroczystości ślubnej, z hukiem pojawia się na nim prawdziwy ojciec Vi – Robert. Okazuje się, że cały czas żyje, a do tego był i jest największym złoczyńcą na świecie. Teraz postanowił naprawić zło wyrządzone córce i wynagrodzić jej lata rozłąki. Jednak jego decyzja ma też drugie dno.
Otóż Robert pracuje dla Umbry, której zależy na tym, aby zdobyć neurotrol - urządzenie, dzięki któremu można sterować umysłami dorosłych. Zbiegiem okoliczności dostaje się on w ręce Vi! A Umbra nie cofnie się przed niczym, zwłaszcza że ma do wyrównania rachunki z agentką Rysicą – mamą dziewczynki. Akcja nabiera więc tempa i grozy. A dzieje się tu naprawdę dużo zabawnych i odrobinę absurdalnych rzeczy. Będziecie zaskoczeni umiejętnościami i pomysłowością agentów na emeryturze, a także niesamowitą różnorodnością złoczyńców, którzy starają się przejść na dobrą stronę.
Oprócz dynamicznej przygody książka ukazuje również trudne problemy, z jakimi borykać się muszą bohaterowie. Zwłaszcza Russell budzi współczucie, kiedy jego mama, za którą chłopiec bardzo tęskni, po raz kolejny odwołuje umówione spotkanie. Drugą kwestią jest chęć bycia popularnym. Dołączenie do grupy najbardziej podziwianych w szkole dzieciaków, które świetnie wyglądają, mają najdroższe ciuchy i organizują najbardziej pożądane imprezy, to marzenie Vi. Jednak dziewczynka szybko się od niego uwalnia, kiedy rozumie, że lojalność wobec rodziny jest ważniejsza niż fałszywa przyjaźń szkolnych celebrytów.
Czytając „Licencję na luz” nie mogłam pozbyć się skojarzenia z niedawno oglądanym filmem o Minionkach. To ten sam poziom dynamiki, niesamowitości i pomieszania absurdalnie śmiesznego świata złoli i agentów specjalnych z realnymi problemami spotykanymi w szkole. Jeśli dodamy trochę obrzydliwości związanej z postacią Syreny, to otrzymujemy wciągającą i nieodkładalną mieszankę, która zachwyci każdego miłośnika dobrej zabawy. Książka jest jednocześnie napisana prostym językiem i ma przyjemną szatę graficzną, więc uważam, że sprawdzi się jako lektura do samodzielnego czytania dla niezbyt doświadczonych czytelników, którzy być może potrzebują jeszcze zachęty, aby wejść do świata literatury. Przygody Vi będą świetnym wyborem.

„Vi, dziewczynka szpieg. Licencja na luz” Maz Evans to jedna z tych dziecięcych książek, które z powodzeniem można przenieść na duży ekran. Powieść została napisana brawurowo i bez zahamowani. Do tego jest dynamiczna i widowiskowa, więc siłą rzeczy kojarzy się z popularnymi animacjami, jakie można obejrzeć obecnie w kinach.
Dla jedenastoletniej Vi oczywistym jest, że jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Chłopki. Opowieść o naszych babkach” jest reportażem Joanny Kuciel-Frydryszak, w którym autorka opisała rzeczywistość kobiet żyjących na polskie wsi mniej więcej 100 lat temu. Po zapierającej dech w piersiach lekturze mam dwie refleksje. Po pierwsze, wiejskie kobiety miały naprawdę trudny żywot, bo na ich barkach spoczywała większość pracy związanej z wykarmieniem rodziny. Zajmowały się nie tylko domem i dziećmi, ale również pracą w polu, ogródkiem i inwentarzem. A po drugie – to wszystko działo się tak niedawno! W kwestii praw kobiet i szacunku dla ich wysiłku i niezłomności przeszliśmy długą drogę, a i tak nadal pozostało mnóstwo do zrobienia.
„Chłopki” to książka poruszająca, która budzi współczucie wobec milionów kobiet, które brały na siebie ciężary nie do udźwignięcia. Poświęcały większość doby na ciężką, fizyczną pracę. Od wczesnego dzieciństwa pracowały, przez co nie mogły chodzić do szkoły, żeby nauczyć się chociaż czytać i pisać. To zresztą dotyczyło również chłopców. W młodzieńczym wieku jednak to one stawały się ofiarami patriarchalnego społeczeństwa. Narażone na ataki seksualne zarówno ze strony obcych, jak i członków rodziny, musiały przede wszystkim zachować skromność i pokorę. Ciąża pozamałżeńska to wyrok, który całkowicie przekreślał szanse kobiety na dobre życie. Nie miało znaczenia, że pochodziła z gwałtu.
Lepsze życie czekało na te dziewczyny, którym udało się dostać na służbę we dworze lub do miasta. Trudno jednak ocenić skalę, w jakiej również tam doświadczały krzywd, upokorzenia i pracy ponad siły. Wiele chłopek wyjeżdżało również za granicę, by tam szukać szczęścia, co udawało się również z różnych skutkiem. Autorka przytacza historie osób, którym się nie poszczęściło, ale dotarła również do takich, które zdołały znacznie poprawić jakość swojego życia.
Autorka podkreśliła wartość edukacji w polepszaniu losu wiejskich kobiet. Wiedza o tym, jak żyje się w innych krajach, jak można ułatwić sobie pracę, umiejętność szycia, czy gotowania odmieniły rzeczywistość niejednej kobiety. Podaje wiele przykładów, w których młode osoby wykorzystały szansę, jaką dała im edukacja. Nauka jednak wiązała się z ogromnym wysiłkiem całej rodziny, bo była droga.
Kolejnym aspektem, który utrudnia kobietom życie i przewija się w książce, jest wpływ kościoła katolickiego. Jego nakazy pozwalają kobiecie na pokorną pracę i godzenie się na cierpienie. To dodatkowy czynnik, który wzmacniał zasady patriarchalnego społeczeństwa, pozwalające na wykorzystywanie kobiet i odmawianie im podstawowych praw.
Warto również pamiętać o stanie medycyny w tamtym czasie, a zwłaszcza jej dostępności w odległych wioskach. Skuteczność medycznej pomocy osłabiały również przekonania chłopów, wiara w magię i zabobony.
Oprócz dramatycznych treści książka oferuje również bogatą dokumentację fotograficzną. Zamieszczono w niej szereg zdjęć ukazujących rzeczywistość na wsi na przełomie XIX i XX wieku. Widać na nich biedę i spracowane, przedwcześnie postarzałe kobiety, którym los nie oszczędził utrapień.
Joanna Kuciel-Frydryszak dotarła do wielu prywatnych materiałów, na podstawie których mogła opowiedzieć te smutne historie. Korzystała również z pamiętników, archiwalnych artykułów prasowych oraz wielu opracowań. Złożyła z nich poruszającą historię kobiet, które walczyły o lepsze życie, mając przeciwko sobie niemal całe społeczeństwo. Myślę, że takie książki powinno poznawać się na lekcjach historii. Lepiej tłumaczą pojęcia pańszczyzny, społeczeństwa stanowego i patriarchatu niż jakikolwiek wykład. Jednocześnie pozwalają zrozumieć to, kim jesteśmy dzisiaj. Bo wielu z nas pochodzi od tych zapracowanych, niewykształconych, skrzywdzonych prababek, które są bohaterkami książki. Czytajcie koniecznie.

„Chłopki. Opowieść o naszych babkach” jest reportażem Joanny Kuciel-Frydryszak, w którym autorka opisała rzeczywistość kobiet żyjących na polskie wsi mniej więcej 100 lat temu. Po zapierającej dech w piersiach lekturze mam dwie refleksje. Po pierwsze, wiejskie kobiety miały naprawdę trudny żywot, bo na ich barkach spoczywała większość pracy związanej z wykarmieniem rodziny....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Srebrny smok Marcin Minor, Barbara Sadurska
Ocena 7,4
Srebrny smok Marcin Minor, Barba...

Na półkach:

„Srebrny smok” Barbary Sadurskiej przyciąga uwagę piękną okładką, której autorem (jak i pozostałych ilustracji) jest Marcin Minor. Nie bez znaczenia są również entuzjastyczne opinie na tylnej okładce obiecujące niezapomnianą przygodę i uczestnictwo w rozwiązaniu tajemnicy. Okazało się jednak, że tego jest w książce najmniej.
Bohaterką książki jest Matylda, którą fascynują smoki. Jej największym marzeniem jest wyjazd do Japonii, by je zobaczyć. Jest o krok od wakacyjnej podróży do Kraju Kwitnącej Wiśni, jednak w ostatniej chwili plany się zmieniają i dziewczynka trafia na tajemniczą, oddaloną od świata wyspę, na której mieszka jej dziadek. Matylda jest zawiedziona, jednak bardzo szybko odkrywa, że wyspa skrywa sekrety, które dziwnie wiążą się z jej ulubionymi smokami.
Wakacje Matyldy należą do udanych. Dziewczynka poznaje wyspę, znajduje przyjaciółkę oraz nawiązuje bliską relację z dziadkiem. Całe dnie spędza w towarzystwie koleżanki, z którą remontują porzucony w lesie jacht i marzą o dalekich podróżach. Dziadek przygotowuje im niezwykłe pyszności do jedzenia. Cały czas jednak towarzyszy im nastrój niepokoju spowodowanego nieznanym zagrożeniem. Beztroskie dni zostają zakłócone również wypadkiem, w wyniku której Matylda niemal utonęła w morzu.
Kiedy dziewczynka ma okazję przebywać sam na sam z dziadkiem, wysłuchuje jego opowieści o mitach greckich, legendach i tajemnicach wyspy. Tym sposobem mężczyzna przemyca swej wnuczce miłość do książek, bo to z nich pochodzi jego wiedza o dawnych wierzeniach.
„Srebrny smok” jest pochwałą zaradności i samodzielności. Matylda potrafi naprawić stary rower, nie mówiąc już o podjęciu wyzwania polegającego na remoncie jachtu. Opowieść o jej przygodach pozostaje jednak niedokończona. Nie wiemy, jakie było znaczenie perłowej muszli oraz jakie zagrożenie nadciąga nad wyspę dziadka. Czy dziewczynki zdołają wyruszyć w rejs? Myślę, że taki zabieg jest zachętą do użycia własnej wyobraźni i wymyślenia dalszego ciągu samodzielnie, jednak mnie, jak i moje dzieci, wprawiło w pełne zawodu zdumienie. Wolelibyśmy poznać zakończenie. Liczymy na drugi tom cyklu.
W książce magia miesza się z rzeczywistością. Autorka pozostawiła duże pole do interpretacji wydarzeń, jednak według mnie głównym przesłaniem płynącym z tej opowieści jest zwrócenie uwagi na to, że każdy jest kowalem swojego losu i może kształtować swoje życie tak, jak chce. Można przy tym czerpać z przeszłości, jednak przyszłość jest nieznana i zależy od każdego z nas.
„Srebrny smok” w mojej opinii nie jest książką przygodową, bardziej refleksyjną. Nie do końca spełniła moje oczekiwania. Wątek muszli został porzucony w połowie książki, a nadciągające niebezpieczeństwo nie dotarło, dlatego mam poczucie niedosytu. Misternie budowany nastrój nieokreślonego zagrożenia w żaden sposób nie został rozładowany. Za to ilustracje Marcina Minora są przepiękne. Bardzo lubię styl artysty, który ukazuje w swoich pracach mnóstwo szczegółów.

„Srebrny smok” Barbary Sadurskiej przyciąga uwagę piękną okładką, której autorem (jak i pozostałych ilustracji) jest Marcin Minor. Nie bez znaczenia są również entuzjastyczne opinie na tylnej okładce obiecujące niezapomnianą przygodę i uczestnictwo w rozwiązaniu tajemnicy. Okazało się jednak, że tego jest w książce najmniej.
Bohaterką książki jest Matylda, którą fascynują...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Siódmy koci żywot Beata Dębska, Eugeniusz Dębski
Ocena 6,9
Siódmy koci żywot Beata Dębska, Eugen...

Na półkach:

„Siódmy koci żywot” Beaty i Eugeniusza Dębskich to prosta komedia kryminalna z puchatą detektywką w tle. Nie jest pierwszą moją lekturą, w której wykorzystuje się umiejętności kota do rozwiązania zagadki morderstwa, jednak tym razem nie do końca trafiła w mój gust. Najogólniej mówiąc uważam, że książce brakuje pazura.
Jovan, właściciel kotki Sheili, zostaje zamordowany. Jedynym świadkiem zabójstwa jest właśnie ona. Kiedy zostaje bez właściciela, trafia pod opiekę komisarz Magdy Borkońskiej, która prowadzi śledztwo w tej sprawie. I postanawia jej pomóc w złapaniu przestępców. A przy okazji dwa razy ratuje jej życie. Intryga kryminalna nie jest tu zbyt skomplikowana. Policjanci nie muszą badać wielu wątków, bo praktycznie od razu typują sprawców właściwie. Problem w tym, że są oni nieuchwytni i bardzo niebezpieczni. Zresztą wkrótce po śmierci Jovana pojawiają się kolejne ofiary. Ostatecznie również Magda Borkońska nie uniknie zagrożenia z ich strony.
Wiele mi w tej powieści nie zagrało. Przede wszystkim to, w jaki sposób przedstawiono pracę policji, która wydaje się tutaj infantylną zabawą. Funkcjonariusze wykonują swoje obowiązki z lekkością i uśmiechem na ustach, a humor poprawiają sobie jeszcze głupimi żartami. Zabrakło przy tym naturalności, bo większość słownych przepychanek i kreatywnego słowotwórstwa sprawia wrażenie wymuszonych.
Komisarz Borkońska pozostaje twardą i wymagającą przełożoną, jednak nie brakuje jej również nieodpowiedzialnej brawury. Postać zrobiła na mnie wrażenie niespójnej. Z jednej strony bez cienia serdeczności wymaga pełnego poświęcenia od swoich współpracowników, a z drugiej lituje się nad porzuconą w tragicznych okolicznościach kotką i zabiera ją do domu.
Kocia bohaterka budzi chyba najwięcej sympatii, dlatego szkoda, że tak mało wydarzeń obserwujemy z jej perspektywy. Sheila, alias Szelka również ma własne zdanie i potrafi zmusić do współpracy zarówno kocich przyjaciół, jak i ludzi. Podążanie za jej wskazówkami sprawia, że sprawcy morderstwa zostają wykryci. Udaje się jej przekazać informacje bez słów, jednak nie byłoby to możliwe, gdyby nie uważna obserwacja jej zachowania ze strony właścicielki. Myślę też, że autorom nie do końca udało się wykorzystać absurdalne cechy kociego charakteru. Wydaje mi się, że kocie zachowania mają dużo większy potencjał satyryczny, niż to ukazano w książce.
Podsumowując, „Siódmy koci żywot” jest książką, którą można przeczytać, ale nie trzeba. Nie jestem w stanie wskazać jej mocnych stron, jednak opisane wcześniej słabości również jej nie dyskwalifikują. Być może poczucie humoru autorów znajdzie swoich odbiorców. Wielbiciele kotów również mogą odnaleźć tu treści, które ich usatysfakcjonują. Mnie ten rodzaj twórczości nie przekonuje.

„Siódmy koci żywot” Beaty i Eugeniusza Dębskich to prosta komedia kryminalna z puchatą detektywką w tle. Nie jest pierwszą moją lekturą, w której wykorzystuje się umiejętności kota do rozwiązania zagadki morderstwa, jednak tym razem nie do końca trafiła w mój gust. Najogólniej mówiąc uważam, że książce brakuje pazura.
Jovan, właściciel kotki Sheili, zostaje zamordowany....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Geohistoria. Rzecz o granicach Polski” Stefana Ciska to książka, która omawia zmiany granic naszego kraju na przestrzeni wieków. Poczynając od czasów Mieszka I po ich współczesny kształt autor opowiedział o czasem drobnych, a innym razem radykalnych zmianach, jakie dokonywały się w zakresie terytorium Polski.

Książka została podzielona na części odpowiadające poszczególnym krainom geograficznym. Trudno wymagać, aby taki temat mógł zostać przedstawiony barwnie i różnorodnie. Opisy historii przynależności państwowej kolejnych ziem są monotonne i dość jednakowe, niemniej jednak książka zawiera ogrom informacji i dla osoby zainteresowanej będzie wspaniałym źródłem wiedzy. Oczywistym jest, że z większym zainteresowaniem śledziłam losy ziem, z którymi jestem jakoś związana osobiście, podczas gdy te, których nie znam, odrobinę mnie nudziły. W końcu na treść tych opisów składają się głównie daty, nazwy miejscowości i informacje o wydarzeniach historycznych, w wyniku których doszło do zmiany granic.

Moim największym rozczarowaniem dotyczącym tej publikacji są mapy. Spodziewałam się czegoś w stylu tych, które zostały umieszczone na okładce, jednak w środku rysunki są zdecydowanie prostsze i schematyczne. Szkoda, bo mogły ubarwić tę książkę i nadać jej formę albumu, a tym samym zachęcić do częstszego przeglądania.

Na koniec chciałabym jeszcze dodać, że w wielu miejscach „Geohistoria” mnie zaskoczyła, bo nie do końca byłam świadoma, że pewne miejsca są polskie właściwie od niedawna. Ponadto terytorium kraju może zmieniać się nie tylko w wyniku wojen, ale również polityki dynastycznej. Nasze granice przesuwały się w rezultacie obu tych przyczyn.

Podsumowując, „Geohistoria” jest książką dla czytelników, którzy szukają konkretnych informacji, raczej nie do czytania do poduszki. Myślę, że sporym wyzwaniem w przypadku tej książki było zachowanie przejrzystości ogromu danych, jakie autor zaprezentował w treści. I to się udało. Bardzo łatwo odnaleźć interesujące nas informacje. Szkoda tylko, że nie zadbano jednocześnie o kwestie wizualne.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta w serwisie nakanapie.pl

„Geohistoria. Rzecz o granicach Polski” Stefana Ciska to książka, która omawia zmiany granic naszego kraju na przestrzeni wieków. Poczynając od czasów Mieszka I po ich współczesny kształt autor opowiedział o czasem drobnych, a innym razem radykalnych zmianach, jakie dokonywały się w zakresie terytorium Polski.

Książka została podzielona na części odpowiadające...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dorosłość. Wyznania Lisa Aisato, Linn Skåber
Ocena 7,1
Dorosłość. Wyz... Lisa Aisato, Linn S...

Na półkach:

„Dorosłość. Wyznania” to kolejna książka Linn Skåber z ilustracjami Lisy Aisato, w której autorka dzieli się swoimi przemyśleniami o tym, czym jest dojrzałość. Myślę, że nie da się jej oddzielić od „Młodości. Wyznań nastolatków”, która ukazała się niemal dokładnie rok temu. Książki są bardzo podobne w formie, stylu, a nawet treści. Co nie znaczy, że „Dorosłość” jest wtórna.

"Dorosłość" dotyczy kolejnego po młodości etapu w życiu każdego człowieka. Kiedy kończy się czas nastoletniej niepewności i poszukiwania tożsamości, przychodzi pora na czerpanie z życia garściami. Stajemy się świadomi swoich pragnień, potrafimy lepiej ocenić swoja wartość i wyzwalamy się spod nie zawsze pozytywnego wpływu innych osób. Z odwagą i radością realizujemy swoje pasje i nie oglądamy się na opinie innych.

Dojrzały wiek niesie ze sobą również poważne wyzwania. Mierzymy się z tym, co nieuchronne – żegnamy na zawsze rodziców, rozstajemy się z osobami, które miały być na całe życie. Przeżywamy rozczarowania, a czasem towarzyszy nam rozpacz. Zdarza się, że w poczuciu samotności jesteśmy podobni do nastolatków.

Książka opisuje różne sytuacje, których możemy doświadczyć jako dorośli ludzie. Możemy zdradzić albo zostać zdradzeni. Możemy czuć pełnię życia i nie przejmować się opiniami innych, a przy tym ocierać się o śmieszność. Obserwujemy, jak dorastają nasze dzieci, czemu również towarzyszą przeróżne emocje. Podczas czytania opowieści Linn Skåber towarzyszyło mi wzruszenie, czasami rozbawienie, a najczęściej refleksja nad tym, jak pojemne jest pojęcie dorosłości. Kojarzymy ją z odpowiedzialnością, powagą i mądrością, ale w rzeczywistości wiąże się nierzadko z głupimi decyzjami, dziecięcym zachwytem, nieprzemyślanymi działaniami. I nie ma nic złego w tym, że dorosłość taka jest – jest barwna i zaskakująca.

Linn Skåber napisała "Dorosłość" w nostalgicznym i poetyckim stylu. Przedstawione przez nią historie niosą ukojenie, czasem niepokoją, a czasem pomagają zaakceptować to, co nas spotyka w dojrzałym życiu. Każdy z nas inaczej reaguje na oznaki mijającego czasu, jednak dzięki prozie Skåber dochodzę do wniosku, że w każdym wieku można odnaleźć pełnię życia. Oczywistym dopełnieniem jej nastrojowych tekstów są ilustracje Lisy Aisato, które utrzymane są w charakterystycznym, bajkowym stylu i świetnie uzupełniają warstwę emocjonalną opowiadań.

Myślę, że "Dorosłość" może stać się książką, do której czytelnicy będą sięgać w chwilach zwątpienia i zadumy. Publikacja niesie ukojenie i uspokaja, bo pokazuje, że w gruncie rzeczy wszyscy żyjemy dość podobnie i mierzymy się z porównywalnymi wyzwaniami. Tylko od nas zależy, jak zareagujemy na to, co nas spotyka.

„Dorosłość. Wyznania” to kolejna książka Linn Skåber z ilustracjami Lisy Aisato, w której autorka dzieli się swoimi przemyśleniami o tym, czym jest dojrzałość. Myślę, że nie da się jej oddzielić od „Młodości. Wyznań nastolatków”, która ukazała się niemal dokładnie rok temu. Książki są bardzo podobne w formie, stylu, a nawet treści. Co nie znaczy, że „Dorosłość” jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anna Kańtoch to jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich autorek powieści kryminalnych i thrillerów. Podczas gdy jej „Jesień zapomnianych” walczy o tegoroczną Nagrodę Wielkiego Kalibru, ja miałam okazję poznać jej najnowszą książkę pt. "Samotnia" – doskonale skonstruowany thriller, w którym nic nie jest oczywiste, a zakończenie zaskakuje.

Bohaterem książki jest Leon Cichy, którego życie jak dotąd było pasmem sukcesów. Jego pierwsza książka okazała się bestsellerem, a kolejne również zdobywały szczyty popularności. Jeszcze w wieku szkolnym związał się z dziewczyną, którą następnie poślubił, a do pełni szczęścia brakowało im tylko dziecka. Jego małżeństwo było całkiem udane aż do momentu, gdy niespodziewanie Ala zażądała rozwodu, twierdząc, że związała się z innym mężczyzną. Po rozstaniu Leon postanawia wyjechać do Włoch, żeby odpocząć. Tam poznaje Julię i z miejsca się zakochuje. Po kilku miesiącach biorą ślub i wracają do Polski, jednak już pierwszego dnia Leon ulega wypadkowi, w wyniku którego traci wzrok.

Od tej pory w jego życiu zmienia się wszystko. W dodatku odnosi wrażenie, że po powrocie ze szpitala to już nie Julia mieszka razem z nim. Jednak nikt mu nie wierzy, zwłaszcza policja odnosi się z dużą rezerwą do jego rewelacji. Problem w tym, że nikt z rodziny nie może potwierdzić tożsamości nowej żony Leona, bo nikt nie miał okazji jej wcześniej poznać. Ponadto wypadek sprawił, że nasz bohater nie pamięta, jak do niego doszło. Jednocześnie rzeczywistość miesza się mu ze scenami z napisanych książek. Niemniej jednak rozumie, że jego rodzina ma jakąś mroczną tajemnicę, którą wszyscy przed nim ukrywają. Kiedy jego była żona zostaje zamordowana, a fałszywa Julia znika bez śladu, Leon dochodzi do wniosku, że musi poznać prawdę.

"Samotnia" jest porywającym thrillerem, a jego konstrukcji nie można niczego zarzucić. Poszczególne rozdziały są zapisem nagrań, jakie bohater rejestruje jako materiał do kolejnej powieści. Są dosyć krótkie, co dla mnie zawsze jest ułatwieniem podczas czytania. Intryga rozwija się w idealnym tempie i jest pełna zwrotów akcji i fałszywych tropów. Razem z bohaterem błądzimy po omacku, a kolejne rozmowy i wskazówki, które kierują podejrzenia na różne osoby, okazują się mylące. Cały czas zastanawiamy się, czy pod Julię rzeczywiście ktoś się podszywa, czy to tylko urojenia człowieka, który uległ poważnemu wypadkowi, a jego pamięć szwankuje. Nie rozumiemy, co się dzieje w życiu Leona i kim jest tajemnicza Julia oraz jakie są jej zamiary. Dzięki temu od powieści trudno się oderwać aż do momentu, gdy poznamy prawdę.

Jestem przekonana, że wielbiciele thrillerów nie będą zawiedzeni. "Samotnia" została napisana solidnie i z dbałością o spójną fabułę. Autorka przemyślała wszystkie szczegóły, a kolejne tropy wprowadziła w zupełnie nieoczekiwanych momentach, dzięki czemu nie sposób się nudzić podczas czytania. Niepokojący nastrój budowała dzięki skupieniu na dźwiękach, które otaczały niewidomego bohatera i często były dla niego niezrozumiałe. A zakończenie zaskakuje. Kiedy już niemal byłam pewna, kogo należy oskarżyć o całe zło, prawda okazała się dużo bardziej złożona.

Anna Kańtoch to jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich autorek powieści kryminalnych i thrillerów. Podczas gdy jej „Jesień zapomnianych” walczy o tegoroczną Nagrodę Wielkiego Kalibru, ja miałam okazję poznać jej najnowszą książkę pt. "Samotnia" – doskonale skonstruowany thriller, w którym nic nie jest oczywiste, a zakończenie zaskakuje.

Bohaterem książki jest Leon...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawość dzieci jest nieograniczona. Chłoną wiedzę jak gąbki i warto je wspierać w tym procesie. Na szczęście wydawnictwa prześcigają się ułatwianiu nam tego zadania i przygotowują wspaniałe encyklopedie i leksykony, z których młodzi czytelnicy mogą czerpać wiedzę. Dzisiaj chciałam zwrócić waszą uwagę na serię atlasów z wydawnictwa SBM, w której ukazała się ostatnio nowość: „Jakie to rzemiosło?”
Książka, jak i cała seria zresztą, wyróżniają się jakością. Zostały wydane w twardej oprawie i na dość grubym papierze dobrej jakości, co ma ogromne znaczenie w przypadku publikacji przeznaczonych dla dzieci. W ferworze zdobywania wiedzy przez kilkulatków łatwo przecież o uszkodzenia, jeśli nie zadba się o odpowiednią wytrzymałość książki. Ponadto zwracają uwagę piękne zdjęcia, ryciny i czytelność całej szaty graficznej.
„Jakie to rzemiosło?” na początku wyjaśnia, czym jest rzemiosło i jak rzemieślnicy działali w przeszłości, by na kolejnych stronach omawiać poszczególne dziedziny w kolejności alfabetycznej. Dodatkowo różnymi kolorami oznaczono zawody związane z obróbką różnych materiałów: ceramiki, metalu, drewna, czy tez tekstyliów. Ale też innych. To sprawia, że książka jest czytelna i bardzo łatwo odnaleźć w niej poszukiwane informacje.
Książka zawiera podstawowe informacje o każdym z zawodów. Jednocześnie skupia się przede wszystkim na historii danego rzemiosła. Na każdej stronie zaprezentowano zdjęcia pokazujące najpiękniejsze wytwory danego rękodzieła, ewentualnie wyobrażenia pracowni, w których wykonywano jakieś usługi. Informacje są krótkie i często mają charakter ciekawostek. Wiedzieliście, że istniało takie rzemiosło, jak persjarstwo? Jeśli nie, to pewnie sprawdzicie w Wikipedii, ale polecam jednak zajrzeć do książki.
„Jakie to rzemiosło?” jest wartościową propozycją dla dzieci ciekawych świata i zainteresowanych przeszłością. Z pewnością zabierze młodych czytelników i ich rodziców w niezwykłą podróż i zapewni wiele chwil mądrej i potrzebnej rozrywki, połączonej z nauką.

Ciekawość dzieci jest nieograniczona. Chłoną wiedzę jak gąbki i warto je wspierać w tym procesie. Na szczęście wydawnictwa prześcigają się ułatwianiu nam tego zadania i przygotowują wspaniałe encyklopedie i leksykony, z których młodzi czytelnicy mogą czerpać wiedzę. Dzisiaj chciałam zwrócić waszą uwagę na serię atlasów z wydawnictwa SBM, w której ukazała się ostatnio...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Gra pozorów" to druga część cyklu komedii detektywistycznych autorstwa Katarzyny Gacek pt. "Agencja detektywistyczna Czajka". Właśnie mieliśmy okazję się dowiedzieć, że pierwsza część, "Pies ogrodnika", została nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru. Po przeczytaniu kolejnego tomu muszę powiedzieć, że autorka nie straciła impetu.

Czekałam na drugie spotkanie z detektywkami z Agencji Czajka niecierpliwie, bo to kobiety absolutnie wyjątkowe, a ich brawurowe metody działania są jednocześnie urocze. Choć każda z nich jest zupełnie inna, to razem tworzą doskonałe trio, dla którego nie istnieją sprawy niemożliwe do rozwiązania. I choć na swej zawodowej ścieżce przewidują raczej nudne zadania polegające na śledzeniu niewiernych małżonków, ciągle udaje im się zdobywać bardziej emocjonujące zlecenia.

Tym razem zupełnie przypadkiem Agencja detektywistyczna Czajka została wynajęta w celu odnalezienia zaginionej Moniki Banach – bardzo popularnej autorki kryminałów. Pisarka właśnie ukończyła książkę i wszyscy, którzy mieli okazję nad nią pracować, twierdzą, że jest najlepsza ze wszystkich, jakie wyszło spod jej pióra. Kiedy autorka znika, wybucha medialny rwetes. Pojawiają się spekulacje o możliwym porwaniu. Policja oraz detektywki mają kilka hipotez dotyczących tego, kto mógłby stać za zaginięciem Moniki.

"Gra pozorów" zalicza się do gatunku cosy crime. Jego charakterystyczną cechą jest brak brutalnych opisów przemocy, choć samej zbrodni nie brakuje. Myślę, że Katarzynę Gacek bez żadnych wątpliwości można okrzyknąć królową tego gatunku. Seria, której bohaterkami są Gaja, Klara i Matylda jest bardzo udana. Członkinie agencji różnią się od siebie bardzo mocno, ale każda wnosi coś niepowtarzalnego. Gaja należy do kobiet zorganizowanych i wymagających. Klara świetnie rozumie, jak jest atrakcyjna i skrzętnie wykorzystuje swoje walory. Z wdziękiem ignoruje służbowe polecenia szefowej i bez mrugnięcia okiem kłamie zawsze wtedy, kiedy sytuacja tego wymaga. Jednocześnie nigdy nie angażuje się w relacje damsko-męskie na dłużej. Matylda to z kolei doskonała żona i mama, która realizuje się w pracy w urzędzie gminy, gdzie prowadzi biuletyn informacyjny. Jej największym problemem jest brak asertywności, jednak potrafi wnikliwie analizować informacje. Taka mieszanka charakterów sprawia, że ich współpraca jest pełna zabawnych utarczek słownych i brawurowych akcji. Jeśli do tego weźmiemy pod uwagę jawny konflikt pomiędzy Gają a komisarzem miejscowej policji, to dobrą zabawę mamy gwarantowaną.

"Gra pozorów" opowiada nie tylko o zawiłej intrydze kryminalnej, która prowadzi czytelnika od podejrzanego do podejrzanego i myli tropy. Książka zawiera również interesujące wątki obyczajowe, psychologiczne i miłosne. Każda z bohaterek ma na głowie problemy, z którymi musi się mierzyć. Gaja wychowuje nastoletnią córkę, z którą coraz trudniej jej się porozumieć. Matylda nie potrafi nikomu odmówić pomocy, nawet kosztem swojego czasu i dobrego samopoczucia. Klara nie potrafi się zaangażować w żaden związek, a jednocześnie unika kontaktu z rodzicami. Nawet postacie drugoplanowe odgrywają ważną rolę, bo komisarz Lewin mierzy się z żałobą po śmierci żony.

Wątki w książce zostały wymieszane w doskonałych proporcjach, dlatego czyta się ją bardzo dobrze. Akcja jest dynamiczna, a zgrzyty pomiędzy bohaterami wprowadzają sporą dawkę dobrego humoru. Świetnie wymyślone postacie, wielowątkowe śledztwo, zaskakujące zwroty akcji, a jednocześnie zwykłe problemy przeciętnych ludzi to niezawodny przepis na niewymagającą i niegłupią lekturę.

"Gra pozorów" to druga część cyklu komedii detektywistycznych autorstwa Katarzyny Gacek pt. "Agencja detektywistyczna Czajka". Właśnie mieliśmy okazję się dowiedzieć, że pierwsza część, "Pies ogrodnika", została nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru. Po przeczytaniu kolejnego tomu muszę powiedzieć, że autorka nie straciła impetu.

Czekałam na drugie spotkanie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anna Brzezińska jest dla mnie autorką, która zawsze budzi emocje i ogromną chęć obcowania z jej prozą, a potem wyciska pot z czoła podczas czytania. Wciąż pamiętam mroczny klimat „Wody na sicie” i niesamowity język, jakim posługuje się autorka, dlatego wyczekiwałam na jej najnowszą książkę pt. „Zmierzch świata rycerzy”. Jednakże w tym przypadku mój zachwyt jest umiarkowany.
Przede wszystkim podczas czytania miałam poczucie, że to nie jest powieść, a podręcznik historii, czy raczej książka popularnonaukowa. Informacje typowo historyczne: kto, gdzie, jak, po co, dlaczego, przeplatane są złośliwymi komentarzami miejskich przekupek. Odniosłam wrażenie, że to jedyne nieoficjalne fragmenty tej książki. Reszta to fakty, komentarze, niezliczona liczba postaci, a ich powiązania i wzajemne wpływy utworzyły dla mnie, laika, siatkę niemożliwą do ogarnięcia.
Z drugiej strony Anna Brzezińska wzięła na tapet fragmenty historii, które są mało znane i szczegółowo opisała dzieje Burgundii Walezjuszów, Rzymu Borgiów, a także Ferrary d`Estów. Oprócz bogatej faktografii przedstawiła również atmosferę tamtejszych dworów, pełnych niespełnionych ambicji, zawiści, sporów i intryg. Razem z kobietami, które w tamtych czasach odgrywały istotną, choć przemilczaną rolę w polityce, możemy obserwować, jak epoka średniowiecza odchodzi w zapomnienie, a rozpoczyna się odrodzenie, a razem z nim rodzą się wyzwania epoki nowożytnej.
Jestem pod ogromnym wrażeniem mrówczej pracy, jaką musiała wykonać autorka, by znaleźć informacje o życiu kobiet tamtej epoki. Jej wkład w pisanie herstorii jest nie do przecenienia, bo wyłuskanie i rzucenie światła na średniowieczne kobiety jest trudne. Ich jedyną bronią była reputacja, której trzeba było bronić bardzo uważnie, a i tak można było stracić bez powodu. Stąd najlepiej było budować ją na wizerunku pobożnej matki, najlepiej pokornej i podporządkowanej. Jednak nie zawsze można schylać głowę przed mężczyznami, kiedy jest się świadomą, wykształconą osobą z ambicjami.
Myślę, że książka sprawiła mi niemożliwą do pokonania trudność głównie dlatego, że przytłoczyła mnie faktami, o których nie mam nawet mglistego pojęcia. Dlatego zanim po nią sięgniecie, poczytajcie o tamtych czasach i miejscach w innych książkach. Będzie łatwiej odnaleźć się w gąszczu powiązań dynastycznych. Być może wtedy świat przełomu epok ożyje i rozkwitnie na kartach „Zmierzchu świata rycerzy” Anny Brzezińskiej i bardziej docenicie jej kunszt.

Anna Brzezińska jest dla mnie autorką, która zawsze budzi emocje i ogromną chęć obcowania z jej prozą, a potem wyciska pot z czoła podczas czytania. Wciąż pamiętam mroczny klimat „Wody na sicie” i niesamowity język, jakim posługuje się autorka, dlatego wyczekiwałam na jej najnowszą książkę pt. „Zmierzch świata rycerzy”. Jednakże w tym przypadku mój zachwyt jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Mówcie mi Kasandra” to najnowsza książka Marciala Gali, która właśnie ukazała się w Polsce w tłumaczeniu Wojciecha Charchalisa. To jedna z tych powieści, które na pierwszy rzut oka są niepozorne, ale potem zachwycają. Zaskoczyła mnie poetyckim, delikatnym językiem, którego użyto do opisu brutalnej, kubańskiej rzeczywistości, pełnej niesprawiedliwości i niezrozumienia.
Bohaterem książki jest Raul, któremu towarzyszymy od 10 roku życia. Chłopakowi od najwcześniejszych lat dokuczają rówieśnicy, gdyż jest drobnej, delikatnej postury. Interesuje się literaturą i lubi poznawać twórczość pisarzy z wielu krajów. Szczególnie jednak ukochał „Iliadę” i w niej odnalazł swoją prawdziwą tożsamość. Uważa, że jest Kasandrą, bo zna przyszłość, jednak nikt nie wierzy w jego przepowiednie.
Raul musi mierzyć się również z koniecznością określenia swojej tożsamości seksualnej. Ze względu na delikatną powierzchowność oraz zamiłowanie do ubierania się w sukienki, nie ma problemu, by brano go za kobietę. Jednak w nietolerancyjnym, maczystowskim społeczeństwie kubańskim jego preferencje są traktowane jako zboczenie. Ujawnienie prawdy groziłoby realnym niebezpieczeństwem. To dlatego Raul ucieka w świat literatury, a przede wszystkim w świat mitologii greckiej, gdzie może poczuć się bezpiecznie. W identyfikacji się z Kasandrą odnalazł siłę potrzebną do przetrwania.
Mimo wątłych warunków fizycznych Raul został zakwalifikowany do wojska, by wesprzeć kubański kontyngent walczący w wojnie domowej w Angoli. Chłopak wie, że tam zginie, jednak nie stara się uciekać przed swoim przeznaczeniem. Środowisko wojskowych również nie ma dla niego litości. Tak jak i wcześnie spotyka się tutaj z poniżaniem, przemocą, również seksualną i drwiną.
„Mówcie mi Kasandra” to książka, która opowiada o mentalności Kubańczyków w latach 70. i 80. Odsłania kult silnego mężczyzny, homofobię i transfobię, a także rasizm ówczesnego społeczeństwa. Dorastający Raul w wyjątkowo niesprzyjających warunkach musi radzić sobie ze swoją innością i odkrywać swoją tożsamość.
Cennym uzupełnieniem powieści jest posłowie napisane przez Wojciecha Charchalisa. Nakreślił tam kontekst społeczny, polityczny oraz pokusił się o interpretację utworu, czym znacznie ułatwił jego odbiór. W końcu Kuba nie jest bliskim nam krajem i myślę, że mamy wiele błędnych przekonań na jej temat. Szczególnie w kontekście dyskryminacji rasowej.
Fabuła książki została przedstawiona w sposób nielinearny. Płynnie przechodzimy z dzieciństwa Raula w lata nastoletnie i krótką dorosłość, by znów wrócić do początku. Do tego zanurzamy się równie niespodziewanie w świecie bogów olimpijskich. Mimo tego podczas czytania ani na chwilę nie straciłam wątku. Forma i język książki nie utrudniały jej odbioru. Tylko fatalistyczna atmosfera nieuniknionego nieszczęścia i bolesna egzystencja chłopaka zagubionego między światem realnym a mitycznym sprawiły, że nie można uznać tej książki za łatwą.
Książka „Mówcie mi Kasandra” jest dla mnie wielkim odkryciem. To doskonała proza, która odkryła przede mną kawałek nieznanego świata. Wam również serdecznie polecam.

„Mówcie mi Kasandra” to najnowsza książka Marciala Gali, która właśnie ukazała się w Polsce w tłumaczeniu Wojciecha Charchalisa. To jedna z tych powieści, które na pierwszy rzut oka są niepozorne, ale potem zachwycają. Zaskoczyła mnie poetyckim, delikatnym językiem, którego użyto do opisu brutalnej, kubańskiej rzeczywistości, pełnej niesprawiedliwości i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Mity nordyckie” Mateusza K. Sawczyna to książka, która odpowiada na rosnące zainteresowanie mitologią północnej Europy. Przyznam, że i ja chciałam usystematyzować wiedzę o nordyckich bogach i bohaterach, dlatego sięgnęłam po tę książkę z dużym zainteresowaniem. Myślę, że pozytywne odczucia związane z lekturą zostały lekko przytłumione przez pośpiech, jaki narzuciłam sobie podczas czytania.
Być może jednak książka została napisana nierówno. Przez jej niektóre rozdziały przebiegłam szybko i nieuważnie, a w związku z tym niewiele zapamiętałam. Inne z kolei przyciągnęły moją uwagę, dlatego śledziłam losy bohaterów z wielkim zainteresowaniem, zgrozą lub rozbawieniem. Bo bogowie nordyccy okazali się równie ludzcy, jak ci znani z bardziej klasycznych mitologii: greckiej czy rzymskiej. Wielokrotnie pozwalali sobie na złość, zawiść, mściwość i małostkowość. Podstęp i brak lojalności również często pojawiały się w ich działaniach. Niemniej również litość i miłość bywały podstawą ich decyzji.
Bardzo wiele motywów mitologii nordyckiej jest podobnych do tych, które znamy z mitologii greckiej. Sporym utrudnieniem w poznawaniu świata wierzeń nordyckich są różne imiona, jakimi nazywano tych samych bogów.
Jeśli chodzi o książkę „Mity nordyckie”, to zwraca uwagę przepiękna szata graficzna oraz jakość wydania. Ilustracje kojarzą się z rytami wykonanymi w metalu, przez co świetnie oddają surowość świata nordyckiego. Tym samym doskonale współgrają z treścią. Drugą istotną cechą, obok której nie da się przejść obojętnie jest stylizacja językowa, w której można dostrzec wzorce biblijne i odrobinę patosu. To również świetnie pasuje do prezentowanych treści, a jednocześnie wcale nie utrudnia ich odbioru.
Jeśli zatem chcielibyście usystematyzować swoją wiedzę o nordyckich bóstwach i trochę lepiej poznać ich naturę, „Mity nordyckie” Mateusza K. Sawczyna będą całkiem dobrym wyborem. Oprócz samych opowieści książka zawiera również mapę mitycznych krain oraz drzewo genealogiczne bogów. Warto jednak dawkować sobie tę książkę po troszku, żeby nie utonąć w morzu obcych nazw i pędzących wydarzeń.

„Mity nordyckie” Mateusza K. Sawczyna to książka, która odpowiada na rosnące zainteresowanie mitologią północnej Europy. Przyznam, że i ja chciałam usystematyzować wiedzę o nordyckich bogach i bohaterach, dlatego sięgnęłam po tę książkę z dużym zainteresowaniem. Myślę, że pozytywne odczucia związane z lekturą zostały lekko przytłumione przez pośpiech, jaki narzuciłam sobie...

więcej Pokaż mimo to