Coraz bardziej irytuje mnie niedokładne omawianie działania danej mocy, niedopowiedzenia i w szaleńczej prędkości pojawiające się nowe wątki, które są wyjaśniane po macoszemu (albo w ogóle nie są wyjaśniane). Nie wspomnę już o denerwującym działaniu Kondrakaru, konkretnie Wyroczni, która nie potrafi logicznie uzasadnić swoich decyzji, a zamiast tego grozi wszystkim paluszkiem, żeby nie podważali jego zdania. Cóż, przynajmniej akcja jest ciekawa, rysunki piękne, fabuła nie jest nudna i wciąga, a każda z postaci ma własny charakter, o co czasami ciężko, gdy ma się tyle pierwszoplanowych postaci. Nie jestem obiektywna, bo za bardzo lubię to uniwersum, ale wiem, że każdy, kto je lubi, raczej nie spojrzy na te komiksy negatywnie. Ostatecznie to powrót do dzieciństwa.
Drugi tom bardziej skupia się na powolnym rozwijaniu wątków romansowych, chociażby Cornelii i Caleba (mojej ulubionej postaci w tym uniwersum). Powoli też rysuje się nam konflikt strażniczek z Elyon, przyjaciółką Cornelii i królową Meridianu.
Ta część już znacznie obfituje w akcję i plot twisty, w przeciwieństwie do pierwszej części. I bardzo dobrze.