Cyfrodziewczyny Karolina Wasielewska 6,9
ocenił(a) na 721 tyg. temu Od starszych wykładowców informatyki na PWr można usłyszeć nostalgiczne wspomnienie nieodżałowanego Elwro, perły na mapie powojennego Wrocławia. Książka ta rozświetla historię tego i innych pionierskich zakładów w których produkowało się riady, odry, używało COBOL-a czy ALGOL-a, kart perforowanych (w Polsce plastikowych, znacznie efektywniejszych!),kopiowało rozwiązania z zagranicy, dostosowywało je na polskie i radzieckie rynki. Ale to przede wszystkim książka o pionerkach i ich inspirujących, niezwykle ciekawych historiach i późniejszych kolejach losu. To w gruncie rzeczy nie tylko rekonstrukcja tamtych czasów, sporą część kart zajmują nazwiska i zwyczajnie biografie tych kobiet. Kobiet, które były liczarkami (ładne określenie, zazwyczaj używana jest po prostu zangielszczona nazwa [ludzkie] „komputery”) i programistkami.
Autorka próbuje też dokonać analizy, dlaczego początkowo sfeminizowana dziedzina zmieniła się w „brotopię” — pada tu szereg dość oczywistych dla zorientowanych w temacie statystyk, argumentów, zaś poszedłbym tu dalej i zwrócił uwagę na fakt popularyzacji branży i jej komercjalizacji; wszakże same rozmówczynie zwracają uwagę na to, że dziedzina maszyn cyfrowych u jej zarania, jakkolwiek wymagająca sporej kreatywności dziedziną, to była mocno skupiona na nisko opłacanych pracownikach naukowych, którzy dopiero w trakcie prac wyszarpywali sobie od zwierzchników rozmaite benefity.
„To były czasy Rózi Nitowaczki i wyświetlanych w kinach spotów, w których gwiazda filmowa Veronica Lake pokazywała, jak upiąć włosy, by nie przeszkadzały przy fabrycznych maszynach.”
„Słynny artykuł The Computer Girls [Komputerowe dziewczyny], który ukazał się w amerykańskim magazynie „Cosmopolitan” w 1967 roku, opisywał programowanie jako idealne zajęcie dla kobiet. Są one bowiem cierpliwe i mają dobre oko do szczegółów, co – zdaniem cytowanej w tekście słynnej Grace Hopper – czyni je „urodzonymi programistkami”. Tworzenie algorytmu Hopper porównała do planowania obiadu”
„Później, już w czasach ALGOL-u, narodził się zresztą taki dziwaczny pomysł na język ALGAMS, wspólny dla demoludów. Takie programistyczne esperanto. To się nie rozwinęło dalej, ale były u nas zjazdy, spotkania, przyjeżdżali Węgrzy, Czesi. My pracowaliśmy blisko maszyny i zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie ma sensu. Takie wzniosłe idee wymyślali urzędnicy partyjni, którzy nigdy maszyny na oczy nie widzieli.”
„Jeszcze w 1970 roku jeden z nich, jak pamięta Jowita, ukazał się z określeniem „maszyny cyfrowe” w tytule. Środowisko nadal walczyło z używanym już od czasu do czasu słowem „komputer”. […] Właśnie jednak na staropolski „komput” powoływał się Eugeniusz Zadrzyński, który w 1966 roku użył słowa „komputer” na łamach „Nowych Dróg”. Tłumaczył, że skoro „komput” oznacza „liczbę, ilość”, to „termin komputer można uważać nie za zapożyczony z angielskiego, ale za neologizm od staropolskiego pierwowzoru na oznaczenie urządzenia operującego wielką ilością informacji”
„pełna polska nazwa urządzeń, o których mowa, była dość nieporęczna – „cyfrowe maszyny matematyczne”, a później „elektroniczne maszyny cyfrowe” – trwały dyskusje, jak ją skrócić bez używania kalki z angielskiego. Pojawiły się między innymi neologizmy „infotron” czy „arel” (skrót od „arytmometru elektronicznego”). W ramach kompromisu Empacher proponował jeszcze określenie „komputor”, nie bez racji argumentując, że w polszczyźnie końcówka -or jest typowa dla nazw urządzeń (np. generator, akumulator),podczas gdy -er używana jest zwykle w nazwach zawodów (np. monter, fryzjer)”
„Nasz szef, Andrzej Wiśniewski, uważał, że możemy czuć się wyróżnieni, mając stały kontakt z tymi komputerami. Opowiadał, jak jeden z ówczesnych ministrów błagał go o godzinę pracy na maszynie, o dowolnej porze […] Kiedyś przyszła wycieczka rolników. I jeden z nich mówi do mnie: „Niech pan zapyta tej maszyny, co ja mam zrobić, żeby mi się świnie lepiej prosiły.”
„– Bardzo byli tej maszyny ciekawi i bardzo się jej bali – opowiada Mazurkiewicz. – Im wyższy stopień, tym więcej lęku. Jak już przychodził generał i mówiliśmy: „Panie generale, proszę wcisnąć ten guzik”, to było pewne, że on do wciskania guzika wezwie adiutanta. Przecież nie wypadało, żeby taki wielki generał się pomylił albo, co gorsza, zepsuł maszynę!”
„Jak zaczęłam robić bazy danych, stworzyłam być może pierwszą w Polsce grę komputerową – „Inteligencję”. Maszyna dostawała słowo i miała układać nowe wyrazy z liter, z których ono się składało. Bo owszem, programowanie to jest rozwiązywanie problemów, ale w sensie praktycznym, kiedy się już wie, co robić, to jest jak krzyżówka.”
„Kiedy później przyszłam do Instytutu, pomyślałam, że to jest szalenie proste. Jak już masz podane wejście i wyjście, to są takie szarady. Ale też moje programy nigdy nie były optymalne. Krysia potrafiła bez trudu skrócić je nawet o połowę, nie psując ich funkcjonowania.”
„jeśli któreś nie zostało wykonane poprawnie, naszym zadaniem było znaleźć błąd, który do tego doprowadził. Musieliśmy analizować wszystkie obwody, obserwować na oscyloskopie, jak się zachowują poszczególne punkty. Mrówcza praca! I powtarzalna, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że po naprawieniu błędu przeprowadzało się kolejne testy.”
„Jeśli wydaje się nam, że to my żyjemy w epoce nieustającego postępu technologicznego i ciągle musimy się uczyć obsługi nowych urządzeń, warto posłuchać, z jakimi zmianami musiała się zmierzyć Barbara w trakcie swojej pracy w Elwro. Najpierw komputery opierały się na tranzystorach germanowych, potem weszły tranzystory krzemowe, później obwody scalone i w końcu mikroprocesory.”
„Poza tym nikt nie mógł przewidzieć, że przyjdzie taki boom na programistów. Ja bym raczej obstawiała, że większe zapotrzebowanie będzie na administratorów sieci – mówi Wiesia. – Miałam zupełnie inną wizję rozwoju nowych technologii. Mnie się w pewnym momencie wydawało, że systemy specjalistyczne – bankowe, medyczne, sklepowe – opanują świat i już nie trzeba będzie robić nic nowego. A tu się okazuje, że systemy się starzeją i ciągle są potrzebne kolejne.”