Iracki prozaik, poeta, scenarzysta oraz autor filmów dokumentalnych. Laureat Arabskiej Międzynarodowej Nagrody Literackiej za powieść "Frankenstein in Baghdad (فرانكشتاين في بغداد)".
Mieszka i pracuje w Bagdadzie.https://twitter.com/saadawi_a
Ludzie mają różne hobby: ktoś kolekcjonuje znaczki, ktoś inny łowi ryby. Hadi chodzi po Bagdadzie i zbiera części ciała ofiar zamachów bombowych. Poskładał już cały komplet, ale gdy pewnego dnia wraca do domu, nie zastaje tam swojego „projektu”. Jego „Frankenstein” wstał i wyszedł bez pożegnania, a teraz grasuje po Bagdadzie i próbuje wymierzyć sprawiedliwość i zasłużoną karę wszystkim mordercom. To potwór czy bohater? Taki iracki Batman? W tej historii dużo się dzieje. Są i poważne ludzkie dylematy i bebechy, święci gadają z obrazów a wróżbici służą w wojsku. Wszystko to jakimś cudem zmieścił w swojej powieści „Frankenstein w Bagdadzie” iracki autor Ahmed Saadawi.
Trudno mi nie chwalić „Frankensteina w Bagdadzie”, bo to jedna z lepszych książek, jakie czytałam. To wariacja na temat klasycznej historii o potworze Frankensteina, ale przetłumaczona na nasze współczesne realia i wzbogacona o ciekawy twist. Sceneria bliskowschodniej metropolii stwarza pretekst do pokazania, jakie są prawdziwe koszty wojny. Zburzone domy, zniszczone rodziny, poszatkowane społeczności. Żeby polepić i pozrastać je wszystkie na nowo trzeba będzie większego cudu, niż ten, który powołał do życia „Frankensteina”. Ta historia może się wydawać absurdalna, ale blednie, gdy porównać ją z bezsensem wojny i to właśnie dobitnie pokazuje nam Ahmed Saadawi w swoim dziele. Pomyślcie tylko: to jest świat, w którym samozwańczy mściciel-potwór daje nam lekcję moralności.
Całość recenzji można przeczytać na blogu: http://ksiazkiswiata.pl/2020/07/01/frankenstein-w-bagdadzie/
Rewelacyjna, to znaczy grubo powyżej przeciętnej: nieoczywista narracja i kapitalnie narysowane postaci, cokolwiek egzotyczne miejsce akcji, osobowe zło, którego początkiem jest śmierć niewinnego...? Tytuł wydaje się banalny (popkulturowy Frankenstein). No i ci Amerykanie, którzy wbrew własnej propagandzie, nie robią nic dobrego (na szczęście są tylko tłem).