rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Za mną drugi tom wierszy i piosenek zebranych Jonasza Kofty. Otwiera go rozmowa żony i syna poety. Mówią o tym, jaki Kofta był na co dzień, jakim był mężem, ojcem, kolegą, poetą, człowiekiem.
Tom drugi, pod względem artystycznym, nie miał szans dorównać pierwszemu, bo to w pierwszym zgromadzone zostały wszystkie szlagiery, hity i najpopularniejsze przeboje poety, które dzisiaj żyjąc już swoim życiem, często nie są nawet utożsamiane z twórcą, ale bardziej z ich wykonawcą. I mimo że jest tu mniej spektakularnie niż w tomie pierwszym, to i tak Kofta przykuwa uwagę, bawi i zaskakuje doborem słów („pragnienie jest bezdomne, codzienność jest bez gwiazd”, „niebo jest tak cholernie w górze”) i tym swoim, specyficznym liryzmem.
Jedną trzecią tej antologii zajmuje ostatnia część - „Epitafium dla frajera”, w której znajdują się wiersze niełatwe w odbiorze, przesycone pesymizmem i goryczą. Żona poety napisała o tej części, że „stanowi swoiste podsumowanie – bo umieściliśmy tam poezję, którą Jonasz pisał przede wszystkim z myślą o sobie samym, lirykę osobistą, intymną, mówiącą wiele o samym artyście jako człowieku”. Zdecydowanie widać w niej te zmagania poety z samym sobą. Trudne są tam teksty, a język ich jest dosadny, często nawet przesadnie dosadny i czytając je ze świadomością, że w takim stylu skończę poetycką podróż z Koftą, było mi smutno. Na sam koniec, kilka ostatnich wierszy: „Mam tylko jedno życie”, „Dobrze, że byłaś”, „Cyrkowy namiot”, „Pacjent” i „Wyspa” zwróciło mi Koftę w moim ulubionym wydaniu – nostalgicznego, nastrojowego i pogodzonego.
Tak zakończyła się moja, prawie roczna, liryczna przygoda, z bardziej lub mniej poetyckimi tekstami Jonasza Kofty.
A na koniec ostatni, zamykający drugi tom utworów zebranych, wiersz. Dla mnie, po smutnym „Epitafium dla frajera”, okazał się najwspanialszą nagrodą.

***
Czy chciałbym wyryć swoje imię
Na gładkich lustrach wód leniwych
W przejrzystym, głębinowym zimnie
Nieczuły istnieć i szczęśliwy
Szczęśliwy, bo płynący wiecznie
Szczęśliwy, bo bez granic
Od źródła aż do ujścia przestrzeń
Objęty czasu ramionami

Nie dla mnie kryształowa trumna
Życia od siebie nie oddzielę
Bym w jasne słońce patrzeć umiał
Okiem rozwartym jak topielec
Ja jestem ciekaw swojej śmierci
I jednym tylko się trwożę
Gdy serce pęknie mi na ćwierci
Już wiersza o tym nie ułożę

Za mną drugi tom wierszy i piosenek zebranych Jonasza Kofty. Otwiera go rozmowa żony i syna poety. Mówią o tym, jaki Kofta był na co dzień, jakim był mężem, ojcem, kolegą, poetą, człowiekiem.
Tom drugi, pod względem artystycznym, nie miał szans dorównać pierwszemu, bo to w pierwszym zgromadzone zostały wszystkie szlagiery, hity i najpopularniejsze przeboje poety, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

„Ojciec Sergiusz” to ciekawe studium przypadku. Tołstoj przedstawił w nim historię ambitnego i dążącego do perfekcji księcia, Stiepana Kasatskiego. Najpierw jest on wspaniale rokującym młodym oficerem idealizującym cara i swoją narzeczoną Marię. Jednak rozczarowany brutalną życiową prawdą wstępuje do monasteru, przyjmuje święcenia i chce oddać się życiu duchowemu. W tym przedsięwzięciu również próbuje osiągnąć doskonałość. Nie jest mu łatwo. Przychodzi nań rozczarowanie przełożonymi i ogólne zwątpienie. A żeby zwalczyć i poskromić grzeszne zapędy, ucieka się nawet do okaleczania. W ostatecznym rozrachunku pokusa wygrywa i wówczas bohater chce zniknąć, przestać istnieć, wtopić się w lud i być anonimowym bożym sługą.
Ciekawe opowiadanie prezentujące religijną filozofię samego Tołstoja. A że przeżycia głównego bohatera, jego przemyślenia, emocje i rozwój osobowości są tematem przewodnim tego utworu, czynią ten tekst ciągle aktualnym. Równie uniwersalny wymiar ma postawienie w opozycji wiary i struktury kościelnej.

Fragment, w którym ludzie tłumnie oblegają ojca Sergiusza w oczekiwaniu na błogosławieństwo i cud oraz energiczne poczynania dyżurnych „opiekunów ładu i porządku” przywiodły mi na myśl analogiczne fragmenty z „Kultu” Orbitowskiego.
„Tłum ludzi […] tłoczył się na zewnątrz, czekając ukazania się ojca Sergiusza i jego błogosławieństwa. […] Kupiec, posadziwszy ojca Sergiusza na ławeczce pod wiązem […] zaczął bardzo stanowczo rozpędzać ludzi. […] Mówił stanowczo i gniewnie: - Wynoście się stąd! Wynoście! Pobłogosławił, no to, czego jeszcze chcecie?! Marsz! A jak nie, to naprawdę dam w kark! […] Jutro będzie, jak Bóg da, a dziś, wszyscy precz!”

„Ojciec Sergiusz” to ciekawe studium przypadku. Tołstoj przedstawił w nim historię ambitnego i dążącego do perfekcji księcia, Stiepana Kasatskiego. Najpierw jest on wspaniale rokującym młodym oficerem idealizującym cara i swoją narzeczoną Marię. Jednak rozczarowany brutalną życiową prawdą wstępuje do monasteru, przyjmuje święcenia i chce oddać się życiu duchowemu. W tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nazwisko - Kisielewski - nie było mi obce, ale tak naprawdę nie wiedziałam, kto za nim się kryje. Jaki to rodzaj twórcy, osobowości, człowieka. Podczas lektury biografii Jerzego Waldorffa, Stefan Kisielewski wyskoczył z niej jak diabeł z pudełka. Spodobał mi się Kisielewski jako przyjaciel. Spodobała mi się jego przekora i złośliwość, ale taka, w granicach przyzwoitości, która nie miała krzywdzić, tylko trochę prowokować i rozładowywać napięcie. Mariusz Urbanek w „Waldorffie. Ostatnim baronie Peerelu” pokazał publicystę Tygodnika Powszechnego tak, że zapragnęłam przyjrzeć mu się bliżej.
Przyglądanie się rozpoczęłam od „Abecadła Kisiela”. Dzisiaj mało interesującego i nudnego w odbiorze. Jeszcze na początku, gdy wyłuskiwałam z niego nazwiska mi znane, byłam ciekawa, co autor myślał o danym człowieku, gdy jednak zaczęłam czytać nazwiska kolejno, alfabetycznie, czar prysł. W większości bowiem są to biogramy sławnych przedstawicieli (dzisiaj w większości wymarłych) świata politycznego, kulturalnego i literackiego, ale popularnych w „swoich” czasach, nieutrwalonych w obecnej pamięci. Ponadto zdarza się Kisielowi powtarzać, używać tych samych określeń, co ani nie śmieszy, ani nie bawi. Jedynie kilka opinii mnie rozweseliło, chociażby ta o Zofii Hertz – „prawa ręka Giedroycia. Niesamowita pracownica, która pracuje dzień i noc, która się nie bardzo zna na polityce. […] Jest fanatyczką Giedroycia i „Kultury”. Jak coś złego powiesz o „Kulturze”, to ona cię zabije”.
„Testament Kisiela” to zbiór zapisanych rozmów telefonicznych Piotra Gabryela ze Stefanem Kisielewskim z lat 1990-1991, publikowanych na łamach „Wprost”. Są to przemyślenia, opinie i dywagacje Kisiela na bieżącą wówczas sytuację polityczną i gospodarczą państwa polskiego. Z dzisiejszej perspektywy nie wzbudzają emocji. Najbardziej podobały mi się dwa teksty – „Mity polskie” i „Plagi główne”.
Wydaje mi się, że Kisiel, tak jak „bohaterowie” jego „Abecadła…”, był człowiekiem tamtych, odległych już teraz, minionych czasów. Przebrzmiał.

Nazwisko - Kisielewski - nie było mi obce, ale tak naprawdę nie wiedziałam, kto za nim się kryje. Jaki to rodzaj twórcy, osobowości, człowieka. Podczas lektury biografii Jerzego Waldorffa, Stefan Kisielewski wyskoczył z niej jak diabeł z pudełka. Spodobał mi się Kisielewski jako przyjaciel. Spodobała mi się jego przekora i złośliwość, ale taka, w granicach przyzwoitości,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Pamiętnik antybohatera” - uwiera, „Egzekucja w zoo” – boli, „Niobe” - zastanawia. A jeżeli chodzi o poezję, to zgodzę się z autorem, że są to „małe, zwięzłe teksty prozatorskie ukształtowane w formie wierszy”. Mnie z tej wierszowanej prozy najbardziej podobał się „Wiersz urodzinowy”, co bynajmniej nie znaczy, że jest mistrzostwem gatunku.
Mocne emocje wywołało opowiadanie „Egzekucja w zoo” i bardzo mnie poruszyło.
Kontrowersyjny antybohater, gdyby jeszcze dał się lubić, mógłby z tej mikropowieści zrobić ciekawe studium psychologiczne człowieka, który chce, t y l k o, przeżyć. Jednak antybohaterski bohater okazał się antypatycznym i wyrachowanym skrajnym egoistą, którego nie dało się obdarzyć cieniem sympatii. Mimo to, jest on ciekawym literackim wyzwaniem postawionym „prawdziwym” bohaterom. Zwłaszcza tym niezłomnym i wyklętym.
Ostatnie w zbiorku, krótkie opowiadanie zatytułowane „Niobe”, jak to z opowiadaniami ze snu bywa, wydało mi się chaotyczne i dziwaczne, mimo ciekawego przesłania.
Ten wybór tekstów Kornela Filipowicza, którego bardzo wysoko cenię, do mnie nie przemówił. Dlatego ocena tylko - dobra. I nie polecam tego zbiorku tym, którzy chcieliby dopiero zaznajomić się z twórczością autora. Czyta się tę książkę szybko, to prawda, ale po tym czytaniu nie zostaje żadna zaduma nad słowem, frazą czy zdaniem. Mnie, nie została.

„Pamiętnik antybohatera” - uwiera, „Egzekucja w zoo” – boli, „Niobe” - zastanawia. A jeżeli chodzi o poezję, to zgodzę się z autorem, że są to „małe, zwięzłe teksty prozatorskie ukształtowane w formie wierszy”. Mnie z tej wierszowanej prozy najbardziej podobał się „Wiersz urodzinowy”, co bynajmniej nie znaczy, że jest mistrzostwem gatunku.
Mocne emocje wywołało opowiadanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Stefania Grodzieńska, tym razem nie we wspomnieniach, ale w odsłonie satyrycznej. Tytułowe kawałki zaś, to nic innego jak teksty pisane na zamówienie, między innymi do „Szpilek”, „Przekroju”, „Kobiety i Życia”. W tym zbiorku znajduje się wybór tych lepszych i najlepszych, według autorki, felietonów i humoresek, posegregowany zgodnie z czasem ich powstawania. Są płodne i obfite lata czterdzieste, wydajne: pięćdziesiąte, sześćdziesiąte i siedemdziesiąte oraz chude i smutne lata osiemdziesiąte, a na koniec odkrywcze lata dziewięćdziesiąte.
Mimo iż sporo kawałków z tych wczesnych lat już znałam, to nie czułam rozczarowania, bo dobrego humoru przecież nigdy dość.
Smakoszy twórczości autorki nie zdziwi na pewno moja sympatia do serii felietonów zatytułowanych „Spotkania z Alicją”. Alicją, która jest trochę oderwana od rzeczywistości i postrzega świat nieco inaczej niż wszyscy. Myślę, że sporo takich Alicji chodzi po świecie i wielu z nas posiada je w swoim, bliższym bądź dalszym, otoczeniu. Alicja była, jest i będzie, co udowodniła córka pani Stefanii, Joanna Jurandot – Nawrocka, pisząc i dołączając do tego zbiorku całkiem udany tekst pt. „Alicja na nowe tysiąclecie”. Można w nim zaobserwować, że „alicjowatość” przechodzi z pokolenia na pokolenie i wciąż jest aktualna.
Świetny też jest tekst z lat sześćdziesiątych o braku w języku polskim… feminatywów, gdy jeszcze to pojęcie nie zostało wymyślone ani spór, o ich używanie bądź nadużywanie.
I co ważne dla mnie, w tej książce znalazłam odpowiedź, dlaczego akurat „Urodził go „Niebieski Ptak” jest moją ulubioną książką wspomnieniową autorki, bo jak sama pisze, powstał on „ze smutku i z tęsknoty”.

Dla zainteresowanych.
Mój ulubiony tekst z Alicją w rolach głównych to ten zatytułowany „Alicja bez twarzy”. Poniżej fragmenty.
„Spotkałam Alicję. Ledwo ją poznałam, bo trzy czwarte twarzy zakrywały jej ciemne okulary, sięgające od połowy czoła do linii ust. (…)
- Witaj, Alicjo! Co cię skłoniło do włożenia czegoś podobnego? Bolą cię oczy?
- Strasznie. Ale dopiero od czasu, kiedy noszę te okulary. Nic przez te okulary nie widać, zwłaszcza o zmroku, tak jak teraz. (…)
- Więc po co nosisz?
- Muszę. Twarze w tym sezonie są niemodne. W ogóle się ich nie nosi. Dla panów to łatwe: zapuszczają sobie zarosty. (…)
- Wiesz co, Alicjo? Mimo woli rozwiązałaś zagadkę, która dręczy mnie od jakiegoś czasu. Otóż bez przerwy kłaniają mi się jacyś obcy mężczyźni. (…) Tymczasem ja po prostu nie odróżniam, kto jest pod daną brodą”.

Stefania Grodzieńska, tym razem nie we wspomnieniach, ale w odsłonie satyrycznej. Tytułowe kawałki zaś, to nic innego jak teksty pisane na zamówienie, między innymi do „Szpilek”, „Przekroju”, „Kobiety i Życia”. W tym zbiorku znajduje się wybór tych lepszych i najlepszych, według autorki, felietonów i humoresek, posegregowany zgodnie z czasem ich powstawania. Są płodne i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Pestki” dały mi do myślenia. Przede wszystkim zastanawiałam się nad odbiorem tego tekstu przez czytelników, którzy reprezentują różne typy osobowości i mają inne sytuacje życiowe. Jedni odnajdą w nim siebie i swoje przeżycia, inni będą się dziwić indolencji głównej bohaterki i jej bierności. Inaczej na „Pestki” spojrzą bezdzietni, a inaczej ojcowie i matki.
Przekaz książki jest wielce przygnębiający, a w dodatku nie rokuje nadziei. Mnie, w tej smutnej lekturze, brakowało przeciwwagi. Mimo słyszanych w dzieciństwie wielu podobnych haseł (moje "ulubione" – „jakie ty możesz mieć, dziecko, problemy”) przecież nie tylko te negatywne zwroty mi towarzyszyły. Możliwe, że bohaterka „Pestek” postanowiła zapamiętać jedynie te demotywujące. Jednak to nagromadzenie wyłącznie ponurych sloganów wzbudziło mój wewnętrzny sprzeciw i podważyło wiarygodność opisanej historii.
Mam nadzieję, że czytającemu tę książkę rodzicowi przyjdzie myśl, czy czasem on nie powiela podobnych kalek słownych, wśród których sam się wychował i które w sytuacji napięcia lub niepewności jako pierwsze cisną mu się na usta. I że po lekturze „Pestek” najpierw ugryzie się w język, nim powie na przykład: „jak będziesz w moim wieku to zobaczysz”, „wszyscy tak robią” albo „skaranie boskie z tym dzieckiem”.
Najbardziej podobała mi się forma oraz styl i język tej prozy. Nostalgia i ironia oraz to działające na wyobraźnię metaforyczne balansowanie.
Tym, którym podobały się „Pestki”, polecam lekturę „Wron” Petry Dvořákovej i „Włoskich szpilek” Magdaleny Tulli. W obu tych książkach można odnaleźć zbliżony klimat do tego, który w swojej książce zaprezentowałan Anna Ciarkowska.

Czytane wspólnie z Cleopatrąpl i z Kamilą. Dziewczyny dzięki za synchronizację :)

„Pestki” dały mi do myślenia. Przede wszystkim zastanawiałam się nad odbiorem tego tekstu przez czytelników, którzy reprezentują różne typy osobowości i mają inne sytuacje życiowe. Jedni odnajdą w nim siebie i swoje przeżycia, inni będą się dziwić indolencji głównej bohaterki i jej bierności. Inaczej na „Pestki” spojrzą bezdzietni, a inaczej ojcowie i matki.
Przekaz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jerzy Zagórski, zapomniany żagarysta, ukryty w cieniu Czesława Miłosza.
W swojej liryce często pokazuje sprzeczność, rozdarcie i dwoistość natury człowieka, i rzeczy.
Poeta, we wstępie do tego wydania „Poezji wybranych”, napisał: „Poezja nie należy do sztuk mających dostarczać wrażeń jednorazowych, lecz do tych, których zadaniem jest swoją wartość przenieść w czasie. Poezja ma utrwalać w pamięci”.
I ja sięgnęłam po ten tomik, by przypomnieć sobie i utrwalić w pamięci mój ulubiony wiersz Zagórskiego, „Pióropusz”, w jego oryginalnym i pełnym brzmieniu.
Przy okazji odkryłam „Neandertalczyka” i „Czas Lota”. A że Zagórski to mistrz tworzenia liryki, w której słowa brzmią, najlepiej czytać go głośno.

„Pióropusz” (fragmenty)
[…]
Wszystko, co piękne jest przemija.
Ponad rzekami mosty nocą,
Światła płynące z biegiem wody
I te, co stojąc w niej migocą,
Odbite w rzece miast ogrody,
Gdy chwilę z falą się szamocą,
A powiew wiatru je zabija.

Idąc przez świat przemierzasz noce
Świateł krzesanych ludzką ręką.
O szczyty nieba załopoce
Rakieta strugą ognia cienką.
[…]

Jerzy Zagórski, zapomniany żagarysta, ukryty w cieniu Czesława Miłosza.
W swojej liryce często pokazuje sprzeczność, rozdarcie i dwoistość natury człowieka, i rzeczy.
Poeta, we wstępie do tego wydania „Poezji wybranych”, napisał: „Poezja nie należy do sztuk mających dostarczać wrażeń jednorazowych, lecz do tych, których zadaniem jest swoją wartość przenieść w czasie. Poezja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jak zwykle w przypadku powieści Lema wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. Najpierw, na podstawie drobiazgowych opisów, zwizualizowałam edeńską przestrzeń i jej specyficzny koloryt, który, miałam takie nieodparte wrażenie, sam Lem stworzył po wzięciu halucynogennych środków. Surrealistyczne przestrzenie, dziwne fabryki i te masowe groby. Od razu narzuciła mi się jedna z hipotez Wojciecha Orlińskiego, z jego biografii o Lemie, że te kości, groby, egzekucje, to próba poradzenia sobie z wojenną traumą, czyli z lwowskim okresem życia pisarza i jego obserwacjami pogromów oraz lwowskiego getta.
Na pewno ten tekst to antyutopia, w której świat dążąc do doskonałości, zatraca się w niszczeniu tego, co mniej doskonałe. Na domiar tego całego złego jeszcze ta gorzko-ironiczna nazwa, Eden.
Występujących w powieści sześciu bohaterów identyfikujemy poprzez ich zawód i funkcję, którą sprawują. Świetnie nakreślił Lem ich sylwetki, z których każda jest różna i często ma inne pomysły na wyjście z opresji, w które co rusz wpadają.
Przez ten początkowy rozbieg, rozwlekle i drobiazgowo opisywany krajobraz Edenu, można rozpoznać, że książka w swej pierwotnej postaci była pisana i drukowana w odcinkach. I to jest mój jedyny zarzut pod jej adresem. Ta przydługo ciągnąca się zapowiedź wydarzeń właściwych.

Jak zwykle w przypadku powieści Lema wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. Najpierw, na podstawie drobiazgowych opisów, zwizualizowałam edeńską przestrzeń i jej specyficzny koloryt, który, miałam takie nieodparte wrażenie, sam Lem stworzył po wzięciu halucynogennych środków. Surrealistyczne przestrzenie, dziwne fabryki i te masowe groby. Od razu narzuciła mi się jedna z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Bardzo skandynawska literatura. Takie było moje pierwsze wrażenie. Chodzi mi o ten szwedzki, prosty i konkretny realizm w budowaniu surowego świata przedstawionego.
Pierwszoplanowymi bohaterkami tej powieści są kobiety. Zaprawione w trudach życia i zdane na siebie, próbują samotnie stawić czoła problemom, bo mężczyźni raczej stoją z boku i tylko przeszkadzają. Tym kobietom, rzecz jasna.
Niestety, z żadną z bohaterek nie umiałam się utożsamić i postawić w jej sytuacji, żadna nie stała mi się na tyle bliska, by móc wraz z nią współodczuwać. A przecież ich życiowe doświadczenia wołały o współczucie i były mocno skomplikowane, a w przypadku Andżeliki dojmująco dramatyczne. Z tych wszystkich kobiecych spadkobierczyń Augusty, najbliższa była mi, mocno drugoplanowa, Siri.
Mimo iż w konstrukcji tej książki nie zauważyłam wad, cechuje ją naprawdę dobry styl i język, to mnie, zupełnie nie przypadła do gustu. Może poprzez spiętrzenie przygnębiających wydarzeń i przedstawienie czegoś na kształt fatum ciążącego nad żeńskimi sukcesorkami Augusty? Może poprzez bardzo pesymistyczny wydźwięk tej opowieści? Może przez brak chociażby, przebłysku radości w życiu którejkolwiek z bohaterek? I chyba właśnie ten brak poczucia szczęścia, nawet tego duchowego czy wewnętrznego, doskwierał mi najbardziej.
Co więcej, zderzenie infantylnej radości lektorki podczas interpretacji, z trudnym i przygnębiającym tematem, na początku straszliwie mnie irytowało. Potem się przyzwyczaiłam.
Nie wiem dlaczego, ale seniorka rodu, Augusta, swoim dość szorstkim obejściem przypominała mi Selmę Lagerlöf i do końca książki, nie umiałam się uwolnić od wizerunku Augusty z twarzą i sposobem bycia Selmy.

Bardzo skandynawska literatura. Takie było moje pierwsze wrażenie. Chodzi mi o ten szwedzki, prosty i konkretny realizm w budowaniu surowego świata przedstawionego.
Pierwszoplanowymi bohaterkami tej powieści są kobiety. Zaprawione w trudach życia i zdane na siebie, próbują samotnie stawić czoła problemom, bo mężczyźni raczej stoją z boku i tylko przeszkadzają. Tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Sięgnęłam po tę książkę skuszona nazwiskiem Petry Dvořákovej, bo jej „Wrony” zrobiły na mnie wrażenie.
Tym razem, nie dość, że temat okazał się kontrowersyjny, to i jego ujęcie jest niejednoznaczne. Ta prowokacyjna lektura burzy wewnętrzny spokój czytelnika (mój zburzyła) i utrudnia dokonanie jednoznacznej oceny, która, niby, nie powinna budzić wątpliwości. Szczególnie rodziców.
Łatwo jest oceniać, szufladkować i odwoływać do stereotypów. Łatwo z góry przesądzać.
Kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamień.

Sięgnęłam po tę książkę skuszona nazwiskiem Petry Dvořákovej, bo jej „Wrony” zrobiły na mnie wrażenie.
Tym razem, nie dość, że temat okazał się kontrowersyjny, to i jego ujęcie jest niejednoznaczne. Ta prowokacyjna lektura burzy wewnętrzny spokój czytelnika (mój zburzyła) i utrudnia dokonanie jednoznacznej oceny, która, niby, nie powinna budzić wątpliwości. Szczególnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

„Tekst sztuki nowoczesnej coraz mniej nadaje się do czytania. Coraz bardziej staje się partyturą, która żyć zaczyna dopiero na scenie, w grze, w spektaklu”. W pełni zgadzam się z Gombrowiczem. Jego dramaty oglądałam i mam wrażenie, że gdybym je tylko przeczytała, uznałabym je za dziwne i nieczytelne. „Operetka”, tak jak „Ślub”, jest niesłychanie scenicznym tekstem.
Z trzech znanych mi dramatów Gombrowicza, „Operetkę” lubię najbardziej. Uwielbiam w niej „krzesełka lorda Blotton”! Są one dla mnie ulubioną sekwencją tej sztuki, a zarazem kwintesencją ignorancji, wynoszących się ponad zwyczajnego człowieka, wszelkiej maści notabli i elit. Te dość deprymujące „krzesełka” udały się Gombrowiczowi.
Dzieje dwudziestego wieku Gombrowicz prezentuje na wybiegu, robi z nich rewię mód, a szaleństwo stroju ma pokazać, jak wszelkie ideologie deformują ludzką podmiotowość i indywidualizm. Czyli znowu… forma. „Istotna dla zrozumienia sensu dzieła jest opozycja strój–nagość. Modne ubranie to zniewolenie, człowiek jest w nim uwięziony jak „w stroju najdziwaczniejszym, najokropniejszym”. To także obraz dziejów, teraźniejszości, przyszłości. […] Operetkową maskaradę ociekającą krwią można znaleźć w wielu przejawach współczesnego świata, jaki więc jest, jaki będzie ludzki strój? Człowiek śni, marzy o nagości, to jego nadzieja”.

Książę
„W czasach dzisiejszych, w czasach, jak dzisiejsze, socjalistyczno-demokhatycznych i ateistycznie-socjalistycznych, sthój stał się najsilniejszym bastionem klasy wyższej. […] Sthój i maniehy, oto bastion masz na wysokościach! Hosanna!”

Księżna
„Nagość, phoszę państwa, jest demagogiczna, jest wphost socjalistyczna, bo i cóż by było, gdyby gmin odkhył, że nasza dupa taka sama?!”

Fior
„Przeklinam ludzki strój, przeklinam maskę
Co nam się w ciało wżera, okrwawiona
Przeklinam mody, przeklinam kreacje
Krój pantalonów przeklinam i bluzek
Zanadto w nas się wgryzł!”

WYZWANIE CZYTELNICZE III 2024
Przeczytam książkę literackiego patrona z lat 2020 - 2024

„Tekst sztuki nowoczesnej coraz mniej nadaje się do czytania. Coraz bardziej staje się partyturą, która żyć zaczyna dopiero na scenie, w grze, w spektaklu”. W pełni zgadzam się z Gombrowiczem. Jego dramaty oglądałam i mam wrażenie, że gdybym je tylko przeczytała, uznałabym je za dziwne i nieczytelne. „Operetka”, tak jak „Ślub”, jest niesłychanie scenicznym tekstem.
Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdybym nie oglądała nigdy „Ślubu”, to po jego przeczytaniu czułabym się wyjątkowo zagubiona.
Jak bowiem „odgadnąć sens snu”? W dodatku nie swojego.
A tu znowu chodzi o „formę”, która, aby umożliwić ludziom współistnienie, jednocześnie ogranicza i blokuje prawdziwą osobowość.
Henryk pyta: - Czy istnieje czyste „ja”?
No właśnie? Istnieje? Czy zawsze można naprawdę być sobą, w każdej sytuacji i relacji?
„Jeden upija się drugim
Lecz każdy pragnie trzeźwego udawać, tak jak ja.
Ależ w takim razie to farsa!
Jeden pijak, aby trzeźwego udawać, przystosowuje się do pijaństwa drugiego pijaka, który, aby trzeźwego udawać, przystosowuje się do pijaństwa innego pijaka, który…
A zatem wszystko to kłamstwo! Każdy mówi
Nie to co chce powiedzieć, lecz to co wypada”.
Henryk to zdecydowanie bohater tragiczny. Próbuje na nowo się określić, stworzyć, dokonać inicjacji, ale niestety przegrywa.
„Tu wszyscy udają siebie samych… i kłamią, żeby prawdę powiedzieć…”.

WYZWANIE CZYTELNICZE III 2024
Przeczytam książkę literackiego patrona z lat 2020 - 2024

Gdybym nie oglądała nigdy „Ślubu”, to po jego przeczytaniu czułabym się wyjątkowo zagubiona.
Jak bowiem „odgadnąć sens snu”? W dodatku nie swojego.
A tu znowu chodzi o „formę”, która, aby umożliwić ludziom współistnienie, jednocześnie ogranicza i blokuje prawdziwą osobowość.
Henryk pyta: - Czy istnieje czyste „ja”?
No właśnie? Istnieje? Czy zawsze można naprawdę być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

„Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy”.
To ostatnie zdanie dramatu zrobiło na mnie wrażenie. No i Filip klęka, i wraca do dworskiej formy.
A Iwona? Prawie nie mówi nic, prawie nie robi nic, „jest w niej jakaś niedomoga organiczna”, a mimo to nokautuje dworskich pozerów i udawaczy. Krępuje, dekoncentruje, wyprowadza z równowagi i komplikuje uformowane, do tej pory, życie dworskie. I wcale nie jest intrygantką! Ona, jedyna, nie udaje. Jest przyziemną, zwyczajną i bardzo przeciętną postacią, ale właśnie poprzez brak „formy” burzy pozorny dworski ład i porządek. To modelowa persona non grata. „Jej biologiczna dekompozycja rodzi niebezpieczne skojarzenia, nasuwa każdemu na myśl własne lub cudze braki i defekty”.
Z trzech napisanych przez Gombrowicza dramatów (pomijając niedokończoną „Historię”) „Iwona…” jest najstarsza i według mnie, niestety, najsłabsza. Akcja dramatu, poszczególne sceny i perypetie sklecone są dość nijako, nieudolnie i jakby przypadkowo. Myślę, że nadrzędnym atutem tego tekstu jest gombrowiczowska ironia i słowo oraz trafne pokazanie relacji międzyludzkich — jak na siebie wpływamy, jak się na sobie wzorujemy, jak na siebie oddziałujemy — czyli to, co Gombrowicz lubił najbardziej. Najbliżej „Iwonie…” do farsy i groteski, chociaż czuć w niej także szekspirowskiego ducha, bo ten nóż w ręku Filipa przed pokojem Iwony, ten kosz trzymany przez Cyryla. I te tajemnice, i spiski prowadzące do tragicznego finału, wywołanego wręcz na zamówienie.
Dla mnie „Iwona…” nie jest mistrzostwem gatunku, ale jej siła tkwi w przekazie. I, jak w przypadku każdego z dramatów Gombrowicza, warto obejrzeć spektakl, bo dopiero wtedy tekst nabiera znaczenia.

WYZWANIE CZYTELNICZE III 2024
Przeczytam książkę literackiego patrona z lat 2020 - 2024

„Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy”.
To ostatnie zdanie dramatu zrobiło na mnie wrażenie. No i Filip klęka, i wraca do dworskiej formy.
A Iwona? Prawie nie mówi nic, prawie nie robi nic, „jest w niej jakaś niedomoga organiczna”, a mimo to nokautuje dworskich pozerów i udawaczy. Krępuje, dekoncentruje, wyprowadza z równowagi i komplikuje uformowane, do tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

„Ludzie ludziom zgotowali ten los” - napisała Nałkowska i dała życie słynnej maksymie. Maksymie, która może stanowić także motto książki Dalii Grinkevičiūtė.
A książka ta, to świadectwo i pomnik wystawiony wszystkim litewskim zesłańcom, przetransportowanym w czasie II wojny światowej nad Morze Łaptiewów, morze poza kołem podbiegunowym. Tam, poprzez nieludzkie traktowanie skazanym na nieludzkie upokorzenia, cierpienia i śmierć.
Ten pamiętnikarski, a zarazem zbeletryzowany zapis, czyni z tej opowieści wiarygodny, chociaż niewyobrażalnie wstrząsający dowód na zło, które działo się pod „patronatem” człowieka. Litewska kilkunastolatka, której poukładany i pełen wartości świat nagle runął, opisuje walkę, nawet nie o godność, ale o prymitywny byt. Drastyczne są to opisy i przykłady, na to, do czego zdolny staje się człowiek w obliczu śmierci. Równie przerażająca jest część druga, w której Dalia opisuje swoje życie po powrocie na Litwę. Jako wieloletnia zesłańczyni, mimo że uzyskała dyplom lekarki, mogła pracować jedynie na prowincji, gdzie była traktowana marginalnie i bez szacunku, stale pod czujnym nadzorem władz.
Dla mnie jednak najbardziej dojmującym i trudnym do zapomnienia wydarzeniem w tej historii, będzie śmierć matki Dalii, już w Kownie, a przede wszystkim jej pochówek.

WYZWANIE CZYTELNICZE III 2022
Przeczytam książkę zza wschodniej granicy lub o krajach z Europy Wschodniej

„Ludzie ludziom zgotowali ten los” - napisała Nałkowska i dała życie słynnej maksymie. Maksymie, która może stanowić także motto książki Dalii Grinkevičiūtė.
A książka ta, to świadectwo i pomnik wystawiony wszystkim litewskim zesłańcom, przetransportowanym w czasie II wojny światowej nad Morze Łaptiewów, morze poza kołem podbiegunowym. Tam, poprzez nieludzkie traktowanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

To moje drugie wspomnienia Stefanii Grodzieńskiej, ale tak jak i pierwsze, czytane były jednym tchem i z niejednym zachwytem. Pierwsze, dotąd niezapomniane i jednak najulubieńsze, „Urodził go „Niebieski Ptak” opowiadały o przedwojniu, dramacie wojny i dedykowane były Fryderykowi Jarosemu. Te zaś, dotyczą całego okresu życia tej pełnej wdzięku, czaru i taktu Tancerki, Pisarki, Aktorki. Śmiało, a nawet bardzo śmiało, można je nazwać wspomnieniami dygresyjnymi, bo à propos goni w nich kolejny à propos i kolejny, a pani Stefania z właściwą sobie lekkością przemieszcza się przez lata swojego życia, naprzód i wstecz – „Skoczywszy od lat pięćdziesiątych do obecnych, zahaczywszy o trzydzieste i znów wróciwszy do teraźniejszości, możemy spokojnie cofnąć się do okresu sprzed aproposa”.
Stefania Grodzieńska jest dla mnie absolutnym autorytetem i chociaż daleko mi do jej rozległych talentów, łączą mnie z nią jej dwa antytalenty - matematyczny i kulinarny. Zawsze coś ;)
Najbardziej zgadzam się z najzłotszą myślą Autorki, czyli tą, że świat pełen jest bratnich dusz, a kwintesencja takiej bratniej duszy, poniżej:
„Bratnia dusza nie ma wieku. Bratnie dusze rozpoznaje się natychmiast, jakby nosiły identyfikatory. Bratniej duszy nie przeszkadzają inne bratnie dusze jej bratniej duszy. Bratnia dusza nie żąda wyłączności. Można się nie widywać i nie kontaktować przez tygodnie, miesiące, lata. Bratnioduszowość między bratnimi duszami pozostaje wbrew jakimkolwiek niesprzyjającym okolicznościom”.

Poniżej wybór moich ulubionych fragmentów, dokonany z większego wyboru, a wcześniej z jeszcze większego, itd. Tych fragmentów poniżej nie potrafię już przetrzebić. Kto zechce, niech czyta :)

„Mam w szufladzie kalkulator, na którym obliczam, ile powinnam zapłacić pani sprzątaczce: pracowała tyle a tyle godzin, tyle a tyle za godzinę. Należy przemnożyć: tyle a tyle razy tyle a tyle. Tabliczkę mnożenia umiem tylko przez dwa i przez dziesięć. Kiedy pani sprzątaczka podaje mi dane, chowam się z kalkulatorem w łazience. Wychodzę z łazienki, uiszczam i pytam, czy się zgadza. Raz tylko coś źle nacisnęłam. Płacę jej, a ona usiłuje mi oddać jakąś niedużą sumę. „Pani kupi swoim dzieciom cukierki” – powiedziałam szybko, żeby mnie nie zdążyła zmusić do jakichś obliczeń”.

„Jestem emerytką, ale do wielu marzeń, mogących wreszcie spełnić się na emeryturze, straciłam serce. Ileż to ja sobie obiecywałam na starość! Będę odświeżać dawną znajomość języków obcych, obszydełkuję dzieci i wnuki przyjaciół, (…) nauczę się porządnie gotować, nauczę się tabliczki mnożenia, przeczytam Ulissesa, kupię psa”.

„Są dwa sposoby na znajdowanie zagubionych w domu przedmiotów. Jeden: zgubić coś następnego i zacząć szukać. Wtedy zawsze poprzednie się znajdzie. Drugi sposób to remont mieszkania. Wszystkie zguby wyłażą”.

„Wiem, że te staroświeckie cholery i diabły spychają mnie do kategorii pisarzy niemodnych i śmiesznych, jak eleganckie rękawiczki w upalny dzień. Myślisz (młody czytelniku), że nie znam tych modnych czy nawet obowiązujących – ty powiedziałbyś „topowych” albo „trendy” – słów, które nigdy nie przeszłyby mi przez gardło? Jak mogę nie znać, jeżeli jeżdżę publicznymi środkami, chodzę po ulicy, czytuję współczesną literaturę, mam córkę i wnuka oraz przyjaciół córki i wnuka?”

„Poznasz mnie po ciemnozielonej lasce. W tamtych czasach laska nie była ani dobrą dupą, ani podporą kulawego, tylko symbolem elegancji”.

„Miałam z okna piękny widok – gdybym była epikiem o zabarwieniu lirycznym, to wyliczyłabym turnie, granie, wierzchołki i żleby, ale nie jestem, więc tylko powiem, że to okno wychodziło na Tatry”.

„(…) jechaliśmy z Misiem do Skolimowa, bo tam można było porozmawiać na jedyne interesujące mnie tematy: o tym, kto umarł, kto zachorował, co komu dolega i z kim ona sypiała przed wojną”.

„Jak ci się wydaje, że tylko siąść i płakać – rusz głową”.

To moje drugie wspomnienia Stefanii Grodzieńskiej, ale tak jak i pierwsze, czytane były jednym tchem i z niejednym zachwytem. Pierwsze, dotąd niezapomniane i jednak najulubieńsze, „Urodził go „Niebieski Ptak” opowiadały o przedwojniu, dramacie wojny i dedykowane były Fryderykowi Jarosemu. Te zaś, dotyczą całego okresu życia tej pełnej wdzięku, czaru i taktu Tancerki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

„Bal w operze” sam wpadł mi dzisiaj w ręce, a że to „krócizna”, to naprawdę zajął mi tylko jedną pustą chwilę. Czytałam go już nie raz i nie dwa, a i tak największe wrażenie zrobił na mnie bardzo dawno temu, gdy oglądałam inscenizację na jego podstawie, w Teatrze Muzycznym w Gdyni, w wykonaniu Teatru Muzycznego z Wrocławia. Wtedy też, najbardziej przemówiła do mnie apokaliptyczna wymowa „Balu…” i chyba wówczas dotarł do mnie jego przerażający sens.
Mistrzowska wirtuozeria słowa Tuwima za każdym razem mnie onieśmiela. Nieodmiennie zaś wzbudza obrzydzenie, zarazem przyciągając do siebie jak magnes, gargantuiczna część czwarta:

„Przy bufecie – żłopanina,
parskanina, mlaskanina,
Burbon z młodym Rastakowskim
Serpentynę flaków wcina,
Na talerzu Donny Diany
Ryczy wół zamordowany…”.

Warto przeczytać. Ku przestrodze i ku opamiętaniu.
I jeszcze poniżej inne próbki maestrii słowa i znaczenia.

„Na żelaznym balkonie
Łbem na dół wisi zając,
Łąkę przewróconą
Jeszcze oglądając”.
*****************
„Adiutanci poczynań i działań, i dziejów,
Atakują Verdun, atakują Pociejów,
Płyną na Celebes transatlantykiem
I płyną rynsztokiem ulicy Dzikiej.
Bułka – grosz,
Wojna – miliard:
Cyk!
Buch!
Zgierz:
Asyria.
„Silni jednością,
Silni wolą,
Czuj
Duch”:
IDE
OLO”.

„Bal w operze” sam wpadł mi dzisiaj w ręce, a że to „krócizna”, to naprawdę zajął mi tylko jedną pustą chwilę. Czytałam go już nie raz i nie dwa, a i tak największe wrażenie zrobił na mnie bardzo dawno temu, gdy oglądałam inscenizację na jego podstawie, w Teatrze Muzycznym w Gdyni, w wykonaniu Teatru Muzycznego z Wrocławia. Wtedy też, najbardziej przemówiła do mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Opierałam się przed napisaniem opinii do tej książki, bo chciałam te wszystkie uzyskane wrażenia mieć na wyciągnięcie myśli i mrugnięcie powiek. Bo gdy uformować te wrażenia w opinię, to jak zatrzasnąć za nimi drzwi. Z drugiej strony warto podzielić się zachwytem i szerzyć sławę wyjątkowej literatury.
Tak naprawdę „Lato w Baden” to historia zamknięta w kilku rozbudowanych, długich zdaniach. Śledzimy dwie podróże, które dzieli okres stu lat, a łączy postać Anny Grigoriewny Dostojewskiej. Autor i zarazem narrator, jadąc śladami swojego ulubionego klasyka, czyta wspomnienia jego żony i przywołuje historię ich podróży, między innymi, do Baden.
Dla mnie jest to opowieść przede wszystkim o uzależnieniach: Leonida Cypkina od literatury, Dostojewskiego od hazardu, a Anny Grigoriewny od męża.
Poza tym powieść przesycona jest dostojewszczyzną, bohaterami i miejscami z jego powieści, którzy wspaniale wplatają się w wydarzenia. A fascynacja pisarza obrazami „Madonny Sykstyńskiej” Rafaela i „Chrystusa w grobie” Holbeina (młodszego) i ze mną zostanie na długo.
Urzekł i zachwycił mnie niezwykle delikatny i zarazem zmysłowy opis zbliżenia Dostojewskich przedstawiony w postaci metafory wypływania na głębię. Szkoda, że ich wspólne nocne pływanie nie zawsze było zsynchronizowane. Ale nawet mimo to, nie da się o nim zapomnieć, jest piękne.
Sama lektura naprawdę jest wyjątkowa, ale o najwyższej ocenie zdecydowała „namiętna pisarska wytrwałość” Leonida Cypkina, jego samozaparcie i miłość do twórczości literackiej zawarta w pytaniu – „Ile trzeba mieć wiary w literaturę, by pisać bez nadziei na publikację?”

Opierałam się przed napisaniem opinii do tej książki, bo chciałam te wszystkie uzyskane wrażenia mieć na wyciągnięcie myśli i mrugnięcie powiek. Bo gdy uformować te wrażenia w opinię, to jak zatrzasnąć za nimi drzwi. Z drugiej strony warto podzielić się zachwytem i szerzyć sławę wyjątkowej literatury.
Tak naprawdę „Lato w Baden” to historia zamknięta w kilku rozbudowanych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Groteska, absurd, purnonsens i przede wszystkim „wiecznyj kajf”. Nie dla każdego i ten kajf, i to disco z Gogolem. A szkoda.
Przed czytaniem/słuchaniem tej niewielkiej książeczki warto zgłębić, znajdujący się na końcu, słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych. Naprawdę jest przydatny. Znajomość proponuję rozpocząć od słówka – "kajf" (frajda, haj, odlot - jednym słowem - euforia wywołana środkami odurzającymi), dlatego, że percepcję „Gogolowego disco” determinuje właśnie kajf. W tym wypadku czysto literacki, ale jednak! I żeby to zrozumieć, trzeba książkę Matsina przeczytać. Tego nie da się zrelacjonować! Mimo iż sama jestem inicjatorką wielu spektakularnych wydarzeń w życiu codziennym i potrafię zrobić „coś” z niczego, i absolutnie nie mam na myśli zupy czy obiadu ;) to autor „Gogolowego disco” prześcignął moje skromne umiejętności z naddatkiem.
Niewątpliwie duszą tego utworu są bohaterowie, czyli zgodnie z założoną konwencją powieści, dziwacy, odszczepieńcy i wykolegowani przez życie marzyciele. Polubiłam ich od pierwszego spotkania i bardzo się z nimi zżyłam. No i mistrz, i prorok - Gogol! Postać nie z tej ziemi! Zdecydowanie bardziej spod ziemi, w dodatku, z wypełnionymi piachem kieszeniami. Gogola nie pokona nikt, „nawet informatyk nie dosięgał Gogolowi do pięt, chociaż chodził dziwacznie ubrany i mówił niezrozumiałym językiem” :D
Proces oswajania przeze mnie tej książki trwa nadal, bo ciągle mam wrażenie, że poznałam tylko jej wierzchnią warstwę. Wielu sytuacji nie zrozumiałam, wydają się hermetycznie estońskie, takie nie „nasze”, wiele z nich wymaga zgłębienia kabały i głębszej wiedzy religijnej i mistycznej, dlatego wyposażyłam się właśnie w wersję papierową „Gogolowego disco”, bo na pewno będę chciała wrócić do tego duszoszczypatielnego klimatu i języka, by ogarnąć go też wzrokiem.
Powtórzę się też za tym co napisałam kiedyś o „Mistrzu i Małgorzacie”, bo nie mam wątpliwości, że to stwierdzenie jest i tutaj bardzo na miejscu - z połączenia realizmu, groteski i fantastyki wyłania się „nienormalna normalność”.

Do moich ulubionych wątków i motywów należą:
- w.c. książki, czyli „podziemie czytelnicze”, w którym literatura została sprowadzona do toalet,
- cztery ewangelie spisane na podstawie wypowiedzi „proroka” Gogola, ale powstałe w duchu „swoistej prawdy” każdego z trzech ewangelistów i jednej ewangelistki (sic!),
- wspaniały język, melancholijny, ale pełen ironii, gry słów, z fonetycznymi angielskimi wstawkami Wasi Kaługina (zagorzałego fana Beatlesów) w stylu: „Gaad bles ju!”, „ol-ju-niid-is-law”. I cudne – „Naszynal Dżeografiki, przedziwne czasopismo z niewiarygodnymi fotografiami”, i melodyjnie brzmiące słówko „stiliaga”, i sentymentalna „Murka”, niosąca ze sobą zapowiedź nieuchronnego, a także genialny neologizm – "sydent" (nie mylić z dysydentem!).

Groteska, absurd, purnonsens i przede wszystkim „wiecznyj kajf”. Nie dla każdego i ten kajf, i to disco z Gogolem. A szkoda.
Przed czytaniem/słuchaniem tej niewielkiej książeczki warto zgłębić, znajdujący się na końcu, słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych. Naprawdę jest przydatny. Znajomość proponuję rozpocząć od słówka – "kajf" (frajda, haj, odlot - jednym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Czułam potrzebę sięgnięcia po cokolwiek Konwickiego. Przede wszystkim dla Konwickiej jakości. Jego nastrojowości, klimatu i języka. I dostałam co chciałam.

„A za oknem skrzył się śnieg, objęty sinawym pasem lasu”.
„Błyszczący księżyc, nanizywał się na rzadkie przeświecające się obłoki”.
„Czerwone plamy słońca przelewały się po żółtym igliwiu na mchu. Z rojstów krzyknął tęsknie żuraw jak więziony człowiek".

Temat okazał się przygnębiający, ale za to bardzo prawdziwy, obnażający mit „wojenki cudnej pani”. Piosenka ta, jak bolesny i przewrotny refren zgrzytała od czasu do czasu między wydarzeniami.
A życie partyzantów, jakże inne, niż co poniektórzy chcieliby je widzieć i wynosić na ołtarze.
„Urządzanie defilad, mszy polowych i różnych innych uroczystości wojskowych okazało się fałszywym wykładnikiem siły. W chwili próby powtórzył się wrzesień 1939 roku. Wojna u nas była ciągiem spontanicznych egzaltowanych zrywów i bolesnych rozczarowań”.

Ocena bardzo subiektywna, bo dodałam ekstra gwiazdkę za nazwisko, a jeszcze kolejną za spełnienie moich potrzeb. :)

Czułam potrzebę sięgnięcia po cokolwiek Konwickiego. Przede wszystkim dla Konwickiej jakości. Jego nastrojowości, klimatu i języka. I dostałam co chciałam.

„A za oknem skrzył się śnieg, objęty sinawym pasem lasu”.
„Błyszczący księżyc, nanizywał się na rzadkie przeświecające się obłoki”.
„Czerwone plamy słońca przelewały się po żółtym igliwiu na mchu. Z rojstów krzyknął...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Po lekturze Urbankowego "Waldorffa", a nawet już w jej trakcie, nabrałam ochoty, by poznać twórczość Stefana Kisielewskiego, którego, przyznaję ze wstydem, pomijałam dotąd w moich literackich wyborach. A że to ochota nieprzemożna, a i mistrz Urbanek sportretował w jednej biografii trzy pokolenia utalentowanych Kisielewskich, wiem, od czego to poznawanie rozpocznę.

Wracając zaś do bohatera dopiero co przeczytanej biografii, stwierdzam, że bardzo niewiele do tej pory wiedziałam o Jerzym Waldorffie. No właśnie, Waldorffie, a może Walldorfie lub Jerzym Preyssie? Mariusz Urbanek to wyjaśni. Opowie też o tym, dlaczego mieszkańcy Kartuz niekoniecznie lubili tego społecznika i dlaczego za nim wołali: „Bierzmy kije do golfa i idźmy na Waldorffa”.
Zawsze uważałam Jerzego Waldorffa za ikonę walki o polską kulturę i dziedzictwo narodowe. Dzięki niemu i jego społecznych akcjach udało się osiągnąć bardzo wiele. Urbanek obok dziejów życia, akcji społecznikowskich, kariery publicystycznej i literackiej pokazał również jego osobowość i charakter. Te podobały mi się jednak mniej. Dość chimeryczny, zbyt pewny siebie i swoich sprawczych mocy, chociaż, może właśnie te cechy pomogły mu te wszystkie cele zrealizować? Język zaś pan Jerzy miał niewyparzony i siekł adwersarzy, tak w mowie, jak i w piśmie, ciętymi i wiele mówiącymi ripostami i porównaniami. Mnie na określenie jego sposobu osiągania wyznaczonych celów przychodzi na myśl tylko jedno powiedzenie, które po strawestowaniu brzmi: krowa, która dużo ryczy, dużo mleka daje.
Nie będę zdradzać wszystkich tajemnic i bardziej lub mniej chlubnych osiągnięć tego publicysty i pisarza, krytyka muzycznego i wielkiego działacza społecznego, ponieważ książka opowiada o tym fenomenalnie. Wiem, że ja na pewno sięgnę po utwory napisane przez Jerzego Waldorffa.
Według mnie najpiękniej o swoim długoletnim przyjacielu napisał Stefan Kisielewski. I tak naprawdę te jego słowa wystarczyłyby za opinię tej książki.
„Można się na niego wściekać za czepianie się i bufonadę, kontrowersyjność i polemiczne szarże, ale nie można nie docenić, jak kunsztownie spaja epoki, opowiada młodym o przeszłości, ślepym o kolorach, a głuchym o muzyce. Anachronicznie staroświecki, a jednocześnie nowoczesny jak radio i telewizja. Żyjący w wymyślonym i stworzonym przez siebie azylu”.

Mister Oizo, dziękuję za ciekawą wymianę myśli podczas współczytania i tę niebywałą korektorską czujność, ostatecznie bardzo się udzielającą. ;)

Po lekturze Urbankowego "Waldorffa", a nawet już w jej trakcie, nabrałam ochoty, by poznać twórczość Stefana Kisielewskiego, którego, przyznaję ze wstydem, pomijałam dotąd w moich literackich wyborach. A że to ochota nieprzemożna, a i mistrz Urbanek sportretował w jednej biografii trzy pokolenia utalentowanych Kisielewskich, wiem, od czego to poznawanie rozpocznę....

więcej Pokaż mimo to