Opera trwa w swej nieprzemijalności. W swej niekończącej się opowieści o absurdalnych miłościach i nieprawdopodobnych absurdalnych intrygach...
Najnowsze artykuły
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Kazimierz Grochmalski
Źródło: fot. Ryszard Mejza, Galeria Jerzego Piotrowicza
4
7,4/10
Pisze książki: literatura piękna, poezja
Urodzony: 1951 (data przybliżona)
Kazimierz Grochmalski (1951, Stargard Szczeciński) – założyciel i twórca eksperymentalnego „teatru maya”. Przez ponad 20 lat w nieustannej podróży po całym świecie: stworzył 16 autorskich realizacji scenicznych, prezentując je w 22 krajach podczas 106 tournee.
Reżyserował spektakle w Belgii, Finlandii, Niemczech oraz w Teatrze Nowym w Poznaniu, gdzie dziś mieszka. Stworzył własną metody pracy teatralnej pt. „kompozycja komediowa”. Zajęcia prezentujące tę metodę pracy prowadził na wielu uczelniach (w m.in. Zurichu, Norymberdze, Jyvaskyli, Oxfordzie, Yorku, Brukseli, Tunisie, L’Aquili, Nantes, Lyonie).
Na przełomie lat 1998/2000 zawiesza prowadzenie „teatru maya” ze względu na kłopoty finansowe.
W latach 2000-2008 wykładał na ASP Poznań zajęcia z teatru wizualnego, które artykułowane są w ramach szeregu wystąpień performerskich pt. „Teatr Plastyków”. W międzyczasie Kazimierz Grochmalski staje się właścicielem kilku firm biznesowych, co zapewnia mu stały dochód finansowy. Jest m.in. autorem koncepcji sieci sklepów Żabka , którą opracował na zlecenie firmy Elektromis (sic!).
W 2016 roku wydał zbiór wierszy pt. „Teatr którego nie było”. Tomik „Traktat o marionetkach”, to jego druga książka poetycka. Obecnie przygotowuje do druku powieść „Ostatnie lato reżymu ludowego”.
W 2019 roku, po latach wyrzeczeń i oczekiwań, „teatr maya” wznowi swoją działalność sceniczną spektaklem „Do widzenia, do jutra”.
Reżyserował spektakle w Belgii, Finlandii, Niemczech oraz w Teatrze Nowym w Poznaniu, gdzie dziś mieszka. Stworzył własną metody pracy teatralnej pt. „kompozycja komediowa”. Zajęcia prezentujące tę metodę pracy prowadził na wielu uczelniach (w m.in. Zurichu, Norymberdze, Jyvaskyli, Oxfordzie, Yorku, Brukseli, Tunisie, L’Aquili, Nantes, Lyonie).
Na przełomie lat 1998/2000 zawiesza prowadzenie „teatru maya” ze względu na kłopoty finansowe.
W latach 2000-2008 wykładał na ASP Poznań zajęcia z teatru wizualnego, które artykułowane są w ramach szeregu wystąpień performerskich pt. „Teatr Plastyków”. W międzyczasie Kazimierz Grochmalski staje się właścicielem kilku firm biznesowych, co zapewnia mu stały dochód finansowy. Jest m.in. autorem koncepcji sieci sklepów Żabka , którą opracował na zlecenie firmy Elektromis (sic!).
W 2016 roku wydał zbiór wierszy pt. „Teatr którego nie było”. Tomik „Traktat o marionetkach”, to jego druga książka poetycka. Obecnie przygotowuje do druku powieść „Ostatnie lato reżymu ludowego”.
W 2019 roku, po latach wyrzeczeń i oczekiwań, „teatr maya” wznowi swoją działalność sceniczną spektaklem „Do widzenia, do jutra”.
7,4/10średnia ocena książek autora
118 przeczytało książki autora
44 chce przeczytać książki autora
11fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Zanim opadnie kurtyna. Esej pisany wierszem
Kazimierz Grochmalski
7,5 z 13 ocen
16 czytelników 13 opinii
2021
Popularne cytaty autora
Cytat dnia
To, czego szukasz, znajduje się na sąsiedniej ulicy w teatrzyku, gdzie nic nie jest na pewno ale wszystko toczy się naprawdę...
2 osoby to lubiąKicz jest triumfem uśmiechu, który w swym signiefiant i signiefié zapowiada nieuchronnie nadchodzącą banalną śmierć. Przybędzie w ramionach ...
Kicz jest triumfem uśmiechu, który w swym signiefiant i signiefié zapowiada nieuchronnie nadchodzącą banalną śmierć. Przybędzie w ramionach białego łabędzia wklejonego w makatkę upstrzoną muchami i zdechłymi komarami, zżółkłym tłem od dymu tanich papierosów, które zostały tu na zawsze.
1 osoba to lubi
Najnowsze opinie o książkach autora
Uśmiech Kazimierz Grochmalski
7,2
Krótka książka, której nie da się szybko przeczytać. Niby nikt nie zabrania, ale uwierzcie, że każdy rozdział po przeczytaniu trzeba w myślach przetrawić. Wydawać, by się mogło patrząc się na tytuł i rażącą w oczy okładkę, że będzie to raczej temat łatwy i przyjemny, a tak nie jest. Autor podszedł do tematu w sposób odwrotny i pokazuje w swojej książce raczej te ponure oblicza uśmiechu. Śmiać można się przez łzy i można go udawać. Przybierać na twarzy maskę radości, gdy w środku jesteśmy bezbrzeżnie smutni. Były i są państwa i czasy, kiedy nie jest nam do śmiechu, bo wojna i reżim zabiera nam pokolei kawałki życia, w których możemy się uśmiechnąć. Jesteśmy czasami zmuszeni, by się cieszyć wbrew naszej woli i musimy często świadomie lub nie odgrywać rolę manekina, którym się steruje. Muszę przyznać, że osobiście nie była to dla mnie łatwa literacka przeprawa, bo czułam się tak jakby ktoś dźgał mnie po ramieniu wytykając błędy i przywary ludzkości. Niemniej warto wyjść ze swojej strefy komfortu, by się zastanowić jak to wszystko wygląda z drugiej strony. Spora ilość metafor w książce wymaga od nas skupienia. Nie mogę napisać, że lektura wywołała na mej twarzy uśmiech. Dała mi jednak tę iskrę, że warto o tym pamiętać, bo ten gest poprawia nastrój i jest znany na całym świecie. Nie musisz znać żadnego języka, a wystarczy się uśmiechnąć, by poprawić humor i dostać dobry przekaz od innych ludzi. Już od samego początku naszego życia, gdy nieświadomy uśmiech niemowlaka cieszy bardzo mocno kochających rodziców.
Zanim opadnie kurtyna. Esej pisany wierszem Kazimierz Grochmalski
7,5
„Zanim opadnie kurtyna” to poezja wstrząsu. To swoisty, poetycki krzyk, larum, apodyktyczne wezwanie do przemyśleń. I gdy zdaje się, że podmiot liryczny z całą mocą i wewnętrznym przekonaniem, z oczami szeroko otwartymi i zapatrzonymi daleko wprzód, zapowie nam wizje nowego świata, wówczas… ów podmiot odpuszcza. I kurczy się, zatraca w oparach wielkiej wrażliwości. Oczy zachodzą mgłą, serce bije ciszej, ale żarliwiej. Nadchodzą inne emocje.
Swój zbiór Kazimierz Grochmalski rozpoczyna diagnozą – surową, mocną, jednoznaczną. Nie pozostawia miejsca na złudzenia. „Egzystencjalizm osiągnął swe apogeum zwyrodnienia” – wyprowadza cios, wychodząc z założenia, że współczesny świat serwuje nam „parodię istnienia”, spłycenie celów działania, gdy na końcu wszystkiego stoi jednokierunkowe dążenie do konsumpcji, wybijania na szczyt pustego indywidualizmu tylko po to, by być kimś (nieważne kim). „Nikto staje na czele narodu, a Beztoś wyznacza plany rozwoju państw” – bawi się słowem, by uwypuklić diagnozę. Nie wyszliśmy więc jeszcze poza sferę preludium omawianego tomu, a już dostajemy niebagatelną dawkę burzliwych emocji i przemyśleń. Słyszymy ten krzyk. Poeta daje nam się we znaki. Czy tego właśnie chce? Czy stoimy u progu poetycznego manifestu?
Wniknijmy więc w poezję. Jak zechce sam nadawca – przeniesiemy swe myśli, ubrane w metafory, do teatru. A zaserwowany spektakl obedrze kolejne złudzenia: wszak życie to scena pełna nieprzygotowania. Nie ma tu prób, aplauzów i szczerych ukłonów. Wszystko jest improwizowane, wyposażone w nieadekwatny patos. Końcowa kurtyna niczego tu nie zmieni – jej główny aktor pozostanie tylko „przerażoną kukiełką bytu”, ukrytą gdzieś za „stęchłą kotarą”. Co prawda podmiot liryczny w dalszych wierszach osłodzi nieco tę uproszczoną wynikowość. Choćby wówczas, gdy przeanalizuje gen – tę niewidoczną składową człowieka. Gen, ta struktura, stanie się tematem mrówczych przemyśleń sam w sobie – coś, co ucieszyłoby z pewnością strukturalistę Gombrowicza. Gen – „prawie jak wróbel” to „przysadzisty, wieczny krzątacz”, a człowiek – uwikłany w dziejową grę genów i tak staje się, koniec końców, bohaterem „one-gen-showu”. Ta wypracowana ironia wskazuje, że u podstaw człowieka – zdaniem mówcy - nie leży absolutnie nic wymagającego powagi. To znów urabianie historii, dodawanie jej splendoru. Czy słuszne?
Pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Jest otwarte i chłonne. Bo może to nie droga, a niekończąca się ucieczka? „Uzbierałeś grosiki na tę podróż ‘byle dalej’/(…)Tajny agent bez troski o cokolwiek”. Cóż z tego, że bierzesz nogi za pas – mówi nam podmiot – gdy i tak, nawet odarty z tożsamości jedyne co, to może najwyżej „jako NN dostaniesz kwaterę z puli miasta/dla znalezisk bez adresu”. Tym tylko będziesz – kpi chłodno i dosadnie. Znaleziskiem.
Więc jednak to manifest – jednoznacznie, nieodparcie? Otóż… nie! Bo im dalej wgłębimy się w zbiór, tym więcej w nim podmiotu uwrażliwionego, ckliwego, sentymentalnego. A może i to wcześniejsze diagnozowanie, ironizowanie i wbijanie szpilek wynikało właśnie z tej sentymentalnej tęsknoty? Jeśli więc nie manifest, to może autoterapia, samookreślanie, sugestywne doskonalenie poprzez dialog z pozoru ogólnym adresatem, którym w istocie jest… sam podmiot liryczny? Czy to ON? Ten nieznajomy z wiersza „NN”, jawiący się jako „Tajny agent bez troski o cokolwiek”, „(…)bez znaków szczególnych i koneksji”? Poeta jakby sam odpowiadał wieńcząc wspomniany wiersz wymownym „Kto to wie?/Kto to wie…”.
Gdy więc mówca staje się ckliwy, gdy możemy przyjąć, że kartki stały się kozetką, potrafi powiedzieć wprost – najwymowniej, najszczerzej: „Gdy jej nie ma – tęsknię”. Choć posiadał całą gamą poetyckich środków wyrazu, te niosące emocje stwierdzenia wyłuska bez zbędnych ceregieli. Także jak choćby i wtedy, gdy w wierszu „Burza” z dedykacją „Dla Hani” powie: „mój mały papierowy samolocik leci (…) / a na jego skrzydłach ledwo skreślone / dwa słowa: kocham cię”. Nawiązując do tytułu można więc rzec, że w burzy metafor znajdują się stwierdzenia najprostsze, lecz jednoznacznie odbierane. Podmiot nie kluczy, wie co chce przekazać, mimo że czyni to „z drżącym sercem, w pośpiechu”. Jakby, roztropnie rozkładając akcenty, wypisywał swój testament.
Skoro przyjmiemy, że to „manifesto-terapia”, a podmiot przemawia do samego siebie, musimy zauważyć także takie słowa: „Bye, bye, chłopaczku, / bye, bye – śpiewam przez łzy, / tak głupio potoczyły się dni, / tak wielu zabrakło mi chwil”. A więc testament? Podsumowanie? Rozliczenie? Nadawca wierszy jawi nam się jako świadomy, posiadający własne, precyzyjne diagnozy społeczne przemyślenia, a jednocześnie bliski jest zaśpiewaniu w ślad za Stachurą „cały zbudowany jestem z ran”. Czymże jest więc ta poezja? Rozliczeniem? Lekarstwem? Drogowskazem? – jeśli tak, to dla kogo: dla odbiorcy czy samego nadawcy? Może jest też diagnozą z ukrytym/jawnym kierunkiem podążania? Może odpowiedź będzie złożona, a zarazem trywialna: tym wszystkim – czyli niejednoznacznością. Bo przecież nie o to w tym chodzi, by być jak „oni”, którzy się „tylko prezentują”, lecz by otworzyć „perspektywę boskiego widzenia”. Odkryć duszę. Z całym jej różnobarwnym spektrum.