-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Biblioteczka
2024-06-01
2024-04-24
Chińska dzielnica [ w: ] Jeonghui Oh, Miłość zeszłej jesieni i inne opowiadania
Czas powrócić po pauzie do Book Trottera, brała się ona z tego, że uczestnicy mogli nadrobić zaległości czytelnicze w styczniu i lutym, z racji, że u mnie takich nie ma, to i wczuwać się potrzeby nie było. Wybór nas czytelników/uczestników akcji podróżniczej, pod kątem literackim oczywiście, padł na Koreę Południową. Chcąc nie chcąc trzeba było coś kombinować. Trafiło na koreańską pisarkę Jeonghui Oh. Tytuł zbioru opowiadań to " Miłość zeszłej jesieni i inne opowiadania". Krótko i na temat są one z grubsza takie jaki ten tytuł, coś tam o miłości , coś tam o innych relacjach mniej lub bardziej skomplikowanych. I właściwie można by przejść obojętnie do tej książeczki. No ale to jedno opowiadanie zatytułowane "Chińska dzielnica" wyróżnia się i warto o tym wspomnieć.
We wstępie do książki czegoś się dowiadujemy o historii tego dalekiego kraju, że próby pisarskie podejmowane przez kobiety w tym kraju doceniane zbytnio nie były. Po drugie mowa o swoistym kulturalnym wybiciu się na niepodległość spod dominacji chińskiej. Pewnie dla nas Europejczyków te dwa alfabety to jeden i ten sam czort. No ale tam to ma znaczenie, elity kulturalne kraju uważały, że chińska kultura jest wyższym poziomie i w tym języku Koreańczycy pisali. Dla nas jest to po trosze zrozumiałe, mimo, że Korea jest na drugim końcu świata, bo trzy sąsiednie kraje posługujące się dwoma językami chciały naszą kulturę zmieść z powierzchni, ale przetrwaliśmy nawałnice i nasza kultura ma się dobrze.
No ale wróćmy do współczesności, autorka napisała większość książek w II połowie XX stulecia, no i nawet nie próbowała ukrywać, że wydarzenia polityczne miały jakieś przełożenie na jej twórczość, zwłaszcza wojna domowa z lat 1950 – 53, no i skutek jaki jest podział kraju. Szczególne znaczenie ma w tym kontekście miasto Inczon, do którego uciekali i pewnie nadal uciekają uchodźcy z Korei północnej.
Wjeżdżamy w ten rozdział na torach kolejowych w pędzącym pociągu i bohaterowie wysiadają na stacji kolejowej w dzielnicy Chińskiej. Główną bohaterką jest dziewczynka. Mamy tu wszystko co w opowiadaniu obyczajowym może się znaleźć, relacje bohaterki z rodziną, szczególnie z babcią. Dalej mamy opisy innych interakcji społecznych w szkole na podwórku, chodzenie po ulicach, czegoś w rodzaju rynku, gdzie można jakieś drobiazgi kupić. Na pewno świetną literacką robotę robią opisy dzielnicy. Na pewno jest to różnorodność kulturowa, bo i Chińczycy są jak nazwa wskazuje i Europejczycy, Amerykanie również. Jedna z bohaterek szykuje się do wyjazdu do Ameryki, bo ktoś obiecał jej zawarcie związku małżeńskiego. Przechadzając się ulicami Inczon widzimy pomnik generała Mac Arthura, znanego z działań w czasie II wojny światowej, ale w czasie wojny domowej jakieś działania były podejmowane przez Armię USA. Ciekawostką jest też, że nasi tam byli, tzn. Wojsko Polskie brało udział w ramach sił rozjemczych ONZ. Przechadzamy się dalej uliczkami Dzielnicy Chińskiej czujemy klimat, zapach, głosy, ta okolica niewątpliwie żyje i autorka z niesamowitym kunsztem pisarskim nam to opisuje.
Podsumowując zachwytów wielkich nie było, że akurat na tą książkę w tym wyzwaniu trafiło, bo nieszczególnie w literaturze obyczajowej gustuję, no ale jakoś poszło i nie było źle. Na pewno czytelnicy poszukujący wrażeń literackich z dalekich krajów, obcych kulturowo w dodatku, będą chętni, żeby się tym zbiorem opowiadań zainteresować. Czy ktoś jeszcze, możliwe, że tak, wszak czytelnicy mają raczej otwarte umysły i próbują szczęścia., Ja nie żałuję. Warto przeczytać.
Chińska dzielnica [ w: ] Jeonghui Oh, Miłość zeszłej jesieni i inne opowiadania
Czas powrócić po pauzie do Book Trottera, brała się ona z tego, że uczestnicy mogli nadrobić zaległości czytelnicze w styczniu i lutym, z racji, że u mnie takich nie ma, to i wczuwać się potrzeby nie było. Wybór nas czytelników/uczestników akcji podróżniczej, pod kątem literackim...
2023-12-23
Trafiłem na książeczkę Vedrany Rudan zatytułowaną "Miłość od ostatniego wejrzenia" szukając w bibliotece książki do Book Trotterowego wyzwania czytelniczego. Przyznaję, że raczej nie czytuję książek obyczajowych, choć ta ma jakieś głębsze przesłanie. Z jednej strony to jest motyw typowo kryminalny, bo tytułowa ostatnie wejrzenie to jest morderstwo, a właściwie dwa morderstwo i samobójstwo, było nie było. Z drugiej jest sporo motywów typowo psychologicznych. Ma też charakter rozprawy sądowej, kiedy to zbrodniarz zeznaje, co on zrobił i dlaczego. No ale tu wiemy, że jest to typowo pośmiertna refleksja. Inna warstwa jest dość skandalizująca, w stylu "50 twarzy Greya", "Dziennik nimfomanki" itp.
Tak tak, bohaterką, jest kobieta dość skomplikowana osobowościowo, mamy przedstawione całe jej kilkudziesięcioletnie życie. Począwszy od życia w jakiejś chorwackiej wsi, po życie w dużym mieście, zapewne Zagrzebiu, stolicy kraju, żyjąc w dobrobycie, ona i jej mąż dobrze zarabiają.
Ich związek jest raczej wolny, obydwoje zdradzają siebie na lewo i prawo, ale jakimś cudem to małżeństwo trwa, czy to z rozsądku, czy to, że mają córkę. Diabeł jeden wie tak naprawdę. On jest zapalonym myśliwym, w sensie dosłownym biega po lasach, strzela do zwierząt, i ona jeździ z nim, żeby uczestniczyć w jego pasji. To na pewno pomaga przetrwać wiele trudności. Zresztą myśliwskich metafor jest od groma tutaj. No ale jednak, oni siebie tak samo kochają jak i nienawidzą, dochodzą wręcz motywy typowo patologiczne, w tym motywy przemocowe. I to zaskakujące, że nie tylko mężczyźni są patusami, ale kobietom też się to zdarza. Bo sorry, ale normalna to ona nie jest, bo to jednak ona wzięła do ręki pistolet i strzeliła, zabiła ukochanego/znienawidzonego. Aż czort jakiś kusi, żeby pojawiło się o przekleństwo, w ramach ekspresji oczywiście, jakieś słówko na k. np. Dodać trzeba, że ona to zaplanowała bardzo precyzyjnie, a motywem jest nienawiść tak permanentna, że mąż budzi w niej obrzydzenie. Jaki jest wyrok, pojęcia nie mam. Na pewno prawnicy w zaświatach mieli sporo kombinatoryki typowo branżowej tutaj!
Dumam, dumam, dumam, ale jakie jest przesłanie tej książki to kompletnie nie wiem. Czy to jest swego rodzaju manifest feministyczny? Czy jest to coś innego. Pewne jest raczej, że kobieta inaczej tą książkę przetrawi niż mężczyzna. Z jednej strony ta książka jest obrzydliwa, po prostu, a z drugiej jednak jest dobra. No ale być może dlatego ciągnie nas czytelników do literatury wszelakiej, bo bardzo często tego typu antynomie, czyli sprzeczności wchodzą. I to nam daje do myślenie. No i ten porąbany tytuł "Miłość od ostatniego wejrzenia". Nie wiem co wy drodzy czytelnicy z tym zrobicie, i jak do tematu podejdziecie czytając książkę, jeśli zachęcę was do przeczytania np., zapewne każdy inaczej. Jakby nie było, pewne jest jedno, nie da się przejść obojętnie wokół tej książki! Ja mogę tylko powtórzyć, ta książka to kompletne wariatkowo, ale jest dobra. Polecam.
Trafiłem na książeczkę Vedrany Rudan zatytułowaną "Miłość od ostatniego wejrzenia" szukając w bibliotece książki do Book Trotterowego wyzwania czytelniczego. Przyznaję, że raczej nie czytuję książek obyczajowych, choć ta ma jakieś głębsze przesłanie. Z jednej strony to jest motyw typowo kryminalny, bo tytułowa ostatnie wejrzenie to jest morderstwo, a właściwie dwa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-17
Ciekawy zbieg okoliczności, że w Book Trotterze pojawiła się opcja literatury izraelskiej, no i znowu mamy konflikt na bliskim wschodzie. Biorąc pod uwagę, że arabscy sąsiedzi marzą tylko o jednym, starcie tego kraju z mapy regionu, to ten kraj przy wsparciu głównie Ameryki radzi sobie dobrze. Chociaż problemów społecznych jest mnóstwo, bo przecież mamy tam islamską mniejszość palestyńską nie najlepiej traktowaną, i to jest bardzo dyplomatyczne określenie. Bo z czegoś przecież. te niemal sezonowe napięcia i konflikty się biorą. To jest o tyle istotne, że te problemy pojawiają się w książce zatytułowanej "Fima", której autorem jest Amoz Oz.
Kiedyś w tv oglądałem wywiad z Amosem Oz'em, opowiadał o tym, że projekt Izrael, to niespotykany w historii świata projekt inżynierii społecznej. Miał na myśli stworzenie nowożytnego języka hebrajskiego. Problemów byłoby co najmniej tyle samo co z próbą odtworzenia łaciny klasycznej, którą robią fani tego języka w łacińskiej sekcji Wikipedii. No ale tutaj ten projekt, robiony na masową skalę przecież, udał się. Ludzie, którzy przybyli do nowego kraju w roku 1948, nauczyli się nowego języka i żyć ze sobą i stworzyli tym samym na nowo nowoczesny naród. Oczywiście są podteksty dotyczące np wydarzeń z drugiej wojny światowej i Oświęcimia, ala w tej konkretnej książce nie ma tego dużo. To po prostu nowoczesna literatura, jej akcja to rok 1989 w Jerozolimie. Chociaż ja mam wrażenie, że bardziej pasowałby Tel Aviv, stolica kraju, do tej koncepcji. No ale autor się uparł, być może chce nam powiedzieć, że mijają lata, kolejne epoki, a Jerozolima trwa, i w tej książce też jest to miasto.
Głównym bohaterem jest Fima, zdrobnienie od męskiej wersji imienia Effie, młody człowiek tuż po studiach, intelektualista, który bardzo często rozważa o polityce, o historii narodu, spotyka się z ludźmi, czyta gazety. Ma z kim rozmawiać na tematy polityczne. Przeżywa romanse w relacjach damsko -męskich, próbuje układać sobie życie. Zdarzają się podróże zagraniczne. Mamy również opisy skomplikowanych relacji z ojcem. Dowiadujemy się, że rodzina Fimy przybyła do ojczyzny z Rosji. To również była okazja do międzypokoleniowej polemiki. Fima lubi spacerować po Jerozolimie i snuć historyczne refleksje.
Czyli krótko mówiąc autor postanowił napisać książkę o przedstawicielu młodego pokolenia. A może o tym jak fajnie byłoby być młodym? Kto wie. Bo na ile autor te wszystkie spekulacje intelektualne włożył w usta Fimy, a na ile to są jego własne przemyślenia kto to wie. Na pewno motyw jest ciekawy. Interesująca jest kreacja Fimy i jego przyjaciół, znajomych. Właściwie to mamy przedstawioną całą jego egzystencję, a nie tylko jakiś urywek, w tym sprawy jak imprezuje, jak ma bałagan w mieszkaniu, inne typowe sprawy z tzw. prozy życia. To też na pewno ukontekstawia całą historię, ale nie sprawia, że to jest jakieś nudne. Bo wątpliwości zapewne nikt nie ma, że Amos Oz jest dobrym pisarzem i nawet takie banalne sprawy dobrze opisze.
To wszystko sprawia, że ta książka jest niewątpliwie bardzo ciekawa. Polecam.
Ciekawy zbieg okoliczności, że w Book Trotterze pojawiła się opcja literatury izraelskiej, no i znowu mamy konflikt na bliskim wschodzie. Biorąc pod uwagę, że arabscy sąsiedzi marzą tylko o jednym, starcie tego kraju z mapy regionu, to ten kraj przy wsparciu głównie Ameryki radzi sobie dobrze. Chociaż problemów społecznych jest mnóstwo, bo przecież mamy tam islamską...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-23
Przypuszczam, że nikt nie ma wątpliwości, że turecki pisarz Orhan Pamuk jest świetnym pisarzem. Parę książek było już czytanych i warto było, żeby w ramach Book Trooterowego wyzwania książkowego spróbować czegoś nowego, no i jestem przekonany, że trafiłem w sedno, bo książka zatytułowana "Biały zamek" jest naprawdę przednia. A o to przecież chodziło. Mamy tutaj literacką podróż do Turcji XVII wieku, czasy sułtana Mehmeta IV, tego samego co pod Wiedeń się zapuszczał w 1683 r i walczył m. in. z naszymi, z królem Janem III Sobieskim na czele. Motywów polskich jest więcej, bowiem ekipa sułtana zachciała ruszyć na północ od morza Czarnego w kierunku Polski i zaatakować Biały Zamek.
Ta książka to historia pewnego europejczyka, wenecjanina, którego statek na morzu został zaatakowany przez piratów tureckich, no i tym samym wszedł w tryby funkcjonowania Imperium Tureckiego. Mamy akcję w Konstantynopolu. Z racji, że był wykształconym człowiekiem jego właściciele szybko doszli do wniosku, że nadaje sie do czegoś niż do pracy fizycznej, no i szybkiej wymiany kadr oczywiście, na skutek wyczerpania iszybkiej śmierci rzecz jasna. Można śmiało powiedzieć, że miał w tym wszystkim sporo szczęścia. Zainteresowały się nim elity, konkretnie Hodża, bezpośredni podwładny paszy, praktycznie drugiej osoby w państwie, po samym sułtanie. Mamy opisaną całą procedurę wdrażania w system nowego kraju z dominującą religią islamską. W to były wpisane dość ostre próby nawracania, w tej kwestii był bohaterem, bo był uparty. Kiedy w końcu nastąpiła zmiana wyznania naszego weneckiego bohatera tego dokładnie nie wiemy, ale przypuszczam, że nastąpiło to wtedy kiedy przybywało bohaterowi pełnych sakiewek ze złotem, bowiem system tego krajy działał tak, że wyznawcy islamu mieli liczne ulgi podatkowe, a wyznawcy innych religii musieli słono płacić.
Teoretycznie ta książka jest powieścią historyczną, ale czy przypadkiem nie jest również thrillerem psychologicznym, bowiem wenecjanin jest bardzo podobny do Hodży,? Wynika z tego, że nawet krewnym Hodży sprawiało trudności rozróżnienie jednego od drugiego. Podobnie sprawa miała się w wymiarze intelektualnym, obydwaj przeczytali te same książki zarówno w języku arabskim, jak i językach europejskich, głównie łacinie, więc wiedzę mieli na zbliżonym poziomie. Także pokusa była wielka, żeby dokonać pewnej zamiany. Czy taki jest w ogóle możliwe? To jest bardzo interesujące. Panowie pracowali nad bronią dla sułtana, który miał ją wykorzystać w Polsce. No to wiadomy jest ten akcjologiczny imperatyw jak wykorzystywać wiedzę na wysokim poziomie? No ale Hodża ani wenecjanin nie zaprzątali sobie raczej głowy takimi drobiazgami np. ile istnień ludzkich zabije ich wynalazek? Bo liczy się przecież wygrana i łaska panującego, a wraz z tym sowite dotacje
Książka jest ciekawa, opisy miasta, opisy ludzi, opisy błyskotliwej kariery wenecjanina na dworze sułtańskim i wiele innych ciekawych spraw. Na pewno ciekawy jest dyskurs naukowy wenecjanina i Hodży, jakby chciał przekonać swoich rodaków i europejskich czytelników, że wszyscy mamy te same zdolności i tak samo jesteśmy zdolni do rzeczy wielkich i tych małych. Na pewno interesujące jest, że jego główny bohater jest Europejczykiem i tu te motywy mentalnościowe są bardzo wyraźne. Zdecydowanie warto przeczytać.
Przypuszczam, że nikt nie ma wątpliwości, że turecki pisarz Orhan Pamuk jest świetnym pisarzem. Parę książek było już czytanych i warto było, żeby w ramach Book Trooterowego wyzwania książkowego spróbować czegoś nowego, no i jestem przekonany, że trafiłem w sedno, bo książka zatytułowana "Biały zamek" jest naprawdę przednia. A o to przecież chodziło. Mamy tutaj literacką...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-08
Wraz z wyzwaniem książkowym Book Trotter zawędrowaliśmy do południowej Afryki, najbardziej znanym pisarzem z RPA jest J. M. Coetzee, zainteresowałem się książką "Wiek żelaza". W tej książce zawarta jest to historia starej kobiety, która przeżywa ostatnie tygodnie godziny życia i jest świadoma tego co jest nieuchronne. Jest to swego rodzaju literacki pamiętnik.
Właściwie gdyby nie opisana pewna lokalna specyfika, gdzie mamy trochę opisów biedy, i w ogóle duże rozwarstwieniu majątkowym, chorakteryzujące RPA m. in. sama narratorka żyje raczej w przyzwoitym standardzie. Dalej jest mowa o rozmowach w języku africans, o problemach rasowych kraju, o apartheidzie, o polityce, to właściwie, akcja tej książki mogłaby się dziać wszędzie. Ponieważ było nie było problem starzenia się, samotności, reakcji organizmu na procedury medyczne, na duże ilości lekarstw jest po prostu uniwersalny. Pojawiają się typowo nostalgiczne motywy, w stylu kiedyś to było i wspominanie całego życia, zapewne lepsza pamięć co do tego jak się było młodym, niż co było, parę dni temu, itp. Dużo czasu bohaterka i narratorka jednocześnie opowiada o relacjach z córką, która w Stanach mieszka, i wcale się nie odzywa.
Na pewno te opisy sytuacji i bolączek starszej osoby są ciekawe i wiarygodnie opisane przez autora. Tytuł sugeruje również "Wiek żelaza", przypominam, to opisana specyfika XX/XXI wieku, czyli rozwój technologiczny i pędząca prędkość życia, jeszcze większa zmian, zmienia się też nasza mentalność itp. Książka jest ciekawa, warto przeczytać. Polecam.
Wraz z wyzwaniem książkowym Book Trotter zawędrowaliśmy do południowej Afryki, najbardziej znanym pisarzem z RPA jest J. M. Coetzee, zainteresowałem się książką "Wiek żelaza". W tej książce zawarta jest to historia starej kobiety, która przeżywa ostatnie tygodnie godziny życia i jest świadoma tego co jest nieuchronne. Jest to swego rodzaju literacki pamiętnik.
Właściwie...
2023-04-23
Isabel Allende, chilijska pisarka, znana jest z tego, że pisze bardzo ciekawe książki przepojone kunsztem pisarskim, wręcz magią literacką. Nie inaczej jest w tej niezwykle barwnej opowieści zatytułowanej "Ines, pani mej duszy". Główna bohaterka Ines Suarez to postać autentyczna, hiszpańska szwaczka, która dotarła do Ameryki południowej, najpierw Peru, potem Chile. Jej życiorys jest niezwykle bogaty w przeżycia wszelkiego rodzaju, że dałoby się nim obdzielić, kilka, może nawet kilkanaście osób. Tytuł "Ines, pani mej duszy" sugeruje, że sporo będzie w książce motywów typowo romantycznych, w tym sporo miłosnych uniesień i oczywiście czytelnik nie zawiedzie się w tej materii. Dzieje się.
Ale jednak posądzanie autorki o to, że dryfuje ze swoją twórczością w kierunku pisania romadsideł jest całkowicie nieuzasadnione. Bo w tej książce mamy o wiele więcej motywów. Przy okazji opisywania biografii pani Ines mamy dość szeroko opisaną panoramę Europy XVI wieku, w której sporo się działo. Jednak jak w przypadku wielu ludzi na przestrzeni ostatnich kilkuset lat zdecydowała się odbyć długą podróż do Ameryki Południowej. Trafiła do Peru w czasie konkwisty Pizzarra, zakochuje się w Pedro de Valdivii, jednym z uczestników tego wydarzenia, czyli rabunku Indian na wielką skalę. Obydwoje wyjeżdżają z Peru i trafiają do Chile, i mieszkają w stolicy Santiago de la Neuva Exstremadura, dzisiaj Santiago de Chile. Po drodze Ines przeżyła mnóstwo przygód, budowania cywilizacji w kolonii, nie brakowało krwawych batalii z Indianami, o ziemię, żywność, o wszystko.
Książka podzielona jest na sześć rozdziałów, każdy to kolejny z etapów życia Ines, są to czy to poszczególne miejsca, a także podział na okresy w samym Chile, na lata trudne i przynajmniej w miarę normalne. W sumie bliżej tej książce do powieści historycznej, co jest raczej nietypowe dla twórczości pisarki. Ale z drugiej strony nie kojarzę, żeby było jakoś bardzo dużo literatury dotyczącego motywu kolonizacji, podboju ziem zajmowanych przez Indian. Budowania przez europejczyków nowych krajów, a co za tym idzie tworzenia się nowych tożsamości narodowych, bo mimo, że ci ludzie do dnia dzisiejszego mówią europejskimi językami, to jednak wytworzyli zupełnie inne, nieeuropejskie tożsamości narodowe, i pod tym kątem, to jest ciekawy eksperyment społeczno – historyczny. I w sumie dobrze, że ta książkę czytam w ramach akcji Book Trotter, bo za koncepcją podróży literackich idzie też koncepcja czytania, czegoś nowego, poznawania nowych perspektyw punktów widzenia, którą daje czytanie literatury z poszczególnych krajów, i to bez względu na gatunek literacki i oceny książek jakie akurat są czytane. Ta niezwykle interesująca książka jest bardzo ciekawa. Polecam.
Isabel Allende, chilijska pisarka, znana jest z tego, że pisze bardzo ciekawe książki przepojone kunsztem pisarskim, wręcz magią literacką. Nie inaczej jest w tej niezwykle barwnej opowieści zatytułowanej "Ines, pani mej duszy". Główna bohaterka Ines Suarez to postać autentyczna, hiszpańska szwaczka, która dotarła do Ameryki południowej, najpierw Peru, potem Chile. Jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-28
Zdarza się, że podróże literackie bywają również podróżą w przyszłość. Dokładnie taką zaproponował Robert Heinlein. Więc czas najwyższy zabrać się za tą, drugą, książkę, czytaną w ramach amerykańskiej podróży literackiej w wyzwaniu Book Trotter. Książka, którą się zainteresowałem jest z gatunku science fiction. Robert Heinlein napisał książkę zatytułowaną "Drzwi do lata". W sumie to pełno jest takich książek o podróży w czasie, w tym np. Lemowski, "Kongres futurologiczny". Techniki tego transferu w czasie są różne, motyw snu jest popularny, główny bohater sobie śni, i budzi się po iluś godzinach i wraca do siebie.
U Hainlena jest troszkę inaczej, mamy sen hibernacyjny trwający 30 lat i główny bohater Dan Davis, inżynier, szalony naukowiec pracujący nad wynalazkami. Sukcesem Davisa było wynalezienie genialnego robota. Jednak został przez współnika pozbawiony należnej mu sławy i dla świata nauki nadal pozostał nikim. Gościu zasnął obudził się po 30 latach, podziwiał nowy świat przyszłości, spędził tam kilkanaście miesięcy, i chciał wrócić do siebie, ale nie było to wcale takie łatwe, mimo, iż wynalazczość przez kilka dekad się rozwinęła. No ale trzeba było coś wykombinować. No i bardzo ważne całe to zamieszanie ma coś wspólnego z kotem.
O co chodzi z kotkiem? Ktoś zapyta, chodzi o kota samego autora, Pixie III, zwanego też Petroniuszem Arbitrem. Był to już dość wiekowy kotek, który zdechł, wkrótce po opublikowaniu tej książki jemu poświęconej. Główna metaforyka tej książki wzięła się z zachowania kocurka, Heinlenowie mieli kilka drzwi wyjściowych i zwłaszcza zimą kiciuś testował każde z nich i jak widział śnieżek, białe zimno, jak nadepnął łapką zaraz ją cofał i poszedł do kolejnych. Pewnie w końcu wyszedł. I tak też sam autor zastosował metaforykę, że tak mogłaby wyglądać podróż w czasie, że moglibyśmy wędrować od drzwi do drzwi i wybrać sobie epokę w której chcemy żyć.
Opisy rzeczywistości 30 lat do przodu, podróż od 1970 r. Do 2000 r. Były raczej przewidywalne, będą nowe wynalazki, dobra organizacja inżynierii społecznej. Była wiara, że przynajmniej drobne choroby, typu przeziębienia, katary, lekkie, sezonowe grypy będą opanowane. Wiemy, że to jest raczej dość banalne, a ludzkość bardziej się spodziewa kolejnych covidów niż tego, że tego typu przyjemności diabli wezmą. Rzeczywistość przyszłości wydawać się mogła, że w teorii jest lepsza, jednak główny bohater chce wrócić do siebie.
Ciekawe są rozważania głównego bohatera, który snuje srogie rozkminy, co by było gdyby jakieś wynalazki przenieść do lat 70 – tych XX wieku. Jest też refleksja, że mimo iż powstała taka świetna cywilizacja przyszłości, to technika i tak nie zrobi wszystkiego i człowiek zawsze będzie potrzebny. To raczej mimo wszystko te refleksje są dość pozytywne. Ogólnie książka jest bardzo ciekawa, koncepcje są interesujące, kreacje postaci są bardzo fajne. Zaskoczeniem jest ten kotek zarówno ten prawdziwy, jak i książkowy. Książka jest naprawdę świetna, warto przeczytać. Polecam.
Zdarza się, że podróże literackie bywają również podróżą w przyszłość. Dokładnie taką zaproponował Robert Heinlein. Więc czas najwyższy zabrać się za tą, drugą, książkę, czytaną w ramach amerykańskiej podróży literackiej w wyzwaniu Book Trotter. Książka, którą się zainteresowałem jest z gatunku science fiction. Robert Heinlein napisał książkę zatytułowaną "Drzwi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Tym razem trafiło w Book Trotterowym wyzwaniu książkowym na literaturę amerykańską. Literatura USA jest niewątpliwie specyficzna, że w tym przypadku akurat robienie tego typu wyzwania nie jest absolutną koniecznością, powodów jest przynajmniej kilka. Jednym z nich jest fakt, że jest bardzo dobrze znana. Dowodzi to tego, że z dużą dozą pewności przypuszczać można, że pewnie każdy z nas ma zbliżoną liczbę przeczytanych książek do naszej rodzimej literatury polskiej. Inna specyfika, że obywatelami USA są pisarze z niemal każdego kraju świata, w tym wyzwaniu mam już na koncie dwoje posiadaczy paszportu USA, jest to egipcjanin Omar el Akkad i japończyk Takashi Matsuoka, a jak znam życie na tym ta wyliczanka się nie skończy.
Natomiast za tym, żeby jednak spróbować szczęścia przeczytać książki z tego dużego kraju jest argument, że po prostu warto i niewątpliwie jak z lektury książki z każdego inego kraju wnioski będą ciekawe i dające do myślenia.
W planach są dwie książki, pierwszą z nich jest książka Alice Hoffman zatytułowana "Zasady magii", niby nie jest to jakaś skomplikowana książka, i trudno od niej oczekiwać, że będzie jakaś przełomowa, ważna, coś w ten deseń, ale z drugiej strony książek fantastycznych, które dotyczą współczesności, naszych realiów nie ma aż tak dużo. Z literatury amerykańskiej jest Neil Gaiman, duet pisarski Ilona Andrews, jedna książka Terry'ego Goodkinda i chyba niewiele więcej.
W naszej literaturze u Pilipiuka coś się znajdzie, jako tako kojarzę twórczość Ewy Białołęckiej, Martyny Raduchowskiej, Anety Jadowskiej, a dalej to już trzeba by się pogłowić czy coś jeszcze jest.
Ogólnie o magii traktują książki fantasy, i siłą rzeczy ci pisarze, w tym sama Alice Hoffman muszą czerpać garściami. Niemal z każdej dowiemy się coś o szkoleniu magicznym. No tu można się na potęgę rozpisywać, ale dam na luz, mówiąc kolokwialnie. Ale to jest niewątpliwie fascynujące, że w epoce lotów kosmicznych, coraz to bardziej zaawansowanych wynalazków, którymi jesteśmy otoczeni, bohaterowie książek potrzebują magii, by w tem sposób rozwiązywać swoje problemy, a my czytelnicy chcemy o tym czytać.
Autorka książki "Zasady magii" uznała najwyraźniej, że tego typu konieczność istnieje i warto o tym napisać, wcześniej poszukać natchnienia i jazda, brać się za pisanie.
Co my tu mamy? Najważniejszy w każdej książce o magii problem szkolenia magicznego. I tu jest to samo, tyle, że nie ma żadnej krainy fantasy, tylko naszą rzeczywistość, konkretnie lata 60 XX wieku, miasta mamy dwa Nowy York i Massachuset Z pierwszego wywodzi sie rodzina Owensów, stara rodzina, która praktykuje magię, od czasu przybycia do Ameryki w roku 1620, zapewne uciekając z Europy przed prześladowaniami. A w drugim mieszka ciotka, która wprowadzi Franny, Jeta i Vincenta w arkana sztuki czarodziejskiej. Nie trudno się domyślać, że mamy tu relację mistrz uczeń, wiele opisów da się znaleźć w setkach książkach fantasy np. relacja czarodziejki Yennefer i młodziutkiej Ciri w Uniwersum Wiedźmińskim wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego. Na pewno ciekawie to wygląda w książce "Szamanka od umarlaków" Martyny Raduchowskiej, tutaj mamy nastoletnią studentkę Idę i jej ciotkę Teklę, która uczy młodą racjonalistkę jak działa kompletnie irracjonalna magia. Czyli nietrudno sobie wyobrazić z czym my tu mamy do czynienia.
Książka jest interesująca, koncepcja szkolenia magicznego jest zawsze ciekawa, i tu w czytając książke czytelnik się nie zawiedzie. Autorka ciekawie wykreowała postaci, które funkcjonują w Ameryce lat 60 -tych, które jak wiemy same w sobie mają swoją specyfikę. Polecam
Tym razem trafiło w Book Trotterowym wyzwaniu książkowym na literaturę amerykańską. Literatura USA jest niewątpliwie specyficzna, że w tym przypadku akurat robienie tego typu wyzwania nie jest absolutną koniecznością, powodów jest przynajmniej kilka. Jednym z nich jest fakt, że jest bardzo dobrze znana. Dowodzi to tego, że z dużą dozą pewności przypuszczać można, że pewnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-22
Tym razem trafiło na Egipt, w ramach tej Book Trotterowej przygody literackiej była już książka autora z tego kraju ,w ramach tzw. jokerowego wyzwania, była to książka Omara El Akkada „Ameryka w ogniu”, co potwierdza, że współczesna literatura z tego islamskiego kraju ma się całkiem dobrze. Nadżib Mahfuz jest jedynym noblistą piszącym w języku arabskim, to pewnie też ma znaczenie. Wiemy też o tym pisarzu, że interesują go ulice Kairu, stolicy kraju, zdarzają się też książki o Aleksandrii z tego co kojarzę. Dumając co wybrać zdecydowałem się na książkę zatytułowaną „Chan al Chalili” . Tytułowe Chan al Chalili jest to po prostu dzielnica Kairu uważana za świętą, znajduje się tam meczet Husajna. Dzięki tej wyjątkowości, dzielnica stosunkowo dobrze przetrwała zawirowania II wojny światowej, która jak wiemy, nie ominęła kilka Afrykańskich krajów.
No to powoli wchodzimy do fabuły książki, nie jest ona jakaś skomplikowana, po prostu ludzie sobie jakoś tam żyją, jakąś część ludności w czasie wojny, tam się przeniosła, licząc na to, że uda się trudne lata przetrwać przeżyć. Z książki możemy się dowiedzieć, że patron meczetu znajdującego się w tej dzielnicy jakoś zadziałał, a już na pewno tubylcy muzułmanie w to wierzyli. Poznajemy intelektualistów, którzy toczą dysputy filozoficzne między innymi o religii, czyli jakoś ci panowie od kolegów z Europy się nie różnią za bardzo, po za tym, że założą czasem turban, pomodlą się 5 razy w stronę Mekki, rozkładając dywanik itp. Nie brakuje rozważań politycznych, a jak wiemy dzieje się na świecie, są nie mniej przejęci poczynaniami Niemców, niż my tym co dzieje się na Ukrainie. Nie brakuje też luźniejszych tematów, wiadomo oficjalnie muzułmanie trunków nie piją, bo prorok Mahomet zabrania, ale pewnie sobie tą stratę jakoś nadrabiają i znajdują jakieś przyjemności życia. Nie brakuje rozmów o tzw. dupie maryni. Jeden się przechwala, że ma cztery żony i jeszcze przynajmniej dwie kochanki, a i przygodnymi romansami nie gardzi, czy wizytami w przybytkach cór Koryntu pewnie również, choć do tego pewnie niechętnie się przyznaje. Trudno to oceniać, to prostu specyfika tej kultury, wynikającej z tego na co religia pozwala i na to jaka jest rola kobiet w islamskim społeczeństwie.
Mi kojarzy się związku z tym inna książka, którą zajmowałem się w ramach akcji literatury norweskiej, jest to oczywiście książka zatytułowana „Księgarz z Kabulu” napisana przez Asne Seierstad. Sułtana Chana, z tamtej książki, niewiele różni od Ahmada Nunu, z tej, mimo, że obu panów różni tysiące kilometrów i kilkadziesiąt lat. Ale kultura w jakiej funkcjonują jest podobna. I dlatego to jest bardzo ciekawe. Dodać tylko można, że książka jest fascynująca I ta literacka podróż do Kairu jest bardzo ciekawa, interesująca pod kątem poznawczym. Polecam
Tym razem trafiło na Egipt, w ramach tej Book Trotterowej przygody literackiej była już książka autora z tego kraju ,w ramach tzw. jokerowego wyzwania, była to książka Omara El Akkada „Ameryka w ogniu”, co potwierdza, że współczesna literatura z tego islamskiego kraju ma się całkiem dobrze. Nadżib Mahfuz jest jedynym noblistą piszącym w języku arabskim, to pewnie też ma...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-26
Jose Saramago to pisarz portugalski, które pisze niesamowite książki, praktycznie każda jest dobra, choć niewątpliwie wymagają skupienia w czytaniu, żeby wyciągnąć co to jest najciekawsze w książkach tego pisarza. Książka niby dotyczy współczesności i problemów, czy to politycznych, klimatycznych, kulturowych itd., można wymieniać w nieskończoność, a ma klimat ewidentnie nawiązujący do literatury fantasy, bo mamy element magiczny, który sprawił, że półwysep Iberyjski odłączył się od Europy i w najlepsze podryfował sobie w kierunku Ameryki i ostatecznie ulokował się w pobliżu wybrzeży Kanady. Wystarczył kamień, kij, który robił za magiczną różdżkę i stado szpaków, żeby robiły dobry klimat i to wystarczyło.
Książka zaczyna się od tego, że Joana Corda zrobiła kreskę na ziemi używają zwykłego kija i od razu okoliczne psy w miejscowości Cerbere zaczęły szczekać, jakby wyczuwając doniosłość tej magicznej chwili. Do tego doszedł szereg kolejnych zdarzeń, no i w efekcie cały półwysep oderwał się od Europy i podryfował sobie Atlantykiem. Dodać koniecznie trzeba, że tego nigdy już nie dało się powtórzyć. No i zaczęły się spekulacje intelektualne o co tu chodzi? Autor pokazuje swoim czytelnikom wydarzenie w bardzo szerokiej perspektywie, począwszy od serwisów informacyjnych, rozmów ludzi, zachowania społeczności, jedni ludzie uciekali z półwyspu, a drudzy wracali, po rozważania typowo ekologiczne, czy to znowu sprawka zmieniającego się klimatu? Aż po eschatologiczne, że znowu skończy się to powodzią w basenie morza Śródziemnego, jak wiemy motyw powodzi pojawia się we wszystkich Świętych Księgach, i niemal wszystkich kulturach i religiach, po wieszczenie kolejnego końca świata. Oczywiście swoje trzy grosze musieli wepchać politycy i kombinować jak to wydarzenie wpływa na światową geopolitykę. Ekonomiści od razu wzięli się za tworzenie symulacji gospodarczych tej nowej rzeczywistości. A filozofowie zaczęli gdybać, co z tą Hiszpanią i Portugalią? Czy to jeszcze jest Europa czy już nie? czy zachowane zostanę europejskie wartości? A że nie są to puste słowa i coś znaczą i pojawia się w dyskursie w różnych krajach. I zawsze to ma jakieś konsekwencje polityczne, ekonomiczne również, bo przecież ta wredna Unia Europejska, co prawda daje jakieś pieniądze z unijnego budżetu, ale domaga się przy okazji przestrzegania spraw związanych z dobrym funkcjonowaniem demokracji. Kulturoznawcy i lingwiści głowią się czy języki hiszpański i portugalski będzie kiedykolwiek wpływał na kulturę Zachodnią, czy nowa Hiszpania i Portugalia zostanie nową Wenezuelą lub Brazylią? Pewnie historykom będzie brakować kontaktów z Francją, Wielką Brytanią, krajami europejskimi i afrykańskimi. A wydarzenia historyczne będą wpływać bardziej na losu obydwu Ameryk, no i jakie to będzie miało konsekwencje? Oczywiście można wymieniać w nieskończoność jaki wpływ ma to wydarzenie na zmiany w teoriach nauk i czy przypadkiem nobliści nie będą dostawać nagrody za te naukowe rewelacje? Prób zadawania pytań i udzielania na nie odpowiedzi jest w nieskończoność.
Tak czy siak autor zdrowo uprzykrzył życie czytelnikom dając zdrowo do myślenia. I to nie jest żadne zaskoczenie, bo Saramago jest z tego znany przecież, że nieźle kombinuje intelektualnie w swoich książkach, a ty czytelniku spekuluj dalej co z tego wynika. No ten problem czy jakiś kraj jest, czy nie jest np. w Europie, bardzo często sprawia, że temperatury dysput politycznych szybko rosną i rozpalane są do czerwoności. Podobnie najbliższa przyszłość sprawi, że analogicznie będzie z dyskusjami o klimacie, czy przyjmować do jakiego kraju olbrzymie rzesze uchodźców ekologicznych np. A temat z napływem nowej ludności błahy i banalny nigdy nie jest przecież. Książka jest niesamowita, autor pokazuje swój kunszt pisarski i w sposób wyjątkowy kreuje rzeczywistość literacką ukazując nam problemy, które znamy z mediów lub publikacji naukowych. Zdecydowanie polecam.
Jose Saramago to pisarz portugalski, które pisze niesamowite książki, praktycznie każda jest dobra, choć niewątpliwie wymagają skupienia w czytaniu, żeby wyciągnąć co to jest najciekawsze w książkach tego pisarza. Książka niby dotyczy współczesności i problemów, czy to politycznych, klimatycznych, kulturowych itd., można wymieniać w nieskończoność, a ma klimat ewidentnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-09-29
Mamy wrzesień, w Book –Trotterze głosy uczestników tej recenzenckiej, podróżniczej padły na Norwegię. Ja zdecydowałem się na przeczytanie i zrecenzowanie książki Asne Seierstad „Księgarz z Kabulu” i odbyć literacką podróż do dalekiego Afganistanu.
Skoro to jest wszystko jasne, dorabiając sobie wrześniową ideologię, a więc motyw szkolny, zacznijmy tą recenzje od motywu typowo edukacyjnego. No to zacznijmy od lekcji języka afgańskiego (pasztu?) :
„J jak jihad, dżihad, to nasz cel na świecie, I jak Izrael nasz wróg, K jak kałasznikow z trzema magazynkami, zwycięstwo będzie nasze, M jak mudżahedini nasi bohaterowie”.
Po czym uczniowie wybierają się na krótką przerwę i po kolejnym dzwonku wybierają się na lekcję matematyki. No to „posłuchajmy”:
„ Mały Omar ma jednego Kałasznikowa i trzema magazynkami. W każdym magazynku mieści się 20 kul. Omar wystrzelił 2/3 swoich kul i zranił 60 niewiernych. Ilu niewiernych zabił jedną kulą?
O tym, że tego typu edukacja przynosi wyśmienite efekty świat ma okazję się przekonywać nie raz.
Głównym bohaterem książki jest tytułowy księgarz z Kabulu, Sułtan Chan, właściciel księgarni, a także cała jego rodzina, w tym dwie jego żony, starsza i dobrze wykształcona Szafira oraz Sonja, piękna, młoda analfabetka. Mamy też jego synów i córki. Asne gości u tej rodziny, właściwie jako gość, kobieta z zachodu, pełni funkcję „bezpłciową”, z tej racji, że mogła odwiedzać zarówno męskie jak i kobiece przestrzenie. Mogła też odzywać się w czasie posiłków, co raczej było reglamentowane i otoczone normami społecznymi, podobnie jak wiele innych, codziennych ról społecznych. Ciekawe, że dość szczegółowo autorka rozpisuje się o zwyczajach weselnych, czyli całe tzw. zrękowiny, kwestie ekonomiczne, to mężowie byli zobowiązani, żeby zapłacić za żonę rodzinie w gotówce, złocie lub w dobrach ruchomych i nieruchomych. Trzeba nie zapominać, że rodzina Sułtana Chana według afgańskiej rachuby ekonomicznej uchodzi za człowieka bardzo bogatego, a przecież dobrze wiemy, że tym kraju zniszczonym dziesięcioleciami regularnych wojen dominuje wszechogarniająca bieda, wręcz głód. Stąd musiał się w książce pojawić wątek rodziny biednego stolarza, który dostał zlecenie od Sułtana Chana, żeby wykonać nowe regały na książki. Księgarz sprzedawał również pocztówki, bo zapewne forma tzw. obrazkowa bardziej docierała do społeczności w której ¾ to analfabeci. Wspomniane pocztówki, znaczną ich ilość, podkradał stolarz, żeby dorobić sobie do honorarium, które otrzymał i miał otrzymać stolarz. Oczywiście jest szeroki wątek migracyjny, sam główny bohater w celach biznesowych pojawia się w sąsiednich krajach: Pakistanie, Indiach, Iranie i Rosji. Mamy chociażby inżyniera, pracującego w afgańskich liniach lotniczych, który sezonowo w Niemczech pracuje jako dostawca pizzy, zarabia tam więcej niż pracując w swojej branży.
Widać ewidentnie, że autorka napisała nie tylko historię rodziny głównego bohatera, ale mamy w książce dosyć szeroką panoramę Afganistanu, próbuje zrozumieć historię tego kraju, jego kulturę, w czym pomocna jest historia samego Sułtana Chana i jego utarczka z politycznymi dyktaturami mniej lub bardziej oparte. Jest to niezwykle trudna historia, zwłaszcza historia ostatnich kilkudziesięciu lat. Niewątpliwie fakt, że sama autorka tam była, nadaje barw całej tej opowieści, która jest niesamowicie emocjonalna, autorka zdaje się przeżywać i przekazywać swoje wrażenia swoim czytelnikom. Oczywiste jest, że ma ona nasz zachodni punkt widzenia na wiele spraw, ale też próbuje zrozumieć realia danego kraju. Na przykład sama chodzi po ulicach w burkach i głowi się jak to możliwe, że można w tego typu ubraniu chodzić przez całe życie. Ona tam była 5 miesięcy w 2001 roku i miała świadomość, że wróci do rodzimej Norwegii. Z tego co zrozumiałem nadal ma kontakt z rodziną Sułtana Chana, co potwierdza moją teorię o emocjonalnym zaangażowaniu autorki, w sensie, że to są ważni ludzie i przejmuje się ich losem, wierzy w to, że po tych wojnach udręczony kraj zazna wreszcie dobrodziejstwo pokoju i dobrobytu za tym idącego, rzecz jasna po wielu latach, przy zapewne dużym wysiłku społeczności międzynarodowej.
Wiele satysfakcji czytelnikom sprawiają intelektualne dysputy samej autorki z Sułtanem Chanem, rozmawiają oni wiele o historii, filozofii, kulturze itd. Widzi w księgarzu równorzędnego partnera do tego typu intelektualnych rozmów. I to niewątpliwie jest fascynujące, bo to jest dowód, że z tymi ludźmi, którzy wyznają wiarę proroka Mahometa da się rozmawiać, co jest wręcz rewolucyjne, bo w potocznym mniemaniu każdy wyznawca Islamu to potencjalny terrorysta i rzeczywiście jest w tym sama zasługa przywódców cywilnych i religijnych i wiele wody upłynie w we wszystkich rzekach na świecie, że to się zmieni. Jasne, że każdy może powiedzieć, że łatwiej rozmawiać z pojedynczym wyznawcą islamu, który może zostać kumplem, bo możemy się przekonać, że ktoś jest inny niż reszta, A wydawać się mogą polityczne i mentalne zmiany w tym zakresie. Nie ma wątpliwości, że to jest bardzo skomplikowane, bo dokładnie taka jest interakcja dwóch religii islamu i chrześcijaństwa. Na studiach czytałem „Zderzenie cywilizacji” Samuela P. Huntingtona, która sprowadzała się do tego, że świat islamu to inna bajka i my ludzie Zachodu jesteśmy skazani na wojnę z tymi ludźmi z bliskiego wschodu. Wydarzenia z 11 września 2001 r. zdają się tego typu teorie potwierdzać. To wydarzenie przez wielu publicystów uznawane jest za symboliczne rozpoczęcie nowego XXI wieku, gdzie zmienia się natura wojny, bo nowoczesna wojna nie musi toczyć się gdzieś daleko na jakimś końcu świata, ale może trwać dosłownie wszędzie na każdym podwórku, bo nie wiadomo z jakiego zaułka wyskoczy wyskoczy wróg i zabije ludzi. Już nie mowiąc o tym, że wojny da się toczyć zdalnie, przy użyciu dronów. Ciekawe czy kiedyś emocje opadną? Czy skończy się to na kolejnych setkach lat brutalnych wojen?
Nie ma opcji ten znak zapytania trzeba pozostawić i na tym zakończyć. Dodać tylko można, że książka jest wybitna, i oprócz poznania typowo podróżniczego kolorytu Afganistanu, ta książka ma również głębszy sens. Zwłaszcza jeśli się ją połączy z innymi książkami, w tym wspomnianego Huntingtona. W powieściowych thrillerach świetnie współczesne motywy islamskie pojawiają się chociażby u Frederica Forsytha, chociażby „Afgańczyk” czy „Czarna lista”. Na pewno warto w tym kontekście te książki przeczytać. Czytelnik może się tylko z tego cieszyć, że norweżka Asne Seierstad porządnie przyłożyła się do tej książki i wyszło z tego niesamowite cudo. Zdecydowanie polecam.
Mamy wrzesień, w Book –Trotterze głosy uczestników tej recenzenckiej, podróżniczej padły na Norwegię. Ja zdecydowałem się na przeczytanie i zrecenzowanie książki Asne Seierstad „Księgarz z Kabulu” i odbyć literacką podróż do dalekiego Afganistanu.
Skoro to jest wszystko jasne, dorabiając sobie wrześniową ideologię, a więc motyw szkolny, zacznijmy tą recenzje od motywu...
2020-04-25
Clarke jest pisarzem znanym z serii „Odyseja kosmiczna”. Pierwsza część "Odyseja kosmiczna 2001” została genialnie sfilmowana, więc ten motyw przez większość z was moi drodzy czytelnicy jest zapewne kojarzony. Książka zatytułowana „Koniec dzieciństwa” jest również bardzo znaną i genialną książką tego autora. Istotna jest data napisania – 1953 r. . Autor usiłuje snuć rozważania jak będzie wyglądał wiek XXI, cześć koncepcji jak do tej pory są koncepcje, którą są zrealizowane, np. niebywały postęp, inne się nie zrealizowały, bo wiadomo gospodarka jest globalna i nie wiadomo czy istnieje jakiekolwiek państwo, które jest samowystarczalne w 100%.
Motyw tzw. końca historii, bo do czegoś podobnego, choć książki amerykańskiego politologa wtedy nie było, które wylansował Fukuyama też okazał się niewiele warty. Ciekawy jest koncept państwa globalnego, ziemskiego, który narzucili kosmici, choć wydaje się niedorzeczny, projekty federacyjne typu Unia Europejska, Afrykańska, Azjatycka, Północno -Amerykański Układ Wolnego Handlu, napotykają szereg problemów, a to Brytyjczykom zachciało się Brexitu, Szkoci z kolei chcą wrócić do Unii, kto wie co z Katalonią? Kto wie czy Brexit nie będzie zaraźliwy i Unia się nie rozpadnie? Amerykanie budują sobie mur na granicy z Meksykiem. Problem uchodźców mają wszystkie bogatsze kraje. Z drugiej strony wszyscy zastanawiają się jakie będą konsekwencje długofalowe pandemii Koronawirusa, i przypuszczalnie obalenia mitu, że w przyszłości wszyscy ludzie będą zdrowi i będą żyli długo. długo, no i problemów z ociepleniem klimatu. No i czy przypadkiem efektem pandemii nie będzie wymuszenia większej samowystarczalności przez państwa, bo inaczej całą gospodarkę światową przejmą Chiny i doskonale sobie z tą dominacją poradzą. Jedną z hipotez jest, że czeka nas niebawem kolejna rewolucja technologiczna, na początek zaniknięcie papierowych pieniędzy. Dalej pojawienie się chipów, bo okaże się, ze kontrola ludzkości w tym „Nowym Wspaniałym Świecie”, tak jak u Huxley, będzie konieczna, niezależnie od tego na ile dużym zagrożeniem jest terroryzm. Czyli rozumując tym tokiem myślenia będzie, jeszcze więcej kamer na każdym kroku, jakiś Wielki Brat będzie wiedział gdzie jesteś, bo zyska dostęp do Twojego smartfona, nawet jeśli będziesz dzikusem i będziesz kontestował zmiany i schowasz się w lesie lub na pustyni. To nic nowego bo to w wielu różnych koncepcjach futurologicznych było, np. u Zajdla. Dowodzi to tego, że tzw. soft science fiction, czyli koncepcje socjologizujące dotyczące przyszłości stają się rzeczywistością. Ale też mamy mnóstwo apokaliptycznych koncepcji, że politykom puszczą nerwy i w ruch ruszą atomówki i zagłada cywilizacji będzie efektem wojen atomowych. King w „Bastionie” pisał, że cywilizacje wykończy jakaś tajemnicza epidemia. W podobnym tonie wypowiada się Celine Minard w książce „Ostatni świat”, tam w tej koncepcji ludzie znikną niemal dnia na dzień. Przeżyje jeden, ten który był w kosmosie i spóźnił się na zagładę ludzkości. Był miliarderem, był mistrzem świata, był jedyny. Lem w „Kongresie futurologicznym” pisał, że załatwi nas klimat, tyle, że radykalne ochłodzenie.
Pisał też, że wcześniej czy później wykończy nas konsumpcjonizm, bo gospodarka nie da rady, bo zabraknie zasobów naturalnych. Clark w książce "Koniec dzieciństwa” zastanawia się czy w przyszłości ludzkość zostanie zmuszona do utworzenia jednego państwa, bo walka z zagrożeniami będzie wymagała zbiorowego, globalnego wysiłku, a małe państwa sobie nie poradzą. Czy epidemia koronawirusa potwierdza to założenie? I czy ludzkość czekają kolejne tego typu atrakcje i okaże się, że Clark pomylił się w swojej kalkulacji o jakieś 100 lat np. czyli nie aż tak dużo znowu? Tak czy siak nawet jak poradzimy sobie ze starymi zagrożeniami to zaraz jakąś tylną furtką wepchają się nowe i zabawa zacznie się od początku!
Czy tego typu odniesienia do koncepcji literackiej science fiction, w której przybyli kosmici i zrobili porządek na Ziemi i tym samym dowiedli, że my jesteśmy cieniasy i nie potrafimy sobie poradzić sami ze sobą. Myślę, że to ma sens, bo książka powstała w jakiejś konkretnej rzeczywistości, ledwo skończyła się II wojna światowa, na horyzoncie kisi się zimna wojna, i zagrożenie atomowe nie jest problemem wydumanym, raptem za 9 lat będzie kryzys kubański. Tak więc te refleksje dotyczące czasów aktualnych miały wpływ na to co będzie. I ten pesymizm, że my ludzie sobie nie poradzimy z pokojem na świecie, z dobrobytem, chorobami, i wieloma problemami, które ludzkość ma przez całą historię wszystkich cywilizacji. Czyli muszą istnieć jacyś Zwierzchnicy, którzy z łatwością poradzą sobie z problemami, które nam by zajęły kolejne tysiąc lat, o ile się sami nie wykończymy wcześniej.
Pytanie jakie zadają sobie nieliczni rebelianci jaki interes w tym mają w tym Zwierzchnicy, że przybyli do nas i jak na okupantów rządzą zaskakująco dobrze.
Odpowiedź jest dziwna, pokręcona, zrozumieć można wtedy jak ktoś czytał cykl „Odyseja kosmiczna” oraz „Odyseja czasu”, wtedy to się wydaje troszkę bardziej logiczne. Pierworodni, Zwierzchnicy, kolesie od Monolitów traktują kosmos niczym ogród. Ten Bóg – Ogrodnik, bo dla nas kosmici są niczym bogowie, pozbywa się zielska, wycina gałęzie, czasem całe drzewa nie rokujące nadziei, pielęgnuje te rośliny, które wydadzą ładne owoce i ogrodnik na nich zarobi. Z jednej strony jest to koncepcja filozoficzna, a tego typu atrakcji intelektualnych jest pełno w książkach Clarka. Ale też tego typu koncepcja jawnie odnosi się do przypowieści biblijnych. Więc można odnieść wrażenie, że sam autor nam wkręca, że po naszych ziemskich religiach nic nie zostanie, i będziemy budować nowe świątynie na cześć kosmitów. Inna bajka czy kosmitom to byłoby potrzebne. Mi przychodzi na myśl zarówno roboty z cyklu „Fundacja” Asimova z R Danaelem Olivavem, którzy byli genius loci ludzkości oraz ludzie z dawnej, bardzo zaawansowanej z cyklu „Assasins Creed” cywilizacji, awatar Junony i Minerwy, którzy opiekują się ludzkością, pomagają zapobiec zagładzie ludzkości, co przydarzyło się tej cywilizacji. Oni dali ludziom Jabłko Edenu i szereg innych artefaktów, które w niewłaściwy rękach są niebezpieczne, a we właściwych, czytaj asasynów, robią dużo dobrej roboty. Zwierzchnicy zostawili nam kilka olbrzymich statków kosmicznych, niewyobrażalnie wielkie ufo, z których sterują Ziemią, rzadko zapuszczając się na powierzchnię. Czyli rola Zwierzchników jest zbliżona jak R. Danaela Olivava oraz Minerwy i Junony, bo uważają, że ludzkość trzeba nakierunkować, żeby był z nas jakiś pożytek. Sam tytuł książki jest intrygujący, ale tego typu refleksję zachowam dla siebie, żebyście też mogli troszkę pogłówkować, o co w tym chodzi?
Na pewno o to, żeby czytelnikowi dać zdrowo do myślenia. I o to często chodzi w tych najlepszych, genialnych książkach, które na długo pozostają w pamięci czytelnika. Ta książka niewątpliwie do takich należy. Autor świetnie wykreował postaci, o ile nas ziemian jakoś poszło, bo autor zastosował pewne archetypowe analogie, a z kosmitami to już dużo trudniej było. Ale jakoś poszło. Zdecydowanie warto przeczytać. Polecam.
Clarke jest pisarzem znanym z serii „Odyseja kosmiczna”. Pierwsza część "Odyseja kosmiczna 2001” została genialnie sfilmowana, więc ten motyw przez większość z was moi drodzy czytelnicy jest zapewne kojarzony. Książka zatytułowana „Koniec dzieciństwa” jest również bardzo znaną i genialną książką tego autora. Istotna jest data napisania – 1953 r. . Autor usiłuje snuć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-08-30
O autorce czytałem dawno temu w jednym z dodatków do Gazety Wyborczej, bardzo dawno temu, kiedy to jeszcze czytało się gazety w wersji papierowej i było co czytać i ceny były przystępne. Teraz na potrzeby akcji czytelniczej Book Trotter była okazja zapoznać się z twórczością tej pisarki z Indii. Na pewno Arundhati Roy jest autorką troszkę kontrowersyjną, troszkę niebanalną, bo jej twórczość daje do myślenia. Tą książkę, którą przeczytałem zatytułowaną „Ministerstwo niezrównanego szczęścia”, ja bym określił jako literacko – publicystyczną, w sensie, takim troszkę dosłownym. Bo mamy troszkę tego co jest w literaturze pięknej, historia głównej bohaterki/bohatera, bo mamy tutaj do czynienia z osobą transpłciową, a to niewątpliwie samo w sobie robi pewien ferment intelektualny. Akcja ma miejsce w drugiej połowie XX wieku i pierwszych latach wieku XXI, to akurat jest istotna informacja, bo czytelnik musi to wiedzieć, że chodzi o nieco dalszą i zupełnie bliską współczesność.
Główną bohaterką jest Andżum, która raz występuje jako młody chłopiec potem jako kobieta jednak, bo wiadomo troszkę urosła i się wydało co nie co, i męskie role, w tym nauka w muzułmańskiej medresie, mimo, że był/była bardzo zdolna, nie miała szans na kontynuację. Ale w sumie przez resztę życia nie mogła się zdecydować jaka płeć jest dla niej odpowiednia. W sumie to tyle co da się napisać, bo potem mamy różne perypetie jakie Andżum przeżywała.
A druga część to typowa publicystyka społeczno – politologiczna, sporo jest o polityce jakie ten wielki kraj, który już niebawem, bo w przyszłym roku (2023) przebije Chiny pod katem liczby ludności. A problemów ten wielki i liczny kraj ma niemało, począwszy od groma języków jakim posługują się ludzie, tu pomaga urzędowa angielszczyzna, ale jak wynika z tego co autorka pisze nie wszyscy język Szekspira znają. Jak można się domyśleć jest potrzebny na pewnym szczeblu edukacji, no i robienia kariery urzędniczej. Oczywiście dla nas Europejczyków w dużym stopniu to jest niezrozumiałe, bo to pewnie tak samo jakby przeciętnego człowieka z dalekiego wschodu pytać o co chodzi z naszymi partiami politycznymi i o co tym ludziom chodzi i dlaczego mają one poparcie określonych grup społecznych np.? Zapewne zrozumiałby niewiele więcej z tego niż my o specyfice Indii.
Można odnieść wrażenie, że problem muzułmański w tej książce to kolejna opcja wkładania w kij w mrowisko przez autorkę, zwłaszcza po tym co się wydarzyło w 2001 r w Nowym Yorku. Widać autorka ma takie paskudnie wredne zwyczaje, że czytelnikom żyć nie daje! Mamy opisany tutaj los Saddama Husajna, gościa, który jakimś okropnym zbiegiem okoliczności ma takie same imię i nazwisko jak iracki dyktator. No ale zapewne to jakiś okrutny żart autorki wobec tego bohatera, żeby nagłośnić problem, że zwykli muzułmanie w Indiach, mieli sporo problemów po tym jak wieżyczki w Ameryce się zawaliły, a armie NATO zwaliły się robić porządki w Afganistanie. Ciekawe jakie poglądy ma autorka w dniach dzisiejszych jak wie, że talibowie w Kabulu mają się dobrze, ale to pewnie motyw na zupełnie inną opowieść literacką. W sumie to dziwny zbieg okoliczności, że książek poruszających problem jaki świat ma z wyznawcami proroka Mahometa zrecenzowałem troszkę w ramach wyzwania czytelniczego Book Trotter i coś mi mówi, że to nie koniec tej imprezy literackiej.
Książka, mimo, że jest niewątpliwie trudna, ze względu na zupełnie inną specyfikę kulturową Indii, jest ciekawa i warto przeczytać. Arundati Roy sporo mówi, czasem wręcz krzyczy nie tylko o swoim kraju, ale i całym naszym świecie i sama się głowi i chce, żebyśmy troszkę też intelektualnie pokombinowali i zastanowili się, co się z tym światem dzieje i gdzie my podążamy? Zdecydowanie polecam.
O autorce czytałem dawno temu w jednym z dodatków do Gazety Wyborczej, bardzo dawno temu, kiedy to jeszcze czytało się gazety w wersji papierowej i było co czytać i ceny były przystępne. Teraz na potrzeby akcji czytelniczej Book Trotter była okazja zapoznać się z twórczością tej pisarki z Indii. Na pewno Arundhati Roy jest autorką troszkę kontrowersyjną, troszkę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-06-29
W wyzwaniu Book Trootter przyszedł czas na zaległe wyzwanie literatura chińska i zabrałem się do dzieła. W sumie książkę noblisty Mo Yana zatytułowaną "Obfite piersi, pełne biodra", czytam prawie trzy miesiące, bo zacząłem jeszcze w marcu, no i tak na ostatnie dni maja się wyrabiam z czytaniem. Czyli jest to książka, która najdłużej była czytana w ramach tego wyzwania. Ale niewątpliwie warto przeczytać, poznajemy szerokie spektrum historii współczesnych Chin, począwszy od wojny z Japonią ( 1937- 45 ) , po rewolucję kulturalną ( 1966- 1976 ), czyli w sam raz, żeby opowiedzieć historię głównego bohatera i narratora tej powieści jednocześnie Shanguann’a Jintonga, zwanego też krócej Ju, brata ośmiu sióstr, które tutaj dla uproszczenia są po prostu numerowane. Retrospektywnie poznajemy jeszcze wcześniejszą, niż właściwy czas akcji, historię rodu Shanguann, którego przedstawicielki charakteryzują się tytułowymi obfitymi piersiami i pełnymi biodrami, które sam narrator interpretuje jako element witalny, po prostu dający życie. Jest w tym też w tym zapewne element nieco innej fascynacji kobiecymi kształtami samego Ju.
Książka jest monumentalna, przypomina troszkę twórczość Gabriela Garcii Marqueza, połączenie motywów magicznych z tymi jak najbardziej realnymi. Tam w książce „Sto lat samotności” mamy historię rodu Buendiów, tutaj niewiele mniej, bo de facto początek tej historii Shanguan datuje się na rok 1900, czyli upadek dynastii Qing a końcówkę szacować trzeba na lata 80 XX wieku, czyli mamy jedną z form komunizmu chińskiego zmierzającego do tego co mamy dzisiaj, czyli szybkiego rozwoju gospodarczego w państwie środka połączonego nadal z doktrynalnym i politycznym komunizmem, który przetrwał upadek komunizmu w wielu krajach na przełomie lat 80/90 XX wieku i to jest pewien fenomen kultury chińskiej. Mo Yan śmiało pisze w swoich książkach o problemach dręczących jego ojczyznę i w przepiękny sposób ubarwia te wszystkie motywy realno –magiczne.
Książkę czyta się z zaciekawieniem, tym bardziej, że kultura, mentalność i wszystko co związane z Chinami jest stosunkowo mało znane dla nas ludzi z Zachodu. Niby jest globalizacja, intelektualne spekulowanie o globalnych wsiach czy miastach, ale jednak okazuje się, że te regionalne kultury poszczególnych regionów świata wciąż mają znaczenie, mimo, że praktycznie wszyscy zajadamy się hamburgerami z MacDonalda i pijemy Coca Colę. Dowodzi to chociażby ta wojna Rosji z Ukrainą, że wychodzi na to, że świat wcale nie jest łatwy prosty i ładnie poukładany, jak my wszyscy byśmy chcieli. Dlatego też tego typu akcje literackie jak Book Trotter są przydatne, bo przynajmniej z perspektywy literackiej my uczestnicy wchodzimy w jakąś formę poznawczą dotyczącą wielu zagadnień i problemów przy okazji wczytywania się w literatury wielu krajów świata i to niewątpliwie jest nie do przecenienia. A co do Chin to wiemy przecież, że są znaczącym graczem geopolitycznym i rola tego kraju będzie rosła w przyszłości i warto coś tam wiedzieć, co za licho tam, w tym wielkim kraju na rzeką Yangcy siedzi. Dlatego dobrze, że trafiło na wyzwanie chińskie w tym wyzwaniu. A co do książki to warto dodać, że polecam czytanie książki zatytułowanej „Obfite piersi, pełne biodra”, jest niewątpliwie ciekawa, bardzo interesująca i zdecydowanie warto przeczytać.
W wyzwaniu Book Trootter przyszedł czas na zaległe wyzwanie literatura chińska i zabrałem się do dzieła. W sumie książkę noblisty Mo Yana zatytułowaną "Obfite piersi, pełne biodra", czytam prawie trzy miesiące, bo zacząłem jeszcze w marcu, no i tak na ostatnie dni maja się wyrabiam z czytaniem. Czyli jest to książka, która najdłużej była czytana w ramach tego wyzwania. Ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-29
Wybór literatury ukraińskiej, pierwszy raz w historii Book Trottera, nie był przegłosowywany w głosowaniu uczestników, co ma być czytane w miesiącach marzec/kwiecień 2022 r. , ale my wszyscy użytkownicy byliśmy jednomyślni, że przez tą okrutną wojnę, która toczy się tuż za naszą wschodnią granicą warto do tej literatury sięgnąć wyrażając tym samym swoje bardzo skromne wsparcie dla kultury ukraińskiej. Bo nie zapominajmy, że nikt zapewne nie miał głowy do tego, żeby policzyć ile książek spłonęło na skutek ataków bombowych. A także pamiętajmy, że wiadomo, że książki spełniają w tych trudnych czasach na Ukrainie niebagatelna rolę, większą niż da się to wyobrazić. Rzecz jasna nie mam zamiaru rozwijać dalej tematu, bo zdecydowanie lepiej robią to serwisy informacyjne w tv, radiu, prasie i internecie i każdy z nas do tych informacji dociera. Zajmę się tym co robię w moich recenzjach, interesuję się tym co jest ciekawego w książkach, które czytam. Dla mnie wybór, jako pasjonata fantastyki, był oczywisty, przeczytałem książkę, znanego mi wcześniej duetu, małżeństwa pisarskiego Mariony i Sergieja Diaczenków. Zainteresowała mnie książka zatytułowana „Magom, wszystko wolno”.
W tej książce mamy wykreowany świat, stylizowany, jak to w większości książek fantasy, bywa na średniowiecze. Głównym bohaterem jest mag dziedziczny trzeciego stopnia Hort zi Tabor. Są też magowie mianowani, którzy swoje umiejętności magiczne zdobyli poprzez żmudne szkolenia w uczelniach magicznych. Tym autor się nie zajmuje, jak ten proces wygląda, w przypadku magów dziedzicznych przejmuje się magię od członków własnej rodziny i w tym przypadku zapewne oni są odpowiedzialni za wyszkolenie. Dowiadujemy się, że Hort zi Tabor mieszka gdzieś na głębokiej prowincji, domyślać się można, że ze względów bezpieczeństwa, bo podobnie jak chociażby w „Wiedźmińskim uniwersum” Andrzeja Sapkowskiego magowie chętnie angażują się w politykę i ich rola jest znaczna, zarówno otwarta, pełnione stanowiska państwowe np. doradców królewskich, jak i ukryta, np. udział w intrygach. Do czegoś takiego został przymuszony sam Hort zi Tabor do zabicia jednego z niepokornych przeciwników króla, księcia ze stepowej krainy. Miał tego dokonać w sposób magiczny, używając zaklęcia Kary, acz niewykrywalny dla zwykłych śmiertelników, inni magowie najprawdopodobniej zostali uprzedzeni lub po prostu przekupieni, żeby się nie wtrącali w nie swoje sprawy. Książe zginął lecz szczęśliwie dla samego Horta, to nie on dokonał tej egzekucji, ktoś był szybszy i lepszy w używaniu magii, ale, że efekt był zgodny z oczekiwaniami dworu nikt do maga z prowincji pretensji nie miał.
W cyklu „Saga o wiedźminie” możemy się dowiedzieć jak wyglądały pracownie chociażby Yennefer i innych czarodziejów. Tutaj też tego typu opisy się pojawiają, ale ciekawsze są zapisy, które stanowią coś w rodzaju Kodeksu magów, stanowiący zarówno zbiór praktycznych porad, jak osoby parające się magią mają do problemu podchodzić. Przypuszczać można, że to nie jest jedyna tego typu publikacja, czarodzieje, których sam Geralt odwiedzał mieli mnóstwo książek, co samo w sobie stanowiło bogactwo, choć niejedyne, jakim dysponowali czarodzieje. Warto o tym wspomnieć, bo analogia pod tym kątem jest interesująca i ma zastosowanie także w tej powieści Diaczenków.
Książka jest ciekawa, interesująca, pokazujący świat, magów, czarodziejów, czyli postaci najbardziej intrygujące na kartach fantastyki wszelakiej. Niewątpliwie jest ciekawie opisana relacja Horta z kobietą magiem Orą Szantalią. Wszystko zaczęło się od pomocy udzielonej damie w potrzebie w starciu z kilkoma opryszkami, z jakiegoś powodu ta pani poradzić sobie sama nie mogła, a jest dość prozaiczny raczej. A w późniejszym okresie obydwaj magowie brali udział w różnych projektach,. Co pozwoliło autorom na opisanie ich relacji i kontaktów zawodowych na przestrzeni całej książki. Na pewno interesująco autor opisał głównego bohatera, całego uniwersum, z widoczną fascynacją sprawami magicznymi, którą przekazali swoim czytelnikom w tak genialny sposób. Książka jest dobra, i niewątpliwie warto zapoznać się z konceptami literackimi w tej książce. Myślę, że w sekrecie mogę zdradzić, że pozostałe książki Diaczenków są równie ciekawe i warto je przeczytać. Zdecydowanie polecam.
Wybór literatury ukraińskiej, pierwszy raz w historii Book Trottera, nie był przegłosowywany w głosowaniu uczestników, co ma być czytane w miesiącach marzec/kwiecień 2022 r. , ale my wszyscy użytkownicy byliśmy jednomyślni, że przez tą okrutną wojnę, która toczy się tuż za naszą wschodnią granicą warto do tej literatury sięgnąć wyrażając tym samym swoje bardzo skromne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-21
W książkowym wyzwaniu Book Trotter nadeszła pora na wyzwanie szkockie, zdecydowałem się na książkę Waltera Scotta zatytułowaną Kwintyn Durward. W sumie lubię powieści historyczne, więc można było spróbować szczęścia z tym autorem, kiedyś było czytane co nie co, więc z grubsza wiedziałem czego można się spodziewać. Kwintyn Durward, to główny bohater, oczywiście szkot, który pojawił się we Francji w czasach panowania króla Ludwika XI, króla ambitnego, który miał na pieńku z arystokracją. Działo się tak ponieważ próbował robić coś co kombinował później Ludwik XIV, wtedy to zostało nazwane złotą klatką Wersalu. Idea była taka, żeby mieć szlacheckie towarzystwo pod kontrolą, król Ludwik XI natomiast wykorzystywał do tego celu powinności feudalne, które usiłował drobiazgowo respektować. Skończyło się to buntem szlacheckim.
Wracając do bohatera książki Kwintyn Durward służy w regimencie szkockim. Można się pogłowić skąd się tam wziął, no ale, że regimenty szkockie były także na ziemiach Rzeczypospolitej w XVII wieku np., literacki bohater „Pana Wołodyjowskiego” Sienkiewicza Ketling. Wynika z tego, że najemników szkockich można było spotkać w całej Europie, a po drugie pierwszą żoną Ludwika XI była Małgorzata Szkocka, więc troszkę dworu, w tym także chłopców, którzy potrafią machać szabelką mogła zabrać ze sobą.
O bohaterze dowiadujemy się również, że widać był zaufanym człowiekiem zarówno króla, jak i biskupa, potem znowu króla gdy wrócił do łask. Wykonywał misje poselskie, i do pewnego stopnia szpiegowskie. Jak na powieść tego autora to proporcje są dokładnie odwrotne niż zazwyczaj, absolutnie dominują wydarzenia historyczne, a o życiu prywatnym Kwintyna Durwarda dowiadujemy się niewiele, po za tym, że dobrze kombinował i udawało mu się nie podpaść, któremuś z licznych możnych tego świata. Jak to w tego typu powieściach bywa wkręcał się w liczne awantury, w których umięjętności bojowe bywały przydatne.
Oczywiście nie należy się spodziewać po tym autorze, że książka będzie jakaś wybitna, bo autor zwykle pisał dla rozrywki czytelnika te książki. Na pewno na plus są liczne intrygi dworskie, mnóstwo wydarzeń, wojen, i wiele takich zamieszań. Podsumowując nie jest źle, da się tą książkę przeczytać i ocenić ją jako nieco ponad przeciętną. Czyli jest całkiem dobrze.
W książkowym wyzwaniu Book Trotter nadeszła pora na wyzwanie szkockie, zdecydowałem się na książkę Waltera Scotta zatytułowaną Kwintyn Durward. W sumie lubię powieści historyczne, więc można było spróbować szczęścia z tym autorem, kiedyś było czytane co nie co, więc z grubsza wiedziałem czego można się spodziewać. Kwintyn Durward, to główny bohater, oczywiście szkot, który...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-21
Tym razem, po wakacyjnej przerwie, w ramach akcji książkowej Book Trotter, odbyła się podróż, jak to powiedział papież Franciszek, powtarzając kwestię za Janem Pawłem II, „do dalekiego kraju”, czyli do Argentyny właśnie. Na swojej półce z książkami znalazłem książkę Julio Cortazara „Gra w klasy”, to już dalej nie kombinowałem, tym bardziej, że książka jest ciekawa, do tej akcji jak najbardziej pasuje. Mamy tu swego rodzaju przekręt literacki, że autor proponuje nam, żeby nie czytać książki tak jak wszystkie książki, no może prawie wszystkie, są czytane, czyli przysłowiowe „od deski do deski”, ale zaproponował czytelnikowi czytanie według, prawdopodobnie całkiem przypadkowej listy numerów rozdziałów. Ma to uświadomić czytelnikom, że tą książkę da się czytać jak się chce, i chociaż autor nam szepcze, że „to będą zupełnie inne książki”, co nie znaczy, że któraś jest lepsza od innej. Ale po prawdzie czy też nie jest tak, że ileś osób czyta jakąś książkę i wynajduje w niej zupełnie coś innego, w zależności kim jest, jakie ma pasje i w jakiś sposób na to będzie ukierunkowany, bo uzna kwestię za najciekawszą. Co mnie akurat ciekawi nie muszę właściwie zdradzać, bo da się łatwo z moich recenzji wyczytać. Na pewno ciekawi mnie swoisty dyskurs literacki i co z tego właściwie wynika, raczej są to takie swobodne spekulacje, które są po prostu ciekawe.
Poznajemy grupkę osób, raczej wiecznych studentów, których fascynują motywy bohemy paryskiej, bo mamy akcję w Paryżu, w latach 60 XX wieku, w tym też czasie została napisana ta książka Mamy grupkę osób, w tym Horacio, Maga, Oliweira, i kilka innych. Główny bohater pochodzi z Argentyny, pochodzi z bogatej rodziny,która ma majątek ziemski, od rodziny otrzymuje spore fundusze, które są wydawane na przyjemności, oczywiście trunki, koncerty, i inne atrakcje jakie oferuje Paryż. Większość rozdziałów jest krótka, te które mają więcej niż kilka stron są nieliczne, sporo to po prostu cytaty. Z ciekawostek jest cytat z „Ferdydurke” Gombrowicza. Dla mnie ciekawostką jest, że znalazł się cytat z Arnolda J. Toynbee’ego, czyli spekulacje intelektualne dotyczące filozofii historii też były. Niewątpliwie racją jest, że ta książka dla młodszego odbiorcy, wiek licealny, ewentualnie studencki, bo zwyczajnie wtedy te motywy typowo intelektualne są ciekawe i w jakiś sposób odkrywcze, dla kogoś kto czytał wszystko co się da będzie to nadal może i ciekawe, ale mniej odkrywcze. Może ktoś podejdzie do tematu troszkę nostalgicznie, a może też rozpracuje temat pod kątem własnych doświadczeń życiowych. Było troszkę polityki, motywy nostalgiczne, tęsknoty za krajem, w końcu naszych rodaków, którzy jeździli do Paryża czy Londynu w ostatnich dwóch stuleciach nie brakuje, więc dogadaliby się w tej kwestii z argentyńczykiem.
W sumie coś w rodzaju podsumowania już się znalazło, dodam, że książkę warto mieć na liście książek przeczytanych i nie jest to strata czasu. Warto przeczytać. Polecam.
Tym razem, po wakacyjnej przerwie, w ramach akcji książkowej Book Trotter, odbyła się podróż, jak to powiedział papież Franciszek, powtarzając kwestię za Janem Pawłem II, „do dalekiego kraju”, czyli do Argentyny właśnie. Na swojej półce z książkami znalazłem książkę Julio Cortazara „Gra w klasy”, to już dalej nie kombinowałem, tym bardziej, że książka jest ciekawa, do tej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-26
Czas na zrecenzowanie książki z meksykańskiej edycji Książkowego Wyzwania Book Trootter, wielkiego wyboru, jeśli chodzi o dostępność książek z tego kraju, nie było, niestety, tak bywa, przeczytałem „Lato z Laurą Diaz” Carlosa Fuentesa. Akcja zaczyna się w amerykańskim Detroit. Santiago, w jednej z ruin fabryki jest graffiti nawiązujące do meksykańskiej artystki na Laury Diaz, które po wypadku, po prostu miał nieszczęście trafić na uliczny gang, a potem było kilka dni kuracji szpitalnej skłania bohatera do przeżycia wspomnień długiego życia Laury. Zaczyna się od kiedy była małą dziewczynką, aż do starości. Chodzi tu nie tylko o konkretne przeżycia wydarzenia, takie jak zwykłe, sprawy codzienne, związki, podróże pociągiem, z jednego końca kraju do drugiego, wiele innych spraw, ale też autorowi daje to możliwości do wielu spekulacji intelektualnych, bo czasy, prawie cały XX wiek były ciekawe, i te przemyślenia z tej książki warto w pamięci zachować. Przypomina to troszkę książkę kubańskiego pisarza Alejo Carpentiera „Święto wiosny” , inne ciekawe nawiązanie literackie to „Miłość w czasach zarazy” Gabriela Garcii Marqueza, była tam opisana długoletnia, acz skomplikowana relacja miłosna Ferminy Dazy i Fiorentino Arizy. Tutaj mamy równie zakręcony motyw Laury Diaz i Santiago Ximeneza. W życiu Laury Diaz było czterech mężczyzn o tym imieniu - Santiago, oprócz wspomnianego kochanka, byli jej brat, syn i wnuk. Ten z Detroit i Los Angeles z 2000 r. to oczywiście wnuk Laury. Akcja książki to lata 1905 – 1972, czyli życie głównej bohaterki, które zgłębia Santiago, czwarty tego imienia. Tytuły rozdziałów, to miejsca i daty, przypomina to troszkę biograficzne podejście faktograficzne, a tak naprawdę są one raczej symbolem pewnych etapów w życiu Laury. Oczywiście jak na przyzwoitą literaturę latynowskiego kręgu kulturowego sporo jest motywów niemal tak legendarnych, że prawie mitologicznych, ale to oczywiste, bo ci pisarze tak piszą, a dla czytelnika czytanie tego typu ezoterycznych motywów jest niesamowicie fascynujące.
Mamy tutaj szeroką panoramę Meksyku, całego świata, dyskursu politycznego, w tym zamieszania z faszyzmem i komunizmem, czego nie trudno się domyśleć. Niby Meksyk, jak większość krajów tego regionu świata, nie był dotknięty w sposób znaczny działaniami wojennymi, co nie znaczy, że perturbacji żadnych nie było. A po wojnie była walka o wpływy na całym świecie między Zachodem, a blokiem komunistycznym i jednym z frontów zimnej wojny była Ameryka Południowa. Na pewno mamy temat postępu technologicznego i jaki to ma wpływ na życie codzienne, chociażby szybsze tempo podróży i jeszcze szybsze tempo obiegu informacji, jeszcze nie tak szybkie jak w dzisiejszej dobie wszechobecnego internetu, gdzie każdy ma dostęp do informacji we własnej kieszeni nawet, ale i tak bardzo szybkie w porównaniu do wcześniejszych stuleci. Znaleźć można pewne elementy dyskursu filozoficznego, zwłaszcza motywy moralno – etyczne w pierwszych latach po wojnie, co ma i miało wpływ na humanistykę w kolejnych dziesięcioleciach. Ten mix opisania losów artystki politycznie zaangażowanej, która brała udział w burzach politycznych, rewolucjach, można powiedzieć, że była feministką, podążającą drogą swoich pasji ważne było dla niej rozwijanie zdolności twórczych i swoich pasji, a nie tylko sprawami typowo kobiecymi, co mogło być uważane za formę buntu, wyzwolenia itd. Życie było trudne i skomplikowane dla Laury i nie oszczędzało jej strat, rozczarowań, a jednak pod koniec życia znalazła cos w rodzaju spokoju, ukojenia i była szczęśliwa.
Niewątpliwie Laura Diaz jest interesującą, nietuzinkową postacią, i dlatego warto poznać jej losy czytając tą niezwykle interesującą książkę. Warto przeczytać, zdecydowanie polecam.
Czas na zrecenzowanie książki z meksykańskiej edycji Książkowego Wyzwania Book Trootter, wielkiego wyboru, jeśli chodzi o dostępność książek z tego kraju, nie było, niestety, tak bywa, przeczytałem „Lato z Laurą Diaz” Carlosa Fuentesa. Akcja zaczyna się w amerykańskim Detroit. Santiago, w jednej z ruin fabryki jest graffiti nawiązujące do meksykańskiej artystki na Laury...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Tym razem w wyzwaniu Book Trotter trafiło na cały kontynent Afrykę, i to pomimo faktu, że były dwa afrykańskie wyzwania RPA i Egipt. W sumie do tej pory mam przeczytane i zrecenzowane w ramach akcji trzy książki. Do tego postanowiłem dodać dwie książki w ramach tego wyzwania, żeby było chociaż tych pięć książek z tego kontynentu. Pierwszy autor to Wilbur Smith, raczej jest dosyć dobrze znanym autorem licznych książek przygodowych. Książkę jaką wybrałem ma tytuł "Najemnicy" , myślę, że to jest oczywiste, że najemnicy właśnie mają teraz duży wpływ, często negatywny, na to co się dzieje w Afryce. Bo niewątpliwie ten kontynent przyciąga różnej maści awanturników, rządnych przygód i zdobycia szybkiego bogactwa ludzi i poszukiwaczy kruszców, którym niekoniecznie chce się pracować nad wydobyciem złota czy diamentów w sposób legalny. Preferowali szybkie akcję z bronią w ręku. Na kartach literatury problem możemy spotkać w książkach Forsyth'a tym pisze w swoich książkach. Wilbur Smith uznał, że warto o tym problemie w książkach napisać.
Jak nie trudno się domyśleć w książce mamy grupę białych najemników, którzy działali razem z grupą lokalnych, czarnoskórych żołnierzy. Dowódcą tego zgrupowania wojowników był Bruce Curry. Trafili na teren Konga i cała ekipa wyruszyła do Port Reprieve. Tam dowódca spodziewał się znaleźć wart miliony dolarów ładunek diamentów i ewakuować ludność cywilną. Częściowo podróżowali pociągiem, problemów było sporo, w Kongu szalała wojna domowa, do tego były grupy bandytów, którymi najczęściej są rebelianccy żołnierze. Grupa Bruce'a pędzi naprzód przez trudne tereny, żeby wykonać misję.
Zapewne jak ktoś lubi literaturę przygodową, gdzie coś się dzieje, co chwilę jest jakieś zagrożenie, bywa, że leje się krew, zawiedziony nie będzie. Przy okazji czytelnik ma okazję uszczknąć troszkę z realiów Afryki, wciągnąć się w jakąś przygodę. Warto przeczytać.
Tym razem w wyzwaniu Book Trotter trafiło na cały kontynent Afrykę, i to pomimo faktu, że były dwa afrykańskie wyzwania RPA i Egipt. W sumie do tej pory mam przeczytane i zrecenzowane w ramach akcji trzy książki. Do tego postanowiłem dodać dwie książki w ramach tego wyzwania, żeby było chociaż tych pięć książek z tego kontynentu. Pierwszy autor to Wilbur Smith, raczej jest...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to